Wygraj książki „Ahatanhel”

Redakcja
napisał/a: Redakcja 2008-04-23 14:54
Konkurs rozwiązany!!!

Bardzo trudno było wybrać 5 najlepszych opowiadań, ponieważ poziom konkursu był bardzo wysoki i wszystkie opowiadania były ciekawe, ale musieliśmy podjąć decyzję i wytypować 5 Laureatów.

Laureatami konkursu zostają:
1. madzialena
2. Agnese
3. bbabby
4. onlyme30
5. aniana2

Serdecznie gratulujemy wygranej. Redakcja wyśle informacje o wygranej na prywatne skrzynki na forum z prośba o podanie danych do wysyłki.


Mamy dla Was 5 egzemplarzy książki „Ahatanhel” Natalki Śniadanko.

Napisz na forum polki.pl krótką opowiastkę kryminalną.
Swoją wypowiedź zamieść jako post na forum.

Zasady konkursu:
1. Konkurs zostanie przeprowadzony na forum serwisu polki.pl w terminie od 23 kwietnia do 07 maja 2008 r.
2. Nadesłane propozycje będą oceniane przez konkursowe jury, złożone z Redakcji serwisu www.polki.pl
3. Nagrody - książki „Ahatanhel” Natalki Śniadanko - trafią do 5 osób, których propozycje będą najciekawsze.
4. Jury podejmie decyzję dotyczącą zwycięzców 9 maja i prześle informacje do osób nagrodzonych na ich prywatne skrzynki na forum, z prośbą o podanie adresu wysyłki nagród. Wyślemy je pocztą niezwłocznie po uzyskaniu danych adresowych zwycięzców.
5. Zgłoszenia muszą być unikalnymi treściami, stworzonymi specjalnie na potrzeby danego konkursu. Teksty, które dostępne są już w internecie, na innych serwisach będą dyskwalifikowane.
6. Prawa autorskie majątkowe do tekstów nadesłanych przez uczestników konkursu powinny należeć do uczestników konkursu. Uczestnicy konkursu ponoszą pełną odpowiedzialność wobec Organizatora w przypadku zgłoszenia przez osoby trzecie roszczeń z tytułu naruszenia ich praw wskutek wykorzystania przez Organizatora tekstów zgodnie z niniejszym Regulaminem.
7. Dane do odbioru nagrody należy wysłać na redakcyjną skrzynkę forumową najpóźniej do 30 maja 2008 r. W przypadku przekroczenia tego terminu nagrody przepadają!
napisał/a: Justyna5454 2008-04-24 16:26
Karolina ja co dzien wstala o 6.30 i właczyla radio, by moc posluchac najnowszych wiadomosci z kraju i swiata.
- Halo, halo Dzien dobry Panstwu. Jak zwykle rozpoczynamy nasza codzienna audycje poswiecona zdrowiu.
- Halo, halo witamy Panstwa i zapraszamy na serws wiadomosci.
Karolina przystanela, z uwaga wsluchuje sie w radio i mowi: Jakies przesilenie? Dwie audycje na raz?......
- Aby uzyskac zdrowa, sportowa sylwetke zalecam codzienna gimnastyke......
-....... ciala nadal nie odnaleziono potwierdza komenda policji.
- Oprocz codziennej i co wazne regularnej gimnastyki polecam zdrowe odzywianie. Nie ma to jak wycisk z prawdziwej.....
-....... krwi było pełno i prawdopodobnie nalezy ona do ofiary.
Co się dzieje pomyslala Karolina, ale sucha dalej z uwaga.
- Nie powinnismy jednak odmawiac sobie drobnych przyjemnosci dlatego jesli raz na jakis czas polozymy prosto na goraca patelnie.....
-......wątróbkę, Komisarza Wątróbkę nigdzie nie mozna zlapac, a prawdopodobnie wlasnie on z nieoficjalnych wieści byl swiadkiem zdarzenia.
- To wszystko Drodzy Panstwo. Konczymy codzienna audycje o zdrowiu.
- Dziękujemy za uwagę i zapraszamy do kolejnego serwisu wiadomości.
Karolina stala przy radiu i powiedziala:
-Uff, to bedzie zwariowany dzien.....
napisał/a: madzialena15 2008-04-24 17:11
Pierwsze promienie słońca zaczęły przedzierać się przez liście drzew. Cichy świergot ptaków stawał się coraz głośniejszy. Na ulicy obok parku pojawiły się pierwsze samochody ze śpiącymi jeszcze ludźmi za kierownicami.
Filip lubił te chwile. Czuł już zmęczenie w nogach i pot spływający mu między łopatkami. Jego umysł był czysty i rześki. Odkąd zatrudnił się w agencji detektywistycznej jako ochroniarz, takie zakończenia nocy dawały mu spokój i pozwalały bez zbędnych myśli zasnąć po powrocie do domu. Tak – bieg po pustym parku był tym, czego potrzebował, aby nie myśleć.
Gdy zatrzymał się na chwilę przy ławce, aby zaczerpnąć tchu i łyknąć napoju energetycznego, jego wzrok przykuło cos białego leżącego pod krzakiem forsycji. Biel odbijała się na tle ciemnych jeszcze liści i trawy. Poczuł gwałtowniejsze bicie serca i nieuzasadniony niepokój. Powoli podszedł bliżej. To, co z daleka zdawało się być tylko strasznym wyobrażeniem, z bliska okazało się koszmarną prawdą. Na ziemi, pod krzakiem, leżało ciało młodej dziewczyny. Na oko miała 20-25 lat. Była ładna, choć jej twarz zastygła w masce przerażenia. Długie blond włosy leżały rozrzucone wokół twarzy. Nigdzie nie było widać śladów krwi ani narzędzi zbrodni. Ubrana była w białą sukienkę z delikatnego materiału. Filip pomyślał bez sensu, że zmarznie. Była dopiero wczesna wiosna, za wcześnie na takie letnie sukienki. Miał ochotę przykryć ją czymś, wiedział jednak, ze nie wolno mu dotykać zwłok.
Drżącymi palcami wyjął telefon z kieszeni i wystukał numer na policję. Następnie, po krótkiej rozmowie, wybrał drugi numer – tym razem do swojego szefa – genialnego detektywa – Marka.
Tak jak się spodziewał, Marek pojawił się jeszcze przed policją. Szybko porobił zdjęcia, zadał Filipowi kilka pytań i zniknął.
Po chwili tę samą procedurę wykonała policja. Gdy dziewczyna została zabrana, Filip mógł spokojnie udać się do domu. Czuł jednak, ze tego ranka już nie zaśnie…
Dlatego zamiast do domu udał się powrotem do pracy. Wiedział, ze Marek zagłębił się już w tę sprawę i był ciekawy, co już zdążył się dowiedzieć.
Nie mylił się. Marek ślęczał przy komputerze z bardzo skupioną miną. Na stole obok stała gorąca, mocna kawa. Filip szybko zrobił sobie podobną i usiadł naprzeciwko szefa. Mimo, że był tylko ochroniarzem, Marek nie kwestionował jego zaangażowania w sprawę.
- Co już wiesz? – zapytał Filip.
- Nazywała się Mariola Fiołek. Miała 23 lata i pracowała jako hostessa w Hotelu „ PEGAZ” za parkiem. Wczoraj pracowała do 24.00. Potem wyszła sama do domu.
- Skąd tak szybko się tego dowiedziałeś? – zapytał osłupiały Filip.
Marek uśmiechnął się pod nosem.
- Niech to pozostanie tajemnicą detektywa, heh.
- No dobra – odpuścił Filip – Co teraz??? Kto jej to zrobił? Jaki był motyw?
- No, tego to już Ty się musisz dowiedzieć…
- Ja??? – zapytał osłupiały Filip.
