Jak i czy warto odbudować zaufanie po zdradzie żony?

napisał/a: Strażak Sam 2012-02-02 12:25
Nie chciałem nigdzie o tym pisać, bo bałagan, jaki miałem w głowie w ciągu ostatnich miesięcy nie pozwalał mi na wymyślanie względnie sensownych zdań, które postawione jedno obok drugiego składałyby się w jakąś zrozumiałą całość. Tym bardziej, że nie wiem, do jakich faktów powinienem się ograniczyć, a chcąc opisać wszystko, co może mieć znaczenie... zarzuciłbym ten temat taką ilością tekstu, że mało komu chciałoby się to czytać. Szczerze mówiąc nie wiem już nawet, czy piszę to, by uzyskać jakąś pomoc, czy po protu dlatego, że chcę się tym z Wami podzielić. Wydaje mi się, że zaszłe wydarzenia zmieniły we mnie wszystko, co myślałem o swojej przeszłości i przyszłości ...ale od początku:

Zacznę od tego, że w mojej rodzinie (a jest niemała) słowa "zdrada", czy "rozwód" nigdy nie miały zastosowania. Dlatego, gdy dowiedziałem się, że moja dziewczyna jest w ciąży, przewróciło się w mojej głowie wszystko... zaraz wytłumaczę. Byliśmy ze sobą ok 6 lat. Połączył nas chyba tylko seks. Po tym, jak przeprowadziła się z rodzicami do mojej miejscowości, poznaliśmy się i po niedługim czasie doszło do naszego pierwszego pocałunku (wciąż go pamiętam ). Niedługo potem codziennie spotykaliśmy się u niej... u mnie... czy gdzieś na powietrzu... i konsumowaliśmy swoje żądne siebie ciała. Po kilkanaście razy dziennie. Pomijam już fakt, że miała wtedy chłopaka. Chyba jakoś po roku zerwała z nim. Więc tkwiliśmy tak sobie kilka lat w seks-związku bez zobowiązań. Ona była we mnie zakochana. Ja widziałem to inaczej. Nie czułem nic do niej. Nie podobała mi się od początku, miała nadwagę, pochodziła z zupełnie innego świata, nie mieliśmy wspólnych tematów do rozmów, słuchaliśmy innej muzyki, oglądaliśmy inne filmy, zauważalna była nawet różnica w poziomie rozmów. Ona z dobrego bogatego domu, wychowana na cacy. Ja z biednej rodziny, z rozpadającej się wioski, za pan brat z wszelakimi używkami tego świata. Prawda, że marne połączenie? Nie byłem do tego przekonany nawet wtedy, gdy jej tato zobaczył nasz pocałunek. Zapytała, co z tym zrobimy. Odpowiedziałem, by poinformowała ich (rodziców), że jesteśmy razem. Nie wiedziałem tego jednak. Nie chciałem. Urzekała mnie w niej jednak umiejętność organizowania, planowania, zajmowania się domem i zarządzania pieniędzmi. Ja tego nie umiałem. Byłem dobry w tworzeniu rozwiązań problemów, które spadały na nas znienacka. Ona wtedy się gubiła. Prawdę mówiąc, uzupełnialiśmy się w tym... a z czasem okazało się, że jeszcze we wielu innych umiejętnościach. ...co nie zmieniało faktu, że jej nie chciałem. Gdy poszedłem do wojska, przestała brać pigułki. Powiedziała mi o tym. Zresztą ciągle chodziła za mną i mówiła mi, że chce mieć córkę. Niezależnie od tego, co ja o tym myślę. ...a myślałem inaczej. Zdarzyło się jednak, że po którymś moim przyjeździe z jednostki poinformowała mnie, że ma dni płodne. Nie pamiętam już jak to się stało, że wylądowaliśmy w łóżku bez żadnych zabezpieczeń. Czułem, że jestem na to gotowy, że jestem gotowy, by założyć z nią rodzinę, że jestem gotowy pozostać przy niej, że przekonałem się do niej. Dla niej spełniało się właśnie wielkie marzenie. Mieliśmy jednak za sobą tyle "wpadek" w jej dni płodne... wpadek, z których nic nie "wyszło", że nie wierzyłem, nawet nie myślałem, że tym razem będzie inaczej. Tu właśnie rozwiązuje się kwestia mojego "przewrócenia się wszystkiego w głowie" opisana na początku tekstu... Gdy byłem w jednostce, zadzwoniła do mnie, by powiedzieć, że jest w ciąży. Wtedy zrozumiałem... chyba dopiero wtedy zrozumiałem, z czym to się tak naprawdę wiąże. Musiałem wyrzucić z siebie wszystkie myśli mówiące mi, że to nie jest ta jedyna. W tym momencie stała się nią. Nie brałem pod uwagę żadnej aborcji, żadnej ucieczki i żadnego "nie przyznawania się". Skoro moje dziecko rozpoczyna swoje życie w czyimś brzuszku, to tym samym staje się to dla mnie najważniejsza wartość w życiu, a ten brzuszek zostanie przy mnie, czy będzie chciał, czy nie. Akurat chciał... i to bardzo. Byłem tego naprawdę pewien. Niedługo mieliśmy ślub. Byłem szczęśliwy. Zamieszkaliśmy u jej rodziców. Ja nadal nie stroniłem od używek, na co ona zwracała coraz większą uwagę. Nic z tym jednak nie robiłem. Piłem... i to często... jednak wcześniej w ogóle jej to nie przeszkadzało. Akceptowała to. Po narodzinach córki było jak po wybuchu. Nie podobały mi się nowe obowiązki. Często zostawiałem ją samą. Z czasem jednak zmieniałem się i zgadzałem się na coraz więcej obowiązków, które wcześniej nie były mi na rękę (swoją drogą nie wiem, jaki facet już od początku jest idealnym tatusiem i krząta się cały czas przy maluchu, jakby sam go urodził). Można powiedzieć, że było coraz lepiej ...do momentu, gdy w Nowy Rok wyszedłem do mamy odpalić petardy, zostawiając żonę z dzieckiem w domu. Teściów nie było. Wyjście do mamy przedłużyło mi się o wstąpienie do sąsiada i... nachlanie się do upadłego. Dałem ciała na całej linii. Było bardzo źle, jednak rozumiałem błąd i starałem się, by mi wybaczyła. Niedługo potem dostałem służbowe mieszkanie i wyprowadziliśmy się. To polepszyło trochę nasze stosunki. Choć ze stosunkami było coraz gorzej. Żona ochłodziła się i jej zapał do seksu stopniowo zanikał, aż znikł. Wszelkie zbliżenia inicjowałem ja. Trwało to do momentu, gdy usłyszałem, że gdybym ją kochał, to bym jej nie gwałcił... wtedy zaprzestałem jakichkolwiek zbliżeń. W międzyczasie przestałem pić. Niby dobrze, jednak brak fizyczności między nami odbijał się tym, ze stawałem się opryskliwy, złośliwy, czasem chamski. Ją nakręcało to odpowiadania mi tym samym. Uznałem, że wygasła, jako samica. Coś tasm robiła w domu, coś tam przy córce... jednak przy mnie nic. Teraz do sedna...

