nie daję rady

napisał/a: pszczółka maja 2009-04-07 12:30
Witam wszystkich.
Bardzo proszę o wypowiedzi i kobiety i mężczyzn.
Od 6 lat jestem mężatką.Znamy sie z mężem od 10 lat.
Pierwsze 4-ry lata,to był związek na odległość.Spotykaliśmy się średnio raz na miesiąc(jeden weekend).Było fajnie.Tzn.Uważałam,że jestem dobrze traktowana,że mój "luby" ma lepiej poukładane w głowie od pozostałych chłopaków itd.
Po ślubie nie zamieszkaliśmy razem(sprawy zawodowe bardziej jego niż moje).Po trzech latach po ślubie w końcu przeprowadził się do mnie z wielkimi oporami.Po upływie niecałych 6 miesięcy( ) usłyszałam,że wraca na "stare śmieci",bo tutaj nie chce żyć(wielokrotnie jeszcze przed ślubem ustalaliśmy,że to on przeprowadzi się w moje rodzinne strony,bo jemu podobno było obojętne gdzie będziemy mieszkali,a ja wolałam zostać w rodzinnych stronach).Oczywiście powrót "na stare śmieci" oznajmiał to z krokodylowymi łzami.
I z dnia na dzień wyjechał.Ja spóźniałam się w ten dzień już prawie 2-a tygodnie,więc wiedział,że mogę być w ciąży.Stwierdził,że jak przeprowadzę się do niego,to będziemy razem,a jeżeli nie to "trudno".Przez miesiąc nawet nie zadzwonił.Po tym czasie wsiadł w samochód i przyjechał."Dogadaliśmy się".W ciągu pół roku pozamykałam swoje sprawy i przeniosłam się do niego.
Obecnie od trzech lat sytuacja jest dla mnie tragiczna.We wszystkch decyzjach niby uczestniczę.Ale jeżeli na starcie podejmowania decyzji on uważa inaczej niż ustalimy to na koniec,to i tak załatwia to po swojemu.Po fakcie robi wielkie oczy twierdząc,że właśnie tak ustaliliśmy jak to załatwił.A to nie prawda!!!Lub,że zapomniał,że rozmawialiśmy na ten temat.
W sierpniu zeszłego roku wyprowadziłam się z myślą,że wszystko zamykam.Strasznie się kłóciliśmy(i tak jest po dziś dzień).Ale wróciłam,bo stwierdziłam,że może nie dokońca jestem obiektywna.Przecież na związek pracują dwie osoby,a nie jedna.przyjęłam,więc,że nalezy uznać,że pewnie prawda stoi po środku.Postawiłam warunek,że mamy chodzić do poradni małżeńskiej.Zgodził się.Byliśmy na trzech spotkaniach,a później się ciągle okazywało,że "zapomina" o terminach.Obecnie go zmusiłam(dosłownie) i chodzimy.Ale on mimo,że wychodzą tam i moje i jego winy,to widzi i podkreśla tylko moje.Swoich nadal nie widzi!!!I nic z nimi nie robi!!!I uważa,że terapia i tak nie pomoże,bo on "nie wierzy w takie terapie".Pan i władca!!!To co on uważa jest prawdziwe i nie dopuszcza do siebie,że nie jest omnibusem.A po drodze ma kolejne wpadki z "olewactwa" mnie.
