moja historia

napisał/a: ewka19841 2010-01-10 22:19
Zacznę od początku. Poznaliśmy się parę lat temu, oczywiście wielka miłość, zwierzenia itp (tzn. absolutnie wszystko, co dzieje się zawsze na samym początku związku). Zero tajemnic. Od razu na początku dowiedziałam się, że mój mąż ma dziecko z inną kobietą, która go jednak zostawiła od razu jak zaszła w ciążę. Nawet go o ciąży nie powiadomiła, tylko odeszła bez słowa. O dziecku dowiedział się od osób trzecich (po kilku miesiącach od narodzin dziecka). Chciał złapać z nią kontakt, ale ona unikała go jak ognia i jej się to udawało. Po bardzo długich staraniach zrezygnował i miał nadzieję, że przyjdzie chwila, kiedy los się uśmiechnie. Po dwóch latach od tych wydarzeń poznaliśmy się my, zakochaliśmy się, postanowiliśmy wziąć ślub. No i nadszedł ten dzień, kiedy stanęliśmy szczęśliwi przed ołtarzem. Sielanka nie trwała długo. Po kilku miesiącach zjawiła się nagle ona... Przyznała, że to jego dziecko i zaproponowała mu wszelkie prawa rodzicielskie. Mój mąż ze szczęścia oszalał, był tylko jeden warunek jego spotkań z dzieckiem - miał przychodzić sam (beze mnie) by dopiero po czasie wyjawić dziecku prawdę o całej sytuacji (tzn. że tata ma inną kobietę). Ja nie chciałam odbierać jemu i dziecku szans i godziłam się na to. Z czasem te spotkania zaczęły być prawie codzienne, oboje pracowaliśmy i zaczęliśmy mieć coraz mnie czasu dla siebie. Zaczęły się kłótnie.




W czasie jednej z awantur powiedział mi, że bez wahania mnie zostawi dla dziecka i że ona mu zasugerowała rozwód i żeby z nią stworzył prawdziwą rodzinę. To przelało szalę goryczy, pokłóciliśmy się jak nigdy. Ja wyszłam do pracy, on też. Ja wróciłam do domu, on wrócił dużo później, spotkał się z nią i poskarżył się, że wciąż się kłócimy. Coś między nimi już wtedy iskrzyło, wydaje mi się, że powróciło dawne uczucie. Zaczęli się spotykać też bez dziecka. Wracałam do domu i siedziałam sama a on wracał późno po spotkaniach. Prawie nie rozmawialiśmy, w weekendy ona wydzwaniała i pisała do niego po sto razy. Dobrze wiedziała jak to wszystko rozegrać, wiedziała, że się tracę grunt pod nogami bo małżeństwo się wali. Z każdym dniem dzieło zniszczenia szło coraz lepiej, bo coraz częściej się kłóciliśmy. On utrzymywał, że jego z nią nic nie łączy, bo jemu zaalezy tylko na dziecku.


