powroty, czy to ma sens

napisał/a: karolaX1212 2009-09-15 12:10
Witam wszystkich. Opowiem w skrócie. Byłam z mężczyzną 5 lat razem. Zamieszkaliśmy razem przez ślubem ale nie układało sie zbyt dobrze, natłok obowiązków, mnóstwo pracy, moje studia, domowe obowiązki jego firma w rozwinięciu której także mu pomagałam, przygotowania weselne... Posypało sie. Przestaliśmy ze sobą rozmawiać, nie było na to czasu, ciągłe napięcie. Ja reagowałam akcjami, on wychodzil z kolegami, mało kiedy razem. Odwołałam nasz ślub, bo były kłamstwa i brak porozumienia, ogólna niechęć do siebie, poważny kryzys. Rozstaliśmy sie. Wyprowadziłam sie z naszego mieszkania.
W między czasie okazało sie że gdy mieszkaliśmy razem mój chłopak miał jakąś koleżanke z która sie spotykał czasami żeby porozmawiać bo miał mnie dosyc, całował sie z nią, podobno do niczego więcej nie doszło. Dla mnie oznaczało to definitywny koniec. On wykończony ciągłymi wyrzutami i doszukiwaniem się błędów postanowił spróbować z kim innym. Ja też. Mi nie wyszło, jemu zreszta tez nie. Uświadomiłam sobie że bardzo go kocham, czego nie byłam wcześniej pewna. On chce żebyśmy spróbowali razem. Ja też bym tego chciała, ale się boje tego że bede sie non stop doszukiwać, czy z tamta nie ma czasem jeszcze kontaku, bardzo mnie to męczy bo chciałabym być spokojna, ale nie jestem.. Co zrobić w takiej sytuacji. Łączy nas tyle wspomnień, zreszta wcześniej byliśmy zgraną parą.. Po 4,5 roku przyszedł poważny kryzys, wypalenie związku. Powody: brak rozmów, praca praca i praca na naszą przyszłość której narazie i tak nie ma. Prosze o wypowiedź osób z doswiadczeniem. Tekstów typu "zostaw go, on nie jest Ciebie warty" juz dosyć sie nasłuchałam. Chodzi mi o to czy da się wspólnie żyć i naprawisć związek po takich zawirowaniach i kłopotach. A może nie walczyć o to co i tak za jakis czas znowu sie zmarnuje bo mimo że sie kochamy to nie potrafimy się dogadac.
napisał/a: mgX26 2009-09-15 12:27
Jezeli oboje chcecie sprobowac to dlaczego nie?
Nie mysl o tamtej, bo skoro on sam powiedzial, ze chce byc z Toba to znaczy, ze ta dziewczyna nie ma dla niego znaczenia.
Jesli go kochasz to sprobuj, inaczej do konca zycia bedziesz zalowac, ze nie dalas Wam szansy.
Powodzenia
napisał/a: gdziesens 2009-09-15 12:34
nie wchodz dwa razy do tej samej rzeki.. my wracalismy do siebie podczas okreu "chodzenia" chyba z 10 razy.. pozniej pojawilo sie dziecko.. byl slub.. kolejne dziecko.. i trzecie.. ale z inna kobieta.. probuje z nim zyc ale to jest bez sensu. nie da sie zyc ze zdrada.
wiec moim zdaniem jesli juz mieliscie problemy z dogadaniem sie to nie warto wracac do siebie. ale to tylko moje zdanie.
napisał/a: gdziesens 2009-09-15 12:38
ale odnosza sie do posta wyzej jezeli jestes twarda w razie porazki.. to lepiej zalowac ze cos zrobilas niz ze czegos nie zrobilas..