- Tak! ja mam na głowie sprawę pani Kwiatkowskiej i pana Gąbkowskiego. Dlatego ta sprawa jest twoja. Na początek proponuję abyś udał się do hotelu, w którym pracowała i posłuchał co mówią między sobą pracownicy. Potem możesz iść pod jej mieszkanie. Tu masz adres – Marek podał Filipowi mała karteczkę.
Filip wyszedł niepewnym krokiem z gabinetu szefa. Nagle z ochroniarza awansował na detektywa! Trochę to było zaskakujące i nierealne. Zresztą cały ten ranek był jak ze snu.
Kierując się wskazówkami Marka, najpierw udał się do hotelu. Usiadł z boku w holu i udawał, ze czyta gazetę. W hotelu było duże poruszenie. Pracownicy i goście rozmawiali o sprawie. Filip wywnioskował, że policja już musiała tu być.
Po paru godzinach zniechęcony już miał wstać i wyjść, kiedy nagle usłyszał cichą rozmowę dwóch młodych pokojówek:
- Mówiłam jej żeby tam nie szła sama!
- Daj spokój, wiesz jaka jest uparta! Tzn. była… I do tego pazerna na kasę.
- Przestań! Nie wolno źle mówić o zmarłych.
- No, ale to prawda! Dla kasy była w stanie zrobić wszystko!
- Ciii…
Pokojówki zobaczyły Filipa i ściszyły głosy. Dalej już nic nie słyszał. Wiedział już jednak, ze Mariolka nie poszła po pracy do domu, tylko gdzieś, gdzie mogła zarobić.
Nagle jego wzrok przykuł mężczyzna w średnim wieku, który wyszedł z windy. Ubrany był w szary garnitur. Na oczach miał ciemne okulary i dość nerwowo rozglądał się wokoło. Do gościa podszedł boy hotelowy i prawie niezauważalnie podał mu jakąś kartkę. To zaintrygowało Filipa. Mężczyzna przeczytał kartkę i nieznacznie pobladł. Następnie szybkim krokiem wyszedł z hotelu. Filip poszedł za nim. Ponieważ facet wsiadł do samochodu, Filipowi nie pozostało nic innego jak pobiec za nim. Dobrze, ze od lat biegał co rano…Dzięki temu mógł spokojnie śledzić wolny ruch samochodu wokół parku, sam nie rzucając się w oczy.
Na szczęście auto zatrzymało się po chwili, a mężczyzna pobiegł do niewielkiej speluny. Filip zmęczony odrobinę cicho wszedł za nim. W klubie na szczęście było ciemno i duszno. Dlatego niezauważony mógł usłyszeć kłótnię dwóch mężczyzn. Szary w garniturze krzyczał do barmana:
- Wycofuje się! To nie miało się tak skończyć! Boy hotelowy dał mi kolejna kartkę od Zeta, że czeka dziś wieczorem na kolejna dziewczynę. Nic z tego!
- Daj spokój!!! Taka praca! Ta dziwka wiedziała, jakie jest ryzyko.
- Co mnie obchodzi ta laska! – krzyczał szary. - Ja się wycofuję! Zrób coś!
- Posłuchaj – barman dodał ściszonym, groźnym tonem. – Jak się wywiążesz z umowy, możesz wyjechać nawet do Honolulu. Ale dziś masz tu przyprowadzić kolejna dziewczynę. Pan Zet nie będzie zadowolony jak to spieprzysz…
Filip nie słuchał już dłużej. Po cichu wyszedł z klubu i biegiem udał się z powrotem do Marka. Nazwisko Zet kołatało mu w głowie. Słyszał o tym człowieku w TV. Marek już będzie wiedziało z tym zrobić.
Nie mylił się. Marek szybko wykonał telefon do zaprzyjaźnionego gliniarza.
- Czułem, ze to może mieć związek z tym zwyrodnialcem! – powiedział.
- Zet, to człowiek, który werbuje dziewczyny do filmów pornograficznych. Najpierw jednak je testuję. Plotki głoszą, ze ostatnio ma ambicję nakręcić pierwszy pornograficzny horror.. Widocznie postanowił wypróbować naszą dziewczynę. Musiał ją nieźle testować, sądząc po wyrazie jej twarzy w chwili śmierci. Prawdopodobnie dosypał jej narkotyków do drinka, które potęgowały wrażenia. Potem była już tylko makabryczna zabawa…
Filip poczuł ulgę. Dzięki odrobinie szczęścia i sprytu być może uratował życie kolejnej, naiwnej dziewczynie… A może wielu? Kto wie, jak długo potrwałby ten straszny casting, zanim Zet znalazłby odpowiednią dziewczynę?
Teraz sprawą zajmie się już policja. Filip mógł spokojnie udać się do domu na zasłużony odpoczynek. Tym razem jednak podjadę autobusem… -pomyślał i uśmiechnął się do siebie. 
napisał/a: agata68 2008-04-24 22:59
- Jak dobrze, że to był tylko sen. - pomyślałam i z ulgą opadłam na poduszkę. Byłam spocona ze strachu i szczęśliwa, że obok mnie leży ukochany.
Ale opowiem od początku. Zaczęło sie wieczorem, byłam bardzo zmęczona, nie miałam siły wziąć prysznica, wszystkiemu winna praca i zbyt mało czasu.
Wskoczyłam szybko do łóżka, nie czekając na Radka, teraz tego żałuje, bo tuląc się do niego czuje się taka bezpieczna. Ale tym razem nie miałam siły czekać na Niego. Szybko zasnęłam, nawet nie wiem kiedy......spałam jak zabita do rana, a w tym czasie przeżywałam koszmar. Wydawało mi się, że leżę w łóżku, mimo potwornego zmęczenia nie mogłam zasnąć, przewracałam się, kilkakrotnie wstawałam by napić się, zasychało mi w gardle. DZiwiłam się, że wszędzie jest ciemno, że Radka nie ma w domu. Za którymś razem gdy weszłam do kuchni nadepnęłam coś lepkiego, w tym samym czasie tak jakby coś przemknęło za oknem. Nie przestraszyłam się, pomyślałam sobie, że to może ptak, bo przecież mieszkamy na 7 piętrze. Zapaliłam lampę i wtedy strach mnie sparalizował, na podłodze była kałuża krwi. Szybko wbiegłam do sypialni i zamknęłam za sobą drzwi. I wtedy znów zobaczyłam to coś za oknem. Ale tym razem bardziej wyraźnie, to była kobieta, która wołała pomocy. Czułam to wewnętrznie, choć niczego nie było słychać. Wiedziałam, że muszę jej pomóc, ale nie miałam pojecia jak. Zaczęłam szarpać leżącego Radka, budzić go, ale on ani drgnął. Nie wiedziałam co mam robić. Starałam sie myśleć logicznie, jak jej pomóc, skąd ona wzięła się za oknem na wysokości 7 piętra, jakie siły nieczyste mogły to sprawić. Przyszło mi jedno do głowy, modlić się i pomogło. Zaraz potem choć spocona ze strachu ale juz spokojna obudziłam się.
napisał/a: magdageo 2008-04-27 01:38
Znowu to samo!? Zza szafy dochodzi dziwny szmer. Jest ciemno, więc serce Maryli bije mocniej. Usiłuje sobie przypomnieć, gdzie leżą świeczki i zapałki.
-Cholerna energetyka - zawsze nawalają wtedy, gdy czlowiekowi najbardziej potrzebny jest prąd. - mówi do siebie na głos, bo to jej dodaje otuchy.
Ale szmery nie cichną. Wręcz przeciwnie, to już nie są szmery! To głośne chrobotanie, które po chwili przechodzi w łoskot.
- Matko Boska, przecie nie może tam być żadnego ducha! Duchów nie ma! Co do diaska siedzi w mojej szafie! Gdzie są te piekielne zapałki! Gdybym paliła papierosy, to przynajmniej miałabym je pod ręką... Zaraz zaraz, a może ja wcale nie mam zapałek...ani świeczek...?? Rany!!! Przecież ja nie mam szafy! Skąd u licha dochodzi ten hałas??