Wyjechałem 60 km na miesięczny kurs. W tym czasie (dowiedziałem się tego później z jej SMSów) ona wyjechała 600 km do innego faceta na kilka dni. Pięknie. Koleś jest starszy od niej o 10 lat. Czasem opowiadała mi o tym, jak to jako 12-latka kochała się w nim, jednak bez wzajemności. Teraz gdy mają 25 i 35 różnica wieku nie jest już tak rażąca. Nie wiem, jak doszło do odnowienia znajomości. Wiem jednak, że znajomość odnowiona została dogłębnie i wielokrotnie. Tam u niego i tu u nas. Nie było mnie miesiąc, więc mieli wiele czasu. Przyjeżdżał tutaj niby do rodziców. Z jej SMSów dowiedziałem się takich szczegółów, których nie powinien poznać żaden mąż... jaki by nie był. Planowała z nim swoje dalsze dni, wysyłała mu zdjęcia naszej córki, snuła swoje marzenia na temat mieszkania z nim, wspominała ze szczegółami ich gorące chwile, to, że nie żałuje. Potem przyznała mi, że w ten miesiąc poszło ponad 1000 SMSów z jednego telefonu (miała 2). Acha... na kilka dni przed moim wyjazdem zauważyłem u niej nowy telefon, o którym nic mi nie mówiła. Dziwne, bo zazwyczaj opowiada mi o swoich nabytkach, nawet wtedy, gdy nie interesuje mnie to. Ponad to na jakiś miesiąc przed moim wyjazdem zauważyłem, że wyłączyła dźwięki w telefonach, czego nigdy wcześniej nie robiła. Telefony ciągle bzyczały sygnalizując nową wiadomość, ale wstępnie niczego nie podejrzewałem. Ufałem jej... przecież tak bardzo mnie kocha! W jej telefonie znalazłem jeszcze jej nagie zdjęcia wysłane do niego. Nie będę opisywał nerwów, przez jakie przechodziłem, gdy dotarło do mnie to wszystko. Średni puls 150, tygodniowa bezsenność, niemożność skupienia się na czymkolwiek, a potem niemożność uśnięcia przed 2:00. Trwało to długo. Nie nadawałem się do niczego. Wiedziałem, że nie jest to zwykły skok w bok, tylko pełnoprawna zdrada na całej linii.

(dokończę w następnym poście)
napisał/a: max.prestige 2012-02-02 14:18
Witaj kolego.
Ja nawet nie próbuję sobie wyobrazić jak się możesz czuć, nie miałem nigdy żony ani dziecka, ale domyślam się, że ból jest tak wielki że zagraża nawet Twojemu życiu (jeśli faktycznie jesteś czynnym strażakiem, to permanentny stres w życiu osobistym, niewyspanie może kiepsko się skończyć).
Z tego powodu, że nie mam podobnych doświadczeń, nie będę się wymądrzał. Napisze tylko jakie są moje odczucia na temat waszej historii. Według mnie wasz związek jest skończony, całą sprawę komplikuje jednak dziecko które was będzie łączyć już zawsze. Dlatego tu się nie wypowiem. Mogę jednak wyrazić krytyczną opinię o tej pani. Fajnie, że napisałeś tak szczegółowo waszą historię. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to to, że od jej zdrady zaczęła się wasza znajomość i na jej zdradzie praktycznie całe uczucie się między wami skończyło. Być może ona ma już taki schemat zapisany gdzieś w swojej wizji świata, że kiedy jest źle, to najlepszym ratunkiem jest skok w bok. Zastosowała to kiedyś na swoim byłym i zrobiła to teraz na swoim mężu niestety, być może w przyszłości znów to powtórzy. Chociaż z każdym następnym razem prawdopodobieństwo spada, bowiem człowiek uczy się na swoich błędach, wie na co może sobie pozwolić a na co nie.

