Proszę o radę...

napisał/a: mamitusia 2009-11-23 16:53
Witam wszystkich!!!

Jestem tutaj nowa i mam dość dziwny problem...
Zdaję sobie sprawę z tego, iż niektórzy z Was pewnie wezmą mnie za wariatkę, niedojrzałą kobietę, czy cośw tym rodzaju... Ale mam nadzieję, że choć część z Was mnie zrozumie.
Mam 23 lata, a mój mąż 31. Małżeństwem jesteśmy prawie 2,5, roku, a ogólnie razem jesteśmy prawie 6 lat. Mamy 1,5 rocznego synka. Już przed ślubem zauważyłam, że moje uczucia do obecnego wtedy narzeczonego nie są takie same, jak na początku związku. Na początku było super (wiadomo- byłam bardzo młoda, zauroczona), później trochę się zmieniło. On pił, często spotykał się z kumplami, jakieś tam imperezy beze mnie. Zawsze, gdy się kłóciliśmy, on mówił, że lepiej, gdy się rozejdziemy, a ja głupia zawsze go zatrzymywałam, myślałam, że żaden inny mnie nie zechce- głupi rozum miałam. O zerwaniu powtarzał zawsze przy kłótni. Aż wkońcu kiedyś nie wytrzymałam i zerwałam ja. Wtedy zaczęło się przepraszanie z jego strony, zaczął grozić, że sobie coś zrobi itp, itd. Wróciłam ze strachu. Potem było ok. Przestał pić, zerygnował z kumpli, ale moje uczucia już się zmieniły. No ale oszukiwałam się, że wszystko się jakoś ułoży. Zaplanowaliśmy ślub. Rok przed, zrozumiałam, że jednak Go nie kocham i znowu zerwałam. Wtedy rozpętała się "wojna". Płacz z jego strony, błaganie na kolanach, żebym wróciła. Wmieszał w to moich rodziców. Miałam 21 lat. Dostałam od nich niezły ochrzan!!! Że, jak ja mogę tak robić!!! Wesele zaplanowane!! On niby się tak dla mnie zmienił, bo przestał pić itd. Nie rozumieli, że ja poprostu nie kocham. Ale dosłownie za rękę zaprowadzili mnie do niego, że mam przeporosić i wrócić. Byłam na ich utrzymaniu, z nimi mieszkałam. Powiedzieli, że jeżeli od niego odejdę, to nie chcą widzieć żadnego innego chłopaka w domu. Co miałam zrobić??? Z płaczem wróciłam do P. Myślałam, że moje uczucia zmienią się po ślubie. Myliłam się. Po ślubie dowiedziałam się o paru niespłaconych kredytach męża. Byłam wściekła. Zaszłam w ciążę- myślałam- dziecko napewno zmieni moje uczucia. Przez jakiś czas było ok. Oczywiście po ślubie podczas kłótni też powiedział mi, że jego uczucia nie są takie same,jak kiedyś. Mówił to czesto. Ja zawszemilczała, nie komentowałam. Aż do teraz. Jakieś 3 tyg pokłóciliśmy się. On powiedział, że już mnie nie kocha tak, jak kiedyś. Ja powiedziałam to samo. Nie odzywaliśmy się do siebie. Aż nagle któregośdnia, on stwierdził, że chce wszystko naprawić. Zgodziłam się ze względu na dziecko. Ale ja nie potrafię udawać. Gdzieś po drodze uleciały moje uczucia do niego. Powiedziałam mu o tym. On ciągle o tym gadał, więc dlaczego ja nie mogę... No i rozpętała się kolejna "wojna". On zaraz pożalił się moim rodzicom (mieszkamy z nimi). Powiedział, że on się stara coś naprawić a ja nie chcę. I kolejny ochrzan od rodziców. Powiedziałam im, że ja go jużnie kocham. Nie rozumieją tego. Nie chcą słyszeć nic o rozwodzie. Są katolikami, dla nich to grzech. Przedwczoraj mąż przytulił się do mnie i powiedział, że mnie kocha. Ja milczałam. No i kolejna kłótnia, bo wkurzyło go, że też nie powiedziałam "kocham". Jak mam to powiedzieć, skoro tego nie czuję?? Nie wiem, co robić. Rodzice mnie nie rozumieją, on zwala wszystko na mnie, że to niby przeze mnie rozwala się małżeństwo. Wciąż gadał, że nie czuje tego, co kiedyś, a teraz nagle zaczął kochać. Nie rozumiem tego. Boję się odejść. Nie mam dokąd iść. Poza tym, nie chcę, żeby odebrał mi synka. Jeśli rozwód, to z jego winy. Ale jak długo mam czekać na jakiś jego błąd? Czy mam żyć z kimś, kogo nie kocham? Czy był ktośw takiej sytuacji??? Doradźcie, co mam robić. Jestem w totalnym dołku. Dodam, że w sypialni też nam się nie układa, ale to już z mojej winy. Poprostu nie będę się zmuszała do czegoś, czego nie chcę. Co robić?????
napisał/a: Seta 2009-11-23 20:06
mamitusia napisal(a):Aż wkońcu kiedyś nie wytrzymałam i zerwałam ja. Wtedy zaczęło się przepraszanie z jego strony, zaczął grozić, że sobie coś zrobi itp, itd.
[...]Wróciłam ze strachu.

Już sam fakt, że zastraszał Cię samobójstwem był czymś chorym. Ten facet to desperat, w tamtym czasie myślę, że sam nie wiedział czego chciał od życia...

Co do ślubu - istna nagonka, współczucia. Sądzę, że nie byłaś w tamtym czasie gotowa na ślub, że nacisk i szantaż Tobą górowały... Ale głupota głupotą...

