Spowiedz kretyna.

napisał/a: Alvareez 2007-01-23 14:33
Witam.
Przepraszam z gory za brak polskiej czcionki, ale tam, skad pisze, instaluja tylko zachodnie klawiatury.
Dosyc dlugo zastanawialem sie, czy przeprowadzac ten akt ekspiacji i gdzie taka ekspiacje moglbym przeprowadzic.
Miejsce wybralem dosc przypadkowo, za co przepraszam, ale mam nadzieje ze bedzie toopowiadanie przynajmniej
ciekawe, a moze nawet co poniektorzy wyniosa z niego jakas nauke. Coz, czasami nawet najwiekszy kretyn moze nas czegos nauczyc, chocby mimochodem.

Na wstepie krotkie wyjasnienie: nie zdradzilem swojej zony. Zgodnie z tytulem jestem kretynem, ale nie az takim.

Poznalismy sie na studiach, lat temu... chyba dziewiec... ale dokladnie nie pamietam. Bylismy w jednej ''grupie'' znajomych'' kazde zaangazowane we wlasne sprawy, zasadniczo zero zainteresowania soba. Potem nastapilo ''krotkie spiecie'' ale wlasciwie, a przynajmniej z mojej strony, jedynie na tle seksualnym. Niby mimochodem, zaczelo sie to ''cos'' rozwijac, az w koncu bylismy, jak to sie nie ladnie mowi ''ze soba''.
Kiedy teraz sie nad tym zastanawiam, to powinienem po pierwszej nocy zachowac sie jak ostatnia swinia i udac, ze nic sie nie wydarzylo. Obawiam sie, ze wszystko to co nastapilo pozniej, wydarzylo sie, bo stchorzylem w konfrontacji z jej oczekiwaniami, robiac wszystko by czula sie co najmniej dobrze. Po prostu nie chcialem byc tym, ktory zlamie jej serce. Jak juz wczesniej nadmienilem - jestem kretynem.
Pierwsze lata naszego zwiazku bylu cokolwiek burzliwe, jestesmy osobami o zupelnie roznych temperamentach, podejsciu do zycia, zainteresowaniach, ect. Z jednej strony to dobrze - zawsze bylo o czym pogadac, podyskutowac. Ale wyobrazcie sobie, co sie dzialo podczas dyskusji, np. ''gdzie pojedziemy na wakacje''. Rozstawalismy sie dwa razy, za drugim razem pojechalismy na te cholerne wakacje oddzielnie. A kiedy spotkalismy sie po powrocie, zeby dokonac tradycyjnej wymiany kluczy, oraz pierwszej partii rzeczy osobistych, kiedy ja zobaczylem, porozmawialismy i oswiadczylem sie.
Tak, jestem kretynem.

Potem nastapil dlugi okres zwlekania ze slubem (to z mojej strony) i naciskania na wziecie slubu (to zona). Potem nastapily dlugie i szare dni malzenskiego zycia. Zwyczajnosc, normalnosc, przerywana od czasu do czasu jakas zdrowa klotnia ''o pietruszke''. Dni lepsze, dni gorsze, okresy bardzo dobre, okresy paskudne. Potem nadeszly dni starania sie o dziecko. I okazalo sie, ze z tego akurat moga byc nici. Oboje okazalismy sie byc obarczeni bledami, ktore co prawda osobno nie wykluczaja poczecia, ale zestawione do kupy moga je bardzo utrudnic. W tym czasie bylo juz bardzo niesympatycznie.
Pamietajcie, prosze, ze przez trzy lata ''narzeczenstwa'' i cztery lata malzenstwa, przez caly ten czas wiedzialem, ze nie kocham zony. Lubilem ja, chcialem zeby bylo jej dobrze, chialem dla nas zbudowac spokojny dom i rownie spokojna przyszlosc przed telewizorem z herbatka w reku. Ale zapamietajcie sobie jedno, nic co zostalo zbudowane na klamstwie, nawet jezeli intencje nie sa zle, nie bedzie oparte o trwaly fundament.

Jak to zwykle bywa, w historiach tego typu, pojawila sie kobieta. Mam pewne obawy z opisaniem tego zdarzenia, nie chicalbym zebyscie odebrali to jak ''rzewna opowiesc z polki w kiosku'', dla wyjasnienia - jak na faceta potrafie wpadac w dosc ''rzewne'' nastroje.

