Konkurs „ Lato z kryminałem”

napisał/a: wojk 2010-08-04 11:06
-Kończyłam akurat pisać sprawozdanie, kiedy usłyszałam głośny huk- informowała inspektora Talara podekscytowana pani Bożena.- Wybiegłam na korytarz i zobaczyłam, jak z gabinetu szefa wybiega mężczyzna w szarym prochowcu. W lewej ręce trzymał pistolet, a prawą podtrzymywał szalik, zasłaniający twarz. Na szczęście nie dostrzegł mnie i zbiegł schodami ku wyjściu. Zajrzałam do gabinetu. Szef leżał zakrwawiony na podłodze koło biurka. Sejf był otwarty i pusty.
Inspektor podziękował pani Bożenie i wspólnie z policjantem weszli do pokoju, w którym dokonano zbrodni. Na białej, zakrwawionej koszuli denata inspektor dostrzegł ciemne plamki spalonego prochu, a na dywanie pod oknem, tuż obok doniczki z fikusem łuskę. "Bandyta musiał strzelać z bliskiej odległości"- pomyślał Talar, a następnie obejrzał sejf. -Klucze do niego, oprócz prezesa mają jego dwaj bratankowie, panowie Adam i Edward- oświadczyła pani Bożena.
-Sierżancie, proszę przywieźć na komendę Adama, a ja jadę po tego drugiego.
Edwarda nie było w domu. Gosposia poinformowała policjanta, że wyszedł na jakieś ważne spotkanie i pozwoliła obejrzec mieszkanie. W gustownie urządzonym gabinecie na biurku, tuz obok komputera, leżał papier listowy i eleganckie wieczne pióro. Inspektor odkręcił jego nakrętkę, chwycił, tak jakby miał nim pisać, i spojrzał na stalówkę. Tak jak przewidział, była wykonana z kilkukaratowego złota. Kiedy odkładał pióro na miejsce, że ma poplamioną atramentem wewnętrzną stronę środkowego palca prawej dłoni. "Widocznie pękł zbiorniczek"- pomyślał Talar. Wyszedł z gabinetu, pożegnał gosposię i chwilę później był już w komendzie, gdzie czekał na niego sierżant.
-Panie inspektorze, w mieszkaniu Adama znalazłem pistolet i dlatego podejrzewam go, że to on zabił i ograbił wujka. Z presłuchań świadków wynika, że w sejfie były dokumenty, które pozwolą temu, kto je zabrał, wejść w posiadanie sporego majątku.
Inspektor zaprosił zdenerwowanego Adama do swojego pokoju. Talar chwilę przyglądał sie mężczyźnie, a następnie poprosił, aby na kartce papieru napisał, co robił w czasie, kiedy zamordowano jego wujka. Kiedy Adam skończył, Talar zapytał go czy ma pozwolenie na broń. Po otrzymaniu odpowiedzi twierdzącej, inspektor zadzwonił do sierżanta i polecił: -Proszę przywieźć Edwarda. Najprawdopodobniej już wrócił ze spotkania, o którym wspominała gosposia.
Pół godziny później do pokoju inspektora sierżant wprowadził Edwarda. Kiedy mężczyzna ściągał kurtkę i wieszał ją na wieszaku, Talar dostrzegł na jego wskazującym palcu lewej dłoni plamkę po atramencie. Inspektor polecił usiąść mężczyźnie naprzeciw siebie i niespodziewanie kategorycznym głosem oznajmił: - oskarżam pana o zamordowanie wujka. Czy przyznaje się pan do popełnienia przestępstwa?
- Tak, to ja go zabiłem. Ale jak pan na to wpadł?
napisał/a: evja 2010-08-04 16:01
Max znowu wezwał mnie do biura. Kolejna sprawa nie cierpiąca zwłoki. Okropny dzień, za oknem leje. Tak... wyjątkowo wyglądają ulice moskiewskiego przedmieścia, niestety ten widok może zachwycać tylko kiedy ze spokojem patrzę na niego przez okno. Zamawiam taksówkę i w pośpiechu próbuję rozczesać nieokrzesane po nocy włosy.
Przemiły kierowca. Kolejny palant chcący wyłudzić ode mnie numer telefonu. Mój zawód nauczył mnie pozy wiecznej kokietki. Nawet w tak naturalnej chwili moje nogi ułożone są zgrabnie jak wyreżyserowane u dziennikarki w wiadomościach, usta jak zwykle kuszące i ten mój koszmarny nawyk bawienia się włosami. Dobrze, zmieniam zdanie. To jednak biedny taksówkarz, który uległ mojemu czarowi.
W końcu dostałam się na miejsce. Nacisnęłam guzik domofonu i jak zwykle odebrała wścibska sprzątaczka, która nim otworzyła zadała setki bzdurnych pytań. Jak dobrze już jechać windą i mieć wywiad środowiskowy za sobą.
Drzwi mojego pracodawcy były otwarte. Jak zwykle moja przebojowa natura bez pukania kazała mi wedrzeć się do pokoju. Moje oczy ujrzały leżącego na podłodze Maxa. Nie ruszał się, moje nogi z przerażenia wrosły w ziemię. Stałam tak kilka minut po czym ocknęłam się i w popłochu opuściłam gabinet szybko wychodząc z budynku.
Wsiadłam do taksówki i pojechałam do domu. Cała w nerwach włączyłam lokalne wiadomości. Okazało się, że jestem główną podejrzaną zabójstwa znanego Maxa Łuczenki - wysokiej rangi biznesmena. Pracownicy, w tym sprzątaczka widziała tylko mnie biegniącą do gabinetu szefa i równie szybko opuszczającą siedzibę.
I co ja najlepszego zrobiłam? Dlaczego uciekłam z tego gabinetu? Tak, bałam się, że będę główną podejrzaną. Teraz jest jeszcze gorzej, bo jak wytłumaczę swoją ucieczkę? Muszę odkryć kto jest prawdziwym zabójcą.
Jak najszybciej spakowałam swoje manatki i wyruszyłam do przyjaciółki, której jako jedynej mogłam zaufać.
Po godzinnym pakowaniu postanowiłam jeszcze raz włączyć telewizję. Nie mogłam uwierzyć kiedy usłyszałam, że prawdziwy zabójca Maxa został już złapany. Nasza firma brała udział w przetargu, szef konkurencji postanowił zniszczyć rywali.
A już myślałam, że moja głupota wpakowała mnie w niezłe bagno.
napisał/a: pakosia 2010-08-04 16:29
Lubię pomarańcze, bo zwróciły mi wolność... Słuchaj, Ty nie wiesz co to znaczy wolność po tym, co ja przeszedłem z Mary Lou. Była piękna jak sen, ale zła jak sam grzech. I lubiła pomarańcze, oj, lubiła. Na początku przynosiłem jej te pomarańcze kilogramami, taki byłem zachwycony. Mogłem patrzeć godzinami jak je jadła, taka roześmiana i piękna, i myślałem, ze jest cała moja. A potem się zaczęło... Słuchaj, ja nie miałem pojęcia, że kobieta może być taka zazdrosna i opętana. Sprawdzała mnie od rana do nocy. Na początku to było nawet zabawne - jadła te swoje pomarańcze, kąsała miąższ tymi drobnymi ząbkami, a sok spływał jej po brodzie i po palcach. Patrzyłem na nią jak urzeczony, a ona wypytywała, niby żartem, z kim zjadłem lunch, z którym dyrektorem omawiałem mój najnowszy projekt, o której byłem u mechanika, ile czasu tam spędziłem... Potem bawiła się moją komórką, mówiła, że musi sprawdzić sms-y, czy zachowuję te od niej... Stara, nigdy by mi nie przyszło do głowy, do czego mnie to doprowadzi...Pamiętam jak dziś jak budziła mnie w nocy, żeby zrobić mi awanturę, bo obliczyła, że nie zgadza się jej pięć minut czasu w mojej relacji z popołudnia... Bałem się wracać do domu, miałem dość, przestała mnie już nawet pociągać, taka szalona, opętana wizją moich domniemanych zdrad... I wreszcie ta fatalna noc. Obudziłem się tknięty złym przeczuciem, a Mary Lou stała nade mną z nożem do krojenia mięsa. Ale to już nie była moja Mary. To był diabeł wcielony. Nawet nie próbowałem z nią rozmawiać, instynktownie sturlałem się z łóżka i zacząłem uciekać... A ona za mną, z tym nożem. Dobiegłem na schody, udało mi się zbiec do półpiętra, i wtedy ona pokazała się za mną, zaślepiona dziką furią i ...nagle, w ułamku chwili, straciła równowagę i z rozpaczliwym krzykiem spadła ze schodów. Zanim dobiegłem, żeby sprawdzić jej puls, już nie żyła. I teraz pewnie myślisz co ta cała historia ma do pomarańczy?...