Dlaczego boisz się, że on zabierze Ci dziecko? Z jakiego powodu? Pijesz, ćpasz, zostawiasz dziecko na pastwę losu i na jego głowie? Nie. Więc o to nie masz się co martwić, szczególnie że dziecko ma 1.5 roku. To jest małe dziecko, które powinno być z mamą.

Czy nie możesz z nim normalnie porozmawiać, by wrócił tam, skąd przyszedł bo chcesz przemyśleć to wszystko? Dlaczego tak łatwo kobieto się poddajesz, przecież nie jesteś niczyją niewolnicą!
napisał/a: MagdziSmith 2009-12-03 14:52
Wsłuchaj się w siebie. Ważne byś wiedziała czego naprawdę pragniesz. Jeżeli stwierdzisz, że związek z P. nie ma sensu - nie warto go kontynuować. To wcale nie jest dobre rozwiązanie - to nie będzie dla dobra dziecka. Dziecko będzie zauważało, że coś jest nie tak. A więc czasami lepiej jest wspólnie postanowić o zmianie swojego dotychczasowego życia, czy pozostając razem, czy też się rozchodząc..
napisał/a: fooria 2010-03-23 21:26
Żyjemy w takim kraju, jeszcze w takich czasach, gdy rodzina ma bardzo duży na nas wpływ, z drugiej strony Kościól, z trzeciej fatalna pomoc od państwa względem samotnych matek.

Mamitusiu, ja bym na Twoim miejscu najpierw się zastanowiła: czego Ci brak? Szacunku, zrozumienia, wsparcia? Powinnaś zdać sobie sprawę dlaczego już nic do tego człowieka nie czujesz. Wtedy bowiem będziesz wiedziała, czy ta Wasza dawna miłość jest do wskrzeszenia, czy nie.

Sama odeszłam od męża. Znalazłam sobie pracę, mam niepełnosprawne dziecko lecz mimo to wyprowadziłam się od niego, wynajęłam mieszkanie. Minęło 1,5 roku, musiałam wrócić do rodzinnego domu, gdyż wynajem mieszkania to kosmiczne kwoty ale po drodze przydarzyło mi się coś pięknego: Miłość :)

Nawiązując jednak do tego, co napisałam na wstępie: mój mąż zły nie był ale bardzo uległy względem swojej mamy, która dyktat wprowadzała (po ślubie zamieszkaliśmy u niej), on nie pił, nie bił, kochał mnie ale... No właśnie: ALE. Nie byłam najwyżej w tej hierarchii. Matkę, owszem, trzeba szanować ale żona jest najważniejsza. Kiedy sobie uświadomiłam, o co mam do niego żal - odeszłam. Próbowaliśmy to jeszcze jakoś sklecić, on cierpiał strasznie, szkoda mi go było ale widziałam, że on się nie zmieni, że taki już jest. Nie pantofel, nie nie, po prostu ma starszą, schorowaną matkę, której nic nie można powiedzieć bo zaraz ląduje w szpitalu z wysokim ciśnieniem. Tak więc odpuściłam. I nie żałuję. Pozdrawiam cieplutko :)
Cikitusia
napisał/a: Cikitusia 2010-03-23 22:07
Ja to cie niestety nie rozumiem skoro już tyle czasu czułaś że twoje uczucie nie jest takie jak powinno to po co się w to pchałaś dalej? Nikt nie miał prawa zmusić się do ślubu. Sama podjęłaś decyzje żeby w to iść dalej, więc..... co teraz zamierzasz zrobić? Odejść? Myślisz że teraz będzie łatwiej odejść niż kiedyś? Otóż teraz będzie dużo trudniej bo każdy powie że miałaś dom, męża a uciekłaś, bo każdy poda milion głupich powodów dlaczego odeszłaś, że ranisz dziecko itp. I pewnie za jakiś czas znów do niego wrócisz żeby to ratować ze względu na rodziców, dziecko, otoczenie. To jest moje zdanie, i pewnie zaraz ktoś na mnie naskoczy że ci nie pomagam itp, ale sądze że skoro tyle razy ulegałaś to teraz tez nic sie nie zmieni.
napisał/a: gruszka333 2010-05-30 22:35
Musiało by naprawdę stać się coś strasznego żebyś zrozumiała,że ten człowiek jest nie dla ciebie,a zarazem niespełna rozumu.Otrząśnij się szkoda twoich lat i zdrowia,czytałam o podobnym przypadku,który zakończył się na szczęście dobrze,dobrze by było żebyś tam zajrzała http://www.nexto.pl/e-prasa/sens_-_poradnik_psychologiczny_-_e-wydanie_p2435.xml
napisał/a: mau 2010-08-30 17:10
Albo zajrzyj na http://byłeżony.pl znajdziesz tam dużo wsparcia od kobiet w podobnej sytuacji. :)
napisał/a: lucretia1982 2010-09-20 07:35
mamitusia napisal(a):Witam wszystkich!!!