Jesteście specyficzną parą. Na moje oko, mówiąc brutalnie połączyło was dziecko. Sam przyznajesz, że wcześniej ci się nie podobała, widziałeś wiele różnic między wami, które ci przeszkadzały (chociaż był seks czego do końca nie kapuję). Zwiazek mojego kolegi z jego byłą wyglądał dosyć podobnie. Z tą różnicą, że dziecko nie było jego, a pochodziło z poprzedniego małżeństwa tej dziewczyny. Ona zostawiła męża i po wielu bojach zamieszkała z dzieckiem i tym moim kolegą. Byli bardzo w sobie zakochani, taka miłość pomimo przeszkód. Planowali wspólną przyszłość, zaczęli remont mieszkania pod kątem ich związku. Trwało to jakies 2 lata w tym czasie kolega coraz częściej zaglądał do kieliszka, co się bardzo tej dziewczynie nie podobało. W konsekwencji pewnego dnia wyjechała nagle od niego i pojechała z dzieckiem kilkaset kilometrów do faceta poznanego w sieci.

Nie wiem co ci odpowiedzieć. Ja bym takiej osobie nigdy już nie zaufał ani nie dotknął patykiem.
napisał/a: ~gość 2012-02-02 19:25
Chłopie, sam sobie włożyłeś jajka do młockarni. Laska zdradzała swojego chłopaka z Tobą to jak mogłeś być pewny, że Ciebie nie będzie zdradzać. Ehhh nooby :)
napisał/a: panim1 2012-02-02 20:44
Nigdy nie chciałabym znaleźć się w podobnej sytuacji jak Twoja... Jak może być tak że żona jedzie sobie do jakiegoś kolesia podczas waszego życia małżeńskiego, kręci z nim i uprawia sex... Pokazałeś jej na początku jak można lajtowo traktować związek... Pokazałeś że w sumie nie chodzi o wierność bo gdzie była owa wierność skoro miała chłopaka i drugiego na boku. Pokazałeś jej że akceptujesz takie sytuacje już wtedy. Nie sprawiło jej więc problemu by zrobić tak ponownie. Znowu miała sobie was dwóch tym razem Ty byłeś tym kozłem ofiarnym a w tamtym się zakochała i planuje wspólne życie... W pewnym sensie ją tak wychowałeś.. ona była już dawno zepsuta moralnie, może miała jakieś kompleksy w każdym razie wiedziałeś na co się decydujesz. Pochodzisz z rodziny gdzie życie małżeńskie nie traktuje się jak chwilową zachciankę, jest to świadoma decyzja i każdy kto się zobowiązuje świadomie decyduję się na to z czym przyjdzie mu się zmierzyć. Jakbyś trzymał się tych zasad nie popełniłbyś tego błędu. Dziewczyna okazała się niewłaściwą osobą i nigdy jej nie zmienisz. Radzę rozwód z jej winy... Nazbieraj dowodów powalcz o prawa do córki by jej jak najwięcej mieć... Na spokojnie powiedz rodzinie o co kaman, podejrzewam że znajdziesz w nich oparcie albo doradzą cokolwiek w końcu chcą dla syna jak najlepiej. Nie radze słuchać się znajomych bo oni przeważnie sprawę widzą jasno i nie będąc nigdy w czymś takim nie będą w stanie dobrze doradzić. Psycholog, jakaś pomoc dla par jeżeli oboje będziecie chcieli...Póki co trzymaj się, wyobrażam sobie jak jest Ci ciężko, nawet nie możesz oczekiwać rady bo jest to sprawa tak skomplikowana że nie wiem czy ktoś mógłby dobrze doradzić. Już cierpisz staraj się jakoś pomoc najpierw sobie by twardo stanąć na ziemi a kiedy ochłoniesz i przeanalizujesz jeszcze raz na spokojnie szukaj rozwiązania... Powodzenia...
napisał/a: marcinszczyg 2012-02-03 12:43
Cierpliwosci, trzeba odczekac troszke zeby podjac jakakolwiek decyzje inaczej moze ona byc podjeta zbyt emocjonalnie.
napisał/a: Strażak Sam 2012-02-03 13:10
(drobny szczegół)