Ano to, że gdyby nie mała pomarańcza roztrzaskana na jej bucie i pod jej ciałem, to żaden sąd by mi nie uwierzył, że to nie ja ją zepchnąłem z tych schodów. Bo wiesz, w kobiety psychopatki to żaden sąd nie chce uwierzyć… A tak, to badania potwierdziły moją niewinność – Mary Lou potknęła się na pomarańczy… Co mówisz? Że mi wcale nie wierzysz?... Że niby to ja zabiłem Mary Lou i że jestem psychopatą? No co Ty opowiadasz, głupia, przestań. Chodź, zjedz lepiej pomarańcze, popatrz jakie piękne, chyba się nie boisz?...
napisał/a: ~wiewiorczak 2010-08-05 13:35
Krece ,wiercę ,pot Spływa Po Mnie ,goraco Czuję Jak Całe Ciało Moje Plonie ,niewiem Czy To Z Nerwów Czy Może Ze Strachu ,a Może Z Choroby,sprwadzam Reką Czoło Trochę Gorące Ale Czy To Gorączka Czy Może Jakaś Zjawa,
Budze Się ,wokół Mnie Ciemnośc ,całe Ciało Drzy Widze Jak Włosy Na Rekach Mi Się Jeżą .bry .
Gdzie Ja Jestem Staram Się Przypomniec Co Się Stało Ale Nie Umię
-czuje Ból W Mojej Głowie Ostry Jakby Mi Ktoś Noże Czaszkę Tnął.
Otwieram Oczy Całe Posklejne ,we Włsoach Ziemia ,dotykam Głowy Boli -ał Jak Boli
Jestem Nad Jeziorme Jest Ciemno
No Nie Zupełnie Moze 3 Nad Ranem Bo Juz Widze że Zaniedługo Słońce Zejdzie.księzyc Odbija Się W Tafli Maego Jeziorka ,przypominam Sobie Jestem Na Wczasach.
-boze! A Gdzie Sa Qwszyscy,gdziereaszta Ekipy Naszej Paczki,
-co Ja Tutaj Sma Robię
-gdzie Ja Jestem
I Krzycze Ale Mój Krzyk Zledwościa Wydostaje Się Z Moich Ust .gardło Boli,okropnie Boli,
Patrze Nogi Mam Związane Jakims Starym Sznurem Który śmierdzi Tartakiem I Ropą - A Może To Zapach Tych Drzew ,
Ręce Mam Całe W Siniakach I Pokaleczone.
Co Sie Ulicha Stało .gdzie Marta I Paweł.
Widze Nagle Kogoś W Z Daleka ,boze Kto To Jest W Głebi Krzaków Spogladaja Na Mnie Wielkie Zielone Oczy ,czyję ,że Serce Mi Zaraz Ma Wyskoczyc Jakby Ktoś Je Postawiał Obok ,to Zblirza Się Do Mnie
Czy To Magda Czy Moze Ktoś Inny?????????//
napisał/a: asiasia 2010-08-06 01:07
Zerwała się przeraźliwie wystraszona, w wilgotnej od potu pościeli, drżąc na całym ciele, znowu słyszała ten niski, przeszywający, jakby ktoś jeździł paznokciem po szybie, głos „Remember Mirando, Remember Mirando”. Teraz już wiedziała, była przekonana że to się nigdy nie skończy, NIGDY!!! Jest tylko jedno wyjście, musi go odnaleźć…
Jej bagaż był niewielki, kilka niezbędnych rzeczy.
Do odlotu miała jeszcze kilka godzin, czekając w ogromnym napięciu fala wspomnień odebrała jej resztki sił, to tu się wszystko zaczęło, na tym lotnisku.
To miały być jej wyśnione , wyczekane, wytęsknione wakacje, chciała je spędzic sama, obiecała sobie zadnych romansow, zadnego zakochiwania, ba nawet żadnego seksu!!! Niestety jeszcze nie wyjechala z kraju a już była zauroczona pięknym mężczyzną któremu pomogła porozumieć się z pracownikiem lotniska, jej ojciec był Hiszpanem, więc nic dziwnego ze między nią a Carlosem od razu zaiskrzyło. Od tej pory przez cały pobyt w Kenii byli nierozłączni, wszystko robili razem, ich sielankę zakłócił tylko jeden incydent z poznanym tam przypadkowo Włochem, który dosiadł się do nich w restauracji. Od początku się go bała, miał w sobie coś niepokojącego, coś co napawało ją nieuzasadnionym lękiem. Wciąż powtarzał mieszaniną wszystkich znanych sobie po trosze języków„You are Belle ragazze , estoy enamorado , remember Mirando”.
2 tygodnie zleciały szybko, ale ona wcale się tym nie przejmowala, była szcześliwa bo po powrocie Carlos miał przeprowadzić się do jej miasta i wynająć mieszkanie w jej dzielnicy. Mieli miliony planów…
Gdy przygotowywali się do odprawy nagle na lotnisku zrobiło się zamieszanie, Carlosa otoczyło 6 mężczyzn i 2 potężne psy które straszliwie ujadały, rzucili go na ziemie, skuli i zabrali ze sobą. Nie miała pojęcia co się dzieje, była zrozpaczona. Probowała się coś dowiedzieć, ale z kobietą „Mzungu” nikt nie chciał rozmawiać. Nie miała wyjścia, musiała wsiadać do samolotu, jej kenijska wiza traciła ważność więc tutaj i tak nic nie zdziała.
Prosto z lotniska udała się do ambasady i dopiero tam, po wielkich przejściach dowiedziała się że u Carlosa w bagazu znaleziono paczuszkę z haszyszem. Była załamana, wiedziała ze w Kenii jest to zabronione i surowo karane, ale równoczesnie nie wierzyła w wine Carlosa, czuła ze ktoś podłożył mu świnie!
A teraz po latach wracała, jego wyrok w kenijskim więzieniu kończył się, chciała zacząc wszystko od nowa, marzyła żeby znaleśc się w jego ramionach, a kiedy będą już razem, znajdą GO i zniszczą mu życie tak jak on to zrobił z ich.
Była już w Mombasie, zaledwie kroki dzieliły ja od przerażającego więzienia w którym Carlos spędził najwspanialsze lata swojej młodości. Była nieprzytomna ze szczęścia, wiedziała że zaraz go przytuli, że zabierze go z tego piekła. Rewidował ją ten wstrętny i nieprzyjemny strażnik, którego już niejednokrotnie spotykala na rzadkich odwiedzinach u Carlosa, ale był wyjątkowo miły, radośnie podniecony i ten jego obleśny uśmiech.
Siadła w śmierdzącej, wilgotnej poczekalni,Jeszcze najwyżej 15 minut i będą razem, rozpłynęła się w marzeniach.