napisał/a: Sloneczko8417 2009-09-15 15:29
Często tak jest ,że jak ludzie się rozstają dopiero doceniają to co stracili. Byłam z chłopakiem 7 lat i rozchodzilismy się i wracaliśmy do siebie mnostwo razy finał jest taki,że nie jesteśmy razem bo kolejny raz mnie oszukał i nie dałam kolejnej szansy.Teraz powiem tylko tyle,że moglismy rozstac sie szybciej i byłoby mniej bólu albo po prostu za szybko sie poznalismy bo ja mialam 15 a on 16 lat.Nie żałuję,że nie wróciłam chociaż na poczatku zastanawiałam sie co by było gdyby...a teraz nic juz nie czuje.Ty go znasz najlepiej i na pewno serduszko Ci podpowiada co zrobic moze akurat wart jest by daj mu szanse pozdrawiam
napisał/a: chuchilla 2009-09-15 20:57
Trzeba dać tę ostatnią szanse. Inaczej będziesz pół życia żałować co mogłoby być. Najpierw jednak wyznaczcie sobie dokładne granice i zasady - czego nie będzie tolerować druga strona (np. zerwanie kontaktów z eks itp.). Jeśli się nie uda nie będziesz miała wątpliwości. I wtedy już nawet się nie zastanawiaj.
Powodzenia
napisał/a: Helbeen 2009-09-16 00:37
Powroty ... nie ma sensu. Istnieje inny świat. Trudno w to uwierzyć a jednak tak jest.
Czasem się nie udaje .... ktoś robi błąd, albo jest wyrachowany. Ale mimo tego wciąż jest coś dalej.
Nie słuchaj mnie.. słuchaj siebie.
napisał/a: karolaX1212 2009-09-16 09:38
On twierdzi że kontakty z nią już zerwał ale ja mu nie wierze, bo wiele razy mnie oszukał i okłamał. Jego plan na życie jest dobry, ale P. jest bardzo uparty musi mieć nad wszystkim kontrole i w związkiu do tej pory nie miałam za dużo do powiedzenia (1.sama do tego doprowadziłam, 2. on jest odemnie o 7 lat starszy i o poczatku związki utworzyły sie takie relacje). Moja rodzina jest totalnie przeciwko niemu. Jak dowiedzieli się w jaki sposób on mnie traktował: np przez slubem był niezadowolony ze mnie i mówił że jak się nie zmienie to kiedyś i tak mnie zostawi, albo "co ty myślisz że ty mnie w domu zamkniesz" wtedy wychodził co drugi dzień z kolegami na piwo bo niby ze mna wytrzymać sie nie da. Ja płakałam w domu sama bo byłam już bezradna. I znowu mój bład bo mogłam już wcześniej sie nie dac. Moje grożby i prośby nic nie dawały. Póżniej jak postawiłam na swoim to przepraszał że takie cos mówił i że tak robił bo miał trudny okres i był bardzo nerwowy. Teraz zrozumiał co robił żle i to zmieni. Jeżeli dam nam drugą szanse to on chce żebym sie do niego wprowadziła, do mieszkania w którym byliśmy 2 lata, ostatnio kto inny tam pomieszkiwał, ta dziewczyna tylko że kiedy ona tam pomieszkiwała to nie byliśmy razem a ja też kogoś miałam, ale teraz mam wstręt do tego mieszkania. Powiedziałam że mozemy spróbować ale nie w tym mieszkaniu. Dla niego to nie jest żadne wytłumaczenie że mi sie ono teraz źle kojarzy. Drugi problem: jak było źle to wróciłam do rodziców, nie było żadnego problemu, pomogli mi w najcięższych chwilach i tak jak wspomniałam dla nich P. jest przekreślony. Jeżeli wprowadze sie do niego i znowu cos nie wyjdzie już drugi raz do domu nie odważe sie wrócić
napisał/a: moonflower83 2009-09-17 20:55
Witajcie!
