Otwarte związki a rodzina - jak

napisał/a: ~Redart" 2006-05-30 18:57
Prawdę mówiąc na ten temat dużo już to, choćby ostatnio, było powiedziane.
Pytanie kieruję głównie do osób, które żyją w otwartych związkach i mają
rodziny. Natomiast proszę o względną powściągliwość osoby, które mogą zaoferować
tu tylko i wyłącznie własne poglądy oparte na wyobrażeniach.

Za punkt wyjścia uczynię cytat z Michała, który udzielał się intensywnie w
dyskusjach z Marchandem:

"Równanie jest takie: Przy zachowaniu lojalności i wierności seksualnej można
zbudować sielankę rodzinną, Przy odstępstwie od wierności - nie. Ktoś za to
musi zapłacić."

Oczywiście powyższe jest lekką prowokacją, ale zostawię. Mam kilka pytań:

1. Powyższa sentencja wyraźnie sugeruje, że w związkach otwartych powstaje
jakiś koszt, którego nie ma w rodzinach, powiedzmy to, "tradycyjnych", czy też
może lepiej "modelowych chrześcijańskich". Wiecej: powyższe sugeruje, że
ten koszt jest BARDZO WYSOKI i powoduje wręcz obrócenie "sielanki" w coś
od "sielanki" dalekiego. Czy tak rzeczywiscie jest ? Co mogłoby być takim
kosztem ?
Zakładając mniej radykalne stanowisko i opierajac się na tezie "zawsze jest
coś za coś": co traci a co zyskuje rodzina, w której maż i żona, nie
rzekraczajac granic umownie rozumianej lojalności i szacunku, decydują się
na kontakty seksualne z innymi osobami ?

2. Padła teza, że ostatecznie odbije się to największym kosztem na
dzieciach. W jaki sposób ? Co takiego daje wyraźny sygnał dawany dzieciom
"jesteśmy sobie wierni seksualnie" czego nie daje sygnał "mamy duże potrzeby
seksualne i zdecydowaliśmy się je spełniać mimo, iż można oczekiwać presji
ze strony społeczeństwa".
I odwrotnie: co daje ten drugi sygnał, czego nie daje ten pierwszy ?

3. Inaczej: czy są jakieś przesłanki, by twierdzić, że dziecko źle będzie
znosić świadomość faktu, że wyjątkowa czułość, jaką ludzie darzą się w
czasie miłości fizycznej nie jest czymś zarezerwowanym dla rodziny ?
A może ten pierwiastek "wyjątkowości" jednak w rodzinie zawsze zostaje ?
Jak byście określili "wyjątkowość" stałych związków, poza samym faktem
większych zobowiązań ?

A teraz sam spróbuję nieco o moim spojrzeniu na sprawę.
Będąc zdecydowanym zwolennikiem tezy, że "w sprawach ludzkich rzeczy
są daleko umowne" wyobrażam sobie (sam tego nie realizuję), że
związki otwarte jako rodziny mogą bardzo dobrze funkcjonować. Myślę,
że często zdecydowanie lepiej, niż rodziny "modelowe", które np.
angażują mnóstwo energii na utrzymywanie siebie w sprzeczności
między silnymi potrzebami i popędami, a nakazami danymi "od góry"
wchodzącymi nie tylko w zachowania, ale wyraźnie ograniczające także
prawa do różnych naturalnych emocji i fantazji.

Generalnie bym nie miał wielu wątpliwości, gdyby nie to, że ...
je mam ;).

1. Sfera miłości i seksu, jak mi onegdaj rzekł ojciec, to sfera
najsilniejszych popędów człowieka.

2. Swoją seksualność człowiek poznaje i rozwija w ciągu całego życia,
natomiast w młodym wieku podlega ona najsilniejszym przeobrażeniom.
Istnieje bardzo duża dysproporcja sił między niedojrzałością i
brakiem opanowania młodego człowieka a siłą, jaką targa nim od wewnątrz
jego własny seksualizm - przemieszany z innymi emocjami -
pragnieniami przynależności do grupy, strachem przed odrzuceniem,
pragnieniem wolności do realizacji swojej indywidualności itp.
Seksualność ma to do siebie, że w przeciwieństwie do wiedzy
szkolnej nie poddaje się "edukacji", bo kreuje nasze emocje i naszą
osobowość dużo silniej, od wewnątrz, nie jak oglądana z zewnątrz
tablica i książka.