Nie słyszała jego kroków, pochłonięta marzeniami, nagle ktoś ja od tyłu przytulil i zasłonił oczy. Pomyślała że to Carlos robi jej niespodziankę, ale ta radość trwala tylko ułamek sekundy, po nim usłyszała „Remember Mirando”, dalej była już tylko cisza…
napisał/a: Caia 2010-08-07 15:14
Spowiedź

To był jeden z tych upalnych i słonecznych dni gdy każdy marzy o odpoczynku. W kościele ksiądz Adam spokojnie wstał od porannej modlitwy i poszedł czynić posługi kapłańskie w konfesjonale. W środku tygodnia na porannej mszy było niewiele ludzi. Ucieszony, że chwilę będzie spowiadał a później odpocznie u siebie spowodowało, że uśmiechnął się do siebie. Był już stary. Czuł, że z każdym dniem ucieka z niego życie. Nie chciał nikogo tym martwić. Zawsze uśmiechnięty i pogodny. Ulubiony ksiądz dzieci i ukochany ksiądz starszych pań, które niewiarygodnie silnym głosem wtórowały mu w śpiewaniu. Miał ochotę dziś poleżeć i odpocząć. Choroba dawała mu się we znaki od dłuższego czasu. Przed konfesjonałem nie było nikogo. Wszedł do środka z cichym szelestem sutanny i zapalił lampkę. Lubił spowiadać. Lubił kontakt z ludźmi i czuł jak każdy z nich czuje prawdziwą skruchę a on był szczęśliwy, że kolejna osoba zrzuciła ciężkie brzemię grzechów. Lubił też ciche oczekiwanie na swoich spowiedników. Mógł wtedy spokojnie pomodlić się. Usłyszał donośny dźwięk organów i mocne głosy starszych pań. Popatrzył na zegarek i czekał. Usłyszał nagle cichy trzask zamka od zewnątrz. Z niepokojem pchnął drzwi od konfesjonału, ale były zamknięte. Poczuł się nieswojo. Usłyszał ciche skrzypienie drzwi obok i ktoś ciężko przyklęknął przed konfesjonałem. Nagle cichy głos kobiety zaczął:
-Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus…
-Na wieki wieków. Amen. – usłyszał szelest płaszcza a po tym zapadła cisza. Przeraźliwa, dzwoniąca w uszach i krępująca cisza. Chrząknął delikatnie żeby kobieta mogła kontynuować.
-Moja ostatnia spowiedź była 15 lat temu… - zaczął mocny głos kobiecy – Czuję… to znaczy chciałam wyznać swoje grzechy. Proszę mnie wysłuchać . Mam 41 lat, nie pracuję, nawet nie jestem specjalnie wierząca ale czuję jakby na moim sercu usiadło coś wielkiego i ciężkiego. Przygniata mnie brzemię tego co zrobiłam. Nie mogę patrzeć na siebie w lustrze bo brzydzę się tego. Brzydzę się życia. Proszę mnie zrozumieć…
Znów zapadła cisza.
-Kontynuuj Córko. Jestem tu aby wysłuchać Cię i rozgrzeszyć- powiedział zdezorientowany ksiądz.
-Ksiądz nie rozumie. Nie można mnie rozgrzeszyć. Ja… Ja zniszczyłam wszystko to co najbardziej kochałam. Zniszczyłam to co we mnie wpajano od najmłodszych lat. Zabiłam człowieka. Ale… czy mogę zacząć od początku ? - kolejna pieśń zagłuszyła twierdzącą odpowiedź księdza, który zaintrygowany przysunął ucho bliżej kobiety. Próbował dojrzeć coś, jak ona wygląda.
-Miałam 17 lat jak uciekłam z domu. Porzuciłam kochających rodziców, którzy dla mnie zrobiliby wszystko. W imię czego? W imię miłości. Zakochałam się w chłopaku. Byłam za młoda na ślub, za młoda na założenie rodziny, za młoda na niego, ale to zrobiłam. Powiedzmy, że ma na imię Jacek. To ładne imię prawda? Kojarzy się z ciepłym wspaniałym i czułym człowiekiem. Pozornie… Proszę niech mi ksiądz nie przeszkadza, bo jak zacznę chcę skończyć…. Wzięliśmy szybki ślub w jakiejś starej kapliczce. Zamieszkaliśmy u jego rodziców. Było cudownie. Zajmowałam się domem, w końcu porzuciłam szkołę. Robiłam wszystko, byle Jacek był ze mnie zadowolony. Czułam się zobowiązana do tego. Zawsze mawiał, że prawdziwa kobieta ma ręce w kuchni a tyłek w sypialni. Z góry przepraszam za to słownictwo. Już wtedy mogłam pomyśleć, że to nie ten mój ukochany mężczyzna. Było cudownie do czasu jak jego rodzice nie zmarli. Wyjechałam wtedy na kilka dni do koleżanki bo mi kazał. Po powrocie powiedział, że matka się otruła, a ojciec dostał zawału. Był taki smutny ! Niczego nie podejrzewałam, nawet dla niego specjalnie kłamałam w sądzie, że miał rodziców wariatów. Skąd miałam wiedzieć, że to nie tak… że zmusił ich do tego… że zabił…. Płakał długo… a ja razem z nim. To były cudowne wieczory. Leżeliśmy razem wtuleni patrząc na siebie, pocieszałam go jak mogłam. Bezbronny jak dziecko… jak dziecko rozumie ksiądz? Akurat wtedy zaszłam w ciążę. Mówiłam, że był zazdrosny ? Otóż, owszem był zazdrosny. Mówił, że najchętniej zamknął by mnie w klatce, żeby nikt na mnie nie patrzył, zakazywał wychodzić z domu. Nawet patrzeć przez okno! – ksiądz usłyszał cichy szloch, sądził, że kobieta się załamała, ale ona kontynuowała pewniejszym siebie głosem - Kiedy dowiedział się, że jestem w ciąży jego piękne i spokojne szare oczy zamieniły się w stal. Widział ksiądz kiedyś stal? Takiego koloru miał oczy. Zimne i wyrachowane. Dostał szału. Krzyczał, że to nie jego… że się puściłam… że w życiu takiej dziwki już nie tknie!! Zdenerwowana zaczęłam krzyczeć… płakać… błagać. Nie miałam kontaktu nawet z własną matka a co dopiero z innym mężczyzną. Mój Jacuś trzasnął drzwiami i wyszedł z domu, a ja stałam z oczami spuchniętymi od płaczu wpatrując się w drzwi. Wrócił po tygodniu. Ja codziennie sprzątałam całe mieszkanie i gotowałam obiad dla nas, a później czekałam przy stole. Nie wyjrzałam przez okno. Bałam się. Mój Jacuś wrócił z kwiatami. Płakał… prosił… błagał. Jak ja! Zaczęliśmy się kochać czule i znów czułam, że mój mąż wraca. Mój ukochany wspaniały idealny mąż. Później było normalnie. Wychodzić nie mogłam. Jacuś chodził mi na zakupy. Codziennie leżeliśmy a on przytulał się do mojego brzucha i gładził go. Czułam się jak w niebie. Mówił, że jestem jego księżniczką. Kiedy byłam w szóstym miesiącu ciąży stracił pracę. Wracał pijany, krzyczał, awanturował się. Nie miałam odwagi poprosić by kupił chleb. Schudłam… Pewnego dnia kiedy go nie było przyszła sąsiadka z obiadem. Miła starsza pani. Wstydziłam się wziąć, ale weszła bez słowa i postawiła garnek na stole. To był kurczak. Do dziś pamiętam ten cudowny zapach gotowanego mięsa. Podziękowałam ze łzami w oczach. Odtąd codziennie przychodziła kiedy Jacusia nie było w domu. Pewnego razu wrócił pijany. Zobaczył, że sąsiadka mnie dokarmia i wpadł we wściekłość. Sąsiadka czmychnęła do siebie, a ja stawiłam czoła bestii. Pierwszy policzek był bolesny. Później już straciłam czucie w twarzy. Zaczął mnie kopać, popychać. Nie miałam siły płakać. Dostałam mosiężnym świecznikiem w głowę i straciłam przytomność na chwilę… - Ksiądz usłyszał jak kobieta płacze.
