Konkurs "Kryminalna Zagadka"

napisał/a: FatMat 2007-09-02 22:45
-Dobrze, już wysyła, dzięki za informację.
Herlock zakończył rozmowę z naczelnikiem, szybko wybrał numer Wastona,
-Halo- rzekł znajomy głos
-Jedź szybko do hotelu gdzie mieszkał nasz fotograf i zabierz stamtąd brązową teczkę. To pilne Wastonie !
-Dobrze, już jadę.
Detektyw odłożył słuchawkę.
-No teraz możemy kontynuować naszą rozmowę Panie Winslett, przepraszam za te telefony… Ale sam pan rozumie.
Odgłosy z kuchni ucichły. Zapadła nieprzyjemna cisza. Z pomieszczenia obok dało się słychać stłumiony płacz. Z kuchni dobiegł cichy głos kobiety:
-Kolejne dziecko mi zabiliście … moje jedyne… moje dziecko… moje….
W tym momencie staruszek wstał od stołu, i skierował się do kuchni. Herlock usłyszał fragmenty rozmowy.
-Anno, to tylko zły sen, to nie wydarzyło się naprawdę… To ci się tylko przyśniło, masz, wypij, to cię uspokoi. – W głosie starca wyraźnie słychać było zaniepokojenie. Herlock pomyślał że biedny człowiek musi przeżywać tragedię. Wreszcie Pan Winslett wrócił do stołu.
-widzi Pan, Panie Scholmes, moja żona strasznie to przeżyła, jej druga córka nie żyje. Ja też jestem zdruzgotany. Widzi Pan, to było takie kochane dziecko… I w szkole dobrze się uczyła… Urody jej nie brakowało, wyglądała zupełnie jak moja kochana zona gdy była w jej wieku. Kiedy sobie pomyslę że już jej nie zobaczę… -Starszy Pan schylił głowę, po jego twarzy spłynęła łza…
-Współczuję Panu, Panie Winslett.
-Czy ma Pan dzieci, detektywie ?
-Nie, nie mam dzieci, choc czasami chciałbym…
-To co Pan może wiedzieć o tym co ja teraz przeżywam.
-Podejrzewam że nic. –Herlock, odpowiedział półgłosem.- przejdźmy zatem do sprawy. Widzi Pan, mam niezbite dowody by sądzić że to fotograf Will Burn zabił Pana córkę. Dziś dobre zdjęcie jest w cenie, a para słynnych aktorów w takiej mieścinie to duże wydarzenie. A co dopiero ich śmierć. Jak się dowiedziałem ów fotograf-redaktor miał ostatnio spore problemy finansowe. Jestem pewien, że to on zabił pańską córkę, dla pieniędzy, które dostał za zdjęcie i odpowiednią informację.
- To nie możliwe, przecież policja już wyjaśniła sprawę… Zresztą nie wierzę że człowiek mógłby być zdolny do zabójstwa z tak pospolitej przyczyny.- Staruszek stwierdził spokojnym tonem, widać było że panuje nad swoimi emocjami.
- Policja… oni poszli złym tropem… Co do powodów… Mysle że on to zrobił dla pieniędzy. Ba ! Jestem tego pewien.
-Jeśli Pan tak twierdzi… No cóż, zawsze to pewna ulga w cierpieniu. Przynajmniej wiemy że nasza córka nie odebrała sobie sama życia. To bardzo przykre dla rodziców, kiedy dziecko popełnia samobójstwo.
-Jeśli Pan pozwoli, Panie Winslett, ja już będę się zbierał. Cieszę się że mogłem pomóc. Jeszcze raz składam na Pańskie ręce szczere kondolencje. – Herlock powoli wstał od stołu, skierował się ku wyjściu. W kuchni panowała cisza. Po czerwonym dywanie wszedł na korytarz i skierował się ku wyjściu. Pan Winslett odprowadził go aż do bramki domu. Herlock znalazł się na pustej ulicy. Blade światło latarni przedzierało się przez mrok rozświetlając ulicę. Jego wołga stała spokojnie pod drzewem. Detektyw skierował się ku swej ukochanej limuzynie, z pięknymi alufelgami. Zaraz po zejściu na uliczny bruk, wdepnął w kałużę. –Cholera…- Zaklął pod nosem. Kiedy już miał otwierać drzwi od auta, wtedy, gdy jego ręka spoczęła na zimnej powierzchni aluminiowej klamki… Zadzwonił telefon.
-Herlocku, Herlocku, znalazłem tą teczkę. – Wołał podekscytowany aspirant, w jego głosie dało się słyszeć radość i satysfakcję z wykonanego zadania.
-Świetnie- Herlock był niezmiernie zadowolony- w takim razie spotkajmy się u mnie w domu, o 22.
-Dobrze, już jadę. –Potwierdził Waston rozłączając się. Herlock wsiadł czym prędzej do samochodu i ostro ruszył przed siebie. Nie dane mu jednak było jechać komfortowo, kostka brukowa, którą była wyłożona ulica dawała o sobie znać. Amortyzatory wołgi z trudem łagodziły coraz to nowe, i zdawałoby się większe, nierówności na drodze. Herlock mijał uśpione domy, w niektórych paliły się światła, właściciele widocznie wybrali nocny seans filmowy niż perspektywę wyspania się. Wreszcie wołga wjechała na drogę asfaltową, mieszanka smoły i kamieni dała odpocząć wymęczonym resorom wołgi. Po 30 minutach Herlock był już przed swoja posesją… Auto Wastona już tam stało. Księżyc odbijał się łagodnie od wypolerowanej na „błysk” maski dwunastoletniego malucha. Alufelgi oraz aluminiowe listwy ozdobne dopełniały piękno tej maszyny, która pod maską skrywała benzynowy silnik o mocy 26 koni mechanicznych. Herlock minął dumę swego pomocnika- aspiranta Wastona. Przeszedł ścieżką przez ogród, który wyglądał w tym świetle zupełnie inaczej niż za dnia, Herlock gotów był pomyśleć że trafił do innego domu, jednak nie potwierdziła tego blacha wisząca na ścianie. Znajdował się tam numer domu- jego domu. Przed drewnianymi drzwiami czekał już na niego aspirant Waston. Szary długi płaszcz, kapelusz w stylu lat dwudziestych, to wszystko sprawiało wrażenie jakby przed domem stał jakiś mafioso z ubiegłego wieku, a nie drobny aspirant Policji, aktualnie bezrobotny. W jego ręku widać było prostokątny przedmiot, wielkości teczki popularnie zwanej aktówką. Widok ten ucieszył Herlocka.
-Witam drogi Wastonie- Herlock zaczął rozmowę.
-Dobry wieczór, Herlocku, czemu ty zawsze musisz się spóźniać ?
-Wybacz Wastonie, kostka brukowa uniemożliwiła mi spokojne i szybkie dotarcie do ciebie.
-Nie ma sprawy, na szczęście nie kazałeś mi długo czekać.
-Proszę, wejdź – oznajmił Herlock przekręcając klucz w zamku. Nacisnął na klamkę a ta otworzyła mu drogę do jego mieszkanka. Herlock zapalił światło, w pokoju wszystko było w znakomitym porządku, nawet mucha- Dżordż już spała.
-Siadaj Wastonie- herlock wskazał na wysokie krzesło wyścielane miękkim czerwonym materiałem.
-Dziekuje, Herlocku, przyniosłem ci tu listy Roberta i teczkę naszego fotografa…
-Wspaniale, Wastonie, czeka nas tej nocy duzo pracy- rzekł Herlock nalewając swojemu koledze czarna kawę… Wykonał kilka telefonów, poprzeglądał papiery i nawet nie zauważyl kiedy obaj zasnęli...