Gdyby człowiek rodził się dojrzały seksualnie, od początku gotów brać
pełną odpowiedzialność za swoje zachowanie seksualne - nie byłoby
według mnie żadnego problemu w kwestii otwartej rodziny. Ale się
taki nie rodzi. Więcej: dojrzewanie rządzi się swoimi prawami, dziecko
musi przechodzić przez konkretne etapy, charakteryzujące się często
sprzecznymi postawami. W szczególności wydaje mi się, że do pełnego
dojrzewania człowiek musi przejść etap "świadomej wyłączności", czyli
musi zrobić coś więcej, niż tylko poddać się naturalnej fascynacji
inną osobą. Musi złożyć pewne zobowiązania i ich dotrzymać, przetrwać
kryzysy. W ten sposób dojrzewa do prawdziwej odpowiedzialności,
odpowiedzialności nie za przedmioty materialne, ale za drugiego człowieka
i jego emocje. Taki emocjonalny angaż, emocjonalne związanie jest
u młodego człowieka nie do pogodzenia ze swobodą seksualną (w mojej
skromnej opinii). Poruszanie się w sferze splątanych pragnień,
odpowiedzialności, ograniczeń i popędów to coś, czego się człowiek
dopiero uczy. To są rzeczy ściśle związane. Różnica między dorosłym,
dojrzałym człowiekiem a młodym, niedojrzałym jest taka, że dorosły
potrafi działać w tych sferach równocześnie, choć z pozoru może się
wydawać, że traktuje je oddzielnie. Młodego zaś nie stać na taką
wirtuozerię i musi mieć silne wyznaczniki, które pozwolą mu wejść
w środek trudnego tematu.

Chodzi więc o zdolność młodego człowieka do prawidłowej interpretacji
działań dorosłego, szczególnie, kiedy ten swoich działań nie komentuje
lub komentuje je nieumiejętnie. Na przykładzie: dla młodego, zakochanego
chłopaka, który nie wyobraża sobie życia bez swojej ukochanej naprawdę
nie jest oczywisty fakt, że tata śpiąc z inną kobietą nie rani matki.
Mamy tu do czynienia z bardzo dużą dysproporcją perspektyw spojrzenia
i nakładające się na to silne odruchy buntu dorastającego dziecka
wobec rodzica. Tym bardziej, że w każdej rodzinie istnieją konflikty
i mniejsze lub większe gierki, które w takich sytuacjach dodatkowo
wykrzywiają obraz sytuacji.

Mam więc pytania do Marchanda i do Zofii: czy moje rozważania w jakiś
sposób rezonują z waszymi własnymi refleksjami i doświadczeniami, czy
to zupełna pomyłka ? W szczególności: czy Wasze dzieci dają wam, jawnie
lub niejawnie, do zrozumienia, że pewnych rzeczy nie rozumieją lub nawet
wręcz trudno im je zaakceptować ? Albo w drugą stronę: czy wydaje się
Wam czasami, że wasze dzieci zbyt łatwo powielają wasze działania,
natomiast macie poczucie, że ich nie rozumieją, w szczególności nie
wykonują przy okazji tej pracy nad sobą, którą Wy musieliście dokonać ?
I dalej: czy w związkach takich, jak Wasze widzicie jakieś szablonowe
gierki między Wami a waszymi stałymi partnerami, które w tle mają inne
osoby, a które w jakiś sposób negatywnie moga wpływać na dzieci ?

