Konkurs "Randka Stulecia"

Redakcja
napisał/a: Redakcja 2010-02-01 13:52
W jaki sposób zaspokoić jednocześnie wszystkie pragnienia?

Zmysłu powonienia… zmysłu smaku...zmysłu pożądania … połączenia wszelkich zmysłów czyli miłości ? Miłości do jedzenia… pełni miłości i przyjemności jedzenia? Odpowiedzi należy szukać w wyjątkowym miejscu w Warszawie! W jedynym dniu w roku gdzie te dwa wielkie pragnienia tworzą jedną doskonałą całość… Dzień Św. Walentego w The Nine Club & Restaurant.

W tym roku możesz tam być i iść na najbardziej ekskluzywną walentynkową randkę w mieście! Do wygrania jedno z trzech zaproszeń dla dwóch osób na romantyczną, walentynkową kolację 14 lutego w Klubie Nine o wartości 280zł. (zobacz Menu!)

Chcesz jedno z nich? Opisz na naszym forum najśmieszniejsze randkowe wydarzenie jakie cię spotkało. Najlepsze teksty nagrodzimy!

The Nine Club & Restaurant jest pierwszym lokalem serwującym dania sous-vide ,a pełnia smaków i aromatów zachowanych dzięki gotowaniu w niskich temperaturach gwarantuje niezwykłe doznania . Prowokujące smaki, rozpalające kolory, jędrna konsystencja ,stymulujące zapachy kuchni molekularnej to nieodzowne elementy idealnego walentynkowego wieczoru .

Odwiedź The Nine online!

REGULAMIN KONKURSU
napisał/a: ~anava 2010-02-02 23:12
Z moim mężem jesteśmy ze sobą już od 5 lat. Przeżyliśmy wiele wspólnych chwil a w tym kilkadziesiąt niezapomnianych randek, ;) jednak te pierwsze były najbardziej ekscytujące.

Przez ten czas przeżyliśmy na rankach wiele zabawnych sytuacji: od próby zainspirowania drugie połówce znajomością zupełnie nowej (światowej) kuchni, która kończyła się potem nawet zatruciem po siniaki i potłuczenia po wspólnych „pierwszych” próbach tańcach.

Jednak z przygód, która najbardziej utkwiła mi w pamięci związana jest z moim uzależnieniem od „Harryego Pottera”. Kilka tygodni po naszym poznaniu w kinach wyświetlano właśnie kolejną cześć filmu o młodym czarodzieju. Mój Łukasz akurat zaprosił mnie do kina i poprosił bym to ja wybrała film- bez wahania, ciekawa nowej ekranizacji wybrałam „Harryego”. Łukasz od razu się zgodził. Głupia myślałam, że tak jak ja czytał on wcześniej ksiązki o czarodzieju, oglądał filmy – jednak przeliczyłam się… Po 5 minutach po rozpoczęciu filmu mój Łukasz zasnął, niestety ja wpatrzona w ekran nawet nie zauważyłam tego od razu… Nigdy się tak głupio nie poczułam. :( Przeczekałam cały film, nie obudziłam go. Gdy film się kończył przebudziłam Łukasza. Oczywiście uśmiechnięty skłamał, że „film był ciekawy…”
Dopiero po filmie dowiedziałam się, że on tylko słyszał o tym filmie, ale nigdy go nie interesowały takie tematy i nie chciał robić mi przykrości wybierając inny film.

Od tej pory zawsze ustalamy wcześniej repertuar. Jako świeżo upieczona żona Łukasza wiem, że muszę unikać tematów magii, czarodziejów i wampirów a od tej pory na kolejne części „Harryego Pottera” chodziłam z młodszą siostrą.[/B]