Jezeli oczekujecie w tym momencie jakichs pieprznych opisow zdrady - zawiedziecie sie, zreszta jak powiedzialem na samym poczatku nie zdradzilem zony. W kazdym badz razie nie fizycznie. Jezeli myslicie, ze bedzie to ckliwy opis jekiegos sekretnego romansu - tez sie zawiedziecie.

Znalem ja od dawna, nie za dobrze, pojawiala sie wsrod znajomych. Nie moge podac zadnych szczegolow, ekspiacja ekspiacja ale chcialbym przynajmniej tozsamosc osob postronnych zachowac dla siebie.
Fascynowala mnie od dawna: ladna, mlodsza, szalenie inteligenta. Mam ogromna slabosc do inteligentnych kobiet.
Widywalismy sie od przypadku do przypadku, glownie na imprezach, zamienialismy pare zdan, wypijalismy kilka drinkow.
Ot i wszystko. Ja zonaty chlop, ona miala faceta, zreszta bardzo sympatycznego kolesia. Sytuacja calkowicie sterylna.
Na jednej z imprez, moze troszeczke za duzo wypilismy, ale tylko moze, powiedzialem jej ze jest tak wspaniala babka, ze gdybym nie byl zonaty to z miejsca bym sie w niej zakochal. Nie bylo w tym zadnej kokieterii, to po prostu jest wspaniala babka. I pewnie sprawa rozeszlaby sie po kosciach, gdyby nie zlapala mnie za reke, nie zaciagnela do pokoju i nie poprosila zebym to jej jeszcze raz powtorzyl. Co dzialo sie dalej - nie jestem pewien, sam sie dziwie,
ale nie pamietam momentu, w ktorym zaczelismy ze soba tanczyc. Potem dlugo stalismy przytuleni do siebie, ona plakala, a ja czulem, jak od nowa zaczynam zyc. Mam tylko nadzieje, ze chociaz w tej chwili, kiedy stalismy obok siebie, kochala mnie tak jak ja kochalem ja... I wiedzialem, ze jezeli zaraz stamtad nie wyjde - zrobie cos czego zdecydowanie nie powinienem zrobic. Wyszedlem, ale zrobilem to wbrew sobie. Minal juz ponad rok, a mnie jest trudno opanowac drzenie rak, kiedy o tym pisze.

Nastepnego dnia napisalem do niej maila. Przeprosilem, za szkody, ktore moglem wywolac, powiedzialem, ze mimo wszystko nie zaluje ani chwili z wczoraszej nocy i ze zrobie wszystko, zeby wiecej sie jej na oczy nie pokazac. Odpisala, zebym sie nie przejmowal, ze nic powaznego sie nie wydarzylo, ze to wszystko dlatego, ze jest straszna kokietka. Postanowilem, jej unikac, probowalem wybic sobie z glowy rodzace sie... uczucie?... fascynacje?...milosc?...zauroczenie? Cholera, jestem juz za stary, myslalem, zeby sie zakochac w ciagu jednej nocy.
Przede wszystkim jednak, nie chcialem namieszac dziewczynie w jej zyciu, nie chialem niszczyc jej zycia.
W domu za to, jak sie na pewno domyslacie, nie czulem sie dobrze. Ale, obawiam sie, i tak mialem sie swietnie w poronaniu z moja zona. Tego, ze zawsze czula ze cos jest nie tak - jestem pewien. Ale w tamtym okresie zachowywalem sie fatalnie. W koncu powiedzialem, sobie - ''Jak sobie tego z glowy nie wybijesz, powiesz, ze chcesz rozwodu.''

Dlaczego, tak myslalem, czy wierzylem ze po rozwodzie bede chcial walczyc o tamta kobiete? Tak, chyba wlasnie tak myslalem. Jak juz wczesniej wspomnialem jestem kretynem.