Nie napisałem o tym, że dwa-trzy miesiące po naszej przeprowadzce odstawiłem alkohol (13.12.2010). Lubiłem pić nawet kosztem konsekwencji "po piciu". Zrozumiałem jednak, że wybierając dom i rodzinę (choć nie musiałem... przecież mogłem być wolny i płacić alimenty... stać mnie), muszę zmienić swój dotychczasowy tryb życia i stać się głową rodziny. Dla takiego imprezowicza jak ja, takie rzeczy nie przychodzą łatwo, ani szybko, jednak są możliwe. Teraz to wiem. W ciągu roku 2011 pojawił się nowy problem. Taki, którego nie było, gdy piłem. Otóż pijąc nie myślałem o jej błędach, niewłaściwych zachowaniach wobec mnie, ani o niedopełnianiu przez nią obowiązków małżeńskich włącznie z seksem. Nawet jeśli miałem w głowie takie rzeczy, to nie mówiłem o nich, bo wiedziałem, że błędy popełniane przeze mnie były znacznie większe i w licytacji tego, "kto gorszy", wypadłbym blado. Na trzeźwo zacząłem zauważać takie rzeczy i zwracać na to uwagę. Wiedziałem, że teraz mam prawo do zwrócenia jej uwagi. Ona robiła się wobec mnie coraz bardziej zimna, co burzyło we mnie krew, bo uważałem, że odstawiając alkohol, zrobiłem bardzo wiele... a otrzymywałem za to coraz większy chłód. Było to też przyczyną moich złośliwości później.

(kontynuuję więc)

Zmierzaliśmy już do rozpadu... formalnego, bo duchowy i fizyczny mieliśmy już za sobą. Ona ciągle odbierała SMSy (telefon był gorący... w nocy świecił się i brzęczał jeszcze długo po północy) i klepała bez przerwy na gg. Mieszkanie służbowe należy do mnie i teoretycznie mogłem ją z niego usunąć. W praktyce musiałbym usunąć również dziecko, a tego bardzo nie chciałem. Nie miałem szans na prawa do dziecka po rozwodzie, bo jestem (byłem) pijakiem i każdy jej bliski mógłby to potwierdzić... a że prawie cała jej rodzina to mundurowi dość wysokich służb państwowych... byłem w ciemnej d... Poza tym moje służby w straży też wykluczały mnie jako jedynego opiekuna. Kilka razy powiedziałem jej, ze ma się pakować... i tak samo kilka razy wycofywałem to. Chciałem mieć córkę przy sobie, a do tego potrzebowałem jej. Ona potrzebowała mieszkania w tej miejscowości (bo tu pracowała i tu jest żłobek małej). Postanowiliśmy, że do rozwodu będziemy współpracować w mieszkaniu jak współlokatorzy, a później... cóż... czas pokaże.

W związku z tym, że nauczyłem się żyć z myślą, że moja rodzina przestała istnieć i że moja żona nie jest już moja, przestałem mieć wobec niej jakiekolwiek wymagania i oczekiwania. Nie było pretensji, ani powodów do kłótni. To był chyba najspokojniejszy okres naszego pożycia... mimo, że w środku każdemu się gotowało. Godziny naszej pracy pozwalały nam na dzielenie się opieką nad małą bez żadnych konfliktów, więc żyliśmy tak sobie razem, a jednak osobno przez ok. 2 miesiące.

Nie dodałem jednej dość ważnej rzeczy... otóż 6 miesięcy po odstawieniu alkoholu (wybaczcie, że nie zachowuję chronologii, ale nie jestem scenarzystą ...zresztą Pulp Fiction też dało się obejrzeć ) napiłem się z kumplami (o których też coś zaraz napiszę). Po odkryciu przeze mnie jej zdrady i po konfrontacji, powiedziała mi, że wtedy coś w niej pękło, że zdradziłem ją z alkoholem, więc i ona nie widziała problemu w tym, by zdradzić mnie... kładąc "to" i "to" na równi. Miło? Co do kumpli... po przeprowadzce odsunąłem od siebie cały swój świat... przyjaciół... rodzinę... zainteresowania... wszystko to, co nie pasowało do jej świata. Nie spotykałem się z nikim, nie wychodziłem sam z domu. Z szalonego imprezowicza i duszy towarzystwa stałem się domatorem stawiającym rodzinę bardzo wysoko na swojej liście priorytetów. Jak pisałem wcześniej, świadomość bycia tatą wywołała we mnie zmiany, które uważałem za konieczne, by móc tworzyć szczęśliwą rodzinę, a gość, którym byłem przed poczęciem mojej córki, absolutnie nie nadawał się na ojca. Trochę to trwało, jednak się dało. Wierzyłem w to i tego właśnie chciałem. Wiedziałem, że potrafię.

Kontynuując... żyliśmy tak sobie po cichu, nie wchodząc sobie w drogę. Panowałem nad sobą. Nauczyłem się tego w pracy i w domu rodzinnym. W domu były ciągle kłótnie i alkohol... alkohol i kłótnie. Dlatego jako jeden z życiowych celów postawiłem sobie spokój, panowanie nad sobą i nabycie umiejętności uciszenia emocji w chwilach stresowych (pomaga mi to w pracy). Poprosiłem ją tylko o to, by wychodziła do drugiego pokoju, gdy pisze z nim. Tak też zaczęła robić.

