Konkurs "Dla niej wszystko"

napisał/a: tedybear 2011-05-09 14:33
jak wygladało nasze spotkanie?
jak sobie przypomnę to moja twarz zamienia sie w banana i jak głupi śmieje sie sam do siebie.
pracuje w firmie, która swiadczy usługi telekomunikacyjne.
przyszła dnia 20/09/2003roku. od razu ja zauważyłem bo była niebanalnym zjawiskiem w moim salonie. piekna urocza usmiechnieta o niesamowitych oczętach i zgrabnych nogach.
i tutaj sa dwie wersje.
pierwsza wersja moja:
wyłowiłem ją wzrokiem. nasze spojrzenia się spotkały i specjalnie tak przeciągałem obsługę obecnego Klienta aby wlaśnie ONA trafiła do mojega stanowiska. kiedy juz była pierwsza jako oczekujaca do podejscia do konsultana szybko skonczyłem obsługiwać obecnego Klienta, wstałem i ładnie poprosiłem ja do mnie. usmiechnela sie i podeszla do mojego stanowiska

wersja druga jej:
stałam w kolejce aby odblokowac telefon bo nie oplacilam rachunku na czas. stalam i rozgladalam sie i wypatrywałam czy w salonie nie ma jakiegos "fajnego ciacha". wsrod konsultantow salonu przykuł moją uwage jeden jegomość i jego męski stanowczy tembr głosu. a że na dodatek miał milą buźke to postanowilma ze podejde wlasnie do niego i dam szanse przeznaczeniu. skonczyl obslugiwac Klientke wstal usmiechnal sie i poprosil mnie do stanowiska

potem juz jest wspolne zeznanie ktore brzmi tak. podczas obslugi ustalony został jej numer oraz zostala wyrazona zgoda na wyslanie prywatnej wiadomosci na jej prywatny numer. sms zostal wyslany i tak wieczorem spotkalismy sie na milej randce.
i tak sa o to dwie wersje naszego spotkania. pierwsza ze to ja ja wypatrzylem i zagadałem. druga wersja mojej zonki, ktora stwierdza ze to Ona mnie wypatrzyla i postanowila dac sie poderwac.

w tej chwili smiejemy sie z tego bo dla nas obecnie nie ma znaczenia kto kogo bo bez wzgledu na to jestesmy szczesliwi, cieszymy sie nowym mieszkaniem i dwójka wspanialych dzieci.
więc moi Drodzy Czytelnicy nieznana jest ani chwila ani data ani dzien ani godzina bo może ktoregos dnia przyjdziecie TYLKO odblokować telefon komórkowy a wyjdziecie z numerem potencjalnego męża czy żony ;)
napisał/a: milusss 2011-05-10 09:50
nasze pierwsze spotkanie
Milena dzwonił twoj klient-poinformowała mnie moja szefowa.-ten od pożyczki na pięć tysięcy!chce dobrać jeszcze tysiąc-emocjonowała się -Jedz do niego natychmiast z papierami.
Jak ja nie cierpiałam tej korporacyjnej maszynki do robienia pieniędzy. no ale za coś musiałm żyć i musiałam pracować i tak znałazłam się w tej firmie, która żyrowała na % od pożyczek, wysokich pożyczek.
A z tym klientem to była inna sprawa. natknęłam się na niego przypadkiem gdy udałam się po odbiór zaległej raty od klientki. po prostu zaczepił mnie i zapytał: Pani udziela pożyczek?bo ja jestem zainteresowany, przepraszam ale usłyszałem rozmowę z tamtą kobietą. Spojrzałam w jego niebieskie oczy potem na elegancki garnitur. ale ja udzielam pożyczek w firmie , która obsługuje ludzi niemających szans na pożyczkę bankową-zauważyłam.
Doskonale się składa!-odparł.
w takim razie proszę wizytówkę i zapraszam do biura-odparłam
zadzwonił na następny dzień. umówiłam się z tym facetem na popołudnie. przyszłam pod wskazany adres, bo zasadą firmy było to ,aby poznać klienta i nawiązać przyjacielskie relacje. witam i zapraszam- klient otworzył drzwi i zaproponował kawę. miał na imię Piotr. Na zaświadczeniu widniało :dyrektor. A dochody..... coraz mniej z tego rozumiałam.
Będzie pan spłacał kredyt na czas?
Jeśli pani zależy-uśmiechnął się
zależy, chyba pan domyśla się ze z tego żyję.
podpisaliśmy papiery,wypłaciłam kwotę i zaczęłam zbierać się do domu.