[CENTER]Pozdrawiam,
Ania[/CENTER]
napisał/a: kendi 2010-02-03 11:20
Ja lubię umawiać się na randki gdzie będę mogła sprawdzić poczucie humoru osoby, z którą się umówiła. Kino to nie dla mnie. Nie raz zdarzały się wpadki na takich randkach jak zaproszenie do wegetariańskiej knajpy prawdziwego mięsożercy, pogoń za moimi psami, zjedzenie kanapek piknikowych przez moje psy. Moja najśmieszniejsza historia randkowa odbyła sie jakiś czas temu. Umówiła sie na randkę w ciemno. Miałam tylko numer telefonu kolesia i nic więcej. omówiła się w centrum miasta gdzieś w centrum handlowym. Mieliśmy sie znaleźć ja mu miałam dawać wskazówki gdzie mnie znajdzie. Jak dotarłam na miejsce okazało sie, źe zapomniałam jego numery telefonu (u mnie to normalne - ale czy zawsze muszę gubić numery w takich sprawach) . Zaczęłam szukać faceta, z którym sie omówiłam. Pomyślałam - na pewno musiałby być sam i sie rozglądać. Zobaczyłam jednego, który chyba tez na kogoś czekał. Popatrzyłam w oczy - odwróciła sie i stałam podszedł i powiedział, że umówiła się tu na randkę w ciemno i czy to może jestem ja tą dziewczyną - no ja przytaknęłam, że tak (tak mi sie wydawało). Poszliśmy na kawę rozmawialiśmy - było dość miło - ale troche drętwo - cos było nie tak . Zapytałam sie jak tam mu sie powodzi na portalu (nie będę reklamować - więc nazwy nie podam). On powiedział, że nigdy tam nie był - i mi sie coś zapaliło w głowie - i zapytałam jak ma na imię. On, ze Piotrek - no i powiedziałam, ze umówiłam sie na randkę ale z Tomkiem. Roześmialiśmy sie ale postanowiliśmy zakończyć randkę z powodu braku tematów do rozmowy. Z tą osobą co się umówiłam nie spotkałam sie bo obraziła sie ,że sie nie pojawiłam. A ja i tak gubie numery telefonów - liczę na przeznaczenie. Tylko wybieram miejsca mniej zatłoczone.
napisał/a: Aga_TM 2010-02-03 22:58
To były wspaniałe studenckie czasy.... Tak się jakoś złożyło, że w czasie sesji zaczął się koło mnie kręcić kolega z grupy (najprzystojniejszy na roku;)) - a to chciał pożyczyć notatki, a to coś skserować... Coś tam nie mógł rozszyfrować, to znowu prosił aby mu coś wytłumaczyć.... Jakby to powiedzieć: nie protestowałam;) Wręcz odwrotnie - byłam zachwycona.... I tak nam w miłej atmosferze upłynęła sesja i wszystkie egzaminy. To cud, że udało mi się je pozdawać. Miałam wrażenie, że w mojej głowie był tylko ON..... Michał - tak miał na imię - zaprosił mnie w ramach podziękowania na lody. - W sobotę może być? - zapytał. - Super - odpowiedziałam zachwycona. Gdy wróciłam do domu zdałam sobie sprawę, że w sobotę są Walentynki!!! Oszalałam ze szczęścia - mój ukochany zaprosił mnie w Walentynki na lody. To nie mógł być przypadek. Wystroiłam się w boskie ciuszki, zrobiłam odpowiedni makijaż i poszłam. Michał czekał już na mnie przed kawiarnią, weszliśmy do środka i zamówił specjalność lokalu. Kelnerka przyniosła dwa olbrzymie pucharki lodów z owocami, a na wierzchu niesamowita ilość bitej śmietany. Desery wyglądały bardzo apetycznie, a ja tylko pomyślałam, że chyba nie dam rady zjeść całej porcji. W tym momencie zakręciło mnie nosie i..... kichnęłam.... Jejku co tam się działo.... większość bitej śmietany z mojego deseru wylądowała na.... moim ukochanym.... On oczywiscie, że nic sie nie stalo, zaczął sie wycierać... Bita śmietana byla wszędzie, na jego ubraniu, na