Po pewnym czasie stwierdziłem, że może już czas na powrót moich towarzyskich nawyków. Oduczyłem się życia w samotności. Żona wciąż spała ze mną na jednym łóżku (mamy duże łózko, wiec mogliśmy spać razem, choć daleko od siebie). Założyłem konto na czacie... tak, wiem... bardzo zacne. Poznałem dziewczynę 10 lat młodszą, z którą bardzo przyjemnie mi się pisało. Zdradził ją chłopak i była tym zrozpaczona (ciekawe zrządzenie losu, prawda?). Zaczęliśmy rozmawiać ze sobą na gg. Różnica wieku nie dochodziła do głosu, bo łączył nas jedynie tekst przesuwający się w oknie komunikatora. Przyznam szczerze, ze nie sądziłem, że w tym czasie ktoś może mi tak poprawić humor. Najpierw opowiadaliśmy sobie swoje historie, później pisaliśmy o sobie... takie nic, a jednak dało mi wiele. Mam gg w telefonie, a ona w swej rozpaczy nie wychodziła z domu, więc spędzaliśmy "ze sobą" bardzo dużo czasu.

Zacząłem uśmiechać się. W końcu przestałem myśleć o sobie jak o wykorzystanym, oszukanym i porzuconym. Wtedy żonka zaczęła się niepokoić. Hehehe! Zacząłem zauważać u żony pytające, dziwne spojrzenia, gdy pisałem z młodą (tak ją będę nazywać) i uśmiechałem się przy tym. Minęło trochę czasu i nie wytrzymała... zapytała, z kim ja tak ciągle klepię. Powiedziałem prawdę. Widziałem w niej coraz większy niepokój. Ostatecznie po 2-3 dniach do cna oszalała, czego ani trochę nie rozumiałem. Jakby dopiero wtedy dotarło do niej, że jej odejście ode mnie równa się mojemu odejściu od niej. Powiedziałem jej, że starałem się zrozumieć całą tę naszą sytuację i doszedłem do wniosku, że nic z tego nie będzie. Jako, że nie jestem typem samotnika, starałem się znaleźć jakiś wypełniacz na miejsce prawie byłej żony. Widziałem, że straciła grunt pod nogami. Chyba dopiero wtedy uświadomiłem sobie płyciznę jej umysłu... Skoro pisała do tego swojego dawnego-nowego, jak bardzo go kocha... jak bardzo za nim tęskni... że nie żałuje, że uległa tak szybko, mimo że ma męża... że tak bardzo znów chciałby poczuć jego sterczącego... (naprawdę czytałem takie wiadomości), to jak do k***y n***y mogła nie myśleć o tym, że ja również ułożę sobie życie z kimś innym??

Od tego czasu unikałem żony, gdy rozmawiałem z młodą. Żonę denerwowało to tym bardziej, bo wiedziała, z jakiego powodu wychodzę do drugiego pokoju, czy dlaczego tak dużo czasu spędzam w łazience. Nie wdając się we większe szczegóły, napiszę, że trwało to około miesiąca i... nastał stan dokładnie odwrotny. Przestało mi zależeć na żonie i traktowałem ją tylko jako współlokatorkę i współopiekunkę dla córy. Czasem zdarzał się nam jakiś szybki seks, ale to było tylko zaspokojenie fizyczności... bez konsekwencji. Jednak teraz liczyła się już tylko młoda. Żona natomiast - jak za sprawą czarów - zaczęła być... żoną. Zaczęła gotować mega-wypasione obiady, spędzając przy tym dużo czasu. Podawała mi je do stołu (nie było tak od długiego czasu). Dom sprzątała każdego dnia. Krzątała się przy mnie, jak przy... nie wiem... mężu? Zaczęły się jej nocne płacze i szlochanie. Nie poznawałem kobiety.

(dokończę w kolejnym poście)
(ustosunkuję się do Waszych komentarzy po napisaniu ostatniej części)
napisał/a: max.prestige 2012-02-03 15:34
"(...)Czasem zdarzał się nam jakiś szybki seks.."

Powtórzę to jeszcze raz - ja bym takiej patykiem nie dotknął po bezczelnej zdradzie z premedytacją. Niepotrzebnie pokazałeś, że w jakikolwiek sposób wzbudza ona u ciebie jakieś uczucia. Choćby zaspokojenie fizyczności... może jesteśmy z innej gliny robieni ale dla mnie taka baba jest obrzydliwa nawet gdyby była miss świata.

Za tę młodą z czata na twoim miejscu na razie tez bym się nie brał. Masz nieuporządkowane własne sprawy, mieszkasz z tym "kimś" i jesteś rozgoryczony, nie interpretujesz faktów na chłodno tylko pod wpływem swojego bólu. Daj sobie czas, a przede wszystkim odetnij się od tego 'czegoś" co kiedyś było twoją żoną.
napisał/a: Strażak Sam 2012-02-03 15:57
(kończę więc... chyba mi się uda )