Jechałam do domu, zastanawiając się ,czemu taki dyrektor potzrebuje kasy na taki %.
no i znowu szefowa mnie do niego wysłała.
dzień dobry- rzekłam
zapraszam- powiedzial
ten jego dom był taki elegancki, taki bagaty. teraz uderzyło mnie to ze zdwojoną siłą .
Dlaczego pan pożycza te pieniądze ?
nie domyśla się pani? nie potrzebuję ich.
To wiem.zatem po co?
Potrzebuję pani-odparł-wtedy , w barze ujęła mnie pani podejściem do klienta . inteligentna , ciepła i ... piękna-dodał
Zwabiłem tutaj panią bo chciałem tę naszą znajomośc ocieplić .
Nie rozumiem...
Nie klient i agentka tylko mężczyzna i kobieta-podszedł bliżej i pocałował mnie.
A ja wbrew procedurom,nie zaoponowałam . bo pocałunek był cudowny....
Jeśli nie umówisz się ze mną do kina to zbankrutuję przez te pożyczki -wyszeptał czule
A ja ....ja nie chciałam zeby zbankrutował..co to , to nie.
Po miesiącu rzuciał pracę, bo Piotr przyjął mnie do siebie do firmy.
i tak zaczeła sie nasza znajomośc i miłośc która trwa do dziś...........................................
napisał/a: apoccalipsa 2011-05-10 10:38
Nie pamiętam... On twierdzi, że znamy się od podstawówki i spędzaliśmy ze sobą dużo czasu. Kompletnie sobie tego nie przypominam... Pierwszego spotkania w dorosłym życiu też nie... Za to wszystkie późniejsze pamiętam z najdrobniejszymi szczegółami, bo są warte tego by mieć je w sercu i pielęgnować te wspomnienia!
creative_j
napisał/a: creative_j 2011-05-11 19:15
Poznaliśmy się jedynie w wyniku czystego przypadku. Nigdy wcześniej go nie spotkałam. Jak się później okazało on też nie miał pojęcia o tym, że istnieję mimo, że mieszkamy niedaleko siebie i mamy wspólnych znajomych. Zaczęło się banalnie- padł mi komputer, a jak w dzisiejszych czasach się bez niego obejść??? Tata znalazł fachowca do nieszczęsnego sprzętu - pewnego informatyka.
Tego dnia gdy wróciłam do domu on już tam był i naprawiał kompa. Ja nieśmiała nastolatka za żadne skarby nie miałam ochoty na przebywanie w moim mniemaniu z obcym, starym facetem. Niestety, a właściwie stety mama zmusiła mnie bym dotrzymała mu towarzystwa i przy okazji się czegoś nauczyła. Jakież było moje zdziwienie, gdy ten stary fachowiec okazał się młodym i przystojnym chłopakiem. Gdy tylko go zobaczyłam mocniej zabiło mi serce i pomyślałam sobie, że on musi być mój. Gdy ja sobie o tym rozmyślałam on już działał właśnie w tym kierunku. Jak mi później opowiadał moje wejście do pokoju było dla niego jak grom z jasnego nieba i od razu się we mnie zakochał. Specjalnie nie naprawił wszystkiego w komputerze by móc mnie znów spotkać.
I tak przy następnej możliwej okazji zaprosił mnie na randkę. Ja oczywiście od razu się zgodziłam. Miesiąc później zostaliśmy parą i tak to trwa do dnia dzisiejszego ( w lipcu będzie już 6 rocznica naszego związku).
