Konkurs "Co w niego wstąpiło?"

Redakcja
napisał/a: Redakcja 2008-06-27 15:55
Do wygrania w konkursie 10 egzemplarzy książki "On ma depresję".

Zadanie konkursowe:
Jak Twój partner/ chłopak/ mąż reaguje na stres?
Opisz zdarzenie, sytuację, gdy zachował się zaskakująco, nieobliczalnie, niepokojąco... Jaki był powód takiego zachowania?
napisał/a: MalaTerrorystka 2008-06-27 16:36
To był nasz pierwszy wspólny wyjazd. Długo wyczekiwany wypad do Wrocławia. Wszystko zapowiadało się pięknie - rok na uczelni zadowalająco zaliczony, byliśmy "czyści", odprężeni. No i to miała być pierwsza tak długo trasa nowym samochodzikiem, kupionym kilka dni wcześniej. Było jak w bajce - młodzi, szczesliwi, zakochani...
Dojechaliśmy do Wro bez problemów, tak samo trafilismy do naszego mieszkanka. Było cudownie! Słońce świeciło, auto sprawne i perspektywa dłuuugiego czasu razem. Wybraliśmy się na zakupy, wypakowaliśmy się, popołudnie w parku. Nawet wiewiórki podzielały nasz entuzjazm - radośnie biegały dookoła drzew. Kilka dni minęło w zupełnej beztrosce i bezpoblemowo. Wychodzone kilometry, mnóstwo zdjeć i radości. Ten Mój sprawdzał się jako "Pan domu", a ja dotrzymywałam mu kroku będąć dobrą gospodynią i dbając o Niego. Nigdy nie czuliśmy się tak szcześliwi, wyglądało na to, jakby cały świat, całe miasto, każda uliczka, drzewko, każdy zachód i wschód słońca było tylko dla nas, tylko nasze, tylko dla naszych spojrzeń i zachwytów. Zupełnie tak, jakbyśmy byli sami na świecie. Nic nie było ważne, nie było pośiechu, liczenia, zegarków i kalendarzy. Dni bez daty i godziny. On był zupełnie zrelaksowany, spokojny po trudach, jakie przeszedł przed przyjazdem - "papierkowa robota", załatwianie, urzędy, telefony, bieganie, egzaminy, poszukiwanie idealnego autka. Wszytsko zostało mu wynagrodzone w ciągu kilku dni, 100% regenracja sił fizycznych i oczyszczenie umysłu. Po prostu bajka! Niestety - jak się okazało - zostało namieszane w naszym scenariuszu...
Pewnego pięknego ranka postanowliśmy podjechać samochodem do centrum ,by zaoszczedzić trochę czasu. Jechaliśmy główną drogą, ale ruch był mały - środek tygodnia, południe, ludzie zamknięci w zakładach pracy, samochody grzecznie czekające na parkingach. Mimo pustych dróg - nie jechaliśmy szybko, ale nieznacznie przekroaczaliśmy dozwoloną prędkość. Można banalnie powiedzieć - jak wszyscy. Prawie. Jechanie 40 to już przesada! A pojazd przed nami poruszał się właśnie w takim tempie. Ten Mój spojrzał w lusterko i przed siebie - nic nie jedzie, oprócz samochodu za nami, który nie daje znaku, że chce wyprzedzić. Więc my to zrobimy. Już był puszczony kierunkowskaz, już wjeżdzalismy na lewy pas kiedy nagle zza naszego samochodu wyłonił się ten, który jechał za nami! Głosno trąbiąc natychmiast zepchnął nas z powrotem na prawy pas. Bo ON chciał wyprzedzić. Bez zasygnalizowania, bez zasad. I w tym momencie Ten Mój nie wytrzymał. Jak nie puści wiązanki! Nigdy nie słyszałam, by tak się wydzierał, takim słownictwem! Nigdy nie widziałam, by był tak zdenerwowany! I nigdy...tak się Go nie bałam. W zasadzie...bałam się Go pierwszy raz. Nic nam się nie stało, udało mu się szybko zareagować i dynamicznie wrócić na "swoje miejsce". Byliśmy jednak o krok od