Nie wiem, jakie procesy zaszły w głowie mojej żony, jednak doszła do wniosku, że - o dziwo - jednak ważniejszy jestem ja. Zaczęły się przeprosiny i prośby o wybaczenie (po trzech miesiącach!). Powiedziała mi, że chce wycofać pozew o rozwód (o którym też zaraz napiszę) i że nigdy więcej już tego nie zrobi (no pomyślałby ktoś? ). Nie jestem mściwy. Poza tym minęło tyle czasu, że większość emocji zdążyła we mnie opaść. Powiedziałem jej, że przede wszystkim muszę zobaczyć to, ze ona chce. Dodałem, że w każdej chwili mogę poprosić ją o telefon, czy laptopa w celu kontroli i zapytałem, czy jest na to gotowa. Zrobiła głupią minę, z której... nie wiem, co miałem odczytać. Słowa dla niej są bardzo ważne i zostają w jej pamięci na zawsze, dlatego rozpamiętuje wszystko to, co mówiłem jej po pijaku, kiedy niekoniecznie tak myślałem. Dla mnie słowa są czymś ulotnym, a prawdziwe znaczenie mają czyny. Czym więc dla mnie miały być jej obietnice wobec dokonanych przez nią czynów? Co z tego, że przeprasza, prosi i obiecuje, skoro zdradziła z zimną krwią i nawet w chwili "pokuty" nie podoba się jej pomysł kontroli? To na czym ja mam to zaufanie odbudować? Na słowach? Jasne!

W kwestii pozwu... będąc na kursie wracałem do domu na weekendy. Po pierwszym powrocie postanowiłem zgrać sobie z jej kompa pliki komunikatora, którego używała. Już wtedy nie tyle podejrzewałem, ile wiedziałem, że coś nie gra... nowy telefon, ciągłe SMSy, wyłączone dźwięki. Co ciekawe, znalazłem na wieszaku kurtkę, którą widziałem po raz pierwszy - włączył mi się alarm. Po powrocie na kurs przeglądałem pliki tymczasowe komunikatora zgrane z jej kompa. Znalazłem tam zdjęcie żony z jakimś gościem... wtuleni w siebie uśmiechnięci... skąpo ubrani. Początkowo nie zrobiło to na mnie wrażenia... póki nie spojrzałem we właściwości pliku. Data wykonania zdjęcia, to był pierwszy dzień mojego kursu - zgodnie z tym, co mi powiedziała, miała być wtedy na spotkaniu koleżanek ze studiów 20 km od domu. Oprócz tego była tam nazwa aparatu (jego komórka) i inne szczegóły, sprawiające, że wpis dotyczący daty i godziny uznałem za zgodny z prawdą. Znalazłem tego gościa w jej znajomych na NK i okazało się, ze koleś mieszka 600 km od naszego domu. W czasie konfrontacji tego faktu później, powiedziałem (nie zapytałem, stwierdziłem), że wiem, że była wtedy 600 km od domu. Nie zaprzeczyła. Stwierdziła, że wiem. Nie wiedziałem, przecież on mógł przyjechać tutaj, ale jej zachowanie potwierdziło to. Później przyznała mi rację. Ja wtedy przyznałem, że tak naprawdę nic nie wiedziałem... że sama mi to teraz przyznała.

Zbaczam z tematu... miało być o pozwie... a więc pozew napisałem ja. Napisałem go w jej imieniu. Bez orzekania o winie, bo wtedy nie miałem jeszcze żadnych dowodów, które uznałby sąd. Nie pisałem pozwu w swoim imieniu, bo nie chciałem, by wyglądało to tak, że zostawiam ją z dzieckiem, a ja na pewno nie dostałbym pełnej opieki nad córką Wysłałem jej go na maila. Było jej to bardzo na rękę. Szybko znalazła pieniądze i sposobność na dostarczenie go do sądu. Po przyjeździe z kursu doszedłem do wniosku, że brak winnego w tym układzie ani trochę mnie nie satysfakcjonuje. Na początku naszej historii nie chciałem ani jej, ani dziecka. Przystałem na wszystko za jej namowami i obietnicami, że wszystko będzie ok, że zawsze będzie mnie kochać, że kocha mnie szalenie, że bardzo chce dziecka ze mną, że wszystkim się zajmie, że jestem dla niej wszystkim... O dziecko ryła mi głowę przez ponad rok czasu. Zaufałem jej. Teraz - gdy zostawiłem dla niej wszystko, co składało się na mój dotychczasowy świat - zostałem absolutnie sam. Jak więc miałem być zadowolony z nie orzekania o winie? Kiedy po raz pierwszy przeczytałem jej SMSy... ... ... leki uspokajające nie pomagały. Zacząłem inwigilować każde urządzenie elektroniczne, które mogło posłużyć jej do komunikowania się. Gdy spała zgrywałem archiwum wiadomości z jej telefonu (zapominała usuwać ), a jej komp dostał ode mnie prezent w postaci programu przesyłającego mi na maila logi z informacjami o klawiszach, jakie naciskała. Ponadto nagrywałem rozmowy telefoniczne z nią, prowokując ją do wyznawania faktów które "i tak nie miały już znaczenia". Dla mnie miały znaczenie i to ogromne. Po ok. dwóch miesiącach miałem komplet dowodów. Nie użyłem ich jednak nawet do teraz. Nie zdążyłem. Ona wciąż nie wie o wszystkim, co posiadam. Planowałem krwawą zemstę.

