pogubiona mężatka

napisał/a: ons35 2015-11-03 15:55
witam wszystkich

chciałam przedstawić swoją historię, może ktoś coś doradzi, spojrzy na to z boku...

mam 35 lat, od 12 lat jestem mężatką, mamy dwoje dzieci, wieku 6 i 12 lat.
z mężem było wspaniale do pierwszej ciąży. wszystko co potem, myślę ,ze go przerosło.
zaczął się oddalać od nas, często kilka dni przebywał po za domem, jezdząc z kumplami na mecze, itp.
średnio interesował się dzieckiem, mimo, że to, uwielbiało go bardzo.
jego stosunek do mnie tez sie zmienił. zawsze był agresywny ale w stosunku do otoczenia a nie do mnie.
ale po narodzinach dziecka, jego agresja słowna ( nigdy nie fizyczna ! ) w stosunku do mojej osoby, stawał sie coraz częstsza.
na każda próbę rozmowy, reagował wybuchem.
oczywiście bywały lepsze okresy ale generalnie było zle. nie raz nie dwa, na pare dni wyprowadzałam sie z dzieckiem, do mamy, na kilka dni. on wtedy przychodził, przepraszał, ja wracałam. często się kłóciliśmy, co raz rzadziej kochaliśmy ze sobą.
a jeśli juz był sex, to najczęściej po kłótni. w ten sposób zaszłam po raz drugi w ciąze. myślałam ze to cos zmieni ale było tylko gorzej. w stosunku do mnie, bo do dziewczynek stawał sie coraz lepszy. starsza córka go uwielbia.
mnie strofował na kazdym kroku, krzyczał, nie pozwalał wrócic do pracy.
nigdy nie miałam siły odejsc od niego - mieszkanie jest jego, on ma stała pracę , co powie rodzina, znajomi, jak wielkie bedzie cierpienie dzieci.

w koncu nie wyrzymałam i poszłam do takiej dorywczej pracy, o ktorej dowiedziałam sie od znajomej...
to była dla mnie cisza, spokoj, oderwanie od wszystkiego.
dodatkowo wpadł mi w oko jeden z koordynatorów. wpadł i tyle. przeciez mam rodzine, więc niczego nie probowałam. byliśmy na pan/pani.
i tak przez pół roku. w domu za to coraz gorzej, mąż miał mnie gdzieś, zrazał mnie do siebie, nie sypiałam z nim, tylko z dziewczynkami w jednym lózku.

dałam sie namowic kolezankom z pracy na udział w kameralnej imprezie p racy, choc nie maiłam na to ochoty. był tam ten koordynator, przeszlismy na ty, impreza była fajna. i tyle. po 3 tygodniach nastepna. na której czułam sie w jego toarzystwie swietnie, mimo ,ze nic w tym kierunku nie robił.
moze chodziło o to, ze na mnie nie krzyczy i ze go nie onieśmielam. bo taki "zarzut" często słyszałam w swoim zyciu.
po imprezie wracalismy razem tramwajem a ja czułam sie dziwnie. potem on wysiadł.
wrociłam do domu i zaczełam pisac mu smsy ( miałam jego nr bo to była dorwycza praca, czesto z dnia na dzien dostawalismy info o pracy ). podziekowałam za impreze a potem napisalam, ze zawrocił mi w głowie. odpisał ze tez mu sie podobam. popisalismy troche i tyle.
w ciagu nastepnych dni, pisalismy kilka razy. to było w okresie, gdy miedzy mna a meżem było mega zle.
umowiłam sie z tym koordynatorem na kawe i postanowilismy sprobowac, choc wiedziałam ze bedzie mega ciezko.ale wierzyłam wtedy ze moze wreszcie uda mi sie odesjc, ze moze on sie pojawił, by mi to ułatwic. chciałam poczekać tylko az starsza corka pojdzie do komunii.. powiedziałam kochankowi, ze decyzje o odejsciu podjęłam juz wcześniej, niezależnie od niego. tylko dlatego, kochanek zdecydował się wejsc w relacje ze mną...