wypadku, który prawdopodobnie skończyłby się tragicznie - po prawej stronie, tuż obok naszego pasa w rzędzie stały potężne drzewa, zdawałoby się, że tylko czekają na ofiary brawurowej jazdy. Ten Mój jednak, mimo, że wsyztsko szczesliwie się skończyło nadal krzyczał, ściskał kierownicę i "morderczym" wzrokiem patrzał przed siebie. Skuliłam się w fotelu, bałam się odezwać, powiedzieć, żeby przestał...Ale byłam też zdenerwowana! Bo moim zdaniem żadna sytuacja nie usprawiedliwia takiego zachowania i używania takich słów. Z takim natężeniem głosu! Prawdopodobnie słyszała go cała okolica, mimo huku przejeżdzających samochodów. Powiedziałam mu więc, żeby przestał, po prostu. Chwilę milczał, zaciskając zęby, cały czerwony. W końcu przeprosił, stwierdził, że TROCHĘ go poniosło i że po prostu zdenerwował się tą sytuacją, bo jak można tak jeździć i...znów się nakręcał. Pogłaskałam Go po dłoni, którą trzymał na gałce zmiany biegów i ciepło się uśmiechnęłam. Czułam, jak cały drży ze zdenerwowania, może ze strachu. Ale powoli łagodniał, uspokajał się. Wziął głęboki oddech, jeszcze raz mnie przeprosił i powiedział, że po prostu się wystraszył, że coś może nam się stać. I znów przeprosił. A ja powiedziałam, że nie bałam się, że coś nam się stanie, bo byliśmy razem. Ale że bałam się tego, jak się zachował, że zaraz zrobi coś nieobliczalnego, bo nigdy nie widziałam Go w takim stanie. Oczywiście od razu pomyślałam "A co, jeśli takie coś w Nim siedzi i tylko czeka na okazje..."? Ale nie. Znałam Go za dobrze. Przecież był "Tym Moim". Wiedziałam, że to była jednorazowa sytuacja. I przestałam się bać, wiem, że to już nigdy się nie powtórzy. Choć dobrze wiedzieć, że potrafi być groźny...Przynajmniej mam pewność, że jestem z nim bezpieczna. I ta sytuacja, mimo całej swej wulgarności i okropnosci pokazała mi, jak cenne jest dla Niego życie. Nie tylko Jego, ale też moje.
Kierowca, który wyprzedzał nas i samochód przed nami nie zareagował. Prawdopodobnie nie zdał sobie sprawy z tego, jakie stworzył niebezpieczeństwo, nie tylko dla nas. Jechał z dwójką dzieci. Jak wspomniałam - wyłonił się nagle zza nas, nie sygnalizując chęci wymijania. Mimo, że wczesniej miał okazję, by wyprzedzić. Nie wiem, co wstąpiło w tego kierowcę, żeby tak się zachować i prawie w nas wjechać. Jechał dużo szybciej. Tylko zatrąbił. Król szos...


--------------------------------------------------------------------------
Kocham Cię blaskiem i cieniem, kiedy się złościsz i kiedy się śmiejesz...:*
napisał/a: Justyna5454 2008-06-27 16:59
[CENTER]Na temat stresu powstało wiele książkowych pozycji, ale tak napradę do dziś nie ma chyba jednej skutecznej metody na pokonanie tego paskudnego wroga.
Reakcji na stres jest wiele, każdy reaguje inaczej. Jeśli chodzi o mojego przyjaciela to zazwyczaj reaguje on trzepotaniem nóg. Jeśli dochodzi do stresującej sytuacji, wydarzenia siada jakby nigdy nic, nie daje po sobie poznać, że rzeczywiście coś go stresuje, ale mimo tego pod stołem słyszymy niezłe trzepotanie nóg. Chwilami to nawet wygląda bardzo śmiesznie, ale w takich trudnych sytuacjach nie ma się z czego śmiać, tylko poważnie się zastanowić nad skuteczną i co ważne właściwą metodą radzenia sobie z największym wrogiem ludzkości.