I specjalne pytanie do Marchanda: jak dalece twój styl życia różni
się od stylu życia Twoich rodziców ? Albo inaczej: czy zastanawiasz się
czasem, na ile różna jest sytuacja twojego syna od Twojej (kiedy byłeś
w jego wieku) ? Przypuszczam, że Twoje dojrzewanie bardzo silnie opierało
się na początku na negacji wartości promowanych przez rodziców i pewnie
uważasz to w sumie za bardzo dla siebie rozwojowe i twórcze. Czy rozwój
Twojego syna przebiega/ma szanse przebiegać w podobnych warunkach, tzn.
czy widzisz taką przestrzeń, w której może on niezależnie od Ciebie
twórczo się rozwinąć, bardzo wnikliwie rewidując Twój własny styl życia ?

Pozdrawiam serdecznie !



--
Archiwum postow odrzuconych: http://www.niusy.net/
napisał/a: ~marchand" 2006-05-31 21:43


Użytkownik "Redart" napisał w wiadomości

ciach!

> Za punkt wyjścia uczynię cytat z Michała, który udzielał się intensywnie w
> dyskusjach z Marchandem:
>
> "Równanie jest takie: Przy zachowaniu lojalności i wierności seksualnej
> można zbudować sielankę rodzinną, Przy odstępstwie od wierności - nie.
> Ktoś za to musi zapłacić."

Napisałes, ze powyższa teza jest pewną prowokacją. I słusznie. Ja nie widzę
obecnie sensu tej tezy.Bo niby czemu miałby ktokolwiek tu za coś płacić?
Wolę dodać, ze piszę jedynie w odniesieniu do swojego małżeństwa i rodziny.
Z racji przyjetego stylu życia i także w sporej mierze z powodu zawodowych
kontaktow z pacjentami mam spore grono znanych mi a czesto zaprzyjaźnionych
związkow otwartych. Może to dziwić, ale kazdy z tych związkow jest inny.
Uscisliłbym to nawet tak: kazdy ze znanych przeze mnie związkow otwartych
jest "otwarty" z innego powodu i w inny sposob. Zarówno w twoim zapytaniu,
jak i w tym co pisał w poprzednim wątku Michał, odnajdywałem obraz związku
otwartego jako coś co potocznie kojarzy sie ze swingersami, czyli ludzmi
lubiącymi wymieniac sie partnerami, albo przynajmniej zyjącymi na tyle
hedonistycznie, ze epizody seksualne z innym partnerem niz ten stały, to
stan permanentny i trwajacy notorycznie. Są oczywiscie i takie związki.
Wystarczy przejżeć choćby ogloszenia na sex-zone. Tam pary poszukujace
partnerow ( par , oraz pojedyńczych kobiet i
facetów) to niemal polowa spośród wszystkich oglaszających się.
Ja żyję w innym związku otwartym.


>
> 1. Powyższa sentencja wyraźnie sugeruje, że w związkach otwartych powstaje
> jakiś koszt, którego nie ma w rodzinach, powiedzmy to, "tradycyjnych", czy
> też
> może lepiej "modelowych chrześcijańskich". Wiecej: powyższe sugeruje, że
> ten koszt jest BARDZO WYSOKI i powoduje wręcz obrócenie "sielanki" w coś
> od "sielanki" dalekiego. Czy tak rzeczywiscie jest ?

W moim związku nie. Ale znam ( jeden!) przypadek, ze taki koszt wystąpił.
Nie dotyczył on jednak dzieci, lecz jednego z partnerów. Kosztem tym była
impotencja. Pomimo, że stroną indukującą seksualne poszerzenie małżenstwa o
innych partnerów był w tym konkretnym przypadku właśnie mężczyzna, to on w
efekcie poniósł koszt = został impotentem.
Kobieta odnalażła się w tej nowej dla nich sytuacji doskonale i wedle jej
własnych słow "czuła sie jak ryba w wodzie". Małzenstwo to ma dwie corki.
Nic mi nie wiadomo o jakichkolwiek negatywnych wpływach seksualizmu rodzicow
( a obecnie tylko ich mamy) na losy ich dzieci.

Co mogłoby być takim
> kosztem ?