Jestem tutaj nowa i mam dość dziwny problem...
Zdaję sobie sprawę z tego, iż niektórzy z Was pewnie wezmą mnie za wariatkę, niedojrzałą kobietę, czy cośw tym rodzaju... Ale mam nadzieję, że choć część z Was mnie zrozumie.
Mam 23 lata, a mój mąż 31. Małżeństwem jesteśmy prawie 2,5, roku, a ogólnie razem jesteśmy prawie 6 lat. Mamy 1,5 rocznego synka. Już przed ślubem zauważyłam, że moje uczucia do obecnego wtedy narzeczonego nie są takie same, jak na początku związku. Na początku było super (wiadomo- byłam bardzo młoda, zauroczona), później trochę się zmieniło. On pił, często spotykał się z kumplami, jakieś tam imperezy beze mnie. Zawsze, gdy się kłóciliśmy, on mówił, że lepiej, gdy się rozejdziemy, a ja głupia zawsze go zatrzymywałam, myślałam, że żaden inny mnie nie zechce- głupi rozum miałam. O zerwaniu powtarzał zawsze przy kłótni. Aż wkońcu kiedyś nie wytrzymałam i zerwałam ja. Wtedy zaczęło się przepraszanie z jego strony, zaczął grozić, że sobie coś zrobi itp, itd. Wróciłam ze strachu. Potem było ok. Przestał pić, zerygnował z kumpli, ale moje uczucia już się zmieniły. No ale oszukiwałam się, że wszystko się jakoś ułoży. Zaplanowaliśmy ślub. Rok przed, zrozumiałam, że jednak Go nie kocham i znowu zerwałam. Wtedy rozpętała się "wojna". Płacz z jego strony, błaganie na kolanach, żebym wróciła. Wmieszał w to moich rodziców. Miałam 21 lat. Dostałam od nich niezły ochrzan!!! Że, jak ja mogę tak robić!!! Wesele zaplanowane!! On niby się tak dla mnie zmienił, bo przestał pić itd. Nie rozumieli, że ja poprostu nie kocham. Ale dosłownie za rękę zaprowadzili mnie do niego, że mam przeporosić i wrócić. Byłam na ich utrzymaniu, z nimi mieszkałam. Powiedzieli, że jeżeli od niego odejdę, to nie chcą widzieć żadnego innego chłopaka w domu. Co miałam zrobić??? Z płaczem wróciłam do P. Myślałam, że moje uczucia zmienią się po ślubie. Myliłam się. Po ślubie dowiedziałam się o paru niespłaconych kredytach męża. Byłam wściekła. Zaszłam w ciążę- myślałam- dziecko napewno zmieni moje uczucia. Przez jakiś czas było ok. Oczywiście po ślubie podczas kłótni też powiedział mi, że jego uczucia nie są takie same,jak kiedyś. Mówił to czesto. Ja zawszemilczała, nie komentowałam. Aż do teraz. Jakieś 3 tyg pokłóciliśmy się. On powiedział, że już mnie nie kocha tak, jak kiedyś. Ja powiedziałam to samo. Nie odzywaliśmy się do siebie. Aż nagle któregośdnia, on stwierdził, że chce wszystko naprawić. Zgodziłam się ze względu na dziecko. Ale ja nie potrafię udawać. Gdzieś po drodze uleciały moje uczucia do niego. Powiedziałam mu o tym. On ciągle o tym gadał, więc dlaczego ja nie mogę... No i rozpętała się kolejna "wojna". On zaraz pożalił się moim rodzicom (mieszkamy z nimi). Powiedział, że on się stara coś naprawić a ja nie chcę. I kolejny ochrzan od rodziców. Powiedziałam im, że ja go jużnie kocham. Nie rozumieją tego. Nie chcą słyszeć nic o rozwodzie. Są katolikami, dla nich to grzech. Przedwczoraj mąż przytulił się do mnie i powiedział, że mnie kocha. Ja milczałam. No i kolejna kłótnia, bo wkurzyło go, że też nie powiedziałam "kocham". Jak mam to powiedzieć, skoro tego nie czuję?? Nie wiem, co robić. Rodzice mnie nie rozumieją, on zwala wszystko na mnie, że to niby przeze mnie rozwala się małżeństwo. Wciąż gadał, że nie czuje tego, co kiedyś, a teraz nagle zaczął kochać. Nie rozumiem tego. Boję się odejść. Nie mam dokąd iść. Poza tym, nie chcę, żeby odebrał mi synka. Jeśli rozwód, to z jego winy. Ale jak długo mam czekać na jakiś jego błąd? Czy mam żyć z kimś, kogo nie kocham? Czy był ktośw takiej sytuacji??? Doradźcie, co mam robić. Jestem w totalnym dołku. Dodam, że w sypialni też nam się nie układa, ale to już z mojej winy. Poprostu nie będę się zmuszała do czegoś, czego nie chcę. Co robić?????


droga mamitusiu-mialam/mam podobną sytuację.Byliśmy razem 7 lat-w tym 5 przed ślubem.on już przed ślubem nie byl ideałem-nikt nie jest-ale w jego przypadku to było spanie do 15ej, uciekanie przed praca itd.dużo by opowiadac.Ale uwierzyłam , że się zmieni, poza tym wtedy bardzo go kochałam (tak mi sie wydawało)-mój pierwszy chlopak itd.Po ślubie nic sie nie zmienilo az nie wytrzymalam, kazałam mu sie wyniesc , wtedy zaczął odstawiac cyrki wlącznie z zostawianiem listow pożegnalnych, straszeniem samobójstwem , straszeniem , że mnie znisczzy itd.no i wciaz to gadanie "tak cie kocham" i czekanie az odpowiem a tu cisza (bo juz wiedzialam ze nic nie czuje. Wyprowadzil sie na pół roku.I wtedy zrobilam cos najgłupszego.Pozwolilam mu wrócic, bo mnie błagal na kolanach, że sie zmieni i poza tym nie miał gdzie mieszkac.postanowilam mu pomoc.Co chwilę (doslownie) mowil jak to kocha i ze ma depresje, ze go niszcze bo go nie kocham, ale do milosci się nie da zmusic niestety.
I tak po pol roku podjelam decyzje o rozwodzie.jestem na początku drogi on mi teraz wrzeszczy i robi cyrki , że sie zabije, ze beze mnie umrze ale na mnie juz to nie dziala, bo czuje sie wykonczona psychicznie i finansowo (caly czas go utrzymywalam).i naprawdę juz bym chciala byc po bo mam 28 lat a sie czuje jak nad grobem, biore psychotropy , mam nerwice i ledwo funkcjonuje.