Pewnego dnia wróciłam do domu a jego jak zwykle nie było, przejrzałam telefon, którego zapomniał zabrać i przeczytałam wiadomości. Pisał do nie że ją kocha a ona, że już chce go widzieć bo szaleje za nim i wiele tekstów tego typu. Po godzinie wrócił i spostrzegł, że o wszystkim już wiem. Przepraszał, mówił, ze mu na mnie zależy, że był głupi, że przejrzał grę tamtej. Że do niczego dużego nie doszło - czyli, że całował się z nią parę razy i że prawie doszło do seksu, ale w porę się opamiętał I rzeczywiście - przestał z nią romansować, wybrał nasze małżeństwo, chcieliśmy wszystko odbudować, ale on postanowił wyjechać za granicę do pracy a ja miałam dołączyć po jakimś czasie, gdy ochłoniemy. Przyjechałam do niego po roku i teraz mieszkamy za granicą na stałe, jesteśmy normalnym małżeństwem. Jest jednak cos, od momentu, kiedy dokonal wyboru, ona nie pozwala mu na spotkania z dzieckiem. Poza tym, to wszystko we mnie siedzi, ale nie klocimy sie juz o tamte wydarzenia. Największym problemem jest to, ze właśnie niestety siedzi tym bardziej, że sami staramy się o dziecko, ale nam nie wychodzi i to boli :(
napisał/a: ill11 2010-01-10 23:21
Masz sytuacje nie do pozazdroszczenia Ewo.Mysle,ze wiele bedzie zalezalo od Twojej madrosci i dojrzalosci?partnera.Obawiam sie jednak,ze fakt posiadania dziecka w jakis sposob bedzie Cie spychal na dalszy plan W mysl zasady"zon moge miec kilka,dziecko to moja krew".A biorac pod uwage perfidie matki,nie rokuje Wam to najlepiej.Juz sam fakt,ze do czegos tam doszlo miedzy nimi nie nastaraja pozytywnie.Obym sie mylila,ale sama wiesz,jak jest.Na pewno nie oddalas w swoim poscie calej dramaturgii wydarzen,Ty zyjesz w tej sytuacji i Ty znasz meza.Ale jednak byl w stanie zaryzykowac Wasza przyszlosc,skoro byl z nia.
To,ze zmieniliscie otoczenie i nie wracacie do tamtych wydarzen, to dobrze.Ale nie zmienia to faktu,ze dziecko jest i bedzie.Nawet,jesli urodzi sie Wasze wspolne malenstwo,to tamto nie zniknie-maz na pewno przezywa brak kontaktu.A Ty bidulo myslisz,stresujesz sie i to tez moze wplywa na Wasze niepowodzenia odnosnie ciazy.Coz Ci moge napisac wiecej,zycze duzo spokoju i niech Wam sie wszystko ulozy jak najlepiej.Ale to bedzie zalezalo TYLKO od Twojego meza.Winy w Tobie nie dostrzegam,choc jak juz zaznaczylam,tylko Ty wiesz,jakie jest Wasze zycie.Trzymaj sie Kobietko,nie zalamuj sie i mysl o sobie.
napisał/a: ewka19841 2010-01-11 00:10
ill11, bardzo dziękuję za wsparcie. Muszę przyznać, że masz rację. Dziecko zawsze będzie istniało, a że jest ich wspólne to ona też będzie zawsze istniała. Na razie bez sukcesów staramy się o własne dziecko. Zrobiliśmy badania i efekty były zaskakujące... Mąż obecnie ma na tyle obniżoną płodność, że naturalnie nie możemy począć maluszka, potrzebna jest ingerencja medycyny, chociaż i to na razie nie pomaga... No cóż, ciężko się pogodzić, ale co mamy zrobić. Czasem jak myślę o tym wszystkim to każdy obraz staje mi przed oczyma, czasem jest źle, czasem dobrze, czasem po prostu normalnie...

nie umiem sobie z tym poradzić, ale przed mężem teraz udaję twardą, że niby mnie już to tak nie boli, że z perspektywy czasu potrafię bez takich samych emocji jak wówczas, gdy to sie działo, reagować. Tylko ja wiem, że to nadal budzi emocje niestety
napisał/a: Ortograf 2010-01-11 00:10
"Ewa" nie ma żadnej sytuacji bo ten wpis już widziałem albo na tym forum albo na innym z dużo wcześniejszą datą to tutaj to jakaś mitomanka która skopiowała czyiś starszy temat.
napisał/a: ill11 2010-01-11 00:53
Tak,ja tez widzialam ten wpis na tym forum.Ewa pisala komus,ze ma podobna sytuacje i opisala ja.Moze po prostu chciala zalozyc swoj wlasny watek,zeby pomoc jej i tylko jej.Nie zakladam drogi Ortografie ingerencji mitomanki.Moze sie myle,ale jakos nadal ufam w czystosc intencji A jesli sie myle to trudno-nie pierwszy i nie ostatni raz.

Ewo,odnosnie grania twardej przed mezem-jesli moge cos poradzic,to nie rob tego.Zastanow sie,komu to wyjdzie na dobre?Tylko mezowi,ktory ma spokoj.A w Tobie wszystko sie burzy.A kto z Waszej dwojki ma prawo do frustracji i zawodu?No nie on.Nie twierdze,ze masz caly czas powracac do tej sytuacji,ale mow co Cie boli.Masz do tego prawo,zostalas potwornie skrzywdzona.Skrywane emocje predzej czy pozniej sie tak skumuluja,ze bedzie jeszcze gorzej.Tak sadze.

Ps.Ortografie,moze mam problem z logicznym mysleniem,ale mozna na profilu kazdej osoby sprawdzic jakie posty napisal i kiedy.Z tego co widze,to Ewka napisala ich kilka i nie sadze,zeby na forum byly 2 kobiety o identycznych nickach.Powtarzam,moze sie myle,ale wydaje mi sie,ze to raczej niemozliwe.
napisał/a: ewka19841 2010-01-11 10:23
Ortografie, założyłam post żeby dowiedzieć się, co inni myślą o mojej sytuacji, a widziałeś go na tym forum jako odpowiedź z mojej strony na inny temat. No cóż, skopiowałam, ale własny post i założyłam nową zakładkę po to by, jak już wspomniałam, usłyszeć głos mądrych i doświadczonych ludzi. Nie oceniaj mnie więc pochopnie.