Bardzo kocham mojego Skarbusia-i niech tak będzie do końca świata;)
napisał/a: Kira13x 2011-05-14 09:48
Mojego męża Roberta znałam praktycznie od pierwszej klasy podstawówki- chodziliśmy razem do ówczesnej (ośmioklasowej) szkoły. Spotykaliśmy się wiec niemal codziennie, ale trudno to było spotkaniem nazwać, bo właściwie to przez wiele lat nie zamienialiśmy ani słowa, poza wymruczeniem jakiegoś niemrawego ,,Cześć”. Byliśmy praktycznie z dwóch różnych światów- ja wzorowa uczennica, gospodarz klasy i przewodnicząca kilku kół naukowych, on łobuz, z etykietką takiego, który zawsze stwarza problemy. Ciągle był zamieszany w jakieś awantury, bójki, choć zwykle działał ,,w czyjejś obronie”, jak tłumaczył się przed nauczycielami. W każdym razie przylgnęła do niego opinia, że ,,najpierw bije, potem myśli”:D. Pod koniec ósmej klasy miał poważne problemy, żeby w ogóle skończyć szkołę. Polonistka ( i nasza wychowawczyni), podchodząc do tego kompletnie niepedagogicznie, kazała mi spotkać się z Robertem w bibliotece i wytłumaczyć mu części zdania (on oczywiście nawet nie wiedział, co to jest podmiot, ale szczegóły pomijamy.:)) Nie byłam tym specjalnie zachwycona, ale nauczycielka ,,dobiła targu” oznajmiając, że jeśli nie wyciągnę go na dwa, to o szóstce na koniec roku mogę zapomnieć. Więc cóż było robić… Do Roberta zwyczajnie bałam się podejść, więc na matematyce wysłałam mu liścik : ,,Czy chcesz spotkać się ze mną po lekcjach w bibliotece i powtórzyć polski?”. Pod spodem napisałam ,,tak” i ,,nie”, żeby odpowiedź wziął w kółeczko.:D I posłałam karteczkę dalej… Po matmie Robert podszedł do mnie i wydukał:
-Dobra, możemy rozwiązać te zadania… Ale przyjdź dziś po lekcjach do mnie do domu.- zapisał mi adres.
Nie wiem nawet, jak udało mi się wyjąkać to ,,okej, przyjdę”, bo ręce trzęsły mi się ze strachu.
Dopiero w domu zauważyłam, że Robert mieszka w bloku tuż obok mnie i mam do niego praktycznie parę minut drogi. Spakowałam książki do torby i na miękkich nogach ruszyłam do jego mieszkania. Pamiętam ciemną, ponurą klatkę schodową i wielkie, przedwojenne dębowe drzwi. Jakiś czas później rodzice Roberta wyrzucili je na śmietnik i kupili nowe, ale mimo wszystko ich widok już na zawsze utkwił mi w pamięci- przecież to tego dnia po raz pierwszy spotkałam się z moim przyszłym mężem. Zapukałam. Nie było dzwonka. Drzwi otworzyły się dopiero po dłuższej chwili. Stał tam Robert- ale zupełnie inny Robert niż ten, którego znałam ze szkoły. Przygładził wybujałą grzywę ciemnych loków, zdjął te śmieszne kolczyki w uchu i dziwaczne T-shirty. W zasadzie w zwyczajnej koszuli w kratkę wyglądałby w miarę normalnie, gdyby nie to, że wszystko było pochlapane dziwaczną białą mazią, farbami i klejem.
-Sorki- wymamrotał cicho Robert- nie myślałem, że tak szybko przyjdziesz… a ja akurat taką makietę robiłem… to znaczy… no.. wejdź…
Wślizgnęłam się do środka, dyskretnie rozglądając co malutkim mieszkanku. Trzy pokoje, kuchnia, maciupeńka łazienka… to wszystko dla 6 osób. Teraz dom był pusty, wiedziałam, ze Robert ma kilku starszych braci, więc pewnie jeszcze nie wrócili ze szkoły. Weszłam do jego pokoju i… dosłownie oniemiałam. Biurko, łóżko, szafka. A na stole… wielka makieta, przedstawiająca jakieś nie wiadomo co, przypominające jednak nieco jakąś górę. Po całym pokoju walały się bandaże i setki innych przedmiotów, z których znakomitych większości nie potrafiłam nawet nazwać. Zamurowało mnie, ale Robert nie wydawał się specjalnie speszony. Usiadł przy biurku i podał mi podręcznik.
-Uch… Może…- zaczęłam trochę niewyraźnie- Może… trochę to przesuniemy- wskazałam na stertę materiałów leżącą na stole.
-Nie ma potrzeby- wzruszył ramionami- Jak sobie sklejam to łatwiej mi wiedza wchodzi do głowy.
No więc cóż było robić… Zaczęliśmy rozwiązywać te zadania. O dziwo Robert radził sobie całkiem nieźle, o wiele lepiej niż w szkole.
-Trochę się uczyłem zanim przyszłaś- przyznał.
W końcu zaczęliśmy razem budować makietę, przy okazji przepytując się z części zdań. Poszło łatwo, zaczęło mi to nawet sprawiać przyjemność. Miło było siedzieć w małym, dusznym pokoiku, paprać sobie ręce klejem i rozprawiać o podmiocie, orzeczeniu i przydawce. Już wtedy czułam, że przyjdę tu jeszcze nieraz i że pokocham to miejsce razem z jego właścicielem.
