Stracilam dziecko...Moja historia.

napisał/a: madziulek81 2008-11-24 10:12
Witam
12 marca 2007 byl nojgorszym dniem w moim zyciu ale zaczne od poczatku.
30 wrzesnai 2006 roku ujrzałam upragnione dwie kreseczki nasze szczescie nie mialo granic. Pierwszy trymestr ciazy byl ciezki bo niemal calymi dniami wymiotowalam i zle sie czulam schudlam jakies 3kg. 21 listopada maialm pierwsze usg i ujrzalam nasze malenstwo fikajace w brzuszku. Okazalo sie, ze mam nietypowy ksztalt lozyska ale powiedzieli, ze to sie zdarza. Poza tym czulam sie rewelacyjnie. Az do 12 marca obudzilam sie rano bo czulam bol brzucha poszlam do lazienki i na bieliznie zauwazylam plamke krwi zaczelam plakac bo wiedzialm, ze cos jest nie tak poza tym od rana nie czulam ruchow. Od razu poszlam do przychodni lekarz mnie zbadal serduszka malenstwa bilo poczulam ulge. Ambulansem zawieziono mnie do szpitala zaczelam odczuwac pierwsze skurcze ale mialm nadzieje, e je powstrzymaja byla godzina 8.00. Leki na podtrzymanie nic nie daly o 14.30 urodzilam w 26+4 dni tygodniu ciazy mojego synka z waga 940gram i 34cm niestety serduszko nie dalo rady. Moje upragnione malenstwo umarlo w czasie porodu. Chcialam umrzec razem z nim...pogrzeb i tesknota, pustka za synkiem byla nie do zniesienia. Pomyslalam, ze tylko kolejna ciaza zlagodzi bol i zmniejszy pustke...udalo sie po 7 miesiacach znow ujrzalam dwie kreseczki radosc i strach. Ciaza nie byla latwa krwawienie w 9 i 20tc na szczescie nie byly grozne. Pozniej skracanie sie szyjki i w 23tc decyzja o zalozeniu szwu bo znow grozil mi przedwczesny porod. Do tego okazalo sie , ze mam paciorkowca grupy B mimo wszystkich przeciwiwienstw losu wciaz sie nie poddawalam myslalam pozytywnie i wierzylam, ze wszystko sie dobrze skonczy. Synka urodzilam 17 czerwca 2008 roku w 35tc z waga 2380gram i 45cm byl zdrowym i kochanym dzeickeim moim malym cudem.
Dziewczyny trzeba miec nadzieje i wierzyc, ze sie uda :)

Pozdrawiam
napisał/a: ewe0005 2008-11-24 11:26
O Rety popłakałam się właśnie. Podziwiam Cię za odwagę i cieszę się bardzo, że Ci się udało. Sama mam 3 miesięczną córeczkę i nie wyobrażam sobie siebie w twojej sytuacji. Ja chyba jestem za słaba. Podziwiam Cię za siłę i naprawdę gratuluję.
magdadomisia
napisał/a: magdadomisia 2008-11-24 13:07
madziulek81 - współczuję Ci straty ale i gratuluję synka.
Widzę, że jesteś z tego samego rocznika co ja. Też straciłam maleństwo (podobno był to chłopczyk ale nie dano mi go pochować) ale u mnie to zdarzyło się w 20 tyg c 13 maja 2005 po 7 tygodniach walki.
Ale nie poddałam się choć na początku było strasznie ciężko i 7 października 2006 idealnie w terminie urodziłam zdrową córeczkę.
napisał/a: Netinka 2008-11-24 17:52
Straszne to wszystko!przykro mi dziewczyny...
