Konkurs Ooops wpadka!

napisał/a: vanessadamata 2012-09-24 15:17
Nigdy wcześniej nie farbowałam włosów ani też nie miałam na głowie nawet pasemek, dotychczasowe cięcia były dość "grzeczne" i przewidywalne. Wtedy jednak zerwałam z narzeczonym, świat mi się zawalił, a totalna metamorfoza na głowie miała być swego rodzaju katharsis, rozpoczęciem nowego etapu w życiu i porzuceniem sentymentów zrujnowanego właśnie związku. Zdecydowałam się na ostre posunięcie - krótka asymetryczna fryzurka odsłaniająca szyję (uważałam takie za niezwykle modne i kobiece!) oraz koloryzacja - z naturalnego ciemnego brązu na ciemny blond z rudymi refleksami. Po obdzwonieniu wszystkich koleżanek i zaczęrpnięciu wiedzy na temat najlepszego salonu, oddałam się w ręce - jak ówcześnie myślałam - profesjonalistów. W trakcie zabiegu fryzjerskiego nie byłam zbyt przekonana do pewności swojej decyzji, sympatyczny fryzjer jednak zapewniał mnie, że będę olśniewała nowym stylem i że będzie mi niesamowicie pasował. Kiedy zobaczyłam efekt końcowy nie mogłam uwierzyć! Moją twarz oszpecały sianowate, cienkie kosmki w żółtym kolorze porozrzucane po całej głowie i sprawiające wrażenie jakbym była prawie łysa, wyglądało to jakbym w furii sama obcięła sobie włosy nie patrząc na rezultat! Kolor wyszedł zupełnie wyblakły, sztuczny i sprawił, że moje włosy były suche i zniszczone, a asymetryczne cięcie było zbyt krótkie i na tyle awangardowe, że znajomi pytali "Kto Ci to zrobił?". To był dla mnie kolejny szok - fryzura, która miała być swego rodzaju przepustką do lepszego rozdziału w życiu była moim przekleństwem, a ja przez tydzień zanosiłam się od łez i trudno było mi spojrzeć w lustro. Po prawie 2 latach intensywnej pielęgnacji i starannie dobieranej fryzury uświadomiłam sobie, że wszystko co złe minie, nie ma co opłakiwać nieudanych fryzur, a dziś chcąc rozśmieszyć przyjaciółki wyciągam zdjęcia z tego okropnego okresu :) Pogodziłam się z rozstaniem, przeżyłam najgorszą wpadkę na głowie, więc teraz nic nie jest mi straszne :)
martaruda
napisał/a: martaruda 2012-09-24 23:37
Banalna wpadka. Kiedy dopadła mnie chandra i bardzo potrzebowałam zmiany w swoim życiu, jako prawdziwa kobieta postawiłam na zmianę fryzury. Największym zaufaniem obdarzyłam własne zdolności, co, przyznam szczerze, było moim największym błędem. A że lubię zaszaleć, to najpierw cięcie, potem farba. I tak stałam się z długowłosej brunetki stałam się Natali Portman z Leona Zawodowca w wersji cytrusowej: cytrynowo-pomarańczowej. W środku lata w czapce i łzami w oczach szłam do najbliższego zakładu, niestety musiałam dwa dni czekać na wolne miejsce. Najgorsze w tej historii jest to, że była to wigilia moich urodzin i nazajutrz zjechało się pół rodziny, przyjaciele i sąsiedzi nawet wpadli. To był potworny obciach;/
napisał/a: varsovianna 2012-09-25 22:49
Wpadki to specjalność moim włosów. Aż dziw bierze, że te cieniutkie biedactwa mają taki buntowniczy charakter. Choć trzeba przyznać, że ja im nie pomagam. Wiele razem przeszliśmy: farbowanie bibułą, robienie pasemek wodą utlenioną, podcinanie końcówek nożyczkami do papieru na nudnych lekcjach. Przeżyłam przygodę a la Ania Shirley. Podobnie jak ona bardzo zapragnęłam drastycznej zmiany koloru: pszeniczny blond nagle mnie, 17-letniej brunetce wydawał się niezwykle atrakcyjny na letni czas. Zielonkawy kolor, który był efektem domowego farbowania nie spełnił moich oczekiwań. Jedynymi zadowolonymi byli moi rodzice, gdyż w tamte wakacje byłam niezwykle grzeczna: nie wyszłam na imprezę ani razu. Studniówkowa klęska nagłowna to też już chyba klasyka, więc może przejdę do mojej ulubionej anegdotki.