Jak narazie 10 głębokich wdechów nie daje skutecznego efektu. Może macie jakieś inne spsoby? Pozdrawiam
[/CENTER]
SyEla
napisał/a: SyEla 2008-06-27 18:16
Było to jakiś czas temu...mój partner pracował w pewnej firmie. Bardzo mu zależało by to co robi spełniało wszystkie kryteria jakie narzucili mu pracodawcy. Był naprawdę sumiennym pracownikiem. Był serdeczny, uczynny i pracowity. W rozmowie z innym pracownikami słyszałam o nim same pochwały. Sama też wiem jaki był i jaki jest. Kiedyś jednak ta sielanka prysła jak bańka mydlana. W firmie nagromadzały sie problemy, oskarżenia. Kilka osób poleciało ze stołeczków. Mój partner niestety nie dawał sobie rady z tym wszystkim. Namawiałam go żeby zrezygnował. Próbowałam namówić go do podjęcia innej pracy. On bardzo upierał sie że nie może. Bardzo mnie to zaniepokoiło. Chudł w oczach. Wracał do domu zmęczony ,smutny i zatroskany. Ranki były koszmarem. Cały czas rozpamiętywał wczorajsze sprawy. I nagle zaskoczył mnie. Pokazał mi swoje wymówienie podbite przez kadrową. Myślałam że już po sprawie i będziemy mogli się znowu cieszyć z życia. Pomyliłam się!!! Miał trzy miesiące wymówienia. Firma nie chciała iść na opcje za porozumieniem stron. Przez te trzy miesiące czekało nas to samo piekło. Przez pierwszy miesiąc praca i problemy związane z nią nie znikły. Któregoś dnia w godzinach popołudniowych stanął w drzwiach z uśmiechniętą miną. Spytałam się go co się stało. On odparł że nie warto jest poświęcać siebie, swoich nerwów. Zdziwiło mnie strasznie jego zachowanie. Był trochę inny, jak nie on sam. Do tej pory zostało mu to optymistyczne podejście do życia.Nigdy nie pytałam się dlaczego sie zmienił.Kiedyś wieczorem gdy kładłam sie już spać myślałam że śpi. On odwrócił sie do mnie i powiedział że w tym dniu rozmawiał z pewnym starszym człowiekiem. Opowiedział mu jakąś historie ze swojego życia. Mi do tej pory nie jest znana ta opowieść. Ciesze się ze wrócił!!!!!
SyEla
napisał/a: SyEla 2008-06-27 18:28
[LEFT]Było to jakiś czas temu...mój partner pracował w pewnej firmie. Bardzo mu zależało by to co robi spełniało wszystkie kryteria jakie narzucili mu pracodawcy. Był naprawdę sumiennym pracownikiem. Był serdeczny, uczynny i pracowity. W rozmowie z innym pracownikami słyszałam o nim same pochwały. Sama też wiem jaki był i jaki jest. Kiedyś jednak ta sielanka prysła jak bańka mydlana. W firmie nagromadzały sie problemy, oskarżenia. Kilka osób poleciało ze stołeczków. Mój partner niestety nie dawał sobie rady z tym wszystkim. Namawiałam go żeby zrezygnował. Próbowałam namówić go do podjęcia innej pracy. On bardzo upierał sie że nie może. Bardzo mnie to zaniepokoiło. Chudł w oczach. Wracał do domu zmęczony ,smutny i zatroskany. Ranki były koszmarem. Cały czas rozpamiętywał wczorajsze sprawy. Gdy się martwi czymś potrafi chodzić w kółko i nie zwracać uwagi co sie do okoła niego dzieje co powodowało ze ja sama sie zaczęłam denerwować.. Bardzo sie o niego martwiłam ale tez miałam potrzeby i też potrzebowałam jego obecności. A On cały czas nie mógł sobie znaleźć miejsca.