-Niech pani pójdzie ze mną porozmawiamy na zakrystii…
-Nie… niech ksiądz nic nie mówi. Proszę…. Ja chciałam go zabić. Życzyłam mu śmierci… Kiedy się ocknęłam kopał mnie po brzuchu… Po tym brzuchu, który gładził i całował… Kopnął mnie w twarz i uciekł… Poczułam smak krwi w ustach i wybite zęby… złamany nos, żebra to wszystko nie było najgorsze… Poczułam krew między nogami i okropny ból… urodziłam martwe dziecko. Złapałam je i zaczęłam tulić… tak mnie zobaczyli policjanci i karetka po których zadzwoniła sąsiadka. Leżałam zakrwawiona, zapłakana, okaleczona fizycznie i psychicznie i śpiewałam kołysankę… tą o kotku. Kojarzy ksiądz ? Na pogotowiu nie powiedziałam, że to mój Jacuś. Kochałam go i nienawidziłam… Sąsiadka zeznała, że to jego wina. Trafił do więzienia na 3 lata, a mnie umieszczono w szpitalu dla obłąkanych. Rozumie ksiądz? Ja nie byłam wariatką! Ja tylko go kochałam! Po wyjściu ze szpitala zamieszkałam w tym mieszkaniu co wcześniej. Czułam śmierć w środku. Nie mogłam spać nocami bo wszędzie słyszałam ciche kroki małych nóżek, a po chwili ryk męża. Próbowałam płakać, ale nie miałam w sobie już nic. Byłam emocjonalnie wyczerpana. Egzystowałam tak długi czas… gdy nagle do drzwi zapukał mój mąż. Zapłakana rzuciłam się w jego ramiona i przytuliłam. Ksiądz pomyśli, że wariatka tak? Owszem. Tak mocno go kochałam, że postanowiłam go zabić. To nie było trudne. Cały ten czas bez niego myślałam o tym na różne sposoby… Zrobiłam obiad z uśmiechem na ustach. Nic nie mówiłam. To był jego czas skruchy. Później poszliśmy do łóżka. A ja cały czas myślałam o tym jak już zaśnie co zrobię… Związałam go i wzięłam kuchenny nóż. Kiedy się obudził pocałowałam go namiętnie i zakleiłam usta, żeby nie krzyczał. Mój synuś kochany patrzył cały czas na to. Już miał 3 latka! Uśmiechnął się do mnie i gładził szorstki policzek ojca. Uderzyłam nagle. Wbiłam mu ostry nóż w gardło i zaczęłam wbijać w każde miejsce jakie mi przyszło do głowy. Nie krzyczałam, nie płakałam. Robiłam tak długo, aż poczułam, że mięśnie mi sztywnieją. Strasznie krwawił… tyle krwi… położyłam się obok niego i wtulałam mojego syna. Obudziłam się i poszłam pod prysznic. Następnie pomyślałam, że tu przyjdę… ale nie mogę za długo siedzieć. Mój syn na mnie czeka. Strasznie lubił księdza słuchać. Przychodziłam tu zawsze z nim na mszę. Jestem już spokojna. Mogę stwierdzić, że szczęśliwa!
-Czy żałujesz?
- Nie, nie żałuję.
- Ja odpuszczam Tobie grzechy …
-Amen.
napisał/a: kropelka551 2010-08-08 02:15
LAURA
Myślał, że pójdę z nim na spotkanie z jego znajomymi. Pokaże że w jego małżeństwie wszystko gra. Nie będę udawać szczęśliwej żony przecież wiem, że mnie zdradza, nie wiem tylko z kim. Ale się dowiem. Alicja mówiła, że widziała jak całował się w samochodzie z jakąś młodą blondyną. Muszę dowiadywać się o jego zdradach od sąsiadki. Ja mu pokaże! Już zadzwoniłam do adwokata powiedziałam mu, że chcę się rozwieść z mężem, bo mnie zdradza.
Alicja była u mnie dzisiaj na kawie. Powiedziałam jej o swoich zamierzeniach. Jako dobra przyjaciółka zapewniła, że będzie mnie wspierać, „bo Mateusz to drań, który na mnie nie zasługuje”. Ma dziewczyna rację. Mówiłam jej, że dzisiaj jest to spotkanie, na które nie idę. Muszę odpocząć, zrelaksować się podczas długiej kąpieli z kieliszkiem wina. Jutro rozmowa z adwokatem, a później z Mateuszem. Postawię go przed faktem dokonanym. Mam dowody – Alicję, która powie w sądzie, że go widziała z tą blondyną.
ALICJA
Ta głupia dziewucha uwierzyła we wszystko co jej powiedziałam o jej mężusiu. O tym jak się całował z blondynką… Rozmawiała już telefonicznie z adwokatem. I bardzo dobrze. Mogę wcielać swój plan w życie. Dzisiaj będzie sama w domu, mówiła że chce się zrelaksować. Na pewno sięgnie po alkohol (to się jej już coraz częściej zdarza). Nawet jak wpadłam do niej na kawę, to zaproponowała coś mocniejszego. Zmyślona zdrada zaczyna ją wykańczać. Myśli, że ja jestem jej przyjaciółką, powierniczką. Może by tak było…gdybyś Piotrusiu, mój kochany kuzynie nie popełnił przez nią samobójstwa. Zostawiła Cię dla innego, powiedziała, że nie pasujecie do siebie. A Ty tak bardzo ją kochałeś, świata poza nią nie widziałeś. Pamiętam jak snułeś plany o małżeństwie. Jak wspólnie wybieraliśmy pierścionek zaręczynowy. A ona Ci oznajmiła. że kocha innego. Załamałeś się, wiem, ale nie przypuszczałam, że targniesz się na własne życie… Jakbym wiedziała to nigdy bym Ci na to nie pozwoliła. Ale to jej wina!!! Dzisiaj kuzynie zostaniesz pomszczony. Laura spali się we własnym domu…
LAURA
Już nie mogę się doczekać, aby zobaczyć wyraz twarzy Mateusza jak powiem mu, że wiem o jego zdradach i że chcę rozwodu… Jestem zmęczona wypiłam całą butelkę wina, muszę się wyspać jutro tyle do zrobienia. Od jutra wszystko się zmieni… Nie pozwolę się więcej oszukiwać…
Co to za zapach??? Czuję zapach dymu…Pali się! Dom się pali!... Muszę się wydostać na zewnątrz! Gdzie jest mój telefon komórkowy? Muszę zgłosić że się pali!
- Halo, Pali się mój dom, ulica….
Alicja, dobrze, że jesteś właśnie zgłaszam…Co Ty robisz??? Alicjo...
- Halo, Proszę Pani, proszę podać adres!
ALICJA
Wszystko było by dobrze, gdyby Laura nie wydostała się na zewnątrz. Musiał ją zbudzić dym. Ale zmodyfikowałam plan, udusiłam ją. Myślała, że przyszłam jej pomóc. Nigdy nie zapomnę jej zdziwienia i strachu w jej oczach…Już jej nie ma! Pomściłam Cię Piotrku. Ma to na co zasłużyła. Nawet ujrzałam jakiś blask, to znak od Ciebie Piotrusiu? Czy to tylko odbicia z płomieni? Nie złapią mnie, nie martw się. Czemu mieliby podejrzewać najlepszą koleżankę? Jest przecież mąż, który ją zdradzał. Na pewno będą szukać jego blond kochanki. Będę musiała zagrać przed policjantami dobrą i oddaną koleżankę, która pogrąży jej niewinnego męża i wymyśloną, tajemniczą kochankę …
KOMISARZ JAN ROSNEK
To miało być jedno z prostszych śledztw, ale jeszcze nie ma dowodów. Ofiara Laura Mores została uduszona. Świadek, sąsiadka i przyjaciółka ofiary Alicja Paczkowska potwierdzała, że jej mąż ją zdradzał, widziała jak całował się w samochodzie z młodą dziewczyną. Odnalezienie jej będzie trudne, bo nie przyjrzała się dokładnie jej twarzy. Ofiara nie miała innych wrogów. A mąż wyszedł dość wcześnie z imprezy, którą spędzał ze znajomymi. Na czas popełnienia morderstwa nie ma alibi. Przyjaciółka ofiary mówiła, że Laura powiedziała mężowi, że chce rozwodu. A on wydawał się zaskoczony, powiedział, że nic nie wiedział, że żona chce od niego odejść i zapewniał, że jej nie zdradza. Zapewne jest dobrym aktorem. Przypuszczam, że to Mateusz Mores lub jego tajemnicza kochanka jest mordercą. A może działali razem…Schwytam winnego lub winnych!