Bohaterem jesteśmy ja, moje włosy i piekielny osobnik o imieniu Michał, dla znajomych i wrogów Misiu, mianujący się nie wiedzieć czemu tytułem fryzjera. Za czasów studenckich uczęszczałam do typowego, osiedlowego "zakładu" fryzjerskiego znajdującego się na dole mojego bloku. Bardzo go sobie chwaliłam, bo nie dość, że opcja ekonomiczna, to jeszcze nigdy mi tam krzywdy nie zrobiono. Nie zraziłam się nawet wtedy, gdy przemiła pani, wymachując nożyczkami w okolicach mojego karku opowiadała o przebytej niedawno operacji błędnika i jak to w związku z tym ma problemy z zachowaniem równowagi. Wyszłam żywa, z uszami w całości i całkiem przyzwoitą fryzurą, więc nie zawahałam się powrócić parę miesięcy później. Potrzebowałam cięcia "na gwałt", więc zapisałam się do pierwszego wolnego, pech chciał, Misia. Pani prowadząca zapisy dopytywała, czy na pewno chcę do pana Michała, co już powinno wzbudzić podejrzenia. Lecz cóż, kobieta w potrzebie... Toteż w sobotni poranek udałam się do przybytku, pytając o Misia, którego nie wypatrzyłam wśród krzątających się pań. Salon ten jest podzielony na część damską i męską, przy do męskiej prowadzą drzwi bez drzwi z części damskiej. W części męskiej jest mała sofa, coby czekający panowie mogli się zrelaksować. Tegoż mebla z części damskiej nie widać. Tyle tytułem opisu wystroju. Tak więc dopytuję o mojego wybawiciela, na co szefowa krzyczy: Miiiiisieeeek! W drzwiach dostrzegłam 2 wystające męskie kopytka w skarpetki odziane, wyrastające prawdopodobnie z równie męskiego ciała spoczywającego na sofie w sekcji męskiej. Kopytka po trzecim nawoływaniu poruszyły się, wdziały gumowe klapki i uniosły resztę pana Misia. Misiu był niewątpliwie niedospany po szalonej i mocno zakrapianej nocy. Nawet studentce, nie prowadzącej bynajmniej ascetycznego żywota, wydało się to już nieco nieprofesjonalne, w końcu facet pracuje ostrym narzędziem... Lecz jak wspomniałam, sprawa była pilna. Zasiadłam. Zostałam przez Misia poinformowana, że jeśli będę niezadowolona z wyniku, mam prawo do bezpłatnej korekty w terminie 7 dni. Zaleciało wielkim światem, no i trochę przetrawioną wódeczką. Misiu wkracza do akcji. Uszy mi pokłuł, jakby to on miał problemy z błędnikiem. Włosy tak mi intensywnie rozczesywał, że czułam się jak pasowana porządnie szczotką na fryzjerską modelkę (siniak na ramieniu!). Nie wspomnę już o tym, że ciągle musiałam go pilnować, żeby mu się nie obcięło za dużo lub nie tam, gdzie trzeba. Ogólnie sytuacja wybitnie stresująca i planowanie ucieczki. Kroplę goryczy przelał telefon, który Misiu odebrał, dzierżąc w drugiej ręce nożyczki. Nie przejmując się niczym ani nikim, rzekł do interlokutora: "No... Ja jeszcze w robocie, ku...a. Się dziewczynie, ku...a zachciało obcinać w sobotę rano." Następnie rozłączył się, dokończył dzieła i wypuścił mnie w końcu. Fryzura... Szkoda gadać. Ale zgadnijcie, czy skorzystałam do prawa do reklamacji? :)