I nagle zaskoczył mnie. Pokazał mi swoje wymówienie podbite przez kadrową. Myślałam że już po sprawie i będziemy mogli się znowu cieszyć z życia. Pomyliłam się!!! Miał trzy miesiące wymówienia. Firma nie chciała iść na opcje za porozumieniem stron. Przez te trzy miesiące czekało nas to samo piekło. Przez pierwszy miesiąc praca i problemy związane z nią nie znikły a nawet namnożyły się. Zaczął być traktowany w pracy jak intruz. Próbował ze mną rozmawiać na ten temat. Wiem ze potrzebował wsparcia i próbowałam mu go dać. W rozmowie mówił mi ze ja do końca go nie rozumie bo mnie tam nie ma przy nim. Wiem ze miał rajcie bo byłam bardzo stronnicza. Wydawało mi się ze to co sie dzieje z nim jest z winy jego firmy. Któregoś dnia w godzinach popołudniowych stanął w drzwiach z uśmiechniętą miną. Spytałam się go co się stało. On odparł że nie warto jest poświęcać siebie, swoich nerwów. Zdziwiło mnie strasznie jego zachowanie. Był trochę inny, jak nie on sam. Do pracy chodził już z większym optymizmem. Do tej pory zostało mu to optymistyczne podejście do życia. Nigdy nie pytałam się dlaczego sie zmienił.Kiedyś wieczorem gdy kładłam sie już spać myślałam że śpi. On odwrócił sie do mnie i powiedział że w tym dniu jadąc do pracy rozmawiał z pewnym starszym człowiekiem . Opowiedział mu jakąś historie ze swojego życia. Mi do tej pory nie jest znana ta opowieść i nawet nie chce jej znać, chociaż mnie kusi żeby zapytać. Ciesze się ze wrócił!!!!! Domyślam się ze ten człowiek uświadomił mu ze tylko od Nas zależne jest jak odbieramy to co sie do okola nas dzieje. "Co nas nie zabije to Nas wzmocni" - często słyszę te słowa od mojego partnera.

PS.Chciała bym otrzymać ta książkę ponieważ mam w swoim otoczeniu pewna osobę która nie daje sobie czasem rady z sobą. Jest to bardzo ciekawa, mądra osoba która gubi sie w realiach życia. Chciała bym mu jakoś pomóc ponieważ jest to mój przyjaciel a nie jestem na chwile obecna wstanie cokolwiek zrobić. Nie wiem tez jak. Mogła bym opisać historie z jego życia, jednak ja nie potrafię ich tak zinterpretować aby było to zrozumiałe dla innych.[/LEFT]
napisał/a: antomi 2008-06-28 13:05
Mój mąż na co dzień jest bardzo spokojnym człowiekiem. Swoje emocje tłumi zazwyczaj w sobie i nie pokazuje ich na zewnatrz. W tym roku jednak przydażyła nam się sytuacja w której po prostu nie wytrzymał i wybuchnął. A było to tak:
Jak co roku latem jeździmy z dziećmi na wakacje w góry. Musimy pokonać sporo kilometrów ponieważ mieszkamy nad morzem. Oczywiście zawsze przezornie zabieramy ze sobą książeczki zdrowia dzieci. Nigdy nam się nie przydawały ale w tym roku pech chciał i nasi synkowie sie rozchorowali. Poszliśmy więc z dziećmi do miejscowej przychodni. Mąż podszedł do rejestracji i grzecznie poprosił o zarejestrowanie dzieci do lekarza. Pani oznajmiła, że oczywiście lekarz jest w gabinecie i zaraz nas przyjmie. Po czym poprosiła o nasze dane, na co mąż grzecznie poinformował iż jesteśmy z innego województwa. Pani od razu zmeiniła wyraz twarzy i oznajmiła iż pierszeństwo mają dzieci "tutejsze" i z pretensją w głosie spytała: " A czemu akurat do naszej przychodni pan przyszedl?". Nasze książeczki zdrowia rónież jej nie odpowiadały ( bo tu w woj podkarpackim nie ma takich jak u nas w pomorskim, więc pani stwierzdiła iż w ogóle nie jesteśmy ubezpieczeni. W tym momencie mąż stracił panowanie nad sobą i mocno podniesionym głosem powiedział co myśli o jej zachowaniu i zażądał widzenia z kierownikiem przychodni. Wywiązała się awantura na całą przychodnię, wszyscy patrzyli na nas i pewno współczuli mi tak agresywnego męża.Oczywiście taki wybuch złości poskutkował i dzieci zostały przyjete przez lekarza szkoda tylko, że były świadkiem takiego zachowania taty, którego dotad nie znały.