zawsze bylam uważana za inteligentna, neistety okazalam sie kolejną naiwniaczką.
Tobie życze przemyslenia wszystkiego-jesli nei kochasz to wierz mi już nie pokochasz-ja probowalam ale nie da sie.
napisał/a: kasiulka00 2010-09-23 11:19
Jestem tutaj nowa i mam dość dziwny problem... :confused:

Witam. Nie wiem od czego zacząć ponieważ to co się stalo jest czymś niewyobrazalnym dla człowieka i trudnym do opisania i do wyobrazenia sobie ze cos takiego mogło sie stac, ale sprobuje. Dwa miesiace temu miałam ślub. Wszystko było pieknie przygotowane kościół, przyjecie i zabawa, było cudownie jak z bajki tak jak sobie wymarzyłam, niestety czar radosci bardzo szybko zniknął i zaczał sie horror. Kilka dni po slubie mój mąż oswiadczył ze chce rozwodu, zaczał szalec ze wszystko co bylo na weselu było źle, stale powtarzał ze od swoich gosci sie rozne rzeczy dowiaduje co im nie pasował i o wszystko maja on i oni ale. Nie wiem co mu tak bardzo niepasowało poniewaz moi goscie i znajomi sa bardzo zadowoleni, do dnia dzisiejszego wspominaja jakie dobre było jedzenie, jak ładnie wygladałam i jak dobrze sie bawili ( nawet pomimo tego ze zespol byl beznadziejny dostosowali sie do takiej muzyki jaka była i nic Mi nie powiedzieli bo nie chcieli mi robic przykrosci, dopiero pozniej jak moj maz zaczał wymyslac rozne rzeczy zapytałam mojej rodziny czy cos im niepasowało i sie dowiedziałam ze on nie ma powodu byc niezadowolony bo wszystko było super załatwione i dograne, a za tym wszystkim Ja z moja rodzina jezdziłam bo on stale nie miał czasu na nic i wszystko było mu nie potrzebne, ale zespol to byli znajomi mojego meza i ja nie mogłam nic zrobic zeby byl inny a pozatym powiedzial ze dobrze graja to mu uwierzyłam i sie zgodziłam).Od tej pory stale wypomina mi ze gdyby mnie nie poznał kilka lat temu to by był z kims innym i moze by był szczesliwy, ze on chce rozwodu, nie słysze od dnia slubu miłego słowa tylko stale kłótnie i wyzwiska, nie mam juz na to dłuzej siły. Tak bardzo go kochałam oddałam mu swoje serce, byłam na kazde zawołanie, wspierałam go gdy kłócił sie z matka, ale on odrzucał mnie wtedy nie chciał ze mna rozmawiac, nie odbierał nieraz cały dzien telefonu, bo twierdził ze on wtedy woli byc sam ze soba, mowiłam mu ze mnie tym rani ze mnie odrzuca, ze chce zeby mi sie zwierzał i byl szczery ze mna bo na tym polega zwiazek dwojga osob na wspolnym wsparciu w trudnych chwilach,ale on nie chciał, wolał milczec, wiele razy cyganic i krecic zebym sie tylko nie dowiedziała prawdy. Przez to ze nie byl ze mna szczery straciłam do niego zaufanie, powiedziałam mu ze skoro on nie mowi mi prawdy, ukrywa wiele rzeczy i nie jest szczery na codzien co robi itd to ja tez mu nie bede mowiła, bo bez sensu jak on wszystko o mnie bedzie wiedział gdzie ide po pracy, co robie itd a on mi nic nie mowi. Moje pytanie "co robisz" było szczere, chciałam zebysmy w jakis sposob uczestniczyli w swoim zyciu skoro widywalismy sie tylko raz w tygodniu, to był nieraz powod zagadania do niego gdy był zły ma cos lub na kogos nie koniecznie na mnie. I przestałam mu sie zwierzac i mowic wiele rzeczy jak dawniej bo czułam sie beznadziejnie ze ja mu mowie a on nie jest ze mna szczery. W miedzyczasie wiele roznych rzeczy dowiedziałam sie od jego matki ale gdy jemu o tym mowiłam wszystkiemu zaprzeczał. Z poczatku zastanawiałam sie jak matka chcaca zeby syn sie ozenił moze mowic takie rzeczy do jego przyszłej zony i zastanawiałam sie czy to jest prawda czy rzeczywiscie tak jest czy to prawda co ona mowi czy ona nie mowi tego przypadkiem celowo zebym go zostawiła bo bała sie ze z kolei zostanie sama jak faktycznie uswiadomiła sobie ze jej syn sie zeni ale poniewaz pewne fakty sie potwierdzały naocznie i od jego rodziny sie dowiadywałam ze to prawda to to jeszcze bardziej utwierdziło mnie w tym ze przestałam mu ufac przez to ze nie byl szczery nie przyznał sie do tego co ona i inni mowili. Nie raz mowil do mnie