============Poranek dnia następnego========

Leniwe brzęczenie muchy obudziło obu panów. Waston ledwie podniósł powiekę lewego oka. Poranne promienie światła dały o sobie znać oślepiając chwilowo aspiranta. Na stole leżały pomiete papierzyska i zdjęcia. Naprzeciwko Wastona spał Herlock. Jego prawa dłoń spoczywała na ołówku marki KOH-I-NOR, Herlock używał tylko ołówków tej firmy- zawsze przynosiły mu szczęście. Zegar nieubłagalnie wskazywał godzinę 12:00.
-Herlocku, Herlocku !- Krzyknał aspirant.
-Co, o co chodzi- Odpowiedział na wpół przytomny Herlock, jego organizm nie zdążył się zregenerować po wyczerpującej nocce nad papierzyskami.
-Herlocku, już 12
-Co ?
-JUŻ 12 !!! –krzyknął aspirant
-Ohhh… aspirancie, w takim razie zbierz szybko wszystkich u których byliśmy, także burmistrza, lekarza, oraz komendanta Larrego. Niech czekają na mnie za 4 godziny w holu głównym ratusza.
-Dobrze.
Aspirant wyszedł do swego auta, po czym ruszył z piskiem opon rozmawiając przez telefon.
Herlock w tym czasie zrobił sobie śniadanie, o aspiranta się nie martwił- na pewno kupi sobie cos na mieście. Scholmes ukroił sobie solidna kromkę chleba, posmarował masłem i nałożył dwa plasterki szynki oraz sera. Jego ulubione danie było gotowe. Mucha Dżordż upominała się o swój kawałeczek. Herlock odkroił część kromki i zostawił na stole. Po zaparzeniu sobie mocnej kawy, i wypiciu jej był już gotowy na konfrontacje z podejrzanym. Włączył telewizor. Na kanale pierwszym mówili właśnie o wybuchu bomby w Iraku. Przełączył. Przez dwie godziny oglądał brazylijskie telenowele, co prawda zrobiły mu małe pranie mózgu, ale już orientował się kto zdradził Hose, a z kim puszczała się Esmeralda. Herlock dobrze wiedział kto zabił. Po godzinie aspirant wrócił pod dom Scholmesa.
-Wastonie, kiedy ja będę wyjaśniał kulisy zbrodni zainteresowanym, wezwij Policję z Traintown, dowiedziałem się że wypuścili fotografa z aresztu…
Herlock punkt o 14 zjawił się swoją wołga pod ratuszem. Gmach w którym rezydował burmistrz robił na nim wrażenie. Wszedł przez ciężkie drewniane drzwi do środka. Na holu głównym czekali już wszyscy zgromadzeni. Do tej pory brakowało tylko jego….
-Witam Państwa, nie będę ukrywał, wiem kto zabił- i zapewniam to ktoś z tu zgromadzonych- Herlock spojrzał groźnie na fotografa…





