Jak to ze mną było...

napisał/a: sorrow 2007-10-08 19:17
Kilka osób zasugerowało, żebym może opisał tu swoją historię, bo się wszędzie "wymądrzam", a nie wiadomo czy mam przynajmniej doktorat ze zdrady . Nie jestem do końca przekonany, czy to ma sens... ale może niech jakiś ślad po człowieku zostanie. Piszę tak sobie nie oczekując żadnych rad, ale jeśli ktoś znajdzie coś do powiedzenia to śmiało. Z góry przepraszam za ilość tego wszystkiego, ale to i tak w błyskawicznym skrócie.

Historia więc zaczyna się bardzo dawno temu jeszcze w ogólniaku. Tam poznałem wspaniałą pod każdym względem dziewczynę... piękna, energiczna, uczuciowa, mądra i pełna wdzięku. Jakimś zrządzeniem losu, mimo że wokół pełno konkurentów było wybrała mnie, a po kilku latach zgodziła się wyjść za mnie. W tym samym okresie szkolnym, a potem na studiach miałem najlepszego przyjaciela (takiego prawdziwego), a ona najlepszą przyjaciółkę. Mnóstwo czasu razem spędzaliśmy i po jakimś czasie rok po nas nasi przyjaciele również się pobrali. Tak się zakończył okres naszych studiów, a potem skierowaliśmy się w stronę tego etapu w życiu, kiedy trzeba zacząć zarabiać na siebie.

Na początku naszego małżeństwa wszystko układało się bardzo dobrze. Przeżyliśmy kilka lat dalej trzymając się dość blisko z przyjaciółmi. Zdecydowaliśmy się na dziecko i po jakimś czasie urodził się nam pierwszy syn (bardzo chciany i oczekiwany). Tu pojawił się pierwszy trudny moment... rzeźnicy ze szpitala, w którym rodziła doprowadzili do ogólnej infekcji organizmu. Na początku próbowali ją ratować na różne sposoby, ale po dwóch tygodniach rozłożyli ręce i tylko patrzeli jak moja żona gaśnie z dnia na dzień. Nie wiem już ile czasu spędziłem na kolanach modląc się i płacząc. Po miesiącu (opiekując się maluszkiem w tym czasie) z tej całej bezsilności cudem zmusiłem ich, żeby przewieźli żonę do innego szpitala. I stał się cud (wspomagany profesjonalizmem tamtejszych lekarzy)! Żona wyzdrowiała, a ja całym ciałem poczułem, że dostaliśmy drugie życie... że Bóg nam sprzyja, że wyrwałem ją śmierci. Znów zagościło szczęście i po kilku następnych latach urodził się nam następny syn (tym razem bez większych komplikacji).

Wraz z naszym stażem cieszyłem się, że udało nam się jakoś tak gładko przejść od stanu zakochania do tej "dojrzałej miłości". Ile to problemów ludzie mają właśnie w tym okresie. Temperamenty i zainteresowania mieliśmy raczej rozbieżne, ale doskonale się uzupełnialiśmy. Ja miałem stałą pracę, a ona mniej regularną, ale wymagającą ciągłego kontaktu z innymi ludźmi. Do tego miała prawdziwy talent... idealnie umiała nawiązać kontakt z dowolnym obcym człowiekiem. Pdosumowując... miłość, wspaniałe dzieci, dobra praca, własny dom i przyjaciele w zasięgu ręki. Przyjaciołom się trójka dzieci urodziła, cały czas trzymaliśmy z nimi bliski kontakt, wyjeżdżaliśmy razem na wakacje, itd. Nieuchronnie zbliżamy się do tego, o czym muszę napisać.

Pewnego razu, leżąc w łóżku, rozmawiając o różnych rzeczach jakoś tak trochę z przekory i w żartach zacząłem ją wypytywać, czy przypadkiem ma coś do ukrycia. Po dłuższej przerwie powedziała, żebym dał spokój, bo musiałaby mi powiedzieć coś, co może doprowadzić do naszego rozwodu. Ciągle myśląc, że żartujemy pociągnąłem ją za język i dostałem co chciałem. Tu mała dygresja dla wszystkich podejrzewających zdradę... zastanówcie się, czy na prawdę chcecie wiedzieć o wszystkim zanim zapytacie... pomyślcie, jeśli jeszcze nie jesteście pewni czy jesteście gotowi na prawdę. Powiedziała mi, że zdradziła mnie z moim najlepszym przyjacielem, że ich związek trwa od trzech lat. W tym momencie umarłem i tak kończy się moja historia .