twarzy.... Mowię sobie: Aga wymyśl coś, bo to będzie Twoja jedyna i ostatnia randka z tym przystojniakiem.... Przysunęłam się do ukochanego i mowię: Michasiu ponoć bita śmietana najlepiej smakuje zlizywana z drugiej osoby i przejechalam delikatnie koniuszkiem jezyka po jego policzku.... To bylo odważne posunięcie, ale opłacało się. Michał pocałował mnie i wyznał, że jestem niesamowita. Byłam bardzo szczesliwa i.... dodam, że deser byl przepyszny. Dałam radę zjeść wszystko, a raczej wszystko to co zostało w moim pucharku;)
napisał/a: valin0 2010-02-06 20:14
To była nasza pierwsza randka którą zresztą zmęczona czekaniem sama zaproponowałam. Był maj. Miejsce cudowne. Lasy, górki, rzeka, brak towarzystwa ludzi. Spacerkiem dotarliśmy o punktu kulminacyjnego Perły Zachodu. Tam podziwialiśmy widoki na piękny park krajobrazowy, weszliśmy na na mostek by przejść na drugą stronę rzeki, bardziej dziką i odludną. I wtedy się zaczeło.... Coż dzika przyroda jest bardziej dzika niż myślałam. Wspinaczka po skałach była nawet udana, a On pomagał mi przy wchodzeniu na skałki. Potem odpoczywaliśmy sobie na wielkim kamieniu na rzece. I wszystko było by w porządku gdybym nie wpadła do wody. On spojrzał na mnie trochę z politowaniem ale i przytulił mnie, więc pomyślałam że było warto :) Potem zauroczona tą chwilą w czasie dalszej naszej wędrówki usiadłam na kłodzie, która co się okazało leżała na mrowisku. Najpierw pomyślałam, że to chyba już przesada, potem oczywiście odstawiłam taniec odpędzania. On chyba już wymiękł ale tak szeroko się uśmiechnął, że pózniej okazało się że to był ten moment zauroczenia :) I znowu mnie przytulił :) Tak mi się to spodobało że przez całą drogę zaczęłam szukać jakiś pretekstów by mnie znów pocieszył czyli przytulił :) I chyba mi to już tak zostało, bo czasem chcący, czasem niechcący palnę jakieś głupstwo, po to by zobaczyć ten jego fajny uśmiech :) To była dla nas bardzo śmieszna ale i ważna randka :) którą wspominamy po dziś dzień :)
napisał/a: aczp 2010-02-08 11:10
Pierwszego (i ostatniego) chłopaka, z którym się spotykałam, poznałam na studiach... Jakoś wcześniej nie było takich, którzy wpadliby mi w oko tak, jak ten... Wysoki, przystojny, niebieskooki Brunet... Od razu pomyślałam, że mógłby być ojcem moich dzieci, chyba też przypadłam mu do gustu, bo po pierwszym spotkaniu w dyskotece, umówił się ze mną na randkę. Jako osoba mało doświadczona (wręcz zielona!!! we wszystkich sprawach, łącznie z całowaniem) pilnie wysłuchiwałam rad koleżanek, co i jak należy zrobić, aby się nie zniechęcił...no i nie obiecywał sobie za dużo od razu...
Przede wszystkim miałam "lubić to, co on", "słuchać tej samej muzyki", "być na luzie" (nie bardzo to kumałam, ale ok), "pozwolić mu na trochę", "nie pozwolić na za dużo" (tego w ogóle nie kumałam)... Wydawało się, że wszystko będzie ok, z "trochę" i "nie za dużo", bo zaprosił mnie do restauracji... Knajpka fajna, jeszcze w takiej nie byłam. We wsi, z której pochodziłam, o "sea food" nawet nie słyszeli, a kasy wtedy nie miałam, żeby spróbować takich frykasów... Brunet twierdził, że restauracja jest z klasą, a na pytanie, czy lubię owoce morza, oczywiście z radością przytaknęłam..." A jakie najbardziej?" drążył temat. "Oj, wszystkie, bez różnicy..." - szeptałam, modląc się, żeby nie było tam ślimaków (nie wiedząc jeszcze, że ślimaki to nie "sea food")... Restauracja była piękna, piękni kelnerzy, kieliszki przy każdym nakryciu i mnóstwo sztućców... To mnie tak zestresowało, że nawet ewentualne ślimaki nie miałyby znaczenia...