Karola, ja w 100% zgadzam się z Helbeen. Nie ma sensu ponownie się "zchodzić" i koniec. Z Twojej pierwszej wypowiedzi wynika, że sama gdzieś podświadomie o tym wiesz. Jeśli chcesz wypowiedzi osób doświadczonych opowiem Ci o moim jak to nazywam "odgrzewaniu kotleta" :). Byliśmy razem trzy cudowne lata, nigdy w życiu nie byłam tak zakochana i tak oddana. Na mojego mężczyznę nie dałam złego słowa powiedzieć. Było mi z nim po prostu wspaniale i nie potrzebowałam kontaktów z innymi ludźmi, toteż z czasem moje życie ograniczyło się tylko do pracy i do niego. Zamieszkaliśmy razem. Dwoiłam się i troiłam aby było mu ze mną jak najlepiej-chciałam być doskonałą kobietą, kochanką, przyjaciółką...wszystkim! Zdarzały się nam nieliczne kłótnie ale doskonale się dogadywaliśmy, rozmawialiśmy praktycznie o wszystkim (przynajmniej tak mi się wydaje). Nasze najczęstsze spięcia wynikały z faktu, że cała moja rodzina go nie akceptowała, głównie z powodów religijnych, które jednak mi nie przeszkadzały. Pewnie faktycznie z powodu żadnych relacji z moimi rodzicami nasze kłótnie przekształciły się w awantury, obrażania się czy ciche dni. Nie byłam pewna czy chcę to dalej kontynuować ale żyłam w przekonaniu, że sobie bez niego nie poradzę, że jestem uzależniona. To on odszedł. Powiedział, że już mnie nie kocha, że to moja wina, że ja do tego doprowadziłam. Moje żałosne próby ratunku związku nie przyniosły skutku. DEPRESJA, nieprzespane noce i obwinianie się, lęk, poniżenie i uczucie, ze jestem gorsza...Pomogli mi jednak znajomi, których dawno zostawiłam. Zaczęłam wychodzić, spotykać się z ludźmi, podjęłam drugą pracę, miałam całkowicie wypełniony czas, czytałam książki. Cały czas myślałam o nim, ale widziałam tyle, że potrafię dać sobie radę bez niego, że życie na nim się nie kończy. Nie próbowała nowych związków bo nie chciałam nikogo ranić mając w sercu kogoś innego. Po dwóch miesiącach ON zadzwonił, spotkaliśmy się...przyjęłam go z otwartymi ramionami. Byliśmy razem kolejne trzy miesiące, w czasie których uświadomiłam sobie, dlaczego było mi z nim wcześniej tak wspaniale -BO NA WSZYSTKO CO ON CHCIAŁ JA SIĘ ZGADZAŁAM.Robiłam to czego żądał, popierałam go nawet kiedy miałam inne zdanie niż on. Zauważyłam także, że nie przepadają za nim moi przyjaciele, że faktycznie jak powiedziała mi kiedyś jego matka on jest strasznie despotyczny. Kolejna awantura i rozstanie nr 2. Minęło pół roku. Mimo, ze próbowałam zbudować związek z innym mężczyzną nie potrafiłam bo na każdym kroku robiłam porównania z moim poprzednim.
To znów on pierwszy się odezwał do mnie, niezobowiązująco zaczęliśmy się spotykać, dużo rozmawialiśmy. Wydawało mi się, że zmieniliśmy się oboje, dorośliśmy i teraz stworzymy związek oparty na partnerstwie i obopólnym kompromisie. Wiedziałam też, że w czasie naszej rozłąki był związany z inną kobietą ale jak sam stwierdził, to była porażka.
Nasze wspólne życie nie było jednak takie jak na samym początku. Nie udało się wszystkiego zacząć od nowa jakby to co przeżyliśmy nigdy się nie wydarzyło. Mieliśmy do siebie pretensje, że jedno zostawiło drugie, że nie dogadaliśmy się wcześniej, że przysporzyliśmy sobie bólu. Ja byłam zazdrosna o tamtą kobietę, z którą był. Podejrzewałam go, gdy się spóźniał, nie wracał gdy był zamyślony. Z drugiej strony widziałam, że wiele się nie zmieniło nadal ciągle tylko wymagał ode mnie tylko, że tym razem ja stawiałam opór. Nie byłam już taka kochająca jak kiedyś i już tak bardzo się nie starałam (przyznaje to) bo miałam wrażenie, że on też niewiele z siebie daje. Oczywiście oliwy do ognia dolewali moi rodzice. Jednak powierzchownie mogłoby się wydawać, ze byliśmy szczęśliwi i były takie chwile, że promieniowałam radością. Jakaś głupia awantura i znowu odeszłam. Na 3 miesiące. PO trzech miesiącach poszłam do niego po jakąś głupią rzecz, którą była mi potrzebna a miał ją on. Wszystko odżyło....a potem to on przyszedł. I znów wróciliśmy do siebie...tylko, że teraz nasz związek ograniczał się do wspólnego łóżka, porannej bieganiny przed pracą, kłótni przed snem, kto kogo bardziej nie szanuje i kto jest gorszy w związku...w czasie kolejnych cichych dni On zdradził mnie z inną dziewczyną. Twierdzi, że się zakochał, wiedział, że zdrada, której mu nigdy nie wybaczę jest jedyna możliwością aby się rozejść na zawsze. Poinformował mnie o tym przez internet. O dziwo przeżyłam szok i depresję. Zmieniłam wszystko co się dało aby się ze mną nie kontaktował, chciałam być twarda i też zapomnieć.