Człowieka, który był częścią powyższej historii już nie ma. Zostały jedynie szczątki... pusty korpus. Jednak te resztki podjęły próbę życia i właśnie do was piszą, więc przyjmijmy dla uproszczenia, że to dalej ja. Czego się dowiedziałem? Że była szczęśliwa przez te trzy lata... budziła się myśląc o nim i zasypiała tak samo. To nie przeszkadzało zachowywać się "normalnie" w naszym małżeństwie... trzy lata. Musicie wiedzieć coś o tym moim "przyjacielu". To człowiek, który mógłby biednego namówić do kupna jachtu. Miał niesamowity talent, żeby wcisnąć pseudomądrą gadką wszystko co tylko chciał, a poglądy na życie miał dziwaczne i egoistyczne pod każdym względem. Każdy ma jakieś wady, ale przyjaciół się nie wybiera. Robił to wszystko pod płaszczykiem wszelakiej dobroci. Przez te trzy lata wyprał mózg mojej żony maksymalnie wciskając jej niewyobrażalne głupoty (w stylu, że w ich miłości nie ma nic złego, bo prawdziwy chrześcijanin powinien kochać wszystkich ludzi). Dla niej zmienił pracę organizując sobie wszystko tak, żeby miec czas przed południem (kiedy ja byłem w pracy)... w tym czasie jako dobry przyjaciel oferował się z niewyobrażalną ilością przysług (a to podwieśc, a to zakupy, itd.), z których moja żona korzystała jako, że ja w tym czasie pracowałem. Jakim ja byłem durniem... wszystko brałem za dobrą monetę. Ich miłość nie była oczywiście platoniczna, chociaż zbyt często się nie kochali... z osiem razy może w ciągu tych trzech lat. Pierwszy raz zrobili to jak wyjechałem na delegację w moim domu, przy śpiących w drugim pokoju dzieciach... masakra. Jak teraz sobie o tym pomyślę, to dużo było sygnałów, że coś się dzieje.. ona go tak wychwalała, ale ubrany w zaufanie te sygnały ignorowałem. Czasem mnie to tylko denerwowało, bo wpuścił ją wielokrotnie w maliny przytakując jej i przyklaskując jej planom dotyczącym jej dalszej kariery zawodowej. Planom tak nierealnym, że zawsze chciałem ją od nich odwieśc, ale to ja byłem tym złym, co ją ograniczał więc... płaciłem potem dziesiątki tysięcy za jego "przyjacielskość".

Wtedy byłem na tyle głupi, że chciałem koniecznie dowiedzieć się każdego szczegółu... wszystkiego, co pozwoliłoby mi odpowiedziec sobie dlaczego? Dowiedziałem się więc, że ona się przy nim rozwinęła i że rozbudził ją seksualnie. Straszne usłyszec coś takiego od swojej jedynej . Przedtem to ja miałem większą ochotę na seks niż moja żona, ale źle pojętym poczuciem odpowiedzialności nie starałem się jej nigdy zmuszać do niczego... raczej starałem się dostosować do jej poziomu potrzeb w tym względzie. Nie zrozumcie mnie źle... nigdy z tym problemu nie mieliśmy... nie raz zdarzało się nam kochać kilka razy wieczorem nawet po wielu latach małżeństwa. A jednak, to on ją rozbudził... przedtem przez pół roku dzień w dzień wysyłał kilka erotycznych esemesów do niej, aż uległa. Powiedziała mi jeszcze wiele innych szczegółów, które zupełnie nic mi nie pomogły, ale skutecznie zabiły we mnie całego ducha i wiarę w drugiego człowieka.

