Ona, ja i... jej mąż

napisał/a: velox91 2015-12-10 23:39
Witam,

jestem w okropnej sytuacji. Jakiś czas temu poznałem w pracy dziewczynę. Niezbyt urodziwa, chuda, kilka lat starsza, ale bardzo czysta i zadbana. Tak się złożyło że chciała się spotkać pogadać. Raz, drugi, piąty, dziesiąty, wspólna noc i tak wyszło że się w sobie zakochaliśmy. Ta niezbyt urodziwa pokraka za jaką uważałem ją na początku stała się najpiękniejszą i najbardziej seksowną kobietą na świecie. Wiedziałem że ma męża, mówiła mi o nim wielokrotnie. Ale mówiła też że jest z nim nieszczęśliwa, on do niej nie pasuje, wyszła za niego bo bała się go zostawić kiedyś tam. Bo stwierdził że odbierze sobie życie. I tak teraz w tym trwa. Problem leży w tym, że on zarabia ogromne pieniądze, ONA ma kredyt we frankach na mieszkanie i to jest najgorsze. Bo w naszej firmie zarobki to najniższa krajowa + umowa śmieciowa. Gdybym miał na siebie przejąć kredyt i utrzymanie mieszkania 70m, to wolałbym od razu skoczyć z mostu. Bo sam ledwie wiążę koniec z końcem. A kredyt jest tylko na nią. Zostawiając go ona ukręci sobie bata na szyję.

Było mi z nią bardzo dobrze, jest cudowną osobą na którą mogę liczyć w dzień i w nocy, czy będę potrzebował podrapać się po tyłku, czy zakopać ciało po morderstwie. Jeżeli chodzi o seks, nigdy nie było mi z nikim lepiej. Na sam jej widok się podniecam. Dla niej zmieniłem w sobie wiele rzeczy, w ogóle jak przy niej jestem to zapominam o wszystkich zmartwieniach.

Właśnie - jak byłem przy niej... potem wraca bolesna rzeczywistość i ona wraca do swojego mężusia. Jeżdżą do mamusi na obiadki, na święta, teściowa jest z niej zadowolona, po prostu cud synowa. A ona to wszystko dalej nakręca. My spotykamy się albo w aucie, albo w lokalu. W tajemnicy przed światem. U mnie nie ma jak się spotkać, bo mam bardzo małe mieszkanie i dzielę je z ojcem. Nie mam nawet za co czegokolwiek sobie wynająć, taka praca w Polsce... dla człowieka po studiach i z fachem w ręku... Ogromnie mnie to denerwuje, że mi wyznaje miłość, a dalej jest jego ukochaną żoną na pokaz.

Wtedy przyszło opamiętanie...

Wielokrotnie jej powtarzałem, że nie docenia tego co ma. Bo teraz ma wszystko co potrzeba jej do życia. Męża, normalną rodzinę i godziwe warunki. A szuka rozrywek. Często się kłócimy z tego powodu. Bo szuka rozrywek, nie chce mi odpuścić, nie chce mnie zostawić. Ogromnie mnie to boli, bo gdy jestem z nią to zapominam o wszystkim, jestem najszczęśliwszy na świecie. Ale gdy ona wraca do niego... Łapie mnie dół. Wiele razy jej mówiłem że ma wybrać w końcu, bo ja tak dłużej nie mogę. Nie będę całe życie chłopcem trzymanym w ukryciu przed światem i ślepo czekającym na nią. Bo ile to jeszcze potrwa? Rok, dwa, osiem, siedemnaście - bo tyle trzeba by spłacić kredyt? Będę czekać na nią, a przez palce przeleci mi życie i stracę szansę na normalne życie, żonę, dzieci, szczęście.