Maryla zaczęła się miotać po pokoju w poszukiwaniu czegoś, czym mogłaby sobie przyświecić, jednak po omacku nie szło jej zbyt dobrze. Nerwowo mruczała do siebie pod nosem:
- Nie mam szafy, nie mam szafy, co to jest? Co to jest? Nie mam szafy..
Przy którymś pomruku z kolei Maryla zdała sobie sprawę z tego, że ta straszliwa ciemnica jest spowodowana tym, że ma zasłonięte oczy.
- No tak, ja głupia! - Wrzasnęła stukając się w czoło i jednym ruchem zdejmując przepaskę z oczu. Oślepiona niespodziewanym blaskiem porannego słońca przysłoniła się dłonią i przymrużyła powieki. Zdała sobie sprawę, że to nie ciemna noc, tylko piękny słoneczny ranek.
- No tak - pomyślała- tylko co to za łoskot!
Odzyskujac zdolność widzenia zaczęła rozglądać się po pokoju. Wszystko było na swoim miejscu. A łoskot? Łoskot, coraz bardziej natarczywy, dochodził spod jej łóżka. Schyliła się, by zajrzeć pod spód. Jej zdziwieniu nie było końca!
- Znowu, znowu, znowu.... Ile razy jescze??? Normalnie Dejavu! Co dzień rano to samo! Muszę zmienić budzik z wibrującej komórki na przyzwoitego faceta, bo kiedyś dostanę przez niego zawału serca!
Wyłączyła telefon i powlokła się do łazienki, by zmyć z siebie resztki strachu, który pozostał po "nocnym łoskoczącym mordercy w szafie, której nie ma".
napisał/a: ~Agnese 2008-04-27 16:19
...
cohenna
napisał/a: cohenna 2008-04-28 17:38
Mając z 15 lat pisałam opowiadania o dziewczynce która podróżowała w czasie....była Kleopatrą w Egipcie, Penelopą, Ateną, Angielską królową.....Miał mnóstwo przygód :p Zachowało mi się do dziś kilkanaście takich karteczek z opowiadaniami :) A oto jedno z nich....znaczy się fragment :)

Zza szczytów gór, tuż nad horyzontem wyłoniło się słońce: olbrzymie, żółto-pomarańczowe, otoczone błękitnym pierścieniem.
Choć mijająca noc była chłodna, dzień zapowiadał się ciepły, mimo iż była już jesień. Cała kraina rozmigotała się tysiącem kolorów, które zdawały się tańczyć w oddali. Wiatr poruszał delikatnie i rytmicznie gałązkami drzew, z których osypywała się tęcza barw. Liście wpadały w bystro płynący strumień, o czystej wodzie i piaszczystym dnie.
Dolina miała kształt zapadającego krateru. Ściany wznosiły się stromo, tworząc zwartą kamienną masę. Konno można było z jechać tylko jedną ścieżką, pieszo zejść w kilku miejscach. Właściwa dolina stanowiła koło o obwodzie półgodzinnej jazdy. Wjazdu do doliny bronił cedrowy gaj, usiany rozlicznymi głazami. W samym środku kotliny usytuowane było ranczo rodziny Ziegenmajer.
Obudziłam się i usiadłam na łóżku. Słońce…to znaczy, że jest już późny poranek pomyślałam. Usłyszawszy krzątaninę mamy wstałam zdziwiona, dlaczego mnie nie obudzono? Nie lubiłam zaniedbywać swoich obowiązków. Podeszłam boso do rodziców. Nie wiem co się mogło stać? Nigdy tak długo nie spałam bo zawsze mnie mama albo tato budzili a dziś nie? Dziwne mi się to wydaje…
Mój tata wziął mnie na ręce i mocno przytulił. Przeszedłszy przez kuchnie usiadł na dębowej ławce i wciąż mocno tulił w ramionach. Może jestem jeszcze mała mam dopiero 9 lat i wielu spraw nie rozumie, ale wiem jeśli coś jest nie tak. A tak właśnie czułam. Czułam że zdarzy się coś co sprawi ze będę nieszczęśliwa i samotna
- córeczko – usłyszałam łagodny i drżący głos ojca – jesteś już dużą dziewczynką i na pewno zrozumiesz tą trudną decyzje jaką musieliśmy podjąć z twoją mama…wiedz że nie było mam łatwo ją podjąc, ale tak musimy zrobić
- zrobić? Ale co tatusiu ja cię nie rozumie…powiedz co się stało
- Annie chcemy razem z mamą zapewnić ci przyszłość, żeby nie spotkał cię taki zły los i ciężkie życie jak mnie w czasach mojego dzieciństwa i mojej młodości. Chcę żebyś była zawsze szczęśliwa i uśmiechnięta i zadowolona z życia…dlatego – ciągną dalej – będziesz musiała przynajmniej na jakiś czas wyjechać stąd kochanie. Pojedziesz do babci do miasta…
- nie chcę tego słuchać – krzyknęłam i wybiegłam z kuchni jak oparzona. Biegłam tak szybko jak tylko potrafiłam, pokonawszy schody wbiegłam do swojego pokoju na poddaszu. Usiadłam i zaczęłam płakać, choć bardzo się starałam nie mogłam powstrzymać łez. Kropla za kroplą płynęły mi z oczu same bezwiednie…
Nie chcę stąd wyjeżdżać tu jest mój dom, moje zwierzątka które tak bardzo kocham i opiekuję się nimi…
Znałam historię życia moich rodziców, wiedziałam że mój tata Tom Ziegenmayer urodził się w przytułku dla ubogich. W rodzinnym domu zawsze brakowało chlebak, ale nigdy alkoholu. Nie było też pieniędzy. Szybko więc nauczył się żebrać, a nawet kraść. Na szczęście przygarnął go wiejski szewc. Chłopiec miał ciężkie życie ale jeść już było co. Wprawdzie szewc nie żałował batów i za byle co karał dziecko, lecz nauczył go zawodu. Tom nie wytrzymał tam długo. Uciekł od tego surowego człowieka i tułał się po kraju. z czasem trafił do portu, gdzie zaciągną się na statek. Pracując jako chłopiec okrętowy dostał się nie legalnie z Anglii do Ameryki. Jego umiejętności szewskie nie na wiele się zdały. Przeszedł różne koleje losu, pracował w fabryce, był handlarzem, lecz nigdzie się nie dorobił. Kiedy spotkał Pilar właśnie z innymi mężczyznami szukał złota, również bez skutku. Był biedakiem nie miał zupełnie nic. Pilar Brown była wspaniałą kobietą, służyła Tomowi dobrą radą i chętnie pomagała.
- rzemiosło nic ci nie dało, mniej jeszcze handel. Został byś parobkiem – zaproponowała.
Właściciel szybko polubił Toma, który miał chęć do pracy i w skutek tego zarabiał coraz więcej. Pewnego czasu diabli skusili go do gry. Zaryzykował półroczne wynagrodzenie i…wygrał. Ale był jeszcze dość rozsądny, aby w porę odejść od stołu. W dwa lata zebra pięćset dolarów. W tym czasie kupił grunty w dolinie nad górską rzeczką. Doprowadziwszy ranczo do ładu poprosił Pilar o rękę. Dziewczyna zgodziła się z wielką radością. Rok po ślubie przyszłam na świat ja, oczko w głowie tatusia…
Ciężkie miał tatuś życie, a i teraz nie jest lekka praca. Wiem to bo sama opiekuję się źrebaczkiem…
Muszę być posłuszna rodzicom, choć wcale się nie zgadzam z ich decyzją…
Ubrałam długą szafirową spódnicę ściągniętą u góry na gumkę. Dół spódnicy i kieszonki przyozdabiał haft. Na górę założyłam błękitną bluzkę z koronkowym kołnierzykiem. Całość dopełniał różowy czepek z białą kokardą. Nareszcie byłam gotowa do drogi.
Tato już zaprzągł konie do wozu, to znak że pora już jechać. Nie brałam ze sobą żadnych rzeczy, co znaczy że jeszcze tu wrócę i nie będę musiała nigdzie zostawać. Jeszcze nie dziś.