Danie wybrał on (za radą dziewczyn, które stwierdziły, żeby "polegać na jego guście")... Dostałam wielki talerz, pełen krewetek z ogonkami (Jezu!!! Ogonki też się je? - myślałam gorączkowo), małży (Boże !!! prawie, jak ślimaki - słabo mi się zrobiło...), małych ośmiorniczek (pomyślałam, że nie zjem niczego z czułkami !!!!)... Dzielnie przeżuwałam gumowe kalmary, trzymałam krewetki za ich pancerzykowe ogonki i przełykałam małże wstrzymując oddech... Pamiętałam przy tym o uśmiechu i inteligentnych (tak mi się wydaje) odpowiedziach... Tak się starałam, że w końcu wszystko zaczęło mnie swędzieć ze zdenerwowania... Podrapałam szyję, potem rękę, potem drugą rękę... Brunet pyta, czy wszystko ok, a ja, że "Pewnie..." z szerokim uśmiechem, próbując podrapać dyskretnie udo... Brunet na to: "Na pewno dobrze?... hmm, masz na szyi coś, jakby wysypkę..." - wyszeptał wpatrując się we mnie... "Jezu !!!! Bo mnie wszystko swędzi !!!!!" - nawet nie udawałam złości, ani tego, że drapię się po udach..."Podrap mnie po plecach" - wysyczałam... Brunet zbaraniał, rozejrzał się w koło..."Co???" - już nie wydawał się taki niedostępny z tym swoim "co", a nie "słucham" i "proszę"...
- "Drap mnie po plecach" - powiedziałam głośno budząc zainteresowanie na sali... Brunet myślał, że zwariowałam. Podszedł kelner z pytaniem, czy wszystko w porządku, a patrząc na moje namiętne drapanie się, zapytał, czynie jestem uczulona na owoce morza... Teraz ja zbaraniałam... "pewnie, że nie" - powiedziałam trochę niepewnie i czułam, jak przybieram kolor buraczany... Tak zapewniałam Bruneta, że kocham owoce morza, że jadam tak często, jak mogę, że "och" i "ach"... a teraz UCZULENIE ???
Randka skończyła się w szpitalu... Doktor stwierdził "galopującą pokrzywkę" czyli ostrą reakcję alergiczną, najprawdopodobniej na owoce morza... Dostałam zastrzyk w pupę. Brunet się zaparł, że nie wyjdzie i nie zostawi mnie samej (prawdziwy macho, spodobał mi się jeszcze bradziej ) , tak więc na pierwszej randce widział mój tyłek... Od lekarki dostałam pouczenie, aby nie sięgać więcej po "sea food"...
Było mi już wszystko jedno, co Brunet o mnie pomyślał, kiedy ze łzami w oczach tłumaczyłam lekarce, że ja nigdy takiego świństwa wcześniej nie jadłam, więc skąd mogłam wiedzieć? Tego nawet moje mądre koleżanki nie przewidziały... Ale chyba nie było tak źle, bo Brunet jest dziś moim mężem i mamy dwie cudne córeczki... Nie jadamy sea food
napisał/a: ~justaa26 2010-02-08 11:57
aczp napisal(a):Pierwszego (i ostatniego) chłopaka, z którym się spotykałam, poznałam na studiach... Jakoś wcześniej nie było takich, którzy wpadliby mi w oko tak, jak ten... Wysoki, przystojny, niebieskooki Brunet... Od razu pomyślałam, że mógłby być ojcem moich dzieci, chyba też przypadłam mu do gustu, bo po pierwszym spotkaniu w dyskotece, umówił się ze mną na randkę. Jako osoba mało doświadczona (wręcz zielona!!! we wszystkich sprawach, łącznie z całowaniem) pilnie wysłuchiwałam rad koleżanek, co i jak należy zrobić, aby się nie zniechęcił...no i nie obiecywał sobie za dużo od razu...
