Lekarze dobzi i źli

napisał/a: Paskud 2008-04-13 15:52
Mam raczej złe doświadczenia z lekarzami. Trochę niżej dla ciekawych opiszę dosyć dokładnie moją obecną historię (mam jeszcze jedną, mrożącą krew w żyłach historię o zapaleniu wyrostka robaczkowego i przerzucaniu 13-letniej dziewczynki po wszystkich szpitalach w mieście).

W każdym razie - mam złe doświadczenia z lekarzami a obecnie mam nową lekarkę, panią ginekolog-endokrynolog i chciałabym żeby ktoś z was powiedział czy warto w nią inwestować czy nie.

Miałam zrobione badania hormonalne w związku z bardzo długimi cyklami (żadnych innych dolegliwości) i w zasadzie wszystko jest w porządku poza prolaktyną.
PRL I mam około 17, PRL II mam około 180.
Pani doktor podczas obu wizyt co i rusz narzekała na mnie, że chodzę z tym od lat i się nie leczyłam, że leczenie będzie przez to długie i kosztowne. Na razie jest kosztowne, dostałam ten bardzo drogi lek na dwa miesiące i obietnicę tańszego później. Co do długości - unika odpowiedzi.
W internecie czytałam, że zanim miesiączkowanie wróci mi do normy może minąć pół roku a całe leczenie zajmie ze dwa lata.
No właśnie - jeśli rzeczywiście leczenie i tak i siak ma trwać latami zanim będę mogła starać się o dziecko, to po jakiego diabła pani doktor próbuje wzbudzić we mnie poczucie winy, że wiedziałam o problemie a go nie leczyłam? A może jednak pani doktor ma rację? Czy pani doktor nie powinna zlecić jakichś dodatkowych badań żeby znaleźć przyczynę podwyższonej prolaktyny? Czy w ogóle warto do takiego lekarza chodzić?

A tutaj dłuższa historia o tym samym. Z moim mężem byliśmy parą od początku liceum, mniej więcej w połowie 3 klasy nagle cykl wydłużył mi się z około 31 dni do 37, oczywiście panikowałam, że zaszłam w ciążę pomimo używania gumek. Jak miesiączka przyszła, powiedziałam mamie i po kolejnej spóźnionej mama zabrała mnie do swojej pani ginekolog-endokrynolog.
Zawsze byłam pulchnym dzieckiem, na początku liceum schudłam do 72kg (170cm wzrostu) ale w owej 3 klasie nadrobiłam i wróciłam do 85kg, dalej szybko tyjąc (stres, złe żywienie). Wagę udało mi się na studiach ustabilizować, niestety wciąż ważę około 100kg
Lekarka mojej mamy zleciła mnóstwo badań na hormony, dała jakś lek, który miałam brać 10 dni w środku cyklu i od tego leku raz miałam miesiączkę w terminie, potem przestał działać. Badania hormonalne pokazały wszystko w normie oprócz prolaktyny - wynik był 20-30, nie pamiętam dokładnie, w każdym razie podwyższony. Po pół roku użerania się z tą jędzą dostałam pigułki antykoncepcyjne których chciałam, lekarka ściągała z moich rodziców grubą kasę pod pozorem leczenia zapalenia i nadżerki. Nigdy nie zaproponowała leczenia prolaktynemii ani słówkiem nie pisnęła, że to badanie dało zły wynik. Za to żeby pomóc mi się odchudać (mimo iż nie czułam potrzeby odchudzania) dała mi tyroksynę (moja własna była w normie).
Czara się przelała jak lekarka zamiast wysłać mnie wprost na kontrolne USG zaczęła mnie straszyć nowotworami ("ja tu czuję jakieś zgrubienie, to może być mięsak") i zagroziła końcem recept na pigułki antykoncepcyjne jeśli nie schudnę.
Popytałam po znajomych i znalazłam nową lekarkę, przeciwieństwo tamtej.
Nowa lekarka (ginekolog) ucieszyła się, że mam dosyć aktualne badanie krwi i bez mrugnięcia okiem wypisała receptę na pigułki. I tak wypisywała przez trzy lata nie prosząc ani razu o nowe badania a mnie badając tylko symbolicznie. Na pocątku byłam szczęśliwa, bo po raz pierwszy usłyszałam, że wszystko w porządku. Jak uświadomiłam sobie, że od dwóch lat nie zleciła mi żadnych badań, uznałam że ją opuszczę - ale dopiero po ślubie, jak zaczniemy się starać o dziecko.
Po tych dwóch kobietach postanowiłam dać szansę państwowemu leczeniu i jak pierwszy cykl po odstawieniu pigułek antykoncepcyjnych wydłużył się do 42 dni umówiłam się do ginekologa w pobliskiej przychodni. W styczniu ginekolog dał mi skierowanie do endokrynologa, polecił jakąś klinikę i okazało się, że na początku lutego w całym województwie nie ma endokrynologa który by przyjął nową pacjentkę z powodu jakichś chorych przepisów limity nowych przyjęć były już wyczerpane na cały rok. Co ciekawe ta jego klinika twierdzi, że nigdy umowy z NFZ nie mieli...
No i wtedy poszłam do tej pani o której piszę na samej górze i o której ocenę proszę.
napisał/a: KATERINA 2008-04-13 16:51
Paskud napisal(a):Mam raczej złe doświadczenia z lekarzami. Trochę niżej dla ciekawych opiszę dosyć dokładnie moją obecną historię (mam jeszcze jedną, mrożącą krew w żyłach historię o zapaleniu wyrostka robaczkowego i przerzucaniu 13-letniej dziewczynki po wszystkich szpitalach w mieście).