Wyjeżdżając z domu pomachałam jeszcze tacie na pożegnanie, odwróciłam się do mamy i chłonęłam okolicę. Nigdy nie byłam w Jone-City. Widok jaki ujrzałam wprowadził mnie w zdumienie. Miasteczko było nie wielkie, zupełnie inne niż sobie wyobrażałam. Po obu stronach głównej ulicy mieściły się: kościół, kuźnia, biuro nieruchomości, sklep, stajnia, zakład pogrzebowy i oczywiście bar. Konie i juczne muły stały uwiązane u słupów. W płynnym błocie zmieszanym z końskim nawozem taplały się świnie, między budynkami spacerowały kury, szukając jedzenia. Obraz dopełniały bezpańskie psy, pijacy, nawiedzony kaznodzieja, który do nielicznych przechodniów wygłaszał kazanie o piekle i siarce…
cohenna
napisał/a: cohenna 2008-04-28 17:39
Ogarnęłam wszystko jednym spojrzeniem. Widok wcale nie był za specjalny, wręcz mi się nie podobał. Dobrze że nie było mnie tu wcześniej. Tylko jak ja mam tu mieszkać…nie chcę!
W końcu dotarliśmy na miejsce. Wnętrze małego domu było czyste i zadbane, choć skromne. Stał tam stół i kilka krzeseł, para łóżek, komoda. Lampy naftowe zwierzszono na gwoździach wbitych w ściany. Żeliwny piec ustawiony w kącie dawał niewiele ciepła. Pomieszczenie pachniało świeżo ściętą sosną.
- witajcie – usłyszałam głos starszej kobiety – czekałam na was moje dzieciny. Mam nadzieję że droga upłynęła wam spokojnie i bez żadnych przygód. Ostatnio dzieją się tu dziwne rzeczy…
Gdzieś już widziałam tą kobietę tylko nie mogę sobie przypomnieć gdzie to było. Ten głos wydaje mi się dziwnie znajomy. Z zaciekawieniem przyglądam się kobiecie ale jakoś nie poznaję do końca tej twarzy.
Kobieta sięgnęła do jednej z szuflad w komodzie, wyjęła małe pudełeczko z dużą czerwoną kokardą.
- to dla mnie? Naprawdę? A co to jest? – nie mogłam uwierzyć że coś dostane
- zobaczysz dziecinko – kobieta uśmiechała się wręczając mi pudełko
Usiadłam na brzegu łóżka trzymając w ręku pudełeczko. Mama i ta pani odeszły w drugą część pokoju i rozmawiały, bardzo długo rozmawiały. A ja siedziałam i przyglądałam się paczce. Pamiętam że kiedyś miałam takie pudełko. Identyczne, z taką samą kokardą dużą i czerwoną. Tylko nie pamiętam od kogo ja to dostałam. Wiem że jak wrócimy dziś do domu to będę musiała się spakować i zapewne jutro tu wrócić… Całą drogę o tym myślałam siedząc w milczeniu obok mamy na wozie.
Dzień chylił się już ku zachodowi roztaczając różowo – fioletową poświatę. Powóz chwiał się i podskakiwała na zakurzonych, wyboistych drogach. Okolica przez którą jechaliśmy, wiosna taka zielona, teraz złocista od liści drzew. Tu i ówdzie rosły drzewa cedrowe lub kępy zielono srebrzystych chwastów. Urozmaicenie krajobrazu stanowiły lawendowo – niebieskie pasma wzgórz, majaczące nad horyzontem. Wszędzie panował bezruch, jedynie od czasu do czasu zrywał się wiatr, pędząc przed siebie kurzawę.
Tuż nad horyzontem ujrzałam chmurę dymu kłębiącą się nad ranczem niczym zły dych.
- pożar – wrzasnęła przerażona mama – ranczo się pali.
Pilar popędziła konia. Jadąc skręciła z głównego traktu w wąską, wijącą się między drzewami dróżkę. Zatrzymała się u wjazdu do doliny.
- indianie – wyjąknęła – córeczko szybko ukryj się za drzewami, ja pojadę do miasta po pomoc. Siedź tu i nie wychodź z kryjówki! Rozumiesz? Pod żadnym pozorem nie wychodź stąd.
- ale dlaczego mamusiu, co się dzieje – nie rozumie czemu mama reaguje w ten sposób… może trzeba tacie pomóc w gaszeniu pożaru? To nie pora na zabawę. Zabawę bo tak mi się wydawało.
Znów nie zgadzałam się z decyzją jaką podjęto za mnie ale musiałam jej usłuchać. Weszłam między drzewa rosnące tuż obok drogi, usiadłam i czekałam na to co się dalej będzie działo. W tym czasie mama wyprzęgła konia, wskoczyła na grzbiet i pognała w stronę miasta. Niestety było już za późno, indianie dostrzegli jeścca. Apacze doścignęli go szybko. Z prawej i lewej strony rósł dosyć gęsty las. Pilar obejrzała się i zobaczyła ścigających ją ludzi o niespełna trzysta kroków za sobą. Zrozumiała że nie ujdzie, jeśli nie chwyci się wybiegu. Zatrzymała konia, zeskoczyła i pośpieszyła piechotą na lewo, w las. W chwilę później indianie również byli na ziemi.
- Bystre Oko wprost za nim! – zawołał Silny Bizon i pobiegł jak mógł najprędzej w górę zbocza doliny.
Nie działał odruchowo. Gdyby obaj biegli za uciekającym, nie słyszeli by szelesty jego kroków, zagłuszając je własnym stąpaniem. Należało zatem wyprzedzić go i nasłuchiwać, to właśnie wziął na siebie Silny Bizon, a Bystre Oko miał wpędzić ofiarę w ręce Silnego Bizona.
Znajdowali się u stóp lewego zbocza doliny, które porastało gęsto drzewami i dosyć stromo wznosiło się w górę. Przypuszczając że młokos będzie uciekał wprost przed siebie, za drogowskaz obrał gruby buk, który musiał leżeć na jego drodze, jeśli Silny Bizon przewidywał słusznie. Pozostawszy daleko w tyle miał o wiele dłuższą drogę do przebycia niż Bystre Oko. Silny Bizon usiłował wyrównać odstęp przez zdwojoną szybkość. Skakał od drzewa do drzewa, od kamienia do kamienia, jak jeszcze nigdy dotąd. Wkrótce usłyszał podwójny odgłos kroków: jeden pochodził od człowieka zbliżającego się od boku cicho i ostrożnie, a więc powoli, a drugi wywołała osoba przedzierająca się szybko i głośno przez krzaki. Pierwszy był uciekinier a za nim Bystre Oko. A zatem wyprzedził ich. Był to dowód, że człowiek w nagłej potrzebie może dokonać wiele ponad swoje siły.
Pilar zbliżała się coraz bardziej, za chwilę Silny Bizon zobaczył ją. Nie biegła wprost do buku, lecz w odległości kilku kroków po prawej stronie. Oczywiście, ani przeczuwała, że wyprzedził ją ktoś, kto miał biec za nim. W chwili kiedy się znalazła najbliżej, Silny Bizon pobiegł do niej z tyłu, chwycił za włosy, gdyż kapelusz zerwały jej z głowy gałęzie, i potężnym szarpnięciem powalił uciekiniera na ziemię. Jeniec wydał przeraźliwy krzyk przestrachu i bulu.
- czy mój brat go złapał? – zawołał Bystre Oko, słysząc wrzask.
- tak jest – odpowiedział Silny Bizon, klękając kolanami na piersiach jeńca. Niebawem nadbiegł Bystre Oko stając parę kroków dalej próbował złapać oddech
- mój brat miał dobry pomysł. Wiedziałem że wspaniały bizon jest wspaniałym biegaczem, ale nie przypuszczałem, że umie latać. Dlaczego nie ogłuszyłeś tego człowieka?