napisał/a: askka 2012-09-26 09:14
Niestety moją największą wpadkę fruzurową przypłaciłam własnymi włosami. Zamarzył mi się irokez wykonany krok po kroku z panią z internetu... niestety mój brak wprawy w tapirowaniu włosów spowodował, że w pewnym momencie grzebień przestał współpracować, a ja w żaden sposób nie mogłam wydostać go z mojej bujnej czupryny... Pędziłam do kogo się dało, ale niestety nikt nie potrafił mi go wyplątać ani na mokro ani na sucho... w ruch poszły nożyczki... od tej pory unikam irokezów jak ognia
napisał/a: Alciaaa 2012-09-26 11:32
Moja wpadka fryzjerska miała miejsce wiele lat temu a wynikała z nieumiejętnego posługiwania się akcesoriami fryzjerskimi. Zawsze interesowałam się modą urodą i uwielbiałam oglądać programy z tym związane czy czytać artykuły na ten temat. A wszystko zaczęło się od wizyty u fryzjera gdzie pani fryzjerka do modelowania moich włosów użyła grubej szczotki i suszarki. Efekt był zadowalający miałam pięknie wygładzone włosy bez użycia prostownicy a do tego ładnie podwinięte. I nadszedł dzień moich urodzin, wszystko miałam już przygotowane zostało mi tylko zrobienie siebie na bóstwo. Wcześniej zaopatrzyłam się w dużą okrągłą szczotkę, którą postanowiłam wymodelować włosy. Po myciu, nawilżeniu i lekkim podsuszeniu zaczęłam ,, działać" ze szczotką. Zaczęłam od przodu gdzie nawinęłam włosy na szczotkę do samej skóry i suszyłam i....nie mogłąm ich już odwinąć! na nic moje próby odwinięcia, wołanie mamy na pomoc, zmoczenie włosów, nic dosłownie nie pomagało!włosy były mocno wplątane w szczotkę i żadne próby ich rozplątania nie pomagały. Skończyło się na ścięciu nożyczkami włosów przy samej skórze. Długo jeszcze nie mogłam o tym zapomniec bo włosy powoli odrastały a moje cięcie było na samym przodzie. Więcej szczotki nie użyłam i nie użyje!
napisał/a: mrowka30 2012-09-27 11:13
Nie wiem, czy największą wpadkę zaliczyłam tuż przed komunią samodzielnie robiąc sobie grzywkę (taka była moda!), czy też wtedy, gdy zdecydowałam się po raz pierwszy zafarbować sobie włosy... i poprosiłam o pomoc koleżankę z klasy. Wyglądałam śmiesznie, mając część włosów blond, resztę takich zgniło-zielonych. Chociaż nie... to nie były największe wpadki. Któregoś dnia, a miałam wtedy sześć czy siedem lat, postanowiłam z koleżankami zrobić sobie z prostych włosów piękne fale. Jak u księżniczki z jednej z bajek. Na co nawlekłyśmy nasze długie, piękne włosy (choć sztywne jak druty!)???? Do dziś się śmieję, jak sobie przypomnę - na kulki zrobione z ostu. Oczywiście, włosów nie dało się uratować. Każda z nas miała w domu wieczorem ostre cięcie :/
napisał/a: Aga9018 2012-09-27 20:56
Wpadka...? UUuuu..., trochę tego było. Nie no taki żart.
Największą wpadkę, przeżyłam, w pierwszej klasie liceum...