I tu nastapil nieoczekiwany zwrot akcji. Takie zwroty akcji nie zdarzaja sie w ksiazkach, tylko zycie potrafi wykonac taki manewr.
Ciaza.
Ta wyczekiwana od kilku lat, nieosiagalna, juz wczesniej oplakana. Najwieksze marzenie mojej zony, cel zycia, wybawienie. Zarty sie skonczyly, zrobilo sie bardzo powaznie. Oczywiscie, wybilem sobie wszystko inne z glowy, oprocz troski o nienarodzonego potomka. Powiedzialem - wyjezdzamy na zachod. Zona nie byla pewna, ciezko nam sie dyskutowalo, ale nigdy nie powiedziala wprost - nie. Porod sie udal.
Mamy cudowne malenstwo, swietnie rosnie, zdrowe, kochane. Wyjechalem po poltora miesiaca przygotowywac miejsce w wybranym kraju. Do Polski wpadam od czasu do czasu, kontakt przez telefon i internet na bierzaco.
Myslalem, ze zabieram rodzine z dala od problemow. Jak zwylke, kretyn nie mial racji.

Podczas jednej z wizyt w kraju mielismy klotnie, jak za starych czasow. Moja wina. Poszlo na calego, to znaczy zona stwierdzila, zebysmy sie rozstali. Nie wyobrazam sobie zycia bez mojego dziecka, powiedzialem. Potem, mimo wszystko, sie pogodzilismy, ale chlod pozostal. Zona idziecko maja niedlugo do mnie doloaczyc. Co bedzie, jezeli znowu ''pojdziemy na calego'', w obcym kraju, skazani na wlasne towarzystwo?

Do tego kilka dni temu, zupelnie przypadkiem u znajomego, zobaczylem kilka zdjec z jego ostatniego pobytu w Polsce.
Ona tam byla. Wiecie kto. I nastapil niekontrolowany nawal uczuc. Mozna uciekac tysiace kilometrow, ale zycie ze swoim chichotem i tak cie dopadnie. Przy czym jestem prawie pewien, ze dla niej bylem tylko nie znaczacym epizodem, moze juz nawet o mnie nie pamieta. Chociaz, przyznaje, bardzo chcialbym zeby pamietala. Bardzo.

Jak juz na wstepie zaznaczylem, jestem kretynem. I poraz pierwszy doszedlem do punktu, w ktorym moj kretynizm zaczyna mnie przerazac...

Na koniec sprawa absolutnie najwazniejsza. I najtrudniejsza dla mnie do opisania. Kocham swoje dziecko. Ale przez swoja glupote doszedlem do punktu, w ktorym cokolwiek zrobie, jakakolwiek decyzje podejme, odbije sie to na moim dziecku. I nie potrafie znalezc rozwiazania w ktorym ono jest bezpieczne. A przeciez to nie jego wina, ze ma ojca
kretyna. Musi miec normalne, mile, szczesliwe dziecinstwo...

Coz, rozumiem, ze moje wynurzenie bylo dosyc dlugie. I oczywiscie nie do konca obiektywne. Staralem sie nie pisac niczego zlego o mojej zonie, chociaz, podobno, nie jest osoba latwa w kontaktach. Sami mnie ocencie. I jezeli mozecie wyniesc z tej opowiastki jakis moral dla siebie, niech bedzie wam na pozytek.
Ja wolalbym sie nie urodzic.

Pozdrawiam

A.
napisał/a: samsam 2007-01-23 14:46
Ciekawa historia. Trudna sytuacja.
Błąd, który poełniłeś kilka lat temu ciągnie sie za Tobą - i obawiam siż, że nie przestanie.
Nie chodzi o to, żeby Cię oceniać. Nie w tym sens. Sam nawarzyłeś tego piwa i sam musisz je wypić. Chyba nie chcesz żadnych rad, no bo właściwie po co. Ja myslę, że życie samo nasunie Ci rozwiązanie...
Mam nadzieję, że kiedyś poczujesz się w pełni szczęśliwy.
napisał/a: Patka2 2007-01-23 14:48
Przeczytałam
Coś mi dało to do myślenia.
Uważam że pomimo wszystko powinineś pozostać z żoną i dzieckiem i nauczyć się z nią żyć. Jak ją zostawisz to dziecko napewno zamieszka z matką i Ty nie bedziesz już tak często jego/jej widywać. Jesteś dorosły i powinineś myśleć o dziecku a nie o sobie. Ja bym sprubowała!!
ąle to tylko moje zdanie
napisał/a: samsam 2007-01-23 15:01
Patka napisal(a):Jesteś dorosły i powinineś myśleć o dziecku a nie o sobie.