brzydkie słowa ktore bardzo mnie bolały i raniły, bardzo duzo razy przez niego plakałam jak sie ze mna poklocil przez telefon i mi nawtykał roznych "słów", ale pomimo ze tak mnie traktował ja bardzo chciałam byc z nim. Nieraz sie poklocilismy i zastanawiałam sie jak on moze mi tak robic? dlaczego? myslałam przeciez ja nie zasłuzyłam na to? ale za jakis czas po tym co było nie tak był miły, kochany wydawało mi sie zawsze ze bardzo mnie kocha i zakazdym razem mu wybaczałam rózne rzeczy, owszem nie zapominałam bo to tkwiło i tkwi nadal w moim sercu ale wybaczałam na dana chwile jego przewinienie, wyciagałam reke na zgode nawet jak to nie była moja wina to jakies nieporozumienie bo bardzo mi na nim zalezało zeby go nie stracic i byłam wstanie wszystko dla niego zrobic zeby był ze mna, stale go przepraszałam i prosiłam zeby sie nie gniewał. Zawsze byłam mu wdzieczna za to co od niego dostałam jakies drobne upominki, kwiaty czy pomadki. Nieraz było mi naprawde bardzo przykro on nawet niezdawał sobie sprawy jak bardzo cierpiałam w sercu, jak płakałam gdy mowił cos złego, nawet jak sie poklocilismy to plakałam bo zastanawiałam sie czy to moja wina czy jego ( ale on o tym nie wiedział, nigdy nie wierzył jak płacze, widziała tylko moja rodzina, chociaz pozniej sie z tym ukrywałam płakałam jak szłam do łazienki albo jak lezałam wieczor przed snem tuliłam sie pod kołdrą tak zeby mnie nikt nie słyszał). I faktycznie nikt oniczym nie wiedział. Wiele razy łagodziłam rózne sytuacje gdy cos było zle, ale teraz z czasem widze ze popełniłam duzy bład ustepujac mu na kazdym kroku, robiac wielokrotnie to co on chciał i godzac sie na jego propozycje. Mimo to ze nieraz miałam inne zdanie godziłam sie na jego propozycje, dla spokoju zeby sie nie kłócic. Przyzwyczaił sie do tego ze to co on mowi jest najwazniejsze ze musi byc tak jak on mowi i w pewnym momencie zatraciło sie to co ja chciałam, nie miało dla niego znaczenia to ze ja chce inaczej, ze ja mam inne zdanie. Przyczym jak mu o tym powiedziałam to sie wkurzam ze przeciez on liczy sie z moim zdaniem. Czasem robilismy cos tak jak ja chciałam ale wielokrotnie myslałam i wiedziałam ze gdy sie nie zgodze to bedzie kłotnia i nieporozumienia i "niemiłe słowa" wiec wolałam ustapic.
To jest dla mnie nie do pojecia poniewaz nie tak sobie to wyobrazałam. Chciałam byc szczesliwa zona i matka, miec u swego boku kochajacego meza ktory bedzie mnie wspierał a ja jego , na ktorego bym zawsze mogła liczyc na dobre i złe chwile. Nie wiem co sie stało. Był taki dobry dla mnie, wydawało mi sie ze swiata poza mna nie widzi, owszem z poczatku naszej znajomosci byl inny, potem sie troche zmienił, mielismy lepsze i gorsze chwile ale nikt nie mowi ze swiat i zycie jest usłane rozami i wiem ze nie jestm krolewna i nie spotkam ksiecia z bajki ale chciałam byc ze zykłym człowiekiem i moc obdarzac go swoja wielka miłoscia i czułoscia jaka mam w sercu.
Teraz dalej gdy rozmawiamy i mu cos niepasuje powtarza ze odejdzie, za kazdym razem ze chce rozwodu. Prosze pomozcie co mam zrobic? Jak dalej zyc? Jest jakas szansa zeby on sie zmienił? Narazie nie ma zadnej poprawy na lepiej. Przynajmniej ja nie widze. Jestem załamana tym co mam zrobic prosze pomozcie. Trwac dalej w tym zwiazku ktory zaczał sie dopiero dwa miesiace temu czy dac sobie spokoj? Nie wiem co mam robic?
napisał/a: kasiulka00 2010-09-23 11:28
ja by Pozwolilam mu wrócic ale on nawet mnie nie przeprosił nie błagal mnie na kolanach, że sie zmieni nie probuje powiedziec " przepraszam to moja wina " tylko winy upatruje we mnie ja tez mam niecałe 30 lat a sie czuje jak bym była staruszka, bardzo schudłam, twarz mi sie bardzo zmieniła, zmarszczki mi sie zrobiły bo zeszczuplałam, a on wyglada jak paczek, po nim nie widac ze cokolwiek przezywa, on tak nie przezywa tego jak ja, nie chudnie z nerwow, a nawet jakby schudł to by po nim nie bylo widac :( tylko na zdrowie by mu wyszło
a to moja historia