Po dwóch miesiącach dostał mój nowy numer telefonu od kogoś znajomego i zadzwonił. Ma wyrzuty sumienia, że tak postąpił. Jest dalej z tamtą ale chyba bardziej dla reguły przekory bo czasem dzwoni, bo chce pogadać. Twierdzi, że nigdy do mnie nie wróci, ale z tego co mówi wnioskuje, że raczej najszczęśliwszy to on nie jest w nowym związku...
Minęło 5 lat - miłości, kłótni, szarpania się. Ja nadal nie umiem związać się z innym mężczyzną. Wiem, że ten, który jest w moim sercu jest bliższy niż dalszy od ideału i że dawanie ostatniej szansy po raz "enty" znów zakończy się rozstaniem. Jestem nieszczęśliwa bez niego i byłam nieszczęśliwa z nim. Nie wiem na czym ten paradoks polega. Ale jednego jestem pewna nigdy już nie będzie tak jak na początku, a żeby iść do przodu nie można oglądać się za siebie. Codziennie staram się o tym sobie przypominać i zamazywać te dobre wspomnienia.
Karola musimy iść do przodu choć nie mamy pewności, że będzie nam lepiej z kimś innym myślę, że warto podjąć taką próbę, otworzyć się na kogoś innego a nie "robić sobie powtórkę z rozrywki" w szaleńczo zmodyfikowanej wersji. Zwłaszcza, iż jak piszesz Twój mężczyzna już na początku nie może dojść z Toba do porozumienia choćby w kwestii mieszkania - uwierz jak tak jest teraz to już się nie zmieni.
Koniec moje długiego i pewnie przy nudnego wywodu.
JESTEM Z TOBĄ.Pozdrawiam:)
napisał/a: karolaX1212 2009-09-18 10:34
czuje tak samo, z nim źle bez niego jeszcze gorzej. Nie potrafie otworzyc sie na kogo innego,bo czuje że to on jest tą moją drugą połowa, bardzo odległą od ideału, niestety....;) ale ja ideałem też nie jestem oj nie. Nadal pomagam mu prowadzic ta firmę, widzimy sie praktycznie codziennie bo albo ja tego potrzebuje albo on i tak w kółko. On ostatnio zaczyna troche inaczej rozumowac, chyba ze to ten etap, który wyzej opisywałaś, kiedy oboje czujemy ze duzo zrozumielismy, ze każdy wie jakie popełniał błędy i chce to zmienić. Tylko widze po sobie że nie potrafie sie uporac z ta przeszłoscia z tym co zaczęło sie psuc prawie rok temu i konsekwencjami tego zaniedbania i niedogadania sie miedzy sobą. Aktualnie jestesmy na etapie wypominania i dokuczania jeden drugiemu oczywiscie z przekonaniem ze chcemy znowu byc razem, tylko że gorzej z realizacja tego planu. Tak jak mówiłam moi rodzice znajomi cała rodzina, odwołany ślub, afera na całego... Tylko czy warto się przejmować innymi ludzmi, słuchać ich opinii( mam na myśli te na NIE!) Oni i tak nigd nie bedą wiedzieli o co tak naprawde chodzi. A może to ja mam zamydlone oczy
napisał/a: Sloneczko8417 2009-09-21 22:32
Karola nie potrafisz otworzyć się na kogos innego bo zawsze byłaś z nim i duzo Was łączy ale z czasem zobaczysz,że inni faceci też istnieją.Z Twoich wypowiedzi wnioskuję,że obawiasz się opinii innych a nie powinnaś.Choć pamiętaj ,ze ludzie z boku czasem widzą więcej niż my sami.Zastanów się czy jeśli się zejdziecie będziesz mogła spojrzec w lustro i powiedzieć jest tak jak tego pragnęłam bo często jest tak,że niby wiemy co źle robimy i chcemy to zmienić ale po powrocie wszysto wracana swoje miejsce i nic się nie zmienia a jak zmienia to tylko na chwilę.Pozdrawiam
emmi5
napisał/a: emmi5 2009-10-05 00:29
moonflower83 napisal(a):Witajcie!