Ale czy na dłuższą metę to jest dobre rozwiązanie??? Nie wiem...
napisał/a: Patka2 2007-01-23 15:26
Z czasem miłość do dziecka załogodzi ich konflikty i być może miłość się urodzi miedzy nimi .
napisał/a: ~gość 2007-01-23 22:56
oj rzeczywiście nie ciekawe miałeś życie!!!!!ale na pewno w końcu będziesz szczęśliwy pozdrawiam itrzymam kciuki
napisał/a: samsam 2007-01-24 09:56
Patka napisal(a):Z czasem miłość do dziecka załogodzi ich konflikty i być może miłość się urodzi miedzy nimi .

A co będzie gdy miłość nie przyjdzie. Gorzej, narodzi się wzajemna złość, a na3wet nienawiść.
Czy to będzie dobre dla dziecka?
Chyba w takiej sytuacji nie ma najlepszego rozwiązania
napisał/a: palika 2007-01-24 10:14
Patka napisal(a):Z czasem miłość do dziecka załogodzi ich konflikty i być może miłość się urodzi miedzy nimi .


To nieprawda. Milosc do dziecka to jedno, a konflikt miedzy doroslymi ludzmi to drugie. Jesli do tej pory nie doszli do porozumienia ze soba (a wnioskuje to z opisu, ze maja zupelnie rozne charaktery i temperamenty)wiec raczej juz cud sie nie zdarzy. Jednak zycze jak najlepiej. Wiem,ze zycie bez milosci jest napewno nie do zniesienia, ale przemysl swoja decyzje 10 razy zanim jakakolwiek podejmiesz.
Moja mama powtarzala mi, zebysmy nie brali slubu zaraz po tym jak dowiedzielismy sie o ciazy, ale zebysmy sie najpierw sprawdzili w codziennym zyciu. Bo lepiej, zeby dziecko wychowywalo sie przy jednym rodzicu i czulo,ze jest kochane niz zeby za cene bycia razem mialo patrzec na chora atmosfere w domu pelna niedomowien, zalu i frustracji. Zeby nigdy nie dowiedzialo sie, ze pobralismy sie tylko ze wzgledu na nie i tkwimy w tym, bo wtedy moze poczuc sie winne takiej sytuacji.
napisał/a: samsam 2007-01-24 11:11
palika napisal(a):Bo lepiej, zeby dziecko wychowywalo sie przy jednym rodzicu i czulo,ze jest kochane niz zeby za cene bycia razem mialo patrzec na chora atmosfere w domu pelna niedomowien, zalu i frustracji.

Pięknie to powiedziałaś. Według nie masz całkowitą rację.
napisał/a: orka2 2007-01-25 15:11
sylwia napisal(a):
palika napisal(a):Bo lepiej, zeby dziecko wychowywalo sie przy jednym rodzicu i czulo,ze jest kochane niz zeby za cene bycia razem mialo patrzec na chora atmosfere w domu pelna niedomowien, zalu i frustracji.

Pięknie to powiedziałaś. Według nie masz całkowitą rację.


Tez tak uważam :) jednak nie zawsze miłość do dziecka jest najważniejsza :) nawet gdzieś w biblii jest zapisane tylko nie pamiętam gdzie że miłośc miedzy małżonkami jest o wiele silniejsza niż ich do dzieci :) nie cytuje dosłownie ale w takim sensie jest gdzieś to zapisane :)
napisał/a: palika 2007-01-25 15:31
Byc moze tak jest, ale mnie sie raczej nie dotyczy. Chocbym nie wiem jak kochala druga polowke PRZENIGDY nie zrezygnowalabym z dziecka. Zreszta chyba nie ma wiekszej milosci niz do tej malej istoty. Przynajmniej ja sobie takiej nie wyobrazam.
napisał/a: samsam 2007-01-25 16:25
orka napisal(a):awet gdzieś w biblii jest zapisane tylko nie pamiętam gdzie że miłośc miedzy małżonkami jest o wiele silniejsza niż ich do dzieci

Tak. Nawet ksiądz nam tłumaczył, na naukach przedmałzeńskich, że miłość do męża, żony musi być silniejsza od miłości do własnych dzieci.
Ja tego zupełnie nie pojmuję.