No i tu rodzi się problem. Próbowałem ją zostawić 15 razy! Kocham ją, ale tak dłużej nie mogę. Jej mąż nie miał pojęcia o mnie, dlatego miał komfort, natomiast ja wiedziałem o nim cały czas. I to mnie ogromnie bolało. Podkładałem nam świnie. Wysyłałem do siebie i do niej anonimy typu "znam twój sekret", udając, że nie wiem o co chodzi. Później wysłałem zdjęcia do jej męża, które zrobił nam mój kolega. Udawałem, że jej grożę, że ją zniszczę jeśli mnie nie zostawi. Później w końcu przyznałem się jej mężowi do wszystkiego, żeby ją ode mnie odciął. A on co zrobił? Powiedział że nie będzie jej zatrzymywał i niech robi co chce. I tym osiągnąłem efekt odwrotny do zamierzonego, bo on zamiast odciąć ją ode mnie, to dał jej wolną rękę na trzymanie nas obojga na smyczy. Bo ona jego nie puści bo wygodnie, a mnie bo fajnie.

Ja cierpię, to jest znęcanie się nade mną. A ona uważa że nie robi nic złego, że świat się na nią uwziął. Powtarzałem jej, że nie docenia tego co ma, a ja jestem jej zachcianką. Bo ślub żeby zaszpanować przy koleżankach nie był przemyślany, kredyt w obcej walucie też. I teraz ona cierpi bo jej źle. Mówiłem żeby postawiła się na moim miejscu, gdybym to ja miał żonę. Ona niby nie widzi problemu, miłość wszystko zwycięży. Zarzucałem jej że jest tchórzliwa i wygodnicka, bo boi się przyznać do błędów i zwala wszystko na każdego obok. Oraz że ja nie będę jej lekarstwem na nieprzemyślane decyzje, było myśleć co się robi.

Ona tego nie rozumie. Każde moje zostawienie jej kończy się tym że przyjeżdża do mnie pod blok, wydzwania, nie daje mi żyć. Płacze, szantażuje, przykuwa się do poręczy na klatce (!). Wzywałem do niej policję, bo nie dawała mi spokoju. Trafiła wtedy do szpitala psychiatrycznego, skąd musiiał odbierać ją mąż. To nic nie dało, dalej za mną lata i nie daje mi spokoju. Gdybym mógł z nią być, to bym był. Niestety nie mam do tego warunków i naprawdę cierpię. Ponieważ ona jest w komfortowej sytuacji, zawsze tego męża mieć będzie jaki by on nie był. A ja co? Zostanę z niczym jak będę się na nią zapatrywać i czekać na lepszą pracę by ją "przejąć". A co jeśli nigdy tej pracy nie zdobędę? Albo nawet zdobędę ale nie będą mi płacić wystarczająco by ją utrzymać? Stracę życie na czekanie na nią, a ona dalej z nim będzie. A ja będę starym kawalerem... Nie będę mieć nigdy żony, rodziny, zostanęsam. Bo ona nie zostawi go nigdy, a mną się będzie bawić na boku. Choć twierdzi jakie to wielkie uczucie.

Nie wiem co mam robić. Ona polubownie nie chce się ode mnie odciąć. Iść na policję i wystąpić o zakaz zbliżania się? Ogłosić całemu światu że zdradzała męża ze mną? Czy uciec za granicę bez słowa?

Paranoja, ja nie wytrzymuję! Mam przez to myśli samobójcze...

PS. Zapewne w tekście jest dużo sprzeczności, po przeczytaniu tego na spokojnie. Jednak piszę to w stresie i nie do końca sam umiem dobrać słowa. Jakby to skrócić dla rozjaśnienia: na początku było miło i fajnie i często dochodziło do czegoś więcej, byłem zakochany po uszy. Myślałem że wytrzymam te scenki z wyjazdami do rodziny i jej chodzenie z nim za rączkę. Przecież to tylko udawane z jej strony, choć wyraz twarzy mówił co innego. Wtedy się opamiętałem i postanowiłem ją zostawić. I tak 15 razy... bo ona nie rozumie słowa nie, nie rozumie że mnie to boli, uważa że robi dobrze... A ja cierpię przeokrutnie. Kocham ją dalej, ale chcę by była daleko ode mnie. Bo wiadomo jak to po rozstaniu, pocierpi się trochę i przestanie. ALe gdy ciągle widzę to samo, ciągle nie daje mi o tym zapomnieć, to mi ciężko. Od dwóch miesięcy walczę z nią by mnie zostawiła w koncu w spokoju, by dała mi żyć. Na nic argumenty, na nic groźby, na nic policja..