Karola, ja w 100% zgadzam się z Helbeen. Nie ma sensu ponownie się "zchodzić" i koniec. Z Twojej pierwszej wypowiedzi wynika, że sama gdzieś podświadomie o tym wiesz. Jeśli chcesz wypowiedzi osób doświadczonych opowiem Ci o moim jak to nazywam "odgrzewaniu kotleta" :). Byliśmy razem trzy cudowne lata, nigdy w życiu nie byłam tak zakochana i tak oddana. Na mojego mężczyznę nie dałam złego słowa powiedzieć. Było mi z nim po prostu wspaniale i nie potrzebowałam kontaktów z innymi ludźmi, toteż z czasem moje życie ograniczyło się tylko do pracy i do niego. Zamieszkaliśmy razem. Dwoiłam się i troiłam aby było mu ze mną jak najlepiej-chciałam być doskonałą kobietą, kochanką, przyjaciółką...wszystkim! Zdarzały się nam nieliczne kłótnie ale doskonale się dogadywaliśmy, rozmawialiśmy praktycznie o wszystkim (przynajmniej tak mi się wydaje). Nasze najczęstsze spięcia wynikały z faktu, że cała moja rodzina go nie akceptowała, głównie z powodów religijnych, które jednak mi nie przeszkadzały. Pewnie faktycznie z powodu żadnych relacji z moimi rodzicami nasze kłótnie przekształciły się w awantury, obrażania się czy ciche dni. Nie byłam pewna czy chcę to dalej kontynuować ale żyłam w przekonaniu, że sobie bez niego nie poradzę, że jestem uzależniona. To on odszedł. Powiedział, że już mnie nie kocha, że to moja wina, że ja do tego doprowadziłam. Moje żałosne próby ratunku związku nie przyniosły skutku. DEPRESJA, nieprzespane noce i obwinianie się, lęk, poniżenie i uczucie, ze jestem gorsza...Pomogli mi jednak znajomi, których dawno zostawiłam. Zaczęłam wychodzić, spotykać się z ludźmi, podjęłam drugą pracę, miałam całkowicie wypełniony czas, czytałam książki. Cały czas myślałam o nim, ale widziałam tyle, że potrafię dać sobie radę bez niego, że życie na nim się nie kończy. Nie próbowała nowych związków bo nie chciałam nikogo ranić mając w sercu kogoś innego. Po dwóch miesiącach ON zadzwonił, spotkaliśmy się...przyjęłam go z otwartymi ramionami. Byliśmy razem kolejne trzy miesiące, w czasie których uświadomiłam sobie, dlaczego było mi z nim wcześniej tak wspaniale -BO NA WSZYSTKO CO ON CHCIAŁ JA SIĘ ZGADZAŁAM.Robiłam to czego żądał, popierałam go nawet kiedy miałam inne zdanie niż on. Zauważyłam także, że nie przepadają za nim moi przyjaciele, że faktycznie jak powiedziała mi kiedyś jego matka on jest strasznie despotyczny. Kolejna awantura i rozstanie nr 2. Minęło pół roku. Mimo, ze próbowałam zbudować związek z innym mężczyzną nie potrafiłam bo na każdym kroku robiłam porównania z moim poprzednim.