Witam. Nie wiem od czego zacząć ponieważ to co się stalo jest czymś niewyobrazalnym dla człowieka i trudnym do opisania i do wyobrazenia sobie ze cos takiego mogło sie stac, ale sprobuje. Dwa miesiace temu miałam ślub. Wszystko było pieknie przygotowane kościół, przyjecie i zabawa, było cudownie jak z bajki tak jak sobie wymarzyłam, niestety czar radosci bardzo szybko zniknął i zaczał sie horror. Kilka dni po slubie mój mąż oswiadczył ze chce rozwodu, zaczał szalec ze wszystko co bylo na weselu było źle, stale powtarzał ze od swoich gosci sie rozne rzeczy dowiaduje co im nie pasował i o wszystko maja on i oni ale. Nie wiem co mu tak bardzo niepasowało poniewaz moi goscie i znajomi sa bardzo zadowoleni, do dnia dzisiejszego wspominaja jakie dobre było jedzenie, jak ładnie wygladałam i jak dobrze sie bawili ( nawet pomimo tego ze zespol byl beznadziejny dostosowali sie do takiej muzyki jaka była i nic Mi nie powiedzieli bo nie chcieli mi robic przykrosci, dopiero pozniej jak moj maz zaczał wymyslac rozne rzeczy zapytałam mojej rodziny czy cos im niepasowało i sie dowiedziałam ze on nie ma powodu byc niezadowolony bo wszystko było super załatwione i dograne, a za tym wszystkim Ja z moja rodzina jezdziłam bo on stale nie miał czasu na nic i wszystko było mu nie potrzebne, ale zespol to byli znajomi mojego meza i ja nie mogłam nic zrobic zeby byl inny a pozatym powiedzial ze dobrze graja to mu uwierzyłam i sie zgodziłam).Od tej pory stale wypomina mi ze gdyby mnie nie poznał kilka lat temu to by był z kims innym i moze by był szczesliwy, ze on chce rozwodu, nie słysze od dnia slubu miłego słowa tylko stale kłótnie i wyzwiska, nie mam juz na to dłuzej siły. Tak bardzo go kochałam oddałam mu swoje serce, byłam na kazde zawołanie, wspierałam go gdy kłócił sie z matka, ale on odrzucał mnie wtedy nie chciał ze mna rozmawiac, nie odbierał nieraz cały dzien telefonu, bo twierdził ze on wtedy woli byc sam ze soba, mowiłam mu ze mnie tym rani ze mnie odrzuca, ze chce zeby mi sie zwierzał i byl szczery ze mna bo na tym polega zwiazek dwojga osob na wspolnym wsparciu w trudnych chwilach,ale on nie chciał, wolał milczec, wiele razy cyganic i krecic zebym sie tylko nie dowiedziała prawdy. Przez to ze nie byl ze mna szczery straciłam do niego zaufanie, powiedziałam mu ze skoro on nie mowi mi prawdy, ukrywa wiele rzeczy i nie jest szczery na codzien co robi itd to ja tez mu nie bede mowiła, bo bez sensu jak on wszystko o mnie bedzie wiedział gdzie ide po pracy, co robie itd a on mi nic nie mowi. Moje pytanie "co robisz" było szczere, chciałam zebysmy w jakis sposob uczestniczyli w swoim zyciu skoro widywalismy sie tylko raz w tygodniu, to był nieraz powod zagadania do niego gdy był zły ma cos lub na kogos nie koniecznie na mnie. I przestałam mu sie zwierzac i mowic wiele rzeczy jak dawniej bo czułam sie beznadziejnie ze ja mu mowie a on nie jest ze mna szczery. W miedzyczasie wiele roznych rzeczy dowiedziałam sie od jego matki ale gdy jemu o tym mowiłam wszystkiemu zaprzeczał. Z poczatku zastanawiałam sie jak matka chcaca zeby syn sie ozenił moze mowic takie rzeczy do jego przyszłej zony i zastanawiałam sie czy to jest prawda czy rzeczywiscie tak jest czy to prawda co ona mowi czy ona nie mowi tego przypadkiem celowo zebym go zostawiła bo bała sie ze z kolei zostanie sama jak faktycznie uswiadomiła sobie ze jej syn sie zeni ale poniewaz pewne fakty sie potwierdzały naocznie i od jego rodziny sie dowiadywałam ze to prawda to to jeszcze bardziej utwierdziło mnie w tym ze przestałam mu ufac przez to ze nie byl szczery nie przyznał sie do tego co ona i inni mowili. Nie raz mowil do mnie brzydkie słowa ktore bardzo mnie bolały i raniły, bardzo duzo razy przez niego plakałam jak sie ze mna poklocil przez telefon i mi nawtykał roznych "słów", ale pomimo ze tak mnie traktował ja bardzo chciałam byc z nim. Nieraz sie poklocilismy i zastanawiałam sie jak on moze mi tak robic? dlaczego? myslałam przeciez ja nie zasłuzyłam na to? ale za jakis czas po tym co było nie tak był miły, kochany wydawało mi sie zawsze ze bardzo mnie kocha i zakazdym razem mu wybaczałam rózne rzeczy, owszem nie zapominałam bo to tkwiło i tkwi nadal w moim sercu ale wybaczałam na dana chwile jego przewinienie, wyciagałam reke na zgode nawet jak to nie była moja wina to jakies nieporozumienie bo bardzo mi na nim zalezało zeby go nie stracic i byłam wstanie wszystko dla niego zrobic zeby był ze mna, stale go przepraszałam i prosiłam zeby sie nie gniewał. Zawsze byłam mu wdzieczna za to co od niego dostałam jakies drobne upominki, kwiaty czy pomadki. Nieraz było mi naprawde bardzo przykro on nawet niezdawał sobie sprawy jak bardzo cierpiałam w sercu, jak płakałam gdy mowił cos złego, nawet jak sie poklocilismy to plakałam bo zastanawiałam sie czy to moja wina czy jego ( ale on o tym nie wiedział, nigdy nie wierzył jak płacze, widziała tylko moja rodzina, chociaz pozniej sie z tym ukrywałam płakałam jak szłam do łazienki albo jak lezałam wieczor przed snem tuliłam sie pod kołdrą tak zeby mnie nikt nie słyszał). I faktycznie nikt oniczym nie wiedział. Wiele razy łagodziłam rózne sytuacje gdy cos było zle, ale teraz z czasem widze ze popełniłam duzy bład ustepujac mu na kazdym kroku, robiac wielokrotnie to co on chciał i godzac sie na jego propozycje. Mimo to ze nieraz miałam inne zdanie godziłam sie na jego propozycje, dla spokoju zeby sie nie kłócic. Przyzwyczaił sie do tego ze to co on mowi jest najwazniejsze ze musi byc tak jak on mowi i w pewnym momencie zatraciło sie to co ja chciałam, nie miało dla niego znaczenia to ze ja chce inaczej, ze ja mam inne zdanie. Przyczym jak mu o tym powiedziałam to sie wkurzam ze przeciez on liczy sie z moim zdaniem. Czasem robilismy cos tak jak ja chciałam ale wielokrotnie myslałam i wiedziałam ze gdy sie nie zgodze to bedzie kłotnia i nieporozumienia i "niemiłe słowa" wiec wolałam ustapic.
To jest dla mnie nie do pojecia poniewaz nie tak sobie to wyobrazałam. Chciałam byc szczesliwa zona i matka, miec u swego boku kochajacego meza ktory bedzie mnie wspierał a ja jego , na ktorego bym zawsze mogła liczyc na dobre i złe chwile. Nie wiem co sie stało. Był taki dobry dla mnie, wydawało mi sie ze swiata poza mna nie widzi, owszem z poczatku naszej znajomosci byl inny, potem sie troche zmienił, mielismy lepsze i gorsze chwile ale nikt nie mowi ze swiat i zycie jest usłane rozami i wiem ze nie jestm krolewna i nie spotkam ksiecia z bajki ale chciałam byc ze zykłym człowiekiem i moc obdarzac go swoja wielka miłoscia i czułoscia jaka mam w sercu.
Teraz dalej gdy rozmawiamy i mu cos niepasuje powtarza ze odejdzie, za kazdym razem ze chce rozwodu. Prosze pomozcie co mam zrobic? Jak dalej zyc? Jest jakas szansa zeby on sie zmienił? Narazie nie ma zadnej poprawy na lepiej. Przynajmniej ja nie widze. Jestem załamana tym co mam zrobic prosze pomozcie. Trwac dalej w tym zwiazku ktory zaczał sie dopiero dwa miesiace temu czy dac sobie spokoj? Nie wiem co mam robic?
napisał/a: kasiulka00 2010-09-23 11:33
ja by Pozwolilam mu wrócic ale on nawet mnie nie przeprosił nie błagal mnie na kolanach, że sie zmieni nie probuje powiedziec " przepraszam to moja wina " tylko winy upatruje we mnie ja tez mam niecałe 30 lat a sie czuje jak bym była staruszka, bardzo schudłam, twarz mi sie bardzo zmieniła, zmarszczki mi sie zrobiły bo zeszczuplałam, a on wyglada jak paczek, po nim nie widac ze cokolwiek przezywa, on tak nie przezywa tego jak ja, nie chudnie z nerwow, a nawet jakby schudł to by po nim nie bylo widac :( tylko na zdrowie by mu wyszło
a to moja historia