ZBYSZEK
Ale miałem fuksa. Dom, który miałem okraść się spalił, ale byłem świadkiem morderstwa. Zrobiłem kilka zdjęć morderczyni – znam ją widziałem ją jak przychodziła do obserwowanego przez mnie od kilku dni domu. To bogata sąsiadka ofiary. Zrobiłem zdjęcie jak podpala dom, a potem jak dusi panią domu. Ja jestem złodziejem, ale nie mógłbym zabić…, ale zgłaszać morderstwa też nie będę. Potem będą mnie ciągać po sądach i pytać „Co Pan tam robi o tak późnej godzinie? Mieszka pan przecież w sąsiedniej miejscowości”. Nie znoszę takich pytań, nie chcę już wrócić za kratki. Kilka odbitek zdjęć i liścik „JAK NIE CHCESZ ABYM DOSTARCZYŁ TE ZDJĘCIA NA POLICJĘ TO PRZYGOTUJ 50.000 I WRZUĆ JE DO KOSZA NA ŚMIECI PRZY ULICY DŁUGIEJ DZISIAJ O 23:00” powinno wystarczyć, by ją wystraszyć i by zapłaciła. Miałem ukraść kilka przedmiotów, a zarobię tak dużo kasy. A jak pieniądze się skończą, to znowu o sobie przypomnę. Wreszcie szczęście się do mnie uśmiechnęło…
KOMISARZ JAN ROSNEK
- Rosnek, słucham.
- Szarzyński, mam dla Ciebie dobrą wiadomość. W wypadku samochodowym zginął drobny złodziejaszek. Miał przy sobie liścik o treści: „JAK NIE CHCESZ ABYM DOSTARCZYŁ TE ZDJĘCIA NA POLICJĘ TO PRZYGOTUJ 50.000 I WRZUĆ JE DO KOSZA NA ŚMIECI PRZY ULICY DŁUGIEJ DZISIAJ O 23:00” i zdjęcia mordercy Laury Mores. Chciał nimi szantażować morderczynię. Jest nią sąsiadka ofiary, to Alicja Paczkowska. Już po nią jedziemy.
- Dziękuję. Do zobaczenia!
- Do zobaczenia!
Jednak się pomyliłem, ale mamy dowody i morderczynię – która spędzi resztę życia za kratkami!
napisał/a: aczp 2010-08-08 09:36
Plac zabaw tętnił życiem. Z oddali słychać było krzyki starszych dzieci, śmiech maluchów zjeżdżających z najmniejszej zjeżdżalni i płacz tych, którym akurt przytrafił się "wypadek" czyli najmniejszych w stadku.
Aga zerknęła dokoła, ławki były zajęte przez rodziców, tudzież opiekunów, którym ten sposób zajmowania się dzieckiem sprawiał najmniej trudności. Wiadomym było powszechnie, że jak się maluch wyszaleje, to poobiednia drzemka będzie dla niego przyjemnością, a nie obowiązkiem, na który skazują go dorośli uważający, że zgodnie z rytmem dnia, tak trzeba. Na placu zabaw panowały niepisane zasady: każdy zerkał na swojego dzieciaka bacznie pilnując, aby inne dziecię nie wkroczyło w jego przestrzeń osobistą, która absolutnie nie powinna zostać naruszona. W chwili przekroniecznia niewidzialnej bariery rodzic, niczym rozjuszony lew, ruszał na rodzica lub opiekuna dzieciaka, który stał się intruzem. Plac zabaw był doskonałym miejscem na studiowanie osobowości ludzkiej. Zachowanie w stadzie nabierało to zdecydowanie innego znaczenia.
Aga miała już stos notatek do swojej pracy magisterskiej nad którą spędzął każdą wolną chwilę. Ona również należała do "stada", gdyż przychodziła tutaj z dwójką swoich podopiecznych: Kubą lat 4 i Zosią, która zazwyczaj spała grzecznie w łóżeczku. W stadzie zajmowła pozycję opiekuna. Nikt nie wiedział i nikogo nie interesowało, jak godzi zycie studenckie z pracą zawodową. Bo opieka nad dwóją dzieci, to ciężka fizyczna praca, niezła harówa, jak mawiała jej, niezyjąca już, mama.
Aga wiedziała też, że w stadzie w którym się znajdowała, każda samica dba o swoje dziecko, ale wystarczy, żeby zjawił się obcy, a wszystkie matki staną murem obronnym za każdym dzieckiem. Była spokojna o Kubę, który szalał na zjeżdżalni. Jednym okiem spoglądała na niego, a drugim zerkała na rozgrywającą się po przeciwnej stronie scenę. Klasyczna sytuacja: dwie mamusie kłócą się o to, czyje dziecko zaczęło bójkę. Najlepsze z tego wszystkiego, ze sprawcy całego zdarzenia już dawno zapomnieli o incydencie. Ciekawe - pomyślała Aga i zaczęła coś gryzmolić w swoim notatniku. Chwilę później z wózka, w którym spałą Zosia dobiegło głośne kwilenie.
"Czas na jedzenie" - pomyślała Aga i zaczęła zbierać rzeczy. Zabawki pod wózek, kocyk na nóżki Zosi, jeszcze Kuba i gotowe.
Aga rozejrzała się dokoła. Jak zwykle gwar i hałas, z boku dobiegał dziki śmiech dwóch chłopców. Zjeżdżalnia była pusta. "Piaskownica?" - umysł Agi zaczynał wchodzić na wyższe obroty. Piaskownica była zjęta przez gromadę małych dziewczynek budujących zamki z piasku. "Małpi gaj" - wzrok Agi powędrował w stronę poplątanych lin. Kilka "małpek" wspinało się wysoko, podczas, gdy stojące na dole mamusie coraz głośniej i bardziej stanowczo prosiły o zejście na dół. Nie przynosiło to efektu, ale Aga nie zwróciła na to uwagi. Czuła, że zaczynają jej się trząść ręce. Tak było zawsze, gdy wpadała w zdenerwowanie.
"Kuuuuuba" wrzasnęła, chociaż nigdy wcześniej tego nie robiła na placu zabaw. Kilka samic będących w pobliżu rozejrzało się z zaciekawienie. Dziwne, ale każda z nich zaczęła wołać swoje dziecko. "Ruszyła reakcja łańcuchowa" zdążyła pomysleć Aga.
Nie zanotowąła tego. "Kuuuba" wrzeszczała coraz głośniej. Zosia też wrzeszczała, tyle,ze w wózku i z głodu. Nie była świadoma, że obok dzieje się coś znaczącego, dla niej głód, który odczuwałą był najważniejszy.
Aga wyjęła komórkę z kieszeni, wybrała numer Kuby ojca.
"Tak, Agnieszko?" odezwał się męski głos
"Kuba zniknął..." wybąkała Aga i rozryczała się, jak dziecko...
napisał/a: ~niechcemisie 2010-08-08 11:15
Praca usunięta przez autora z powodu niedotrzymania ze strony portalu polki.pl warunków regulaminu konkursu.
napisał/a: ~mademoiselle 2010-08-08 12:32
"Lasciate ogni speranza, voi ch'entrate" - przeczytał detektyw Rousseau wchodząc do nocnego klubu. Cytat z "Boskiej komedii" Dantego umieszczony na szyldzie wydał mu się bardzo adekwatny i zbyt dosłowny w cieniu zaistniałej sytuacji. "Porzućcie wszelką nadzieję wy, którzy tu wchodzicie", jedna osoba na pewno tak właśnie zrobiła - pomyślał.
- Jestem z wydziału zabójstw - powiedział do stojących nad ciałem policjantów.
Młoda dziewczyna siedziała nieruchomo na narożnej kanapie w ciemnym kącie klubu. Wygląda jakby spała. Podczas trwającego do późnych godzin nocnych koncertu nikt nawet nie zwrócił na nią uwagi. Wszyscy myśleli, że pijana albo narkomanka, że film jej się urwał. Dopiero po koncercie właściciel zauważył, że dziewczyna nie żyje.
- Była tu sama? Przyszła do największej speluny w tej szemranej dzielnicy bez żadnego towarzystwa? - spytał zaskoczony Rousseau - To się musiało źle skończyć.
- Nie wiemy czy ktoś z nią był - powiedział policjant, który pierwszy przybył na miejsce zdarzenia. - Jeśli był, to albo jest zamieszany w tę sprawę, albo skończył tę imprezę jak większość - pijany niemal do nieprzytomności.