No wiec zacznijmy od początku- powiedział Herlock..
na Twarzy każdego z gości widać było wyraz podekscytowania... Niewątpliwe było, że każdy był zamieszany w ta zbrodnie ...
każdy to wiedział ..nie wiedzieli tylko czy detektyw przypisze im odpowiednie role w morderstwie .
-Wiec wszyscy wiemy ze Jessica była pasierbicą Lilly... zazdrościła jej urody , sławy miłości która jej ojciec
napisał/a: FatMat 2007-09-02 22:46
ą obdarzył. obwiniała ja za smierc matki a potem i
ojca..straciła przez niawszystko..straciła najbliższych..Ale czy mogła zabić ? Czy mała drobna dziewczynka mogła zabić dwoje dorosłych ludzi ? Wyobraźmy
to sobie.. niemożliwe ..wiec może miała jakiegoś pomocnika ? ale kogo ? pytań coraz więcej .. a dowodów coraz mniej .. czy tak młoda dziewczyna mogła wymyślić
plan doskonały? może pomógł jej ktoś z tu obecnych..
Scholmes popatrzył na wszystkich dookoła . Ich twarze wyrażały znudzenie i jakby rozczarowanie ..zrobił to celowo ..szedł błędnym tropem
- a takim razie jeśli ich nie zabiła co robiła tej feralnej nocy na festynie sama ? Otóż na to pytanie znaleźliśmy odpowiedz..
herlock badawczo spojrzał na jessike, zrobiła sie nagle nerwowa jakby bala sie tego co za chwile powie detektyw..
-otóż znalazłem listy do Roberta- ciągnął dalej Sholmes.
Jessica drgnęła nerwowo na krześle jakby chciała schować sie w nim  .
- Otóż nasza młoda studentka przeżyła upojna noc z naszym aktorem. Ba ,nawet uwieczniła te chwile na video oraz miała zdjęcia, w taki sposób chciała się zemścić na Lilly. szantażując chciała zmusić Roberta by rzucił swoją ukochaną... by ta poczuła sie tak odtrącona jak jej ojciec i w końcu ona sama.
Jednak Robert był głuchy na jej groźby. Wiedział, że pod pozornie przybraną pozą dziewczyny zimnej i oschłej kryje sie mała dziewczynka, która wstydzi sie swojego czynu... Od tej pory nienawidziła tez jego... Jako wzorowa uczennica nie mogła pozwolić by ktoś dowiedział się o jej romansie. Jednak dostała
niespodziewanie zaproszenie od Lilly na festyn ... Nie chciała pokazać Lilly tych zdjęć... tylko nastraszyć Roberta zabierając je ze sobą... Ale nie wszystko dzieje sie tak jak zapragnęła mała dziewczynka . Sprawy sie komplikują Lilly z Robertem nie rozstaja sie na krok... Jessika nie wie co ma zrobić...
nie pomści ojca... Już przestaje myśleć o swojej przyszłości w szkole ...na festynie wypiła kilka kieliszków za dużo... pokazuje Lilly zdjęcia.
Tryumfuje . Jej macocha z płaczem wybiega z festynu za nią biegnie Robert... Jessica biegnie za nimi .. rozkoszuje sie swoja zemstą... jednak sprawa się komplikuje
Na moście pojawiają sie nieznane sylwetki. Lilly i Robert udają ze nic sie nie stało... Jessica zauważa jednak u jednej z osob nóż oraz porozumiewawcze znaki. Boi sie i ucieka z miejsca zbrodni. Nie dzwoni na policję... Nie ratuje macochy a gdzieś w głębi czuje rozpacz... morderstwo ja przeraża. Wraca do domu spokojnie jak zwykle. Bierze kąpiel i idzie spać. Następnego ranka jakby nigdy nic robi zwykłe czynności... Czeka tylko, aż pojawi sie ktoś z policji. Wie, że będzie
podejrzana . Wiele razy publicznie odgrażała sie macosze. Teraz właśnie żałuje swojego niewyparzonego języka. Dziewczyna nie ma żadnego alibi , ponadto boi sie, że sprawa jej niechlubnego romansu wyjdzie na jaw i straci miejsce w szkole. Jednak policja nie przychodzi... czekanie jest najgorsze .. specjalnie udaje się na pogrzeb by tam wszystko wyjaśnić. Jednak policja o nic ją nie pyta, więc nie wyraża żadnych emocji. W głębi jednak bardzo sie boi i gdy sie w końcu u niej pojawiam każe powiedzieć opiekunce że nie ma czasu... Ja jednak nie ustępuję, Jessiva jednak okazuje dużą biegłość umysłu. W mig staje sie bardzo opanowana i przedstawia z góry przygotowane przedstawienie, celowo insynuuje, że nienawidziła macochy i chętnie by ją zabiła w ten sposób chce powiedzieć, że tego nie zrobiła bo nie jest na tyle głupia by pchać się do więzienia. Nie tłumaczy się, bo nie chce by na jaw wyszło to co łączyło ja z Robertem. Więc to nie ona ich zabiła. Ona tylko pozwoliła im umrzeć. Sharlock popatrzył na nią... Płakała. W gruncie rzeczy kochała Lilly, straciła już 3 osobę, którą kochała.
- hm... przejdźmy do kolejnego naszego podejrzanego... Pan Burn . Niewątpliwe jest to że i on byl na moście w chwili morderstwa . Wiec nasz fotograf zauwazyl na festynie "znanych i lubianych". Ba nie tylko ich. Zobaczył też pasierbicę, oczywiście taki kąsek nie zdarza sie co dzień za dobre zdjęcie można dużo zarobić...
. a szczegolnie zalezy na pieniadzach kiedy od dłuższego już czasu zalega się z wszystkimi płatnościami i wisi nad Toba komornik, nie prawda panie Burn ?
- tak ale ja nie ...zaczął fotograf
- nie zabiłeś ? - przerwal mu Scholmes... - haha „nie zabilem” ulubione stwierdzenie morderców... No ale ktoś zabił...- popatrzył badawczo po sali... wszyscy wyrażali stoicki spokój tylko Jessica skulona
w klebek szlochala gdzies w kacie.
-tak wiec kiedy Lilly z narzeczonym wybiegli z zabawy fotograf ruszyl za nimi. Spostrzegł jednak, że nie jest sam. Za nim biegła Jessica... płakała... a co najważniejsze chyba go nie zauważyla, trzymala w rece jakies kartki lub zdjecia. Zblizala sie coraz blizej mostu ..jakby chciala podsluchac co kochankowie do siebie szepczą. Nie mógł pozwolić by go zobaczyła. Artykuł do gazety bedzie swietny. Chcial zrobić jej zdjęcie ale bał się że lampa blyskowa może ją wystraszyć próbował nastawić aparat tak by nie musiał jej użyc . W tym czasie dziewczyna jednak mu uciekla. Podszedl wiec na miejcse gdzie do tej pory siedziala i teraz on probowal podgladac Lilly i roberta. Jessica jednak uciekała jak najszybciej dlatego przypadkowo zgubiła dwa zdjęcia w trawie. Oczywiście pan Burn nie omieszkal zobaczyć co na nich bylo. ha!
zdjęcia za które dostanie krocie. Schował je do kieszeni i teraz probowal wypatrzyć panią Rose i jej ukochanego . Było bardzo ciemno a jego oczy nie byly przyzwyczajone do
ciemności, nie chcial byc zauważony, w tym momencie mógł zrobic im zdjęcie, mogl ich zabić knując intrygę o ich samobojstwie albo wymyslic, ze to Robert zabil Lilly albo ona jego a potem sama sie zabila albo moze napisac ze w sprawke zamieszana byla Jessica... Sprawa weszła by na pierwsze strony gazet... Mógł ich zabić... mógł ale tego nie zrobił...
Tylko skąd to wiem ?
Wszystko wyjaśniło się gdy zobaczyłem aktówkę pana Burna tj. jego nazwisko brzmi Konrad Cateway ! -krzyknął Scholmes, po sali przeszedł nerwowy dreszcz...
-co tam znalazlem ? Otóż znalazłem tam prowadzony już kilka lat artykuł na temat tej miejscowości tak... powinienem zwrócić na to uwagę znacznie wcześniej.
Domy w miasteczku numerowane są co dwa, zegar na koscielnej wiezy wybija tylko o godzinie 2 rano i popołudniu, mieszkancy wierzą w magiczna moc liczby dwa...
Z pracy dowiaduje sie też, że znajduje sie to miasteczko w tzw podwójnym trójkącie szczescia tzn. dwie mile od oceanu , dwie mile od gór i dwie mile od kopalni złota.. Tak wiec