A co to małej, wartościowej dla mnie karteczki… wróciła po prawie 10 latach z powrotem. Z drugiej strony widniał druczek ,,Czy chcesz zostać moją żoną”. Pod spodem napisano ,,tak” i ,,nie”, żeby odpowiedź można było wziąć w kółeczko…
.
napisał/a: agnes_joan 2011-05-15 23:04
Spotkanie z moim obecnym lubym to spotkanie, którego niestety nie wspominam najlepiej, gdyż nie tak je sobie wyobrażałam!

Pierwszy raz spotkałam go w clubie na koncercie. Ale wtedy to było tylko wymienianie spojrzeń i uśmiechy. Za tydzień znów poszłam na koncert tej grupy, jednak z zamiarem przeprowadzenia akcji dywersyjnej i zagadania.

Dziś wiem,że może wysokie szpilki i robią wrażenie to mogą również je zepsuć. Zbliżając się tam, zobaczyłam, że stoi przed clubem i pali papierosa. Schodząc po schodach, niestety obcas zaklinował się w kratkach przed drzwiami i za nic nie mogłam wyciągnąć stopy. Musiałam więc skorzystać z jego pomocy, co sprawiło, ze raz wybiło mnie to z równowagi i zapomniałam tego, co chciałam powiedzieć, a dwa niestety byłam cała w pąsach:)

Dalej losy potoczyły się dość łatwo, on przejął stery nad spotkaniem, co nie zmienia faktu, że na samo wspomnienie robi mi się słabo, bo nie tak miało być. Dziękować niebiosom, że się nie przewróciłam u jego stóp!
napisał/a: mamusiaczek 2011-05-16 23:52
Moje pierwsze spotkanie z partnerem wyglądało niemal jak scena wyjęta z jakiegoś filmu romantycznego.
Wyjeżdźając do pracy za granicą, musiałam zwolnić się z aktualnej pracy. Ponieważ z ludźmi w pracy stanowiliśmy zgrany zespół, byliśmy w ciągłym kontakcie.
Kiedy wysłałam kolegom swoje zdjęcie, zobaczył je mężczyzna, który został przyjęty na moje miejsce i ustawił je jako tło pulpitu mówiąc, że to jego przyszła żona.
Kiedy wróciłam na urlop do Polski, umówiłam się ze znajomymi z byłej pracy na wieczorne wyjście do pubu i był z nimi właśnie ten owy mężczyzna, którego zatrudniono na moje miejsce.
Poznaliśmy się i od razu załapaliśmy kontakt.
Co było dalej? - za dużo by opisywać, ale historia potoczyła się tak, że ten mężczyzna stał się moim życiowym partnerem :)
napisał/a: ludzka_istot 2011-05-17 21:57
Zima. Mróz siarczysty (-17 stopni). Wieczór- a my mamy randkę w ciemno. Mała kawiarenka- z której wygoniono nas o 20.00 (bo ruchu nie ma). Spacerować się nie dało, więc... zostałam odprowadzona do domu- jakieś 15 minut pieszo. Jedyne, co pamiętam z tamtego wieczoru to przeogromne zimno, przemrozone stopy i smak herbaty karmelowej. Ale było warto- w końcu zrobila się wiosna, a my wciąż się spotykamy. Moje stopy też przetrwały:)
primello
napisał/a: primello 2011-05-18 21:19
Od skypa do malzenstwa :)
Poznalam swojego meza na pewnym portalu randkowym... Do pierwszego spotkania minely trzy miesiace codziennych rozmow najpierw na gg a pozniej na skypie :) zauroczyl mnie, umial sluchac, byl wrazliwy, rozumial co przezywam. Coz, jednym slowem mowiac - zauraczyl mnie soba...
Mielismy sie spotkac 15 kwietnia 2009 roku po raz pierwszy w kinie. Nie moglam sie doczekac, nie moglam sie skupic nad niczym w pracy. Pedzilam na spotkanie jak poparzona, zeby jak najszybciej sie z nim spotkac... I przyszedl... mial dlugie wlosy, byl nieogolony, mial okropna puchowa kurtke... W jednej sekundzie otrzezwialam i bylam na NIE!! Siedzielismy w tym inie a ja sie zastanawialam kiedy skonczy sie seans. Po filmie zaraz ucieklam do domu.