Teraz zrobi się bardziej interesująco. Czemu moja żona zdecydowała się mi powiedzieć? Okazało się, że była w sytuacji podbramkowej. Pod koniec tego trzyletniego okresu moja żona stwierdziła, że z tego związku na boku to właściwie nie ma tego co by mogła mieć. Po jej seksualnym rozbudzeniu mój przyjaciel nie mógł tego żaru ugasić i zaczęła się w tym związku czuć niewygodnie. Zaczęła go unikać zwalając wszystko na brak czasu, bo w międzyczasie zaczęła pracować razem z młodym i przystojnym gościem, który był jej szefem. Często musieli razem wyjeżdżać. Dla mnie to było naturalne, więc cieszyłem się, że jest z nowej pracy zadowolona. Ale mój przyjaciel dostał szału. Nie mając na początku żadnych podstaw oszalał z zazdrości. Wydzwaniał, wrzeszczał na nią, potem płakał i przepraszał, w domu nikt nie wiedział co się z nim dzieje, groził samobójstwem, nie spał - wykańczał swoją rodzinę i moją żonę psychicznie. Ona więc nie mogąc już tego znieść pomyślała, że wszystko to się może skończyć w jedyny możliwy sposób. Jak mi powie, to on już nie będzie mógł jej nękać.

Ten okres był tragiczny dla mnie. Wspominam go jako jedną wielką czerń i zimno. Żyłem po prostu jak zombie, schudłem 16 kilo w dwa miesiące, w każdej wolnej chwili rozmyślałem nad tym co się stało, dlaczego taki beznadziejny jestem, że szukała czegoś innego. W tym samym czasie musiałem robić dobrą minę do złej gry... nikt z mojego otoczenia (znajomi, rodzice, dzieci) nic o tym nie wiedział. Ile razy myślałem o zakończeniu marnego żywota juz nie wspomnę. Jednak poczucie obowiązku i miłość do dzieci nie pozwoliły mi na żadne egoistyczne posunięcia. Starałem wziąść się w garść, wybaczyć żonie i powoli wracać do "normalnego" życia. Cały czas nie wiedziałem jak będzie wyglądało moje życie z tą ukochaną osobą, która mnie tak zraniła. Zaufanie w tamtym czasie spadło do zera, więc obstawiłem ją różnymi "środkami" szpiegującymi, żeby mieć pewność (wtedy mi się wydawało, że to może dać pewność, ale to nieprawda). I tu zaczyna się moja druga śmierć, bo zauważyłem podejrzane konwersacje z tym nowym szefem mojej żony. Tu też moge się stuknąć w głowę, że zignorowałem te jej opowieści jaki to on wspaniały, energiczny i ma pełno kobiet (oczywiście gość żonaty). Ziarnko do ziarnka i wychodziło mi, że coś znowu jest nie tak, aż zdobyłem pewność jak napisali, że będą mogli swoim wnukom opowiadać co ich wspólnie w życiu spotkało i że nic im już tych wspomnień odebrac nie może. Powiedziała mi nagle, że znowu jest ze mną w ciąży (nieplanowanej tym razem), a jego zapytała "czy jego córka jest do niego bardzo podobna". Powiedziała o tym dośc szybko, bo jak to ona mówiła umiała po swoim organiźmie bezbłędnie rozpoznac prawie od pierwszego dnia od poczęcia. Była pewna, że to jego, bo bezmyślnie się kochali bez zabezpieczenia w okresie płodnym. Przyparłem ją do muru i się do wszystkiego przyznała. Jemu też powiedziała, ale on jak się dowiedział, to zaczął jakieś uniki robić i cała miłość jej nagle przeszła, bo przedtem rozważała czy by ode mnie do niego nie odejść.

Tak więc byłem po dwóch zdradach w przeciągu pięciu miesięcy, z obcym dzieckiem w drodze . W tym czasie byłem już prawie bez sił, żeby walczyć o cokolwiek, jednak i to próbowałem wybaczyć i dać jej jeszcze jedną szansę. Zupełnie za to nie wyobrażałem sobie dalszego życia... obce dziecko? wizyty biologicznego ojca? Tym razem byłem na tyle mądry, żeby o szczegóły nie pytać.. po co mi byłaby ta wiedza? Ale ona nie mając komu się wygadać (no bo przecież swoją przyjaciółkę zdradziła z jej mężem) sama zaczęła mi opowiadać. Są takie momenty, że czas się zatrzymuje, kiedy człowiek słyszy niektóre słowa... takie jak "nie wiedziałam, że można się tak kochac, kochaliśmy się przez całą noc". Te słowa dzwonią w mojej głowie jak dzwon do dziś. Pewnie bym tego nie przeżył, ale od poprzedniego przypadku byłem jakiś taki cały znieczulony - zero przyjemności, zero nieszczęścia, tylko pustka. A tu nagle dostałem podarunek od losu, bo moja żona dostała nieplanowany okres po dłuższym czasie i wykonane potem testy ciążowe wykazały brak ciąży. Ciąża się nie przyjęła... dzięki Bogu!