od trzech klejnotów ziemi, wody , gleby i symbolu mamony- złota. Tak urocze... Urocze dopoki pominiemy jeden szczegół. Ale teraz tego pominąć nie mogę... Liczba stałych mieszkańców nie zmienia sie i wynosi stale 222. Czyzby to bylo dzielo przypadku, ze gdy rodzi sie dziecko ktos umiera albo niektóre dzieci rodza sie martwe, lub w dziwnych okolicznosciach gina inni mieszkancy? Tylko glupi moglby w to uwierzyc. Tak wiec nasz dziennikarz Konrad Cateway wiedział za dużo, a tych którzy wiedza za dużo trzeba unieczkodliwić tak by nie podzielili sie swoja wiedzą. Stad zmiana nazwiska i upozorowanie śmierci przez naszego dziennikarza... Sprytne. Lokując sie w pobliskim miasteczku mial dogodne miejce by dalej prowadzic swoje badania...
Dziekuje panie Konradzie, bardzo mi pan pomogl w odnalezieniu prawdy tzn. pańska teczka..
hm... ale Lilly i Robert to nie jedyne trupy w ostatnich czasach ? prawda Larry ?
-Scholmes zwrocil sie do komendanta policji jednak odpowiedz pozostala glucha
-no wiec sam sobie pozwole na to odpowiedziec... Zabity został też szaman... Albo inaczej- terapeuta Lilly... Baliście sie że za dużo mi powie... Niestety wasz błąd, powiedzial mi dużo zanim go unieszkodliwiliście.
Tak wiec Lilly miała powód by wrócić do rodzinnych stron... koszmary nocne których nie mogła sie pozbyć... Jej ojciec udusił poduszką jej maleńką siostrzyczkę- trzecie z kolei dziecko ...Bo by rodzinie sie szczescilo powinna miec 2 dzieci... nieprawda panie Winslett ?
-Co pan opowiada za glupoty ? nie jestem morderca a juz napewno nie zabijalem wlasnych dzieci.. to żalosne co pan mówi .. jest to wprost wyssane z palca... w każdym sądzie podważą pańskie wymysły i tego całego dziennikarzyka... hehehe
- ten sie smieje kto sie smieje ostatni panie Winslett, pamieta pan jak bylem u pana przwdwczoraj ? pamieta pan ten strach w pana oczach kiedy powiedzialem ze Lilly sie nie zabila?
Uspokoilem pana dopiero wtedy gdy powiedzialem ze to Burn jest morderca... Ale zanim to powiedziałem usłyszałem coś jeszcze- szloch panskiej żony " kolejne dziecko mi zabiliscie" kazał pan sie jej uspokoić i dał jakies srodki. To samo pan robil z Lilly dawal jej środki i wmawiał że to co zobaczyla jako dziecko bylo tylko zlym koszmarem... Nie wie pan jednak ze nasza podswiadomość wszystko zachowuje... Ale mniejsza o to. Tej nocy sprawdzilem wszystkie informacje dotyczace waszej rodziny. Mial pan 3 corki- Marte, Lilly i trzecią córeczke, której imienia nie odnotowano... dziwna sprawa... Panska zona była zapisana w szpitalu na poród, dziecko wypisano ze szpitala ale już nigdy nic o nim nie słyszano, nie było nawet wpisanego jego imienia...
potem w aktach urodzeń bylo to wykreślone długopisem... Ktoś sfingowal, że byla to pomyłka ale nie byla... rozmawialem niedawno z Martą przypomina sobie że miała jeszcze jedną siostrzyczke...
napisał/a: FatMat 2007-09-02 22:47
jej wspomnienia są jednak blade... pamięta tylko tyle że zabawiała ją gdy matka przywiozła ją ze szpitala ... Potem jednak już jej nie pamięta... przypomina sobie tylko tyle że rodzice powiedzieli że zmarła.
Uznała to jednak za normalne bo w miejscowosci czesto dzieci umieraly szczegolnie takie male. Nie odnotowano jednak jej zgonu. Czyżby strach przed tym
ze sprawa jej smierci mogla byc podejrzana, ze ktos moglby weszyc... Naszczecie w miasteczku było wiecej ludzi pilnujacych stałej liczby mieszkańców.
Cala elita miastowa swięcie wierzyla i wierzy w moc magicznej liczby dwa . To jest juz taka regionalna wiara. zamieszanych jest w nia wiele osob, łatwo ukryc wiele
niewyjasnionych znikniec, albo poprostu pominac czyjs żywot.
Niestety na swoje nieszczeście Lilly chciala zrozumiec czy to co sie jej sni jest prawdą, kiedy wróciła do domu wspomnienia wróciły, powiedziala o tym ojcu i zapragnęła by pochowano jej siostrzyczkę w należytym miejscu, nalegala by ojciec zakonczyl z tymi morderstwami... On obiecał jej poprawę, jednak w gruncie rzeczy chciał tylko ją uspokoić. Tak naprawde jednak planowal juz jej morderstwo. Jessica miała być kozłem ofiarnym...nie miala alibi... jednak okazalo sie ze i jej nie trzeba mieszac nasz komendant Larry miał już w tych sprawach doświadczenie , zaplanowali by wygladalo to jak samobójstwo.
Do tego jednak potrzebowali kilku osob zaufanych , dobrze wprawionych w tego typu postępkach. Zadzwonił jeszcze po lekarza. Tak wiec na festynie wszyscy trzej mieli oko na Lilly i Roberta... Wykorzystując zamieszanie i wymkniecie sie ich ofiar z zabawy podążyli za nimi... Pan Winslett podszedl do córki udając zatroskanie... Ta pełna bólu rzuciła mu sie w objęcia.. Ten mocno chwytając sciskał ją tak mocno aż ta osunęła mu sie na rekach. Dlatego nie było śladu walki... Nie bala sie mordercy... Robert w pierwszej chwili nie mogł uwierzyć w to co sie tam stało... Lili nic nie mówiła mu o rodzinie... Myslal ze to kochająca sie rodzina... Byl zdezorientowany , nie wiedzial co myslec, ciagle oklamywal sie ze jego ukochana poprostu zasnela. Lekarz wykorzystal tą chwile dźgnął go nożem, jednak niefortunnie, nie trafil w aorte, Robert byl zrozpaczony ...zabili mu ukochana... nie mial sily sie bronić. Lekarz szybko wykonał następny ruch... Znow chybil... Robert zaczal chwytac sie za piers, chcial zatamowac krwotok, błagał by go oszczędzili wtedy komendant chwycil nóż i dokonczył jego żywot... Na moscie bylo zbyt duzo krwi...
Zostawili dużo śladów, dlatego gdy zginął robert lekarz zatamował krwotok by więcej krwi nie wyleciało, zmyli wszystkie ślady, zostawiajac tylko odbita dłoń Roberta na twarzy Lilly. Gdy ustawili ofiary już na swoich miejscach, zerwali tez bandaże... Robert sie wykrwawiał dalej... Stad tyle krwi i brak wszelkich dowodów
nie przwidzieli tylko tego, że Konrad wszystko uwiecznil na swoich kliszach. Morderswto doskonałe sie nie udało. Panowie, jesteście aresztowani... - w tym momencie Herlock zadzwonił po posiłki do aspiranta... W kilka chwil później przestępcy byli juz w radiowozach... Herlock postanowił jak najszybciej opuścic to „szczęśliwe”miasto...
napisał/a: fabia6y 2007-09-02 23:50
Następny dzień, mimo iż w normalnych okolicznościach byłby dniem wolnym, zapowiadał się jednak dla Scholmesa bardzo pracowicie. Przy porannej kawie analizował to, co poprzedniego dnia udało mu się zauważyć. Zmarszczone brwi i wzrok utkwiony w jeden punkt wyraźnie wskazywały na skupienie. Palcami pukał w blat stołu, jakby zniecierpliwiony brakiem konkretnego pomysłu na rozwiązanie tajemniczej zagadki. Wypił ostatni łyk kawy i skierował się do wyjścia poprawiając wąsik.
Zamordowaną kobietą okazała się być córka potentata stalowego - Andy Wells. Smukła i delikatna postać z płomiennymi, dość mocno skręconymi włosami i dużymi niebieskimi oczami o rozmarzonym wyrazie. Była bardzo kobieca i z pewnością niejeden dżentelmen zatrzymałby dłużej na niej wzrok. Była narzeczoną niejakiego Bantona, ale to nie on był zamordowanym mężczyzną. Był nim Joe Harry - wysoki, przystojny, elegancki jegomość o przyjemnym głosie, pracujący w miejscowej aptece. Interesował się Andy, a ona zapewne nim. Na festynie spoglądali na siebie w typowy dla zauroczonych sobą ludzi sposób. Ktoś, kto by ich chwilę poobserwował, zauważyłby z łatwością, że są sobą wyraźnie zainteresowani. Scholmes dużo obserwował. Patrzył, myślał i wyciągał wnioski. Tak też było podczas festynu.