zaczła sie romans, spotkania w pracy, na miescie, itp.
termin komunii minał a ja nie wiedziałam co dalej. kochanek był zły gdy poszlam z mezem na wesele a nie z nim na inne.
powiedziałam mu wtedy, ze nie wiem co robic, ze nie chce krzywdzic dzieci itp. zrozumiał
od poczatku mowil, ze akceptuje dzieci, bierze mnie z dobrodziejstwem inwentarza. poznał mlodsze dziecko i je polubił.
moja psychika wariowała, tak co 2-3 miesiace miałam złe chwile, płakałam, nie wiedzac co robic, jednoczesnie dziekuja Bogu, ze kochanek jest.

nie spodziewałam sie ze moja psychika tak wariuje. po kilku miesiacach miałam taki metlik w głowie e złapałam blokade na seks klasyczny z kochankiem, bojac sie wszystkiego, ciązy, itd miałam tez problemy z drogami rodnymi i kilka miesiecy brałam antybiotyk. tabletki antykoncepcyjne rowaliły mi libido. moj kochanek sie mna opiekował, dbal, robił gorace herbate, kupował leki w aptekach. widziałam jak go meczy fakt, ze i tak codziennie wracam do domu. jego randki ktore mi serwował, były niesamowite, pomysłowe ale ja i tak nie mogłam sie nimi cieszyc cała sobą. nie potrafiłam sie okreslic , w lewo lub prawo. kochanek tez nigdy nie postawił sprawy na ostrzu noza.
nasze kontakty wieczorami, w weekendy były ograniczone. kochalismy sie tylko po francusku, czesciej z jego inicjatywy. ja miałam w głowie sieczkę jaka mi sie nie sniła.
nie chciałam go tracic, nie chciałam tez niszczyć swiata dzieci. dzieci, ktore zaczeły chorowac, podobnie jak babka mojego meza. jako jedyna w rodzinie bez stałej pracy, zostałam "wyznaczona" przez meza do opieki nad nia. dwoje chorych dzieci, 90 paro letnia babcia na drugim koncu miasta a do tego pies, ktorego mąż kupił dzieciom, wielki wilczur - wszystko na mojej głowie. maz szedł do pracy i siedział tam całymi dniami.
do tego jeszcze kochanek - jak to pogodzić, zaczynało mi brakować czasu na prace i na kochanka. wiem jak go to bolało ale był twardy nie narzekał. mowił bym sie nie martwiła nim tylko zrobiła cos bysmy sie nie musieli ukrwywac. ja przytakiwałam ale i tak nie wiedziałam co robić.
przywiezlismy babke do domu. calymi dnaimi miałam ją, dzieci i psa na głowie, wszyscy non stop chorowali, nie miałam ani minuty dla siebie. moj kontakt z kochankiem sie ograniczył - wczesniej dzwonilismy do siebie codziennie. nie miałam sił na nic ,byłam wszystkim zmeczona.
nie pojechałam nawet do niego na urodziny, choc obiecałam mu to kilka dni wczesniej. jak to do mnie dotarło wszystko....przezyłam załamanie nerwowe, do teraz z przerwami biore leki a to było dwa lata temu...młodsza corka poszła do szkoły, starsza ma w niej problemy i czesto choruje, pies jak był tak jest. babką opiekuje sie nadal, choc rzadziej niz wczesniej, mąz nic sie nie zmienił. nie uprawiałam seksu klasycznego ponad 3 lata, jakiegokolwiek ponad 2, jakby mogł dla mnie nie istnieć...