Skomplikowane? No to dorzućmy jeszcze coś. Jak napisałem ten szef mojej żony to był bardzo doświadczony seksualnie i ćwiczył wytrwale z wieloma paniami. Jednak od pewnego czasu miał jakiś dziwny katar, lekką gorączkę, jakieś wysypki... to trwało długo i żaden lekarz nie wiedział co to. Moja żona więc wpadła w panikę - AIDS. Z rozwaloną psychiką, ja oczywiście też wpadłem w panikę... jeśli mnie zaraziła, to co z naszymi dziećmi dalej będzie? Tygodnie oczekiwania, po kórych można wykonać pierwsze testy. Na szczęście okazało się, że nic jej nie jest, a z nim to nie wiem jak tam dalej było.

Od tego momentu zaczyna się powolne wspinanie w górę. Ona przyznała się do wielu błędów, wiedziała że postepuje źle. Minęło trochę lat, żyjemy jakby to nazwać we względnym szczęściu. Moja żona stara się być dobrą żoną, dalej mam dwa diamenciki, dla których warto żyć. Każdego dnia coś tam w tej mojej chorej głowie się przypomni, chociaż wykonałem ogromny wysiłek, żeby tego nie rpzpamiętywać. Żony nie oceniam, bo boję się, że nie mógłbym z nią dalej żyć. Tamci dwaj jak mi się przypomną, to ogarnia mnie takie zimno i nienawiść, ale staram się to tłumić. Jeden zabił we mnie ducha, drugi ciało, bo po tych wszystkich wyznaniach w łóżku już jestem nikim (jakbym się pierwszy raz na lodowisku w łyżwach pojawił). Co bym nie zrobił, to i tak wiem, że nigdy tamtemu nie dorównam i że ona akceptuje mnie z "braku laku". Czasem myślę, że taka ofiara losu ze mnie... nie załatwiłem wszystkiego "po męsku", nie dałem w mordę. W gruncie rzeczy nic by mi to i tak nie dało, czasu bym nie cofnął, a jeszcze porbudził się tym bagnem.

To oczywiście nie jest ta dawna miłość... wogóle nie da się porównac. Czasem wydaje mi się, że jeszcze jeden drobny wysiłek z mojej strony i miłość mogłaby rozkwitnąć, ale jakoś nie mogę. Bardzo mi przeszkadza, że zabrakło w tym wszystkim wielkich przeprosin, płaczu, błagania o przyjęcie z powrotem... wiecie, jak na filmach. Ja zostałem po prostu poinformowany, że podjęła decyzję o zostaniu ze mną. Brakuje mi też rozmów o tym co czułem (i czuję), bo każda próba kończyła się tym, że ona zaczynała się desperacko bronić (zresztą w każdej dyskusji tak robi... inaczej nie umie). Jest więc takim częściowym przyjacielem, z kórym nie mogę porozmawiać o problemach związanych z nią. W ten sposób ona nawet nie ma pojęcia jak to jest, przez co przeszedłem i myśli, że po prostu się cieszę, że do mnie wóciła.

Podsumowując... mimo, że to nie wygląda zbyt dobrze uważam, że warto. W życiu nie ma niczego stałego, więc myślę że wszystko pójdzie powoli w lepszym kierunku. Przeczytałem to co napisałem i takie płaskie mi się wszystko wydaje... jakoś nie umiem tego w słowa ubrać.

Drodzy Zdradzeni, każdy człowiek jest inny i ma prawo inaczej się zachować w takiej sytuacji. Tym jednak, którzy zdecydowali się na ratowanie związku chciałbym powiedzieć, że człowiek może dużo znieść. Nawet jak wam się już wydaje, że to koniec, to nie jest prawda... możecie znieść dużo więcej i będzie warto - to dopiero pokaże wam czas. Przeszedłem tą drogą i dalej idę. Zaprzeczam wszelkim pogłoskom jakoby nie dało się nią iść i że nikt nią nie chodzi.
napisał/a: aagnieszkaa3 2007-10-08 19:45
Wszystko ubrales w slowa przepieknie.
Oniemialam.
Ja tez jestem jedna z osob ktore czekaly na Twoja historie.
Jestem gleboko wstrzasnieta tym przez co przeszedles, ale jak pisales nie chcesz rad, czy opini, dlatego tez sie wstrzymam.