Przede wszystkim miałam "lubić to, co on", "słuchać tej samej muzyki", "być na luzie" (nie bardzo to kumałam, ale ok), "pozwolić mu na trochę", "nie pozwolić na za dużo" (tego w ogóle nie kumałam)... Wydawało się, że wszystko będzie ok, z "trochę" i "nie za dużo", bo zaprosił mnie do restauracji... Knajpka fajna, jeszcze w takiej nie byłam. We wsi, z której pochodziłam, o "sea food" nawet nie słyszeli, a kasy wtedy nie miałam, żeby spróbować takich frykasów... Brunet twierdził, że restauracja jest z klasą, a na pytanie, czy lubię owoce morza, oczywiście z radością przytaknęłam..." A jakie najbardziej?" drążył temat. "Oj, wszystkie, bez różnicy..." - szeptałam, modląc się, żeby nie było tam ślimaków (nie wiedząc jeszcze, że ślimaki to nie "sea food")... Restauracja była piękna, piękni kelnerzy, kieliszki przy każdym nakryciu i mnóstwo sztućców... To mnie tak zestresowało, że nawet ewentualne ślimaki nie miałyby znaczenia...
Danie wybrał on (za radą dziewczyn, które stwierdziły, żeby "polegać na jego guście")... Dostałam wielki talerz, pełen krewetek z ogonkami (Jezu!!! Ogonki też się je? - myślałam gorączkowo), małży (Boże !!! prawie, jak ślimaki - słabo mi się zrobiło...), małych ośmiorniczek (pomyślałam, że nie zjem niczego z czułkami !!!!)... Dzielnie przeżuwałam gumowe kalmary, trzymałam krewetki za ich pancerzykowe ogonki i przełykałam małże wstrzymując oddech... Pamiętałam przy tym o uśmiechu i inteligentnych (tak mi się wydaje) odpowiedziach... Tak się starałam, że w końcu wszystko zaczęło mnie swędzieć ze zdenerwowania... Podrapałam szyję, potem rękę, potem drugą rękę... Brunet pyta, czy wszystko ok, a ja, że "Pewnie..." z szerokim uśmiechem, próbując podrapać dyskretnie udo... Brunet na to: "Na pewno dobrze?... hmm, masz na szyi coś, jakby wysypkę..." - wyszeptał wpatrując się we mnie... "Jezu !!!! Bo mnie wszystko swędzi !!!!!" - nawet nie udawałam złości, ani tego, że drapię się po udach..."Podrap mnie po plecach" - wysyczałam... Brunet zbaraniał, rozejrzał się w koło..."Co???" - już nie wydawał się taki niedostępny z tym swoim "co", a nie "słucham" i "proszę"...
- "Drap mnie po plecach" - powiedziałam głośno budząc zainteresowanie na sali... Brunet myślał, że zwariowałam. Podszedł kelner z pytaniem, czy wszystko w porządku, a patrząc na moje namiętne drapanie się, zapytał, czynie jestem uczulona na owoce morza... Teraz ja zbaraniałam... "pewnie, że nie" - powiedziałam trochę niepewnie i czułam, jak przybieram kolor buraczany... Tak zapewniałam Bruneta, że kocham owoce morza, że jadam tak często, jak mogę, że "och" i "ach"... a teraz UCZULENIE ???
Randka skończyła się w szpitalu... Doktor stwierdził "galopującą pokrzywkę" czyli ostrą reakcję alergiczną, najprawdopodobniej na owoce morza... Dostałam zastrzyk w pupę. Brunet się zaparł, że nie wyjdzie i nie zostawi mnie samej (prawdziwy macho, spodobał mi się jeszcze bradziej ) , tak więc na pierwszej randce widział mój tyłek... Od lekarki dostałam pouczenie, aby nie sięgać więcej po "sea food"...
Było mi już wszystko jedno, co Brunet o mnie pomyślał, kiedy ze łzami w oczach tłumaczyłam lekarce, że ja nigdy takiego świństwa wcześniej nie jadłam, więc skąd mogłam wiedzieć? Tego nawet moje mądre koleżanki nie przewidziały... Ale chyba nie było tak źle, bo Brunet jest dziś moim mężem i mamy dwie cudne córeczki... Nie jadamy sea food