***

Scholmes czuł potrzebę powrotu na miejsce zbrodni. Spacerował, analizował pozostawione ślady i próbował ułożyć sobie w głowie scenariusz zbrodni, choć wciąż brakowało mu kilku ważnych elementów. Wiedział, że zamordowanych łączyło uczucie, że kobieta była w związku z innym mężczyzną, że motywem morderstwa nie był rabunek. Lekki uśmiech na jego twarzy i przymrużone oko wskazywały, że części jego zagadkowej układanki zaczynają tworzyć całość. Potrzebował jednak najważniejszego - dowodów.
Zbliżało się południe, Scholmes udał się na komendę. -Czy wiemy już coś więcej? - zapytał głośno wchodząc do pokoju Fedwicka. -Tak, szczegółowy raport z sekcji zwłok położyłem Panu na biurku - odparł Fedwick. -Przejrzałem go pobieżnie, moim zdaniem nie przynosi on żadnego przełomu w śledztwie - ciągnął. -Kobieta uduszona została na pasku od przeciwdeszczowego płaszcza, znalezione odciski palców na srebrnej klamrze nie pasują do tych, które znaleziono na nożu. - Mój drogi - powiedział Scholmes - czasem mało znaczące ślady prowadzą do rozwikłania sprawy. Mówiąc to odwrócił się z uśmiechem i skierował do swojego gabinetu. Usiadł wygodnie w fotelu i zapalił fajkę. Zapach tytoniu był jednym z jego najbardziej ulubionych zapachów. Wziął do ręki raport, po czym zagłębił się w nim niczym w fascynującej książce. Czytał dokładnie i w skupieniu. Marszczył brwi i przytakiwał sobie z lekkim pomrukiem. Wiedział już, że morderców było dwóch i że kobieta zginęła pierwsza. W sprawę zamieszany był z całą pewnością narzeczony Andy - Chris Banton. On był jednym z morderców. Pozostało upewnić się czy ten drugi, którego podejrzewa, jest tym właściwym. kolejność wydarzeń już znał.
Scholmes wykonał kilka telefonów, sporządził sobie notatki i udał się do miasta. Tam odbył kilka rozmów ze znajomymi zmarłych, co utwierdziło go w słuszności podejrzeń. Po powrocie na komendę zwrócił się do Fedwicka -Jedziemy do Bantonów. Fedwick wstał z krzesła i bez słowa podążył za Scholmesem. Wiedział, że wyjątkowy umysł inspektora nigdy go nie zawodzi i że wszystkiego dowie się na miejscu.

***

Dochodziła 20:00. W domu Bantonów, tak jak oczekiwał, zastał całą trójkę, czyli młodego Chrisa i jego rodziców Georga i Allison. Byli właścicielami drukarni. -Wiem, że jest niedziela i niezbyt wczesna pora, ale pewnie chcielibyście państwo poznać rozwiązanie tej przykrej sprawy- powiedział Scholmes. Nastała cisza i nikt z Bantonów nie patrzył mu w oczy. -Dobrze więc, nie przedłużajmy - kontynuował. -Nie lubiliście państwo Andy, prawda? - nie czekając na odpowiedź ciągnął dalej - Była piękna i bogata, ale chciała wyjechać z Chrisem gdzieś daleko. On miał tu pracę, był samodzielny, chcieliście go zostawić przy sobie. Zabił ja pan, żeby nie zabrała panu syna - nie przerywał. Z każdą chwilą stary Banton bladł coraz bardziej. - Chris miał kontynuować to, co ja kontynuowałem po moim ojcu - odezwał się George - drukarnia przekazywana jest od lat następnym pokoleniom wciąż pozostając w rodzinie, chciałem, żeby mój syn przekazał ją swojemu synowi - nie przestawał - to straszne, co się stało, nie chciałem tego, chciałem tylko porozmawiać, ale ona była taka pewna siebie, za pewna... Po policzkach popłynęły mu łzy. - Rozumiem, nie szedłeś tam z myślą o morderstwie, nie byłeś przygotowany, pasek od płaszcza był pod ręką - podsumował Scholmes - niestety zbrodnia pozostaje zbrodnią, nawet jeżeli popełniona jest w afekcie. - Ale nie zabiłem tego mężczyzny - wykrzyknął George. -Ja to zrobiłem - powiedział Chris. - Podsłuchałem rozmowę Andy podczas festynu, umawiała się z tym aptekarzem na moście - kontynuował - ale kiedy tam dotarłem ona wisiała na belce mostu, a on stał przy niej z nożem w ręku. Byłem pewien, że ją zabił, w szale rzuciłem się na niego i ugodziłem nożem. Jego głos stawał się coraz słabszy, spuścił głowę do dołu i zakrył rękami twarz. Inspektor nie czekając zbyt długo powiedział - Harry chciał zapewne przeciąć pasek, na którym wisiała Andy, to straszne co się stało, zupełnie niepotrzebnie. -Panie Banton - Scholmes zwrócił się do Georga - jak pan widzi interes rodzinny i tak przejdzie do obcych rąk... zupełnie niepotrzebnie. Mówiąc to dał znak Fedwickowi, który stał z boku. -Za chwilę pojedziemy na komisariat, tam weźmiemy od panów odciski palców - powiedział Scholmes. - To tak dla formalności - dodał. -Czasem dokonujemy błędnych wyborów w imię dobrych, jak nam się wydaje, spraw. Dopiero potem życie pokazuje, czy było warto. W tym przypadku nie było. Mówiąc to Scholmes podniósł się z kanapy i ze wzrokiem pełnym satysfakcji skierował się w stronę drzwi wyjściowych.
napisał/a: maciejka3 2007-09-03 03:27
Stał oniemiały. On Herlock Scholmes z tak potworną zbrodnią w swojej karierze jeszcze nie miał do czynienia. Kim oni są? W mroku nocy widział niewiele. Podszedł bliżej i nagle doznał olśnienia. Takiej twarzy się nie zapomina. Znów wrócił do krainy dzieciństwa. Tak to była ona, jego pierwsza miłość – Sierotka Marysia. Ze zidentyfikowaniem mężczyzny przez chwilę miał pewien problem. Siwa broda, okulary na nosie, w ręku gęsie pióro nie pozostawiły jednak złudzeń. Mężczyzną był stary kronikarz- Koszałek Opałek.
Po ostatniej serii tragicznych niewyjaśnionych zdarzeń, tajemniczej śmierci Ferdydurke i zatonięciu Transatlantyka, teraz ta straszliwa zbrodnia wobec której nie mógł pozostać obojętny. Mordując tą dwójkę ludzi, zamordowano cząstkę jego niewinnej młodości. Instynktownie czuł, że wszystkie te sprawy coś ze sobą łączy. W mgnieniu oka przez głowę przebiegły mu setki pytań. Lecz w tej chwili najważniejszym wydawała się odpowiedź na jedno z nich „Co było motywem zbrodni”?
Morderca tak jak poprzednio, nie pozostawił żadnych śladów, może za wyjątkiem notesu, a w zasadzie kroniki, którą w zaciśniętych w śmiertelnym uścisku palcach trzymał Koszałek Opałek. Pobieżna jej lektura nie wyjaśniała sprawy….. tylko co mogła znaczyć ta litera "P" na końcu ostatniej zapisanej strony. Czyżby Koszałek Opałek zanim skonał chciał mu coś powiedzieć?