Poniewaz w moim związku nie ma takowego kosztu, trudno mi tu napisac coś od
siebie. Nic sensownego nie przychodzi mi do głowy. Bo to przeciez nasz swiat
jest zupełnie inny swiat niz ludzi zyjacych w zupelnie innych ukladach i
wedle innych rtegół.. To tak jakby usiłowac dociekać, czy w małżeństwie
poligamicznym fakt, ze ojciec co kilka nocy sypia z inna kobietą ( żoną)
miałby mieć wpływ na rozwoj psychoseksualny potomstwa. Takiego wpływu poza
kształtowaniem wzorcow po prostu nie ma. Jesli dziecko od urodzenia
postrzega cos jako sprawę normalną i oczywistą, to w zaden sposob nie
zaburzy ona jego rozwoju i nie wpłynie na powstanie lęków. Bo skoro nie da
rady przypisać jakimś zachowaniom wzbudzania niepokojów to nigdy one nie
staną się zródłem indukującym frustracje czy nerwice.

> Zakładając mniej radykalne stanowisko i opierajac się na tezie "zawsze
> jest
> coś za coś": co traci a co zyskuje rodzina, w której maż i żona, nie
> rzekraczajac granic umownie rozumianej lojalności i szacunku, decydują się
> na kontakty seksualne z innymi osobami ?

W moim związku to nie tak wyglada. Nie można mówic o z gory podjętej
decyzji, że będziemy regularnie uprawiali seks także z innymi partnerami.
Dla mnie byłoby to troche smieszne, bo niejako obligowałoby do realizowania
potem takiejumowy. A jesli któres z nas po prostu nie miałoby na to akurat
ochoty ? Co wtedy ? Śmiszność pewna powstaje.
W nas jest inaczej czyli jesli komus z nas przydaza sie epizod jednego lub
choćby i dwudziestu stosunkow z kimś innym to nie robimy z tego tragedii, a
nawet traktujemy to jako coś co nas samych do siebie mocno zbliża i podnosi
potem temperaturę w naszej własnej sypialni (.. nie tylko w sypialni lubimy
fikołki ... )
Nie informujemy się natychmiast o kazdym takim przypadku. Na prawde nie
musze wcale wiedzieć na ilu wyjazdach np. zona zaspokoila swoje seksualne
potrzeby z kims kto akurat wywolal u niej taką chęć, a na ilu nie miała na
to po prostu ochoty, siły albo nie spotakala nikogo kto pociągałby ją na
tyle, żeby taka chęć i potrzeba u niej powstała. Tak samo ja, jak bzyknę
czasem dwaną przyjaciólkę, koleżankę, albo nawet jakąś dopiero co poznaną
kobietę, to nie lece z tym od razu do zony. Bo i po co ? A juz na pewno
nigdy nie dowiadywal sie o tym syn. Po co mu ta wiedza ? Skoro na nic to jej
nie posiada.
Bywaja tez sytuacje, gdy oboje dokonale wiemy o tym ze partner zaczyna gre
wstepną , a nwet obserwujemy czasem wsłmałzonka podczas takiej gry... i to
tez nie jest ( aktualnie = od jakichś 12-14 lat) powod do zazdrosci. Co
najwyzej do pewnej ciekawosci przejawianej później = jak było ? Ale o tym
będzie nieco dalej.

>
> 2. Padła teza, że ostatecznie odbije się to największym kosztem na
> dzieciach. W jaki sposób ?

Moim zdaniem jest dkoladnie odwrotnie. Dzieci wogóle nie sa informowane ile
razy i które z nas uprawiało seks i z kim. To nie jest ich sprawa. Odwrotnie
niz w zasugerowanej wyzej tezie jest dlatego, ze w naszym przypadku nieco
motyli w brzuchu nie jest powodem ani do awantury, ani do cichych dni, ani
tym bardziej do rozpadu małzenstwa i rozwodu.
W zdecydowanej wiekszosci związkow zamknietych jest niestety dokladnie
odwrotnie. Najczęściej zdrada = rozwód. I najczesciej wciągane są w te
rozgrywki dzieci. wymusza sie na dzieciach branie strony jednego z rodzicow.
Przraza mnie proba wywolania u trzylatka nienawisci do ojca przez zdradzoną
matke. Dziecko i tak nie pojmie dlaczego do tego doszlo.