Po tym, jak cudownie się jej odmieniło, postanowiła wycofać pozew, jednak nie zdążyła... niedługo potem przyszły do nas wezwania na rozprawę. Zaczęła płakać, mówiąc, ze nie chce tego... że chce to wycofać. Od tego czasu można powiedzieć, że zaczęło się naprawdę układać między nami. Nie wiem, prawdę mówiąc, czy i co ukrywa... może nic. Ja - na pewno coś - stertę dowodów i całkowity brak zaufania. Żyję z nią jednak i oczekuję na jakiś jej błąd. Obawiam się trochę, że skrzywiło mnie to doświadczenie i że już zawsze będę ją kontrolował. Ją lub każdą inną, jeśli jakaś się w mym życiu pojawi. Młoda ma duże szanse i widzę, że ja u niej też (spotkaliśmy się kilka razy i było bardzo interesująco oczywiście do zdrady nie doszło... zresztą z mojej strony jeszcze ani razu), jednak nie myślę o tym i ogólnie nie wiem, czy w przyszłości będę chciał związać się z kimś na stałe. Przed rozprawą powiedziałem żonie, że nie zgadzam się na to, by wycofała się ze swojego stanowiska, tzn. powiedziałem, że chcę zawieszenia rozwodu, a nie anulowania. Gdyby okazało się, że jednak nie damy rady, to mamy już gotowy pozew, gotową sprawę, wystarczy tylko napisać wniosek o wznowienie. Gdy się potknie, mam dowody na zakończenie tej sprawy z orzeknięciem o jej winie.

Aktualnie żyję z żoną i staramy się odbudować to, co było kiedyś. Ona stara się naprawdę bardzo. Spędza ze mną każdą wolną chwilę. Gotuje, sprząta, pierze... chcę pomagać jej przy tym, ale mówi mi, że nie... że chce to dla mnie robić, bo uważa, że powinna. Regularnie przeprasza mnie i prosi o wybaczenie. Milczę, bo nie jestem ani na "tak", ani na "nie". Obserwuję. Znalazłem w logach mojego programu słowa (najprawdopodobniej kierowane do niego) z prośbą o to, ze by nie kontaktował się z nią w żaden sposób, bo nie chce mnie stracić, bo zrobiła błąd, bo mnie kocha... itd. itp. Nie wie, że jej lapek wykręca takie numery i wysyła mi info o jej aktywności przy kompie. Od tego czasu nie znalazłem jednak nic niepokojącego. Poprosiłem ją o schowanie drugiego telefonu, bo źle na mnie działa - przeprosiła i powiedziała, ze odda sąsiadce, od której pożyczyła. Zapytałem o nową kurtkę - przeprosiła i powiedziała, że odeśle mu ją (a jednak!).

Trwa to już jakieś... nie wiem... dwa miesiące (wybaczcie, jeśli nie zgadza się coś w opisywanym przez mnie czasie, nie przykładam do tego większej uwagi). Unikamy sporów. Staramy się mówić sobie o wszystkim. Dużo rozmawiamy. Nie kłócimy się, bo nie mamy o co. Poza tym jest bardzo namiętnie. Ona jest gotowa prawie każdej nocy (zapomniałem już, jak to jest), co działa na mnie bardzo dobrze - mam bardzo wysokie libido, a więc często mam potrzebę zbliżenia się do niej.

Pytanie tylko... jak długo tak wytrzymamy? Czy to ma jeszcze sens? Kto pierwszy pęknie? ...a przede wszystkim CZY UDA MI SIĘ ZNÓW ZAUFAĆ JEJ TAK, BY MÓC BEZ OBAW OPRZEĆ NA NIEJ SWOJĄ PRZYSZŁOŚĆ? Niby zacząłem coś tam z młodą, jednak nic z tego nie będzie, póki mam żonę. Teraz jestem gotów na każdy wybryk żony i myślę, że jestem w stanie przyjąć wszystko ze spokojem. Z jednej strony to dobrze, z drugiej - nie. Dobrze, bo nie popadnę znów w tak wielki dół i będę mógł dalej funkcjonować, myśląc o dobru własnym. Żle, bo to znaczy, że nie jestem już jakoś mocno związany z nią emocjonalnie. W którą to pójdzie stronę... tego nie wie nikt. Ciężko jest mi teraz stwierdzić, czy kocham żonę, czy nie, jednak trzyma mnie przy niej chęć utrzymania rodziny w komplecie (jak mówiłem - w moim świecie nieznane są rozwody) i wiara w to, że obserwowane przeze mnie jej wielkie chęci mogą być prawdziwe. Pomijam już fakt mojej chęci wspólnego wychowania własnej córki, który uważam za absolutnie oczywisty.

Jeśli do momentu jakiejś zmiany (czy na lepsze, czy na gorsze) w moim związku po zdradzie to forum i ten temat będą istniały, na pewno napiszę o tym. Jeśli nie - drugi raz tego nie opiszę. Dziękuję wszystkim, którzy przebrnęli przez ten tekst do końca.


P.S.

Genialną tu macie tę emotkę!
napisał/a: wojtas666 2012-02-07 11:28
ok alkohol niedobry - ale to nie usprawiedliwia jej aby wchodziła w chwilach słabości do łóżka znajomym. Od tego ma się męża i z nim się powinno porozmawiać i postawić sprawy jasno co nas boli i co należało by zmienić ...