Witam. Nie wiem od czego zacząć ponieważ to co się stalo jest czymś niewyobrazalnym dla człowieka i trudnym do opisania i do wyobrazenia sobie ze cos takiego mogło sie stac, ale sprobuje. Dwa miesiace temu miałam ślub. Wszystko było pieknie przygotowane kościół, przyjecie i zabawa, było cudownie jak z bajki tak jak sobie wymarzyłam, niestety czar radosci bardzo szybko zniknął i zaczał sie horror. Kilka dni po slubie mój mąż oswiadczył ze chce rozwodu, zaczał szalec ze wszystko co bylo na weselu było źle, stale powtarzał ze od swoich gosci sie rozne rzeczy dowiaduje co im nie pasował i o wszystko maja on i oni ale. Nie wiem co mu tak bardzo niepasowało poniewaz moi goscie i znajomi sa bardzo zadowoleni, do dnia dzisiejszego wspominaja jakie dobre było jedzenie, jak ładnie wygladałam i jak dobrze sie bawili ( nawet pomimo tego ze zespol byl beznadziejny dostosowali sie do takiej muzyki jaka była i nic Mi nie powiedzieli bo nie chcieli mi robic przykrosci, dopiero pozniej jak moj maz zaczał wymyslac rozne rzeczy zapytałam mojej rodziny czy cos im niepasowało i sie dowiedziałam ze on nie ma powodu byc niezadowolony bo wszystko było super załatwione i dograne, a za tym wszystkim Ja z moja rodzina jezdziłam bo on stale nie miał czasu na nic i wszystko było mu nie potrzebne, ale zespol to byli znajomi mojego meza i ja nie mogłam nic zrobic zeby byl inny a pozatym powiedzial ze dobrze graja to mu uwierzyłam i sie zgodziłam).Od tej pory stale wypomina mi ze gdyby mnie nie poznał kilka lat temu to by był z kims innym i moze by był szczesliwy, ze on chce rozwodu, nie słysze od dnia slubu miłego słowa tylko stale kłótnie i wyzwiska, nie mam juz na to dłuzej siły. Tak bardzo go kochałam oddałam mu swoje serce, byłam na kazde zawołanie, wspierałam go gdy kłócił sie z matka, ale on odrzucał mnie wtedy nie chciał ze mna rozmawiac, nie odbierał nieraz cały dzien telefonu, bo twierdził ze on wtedy woli byc sam ze soba, mowiłam mu ze mnie tym rani ze mnie odrzuca, ze chce zeby mi sie zwierzał i byl szczery ze mna bo na tym polega zwiazek dwojga osob na wspolnym wsparciu w trudnych chwilach,ale on nie chciał, wolał milczec, wiele razy cyganic i krecic zebym sie tylko nie dowiedziała prawdy. Przez to ze nie byl ze mna szczery straciłam do niego zaufanie, powiedziałam mu ze skoro on nie mowi mi prawdy, ukrywa wiele rzeczy i nie jest szczery na codzien co robi itd to ja tez mu nie bede mowiła, bo bez sensu jak on wszystko o mnie bedzie wiedział gdzie ide po pracy, co robie itd a on mi nic nie mowi. Moje pytanie "co robisz" było szczere, chciałam zebysmy w jakis sposob uczestniczyli w swoim zyciu skoro widywalismy sie tylko raz w tygodniu, to był nieraz powod zagadania do niego gdy był zły ma cos lub na kogos nie koniecznie na mnie. I przestałam mu sie zwierzac i mowic wiele rzeczy jak dawniej bo czułam sie beznadziejnie ze ja mu mowie a on nie jest ze mna szczery. W miedzyczasie wiele roznych rzeczy dowiedziałam sie od jego matki ale gdy jemu o tym mowiłam wszystkiemu zaprzeczał. Z poczatku zastanawiałam sie jak matka chcaca zeby syn sie ozenił moze mowic takie rzeczy do jego przyszłej zony i zastanawiałam sie czy to jest prawda czy rzeczywiscie tak jest czy to prawda co ona mowi czy ona nie mowi tego przypadkiem celowo zebym go zostawiła bo bała sie ze z kolei zostanie sama jak faktycznie uswiadomiła sobie ze jej syn sie zeni ale poniewaz pewne fakty sie potwierdzały naocznie i od jego rodziny sie dowiadywałam ze to prawda to to jeszcze bardziej utwierdziło mnie w tym ze przestałam mu ufac przez to ze nie byl szczery nie przyznał sie do tego co ona i inni mowili. Nie raz mowil do mnie brzydkie słowa ktore bardzo mnie bolały i raniły, bardzo duzo razy przez niego plakałam jak sie ze mna poklocil przez telefon i mi nawtykał roznych "słów", ale pomimo ze tak mnie traktował ja bardzo chciałam byc z nim. Nieraz sie poklocilismy i zastanawiałam sie jak on moze mi tak robic? dlaczego? myslałam przeciez ja nie zasłuzyłam na to? ale za jakis czas po tym co było nie tak był miły, kochany wydawało mi sie zawsze ze bardzo mnie kocha i zakazdym razem mu wybaczałam rózne rzeczy, owszem nie zapominałam bo to tkwiło i tkwi nadal w moim sercu ale wybaczałam na dana chwile jego przewinienie, wyciagałam reke na zgode nawet jak to nie była moja wina to jakies nieporozumienie bo bardzo mi na nim zalezało zeby go nie stracic i byłam wstanie wszystko dla niego zrobic zeby był ze mna, stale go przepraszałam i prosiłam zeby sie nie gniewał. Zawsze byłam mu wdzieczna za to co od niego dostałam jakies drobne upominki, kwiaty czy pomadki. Nieraz było mi naprawde bardzo przykro on nawet niezdawał sobie sprawy jak bardzo cierpiałam w sercu, jak płakałam gdy mowił cos złego, nawet jak sie poklocilismy to plakałam bo zastanawiałam sie czy to moja wina czy jego ( ale on o tym nie wiedział, nigdy nie wierzył jak płacze, widziała tylko moja rodzina, chociaz pozniej sie z tym ukrywałam płakałam jak szłam do łazienki albo jak lezałam wieczor przed snem tuliłam sie pod kołdrą tak zeby mnie nikt nie słyszał). I faktycznie nikt oniczym nie wiedział. Wiele razy łagodziłam rózne sytuacje gdy cos było zle, ale teraz z czasem widze ze popełniłam duzy bład ustepujac mu na kazdym kroku, robiac wielokrotnie to co on chciał i godzac sie na jego propozycje. Mimo to ze nieraz miałam inne zdanie godziłam sie na jego propozycje, dla spokoju zeby sie nie kłócic. Przyzwyczaił sie do tego ze to co on mowi jest najwazniejsze ze musi byc tak jak on mowi i w pewnym momencie zatraciło sie to co ja chciałam, nie miało dla niego znaczenia to ze ja chce inaczej, ze ja mam inne zdanie. Przyczym jak mu o tym powiedziałam to sie wkurzam ze przeciez on liczy sie z moim zdaniem. Czasem robilismy cos tak jak ja chciałam ale wielokrotnie myslałam i wiedziałam ze gdy sie nie zgodze to bedzie kłotnia i nieporozumienia i "niemiłe słowa" wiec wolałam ustapic.
To jest dla mnie nie do pojecia poniewaz nie tak sobie to wyobrazałam. Chciałam byc szczesliwa zona i matka, miec u swego boku kochajacego meza ktory bedzie mnie wspierał a ja jego , na ktorego bym zawsze mogła liczyc na dobre i złe chwile. Nie wiem co sie stało. Był taki dobry dla mnie, wydawało mi sie ze swiata poza mna nie widzi, owszem z poczatku naszej znajomosci byl inny, potem sie troche zmienił, mielismy lepsze i gorsze chwile ale nikt nie mowi ze swiat i zycie jest usłane rozami i wiem ze nie jestm krolewna i nie spotkam ksiecia z bajki ale chciałam byc ze zykłym człowiekiem i moc obdarzac go swoja wielka miłoscia i czułoscia jaka mam w sercu.
Teraz dalej gdy rozmawiamy i mu cos niepasuje powtarza ze odejdzie, za kazdym razem ze chce rozwodu. Prosze pomozcie co mam zrobic? Jak dalej zyc? Jest jakas szansa zeby on sie zmienił? Narazie nie ma zadnej poprawy na lepiej. Przynajmniej ja nie widze. Jestem załamana tym co mam zrobic prosze pomozcie. Trwac dalej w tym zwiazku ktory zaczał sie dopiero dwa miesiace temu czy dac sobie spokoj? Nie wiem co mam robic?