I problem polega na tym,że się łudzę.Że jestem D... Wołowa i nie potrafię odejść.I nadal spełniam jego kolejne ,"jak zrobisz,to i to,to zobaczymy,czy ja zrobię to co ty chcesz ode mnie".I ja spełniam,a on "nie pamieta" umowy.(sic!)
I ciągle tylko pracuje.Nawet fakt,że to uniemożliwia nam wspólne spędzanie czasu nie jest argumentem,bo stwierdza,że jak się kłócimy,to po co mamy wspólnie spedzać go więcej.A w/g niego,to kłócimy się przeze mnie,bo powinnam sie zamknąć i nie narzekać.Bo,że mi coś nie odpowiada i źle się czuję w takim związku,to wina mojego dziwnego podejścia do życia i
charakteru.
A nasze "wspólne spędzanie czasu" polega na tym,że robimy to na co on ma ochotę.Tzn.jedziemy na basen do którego ja ze względów zdrowotnych nie mogę wejść.Albo coś majsterkuje,a ja w pokoju obok czytam książkę.Itp.
To ja się pytam,jak na bazie czegoś takiego mamy zbudować normalny związek,jeżeli nasz czas "wspólny",to tak naprawdę załatwianie innych obowiązków niż praca.
Załamka Bo nawet takie wyjazdy na basen to "od święta".I to też moja wina.Bo nam sie nie chce ruszyć przeze mnie!
Kończąc.
Co ja robię źle?Bo już nie wiem.A tak żyć się nie da.Od pracy do pracy.Od obowiązku do obowiązku.Od kłótni do kłótni.A jak próbuję z nim coś na spokojnie ustalić i "ustalamy",to słyszę,że mu narzucam,a on nie bedzie żył tak jak ja mu narzucam
I na koniec i tak robi po swojemu,bo NIE PAMIĘTA,ŻE USTALILIŚMY INACZEJ.
Że głupia jestem,to już wiem.Ale co dalej?
I jeszcze jedno.To co na początku lubił we mnie teraz mu przeszkadza.Gadulstwo(kiedyś uwielbiał),więc mam milczeć,wesołe podejście do życia-bo teraz to jest niepoważne i powoduje,że jestem niepociągajaca jako kobieta.Itd.A kiedyś podobno właśnie też te cechy go pociągały.Dziwne.On się nie musi zmieniać na lepsze(chociaż na zbliżone do tego co kiedyś),a ja muszę udawać kogoś innego.
Zapomina o wszystkich moich/naszych uroczystościach.Jak po łzach dostanę kwiatka,to święto narodowe.I i tak słyszę,że dla niego to nie jest ważne,więc w czym sprawa?Bo,że dla mnie jest,to oznacza,że ja jestem dziwna.Ale jak z okazji jego urodzin dostaje prwzent,czy kwiaty w pracy,czy ode mnie,to jest tak jak ma być.
napisał/a: Misia7 2009-04-07 12:51
pszczółka napisal(a):Po ślubie nie zamieszkaliśmy razem