NIe odpuscil, zaraz napisal jaka jestem cudowna, ze ja i zadna inna i ze wie, ze zostane jego zona...
Spotkalismy sie na drugi dzien bo wciaz dzwonil i pisal... Byl ogolony i mial krotkie wlosy, byl dokladnie taki, w jakim sie zakochalam! Jak tylko mnie zobaczyl odrazu mocno przytulil i pocalowal... Od tamtej pory sie nie rozstajemy a w lozeczku obok mnie spi nasza wielka-mala milosc, ma 9 mscy :)))
napisał/a: justynaXsanko 2011-05-19 12:45
Przyjechałam do Poznania, bo tu znalazłam pracę i rozpoczęłam studia. Zamieszkałam w wynajętym pokoju. Po paru tygodniach do sąsiedniego pokoju wprowadził się jakiś chłopak, który pierwszy raz był w tym mieście.
I zaczęło się...
...puk puk do drzwi..." jak mogę dojechać do ..."
...puk puk do drzwi..."gdzie jest ulica jakaś tam"
...puk puk do drzwi..."jakim tramwajem dojadę do..."
Zaczęło mnie to strasznie denerwować, myślałam co za osioł, nic nie wie są przecież informatory, mapy...
No i po kolejnej wizycie dałam mu mapę Poznania.
Jednak On nie odpuszczał, ciągle miał jakąś sprawę i sporo czasu spędzał u mnie.
Aż w końcu zamieszkaliśmy w jednym pokoju ( oczywiście z przyczyn ekonomicznych:p, bo po co płacić za wynajem za dwa pokoje).
Teraz jesteśmy małżeństwem z dwójką wspaniałych dzieci.
napisał/a: drewienko 2011-05-19 17:33
Moje pierwsze spotkanie z moim partnerem było pełne niepokoju. Czekałam na zupełnie innego chłopaka, który miał mnie gdzieś, na pewno nie w swoim sercu. Siedziałam przy wielkim stoliku ogrodowym i sączyłam lemoniadę. W pewnym momencie przysiedli się do mnie znajomi, a wśród nich nieśmiały brunet. Po dłuższej rozmowie, niechcący nasze kolana dotknęły się pod stołem i jednocześnie nasze oczy już nie chciały spuścić z siebie wzroku. Dziś nie żałuję, że kiedyś ktoś nie chciał ze mną być.
napisał/a: ewelka21 2011-05-21 16:13
,,-Tym razem Ci się nie uda!"-pomyślałam zaciskając w rękach skakankę.Byłam czerwona ze złości. Za każdym razem gdy miałam okazję trochę poskakać pojawiał się On i razem ze swoimi głupkowatymi kumplami pozbawiał mnie ukochanego przyrządu gimnastycznego. ,,-Nie radzę!"-krzyknęłam-,,Nie podchodź bo Ci przyłożę!...". Ale On zupełnie mnie ignorował. Raźnym krokiem zmierzał w moją stronę. Jego bezczelny uśmiech podziałał na mnie jak czerwona płachta na byka...Wzięłam zamach i...z całych sił uderzyłam go skakanką w plecy. Odskoczył jak oparzony.,,-Wariatka!!!..."-krzyczał odchodząc. Tryumfowałam. Od tej pory mogłam skakać już na każdej przerwie. Na początku byłam zachwycona. Ale po paru dniach zaczęło mi czegoś brakować...Albo kogoś...Zrozumiałam wówczas, że mimo iż niesamowicie mnie denerwował to stał się dla mnie naprawdę bliski. Brakowało mi Jego niebieskich oczu, bezczelnego uśmiechu i dumnej postawy. ,,- Czyżbym się zakochała?..."-myślałam zawstydzona. Miałam przecież dopiero 12 lat. Nie interesowałam się przecież chłopcami. Najbardziej na świecie lubiłam skakać na skakance. On był 2 lata starszy i na pewno nie interesował się tak dziecinnymi rozrywkami. Najwięcej radości sprawiało mu dokuczenie innym. W szczególności mnie.
Spotkaliśmy się dopiero po 2 latach. Wydoroślał i niczym już nie przypominał tego bezczelnego chłopca, którego znałam. Tylko Jego oczy nadal były tak samo niebieskie...Nawet nie wiem kiedy staliśmy się parą. Potem rozchodziliśmy się i schodziliśmy się wielokrotnie. Czasami myślę, że to ta skakanka którą mi wielokrotnie zabierał tak mocno związała nasze dusze...