- Miała przy sobie jakieś dokumenty?
- Nie, nie wiemy kim ona jest. Miała około 25 lat, to wszystko co możemy powiedzieć.
- Zabezpieczyliście jakieś dowody? - zapytał detektyw
- Tylko jeden - odpowiedział policjant – w koszu na śmieci znaleźliśmy puste opakowanie po jakimś leku. Sądzimy, że może mieć związek ze sprawą.
- Musimy więc zrobić sekcję i poszukać jej rodziny. Poczekamy do południa, jeśli nikt nie zgłosi zaginięcia, będziemy musieli dać ogłoszenie.
[CENTER]---[/CENTER]
- Detektywie, zawołał policjant. - Chyba znaleźliśmy rodziców dziewczyny. Od samego rana wydzwaniają na policję, że córka nie wróciła na noc. Są w drodze, powinni tu być lada chwila.
Przyjechali po kilku minutach. Wyglądali na zamożnych ludzi w średnim wieku. Ojciec postawny i opanowany. Matka była drobna i roztrzęsiona.
- Gdzie jest moja córka? - krzyknęła
- Proszę się uspokoić. - powiedział detektyw
- Jak mam być spokojna. Moja córka nie wróciła do domu, nie wiem co się z nią stało.
- Czy udała się wczoraj na koncert do klubu Queen?
- Tak - ze smutkiem powiedziała matka
- Proszę więc za mną - odpowiedział detektyw.
Cała trójka udała się do chłodni, gdzie spoczywało ciało dziewczyny. Jak się okazało, była to 24-letnia Marie, córka państwa Dumas.
- Sekcja zwłok wykluczyła zgon z przyczyn naturalnych. We krwi znajdowało się duże stężenie alkoholu oraz środków psychotropowych, które najprawdopodobniej zostały jej podane podczas koncertu. To była mieszanka wybuchowa, państwa córka nie miała najmniejszych szans. Tragedii można było uniknąć, gdyby nie poszła do tego klubu sama...
- Sama? Jak to sama? - zapytała przez łzy matka ofiary. Przecież poszła ze swoim chłopakiem i paczką jego znajomych.
- Ma pani kontakt do tego chłopaka? Musimy z nim porozmawiać - powiedział Rousseau
- Niestety nie. Spotykali się od niedawna, wiem tylko, że ma na imię Jacques.
[CENTER]---[/CENTER]
Jedynym tropem pozostało więc puste opakowanie po tabletkach znalezione w klubie. Okazało się, że to właśnie składniki tego leku znajduje się w krwi ofiary. Na opakowaniu była naklejka apteki, w której został sprzedany. Albo sprawca był bardzo nieostrożny, albo po prostu nie przewidział takiego rozwoju wydarzeń. Dlaczego właśnie ten lek? Dlaczego ktoś planując zabójstwo nie wybrał czegoś łatwiej dostępnego.
- Lek ma działanie silnie pobudzające, również seksualnie - powiedział lekarz wykonujący sekcję zwłok. Jeden z głównych składników leku jest uważany za silny afrodyzjak. Zawiera jednak kilka innych składników, które po przedawkowaniu mogą być niebezpieczne, zwłaszcza z alkoholem. Podejrzewam, że celem sprawcy nie było zabójstwo. Po prostu chciał tę dziewczynę wykorzystać.

- Takich leków nie sprzedajemy dużo. Są bardzo silne, łatwo je przedawkować i są tylko na receptę. Według moich danych w ciągu ostatniego miesiąca sprzedaliśmy tylko dwa opakowania. Mamy jeszcze recepty. Proszę, o to one.
- Emile Benoit, lat 29, zamieszkały przy Rue Bonaparte 84 - myślę, że to jego szukamy - powiedział Rousseau po obejrzeniu recept. Druga recepta należała do starszego pana, który według farmaceutki regularnie kupuje ten lek.
W międzyczasie do rodziców dziewczyny przyszedł jej chłopak. Chciał się dowiedzieć, czy Marie dotarła do domu. Wczoraj bardzo się pokłócili, Marie bez wahania przyjmowała drinki od obcego mężczyzny, flirtowała z nim. Zdawała się zupełnie nie zwracać uwagi na swojego chłopaka, nie rozumiała dlaczego ma pretensje. Rozdzielili się i Jacques już więcej nie widział jej tego wieczoru.
Czy potrafi pan opisać mężczyznę, którego Marie poznała w klubie?
- Raczej nie – odpowiedział Jacques. Było ciemno, tłoczno, wszędzie pełno dymu. A ja nie byłem trzeźwy - stwierdził ze smutkiem
[CENTER]---[/CENTER]
- Dzień dobry, czy pan Emile Benoit jest obecny w domu? - zapytał detektyw Rousseau gdy drzwi otworzyła mu uśmiechnięta staruszka.
- Tak, oczywiście. Zaraz go zawołam. Emile! Jacyś panowie do ciebie!
- Słucham, o co chodzi? - zapytał zirytowanym głosem
- Czy znasz tę dziewczynę, Marie Dumas? - zapytał detektyw pokazując mężczyźnie zdjęcie ofiary.
- Nie, nigdy jej nie spotkałem – bez wahania odpowiedział Benoit, lecz w jego głosie można było usłyszeć niepokój.
- Co pan robił wczoraj wieczorem?
- Co to pana obchodzi? Kim pan w ogóle jest – zapytał wyraźnie zdenerwowany
- Niestety, obawiam się, że będzie pan musiał pojechać z nami i odpowiedzieć na kilka pytań. Jesteśmy z policji – odpowiedział Rousseau pokazując odznakę
[CENTER]---[/CENTER]
- Czy zdaje sobie pan sprawę z tego, o co pana oskarżamy? - zapytał detektyw
- Tak. Oskarżacie mnie o spowodowanie śmierci dziewczyny, której nigdy nie spotkałem. To trochę niedorzeczne.
- Czy był pan wczoraj na koncercie w klubie Queen?
- Nie, nie byłem tam ani wczoraj, ani nigdy wcześniej.
- Czy zaprzeczy pan temu, że znaleziono tam opakowanie leków należących do pana?
- To jeszcze nic nie znaczy. Kilka dni temu zgubiłem opakowanie – uciął Benoit - Wczoraj byłem ze znajomymi na imprezie u kolegi w domu. Wszyscy mogą to potwierdzić.
Detektyw zadzwonił do znajomego podejrzanego, u którego miała odbywać się impreza. Potwierdził alibi kolegi. Emile wyszedł na wolność, nie było żadnych podstaw, aby dłużej trzymać go w areszcie.
[CENTER]---[/CENTER]
- Jesteśmy w martwym punkcie – powiedział Rousseau i złapał się za głowę.
Rzeczywiście, policja nie miała nic. Żadnych śladów, żadnych dowodów oprócz tego pustego opakowania. Opakowanie jednoznacznie wskazywało na to, że właśnie Emile Benoit jest winny śmierci dziewczyny. Ale tak naprawdę, skoro podejrzany zeznał, że tabletki zgubił, sprawcą może być każdy. Krąg podejrzanych można wprawdzie ograniczyć do znajomych Emile, ale mógł to być każdy. O ile Emile nie skłamał.
[CENTER]---[/CENTER]
W biurze detektywa Rousseau dzwoni telefon.
- Muszę rozmawiać z detektywem Rousseau – odzywa się męski głos w telefonie
- Kto mówi? - pyta policjantka, która odebrała telefon.
- Nie ważne, muszę z nim rozmawiać. Chodzi o śmierć dziewczyny na koncercie

- Detektyw Rousseau, słucham?
- Emile skłamał, że nie było go na koncercie – odezwał się głos i połączenie zostało przerwane
Detektyw z grupą policjantów natychmiast ruszył do domu podejrzanego. Kiedy po kilkunastu minutach dotarli do jego domu, nikt nie odpowiada. Policjanci wyważają drzwi, nikogo nie ma w środku. Rzeczy porozrzucane w nieładzie, jeszcze ciepła kawa stoi na stole. Komuś się bardzo spieszyło – pomyślał Rousseau. Na stole leży zwinięta kartka, a na niej słowa "Przepraszam wszystkich, których skrzywdziłem".