z kochankiem widziałam sie raz, mowiac mu, że potrzebuje czasu, ze mam problemy ze zdrowiem. cały czas mu tak raz na czas pisze.
on pisze b.caęsto, ze sie martwi, ze chce porozmaiwac, ze teskni, nie rozumie sytuacji
a ja nadal nie wiem co robic
mam tak przerabane zycie, na własne zyczenie ale mam.
facet tak długo na mnie czeka, pisze, pomagał moim dzieciom, mnie, wspierał, nie byłam mu tylko do sexu, wiem, ze zajałby sie mna i dziecmi
ale nie mam sił na rozwod, nie wiem jak zaczac, nie wiem, czy po tak długim czasie jak dwa lata, kochanek by mnie chciał, czy tylko chce ode mnie rozmowy, wyjasnien..
nie wiem ale moja psychika pada, nie raz miałam problemy z psychika, zmiany nastroju, ale to były pojedyncze dni...
ja juz nie wiem co robić...ktoś powie, ze jestem dziwką, niech będzie itak ale ja nie wiem jak dalej zyc
z jednej strony nie potrafie rozwalic oficjalnie rodziny, z drugiej strony jak mam zyc z mezem poki dzieci nie dorosną , to co odejde od niego majac 50 lat ?
napisał/a: pablo3z 2015-11-03 23:50
Masz 35 lat i kisisz się we własnych wypocinach. Wiadomo, rozwody są niefajne. Ale jeszcze bardziej niefajne jest siedzenie w d**** i nie ruszanie się z niej. Kobieto, Ty nie próbowałaś nic zmienić, tylko próbowałaś uciec na chwilę do "kochanka". Swoją drogą niefajnie postąpiłaś, może i z mężem nie utrzymuje Cie wiele ponad dzieci i przysięgę małżeńską, ale już sama ta przysięga dyskwalifikuje kochanków. No ale zrobiłaś co zrobiłaś, z jakichś przyczyn postąpiłaś tak a nie inaczej i - z tego co piszesz - lekko nie miałaś. Twoje ostatnie zdanie właściwie jest odpowiedzią na całą tą historię. No bo co - odejdziesz od niego mając 50 lat? I dlaczego przy nim zostaniesz właściwie? Dla dzieci? Może teraz to będzie dla nich trudne, to prawda... ale pomyśl co będzie za te X lat. Powiesz dorosłym już dzieciakom jak było z ich ojcem, i że byłaś z nim tylko dla nich? Według mnie, jeśli jest tak jak piszesz to powinnaś już dawno to zmienić. Znaleźć na to siłę, szczególnie, że z każdego Twojego zdania wynika że Ty nie chcesz swojego mężulka. Wynika też że twój "kochanek" jest dla Ciebie odpowiednim facetem. Ziomek na Ciebie tyle czeka, to tego nie zepsuj. To nie jest gierka, a pozostając w takiej idiotycznej sytuacji zdrowia sobie raczej nie poprawisz. Nie ma ani jednego argumentu, który przemawiałby za tym, żeby zostało tak jak jest. Dzieci? Myślę, że wolałyby wiedzieć że odeszłaś od ich ojca i mogłaś być szczęśliwa, niż żeby później żyły z wiedzą, że męczyłaś się z ich powodu. Wiadomo, że nie będzie lekko. Ale chociaż zacznij robić krok w odpowiednim kierunku, a nie latać w te i wewte. Mąż, jaki by nie był, nie zasługuje na bycie zdradzanym. Takie akcje się kończy, a nie szuka pocieszenia po czym wraca do męża jak gdyby nigdy nic.
Podsumowując:
1) Pozostanie z mężem jest okej, pod warunkiem braku kolejnych romansów i uznania, że jak jest, tak będzie. Pewnie rozwalisz się psychicznie do końca przez co ucierpi wszystko dookoła, ale to jakieś wyjście.
2) Możesz pozostać z mężem i dalej romansować z kimśtam bo jest fajny. Każdy powód dobry, prawda? Co prawda wtedy wyjdziesz na jeszcze gorszą niż on, no ale co tam. Tylko wtedy pozbądź się skrupułów. I nie rycz nie wiedząc co masz zrobić, bo robisz z siebie niedojde, która nie ogarnia co wyprawia.
3) Zrób to co tak na prawdę chcesz zrobić, tylko się boisz. Jeśli jeszcze możesz to wyprowadź się do mamy, albo mieszkaj z mężem aż nie pogadasz z tym Twoim nowym nabytkiem. Dowiedz się, czy Cie jeszcze chce, czy Cie przyjmie, czy Ci i dzieciom chce zapewnić byt. To jest kwestia logistyki i tego, co jest zgodne z Twoim sumieniem i co wymoże na Tobie sytuacja finansowa. Optymalnie byłoby rozstać się z mężem JUŻ teraz, zanim będziesz pakowała się w coś dalej. Po prostu byłoby to uczciwsze. Ale różnie bywa, więc dostosuj się do warunków. A potem jazda. Że to nie jest takie proste? Wiem. Jeśli Cie to przerasta to masz jeszcze 2 pierwsze opcje do wyboru.

* zakładam, wnioskując z opisu sytuacji, że wszelkie możliwe środki w celu naprawy stosunków z mężem, wynikające z Twojej dobrej woli i poczucia obowiązku podjęłaś

** powinnaś też przemyśleć i rozplanować odejście od męża, jeśli taką decyzję podjęłaś, nawet jeśli twój były-niedoszły kochanek Cie nie zechce, bo to z opisu to jakaś patologia a nie związek

*** wszystko co napisałem oczywiście opiera się na tym co Ty piszesz, bo z wiadomych względów drugiej strony medalu nie znam.