aczp dokładnie to Twoje opowiadanie, zerżnięte słowo w słowo wygrało nie tak dawno w konkursie: "Nowszy model" - http://forum.polki.pl/showthread.php?t=15007
Szczerze bardzo mi się podoba, jest bardzo oryginalne, ale chyba nie bardzo wypada wklejać je znów do konkursu. Odpowiedzi miały być stworzone właśnie na potrzeby danego konkursu.... Mogłaś się bardziej wysilić.....
napisał/a: aczp 2010-02-09 11:52
taka mała prowokacja...

byłam ciekawa, kto pierwszy to zauważy...

Cieszę się, że to opowiadanie Ci się podoba Justaa26, nie widziałam potrzeby wysilania się, bo w razie wygranej przesłałabym zaproszenie jakiejś dziewczynie z Warszawy, ja mam niestety za daleko...a szkoda

"zerżnięte słowo w słowo", a sprawdziłaś przecinki i kropki?
Swoją drogą nie muszę kopiować swoich prac z innych knursów, bo mam je na swoim dysku...

pozdrowienia i powodzenia, bo też masz fajne opowiadanie
napisał/a: aczp 2010-02-09 12:10
Hmmm, bo to była prawdziwa Randka Stulecia...

a poważnie..
Uważasz Justaa26, że gdybym zmieniła przecinki, kropki i użyła innych słów byłoby to inne opowiadanie? Nadal treść byłaby oryginalna, jak to napisałaś...

Czy wypada wklejać to samo opowiadanie? Wg mnie tak, bo ja je napisałam, mogę nim rozporządzać, bo mam do niego prawa...

Czy to jest zgodne z regulaminem? , Nie, ale skoro już zwróciłaś uwagę, że "treść jest już publikowana w necie", to opowiadanie na pewno nie będzie wzięte pod uwagę w wyborze zwyciężców, a o to przecież chodzi...

Czytając temat podkusiło mnie i pozwolłam sobie na małą prowokację, wiedziałam, że niektóre osoby pilnie śledzą to, co się dzieje na tym i innych forach. Byłam ciekawa kto i jak szybko połączy te dwa konkursy. Tak się złożyło, że akurat to opowiadanie idealnie pasowało. Byłaś szybka

Albo masz dobrą pamięć, albo dużo czasu...

Jedyne, co mnie zabolało to "zerżnięte słowo w słowo", jakbym coś ukradła... To jest moja praca, więc nie musiałam nic zrzynać, wszystkie moje prace mam na swoim kompie.

pozdrowienia
napisał/a: lidiawawa 2010-02-09 23:03
Jak to zwykle bywa, najzabawniejsze historie mają miejsce na pierwszych randkach. Tak też było w moim przypadku. W liceum podkochiwałam się w koledze z klasy. Byłam nieśmiała, ale na szczęście to on zrobił ten pierwszy krok. Zaprosił mnie na lody. Przed tym jednak udaliśmy się na spacer do parku. Znaleźliśmy urocze miejsce: ławka w cieniu starych kasztanów. Dodam, iż w parku było mnóstwo ławek, ale ta była w dość ustronnym miejscu i dlatego ją wybraliśmy. Po pewnym czasie zauważyliśmy, że do naszej „samotni” zbliżają się dwie starsze panie. Bez pytania przysiadły się do nas i zaczęły żywo dyskutować. Nawet nie zwróciły uwagi na to, że przed chwilą namiętnie się całowaliśmy. Byliśmy zaskoczeni wyborem staruszek, ponieważ w parku prawie wszystkie ławki były wolne. Ale cóż… udawaliśmy, że nam to nie przeszkadza i siedzieliśmy w towarzystwie owych pań. Ku naszemu zaskoczeniu przybyły kolejne dwie… I one także pragnęły spocząć właśnie na tej ławce. Grzecznie przesunęliśmy się na ich prośbę. Okazało się, że nowoprzybyłe panie szybko nawiązały rozmowę z dopiero co poznanymi koleżankami. Byliśmy zażenowani całą sytuacją, jednak postanowiliśmy nie dać za wygraną i nie ustępować z racji „kto pierwszy ten lepszy”. To co zdarzyło się w ciągu kilku następnych minut ostudziło nasz zapał bojowy. Do rozbawionego towarzystwa staruszek przyłączyło się jeszcze trzy, co spowodowało, że ławka na której siedzieliśmy stała się zbyt krótka dla naszej „gromadki”. Spasowaliśmy. Poszliśmy osłodzić przegraną „wojnę nerwów” lodami:)
Jesteśmy ze sobą już ponad 5 lat i często wspominamy tę śmieszną historię.