To znów on pierwszy się odezwał do mnie, niezobowiązująco zaczęliśmy się spotykać, dużo rozmawialiśmy. Wydawało mi się, że zmieniliśmy się oboje, dorośliśmy i teraz stworzymy związek oparty na partnerstwie i obopólnym kompromisie. Wiedziałam też, że w czasie naszej rozłąki był związany z inną kobietą ale jak sam stwierdził, to była porażka.
Nasze wspólne życie nie było jednak takie jak na samym początku. Nie udało się wszystkiego zacząć od nowa jakby to co przeżyliśmy nigdy się nie wydarzyło. Mieliśmy do siebie pretensje, że jedno zostawiło drugie, że nie dogadaliśmy się wcześniej, że przysporzyliśmy sobie bólu. Ja byłam zazdrosna o tamtą kobietę, z którą był. Podejrzewałam go, gdy się spóźniał, nie wracał gdy był zamyślony. Z drugiej strony widziałam, że wiele się nie zmieniło nadal ciągle tylko wymagał ode mnie tylko, że tym razem ja stawiałam opór. Nie byłam już taka kochająca jak kiedyś i już tak bardzo się nie starałam (przyznaje to) bo miałam wrażenie, że on też niewiele z siebie daje. Oczywiście oliwy do ognia dolewali moi rodzice. Jednak powierzchownie mogłoby się wydawać, ze byliśmy szczęśliwi i były takie chwile, że promieniowałam radością. Jakaś głupia awantura i znowu odeszłam. Na 3 miesiące. PO trzech miesiącach poszłam do niego po jakąś głupią rzecz, którą była mi potrzebna a miał ją on. Wszystko odżyło....a potem to on przyszedł. I znów wróciliśmy do siebie...tylko, że teraz nasz związek ograniczał się do wspólnego łóżka, porannej bieganiny przed pracą, kłótni przed snem, kto kogo bardziej nie szanuje i kto jest gorszy w związku...w czasie kolejnych cichych dni On zdradził mnie z inną dziewczyną. Twierdzi, że się zakochał, wiedział, że zdrada, której mu nigdy nie wybaczę jest jedyna możliwością aby się rozejść na zawsze. Poinformował mnie o tym przez internet. O dziwo przeżyłam szok i depresję. Zmieniłam wszystko co się dało aby się ze mną nie kontaktował, chciałam być twarda i też zapomnieć.
Po dwóch miesiącach dostał mój nowy numer telefonu od kogoś znajomego i zadzwonił. Ma wyrzuty sumienia, że tak postąpił. Jest dalej z tamtą ale chyba bardziej dla reguły przekory bo czasem dzwoni, bo chce pogadać. Twierdzi, że nigdy do mnie nie wróci, ale z tego co mówi wnioskuje, że raczej najszczęśliwszy to on nie jest w nowym związku...
Minęło 5 lat - miłości, kłótni, szarpania się. Ja nadal nie umiem związać się z innym mężczyzną. Wiem, że ten, który jest w moim sercu jest bliższy niż dalszy od ideału i że dawanie ostatniej szansy po raz "enty" znów zakończy się rozstaniem. Jestem nieszczęśliwa bez niego i byłam nieszczęśliwa z nim. Nie wiem na czym ten paradoks polega. Ale jednego jestem pewna nigdy już nie będzie tak jak na początku, a żeby iść do przodu nie można oglądać się za siebie. Codziennie staram się o tym sobie przypominać i zamazywać te dobre wspomnienia.
Karola musimy iść do przodu choć nie mamy pewności, że będzie nam lepiej z kimś innym myślę, że warto podjąć taką próbę, otworzyć się na kogoś innego a nie "robić sobie powtórkę z rozrywki" w szaleńczo zmodyfikowanej wersji. Zwłaszcza, iż jak piszesz Twój mężczyzna już na początku nie może dojść z Toba do porozumienia choćby w kwestii mieszkania - uwierz jak tak jest teraz to już się nie zmieni.
Koniec moje długiego i pewnie przy nudnego wywodu.
JESTEM Z TOBĄ.Pozdrawiam:)


superek napisane