Dziękuję Wam za wasze komentarze, jak u Was wygląda sytuacja?
napisał/a: ill11 2010-01-11 14:09
U mnie spokoj.Pozorny,bo w srodku wrze,ale zyc trzeba dalej.Natomiast cos sie we mnie przelamalo.Cale zycie chcialam kazdemu dogodzic,z kazdym zyc w przyjazni,wolalam przemilczec niz skrytykowac.I tu zaszla zmiana...Juz nic nie musze,pobudka byla bolesna,ale skuteczna.Poza tym lata cale walcze ze zbednymi kilogramami.Uslyszalam niusa 12 dni temu i 3 kilo w dol.Jest to jeden z pozytywow tej posranej sytuacji .Pozdrawiam
napisał/a: ewka19841 2010-01-11 14:45
super, że widzisz "pozytywne" strony tej sytuacji, też nie masz łatwo, takich problemów nie idzie rozwiązać w kilka dni, masz takie coś, że czujesz takie "zawieszenie" tego wszystkiego do momentu, kiedy smutek znowu wybuchnie?
napisał/a: ill11 2010-01-11 15:07
Ewka,nie moge sobie pozwolic na rozpamietywanie,bo mam dziecko u boku,ktore niczemu nie jest winne i nie musi widziec mamy w rozsypce.W zasadzie po tym,co przeszlam,juz niczego pewna nie jestem,ale po to"przepracowywalam"doglebnie temat przez 3-4 dni,zeby juz do tego nie wracac.Nie obawiam sie eksplozji smutku,gdyz dozuje go sobie i jak mnie cos gnebi,to nie szczedze mezowi rowniez.Ale nie na zasadzie"ty taki owaki cozesmi uczynil???"tylko mowie,ze boli,ze jest zle,smutno.Gryzie i gryzc bedzie pewnie do konca zycia,bo nie ma nic gorszego ponad zawod.Ale jak juz napisalam,zycie idzie dalej,swiat sie nie zatrzymal.Oczeta mi sie otworzyly na siebie,na swoje potrzeby i pragnienia.I to mnie buduje.Czego i Tobie zycze.

Ps.Na obczyznie zylam 2 lata,w PL jestem od 5 miesiecy.Wiem,jakie sa kobiety,ale do tej pory mialam poczucie,ze mnie to"nie tyknie".Tyknelo i to bolesnie.Ale mam takie motto zyciowe,ze nie ma tego zlego,co by na dobre nie wyszlo.Niejednokrotnie juz sie przekonalam,ze to prawda.I tyle.
napisał/a: ewka19841 2010-01-11 17:07
ill11, jesteś wspaniałą i silną kobietą a w dodatku masz dla kogo żyć, masz tą siłę dla siebie i Waszego dziecka i to jest naprawdę ważne. Jestem pełna podziwu dla tego, jak to przyjmujesz. Niewiele jest takich kobiet jak Ty. Myślę, że mąż docenił fakt, że mu wybaczyłaś i że nie zmarnuje szansy, którą otrzymał...
Życzę Ci dużo szczęścia
napisał/a: ill11 2010-01-11 17:33
Ewka sie okaze,sie okaze.Powiem Ci jedna rzecz, a w zasadzie napisze-myslalam,ze znam siebie jak nikt inny.G**no!Sama siebie zaskoczylam podejsciem,klasa i sila.I teraz wiem,ze juz nic,dokladnie NIC mnie nie zlamie(nie mowie o nieszczesciach losowych ).Mamy w sobie taka sile,bez wzgledu,czy kierujemy sie dobrem dziecka czy swoim.Mechanizm obronny posiadamy i czas z niego skorzystac.Nie chce sie czuc jak kobieta pokrzywdzona(choc nia jestem i boli),nie potrzebuje klepania po ramieniu.Moze raczej jest tak A PATRZ,CO MOGLES STRACIC!I fakt jest taki,ze tylko nam to wyjdzie na dobre.Pozdrawiam
napisał/a: ewka19841 2010-01-11 17:53
Wiesz? Zawsze mnie zastanawiało dlaczego ludzie dostrzegają to, co najcenniejsze dopiero w momencie, gdy to mogą stracić. Wiadomym jest to, że "co nas nie zabije, to nas wzmocni". I myślę, że to prawda. Znalazłyśmy pokłady sił, o których wcześniej nie wiedziałyśmy. Ja też nie chcę być przysłowiowym "męczennikiem", ale i tak nie potrafię pozbyć się natrętnej myśli: to dziecko przecież cierpi, najpierw nie miało ojca, bo tamta kobieta zrobiła, co zrobiła, potem poznało tatę i miało go na parę miesięcy a teraz znowu zero kontaktu bo matka jest obrażona. Czasem czuję się w jakimś stopniu winna, że ono nie ma tego taty...