Jestem w podobnej sytuacji, oczekuję na dziecko z moją była... w trakcie mojej znajomości zostawiałem swoją kobietę już trzy razy (3-ci raz był tym ostatnim bo już do niej nie wróciłem)- i za każdym razem z tej samej przyczyny - kontaktowała się z byłym i czule pisali do siebie jak bardzo się kochają etc. Napiszę tak - nie wierzę w przemiany - ludzie się nie zmieniają, każdy z nas działa wg. ściśle określonych nawyków które nabyliśmy przez nasze pierwsze kilkanaście lat życia i wg nich działamy. Moja była za każdym razem zapewniała mnie że już nie będzie - że dla niej najważniejsza jest rodzina - czyli ja ona i nasze maleństwo. Też w naszym związku była "cudowna przemiana", wszystko pięknie - ona w końcu zaczyna się starać, mówi jak to bardzo mnie kocha, i kto jest najważniejszy w związku - czuję się cudownie - bo czegoś takiego nigdy nie doświadczyłem, nie trzeba było długo czekać gdy nadarzyła się pierwsza okazja by ją sprawdzić ... wiem też co musiałeś czuć leżąc obok w niej łóżku, wiedząc o jej skokach w bok - bardzo dobrze że zachowałeś zimną krew i postanowiłeś potraktować sprawę na dystans "obserwatorem - to trochę strasznie brzmi"
Reasumując napiszę tak - każdy działa subiektywnie. Ciężko jest doradzić i wywróżyć Tobie przyszłość ... nie wiem jak się to zakończy u Ciebie, uważam że w niektórych przypadkach dobrze jest dać szansę - bo każdy na nią zasługuje ale na Twoim miejscu 3mał bym rękę na pulsie - wiem wiem - miłość i związek to wspólne zaufanie - ale to zaufanie zostało poważnie nadszarpnięte przez twoją kobietę, dajesz jej szansę ale w zamian potrzebujesz czegoś co by pozowoliło to zaufanie odbudować - nie mam na myśli bezczelnej kontroli, nakazów, zakazów - ale obserwuj ją - znasz ją już z tej strony - będziesz czuł że coś jest nie tak..
napisał/a: wojtas666 2012-02-07 16:03
Ok - nie wiem dokładnie jak wyglądała relacja - jeśli faktycznie nie dało się z Tobą porozmawiać i przychodziłeś "zalany w trupa" to z pewnością mogło się to przyczynić do jej zachowania ... tak jak pisałem - fakt dobrze jest dawać szanse ale w określonych przypadkach ... jeśli czujesz że udźwigniesz temat to zrób to ale z pewnością "trzymaj rękę na pulsie" ... ja to doświadczyłem kilkakrotnie na własnej skórze - ludzie się tak szybko nie zmieniają ...
napisał/a: lisbeth871 2012-02-07 16:28
rozumiem że:
- ona cię zdradziła;
- ty nie wywiązałeś się z roli męża (zalany facet, który nie chce się opiekować dzieckiem)
Nie powinieneś jej tak traktować jak teraz to robisz. Wybacz ale też nawaliłeś. Powinniście się teraz oboje starać o wasz związek - nie tylko ona. Również nie powinieneś być tylko obserwatorem. Traktujesz jej zachowanie jako najgorsze, ale sam nagle nie widzisz winy u siebie. Pijany facet, więcej go nie ma niż jest, sama z dzieckiem, uwierz mi jest to mieszanka wybuchowa.
Nie popieram jej zachowania ani czynu. Ale twoje obecne zachowanie i ten dystans jest trochę nad wymiar. Ciekawe jak ty byś się zachowywał, gdyby ona cię nie zdradziła, a ty postanowiłbyś przeprosić za swój stan.
Poza tym albo sobie wybaczacie albo nie. Jeśli masz wątpliwości to odejdź.
Takie "wykorzystywanie" drugiej osoby niczemu nie służy. Pierze, sprząta, seks codziennie... To jest budowanie zaufania? Co ty robisz aby wynagrodzić jej swój błąd? Swoje picie i nie opiekę nad dzieckiem? Zrobiłeś coś w tym kierunku? Dzisiaj? Wczoraj? Czy tylko dalej bawisz się w obserwatora?
napisał/a: marcinszczyg 2012-02-09 11:52
DO tanga trzeba dwojga. Do zepsucia zwiazku jak i naprawienia.

Jak masz zamiar z nia zerwac to zrob to teraz. Jak nie to powiedz sobie w duchu ze juz koniec tych wygłupów, i daj jej szanse.
albo w jedna albo w 2ga strone
wez ja na obiad gdzies z dala od dziecka (moze tesciowa sie zajmie ) kup kwiaty, spraw zeby wiedziala dlaczego wybrala Ciebie, powiedz ze trzeba walczyc.
Po to sie pobraliscie. Cala ta sytuacja zaowocowala tym ze ty przestales pic - oby tak dalej. Szukaj pozytywów.
Od niej wymagaj wiernosci całkowitej i bezwzglednej. Od siebie trzezwosci i zaangarzowania.