pozdrawiam serdecznie wszystkie forumowiczki:)
napisał/a: ajin 2010-02-10 10:11
Historia ta wydarzyła się wiele lat temu. Posprzeczałam się z moim chłopakiem, rozstaliśmy się w kiepskich humorach nie dochodząc do porozumienia. Pracowałam wtedy w szkole, trudno mi było skupić się na prowadzeniu lekcji i co chwila wracałam myślami do tej sytuacji. Chyba na drugiej lekcji drzwi do klasy się otworzyły i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu wkroczył posłaniec z ogromnym bukietem fioletowych róż. Nie wiedziałam nawet o istnieniu tak cudownych kwiatów ani o romantycznej stronie natury mojego lubego. Do bukietu był dołączony bilecik, a ja nie mogłam się doczekać końca lekcji, by go przeczytać. Dzieciaki patrzyły na to z wielkim zainteresowaniem dochodząc do wniosku, że mam imieniny. Zaraz gdy goniec wyszedł, chórem odśpiewali mi rozbrajające „Sto lat”. I to nie jeden raz, bo każda klasa wchodząc na lekcje i widząc taki bukiet wyciągała podobne wnioski.
Na bileciku był piękny wiersz. O tym talencie też nie miałam pojęcia. Cała złość mi przeszła, pełna podziwu, z wielką radością wracałam do domu. Zastanawiałam się jak On to wszystko zorganizował i ile wysiłku musiał włożyć. Nie mógł wychodzić z pracy, a nie były to jeszcze czasy popularności Internetu i telefonów komórkowych.
W domu ustawiłam bukiet na parapecie, w widocznym, ale nie rzucającym się w oczy miejscu. I zabrałam się do szykowania pysznej kolacji dobrze doprawionej uśmiechem. Tą randkę postanowiłam zorganizować w domu.
Mój miły pojawił się wieczorem, raczej smętny i małomówny. Powiedziałabym nawet, w paskudnym nastroju. Ja radosna, oczarowana, łaskawa, może nawet trochę przekupiona. Siedzimy, jemy, rozmowa się nie klei, ja co chwila na te róże zerkam, a on nic, mrukliwy jak nigdy. Myślę sobie, wykazał się chłopak, pewnie czeka na jakiś gest z mojej strony. Z cudownym uśmiechem wzięłam wazon z kwiatami i postawiałam na stole. On dalej nic. Wyglądam zza kwiatów co chwila, on jakby ich wcale nie widział. Wyjęłam bilecik i mówię jaki piękny wiersz. Leniwie wziął karteczkę i beznamiętnie zaczął się wpatrywać w słowa.
Doczytał do końca, z kamienną twarzą spojrzał na róże, potem na mnie i spytał: skąd te kwiaty?
Pomyślałam: potrafi facet trzymać w napięciu albo kpi sobie ze mnie. Na ponure żarty go wzięło. Ale skoro podejmuje takie gierki to ja się dostosuję. Nie pamiętam już całej wymiany zdań. Twardo się wypierał, że to od niego i takich głupot by nie wypisywał. Ja byłam coraz bardziej zaskoczona i zaciekawiona. Wtedy jeszcze powodem jego wypierania się.
Ostatecznie stwierdził, że to prezent od jakiegoś obcego faceta i powinnam, w geście miłości do niego, pozbyć się ich natychmiast. Oczywiście nie chciałam o tym słyszeć. I zaczęło już do mnie docierać, że mówi prawdę i jest jakiś tajemniczy wielbiciel. Śmiać mi się chciało cały czas. Niestety, dla mojego chłopaka ta randka była coraz trudniejsza do zniesienia. Poszłam po coś do kuchni, a po powrocie zastałam pusty wazon. Kwiatów nigdzie nie było. Mój miły naburmuszony, z miną zbitego psa poszedł do domu. Ja natomiast bezowocnie przeszukiwałam mieszkanie zastanawiając się czy mógł je wynieść wychodząc. Ale chyba bym zauważyła. Zamykając okno zobaczyłam, jak moje tajemnicze, kwiatowe wyznanie miłości leży na śmietniku. Wyrzucił je przez okno na podwórze. Na szczęście było już na tyle ciemno, że zdecydowałam pójść po nie, nie narażając się na plotki sąsiadów o grzebaniu w śmietnikach. Chociaż z dużą obawą czy nie wpadnę do pojemnika.