- uważałem to za zbyteczne
- drab się jeszcze podniesie
- nie, ona się nie podniesie
- ona?
- tak to była kobieta
- jak to możliwe Silny Bizonie?
- upadając skręciła sobie kark, a szkoda ładna była…

Nie wiedziałam co się dzieje z mamą, nie widziałam wracających indian, było cicho i pusto. Tak mi się wydawało. Wyszłam z ukrycia i pobiegłam w stronę domu. Widziałam tylko dym i płomienie. Stałam jak wrośnięta w ziemię wpatrując się w ogień. Taty nigdzie nie było widać. Jeśli znajdował się wewnątrz domu, musiał na pewno nie żyć. Istniała jednak możliwość że nie było go tam. Musiałam w to wierzyć, chciałam żeby tak było. I w tej chwili przypomniałam sobie słowa które mówiła do mnie mama, jej wyraz twarzy jaki zapadł na widok, który ukazał się naszym oczom.
Ogarnięta przerażeniem osunęłam się na duży kamień znajdujący się przed domem. Nie umiałam wydobyć z siebie ani słowa. Łzy napływały mi same do oczu, prawie oślepiając. Z otępienia wyrwał mnie tenten końskich kopyt. Niecierpliwie otarłam dłonią twarz, próbując dostrzec co się dzieje. Miałam nadzieję że to mama i pomoc nadciąga z miasta. Myliłam się jednak. Początkowo niepewne kształty przybrały wyraźny obraz. Widok jaki ukazał się moim oczom był wyjątkowo odrażający.
Rzuciłam się do ucieczki. Byłam mała, więc nie mogłam uciekać szybko. Jeździec dopadł mnie, objął wpół i mocnym szarpnięciem pociągnął w górę, sadzając obok siebie. Wyrywałam się, krzyczałam i gryzłam. Robiłam wszystko aby się uwolnić
napisał/a: lonely 2008-04-29 20:57
Anna siedziała spokojnie w fotelu. ciepło kominka jakoś pozwalało zapomnieć jej o wietrze za oknem. Siedziała z kieliszkiem wina i wpatrywała się w blask ogniska. Obok paliła się lampka, cichutko grała audycja w radiu.
Spokój zakłócił powiew wiatru... nagle wszystko znikło. Na początku zgasły światła. Anna pomyślała sobie:
"To tylko wiatr, przecież normalne, że przy tak silnym wietrze mogło coś uderzyć w linię energetyczną"
Na wszelki wypadek jednak zapalając świeczkę - pomyślała, że zostawi ogień w kominku... będzie jaśniej jakby chciała zejść do kuchni.
Wstała z nad paleniska i powolnym krokiem zaczęła iść w kierunku schodów na piętro do swojego pokoju.
Nagle, coś odwróciło jej uwagę. Głośny krzyk zawirował jej w uszach, odbijał się w ścianach. Przerażona spojrzała na ściany i w blasku ognia zauważyła postać szybko poruszającą cieniem się po ścianach. Był to zgarbiony ktoś, gruby w długim płaszczu. A przed nim uciekająca szczupła istotka, ledwo przebierała nóżkami. Był to dosłownie moment. Wszystko stało się tak szybko, że Anna nie wiedziała czy jej to się tylko zdawało, czy aby na pewno coś widziała. Postanowiła to jednak sprawdzić. Ze schodów cofneła się do kuchni. Nie było już cieni. Nikt nie krzyczał.
Nieco się uspokoiła. W świetle świeczki porozglądała się po pokoju, salonie i kuchni. Nic więcej niepokojącego nie rzuciło się jej w oczy. Wychodząc z kuchni odruchowo chciała wyłączyć światło.
"Ale ja głupia jestem" pomyślała..."Przecież nie ma światła".
I poszła na górę. Ale ta noc nie była spokojna. W śnie pojawiały się na przemian mała uciekająca istotka, i gruba istota w płaszczu. Wstała cała spocona. Zdziwiona że pali się lampka.
"przecież nie było światła" to pierwsze słowa, które rzuciły się jej na myśl. Obtarła czoło dłonią. Ale strasznie miała ją oblepioną. Przysunęła dłoń i zobaczyła na niej krew. Co się stało??
"Boże nie wydawało mi się" pomyślała i od razu wzięła do ręki telefon. Bała sama zejść na dół. Dzwoniła do Kaśki. Koleżanka miała do niej przyjechać, ale w ostatnim momencie coś jej wypadło. Więc zadzwoniła do sąsiada by przyszedł i opowiedziała co widziała, a raczej co jej się zdawało.
Podała kod dostępu i czekała pod kołdrą w pokoju. Jarek przyszedł naprawdę szybko. Wszedł na górę i postanowili razem sprawdzić co się stało. Pokój - nic, salon - nic. Widok kuchni przymroził Annę do szpiku kości. Środek czyściutki a na ścianie napis - to miałaś być TY. i podpisane TATA.
"Ja nie mam ojca - on zmarł jak byłam mała" wykrzyczała.
"Co jest?". Ustalili z Jarkiem, że dzwonią na policję. Przyjechali bardzo szybko i od razu coś Annie rzuciło się w oczy. Jeden z policjantów bardzo przypominał jej tę postać... ruchy, długi płaszcz zamiast munduru. Szturchała co chwila Jarka, ale ten z zapałem tłumaczył co się wydarzyło wg. Anny. Spisali protokół i kazali Annie spakować rzeczy, twierdząc że wyjaśnienia złoży na komisariacie. Anna nie chciała. Ale udając że się godzi, poszła na górę. Jarek czekał na dole z policją,, a Anna po cichutku wyśliznęła się z domu. Wszystko jej nie grało - nie było radiowozu, a tylko czarny samochód. Podeszła pod okno salonu, ale dotąd rozgadany Jarek siedział cicho tępym wzrokiem zapatrzony w grubego Pana w płaszczu. Nie było słychać niczego, z wyjątkiem silnego północnego wiatru. Wykręcając 112 cichym stłumionym głosem, poprosiła z Nowickim - komendantem. Dowiedziała się, że i owszem zgłoszenie przyjęto, ale nikt nie wyjechał. Kazał jej wejść na górę i powoli zejść z rzeczami, udając że wszystko jest w porządku. Obiecując że sam zajmie się tą sprawą. I że za 10 minut ktoś będzie. Anna weszła spowrotem i już z nad schodów prosiła o 10 minut jeszcze by mogła wziąć prysznic. Jarek udawanym spokojem w głosie się zgodził. Gruby w płaszczu patrzył mu cały czas na ręce. Nagle znów zgasło światło. Cały dom otulił mrok. Anna słyszała już tylko krzyki policji i słowa praw, aresztowanie. Odczekała jeszcze parę minut. Schodząc na dół zobaczyła w fotelu postać. Przeraziła się... ale szybko uspokoił ją głos Jarka..
Gadali długo... dowiedziała się jednego... to był jej ojciec, a zamiast niej ofiarą padła Kaśka...widocznie chciała zaskoczyć Annę i przyjechać... dlaczego to zrobił??... podobno osoba którą miała za mamę była zupełnie obcą osobą, fakt faktem kochanką ojca... a on się bał że Anna znała prawdę o tym, że zabił jej matkę... wszystkiego tego dowiedziała się od Jarka...może i lepiej... Tylko tak naprawdę... to kim ona jest... zastanawiając się zasnęła...
napisał/a: waganga 2008-04-30 16:52
Bohater
Deszczowa noc była idealną porą dla wszelkiego rodzaju morderców, czy złodziejaszków. W deszczową noc „zwyczajni” ludzie spokojnie śpią, stając się idealnymi ofiarami grasujących wtenczas bandytów. Jak świat długi i szeroki, każdy inteligentny przestępca wie, że nieograniczona ciemność sprawi, że przemknie niezauważony, a krople deszczu zmyją ślady jego działalności. „Całe szczęście” myślała, stojąca po drugiej stronie barykady, blondwłosa policjantka Ewa, „że nie ma zbyt wielu inteligentnych przestępców”. Kobieta w taką właśnie deszczową noc miała dyżur na komisariacie. Była przekonana, że telefony będą się urywać, a przerażeni ludzie błagać o pomoc. Rozmarzyła się, jak staje się bohaterką, jak wręczają jej medal, jak… Nagle „dzyń, dzyń”, dźwięk telefonu przerwał jej rozmyślania.