Mam włosy cienkie, ze zdolnością do przetłuszczania. Dlatego postanowiłam zaradzić temu i zdecydowałam, że zrobię sobie trwałą, oczywiście u fryzjera.
Szczerze mówiąc, to chciałam trochę zaszpanować przed pewnym chłopakiem, który pierwszy raz dostrzegł mnie jak miałam polokowane włosy, więc motywacja, nie powiem była duża.
I tak, w dniu swoich urodzin, poszłam do fryzjera, kasa od rodziców na urodziny. Wtedy to się zaczęło...
Fryzjerka, zamiast lekko podciąć, długie, sięgające do połowy pleców włosy, ścięła do ramion. Na taką długość zrobiła mi trwałą, Wyglądałam jak kostka rubika w lokach jak u pudla. A miały być to duże, miękkie, spiralne loki, prawie fale. Najbardziej żałowałam, że ścięła mi włosy, których żałowała nawet starsza kobieta obok.
Po całym dramacie, gdy już zapłaciłam i oczywiście nie pisnęłam ani słowa o tym, że fryzura mi się nie podoba, wyszłam z zakładu. Akurat padał deszcz, stwierdziłam, że jak zmoczę trwałą to się szybciej rozpadnie, ale nic z tego, trzymała rok czasu... Potem, na drugie urodziny dostałam wymarzoną prostownicę ;) Po 1,5 roku od zrobienia feralnej trwały włosy, urosły mi na tyle , że wreszcie uzyskałam swoją wymarzoną fryzurę. Miałam wówczas miękkie, duże loki na końcówkach włosów. A co z chłopakiem...? Po tym dramacie jakim przeżyłam u fryzjera już nie próbowałam wywrzeć na nikim wrażenia... i chyba opłacało się bo po tym spotkałam kogoś naprawdę interesującego ;)
napisał/a: angelusia111 2012-09-30 10:09
Najgorsza wpadka? To chyba ta tradycyjna, z zielonymi włosami:) A że za kilka godzin miałam ważną uroczystość rodzinną, efekt był nieziemski:) Ciocia Wiesia potem mnie przydybała (sama ma na głowie ogromny busz) i z poważną miną powiedziała: ,,Kochana mogę Ci polecić znakomitego fryzjera, jakbym była na twoim miejscu to z domu bym nie wyszła...,, Nie ma to jak rodzinna szczerość:)
napisał/a: talka1571 2012-09-30 11:51
To było jakieś dwa lata temu . Akurat przed wyjściem do szkoły zachciało mi się przetestować wosk do włosów . Oczywiście, co normalne moja czupryna nie chciała się ułożyć i była dość napuszona . I czego się można było spodziewać przesadziłam z kosmetykiem :) moja włosy wyglądały jak przetłuszczone, a ja nic nie mogłam zrobić, ponieważ musiałam już wyjść, żeby się nie spóźnić . Koleżanki pytały, co zrobiłam z włosami, a ja musiałam im tłumaczyć się z wpadki . Od tamtej pory już nigdy nie przesadzałam z kosmetykami :)
napisał/a: Kira13x 2012-09-30 17:11
Jako osoba, która kocha eksperymentować z kolorem i długością włosów, wpadek fryzurowych miałam mnóstwo. O tak błahych jak przefarbowanie ich na bordo, który okazał się być fioletem nie warto nawet wspominać. Za to opowiem historię, która wydarzała się tuż przed moją studniówką i nauczyła mnie... rozważnego patrzenia na etykiety :)
Impreza czekała mnie za dwa dni, więc razem z najlepsza przyjaciółką rozpoczęłyśmy przygotowania. Jak na tamte czasy Nina posiadała okazały dom, okazałą kolekcję kosmetyków i salon fryzjerski należący do jej mamy. Po południu zamierzałam starannie umyć włosy, aby być gotowa na wieczorną wizytę w salonie. Zachwyciła mnie różnorodność szamponów, wybrałam jeden, pięknie pachnący i w ładnym miodowo-kawowym kolorze. Dopiero gdy po kąpieli rozczesywałam włosy zauważyłam, ze coś jest nie tak. Wszystkie splątały się w niemożliwe do rozczesania kołutony, na dodatek zaczynały przybierać niezbyt piękny kolor przybrudzonego brązu. Przerażona zerknęłam na buteleczkę szamponu i oniemiałam. Nina była właścicielką dwóch yorków, a ja skorzystałam z... szamponu dla psów,, podkręcającego i delikatnie koloryzujacego włosy", który na dodatek nie chciał sie z nich zmyć. Nie było rady, do akcji musiały wkroczyć nożyczki. Z moich pięknych warkoczy do pasa pozostały tylko jakieś obrzydliwe, krótkie kosmyki, przypominające męską fryzurę.