Nasza miłość nie przetrwała tej próby. Każdego dnia, na widok ocalonych kwiatów, mój adorator popadał w większe przygnębienie. A ja czekałam na jego działanie śmiejąc się coraz bardziej z tej historii i męskiej nieporadności. I śmieję się do dzisiaj, zwłaszcza z jego baraniej miny i na wspomnienie siebie, wdrapującej się nocą na kontener śmieci.
napisał/a: only89 2010-02-10 12:02
Witam :)
Randka stulecia? Ach, ta powinna otrzymać Oscara w tej kategorii! :)
Ubiegłoroczne walentynki upłynęły mi pod znakiem niespodzianek. Od rana zarządziłam przegląd szafy. I doznałam szoku: znalazłam całą masę fatałaszków, które były obiektem poszukiwań przez całe lata! I wreszcie zadzwonił On...: "Kochanie. To nasze pierwsze wspólne walentynki. Szykuję coś specjalnego! Przyjadę po Ciebie o 9." Od tego momentu zegar stanął w miejscu jak zaczarowany. Czas ślimaczył się jak na złość. 15-wybór stroju, 15:30-makijaż i fryzura, 16-zmiana stroju, 16:30-nowy makijaż, bo przecież tamten nie pasował kolorystycznie do nowego looku :) I tak w kółko. Gdy tak czekałam jak na szpilkach znowu zadzwonił telefon. Spojrzałam na wyświetlacz w obawie, że to może On się rozmyślił i postanowił np zmienić obiekt swoich westchnień :) To jednak była 'tylko' Baśka.
-No co tam się stało Kochana? - zapytałam. - Pralka? Powódź? Co?! Nie płacz! Zaraz tam będę!
W okamgnieniu siedziałam już w taksówce. Po drodze zdążyłam zadzwonić do Niego: Kochanie, spotkamy się na miejscu. Mam małą awarię. Opowiem Ci wszystko jak się zobaczymy. Gdzie? W naszym kinie? Dobrze, o 9.
W ferworze walki z cieknąca pralką i krzykami sąsiadów prawie zapomniałam, że jestem umówiona. Wybiegłam z mieszkania Baśki, wsiadłam do taksówki i wtedy usłyszałam czarodziejskie pytanie: Dokąd jedziemy?
Galeria Mokotów!-wrzasnęłam jak opętana. Ruszyliśmy błyskawicznie i już chwilę później byłam na miejscu. Co więcej, miałam jeszcze kilka minut, żeby okiełznać swoje przemoczone ubrania i włosy.
Minutę przed czasem nerwowo oczekiwałam Swojego Mężczyzny przed kinem. Szukałam go wzrokiem pośród miliona zakochanych par. NIE MA GO! -dotarło do mnie. Chwyciłam za telefon. "Kochanie, gdzie jesteś?!" - zapytałam. "No dobrze, już schodzę". W galerii było bardzo tłoczno, umówiliśmy się więc pod bardzo znanym fast foodem. Gdy tam dotarłam, wydawało mi się, że to nareszcie koniec przygód. Jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo się myliłam! Minęło 5 minut, tym razem on zadzwonił do mnie. Podobnie jak ja, stał pod tą restauracją. "Nie oszukuj! Nie ma Cię!"-jakże mi wtedy było jeszcze do śmiechu... :) Minęło kolejne pół godziny, milion telefonów, aż w końcu z jego ust padło zasadnicze pytanie: "Kotku, pod którym właściwie kinem jesteś...?"
Po mojej odpowiedzi zapadła grobowa cisza... Następnie on nieśmiało zaczął: "A... y... Możemy spotkać się u Ciebie?"
Cóż się okazało? Owszem, on też czekał na mnie w galerii, też pod tym fast foodem, nawet pod tym samym kinem, tylko... W ZUPEŁNIE INNEJ GALERII!! :)
I choć na kino tego wieczoru było już za późno, to i tak były to najwspanialsze walentynki w moim życiu :)