Jak to jest możliwe? Nie umiem sobie tego wyobrazić. Przecież po to się bierze ślub, żeby razme żyć!
pszczółka napisal(a):Po trzech latach po ślubie w końcu przeprowadził się do mnie z wielkimi oporami.

Wygląda tak jak by ci robił łaske, że do ciebie się przeprowadza. I nie powinno być to tak, że do ciebie tylko do was! Przecież jesteście małżeństwem.
pszczółka napisal(a):Po upływie niecałych 6 miesięcy( ) usłyszałam,że wraca na "stare śmieci",bo tutaj nie chce żyć

Tego to już w ogóle nie rozumiem.
Tu od samego początku było coś nie tak. chyba oboje nie dorośliście jeszcze do małżeństwa. Przepraszam, nie chcę cię oceniać bo nie mam do tego prawa, ale napisze swoje zdanie. Wydaje mi się, że powinnaś postawić mężowi ultimatum. Albo się coś zmieni, albo się rozstaniecie. Z tego co napisałaś wynika, że teraz mieszkacie razem, ale jest źle. Mąż nie szanuje twojego zdania i nie liczy się z tobą. Terapia w niczym nie pomaga, bo on słowa lekarza interpretuje po swojemu. Dopuki on nie zrozumie, że źle postepuje nic się nie zmieni.
Naprawde ciężko tu cokolwiek doradzić. Myślę, że szczera rozmowa i pokazanie mężowi, że ma dwa wyjścia. Że w takim związku jaki teraz tworzycie nie jesteś szczęśliwa i coś musi się zmienić. Zobaczysz co zrobi. Jak nic to chyba będziesz wiedziała co robić..
napisał/a: pszczółka maja 2009-04-07 13:00
Masz rację.Tylko jak powiem w te,albo w tamte,to wiem,że usłyszę,że moja sprawa skoro tak chcę i,ze mój wybór.A ja się zastanawiam,czy właśnie juz rzucić to wszystko,czy może jeszcze coś się da zrobić?Czy może mimo,że nie wierzy w terapię,to jest szansa,że zaskoczy?Po jakimś czasie?A jak okreslić jaki to ma być czas?10 wizyt?A może 20?Bo przeszlismy dopiero 5.Tego właśnie nie wiem.Bo póki chodzimy do poradni,to jednak może się uda,że cos zmienimy.Tylko jak go przekonać,aby widział i zmieniał to co wypływa na terapii?Sam ma to zobaczyć?Kiedy?
Bo już się nauczyłam,że trzasnąć drzwiami,to nie jest koniecznie jedyne rozwiązanie.
A nie chcę kiedyś obejrzeć się za siebie i stwierdzić,że zrobiłam coś pochopnie.Bez ostatecznego zatanowienia się.
W tym tkwi problem.Kiedy jest ten moment na ostateczną decyzję?Jak go rozpoznać?
A!I ile takich "szczerych" rozmów juz odbyłam!I niby rozumie.A za kilka dni nie pamięta rozmowy lub przeinacza ustalenia.Jak wyżej.
napisał/a: redakcjawedwojepl 2009-04-07 13:28
pszczółko, wydaje mi sie ze jak ktos nie wierzy w terapie i jej sens to nic z tego nie bedzie...a z tego co piszesz wydaje mi sie, ze najlepszym rozwiazaniem byloby jednak, gdybys od niego odeszla, moze wtedy cos do niego dotrze, jesli nie - trudno, chyba warto pomyslec o sobie i ulozyc sobie jeszcze szczesliwe zycie. jesli on przez kilka lat sie nie zmienia i jest ciagle taki sam, to nikle sa szanse na to ze cos sie nagle zmieni i to o 180 stopni. tak mi sie wydaje. przykre to ale niestety prawdziwe. oczywiscie jest to trudne jesli sie kogos kocvha, ale czasami dla wlasnego dobra i dobra drugiej osoby trzeba podjac takie trucne decyzje. oczywiscie pisze to wylacznie na podstawie twojego posta, ktory ma bardzo smutny i negatywny wydzwiek, ale oczywiscie nie znamy relacji drugiej strony i tego jak to wszystko wyglada w rzeczywistosci.

jesli cos zmieniac to przede wszystkim on musi wyrazic chec i przede wszystkim wane jest czy jes tmiedyz wami jeszcze jakies uczucie, bo jesli sie wypalilo to nawet terapia nie pomoze...
napisał/a: Misia7 2009-04-07 13:38
pszczółka napisal(a):Tylko jak powiem w te,albo w tamte,to wiem,że usłyszę,że moja sprawa skoro tak chcę i,ze mój wybór

I to twoje jedno zdanie pokazuje jaka jesteś dla niego ważna i wasze małżeństwo. Jeżeli to dla niego obojętne czy będziecie razme czy nie, to nie ma szans, żeby co kolwiek się zmieniło. Zgadzam się ze słowami ViJu,
ViJu napisal(a):jesli on przez kilka lat sie nie zmienia i jest ciagle taki sam, to nikle sa szanse na to ze cos sie nagle zmieni i to o 180 stopni