>Co takiego daje wyraźny sygnał dawany dzieciom "jesteśmy sobie wierni
>seksualnie" czego nie daje sygnał "mamy duże potrzeby seksualne i
>zdecydowaliśmy się je spełniać mimo, iż można oczekiwać presji ze strony
>społeczeństwa". I odwrotnie: co daje ten drugi sygnał, czego nie daje ten
>pierwszy ?
>
> 3. Inaczej: czy są jakieś przesłanki, by twierdzić, że dziecko źle będzie
> znosić świadomość faktu, że wyjątkowa czułość, jaką ludzie darzą się w
> czasie miłości fizycznej nie jest czymś zarezerwowanym dla rodziny ?

Na jakiej zasadzie dziecko zanim samo rozpocznie wspólzycie ma wiedziec jaka
jest rola czułosci w jedmym z rodzajow aktywnosci seksualnej ?
Czulosc wystepuje tylko w niektorych kontaktach. Ta sama para moze uprawiac
seks czule lub niemal brutalnie. to jedynie kwestia nastroju i potrzeb
chwili.

> A może ten pierwiastek "wyjątkowości" jednak w rodzinie zawsze zostaje ?
> Jak byście określili "wyjątkowość" stałych związków, poza samym faktem
> większych zobowiązań ?

Mysle, ze wiem do czego zmierzasz. Staly związek to taki ktory jest w stanie
przetrwac nawet kompletnie bez seksu i mimo to bedzie dawal satysfakcje
obojgu partnerom. To poczucie bezpieczenstwa, zaufanie , lojalność i to
wszystko co tworzy wieź. To oczywiscie nie wyklucza seksu. Przeciwnie -
sprzyja mu. Staly zwiżaek to ten w ktorym nie tylko jeździmy na grilla do
znajomych, ale takze chorujemy, robimy pranie, wspolnie troszczymy sie o
dzecko i jego przyszlość, płacimy rachunki na ktore wspolnie zarabiamy i
razem zasiadamy do rodzinnych swiat i uroczystosci.
W ukladach z kochankami tego akurat nie ma. Jest seks i ... chyba tylko
seks.
Jak widac nie ma szansy, aby stalo sie to zagrozeniem dla stalego ukladu.

Duze ciach !

> Mam więc pytania do Marchanda i do Zofii: czy moje rozważania w jakiś
> sposób rezonują z waszymi własnymi refleksjami i doświadczeniami, czy
> to zupełna pomyłka ? W szczególności: czy Wasze dzieci dają wam, jawnie
> lub niejawnie, do zrozumienia, że pewnych rzeczy nie rozumieją lub nawet
> wręcz trudno im je zaakceptować ?

W moim zwiazku nie.

Albo w drugą stronę: czy wydaje się
> Wam czasami, że wasze dzieci zbyt łatwo powielają wasze działania,

Nie powielają.

> natomiast macie poczucie, że ich nie rozumieją, w szczególności nie
> wykonują przy okazji tej pracy nad sobą, którą Wy musieliście dokonać ?

Ewolucja psychiczna dziecka od pewnego etapu jest efektem jego wlasnych
wnioskow wysnuwanych z obserwacji takze innego otoczenia niz tylko rodzinny
dom.
Co z tego wyniknie ? Nie wiem.
Juz nie mam na to niemal zupelnie zadnego wplywu. Rola gniazda w pewnym
wieku zostaje zmarginalizowana.


> I dalej: czy w związkach takich, jak Wasze widzicie jakieś szablonowe
> gierki między Wami a waszymi stałymi partnerami, które w tle mają inne
> osoby, a które w jakiś sposób negatywnie moga wpływać na dzieci ?