Na studniówkę założyłam fantazyjnie upiętą kolorową chustę i cieszyłam sie, że na sali jest ciemno :) Ta przygoda była jednak pierwszym krokiem do eksperymentowania z moimi włosami. Teraz tylko uważnie czytam etykiety każdego produktu, jaki zamierzam użyć :p
napisał/a: vidawinter 2012-10-01 18:23
Pacholęciem będąc, eksplorując świat i jego narzędzia szczególną sympatią darzyłam te, które były przez rodziców chowane przede mną. Do takich przyrządów należały nożyczki. Któregoś dnia, razem z koleżanką, postanowiłyśmy zabawić się w "przebieranie w dorosłego oraz zabawę we fryzjera". Nawzajem sobie uczyniłyśmy na głowie fryzury, których nie stworzyłby najbardziej kreatywny fryzjer świata - schody, "na jeża", miejscami "na pazia" wespół z jakże klasycznym bobem. All in one. :) Radości miałyśmy co niemiara. Do czasu powrotu rodziców do pokoju, w którym urzędowałyśmy.
Kolejną dziwną przygodą fryzjerską była ta z czasów I Komunii. Otóż zaczęłam się zastanawiać nad tym, dlaczego ja jako dziewczynka jestem zmuszona przez tradycję do zapuszczania włosów na tę uroczystość i późniejszego maltretowania ich papilotami. Loki zdecydowanie mi się nie podobały (tak mi zostało). Więc - znowu z tą samą koleżanką - obcięłyśmy się wzajemnie niemal na Sinead O'Connor. Patrzę właśnie na zdjęcie zbiorowe z komunii - nikt na nim, poza nami, nie ma tak krótkich włosów, nawet chłopcy. I nikt, poza nami, nie jest tak szczęśliwy i uśmiechnięty :)
LadyGryf
napisał/a: LadyGryf 2012-10-02 00:25
Największą wpadkę zaliczyłam jeszcze w liceum. Moja mama chodziła do fryzjerki która często strzygła modelki na pokazach, a ja razem z nią. Pewnego razu podczas naszej wizyty wpadł jeden ze znajomych naszej Pani i zaraz zaczął opowiadać jakim on również jest świetnym stylistą fryzur, więc kiedy przedstawił mi swoją wizję mojego nowego looku - zgodziłam się bez chwili namysłu. Następnego dnia w szkole pierwsze co usłyszałam było pełne przerażenia "kto Ci to zrobił?!". No cóż, miałam jasne włosy za ramiona posklejane w "baty" (ja bym nazwała to inaczej ale miły Stylista tak to właśnie określił), a pod nimi krótsze i ciemniejsze kosmyki. To co wyglądało fajnie tuż po wizycie u fryzjera (fryzjerów?!), na co-dzień okazało się niemożliwe do wiernego odtworzenia i.. no cóż tragiczne! Włosy długo mi odrastały, nauczyłam się unikać takich "specjalistów", ale przyjaciółka nadal pyta ze strachem jak wyglądam, gdy mówię jej, że wróciłam od fryzjera ;)