Nie chce żebyś myślała, że przekonuje cię do zostawienia męża. Może terapia pomoże, ale zastanów się czy chcesz czekać na ten "cud". I odpowiedz sobie na pytanie ile chcesz czekać.
Pytasz, kiedy jest ten odpowiedni moment. Myślę, że sama musisz go wyczuć. dla każdego przychodzi on inaczej.
napisał/a: pszczółka maja 2009-04-07 14:01
Hmmmm.....
napisał/a: redakcjawedwojepl 2009-04-07 15:28
mi chodzi po prostu o to, ze moze jak odejdziesz to dopiero doceni i zobaczy jak wiele stracil... a jesli nie? no coz, chyba nie warto byc z kims kto nie docenia, ma obojetny i lekcewazacy stosunek do zwiazku, itp. jesli juz odeszlas i on sobie nic z tego nie robil to nie wiem czego mozna sie spodziewac po takiej osobie. Moze wiedzial ze i tak wrocisz, bo zawsze wracasz... (oczywiscie gdybam sobie tylko na podstawie tego wycinka sytuacji jakim jest post na forum, na pewno na podstawie forumowej opinii wylacznie nie bedziesz podejmowac tak waznych decyczji zyciowych, mam nadzieje, ale pytasz to pisze jak to widze i jak sobie wyobrazam).
napisał/a: pszczółka maja 2009-04-07 17:03
Dzisiaj już wiem,że błędem było to,że pojechałam za nim.Gdyby chciał kontynuować związek,to po prostu powinien wrócić i sam to naprawić.To był jego wybór,jego decyzja.A tak,to ja naprawiłam to co on zepsuł i jeszcze nawet dobrze "dziękuję" nie usłyszałam.To był błąd.W związku każdy sam powinien naprawiać swoje błędy.A nie ta druga osoba pierwszej.
I przez to żyje w przeświadczeniu,ze czego nie zrobi,to ja będę sie temu poddawać.
Głupia byłam.I jestem.Bo małżeństwo.Co z tego jeśli nie z tym facetem co powinnam?
napisał/a: Misia7 2009-04-08 07:35
pszczółka napisal(a):Dzisiaj już wiem,że błędem było to,że pojechałam za nim

Może nie tak. Zrobiłaś to bo chciałaś ratować ten związek. Bo uważałaś, że to będzie dla was dobre. Niestety twój mąż inaczej wyobraża sobie bycie razem.
Teraz powinnaś się zastanowić czy chcesz trwać przy nim i nadal czekać aż sie zmieni. to trudna decyzja bo zaważy na twoim życiu. Ale musisz ją podjąć sama. My możemy tylko wypowiadać swoje zdanie.
napisał/a: ~gość 2009-04-08 09:52
pszczółka maja, podziwiam Cię, jesteś wspaniałą żoną. Serce rośnie jak się czyta co robisz. Niewiele jest osób które tak jak Ty walczyłyby o małżeństwo. Jesteś Wielka
Powiem Ci co ja bym zrobiła: mieszkałabym z nim, nadal wyciągała na terapię, walczyła o związek, dała do zrozumienia że go kocham ale zaczęłabym go 'olewać'. On coś chce co mi się nie podoba to się nie godzę i koniec dyskusji. Nie ustępowałabym mu. Wydaje mi się że on się do tego przyzwyczaił. Jest pewien że zawsze zgodzisz się na to czego on chce. Zrób mu jedną drugą dziesiątą awanturę przy świadkach jak coś robi wbrew Tobie, może się nauczy, może zacznie liczyć się z Twoim zdaniem.
Wiem, że łatwo mi pisać.
napisał/a: Misia7 2009-04-17 13:34
pszczółka maja, ja już się wypowiedziałam co o tym myślę. Ale to ty sama musisz podjąć decyzję. Porozmawiaj z mężem i powiedz o tym wszystkim co cię boli. Przede wszystkim odpowiedz sobie sama czy chcesz jeszcze trwać przy nim i ratować wasz związek. Jeżeli tak to pozostaje ci tylko rozmowa i staranie się o to, żeby w waszym domu panowała normalna atmosfera, a to na pewno wymaga sporo czasu i przede wszystkim zaangażowania nie tyle z twojej strony, ale też ze strony twojego męża.
napisał/a: domii1985 2009-04-17 13:37
Misia7 napisal(a):Przede wszystkim odpowiedz sobie sama czy chcesz jeszcze trwać przy nim i ratować wasz związek. Jeżeli tak to pozostaje ci tylko rozmowa i staranie się o to, żeby w waszym domu panowała normalna atmosfera, a to na pewno wymaga sporo czasu i przede wszystkim zaangażowania nie tyle z twojej strony, ale też ze strony twojego męża.


dokładnie, cały sęk w tym abyście oboje się starali bo jeśli ty będziesz się starała a on nie, to wydaje mi się że to nie ma sensu bo cały czas będziecie tkwić w martwym punkcie.