Na biezaco czytalam Twoje wypowiedzi w roznych tematach, i daze Cie glebokim szacunkiem.
Po przeczytaniu Twojej wlasnej historii, szanuje i podziwiam Cie jeszcze bardziej.

pozdrawiam
napisał/a: Patrycja1987 2007-10-08 20:00
Ja jestem po tej drugiej stronie.
Mnie nie zdradzono.
To ja zdradziłam.
I wstydzę się tego jak żadnej innej rzeczy.

[ Dodano: 2007-10-08, 20:00 ]
i podziwiam Cie.
Jestem naprawde pod wrażeniem ile jesteś w stanie znieść.
napisał/a: ~gość 2007-10-08 20:21
Pisałam już co czuję po zdradzie męża... i co się ze mną dzieje... jakby razem ze mną obumierał cały świat...
Sorrow, jesteś jedną z nielicznych osób które dają nadzieję i siłę aby przetrwać koleją sekundę, minutę, godzinę i dzień...
Był taki moment kiedy nawet dzieci w moim umyśle i sercu były "niechcianym" powodem by żyć... a ja tak bardzo pragnęłam by moje ciało rozpadło się na tysiące kawałków tak jak cały mój dotychczasowy świat... pragnęłam by w końcu nic nie czuć...
I wtedy na forum przeczytałam Twojego posta - dałeś malutkie światełko i nadzieję że po tym też można jakoś żyć... a przynajmniej warto spróbować żyć... i dalej kochać...
Dziękuję
Podobno Bóg daje nam tylko tyle cierpienia ile jesteśmy w stanie wytrzymać...
Wierzę ze Twoja żona jest z Tobą bo zrozumiała że ma przy swoim boku mądrego, kochanego i wyjątkowego człowieka... zrozumiała że jesteś jej życiem... tylko boi się przyznać jaką egoistką i egocentryczką jest ona sama...
napisał/a: Anetka1 2007-10-08 21:41
sorrow, jesteś wspaniałym człowiekiem...przeczytałam co napisałeś i podziwiam Cię że walczysz i że znalazłeś w sobie tyle siły ! Niech to będzie Twoja ostatnia walka, a po niej ciesz się tylko cudownym zwycięstwem!
napisał/a: ~gość 2007-10-08 22:09
sorrow, -Twoja historia bardzo mnie wzruszyla..niesamowite,spotkalo Cie tyle krzywdy i zla od wlasnej zony.Mimo to potrafisz o tym moiwc i doszukiwac sie pozytywnych stron.Moim zdaniem jestes bardzo wartosciowym czlowiekiem,nie kazdego stac na tak wielkie poswiecenia.Takiego dobrego ojca chcialo by miec kazde dziecko,bylo Ci naprawde ciezko lecz zawsze pamietales o dzieciach...Mam nadzieje , ze "slonce swieci dla Ciebie coraz ,mocniej".Zycze wszystkiego dobrego
napisał/a: Kinia 2007-10-08 23:16
sorrow teraz już wiem...
Częściowo się domyślałam o co chodzi...
napisał/a: ika116 2007-10-08 23:36
......
napisał/a: ~gość 2007-10-09 00:20


powodzenia!! choć myślę, że bez tego i tak sobie poradzisz! jesteś taki silny.....
podziwiam ale nie zazdroszcze

po przeczytaniu Twojej hisstorii zrozumiałam Twoje wypowiedzi i poznałam Ciebie!

z całego serca życzę szczęścia....
napisał/a: mania4 2007-10-09 08:30
przeczytałam wszystko jednym tchem i podziwiam takich ludzi jak Ty. Ja byłam zdradzona i nie miałam takiej siły jak Ty ale jakoś dałam rade...
napisał/a: Patka2 2007-10-09 08:32
Współczuję Ci wszystkiego przez co przeszedłeś. Gratuluję Ci takiej miłości i zazdroszczę że potrafisz tak kochać. Czy każdy tak potrafi, nie sądzę. Ale im dłużej czytam o zdradach i o wszystkim przypadakach przekonuję się o tym że mozna wybaczyć i żyć dalej.

Zastanawiam się czy jakbyście nie byli małżeństwem i nie mielibyście dzieci to też bys jej wybaczył zdradę??
napisał/a: Patrycja1987 2007-10-09 08:35
może później i ja opowiem swoją historię...