Nie wiem o czym piszesz. Nie jestem zadnym idealem ale nie wiem co to gierki
w związku. Uciekłbym ze zwiazku w ktorym toczyc trzeba gierki. Chyba ze masz
na mysli gre wstepna To owszem.Lubimy oboje bardzo. Ale najwyrazniej nie
o tym piszesz...
>
> I specjalne pytanie do Marchanda: jak dalece twój styl życia różni
> się od stylu życia Twoich rodziców ?

Kompletnie. Moi rodzice rozwiedli sie gdy mialem 8 lat. Z powodu zdrady.
Dzis i oni i ja wiemy, ze zycia to oni sie mogą uczyc ode mnie i od mojej
zony, bo niestety moi rodzice sami do tego nigdy nie dorosli. Poniesli
kompletna klęske. Zarowno w swoim pierwszym małżenstwie, jak i w kolejnych.
Ja trwam w szczesliwym ukladzie z kolezanką z licealnej lawki. Juz ponad 30
lat.

Albo inaczej: czy zastanawiasz się
> czasem, na ile różna jest sytuacja twojego syna od Twojej (kiedy byłeś
> w jego wieku) ?

Uscislij pytanie ? w czym rózna ?

>Przypuszczam, że Twoje dojrzewanie bardzo silnie opierało
> się na początku na negacji wartości promowanych przez rodziców i pewnie
> uważasz to w sumie za bardzo dla siebie rozwojowe i twórcze.

Zdziwisz sie, ale ja sie wychowałem sam. A praktycznie wychowala mnie komuna
hippisowska ( lub jak kto woli ulica), a potem od razu wszedłem w związek z
moją obecną żoną. Glupote rodziców z bólem dostrzeglem na sali sądowej
podczas ich procesu o rozwod z powodu zdrady. Przestali byc dla mnie
jakimikolwiek autorytetami. Oboje. Na zawsze.

> Czy rozwój
> Twojego syna przebiega/ma szanse przebiegać w podobnych warunkach,

Przebiega w zupełnie innych. Syn w wieku 17 lat wszedl w zwiazek z
dziewczyną i trwal w nim 3 lata. Mieszkali razem. Mieli sie pobrać. Ona go
"zdradziła"... Obecnie syn jest w kolejnym związku. Opartym na wyłącznosci z
jego strony. Ze strony dziewczyny juz tej wyłączności nie ma. I jakoś
wszyscy zyją.

tzn.
> czy widzisz taką przestrzeń, w której może on niezależnie od Ciebie
> twórczo się rozwinąć, bardzo wnikliwie rewidując Twój własny styl życia ?
>
Oczywiscie, ze tak. On tak wlasnie zrobił. I nic mi do tego. To jego zycie.
Choć oczywiscie kibicuje mu i dyskretnie wspieram.

Pozdrawiam

Krzysztof K.






--
Archiwum postow odrzuconych: http://www.niusy.net/
napisał/a: ~rogus 2006-05-31 22:51
Przypominajac sobei moje dziecinstwo, pamietam dosc dobrze moj sposob
myslenia. Bardziej zabolalo by mnie chyba, jakbym widzial mame smutna z
tytulu, ze tata zdradzil?

Dziecko nie wnika w seksualnosc rodzicow...
Dopoki widzi, ze sa zadowoleni ze zwiazku i, ze maja w sobie wiele
emocji w stosunku do drugiej osoby[pozytywnych]...
A jezeli zyja w otwartym zwiazku to podstawa jest rozdzielanie
fizycznosci i emocjonalnosci ;]

Postaraj sie przypomniec sobie dziecinstwo?
Na co zwracales uwage? Na to, czy tata sypia z mama? Zagladales im pod
koldre?

Czy moze na to, ze tata caluje mame czule, przynosi jej roze, zabiera do
kina[to jest wlasnie sielankowosc, ktore wolny zwiazek imo nie neguje, a
nawet zaklada]

nie snuje wyobrazen tylko odtwarzam swoje myslenie...
szczesliwy monogamista, ale przyszlosci pokaze ;]

pozdrawiam!