- Halo – rzuciła lekko do słuchawki, mając nadzieję, że jest to potencjalny, przerażony osobnik, proszący właśnie ją o pomoc.
- Mamo, kiedy wrócisz do domu? – zapytał słodkim głosikiem Kamilek, jej sześcioletni synek.
No cóż, mogła się tego spodziewać. Zawsze, gdy była na „nocce” Kamilek dzwonił z tym samym pytaniem. Chłopczyk nie lubił zostawać sam w domu, ale ze względu na jej zajęcie zdarzało się to bardzo często.
- Idź spać, kochanie – powiedziała miękko. – Jak się obudzisz, już będę.
- Ale to poważna sprawa – mruknęło dziecko, akcentując słowo „poważna”.
- Syneczku, ta sprawa na pewno nie jest aż tak poważna, żeby nie mogła poczekać do jutra.
- A właśnie, że jest… Pod naszą klatką schodową jest jakiś dziwny facet.
- Dlaczego dziwny? – spytała bez zastanowienia. Równie dobrze mogła zapytać, czemu przed ich klatką, ale intuicyjnie czuła, że jego „dziwność” jest ważniejsza.
- Bo… się nie rusza – odparł Kamilek. – Pani Notecka go widziała i zbladła, i zaczęła krzyczeć, i powiedziała...
- Co powiedziała?
- No, że on jest… trupem – wyjaśnił ze zgrozą w głosie chłopczyk.
„Cholera, wiedziałam, ze kogoś zabiją, ale czemu akurat pod moim domem” pomyślała z wściekłością.
- Mamo, przyjedź i uspokój tą głupią Notecką – usłyszała jeszcze w słuchawce.
- Dobrze, dobrze.
Nie miała innego wyjścia, musiała pojechać do swojego mieszkanka. Na szczęście nie było to daleko, więc już po chwili zobaczyła sylwetkę rzekomego trupa. Facet rzeczywiście wyglądał na nieboszczyka. Był blady, zimny i się nie ruszał. Nie miał też tętna, co utwierdzało ją w przekonaniu, że mężczyzna nie żyje. Wyglądało jednak na to, że umarł sam z siebie. Żadnych ran kłutych, żadnej krwi i żadnych śladów ludzkiej „działalności”. No, chociaż jeżeli kropnął go inteligentny przestępca, to śladów być nie musiało. Zwłaszcza w deszczową noc. Nagle usłyszała za sobą jakieś kroki… Kroki mogły być oczywiście krokami porządnego obywatela, ale tkwiło w niej przekonanie, że jest to owy tajemniczy morderca. Podobni zabójca zawsze wraca na miejsce zbrodni…
- O, pani Ewunia, dobrze, że już pani przyjechała, bo myślałam, że zawału dostanę, a przecież pani…- sąsiadka Notecka opowiadała jej jak nakręcona o swoim wielkim, nieogarniętym ludzkim rozumem strachu i o tym, jaka to ona, Ewa, jest nieustraszona i odważna. Policjantka przyjrzała się uważnie kobiecie. Nie wyglądała na przerażoną, raczej na podekscytowaną. Miała również dziwne wrażenie, że to właśnie ona jest morderczynią. Cóż, byłoby to nawet prawdopodobne, bo słysząc rozległą gadaninę piskliwego głosu Noteckiej każdego, by szlag trafił.
- Widziała pani jego śmierć? – spytała, wyjmując notesik i długopis.
- Owszem… Ktoś wstrzyknął mu jakiś zastrzyk i facet wykitował. Wszystko widziałam... przez okno mojego mieszkania.
- Widziała pani, że to był zastrzyk, chociaż mieszka pani na piątym piętrze? – spytała podejrzliwie.
Pani Notecka westchnęła i spuściła oczy, a swoje dłonie mocno zacisnęła. Wyglądała na podenerwowaną. „Chyba miałam rację” myśli triumfalnie Ewa, widząc reakcję sąsiadki.
- Widziała pani, że to był zastrzyk, a nie widziała pani mordercy?
- Bo… przyznaję się, to moja wina… Ale ja nie chciałam- mówi cicho i zaczyna płakać.
- Proszę mi opowiedzieć dokładnie, co się stało?
- To było w obronie własnej. On był jakimś psychopatą i chciał mnie zabić cyjankiem, czy czymś takim. Miał w dłoni tą strzykawkę. Zaczęłam krzyczeć i uciekać… Usłyszał to pani synek, który z prędkością błyskawicy pojawił się na dole. Z odwagą rzucił się na napastnika. Facet nie spodziewał się ataku, więc wypuścił strzykawkę i zaczął bić Kamila. Wstrzyknęłam mu ten cyjanek i… było już po wszystkim.
Na dowód prawdziwości całego zdarzenia wyjęła z kieszeni dżinsów pustą strzykawkę. Jednak Ewa nie myślała już o winie, czy niewinności pani Noteckiej, tylko o Kamilku. Nie chciała go stracić. Nie minął jeszcze rok, odkąd umarł Mariusz, jej mąż. Miała nadzieję, że jej maleństwu nic się nie stało, zostawiła więc osłupiałą sąsiadkę i pobiegła na górę. Drżącymi rękami otworzyła drzwi i wbiegła do środka. Ku swojemu zaskoczeniu zauważyła, że jej lekko poobijany synek… je lody na środku pokoju. Poprosiła go o opowiedzenie jej, co dokładnie się dzisiaj wydarzyło. Jego wersja była identyczna z wersją Noteckiej.
Deszczowa noc była idealną porą dla wszelkiego rodzaju morderców, czy złodziejaszków. W deszczową noc „zwyczajni” ludzie spokojnie śpią, stając się idealnymi ofiarami grasujących wtenczas bandytów. Jak świat długi i szeroki, każdy inteligentny przestępca wie, że nieograniczona ciemność sprawi, że przemknie niezauważony, a krople deszczu zmyją ślady jego działalności. Czasem jednak może pojawić ktoś, kto pokrzyżuje mu plany… Tak jak tym razem. Ewa uśmiechnęła się do swojego malucha. Był dobrym i odważnym człowieczkiem. To on, a nie ona… należał do wyginającego gatunku BOHATERÓW.
napisał/a: bbabby 2008-04-30 20:35
SPÓŹNIENIE

Iwona skończywszy trzydziestkę, jak wiele kobiet zaczęła zastanawiać się nad macierzyństwem. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy, że tak miłość jest jej potrzebna. Nie żeby nie lubiła dzieci, uwielbiała je, sama była jedynaczką (trochę zaborczą), lecz najpierw chciała zrobić karierę. Być może włączył się zegar biologiczny. Cóż z tego, skoro jej mąż ( troje rodzeństwa), nie chciał na razie słyszeć o dziecku. Ich rozmowy na ten temat zawsze kończyły się tymi samymi słowami : „ mamy jeszcze czas”. Przestała go więc na razie naciskać. Podczas, gdy ona zwolniła tempo pracy, on dostał awans, pracując teraz jeszcze więcej. Mieli coraz mniej wspólnego czasu. Iwona wróciła do swojej pasji czytania. Kiedy była nastolatką zgromadziła zbiór romansideł, który posiada do tej pory. Sięgając po kolejne powieści, które wręcz połykała, przenosiła się do innego świata. Lubiła razem z bohaterkami przeżywać zauroczenie kimś, dopiero co poznanym lub przeciwnie odkrywać na nowo w swoim mężu, gorącą namiętność trochę przygasłą przez małżeńską rutynę. Robiła się niespokojna jedynie wtedy, gdy na stronach powieści pojawiała się zdrada, a że z natury była energiczna, natychmiast wynajdywała sobie dodatkowe zajęcia zagłuszające wkradający się niepokój ... Oni sami byli młodzi, a zachowywali się jak stare małżeństwo. Musi coś zrobić. Nie będzie się go więcej pytać czy jest już gotowy na to by zostać ojcem, ona była gotowa. Uprzedziła Marka, że w środę wieczorem będzie czekała na niego z uroczystą kolacją i butelką dobrego wina.