cohenna
napisał/a: cohenna 2008-06-29 11:39
Mój mąż jest bardzo opanowanym człowiekiem. Nigdy nie daje po sobie nic poznać. Ale ja wiem kiedy on się stresuje Nie może tego ukryć bo ja to po prostu ciem
Chyba taką najbardziej stresująca sytuacją dla niebo były narodziny naszego dziecka. Może to banalne co powiem. Ale to był ogromny ster dla niego. Nie dawał nic po sobie poznać ale jak trzymał mnie za rękę, głaskał i mówił to zauważyłam kilka rzeczy które wskazuję że jednak to był stres: głos mu troszkę drżał i pociły dłonie......Jednakże był ze mną, wspierał mnie i jestem mu za to bardzo wdzięczna. Już jakiś czas potem rozmawialiśmy sobie tak jak zawsze szczerze i o wszystkim i przyznał mi się że to było wielkie przeżycie i ogromny stres ale jest bardzo szczęśliwy że mógł uczestniczyć w narodzinach swojego dziecka
napisał/a: justynaXsanko 2008-06-30 08:15
Mąż jest bardzo opanowany i tylko w naprawdę sporadycznie widać u niego zdenerwowanie, ale zauważą to tylko osoby, które dobrze go znają.
Natomiast gdy zdarzają się nam kłótnie w domu, (głośna i szybka wymiana zdań, bez przekleństw i obraźliwych słów no i oczywiście bez przemocy) zazwyczaj szybko dochodzimy do porozumienia i godzimy się, przepraszamy. Ale 3 razy zdarzyło się mężowi wyjść. Po prostu ubiera sie i wychodzi na spacer( chodzi po osiedlu, po parku albo siada gdzieś na ławeczce). Tam przemyśli sprawę i uspokoi się. Ta chwila rozłąki powoduje,że ja też się uspokoję i po jego powrocie już spokojnie wracamy do problemu. Polecam na stresSPACER .
laurence
napisał/a: laurence 2008-06-30 13:30
Mój mąż także należy do spokojnych, trzeźwo myślących i zrównoważonych osób. Ale jest także dosyć wrażliwy na ... moim punkcie :) Dowiedziałam się o tym kilka miesięcy temu, kiedy wykazywał oznaki podobne do depresji. Stało się to po wizycie mojego dawnego kolegi, podczas której, jak się wyraził mój mąż: "kolega zbytnio się interesował mną.. a także uśmiechał się i zwracał tylko do mnie". Oczywiście tego dnia nic nie dał po sobie poznać, był miły, życzliwy i swobodny, choć w pewnym momencie usunął się do pokoju dzieci, żeby z nimi się pobawić a my luźno wspominaliśmy jakieś przeżycia sprzed lat.