--
Archiwum postow odrzuconych: http://www.niusy.net/
napisał/a: ~michal" 2006-06-02 00:36

Użytkownik "Redart" napisał w wiadomości

> Prawdę mówiąc na ten temat dużo już to, choćby ostatnio, było powiedziane.
> Pytanie kieruję głównie do osób, które żyją w otwartych związkach i mają
> rodziny.
[...]

Ponieważ pytanie wyraźnie nie do mnie jest skierowane, więc nie bedę się
ustosunkowywał do poszczególnych kwestii Twojego posta.
Chcę tylko zauważyć, że Twój sposób postawienia problemu i zaproponowania
dyskusji, wydaje mi się bardzo rzeczowy i na miejscu. Z tego choćby powodu,
że pomysł zakłada, iż problemy międzypokoleniowe i między partnerami w
obliczu otwartego związku istnieją i to nie małe.
To, że na pewno nic tu na grupie nie ustalimy jest pewne, ale i mniej ważne.
Sama dyskusja powinna być owocna.

Jeśli twierdzę, że za otwarty związek ktoś musi zapłacić (najprawdopodobniej
wszyscy w ścisłej rodzinie), nie znaczy to, że takiej ceny zapłacić na pewno
nie warto. I chyba o to tak naprawdę w tym wszystkim chodzi!... :)

pozdrawiam
michał

--
"Jeśli to prawda, że mówi przeze mnie szatan, Bóg się zlituje i urwie mi
kable"
MSwietlicki++


--
Archiwum postow odrzuconych: http://www.niusy.net/
napisał/a: ~Redart" 2006-06-02 18:14

Użytkownik "michal" napisał w wiadomości

> To, że na pewno nic tu na grupie nie ustalimy jest pewne, ale i mniej ważne.
> Sama dyskusja powinna być owocna.
>
> Jeśli twierdzę, że za otwarty związek ktoś musi zapłacić (najprawdopodobniej
> wszyscy w ścisłej rodzinie), nie znaczy to, że takiej ceny zapłacić na pewno
> nie warto. I chyba o to tak naprawdę w tym wszystkim chodzi!... :)

Może jednak coś ustalimy. Po pierwsze, zmieniasz zeznania ;)))
Po drugie: Proszę mi tu natychmiast przedstawić Twoją definicję
"sielanki rodzinnej" ;)



--
Archiwum postow odrzuconych: http://www.niusy.net/
napisał/a: ~michal" 2006-06-05 04:03

Użytkownik "Redart" napisał w wiadomości >

> Użytkownik "michal" napisał w wiadomości

>> To, że na pewno nic tu na grupie nie ustalimy jest pewne, ale i mniej
>> ważne.

>> Jeśli twierdzę, że za otwarty związek ktoś musi zapłacić
>> (najprawdopodobniej
>> wszyscy w ścisłej rodzinie), nie znaczy to, że takiej ceny zapłacić na
>> pewno
>> nie warto. I chyba o to tak naprawdę w tym wszystkim chodzi!... :)

> Może jednak coś ustalimy. Po pierwsze, zmieniasz zeznania ;)))
> Po drugie: Proszę mi tu natychmiast przedstawić Twoją definicję
> "sielanki rodzinnej" ;)

Nie wydaje mi się, żebym zmieniał zeznania. Moje stanowisko jest cały czas
takie samo. Nieprawdą jest, że w otwartym związku nie ma problemów natury
emocjonalnej pomiedzy partnerami i międzypokoleniowych. I nie mogę się
zgodzić z tezą, że praktyka typu: "nie twój interes" w stosunku do członków
rodziny cokolwiek z tych problemów rozwiązuje.

Natomiast pisząc "sielanka", miałem na myśli sytuację, może nie
bezproblemową, ale taką, w której problemy rozwiązuje się zgodnie z
fundamentalnymi zasadami współżycia opartymi na szczerości, uczciwości,
miłości, lojalności, poczuciu sprawiedliwości i bezpieczeństwa, poszanowania
praw, zrozumienia itp...
:)

pozdrawiam
michał
--
dozwolone od lat 18:
http://www.opowiadania.org/autorzy/michal/michal.html



--
Archiwum postow odrzuconych: http://www.niusy.net/