- Chyba już wiemy kto jest sprawcą – powiedział detektyw – teraz musimy złapać tego, którego sami wypuściliśmy.
[CENTER]---[/CENTER]
Po kilku dniach intensywnych poszukiwań odnaleziono ciało podejrzanego. Popełnił samobójstwo nie mogąc znieść gnębiących go wyrzutów sumienia. Feralny klub pozbawił nadziei kolejną osobę. Śledztwo zakończone.
napisał/a: codename 2010-08-08 18:22
Świeczka cz 1

Siedziała przy kominku z podkulonymi pod siebie nogami. Na zewnątrz za oknami zapadał już zmrok. Szczapy drzewa z wolna dopalały się pozostawiając czerwony żar. Wstała. Lekko odrzuciła mokre po kąpieli jeszcze włosy na plecy. Chwyciła boki różowego szlafroku i nasunęła bok prawy na lewy w taki sposób, by całość zakryła jej nagie ciało. Przybliżyła się do kominka. Kucnęła. Ścianka po prawej stronie miała pokrętło, które służyło do unoszenia tytanowej szybki za którą huczał ogień. Przekręciła je. Jasne płomienie uderzyły w jej gładką twarz. Zaraz wystąpił na nią rumieniec wywołany gorącem. Wrzuciła trzy szczapy drzewa z kupki leżącej u podnóża kominkowej jaskini. Naniosła to drzewo zaraz jak wróciła z pracy, by potem nie trudzić umęczonego Marka. Ostatnio wracał późno i zmęczony. Firma miała jakąś kontrolę z urzędu skarbowego, więc cała stanęła na głowie, głównie z jej dyrektorem, czyli Markiem. Joanna starała się go odciążyć, jednak on sam ganiał ją wcześniej do domu. Gdyby jeszcze nie te kłopoty finansowe. Pieniądze były im potrzebne natychmiast. Ich wspólny interes zdawał się ostatnio je pochłaniać w zastraszającym tempie. I jeszcze te studia Krzyśka. Było rozwiązanie. Owszem leżało w zasięgu ręki, a w zasadzie w ich domu. Jednak nie można było zrobić nic poza czekaniem.
Gdy Joanna zamykała szybkę od kominka, a ogień omiótł jej twarz, lustro w korytarzu na moment coś ukazało. Joanna nie mogła tego widzieć, bo nawet jeśli nie miałaby uwagi skupionej na palenisku, świetlna refleksja, która na moment ją oślepiła, nie pozwoliłaby zlokalizować źródła skrzypiącej podłogi. Wystarczyło, że postać w korytarzu wyczekała przez moment, nim podjęła dalszą wędrówkę. Kobieta w sypialni skupiła się na stronnicach książki. Postać kontynuowała wędrówkę. Powoli zbliżyła się do schodów prowadzących na piętro i delikatnie postawiła stopę na drugim stopniu. Doskonale wiedziała, że pierwszy skrzypiał, a to niechybnie zdradziłoby jej obecność. Kolejny fałszywy stopień znajdował się mniej więcej w połowie długości schodów. Lata zdobytych doświadczeń na trasie pierwsze piętro-parter zaowocowały postawieniem stopy nieco bardziej na prawo, zaraz przy ścianie. Doświadczenie mówiło, iż w żaden sposób nie da się tego stopnia pokonać bezszelestnie, jednak da się to zrobić znacznie ciszej. Lekko przenoszony ciężar z lewej nogi na prawą, spowodował ciche stęknięcie drewnianego schodka. Jeszcze na półpiętrze trzeba było pokonać pułapkę w postaci obluzowanej deski, która przy nieostrożnym stąpaniu zdradziecko dawała o sobie znać. Gdy ciemna postać znalazła się na piętrze cel stał już niemal otworem. Doskonale wiedziała, w którym kierunku się poruszać. Skręciła na prawo w wąski korytarzyk. Na jego końcu znajdowały się lekko uchylone drzwi, zza których sączył się drżący promień światła. Te drzwi jako jedne z nielicznych w całym domu nie skrzypiały. Z niewypowiedzianą ulgą, ale i z drżeniem w sercu postać uchyliła je i wślizgnęła się do środka. Paliła się tam świeczka, a na łóżku leżał starzec. Na pół otwartymi ustami głośno łapał powietrze. Ale zaraz zaczął to robić coraz ciszej i ciszej, i ciszej…

- Co tu mamy?
- Klasyczna forma uduszenia poduszką.
- Osoba?
- Mężczyzna po osiemdziesiątce.
- Jakieś znaki szczególne?
- Nic. Nie widać żadnych oznak walki. Niczego za paznokciami ofiary.
- Motywy?
- Facet ma niezwykłą kolekcję znaczków pocztowych. Nasz biegły oszacował jej wartość na jakieś sto tysięcy.
- Gdzie są znaczki?
- Pod opieką domowników w sejfie.
- Czyli nie zniknęły? Kto ma do nich prawo?
- W spadku przepisał je swemu wnukowi.
- Gdzie był, kiedy to się wydarzyło?
- Twierdzi, że na mieście.
- Ktoś może to potwierdzić?
- Mówił, że wyszedł na spacer. Był sam.
- Chodźmy.
Dwaj dżentelmeni w jeansach pokonali 3 stopnie drewnianego domu. Weszli do niewielkiego ganku, który po otwarciu drzwi z przekąsem oznajmił, iż pamięta czasy jeszcze na długo przed narodzinami domowników. W środku mieszkanie przedstawiało wyraz kunsztu i elegancji osoby je dekorującej. Brakowało tu nowoczesnych, pełnych przepychu mebli. Ich miejsce zajmowały te, które doskonale wtapiały się w tło starych, drewnianych ścian. Gdyby przedmioty martwe mogły mieć dusze, niewątpliwie te tutaj, byłyby obdarzone pierwiastkiem wielu pokoleń, które się tu przewinęły.
Główny inspektor zajrzał na moment do salonu, w którym siedzieli skupieni domownicy: siwiejący mężczyzna, jego żona oraz syn. Cała trójka przedstawiała zatroskane miny, porażona tym co miało miejsce w ich mieszkaniu. Skinął na moment głową w kierunku towarzyszącego im psychologa i wyszedł.
Wraz ze swoim młodszym kompanem podążyli schodami na górę. Gdy już byli na półpiętrze główny inspektor przytrzymał się na moment. Po chwilowym zastanowieniu zbiegł na sam dół, na górze zostawiając swego zdziwionego współpracownika. Jeszcze raz przemierzył schody, tym razem kładąc odpowiedni nacisk na każdy stopień. Wyciągnął notes i zanotował wnioski. To samo zrobił badając półpiętro, wzrokiem przesuwając kolegę.
Gdy przekraczał próg pokoju, w którym dokonano morderstwa, uderzyła go lekka woń jaśminu. Na szafeczce tuż obok nocnej lampki dostrzegł stojącą świecę. Starał się dokładnie przebadać pomieszczenie, choć wiedział, że dokładniej od niego zrobią to technicy. Wolał jednak mieć jakikolwiek punkt zaczepienia już teraz, nim zapozna się z raportem. Jego uwagę jeszcze raz przykuła zapachowa świeca. Nachylił się i ostrożnie wciągnął jaśminowy zapach. Delikatnie opuszkiem palca dotknął knota. Był miękki. Ostrożnie zbadał zastygły wokół niego wosk, a ten lekko odkształcił się pod naciskiem. Jeszcze raz rozejrzał się po pokoju. Miał już swoje punkty zaczepienia…

Rodzina siedziała tak jak zostawili ją po wejściu. Skulona w swym zdawałoby się nieszczęściu, z którym przyszło jej się zetknąć, a jednak z racji podeszłego wieku i stanu zdrowia dziadka, przygotowana na taką okoliczność. Młodszy inspektor, który zajął miejsce na uboczu zostawiając sofę dla swego starszego kolegi.
- Więc twierdzi pani, że wzięła kąpiel i rozpaliła w kominku, potem zaś czytała książkę?
- Tak.
- I nic nie słyszała, poza chwilowym skrzypnięciem podłogi?