I nie przeciągaj tego, bo nie podejmując decyzji - podejmujesz najgorszą dla siebie decyzje.
napisał/a: krasnolud1 2015-11-04 05:51
ons35, tak przeczytałam Twojego posta i mam wrażenie, że szukasz usprawiedliwienia, że dobrze że znalazłaś sobie kochanka, bo Twój chłop to kawał suk_syna i chciałabyś, żeby ktoś Cie po głowie pogłaskał i powiedział, że pstryknie w palce i zmieni Twoje życie. Przepraszam, nie chcę Cię urazić i dobrze, że przynajmniej zaczęłaś szukać jakiejś porady, ale forum to takie średnie miejsce do rozwiązania tak skomplikowanych spraw, dotyczących życiowych wyborów. Za to w każdym mieście są bezpłatne poradnie psychologiczno-pedagogiczne, idź pogadaj ze specjalistą, który pomoże Ci stanąć na nogi i trochę się ogarnąć, bo tkwisz w 1 miejscu i walisz głową w mur, którego nie przebijesz nie idąc krok na przód, albo nie zmieniając mechanizmów działania. Wyjścia są 2: albo decydujesz się wieść całe życie rolę cierpiętnicy (a dzieci za kilka lat podsumują, że wolałyby gdyby rodzice już dawno się rozwiedli, niż żyli jak pies z kotem) i za kilka czy kilkanaście miesięcy lądujesz z ostrą nerwicą czy stanem jakiegoś splątania w szpitalu psychiatrycznym, bo ku temu zmierzasz, albo wiesz czego chcesz i stawiasz sprawę jasno, że odchodzisz. Tyle w temacie.
napisał/a: Valkiria_ 2015-11-04 07:20
Ludzie zaoszczędziliby sobie mnóstwa problemów, gdyby po prostu trzymali się zasad. Tak wiele, a tak niewiele... Mówić i tłumaczyć jak dzieciom - nie pasuje nam w związku, nie widzimy rozwiązania, nie chcemy już żyć z daną osobą NAJPIERW się rozstajemy, a dopiero POZNIEJ wiążemy się z kimś innym. Jak jesteśmy uczciwi sami wobec siebie to możemy tylko zyskać. Ale niestety do czegoś takiego potrzeba odwagi. Odwagi, bo mimo wszystko może nie wyjść. A ty Autorko jesteś ogromnym tchórzem. Nie potrafisz niczego doprowadzić do końca. Z obawy przed porażką całe swoje życie w nią zamieniłas. Mam w pracy koleżankę 34 lata. Fajna, zadbana, nawet faceta nie ma. Bo byle czego brać nie chce, to ją nie urządza. Nie ma parcia na zegar biologiczny, na strach przed samotnością i staropanienstwem...
Czego Ty się boisz? Że stracisz wygody? Że nikt cię nie zechce? Nie rozumiem. Serio..
Jak się ludzie dogadaja to rozwód nie musi być trauma. Można to załatwić jak kulturalni ludzie. Skoro jest dobrym ojcem to z pewnością nie będziesz mu bronić kontaktu z dziećmi. I skoro jest dobrym ojcem nie będzie się uchylal od alimentów.
Życie w gruncie rzeczy jest cholernie proste tylko człowiek sam je sobie gmatwa na własne życzenie. Dla mnie prawdziwą tragedią to jest ciężka choroba w rodzinie, bo to spada na człowieka nieoczekiwanie i nie z jego winy. A taki pasztet jak opisalas nakrecilas sobie sama, od początku do końca. Teraz chociaż miej odwagę odkręcić całą sytuację i nie uzależniaj tego od faktu czy kochanek jeszcze cie chce czy juz nie bo to słabe.
napisał/a: Kokieteria 2016-05-05 22:16
Proponuję psychoterapię i piszę to zupełnie poważnie jako osoba, która w trudnym momencie życia z niej skorzystała. Musisz poukładać swoje sprawy, zrozumieć czego pragniesz, co jest dla Ciebie ważne, odzyskać wiarę we własne siły i kontrolę nad swoim życiem. Odwagi!