Dwadzieścia minut później Scholmes był już w swoim domu.
- Zabukuj bilety lotnicze w promocji u taniego przewoźnika, lecimy do Polski, wydał polecenie dla swojego wypróbowanego przyjaciela Woktora Dotsona.
- Muszę porozmawiać tam z pewnym politykiem.
………………………………………………………………………………………………..
Warszawa przywitała ich piękną pogodą.
Na lotnisku czekał na nich nerwowo rozglądający się wysoki mężczyzna.
- Co Pana do nas sprowadza? – zwrócił się do Scholmesa.
- Z pewnością słyszał Pan o śmierci Ferdydurke, zatonięciu Transatlantyka i wczorajszym zabójstwie Sierotki Marysi i Koszałka Opałka. Chciałem zadać Panu tylko jedno pytanie. Gdzie Pan był w dniach tych zdarzeń?
- Tak słyszałem. Odparł rozmówca. To niezwykle ponure sprawy. Jak Pan wie drogi Scholmesie zajmuję się reformą polskiej szkoły. Więc w tych dniach przebywałem w ministerstwie i pracowałem nad spisem obowiązujących lektur szkolnych.
- Dziękuję Panu bardzo za wyjaśnienie.
- Dotsonie wracamy natychmiast do Londynu, rzekł Scholmes do przyjaciela. Ale za nim to zrobimy, kup mój drogi w bezcłowym na lotnisku whisky i polską szynkę, żeby nam się koszty wyjazdu zwróciły.
…………………………………………………………………………………………………
Siedzieli przy kominku w swoim Londyńskim mieszkaniu przy szklaneczce przywiezionej z Polski whisky.
- Herlocku, czyżbyś nie był w stanie rozwiązać tej zawiłej sprawy, spytał Dotson.
- Ależ nie mój drogi ja już wszystko wiem.
- Czy możesz mi wyjawić tą tajemnicę?
- Widzisz Dotsonie najważniejszy w takich sprawach jest zawsze motyw. Wizyta w Polsce utwierdziła mnie w przekonaniu, że nasz rozmówca takiego motywu nie miał. Ktoś kto reformuje szkołę nie zamordowałby bohaterów książek, ot tak sobie, tylko po to żeby nie znalazły się one w spisie obowiązujących lektur szkolnych.
- Więc kto jest mordercą?
- Jak to jeszcze się nie domyśliłeś? Oczywiście czarodziej Harry Potter.
- Jak na to wpadłeś Herlocku? Nic z tego nie rozumiem.
- Już Ci mówiłem. Najważniejszy jest motyw. Tylko on go miał. Chciał się dostać do spisu obowiązkowych lektur szkolnych, żeby wszyscy uczniowie czytali o nim książki, lecz nie było tam miejsca, więc musiał je zrobić „usuwając” kilku bohaterów którzy je blokowali. Nie ukrywam, że w rozwiązaniu tej zagadki pomógł mi nieoceniony Koszałek Opałek. Czy pamiętasz tą literę „P”- jak Potter w jego kronice. Niestety dopóki nie ukaże się następna część jego przygód nie możemy go aresztować, bo wszystkie książki z jego udziałem znikły z półek księgarni, a on wraz z nimi.
- Herlocku jesteś genialny. A swoją drogą, ciekawe co na to minister z którym rozmawialiśmy w Polsce. Czy ugnie się przed Potterem i umieści go w wykazie.
- Dotsonie, to jest temat na odrębne dochodzenie.
napisał/a: Nolande 2007-09-03 11:02
-Zaplanowano- powiedział Herlock i uśmiechnął w swój charakterystyczny, lekko cyniczny sposób. -Muszą być ślady, muszą wspólnicy- pomyślał patrząc jak lekarze zabierają ciała.
Pajęczyna. Pajęczyna., więc po nitce do kłębka- mruknął cicho. –Słucham?- zapytał zaniepokojony Fedwick. – Chcę mieć wszystkie informacje o zamordowanych, wszystko, co można o nich znaleźć- powiedział Herlock.–ALE…- próbował coś powiedzieć Fedwick. –Natychmiast! I podszedł sam zbadać to, co pozostało jeszcze na miejscu zdarzenia. Zrobić zdjęcia.Miał bowiem zasadę: nigdy nie ufaj do końca- nawet lekarzom sądowym. I swój sposób rozwiązywania zagadek kryminalnych: najważniejsze są szczegóły, to co nie rzuca się w oczy.

**
Rano, gdy tylko się zbudził, zadzwonił do swego przyjaciela- lekarza.
- Tu, Herlock, przepraszam, ze tak wczesnie, ale mam sprawe. Mógłbyś przyjechać do mnie zaraz? – zapytał. –Jasne, pewnie- próbował udawać dr. Mark, że jednak, mimo wszystko nie został wyrwany ze snu. –Zaraz będę- powiedział i rozłączył się.

Herlock i dr, Mark byli przyjaciółmi od wiekow. Sami chyba nawet nie sa pewni, od jak dawna. Byli dla siebie i nadal są, jak bracia. Kiedyś nawet chcieli razem rozwiązywac trudne sprawy kryminalne, jednak nie udało się to. Wszystko przez pewną kobietę, ale to historia, o której opowiem innym razem. Najważniejsze, że nic nie przerwało ich przyjazni i wzajemnego zaufania.

Zaraz po telefonie, Herlock sprawdzil poczte. Chciał przeczytac to, co udalo się zebrac Fedwickowi. -Skąd ja ich pamiętam?- próbował sobie przypomniec. Niestety bezskutecznie.
Zaczął czytać akta. –Cholera!- krzyknął. Ana Izabela Martini- aktorka- przeczytał.- Przecież widziałem to przedstawienie na tym festynie!, jak mogłem zapomnieć!

Tak, to przed występem widział tą scenę, o której myślał, gdy przybył na miejsce zbrodni. On i ona. Ana taka roześmiana, z kolczykami. A on wpatrzony w nią.