- W środku tygodnia?! – zapytał zdziwiony patrząc na nią podejrzliwie – Chyba nie zapomniałem o rocznicy ślubu ...
Iwona w odpowiedzi przewróciła tylko oczami.
Nie lubiła spóźnień, dzisiaj wyjątkowo jednak cieszyła się, że Marka jeszcze nie ma. Nie mogła ze wszystkim zdążyć. Jej mąż jak w każdą środę miał konferencję , z której nie przychodził wcześniej niż o 19.00, a jej jak na złość szefowa kazała zostać dłużej wpracy.Wybiła pełna godzina, a ona miała jeszcze papiloty we włosach i nie była przebrana. Kończąc sałatkę spoglądała z niepokojem na drzwi wejściowe. Zdawało jej się, że Marek wejdzie w każdej chwili. Po kilkunastu minutach weszła do pokoju z białym obrusem. Na samym środku stołu postawiła bukiet z kwiatami, a potem talerze, sztućce, sałatkę, butelkę wina, lampki do niego i na końcu gorącą pieczeń w plastrach. Stanęła krok od stołu żeby zobaczyć efekt końcowy. Spodobał jej się. Zerknęła na zegar i pobiegła do łazienki. Wróciła z rozczesanymi włosami. Loki luźno dyndały jej po obu stronach głowy. Usiadła przy stole. Za chwilę wstała i podeszła do szkatułki z biżuterią. Włożyła naszyjnik, który dostała w poprzednią rocznicę ślubu. Usiadła z powrotem przy stole. Wreszcie mogła się odprężyć. Rozejrzała się. Miała ochotę na lampkę wina, ale wolała poczekać na męża. Zaraz powinien przyjść.Po trzydziestu minutach dreptania pomiędzy kuchnią, łazienką, a pokojem jej entuzjazm trochę opadł. Próbowała zająć się czymś konkretnym, ale jej się nie udawało. Nienawidziła takich chwil, lecz nie mogła dopuścić do tego, aby spóźnienie Marka zepsuło uroczystą kolację. Wolała już przenieść się do literackiego świata z jej ulubionych romansów. Wyjęła ze swojej torebki HARLEKINA i zaczęła czytać. Jednak zamiast do sypialni, akcja powieści nieoczekiwanie przeniosła się gdzie indziej. Widocznie bohaterka chwile miłosnych uniesień ma już za sobą – przynajmniej ze swoim mężem, okazało się bowiem, ą ją zdradza. Głupia i ślepa gęś. „ Ja z pewnością wyczułabym wcześniej, że mąż mnie zdradza...”Niepostrzeżenie do jej głowy wkradła się trująca myśl. Iwona kilkakrotnie zmieniała pozycje na krześle. Zrobiła się jakaś niespokojna. Popatrzyła przed siebie.
- Dlaczego właściwie ty się spóźniasz ? – powiedziała na głos nerwowo odkładając książkę.
Poszukała w torebce swojego telefonu komórkowego i wybrała numer Marka.
- Odbierz , proszę cię.
Nie odebrał. Odłożyła telefon, by za chwilę wziąć go z powrotem. W książce telefonicznej poszukała numeru do jego biura. Jest. Zadzwoniła do sekretariatu. Tu również nikt nie odpowiada.
- Jeżeli konferencja się skończyła to gdzie ty jesteś ?!
Kręci się w kółko, nagle przystaje.
- Chyba nic ci się nie stało? Marek zadzwoń i daj znać...
Poszła do kuchni napić się wody mineralnej, kiedy wróciła ponownie dzwoni do męża.
- Co ?! – krzyczy do słuchawki– Poczta głosowa?! Miałeś czas żeby włączyć pocztę, a nie miałeś czasu poinformować mnie gdzie jesteś ?!!! A może ty wcale nie jesteś w pracy tylko u jakiejś kobiety ?!
Wyłączyła telefon i niedbale rzuciła go na kanapę. Chodzi po pokoju tam i z powrotem. U kobiety ... Nie, to niemożliwe. Zaraz, zaraz, od kiedy zaczęły się te czwartkowe konferencje... od jakiś dwóch miesięcy. Bzdura, przecież to niczemu nie dowodziło. To dlaczego jest taka zdenerwowana? Mogłaby zadzwonić do jakiś jego kolegów, ale czułaby się poniżona. Usiadła i zaczęła głęboko oddychać. W myślach analizowała zachowanie męża w przeciągu dwóch ostatnich miesięcy. Był jakiś nieswój, a poza tym ... zbladła. Nie miał ochoty na seks. Początkowo tłumaczyła to stresem w pracy. Mówił, że doszły mu jakieś nowe zadania. Miał na myśli pracę biurową czy pracę łóżkową?
- Muszę się napić ! – stwierdziła i wyszła do kuchni.
Przeglądała meble w poszukiwaniu korkociągu.
- Oczywiście! Nigdy go nie ma, gdy jest potrzebny!
Trudno. Poradzi sobie inaczej. Próbowała nożem, widelcem, szpikulcem do mięsa i drutami do robótek ręcznych. Poszło dopiero przy trzecim drucie, który leżał na polu chwały wygięty w kąt prosty. Iwona nalała sobie połowę lampki i od razu ją wypiła. Przez chwilę wpatrywała się bezmyślnie przed siebie, a potem wzięła telefon do ręki i wybrała numer Marka. Kiedy tuż po pierwszym sygnale odebrała jakaś kobieta, była zbyt zaskoczona żeby coś powiedzieć. Spróbowała ponownie. Znowu odebrała jakaś kobieta.
- Ty naprawdę kogoś masz ? – pisnęła żałośnie wycierając łzy.
Nalała sobie sporo wina i znowu wypiła. W głowie zaczęło jej lekko szumieć. Zadzwonił telefon komórkowy. Zaczęła biegać po pokoju w jego poszukiwaniu , a kiedy miała go już w ręce była tak podekscytowana, że nie potrafiła nacisnąć odpowiedniego guzika.
- Halo ! – krzyknęła, gdy udało jej się wreszcie odebrać.
- .....
- Mama ? – nie potrafiła ukryć rozczarowania.
- .....
- Nie ma go, jeszcze nie przyszedł.
- .....
- Nie, wciąż czekam – Iwona popatrzyła na pieczeń, choć było zimne poczuła głód – ale to dobry pomysł.
Zaczęła podskubywać mięso i wkładać je do ust.
- .....
- Nie jesztem żła – powiedziała spokojnie.
- .....
Iwona przełknęła i odpowiedziała.
- Miałam pełną buzię, nie jestem zła !
Przysunęła sobie butelkę i nalała do kieliszka.
- .....
- Nie popijam ! Jestem trzeźwa jak świnia ...
- .....
- Nie przyjeżdżaj. Zadzwonię później, pewnie Marek nie może się do mnie dodzwonić. Pa.
Bardzo chciała w to wierzyć. Wpatrując się w telefon sączyła wino. Oczyma wyobraźni już widziała Marka w ramionach innych kobiet : sekretarki, sąsiadki, koleżanek z biura. Poczuła w żołądku nieprzyjemne ściskanie. Tak się cieszyła na ten wieczór, a on okazał się fatalny.
- Przestałeś mnie kochać ? – pytanie skierowała do pustej lampki, po czym znowu sobie nalała – Od dawna mnie zdradzasz?