Magdadomisia a core masz z roku mojego synia(15.09)a urodzila sie w dzien moich urodzin!pozdrawiam
napisał/a: Netinka 2008-11-24 17:54
Chcialam tylkonapisac ze znam strach o dziecko w brzuszku bo sama mialam wiele schodow a synio urodzil sie w 36 tyg!potem bylo ciagle zle ale teraz juz to sa tylko moje i meza wsponienia (przykre)ale maly tego na szczescie nie pamieta...
napisał/a: luska884 2009-05-07 11:40
madziulek81 dokładnie wiem co przeżyłaś u mnie było bardzo podobnie
Termin porodu miała na 25 grudni chciałam bardzo urodzić w terminie bo to by byl najpiękniejszy prezent jaki dostałam w życiu. 20 grudnia zaczęły pojawiać się skurcze nie bolesne i sporadycznie i z dnia na dzień były mocniejsze 23 grudnia pojechałam do szpitalna na wcześniej umówiony monitoring ktg dzidziusia było super usg również ale kazali mi wracać do domu 24 skurcze już były regularne wiec wieczorem pojechałam do szpitala lekarz stwierdził ze rozwarcia nie ma wiec ja nie urodzę jeszcze (skurcze były co 1mniute) męczyłam się cala noc nie spalam łaziłam po korytarzu zaczęły się bóle krzyżowe 25 wzięli mnie na badanie okazało się ze już 8 cm rozwarcia szczęśliwa wylądowałam no porodówce po czterech godzinach urodziłam nasza córeczkę i wżyciu nie przeżyłam takiego szoku mała nie oddycha dwadzieścia minut paniki w ktorch nie wiedzieliśmy co się z nią dzieje potem ulga żyje ale dostała jeden punkcik i władowała na ojomie w innym szpitalu przez tydzień mieliśmy nadzieje ale 1 stycznia zmarla:( do tej pory pojawia sie pytanie DLACZEGO?? przecież ciąża jak i poród przebiegały bez żadnych komplikacji..........
napisał/a: Daria333 2009-06-30 23:17
Wiem co czujecie ja pierwszą ciążę poroniłam w 8 tygodniubyło to w 2007 roku, w lutym tego roku zrobiłam test wyszło, że będziemy mieć dzidziusia.
Wszystko przebiegało dobrze do dnia 19 maja - poszłam do ubikacji i poczułam, że "coś " ze mnie wylatuje, wezwaliśmy pogotowie, pojechałam do szpitala - oczywiście w szpitalu powiedzieli mi dlaczego nie poszlam z tym do przychodni, ale naszą służbę zdrowia pozostawię bez komentarza.Jak mnie przyjeli dostałam jakieś tabletki (powiedzieli mi, że na cofnięcie pęcherza płodowego), niestety 20 maja po badaniu powiedzieli, że nic nie da się zrobić i muszę urodzić. to była najgorsza wiadomość jaką maogłam usłyszeć, myśleliśmy z mężem, że tym razem będzie wszystko dobrze...
O godzinie 9 rano podali mi kroplówki na wywołanie... o 12.50 urodziła się Nasza córeczka Wiktoria, z tą tylko różnicą, że nie została z Nami - 23 maja był pochówek...
napisał/a: mateusz6lat 2009-07-14 21:26
witam .pisze dla tych co to przeżywaja (i dla siebie).Moja historia daje wiare ,siłe i nadzieje.Jest rok 2000 - 8 grudzień .26 tydzień ciąży - rano ,krew .skurcze .popołudniu porod -7 centymetrów rozwarcia sekunda wcześńiej usg córka martwa,szok pretensje położnej( niech pani tak nie krzyczy tu rodzące są) lekarz wypchnoł mi córke 890 gram .35 cm dlugości,krwotok .relanium ,nicość.Nic -nic nie ma.Nawet _Boga.kolejne ciąże -dokładnie 6 ,konczyły sie w 7.8 tygodniu.Poronienie i kawałek po kawałku pęka ci serce.rok 2003 styczeń 23 ,syn Mateusz 3900g ,56 cm.Ciąża -horror wzrok w majtkach czy leci czy nie.Inspekcja wieczorna męża czuje ruchy czy nie , prześwietlenie bielizny ,krążek .hormony ,przytyłam w ciąży 40 kg ..poród w 41 tygodniu ciąży .wody zielone ale 10 punktów .rok 2009 lipiec syn .czyta płynnie ,pisze dwoma rękoma na klawiaturze ,(ja nie- zanim znajde literki zapomne co myślalam) Mądrzy sie .obraża .dryguje.ogólnie odrost od ziemi ,a ja tylko wiem jak bardzo go wymodliłam .i fakt popełniam błąd zabardzo go rozpieszczam ale tak długo na niego czekałam.Każdej kobiecie chce powiedzieć że ,WARTO ZAWSZE WIERZYĆ.