- Nic, choć nie mogę powiedzieć, że byłam pewna, że to było skrzypnięcie. Tak mi się wydawało. Mogę się mylić. To było po tym jak podkładałam drwa do ognia. Oślepiło mnie na moment i jak spojrzałam w tamtą stronę to nic nie widziałam.
- Rozumiem. Czy moglibyśmy przejść do pana panie Marku?
- Tak, oczywiście – rzekł ojciec. Ubrany był wciąż w garnitur, zdradzający już ślady nieświeżości.
Starszy inspektor wnikliwie zlustrował go wzrokiem, starając się znaleźć coś, co by mu nie pasowało do całości. Gdy mu się nie udało zaczął pytać. Z odpowiedzi pana Marka udało się wywnioskować, iż firma, która założyli wspólnie z żoną ma ostatnio trochę kłopotów finansowych. Ta wiadomość znalazła odzwierciedlenie w notatniku starszego inspektora pod nagłówkiem: „motyw”. Dalsze pytania pozwoliły ustalić ramy czasowe wydarzeń. Pan Krzysztof wrócił z pracy do domu 3 minuty po 23. Pani Joanna była w domu już po 18 i wtedy, jak stwierdziła dziadek żył, bo kazał jej zapalić jaśminową świeczkę, przy której zapachu najlepiej mu się zasypiało. Później zeszła na dół i zrobiła kolację. Po kolacji Krzysztof, syn państwa Brądzkich, oznajmił, że wychodzi na spacer. Było to przed ósmą. Przed wyjściem zajrzał jeszcze do dziadka i widząc, że ten śpi zgasił świeczkę, a zapalił nocną lampkę. Pani Joanna po wyjściu syna nanosiła drwa do kominka i posprzątała po kolacji, bo jej mąż miał wrócić później z powodu kontroli skarbowej. Ok. godziny 21:37 poszła wziąć prysznic. Wyszła jakieś 40 minut później, rozpaliła w kominku i zaczęła czytać książkę. To wtedy wydawało jej się, że słyszała skrzypnięcie podłogi. 20 minut przed 23 wrócił Krzysztof. Jak twierdził nie zaglądał do dziadka, bo nie słyszał jakichkolwiek oznak tego, by się przebudził. Pan Marek wrócił kilka minut po 23 i to on znalazł martwego ojca. Poszedł się przywitać, choć wiedział, iż zapewne jego tata śpi, choć miał jeszcze nadzieję, gdy zobaczył palącą się lampkę. Po wyjściu z pokoju powiadomił policję.
napisał/a: codename 2010-08-08 18:23
Świeczka cz 2

Gdy starszy inspektor uporządkował w głowie cała historię, zdecydował, że nadszedł moment na ostateczną rozgrywkę.
- To bardzo stary, ale piękny dom. Jak długo państwo go macie?
- W rodzinie jest od jakiś trzech pokoleń. Przypisał nam go mój ojciec – odparł pan Marek.
- Ktoś go miał przed waszą rodziną?
- Ojciec opowiadał, że postawił go pewien bogaty kupiec.
- Trzeba przyznać dobrze się trzyma. Nie widać jakiś znaczących ubytków.
- Wie pan może z zewnątrz tak to wygląda. Jednak coraz częściej daje o sobie znać. – powiedział jakby mówił o swoim nieżyjącym ojcu – Ale dlaczego pan pyta?
- Może miałbym ochotę go kupić?
- Dom nie jest na sprzedaż. Zamierzamy go wyremontować, jak trochę poprawi nam się sytuacja finansowa w firmie.
- Wielka szkoda. Mówił pan o ubytkach. Jakiego rodzaju? Co musicie naprawić? – nieco zdezorientowany tym, że pytania na temat morderstwa zeszły na ich dom mężczyzna spojrzał na żonę i syna. Oni także wykazywali lekkie zdziwienie.
- No cóż. Jak pan sam widział przydałoby się trochę farby na zewnątrz i wyremontowanie ganka. W środku dobrze by było powymieniać kilka mebli, i poprawić ściany. No i schody. Przydałby się ich gruntowny remont.
- A co z nimi nie tak?.
- Są z porządnego drewna, ale już jakiś czas skrzypią. Dotąd musieliśmy trochę uważać kiedy ojciec już spał.
- Pani Joanno macie z mężem sypialnię na górze?
- Tak.
- A gdzie jest pańska sypialnia? – główny inspektor zwrócił się do Krzysztofa.
- Tuż obok dziadka. Również na górze.
- Możesz mi powiedzieć, gdzie skrzypią schody?
Siedzący w salonie mogli dostrzec lekkie zakłopotanie na twarzy Krzysztofa.
- Jest to pierwszy stopień i jeszcze jeden w połowie drogi na górę.
- Coś jeszcze?
- Skrzypi jeszcze jedna deska na półpiętrze.
- Zgadza się. Dobrze pan zapamiętał – główny inspektor wnikliwym wzrokiem przeszył wnuka zamordowanego.
W salonie zapanowała kłopotliwa cisza. Główny inspektor wykorzystał ten moment by przyjrzeć się członkom rodziny. Mąż patrzył to na syna, to na żonę. Żona z synem patrzyli natomiast na siebie. Żadne nie patrzyło na męża - ojca. Gdy główny inspektor osiągnął zamierzony efekt poszedł dalej:
- Krzysztofie – zwrócił się po imieniu do syna Marka – wyszedłeś na spacer przed ósmą, a o której wróciłeś? Dobrze się zastanów – powiedział z naciskiem na „dobrze”.
- Wróciłem ok. 22:36.
- Przed wyjściem zgasiłeś świeczkę. Dlaczego?
- Zobaczyłem, że dziadek śpi i nie chciałem, by w trakcie snu ją zwalił i w jakiś sposób wywołał pożar.
- Podziwiamy twoją troskliwość – rzekł z przekąsem główny inspektor.
Kolejne reakcje w salonie. Krzysztof zaczynał zachowywać się nerwowo. W jego oczach zaczął gościć strach. Pani Joanna z zapałem rozglądała się po salonie i spoglądała na zegarek. Pan Marek natomiast w przypływie gniewu zareagował:
- Przepraszam panie inspektorze, ale czy coś pan sugeruje? Czy oskarża pan o coś mego syna?
- Nie oczywiście, że nie. Próbuję tylko ustalić pewne fakty. To standardowa procedura.
- Proszę wybaczyć panu inspektorowi. Często zdarza mu się udzielać zgryźliwe uwagi, ale jak najbardziej ma na sercu dobro całej sprawy. – starał się załagodzić sytuację inspektor młodszy.
- Wierzymy w pana panie inspektorze – odzyskała panowanie nad sobą pani Joanna. – Czy moglibyśmy jednak skończyć na dzisiaj? Jest już późno, a my… sam pan rozumie jesteśmy zmęczeni.
- Oczywiście. Chciałbym jednak na koniec zadać państwu ostatnie pytanie.
- Słuchamy panie inspektorze.
- Czy wiecie państwo ile czasu stygnie wosk?
- Słucham? – zaskoczenie na twarzach przesłuchiwanych dało satysfakcję inspektorowi.
- Ile czasu stygnie wosk? Dokładnie wosk w jaśminowej świeczce na nocnej szafce pańskiego ojca – zwrócił się w stronę pana Marka.
Młodszy inspektor postawił ostatnie spostrzeżenia w swym notatniku. Ojciec – zaskoczenie, matka – zaskoczenie i przerażenie, syn – zdecydowanie przerażenie.

Gdy wracali na posterunek inspektor starszy wypełniając raport zwrócił się do inspektora młodszego:
- Kogo wstawiamy w podejrzanych?
- Syna i matkę. Ojciec nie ma o niczym pojęcia.
- Jak myślisz, które z nich to zrobiło?
- Nie wiem, ale jeśli to syn, to kryje go matka. Jeśli to matka, to kryje ją syn. O co chodzi z tą świeczką? To ona ich zdradziła.
- Sprawdzałeś kiedyś ile czasu zajmie nim zastygnie wosk, a knot stanie się twardy?
- Nie.
- Ja tak. Świeczka nie mogła zostać zgaszona wcześniej, niż ok. 22:20…