Podeszła do barku i wyjęła papierosy. Diabeł podsuwał jej szatańskie scenariusze. Przed oczami miała coraz bardziej wyraźne obrazy. Marek przytulający się w windzie do sąsiadki, Marek całujący koleżankę w kinie, aż wreszcie Marek uprawiający seks w sekretariacie. Zaszumiało jej w głowie.
- NIENAWIDZĘ CIĘ ! – słowa wyrzuciła z siebie razem z dymem papierosowym, poczym zgasiła niedopałka w mięsie.
Resztę wina wlała do szkła. Poczuła zamroczenie alkoholowe. Wypiła połowę kieliszka i cisnęła nim o ścianę. Na dywanie, kanapie i ścianie został czerwony ślad.
- JAK MOGŁEŚ MI TO ZROBIĆ ?! NIENAWIDZĘ CIĘ !!!
Na chwiejnych nogach podeszła do segmentu i z najwyższej szafki wyjęła walizę. Gorączkowo wrzucała do niej rzeczy Marka: ubrania, płyty, książki. Wreszcie zmęczona usiadła po turecku i zaczęła płakać. Opiera głowę na niedomkniętej walizie i zasypia.
Klucz zachrobotał w drzwiach.
- Kochanie wróciłem !- zabłocony i poturbowany Marek wszedł prosto do łazienki - Nie uwierzysz co mi się stało ! Napadli na mnie, zabrali portfel i komórkę. Wiem, mam szczęście, że nic mi się nie stało, ale i tak jestem wściekły.
Wchodzi do pokoju i natychmiast kuca przy leżącej żonie.
- Iwona, co ci się stało?!
Mężczyzna nachyla się mocniej i wącha żonę.
- Ty piłaś ?
Iwona trochę zamroczona podnosi głowę i patrzy na męża.
- Rozwód będzie z twojej winy – powiedziała. Położyła się z powrotem i głośno chrapnęła.
napisał/a: bbabby 2008-04-30 20:44
Przyjaciele

Siedzieliśmy z Marcinem w hotelowym pokoju. Miałem na sobie kamizelkę kuloodporną za pasem spoczywał nabity pistolet, ale i tak wewnątrz skakało przestraszone serce. Czekaliśmy.
Marcin siedział na krześle, niedbale oparty o ścianę. Z obojętną miną patrzył na drzwi, ale wiedziałem, że za spokojną twarzą kryje się oblicze zawodowego mordercy perfekcjonisty, który ma na sumieniu niejednego trupa. Pouczał mnie jak przyjaciel: nikomu nie ufaj, bądź zawsze czujny. Wiedziałem o tym. W naszym zawodzie myliło się tylko raz. Jak u saperów. Bałem się, bo dopiero zaczynałem karierę. Strach umiejscowił się w okolicach żołądka, pełzał pod gardło i opasywał serce.
Czekałem aż przyjdą mnie zabić. Dowiedziałem się, że za moją głowę wyznaczono dużą nagrodę.
-Muszę iść – Marcin podniósł się. –Mam dzisiaj dwa zlecenia. Pamiętaj – dodał, gdy już stał w drzwiach. –Ufaj tylko sobie. I miej oczy dookoła głowy zawsze otwarte.
Zostałem sam. Usiadłem w rogu pokoju i trzymając spoconą dłoń na kolbie pistoletu czekałem. Bez przerwy przychodziła cała plejada osobników z administracji hotelu bądź obcych. Chcieli mnie zabić. Jedni usiłowali bezpośrednio a drudzy uciekali się do różnych wybiegów. Wchodzili i zachowywali się tajemniczo bądź podejrzanie. Wykonywali przeznaczone im obowiązki, ale widziałem, że czekają na chwilę nieuwagi z mojej strony. Lecz nie dałem się zaskoczyć. Każde otwarcie drzwi powodowało automatyczny odruch wyciągnięcia pistoletu. Kurczowo trzymałem obiema rękami i celowałem we wchodzące osoby.
Przyszła moja dziewczyna. Jej mogłem ufać. Kochaliśmy się. Przy niej schowałem pistolet, ale i tak na wszystko bacznie uważałem. Leżała na łóżku. Była ładna i dobra, powinna otrzymać od życia lepszy los niż niepewne życie u boku wiecznie czujnego mężczyzny. Obiecałem jej, że jak wszystko się skończy wyjedziemy daleko stąd i rozpoczniemy nowe życie: spokojne i stateczne. Uśmiechnęła się i poczułem, że nie uwierzyła. Ale milczała, mimo wszystko kochała mnie.
Gdy poczuła się źle musiałem wezwać lekarza. Przyszedł starszy pan. Zachowywał się bardzo dziwnie. Niby badał moją dziewczynę, mierzył tętno, zaglądał w oczy i gardło, ale miałem wrażenie, że za chwilę wyciągnie spluwę i zastrzeli mnie. Każdy spokojny i opanowany ruch doktora wywoływał drżenie. Na wszelki wypadek wyciągnąłem pistolet i markowałem zabawę. Nie chciałem by myślał, iż podejrzewam go. Byłoby nietaktem trzymać na muszce osobę, która usiłuje pomóc mojej ukochanej.
Musiał zabrać moją kobietę, bo wymagała leczenia szpitalnego. Gdy tylko wyszli wpadło dwóch Chińczyków. Ci otwarcie chcieli mnie zabić. Dobrze znali wschodnie sztuki walk. Jeden stanął obok drzwi a drugi rozpoczął obłędny zaczepny taniec. Nie widziałem broni u niego. Wymachiwał rękami i zbliżał się. Trzymałem pistolet i celowałem w klatkę piersiową.
-Rzuć pistolet – krzyknął. –I stań do walki jak mężczyzna.
-Odejdź – powiedziałem. Nie chciałem zabijać, ale coraz bardziej zbliżał się. Pierwszy raz strzeliłem w górę dla ostrzeżenia. Z sufitu posypał się tynk. Chciałem nastraszyć szaleńca, lecz on cały czas szedł w moim kierunku. Nadal wrzeszczał wymachując rękami i nogami.
Strzeliłem. Kula przeszyła pierś i przewrócił się. Biała koszulka nasiąkała czerwienią. Plama powiększała się. Poczułem złość, że musiałem zabić człowieka. Jego towarzysz podszedł i jakby nic się nie stało zabrał ciało i wyszedł.
Odetchnąłem i otarłem spocone czoło. Czułem lepiącą się koszulę do klatki piersiowej i spływające po plecach strużki potu. Zmęczenie oplotło ciało i chciałem zamknąć oczy na chwilę zapomnieć i odpocząć. W takim momencie mogli mnie wykończyć. Pistolet odłożyłem na stół. Poczułem pragnienie i senność.
Wrócił Marcin. Był drugą i ostatnią osobą, której mogłem zaufać. Nie pytałem jak poszło. Takich pytań nie zadaje się zawodowemu zabójcy. Widziałem, że też jest zmęczony. Zaczęliśmy rozmawiać.
Marcin opowiadał, że nasze życie jest ciężkie, niebezpieczne, ale jednej osobie trzeba zaufać. Trzeba zawierzyć by móc obudzić się spokojnie a nie z kulką w głowie. I nie wolno zdradzać przyjaciela mimo obiecywanych nagród. Przypomniałem sobie wówczas jak to wiele razy proponowano mi dużo pieniędzy za śmierć Marcina a ja zawsze odmawiałem. A wtedy on wyciągnął pistolet i wycelował w moją głowę.
-Nikomu nie ufaj – powiedział – nawet mnie. Przykro mi. Byłeś moim przyjacielem, ale nade wszystko kocham pieniądze. A za twoją głowę zaproponowano mi bardzo dużo.
Przeraziłem się tak bardzo, że nie byłem w stanie cokolwiek powiedzieć i nagle wykonałem chaotyczny gest ręką, tak niefortunny, że wytrąciłem Marcinowi pistolet. Usiłował bronić się, ale niepojętym impulsem wykorzystałem szansę. Sprawnie ująłem leżący na stole pistolet i zastrzeliłem Marcina.