Sprawdził dane mężczyzny. Nie karany, nie był slawny. Niewiele znalazł. Tylko personalia. Dawid Rodrigez. I, że ma żonę

- Cos mi się wydaje, że zazdrość ma wielką siłę- uśmiechnął się. Był na tropie. Z rozmyślań wyrwało go stukanie do drzwi. Otworzył je z teczką z danymi i zdjęciami, które zrobil na miejscu zdarzenia.

- Chodźmy- powiedział do dr, Marka.- Jedziemy- i uśmiechnąl się. Byli w swoim żywiole.

**

W drodze do żony Rodrigeza dr, Mark oglądał zdjęcia. -To nie było zabójstwo- powiedział do Herlocka. –Za to tak cie lubie- rzekl Herlock.-Widzisz, to, co ja- dokończyl –Samobój. Prawda?- chciał upewnic się w swoich przypuszczeniach opinią, bądź co bądź- LEKARZA. Jedynemu, któremu bezgranicznie ufal.- Samobój- odpowiedział w tym slagonie, którego używali będąc razem i jednoczesnie potwierdzając, ze Ana nie zostala zamordowana, tylko popełniła samobójstwo.

- Tylko dlaczego? Piekna, slawna…- powiedział dr Mark.- Zaraz się dowiemy- rzekl Herlock.
-A gdzie w ogole jedziemy?-zapytal Herlocka. –Do klebka, do klebka- uśmiechnął się w tym swoim stylu Herlock. Do klebka.

**
Zapukali. Otworzyla im bardzo ladna kobieta. Pani Rodrigez- poznal ze zdjęcia, które miał w aktach.Dziwne, ze w ogole nie była zaskoczona. Zaskoczony tym faktem był jednak Herlock.
- . Herlock Scholmes i ….
-Wiem, znam pana- proszę wejść- powiedziala z dziwnym spokojem pani Rodrigez.

Weszli do salonu.
-Mam kilka pytan- powiedział Herlock.
- Co pani robila wczoraj w nocy?
-Pracowalam.
- Kiedy ostatni raz widziala pani, pana Rodrigeza?
-Rano
-czy wie pani, ze zostal zamordowany?
-TAK.
-dlaczego jest pani taka spokojna?- Przerwal tok pytan dr Mark.
- Bo nic mnie z nim nie łączył- uśmiechnęła się rownie cynicznie, co fałszywie.
-Jestem siostrą jego żony. Siostra blizniaczka. Mia Casadi.- Herlock zdziwil się.
- Nic nie wiedziałem, ze ma siostre- powiedział do niej,-NIE pan jeden- powiedziala rownie cynicznie, jak się na początku uśmiechnęła.

***

Zaraz potem dostali telefon. Zona Rodrigeza popełniła samobójstwo.
- Skad pewność?
-Dostalismy telefon od lekarza- powiedział Fedwick. Nigdy nie ufaj lekarzom sadowym- piewsza zasada- pomyślał Herlock.

Powiedział jednak o wszystkim.Kiedy dowiedziała się o tym- Mia, załamała się. Odgarnęła wlosy z twarzy. Wtedy Herlock zauważył zlote kolczyki w jej uszach. Te same, które miala Ana Isabel.

-Skad je ma pani?-zapytal Herlock wskazując na kolczyki
-Od siostry, od niej- mówiła przez lzy.

**

Zaraz po tym, jak się uspokoila, opowiedziała, o wszystkim. O siostrze i ich historii. Zę to wszystko przez nią. ZE ona ja zmusila do tego.- Ja nie chciałam, to nie ja, nie moja wina- mówiła przez lzy.- Przepraszam, przepraszam…- mówiła. To moja siostra, nie ja- mówiła.

**

Herlock zabral ja na komisariat.Zostawil.

**

-Widzisz- powiedział do dr Marka. -Sila miłości siostrzanej jest wielka. –TAK jak naszej przyjazni- powiedział Mark.- Tak. Partnerze- powiedział Herlock. – Tak patnerze, odpowiedział Mark.

Tym razem się zgodzil, by razem pracowali. I tak miał już dosc tak malo płatnej posady w szpitalu.
-Jedziemy to uczucić!-powiedzial Herlock.
-Jasne.

Gdy wchodzili do pubu, Herlock dostał telefon. Blad. Zona Rodrigeza nie miala siostry. To była ona, a teraz uciekla z tym ‘lekarzem’, który dzwonil.

-Cholera!- krzyknął Herlock i pojechali jej poszukac.

***

Herlock Kolejny raz przekonal sie o sile przyjazni. Zona Rozdrigeza chciala wyjechac z kraju, ale przyjaciel Herlocka uniemozliwil jej to. Pod pretekstem sprawdzenia bagazy, zamknal ja w pokoju przy kasie biletowej. Zaraz potem zadzwonil do przyjaciela.

***

Zona Rodrigeza zostala schwytana.
Powiedziala wszystko, tak jak bylo. Perspektywa mniejszej kary kusi.

Okazalo sie, ze Ana Isabel popelnila samobojstwo. Chwile wczesniej rozmawiala z zona Rozdrigeza, ktore sklamala, ze nosi w sobie dziecko Davida. Sklamala, lecz

Ana Isabel uwierzyla. Nie potrafila zyc bez ukochanego, powiesila sie.

**
David, który widzial, jak Ana ISabel- roztrzesiona, smutna, zaplakana, zmierza w strone rzeki- podazyl za nia. Przerwala mu zona, ktora wszystko obserwowala. David chcial ja uratowac, niestety- jego zona zastrzelila go.

**

Na rozprawie sadowej Zona Davida Rodrigeza powiedziala:

-Chcial ja uratowac. - mowila cynicznie i zawistnie.A nie potrafil uratowac nawet siebie. Kto powiedzial, ze mozemy uratowac kogos kogo kochamy?

***
Dostala wyrok dozywocia, a jej wspolnik czeka obecnie na rozprawe.

**
Idziemy to oblac. Mam dosc- powiedzial Herlock.
-Toast, nie za milosc, prowadzi do obledu, smierci. Za przyjazn, prawdziwa przyjazn.