W każdym razie - mam złe doświadczenia z lekarzami a obecnie mam nową lekarkę, panią ginekolog-endokrynolog i chciałabym żeby ktoś z was powiedział czy warto w nią inwestować czy nie.

Miałam zrobione badania hormonalne w związku z bardzo długimi cyklami (żadnych innych dolegliwości) i w zasadzie wszystko jest w porządku poza prolaktyną.
PRL I mam około 17, PRL II mam około 180.
Pani doktor podczas obu wizyt co i rusz narzekała na mnie, że chodzę z tym od lat i się nie leczyłam, że leczenie będzie przez to długie i kosztowne. Na razie jest kosztowne, dostałam ten bardzo drogi lek na dwa miesiące i obietnicę tańszego później. Co do długości - unika odpowiedzi.
W internecie czytałam, że zanim miesiączkowanie wróci mi do normy może minąć pół roku a całe leczenie zajmie ze dwa lata.
No właśnie - jeśli rzeczywiście leczenie i tak i siak ma trwać latami zanim będę mogła starać się o dziecko, to po jakiego diabła pani doktor próbuje wzbudzić we mnie poczucie winy, że wiedziałam o problemie a go nie leczyłam? A może jednak pani doktor ma rację? Czy pani doktor nie powinna zlecić jakichś dodatkowych badań żeby znaleźć przyczynę podwyższonej prolaktyny? Czy w ogóle warto do takiego lekarza chodzić?