Następnego dnia jechaliśmy gdzieś samochodem i jakoś nam się rozmowa "nie kleiła", także cisza między nami wydawała się trochę męcząca. Na moje pytania odpowiadał jednym słowem: tak, nie... Był jakiś zgaszony i smutny, nie obrażony na mnie ale tak jakby błądził myślami gdzieś daleko. Jakoś podświadomie czułam, że może chodzić o tę wczorajszą wizytę mojego znajomego. Kiedy o to zapytałam twarz mu stężała i odpowiedział, że właśnie o niego chodzi; opowiedział też jakie katusze przechodził bawiąc się 2 godziny w pokoju z naszymi dziećmi i próbując nie nasłuchiwać o czym rozmawiamy, a jednocześnie zastanawiając się nad tym czemu jest taki zły na tego faceta... Po kilku jego zdaniach zrozumiałam w czym rzecz - trawiła go zazdrość o wspólne tematy i czas spędzony razem z obcym (!!!) facetem. Byłam ogromnie zdziwiona, ale widziałam, że potrzebuje zapewnienia, że to JEGO kocham najmocniej na świecie i to ON znaczy dla mnie więcej 1000 przystojnych facetów razem wziętych:) Poskutkowało, ale dla mnie to był sygnał, żeby na przyszłość uważać i nie doprowadzać do sytuacji, które mogą wpędzić mojego męża w stan smutku i przygnębienia.
napisał/a: paula26013 2008-07-01 14:22
amaój mąż reaguje na stres najlepiej idzie spać jak wstanie wypoczęty to udaje mu sie rozwiązac problem
napisał/a: bojan213 2008-07-01 19:16
Mój Boguś to wodnik choleryk chodzące połączenie słodkiego plastra miodu z laską dynamitu. Żyje sobie ten mój Boguś jak wulkan dymi sobie spokojnie i starczy chwilka i staje się jak smok ziejący lawą i ogniem, by po chwili znów być moim kochanym Bodziem. Ostatnio jednak bardzo mnie zaskoczył , że pomyślałam sobie że mi go chyba podmieniono. Staliśmy sobie ostatnio w takim dość długim drogowym koreczku czas leciał a my staliśmy upał niemiłosierny otwarte okna nie pomagały Boguś nerwowo pukał w kierownicę i bawił się dzwignią zmiany biegów. Widziałam że burza wisi w powietrzu. Aż nagle jak w nas coś nie uderzy w tył samochodu. Oglądam się i widzę kobietę za kierownicą fiata w naszym zderzaku. Bogdan wyskoczył z samochodu a ja pomyślałam „chyba ją zabije” a ON NIE !
Poprosił ją , by cofnęła obejrzał zderzak powiedział jej , że nic się nie stało i spokojnie wsiadł do samochodu. Zaniemówiłam ! On wsiadł i z uśmiechem mówi do mnie widziałaś jej wystraszone oczy i w śmiech! Ja myślałam, korek, upał, nerwy, że on będzie się wydzierał że baba, jak jeździ, kto jej dał prawo jazdy a on nie ! Pomyślałam sobie wtedy, że z nim jest jak z burzą, gdy spodziewasz się grzmotów i ulewy to na niebie pojawia się tęcza!
napisał/a: Brzoskwinkaa 2008-07-03 09:17
Mój chłopak nie był wtedy jeszcze moim chłopakiem. Nie był nawet przyjacielem, był kolega, dobrym kolegą i właśnie z tego kolezeństwa narodziła sie nasza przyjaźń, a później miłość. Miłość na odległość, ale to nie jest czas i miejsce, ani temat konkursu więc przejdę do sedna sprawy. M. chciał popełnić samobójstwo. W swoim garażu przygotował wszystko: stołek, sznur i list pożegnalny. Powód? Niby błahy, ale dla niego była to prawdziwa tragedia: kobieta którą kochał nie odwzajemniała jego uczuć. Kolejna kobieta nie chciała, albo nie umiała mu zaufać i pokochać takim jakim jest! Czuł się samotny, nikomu niepotrzebny i zagubiony. Podobno uratowałam go ja... swoim telefonem. Teraz kiedy się zdenerwuje różnie się zachowuje, wiem, ze przydałaby mu się pomoc psychologa, z resztą nie tylko jemu, ale zmuszać go nie będę, nie mogę... Podsunęłam mu już jedną książkę o sensie życia... Może będę mogła podsunąć drugą. Dodam tylko, ze nie ubarwiam rzeczywistości odpowiadając na pytania konkursowe. Ta historia jest jak najbardziej prawdziwa!