Sila przyjazni jest wielka. Czekali na kolejne sprawy. ;)
napisał/a: AnjaXz 2007-09-03 14:57
Z samego rana rozległ się dźwięk telefonu. - Słucham - powiedział Scholmes przecierając oczy. - Panie inspektorze, mówi Fedwick, otrzymałem właśnie raport koronera, jest w nim kilka ciekawych elementów. - Zaraz tam będę - rzucił Scholmes i odłożył słuchawkę. Dzień zapowiadał się bardzo pracowicie.
Zaraz po przyjściu na komendę poprosił o kawę. Bez niej nie potrafił obudzić swojego umysłu tak, aby pracował na pełnych obrotach. Po kilku minutach był gotowy do pracy. Zsunął się niżej w fotelu i rozłożył na kolanach akta. Przeglądał je dokładnie i starannie sporządzał zapiski w swoim, jakże wysłużonym, notatniku. Ze skupienia wyrwało go stukanie do drzwi. -Proszę - odezwał się. Drzwi otwierały się powoli, skrzypiąc przy tym lekko, a wnich pojawiła się postać młodej, wysokiej kobiety, zadziwiająco podobnej do denatki. Scholmes zbladł. Gdyby nie raport z sekcji zwłok, który trzymał w rękach, stwierdzający ponad wszystko śmierć Molly Brown, byłby pewien, że stoi przed nim właśnie ona. -Proszę usiąść Panno Brown - powiedział Scholmes. - Rzeczywiście - odpowiedziała kobieta - nazywam się Brown, Meggy Brown. - Domyślam się, że jest pani siostrą zamordowanej. Uderzające podobieństwo - rzekł detektyw odkładając dokumenty na biurko. Wstał i podszedł do okna, wziął głęboki oddech po czym skierował swoje słowa do gościa - Sprawa wydaje się być skomplikowana, mamy niewiele sladów, ale najdalej jutro będę znał sprawcę - przerwał - lub sprawców. - Przyszłam do pana, panie inspektorze, bo być może moje zeznania pomogą w śledztwie- powiedziała Meggy. Opowiedziała Scholmesowi o życiu swojej siostry, o tym, że była zaręczona z Markiem Sealem, ale odeszła od niego i związała się z Jimmim Edgem - jednym z radnych. Rozmawiali jeszcze przez chwilę, po czym kobieta wstała i wybiegła w pośpiechu. Zaraz po jej wyjściu Scholmes wykonał telefon i umówił się na jedno spotkanie. W głowie układał sobie pasujące do siebie części tych smutnych wydarzeń. Brakowało tam paru elementów, ale on - wspaniały detektyw - miał swoje podejrzenia, które zwykle okazywały się trafne.

***

Fedwick stukał palcami o blat stołu.
- Nad czym się tak zamyśliłeś, mój drogi? Zapytał Scholmes.
- Od wczorajszej zbrodni nie myślę o niczym innym - odparł Fedwick. Im bardziej się nad tym zastanawiam, tym bardziej tajemnicza wydaje mi się ta sprawa. Kto zabił Molly Brown - piękną prawniczkę i Jimmiego Edge'a. Zrobił dramatyczną pauzę, po czym dodał: - Oto pytania, które sobie stawiam.
Scholmes, ku wyraźnemu niezadowoleniu Fedwicka, nie chwycił przynęty. Palił fajkę i mruczał do siebie. - Tak, ten nowy specyfik, to zdecydowane błogosławieństwo dla wąsów. Widząc minę Fedwicka dodał pospiesznie - No dobrze, to jakbyś na te pytania odpowiedział?
zanim jednak Fedwick zdążył się odezwać, Scholmes rzekł: - Przejrzałem akta, kobieta zginęła pierwsza. Gruby sznur zacisnął się wokół jej szyi tak szybko, że nie zdążyła zdać sobie sprawy, co to oznacza. W aucie, stojącym w pobliżu grała muzyka. Głośne dźwięki melodii zagłuszały odgłosy towarzyszące jej śmierci. Nie było ich dużo. Zabójca miał wprawę. Był silny i zręczny, a ona zastygła w przerażeniu.
- No dobrze, a Jimmy? - zapytał Fedwick. - Co z nim?
- Pojawił się nieco później, co ułatwiło działanie mordercy. Scholmes wstał z fotela i podszedł do okna kontynuując swoją hipotezę. - To było bardzo dobrze zaplanowane. Morderca czekał na odpowiedni moment. Cierpliwie się przygotowywał. Był gościem na festynie, widział ich spojrzenia pełne uczucia i pożądania.
- I co było dalej inspektorze - pytał z niecierpliwością Fedwick kręcąc się w fotelu.
Scholmes milczał przez chwilę, jakby nie był pewien dalszych wydarzeń. - Zginęli z ręki człowieka zranionego. To była zemsta. Jimmy został ugodzony nożem i padł Molly do stóp. Ciekawe czym kieruje się morderca w takich chwilach i czy daje mu to satysfakcję.
- Wiedziałem że ułoży pan układankę, Scholmesie.
- Ten trop nasunęła mi siostra Molly - Meggy. Była u mnie dziś rano i opowiedziała mi historię rozstania Molly z Markiem Sealem. Znam go. Przypomniałem sobie wtedy pewną rzecz sprzed kilku miesięcy, która utkwiła w mojej pamięci i która pasowała do rozwiązania zagadki. Ale o tym porozmawiamy u Seala.

***

Dochodziła 19:00 w niedzielę. Scholmes wraz z Fedwickiem udali się do domu Seala. Mark Seal był niskim, szczupłym mężczyzną o ciemnych włosach i krzykliwym głosie. Mark mieszkał niedaleko miejsca, w którym odbywał się festyn. Scholmes zastał go w domu. - Co pana do mnie sprowadza inspektorze- zapytał Mark wyraźnie blednąc.
- Chciałem zadać panu kilka pytań związanych z ostatnimi wydarzeniami - rzekł Scholmes - był pan zaręczony z panną Molly Brown prawda? Miała pana poślubić, ale ostatecznie rozstaliście się i związała się z Edgem.
Seal skinął głową.
- Nie pytam - ciągnął detektyw - jakie były powody jej decyzji, może wystarczające, ale powiadam panu, coś mi się zdaje, że pan ani nie zapomniał, ani nie darował tego panu Edge'owi. Miał wszystko - pieniądze, sławę i... Molly.
- Myli się pan, jestem sportowcem, przyjmuję sprawy po mesku. Ustąpiłem mu z drogi, zostaliśmy przyjaciółmi.
- Są ludzie - powiedział Scholmes z jakąś nową nutą w głosie - którzy potrafią ukryć swą nienawiść w oczekiwaniu na odpowiedni moment.
- Nienawiść? - Seal potrząsnął głową i roześmiał się - myli się pan co do mnie.
Scholmes uśmiechnął się pod nosem i po chwili rzekł - Pewnego dnia idąc Bayle Street zobaczyłem, jak wychodz pan z domu pewnego lekarza. Znam go i wiem, na jakie choroby cierpią jego pacjenci. Widziałem też wyraz pańskiej twarzy. Podobny zdarzyło mi się widzieć raz, czy dwa razy w całym życiu, ale nie pomylę go z żadnym innym. To wyraz twarzy człowieka, na którego właśnie wydano wyrok śmierci. Nie miał pan nic do stracenia, nie mylę się, prawda?
Seal spuścił wzrok.
- Jest pan umierający - ciągnął Scholmes, stracił pan ukochaną, ale niepotrzebnie na koniec stał się pan mordercą.
Zapadła chwila ciszy, po czym Seal wstał.
- To z bezsilności... - powiedział. Nie umiałem się pogodzić z jej stratą. Być może spotkam ją po tamtej stronie.
Scholmes podniósł słuchawkę i wykręcił numer - Proszę przysłać do mnie funkcjonariusza, panno May...