A tutaj dłuższa historia o tym samym. Z moim mężem byliśmy parą od początku liceum, mniej więcej w połowie 3 klasy nagle cykl wydłużył mi się z około 31 dni do 37, oczywiście panikowałam, że zaszłam w ciążę pomimo używania gumek. Jak miesiączka przyszła, powiedziałam mamie i po kolejnej spóźnionej mama zabrała mnie do swojej pani ginekolog-endokrynolog.
Zawsze byłam pulchnym dzieckiem, na początku liceum schudłam do 72kg (170cm wzrostu) ale w owej 3 klasie nadrobiłam i wróciłam do 85kg, dalej szybko tyjąc (stres, złe żywienie). Wagę udało mi się na studiach ustabilizować, niestety wciąż ważę około 100kg
Lekarka mojej mamy zleciła mnóstwo badań na hormony, dała jakś lek, który miałam brać 10 dni w środku cyklu i od tego leku raz miałam miesiączkę w terminie, potem przestał działać. Badania hormonalne pokazały wszystko w normie oprócz prolaktyny - wynik był 20-30, nie pamiętam dokładnie, w każdym razie podwyższony. Po pół roku użerania się z tą jędzą dostałam pigułki antykoncepcyjne których chciałam, lekarka ściągała z moich rodziców grubą kasę pod pozorem leczenia zapalenia i nadżerki. Nigdy nie zaproponowała leczenia prolaktynemii ani słówkiem nie pisnęła, że to badanie dało zły wynik. Za to żeby pomóc mi się odchudać (mimo iż nie czułam potrzeby odchudzania) dała mi tyroksynę (moja własna była w normie).
Czara się przelała jak lekarka zamiast wysłać mnie wprost na kontrolne USG zaczęła mnie straszyć nowotworami ("ja tu czuję jakieś zgrubienie, to może być mięsak") i zagroziła końcem recept na pigułki antykoncepcyjne jeśli nie schudnę.
Popytałam po znajomych i znalazłam nową lekarkę, przeciwieństwo tamtej.
Nowa lekarka (ginekolog) ucieszyła się, że mam dosyć aktualne badanie krwi i bez mrugnięcia okiem wypisała receptę na pigułki. I tak wypisywała przez trzy lata nie prosząc ani razu o nowe badania a mnie badając tylko symbolicznie. Na pocątku byłam szczęśliwa, bo po raz pierwszy usłyszałam, że wszystko w porządku. Jak uświadomiłam sobie, że od dwóch lat nie zleciła mi żadnych badań, uznałam że ją opuszczę - ale dopiero po ślubie, jak zaczniemy się starać o dziecko.
Po tych dwóch kobietach postanowiłam dać szansę państwowemu leczeniu i jak pierwszy cykl po odstawieniu pigułek antykoncepcyjnych wydłużył się do 42 dni umówiłam się do ginekologa w pobliskiej przychodni. W styczniu ginekolog dał mi skierowanie do endokrynologa, polecił jakąś klinikę i okazało się, że na początku lutego w całym województwie nie ma endokrynologa który by przyjął nową pacjentkę z powodu jakichś chorych przepisów limity nowych przyjęć były już wyczerpane na cały rok. Co ciekawe ta jego klinika twierdzi, że nigdy umowy z NFZ nie mieli...
No i wtedy poszłam do tej pani o której piszę na samej górze i o której ocenę proszę.



Jeśli ma Pani takowe problemy od lat to dziwię się że NIKT Pani nie spr [nawet jeśli jak Pani pisze była Pani i jest osoba pulchną]
następujących badań które potwierdzą /wykluczą czy to nie problemem jest choroba {guz przysadki]
problemy z tarczyca lub PCO
badania miała Pani takie jak:
TSH[jak TSH mimo norm do5 lub 4 jest wyższe niż 2 to należy rozszerzyć diagnostykę o to co napisałam],normy dla TSH są zawyżane a TSH u młodych osób powyżej 2 winno rozszerzać diagnostykę dałam tu kiedyś link do art Norma TSH --czy należy ją zmienić?Może to Pani tu na forum wyszukać i poczytać w moich postach,żadna trudność ,może się to Pani przyda.Ślepe leczenie bez znajomości przyczyn przewlekłej PROLAKTYNEMII to Głupota ponieważ jeżeli przyczyny są to leczenie objawów miast przyczyny ewentualnej nie wyeliminuje problemu
ft 3 i ft 4
usg tarczycy
przeciwciała tarczycy TG I TPO?TYLKO WTEDY MOżna mówić że się gruntownie spr pracę tarczycy

rezonans przysadki mózgowej ?
wyeliminowanie/potwierdzenie zespołu policystycznych jajników
test na insulinooporność,badanie glukozy