napisał/a: dragunia21 2009-10-08 16:40
Witam...wielkie współczucie dla tych mam które straciły dzidziusia bo ja też to przeżyłam i wiem jaki to ból,pustka i nienawiść do całego świata a zwłaszcza do siebie że nie udało sie uratować kruszynki....pod koniec 2007 zaszłam w ciąże było to dla mnie wielkie zaskoczenie ale i szczescie...pierwszy raz u lekarza byłam w 5tc wszystko było dobrze skierował mnie na badania itd pozniej już tylko chodziłam na kontrole...kiedy poszłam do gina w 12tc też mówił że wszystko dobrze i przepisał mi witaminy no i rzecz jasna kwas foliowy...szczęśliwa że wszystko dobrze z moją kruszynką wróciłam do domu...gdy byłam w 16tc poczułam ból w dole brzucha i zobaczyłam plamke krwi na bieliźnie przestraszyłam sie strasznie i odrazu poszłam do mojego lekarza...kiedy byłam na badaniu usłyszałam najgorsze tętno płodu ledwo wyczuwalne odrazu skierował mnie do szpitala tam juz tylko słyszałam same najgorsze rzeczy...dziecko od 9tc sie nie rozwijało i niestety nie dało sie go uratować...kiedy o tym usłyszałam chciałam udusić gina do którego chodziłam bo byłam u niego w 12tc i powiedział że jest dobrze...do tej pory kiedy o tym myśle chce mi sie płakać i czuje ogromny wstręt i nienawiść do mojego byłego gina....oczywiście po wszystkim zmieniłam lekarza i nawymyślałam od najgorszych byłemu...teraz jestem w 27tc jest wszystko wporządku i z niecierpliwością czekam aż mój synuś przyjdzie na świat...
napisał/a: ~maya30 2009-10-19 16:00
witam,opowiem wam moja historie...
czytam,i serce mi peka z bolu...rozpaczy,widze,ze jest nas wiecej...maj 2009 radosc niesamowita,test pozytywny,radosc juz w 6 tc rozwialo krwawienie,ale wszystko skonczylo sie dobrze z 5 dniowym pobytem w szpitalu,8 tc silne bole brzucha,straszne wymioty i podplamianie,pojechalam do szpitala,uslyszalam,ze panikuje bo w 2006r.poronilam ciaze blizniacza w 10tc,a od 8tc lezalam w szpitalu w tedy lekarze stwierdzili ze natura tak chciala...ze teraz wcale tak nie musi byc!po 4 dniach wyszlam do domu.wszystko szlo ku lepszemu,co dwa tygodnie kontrola u gina w 16tc zaczely ustawac wymioty,a my cali szczesliwi myslelismy ze teraz moze byc tylko lepiej...niestety,los sprawil nam koszmar!!!2 pazdziernik ide do lekarza na kontrole,zglaszam mu,ze pojawilo sie twardnienie brzucha,na to moj byly gin ze to niegrozne skurcze...prosze brac nospe 3 razy dziennie,hmm...a moze lepiej szpital?nie ma takiej potrzeby jak na razie- uslyszalam.noc z 4/5 pazdziernika budzi mnie silny bol brzucha,pojawia sie krwawienie,maz wiezie mnie do szpitala,okazuje sie ze mam 1,5cm rozwarcia,klada mnie na porodowke i podlaczaja kroplowke,skurcze troche ustapily,trafiam na patologie ciazy,slysze od lekarza,ze do porodu zostane w szpitalu,psychicznie zaczelam nastawiac sie na dlugi pobyt...7 pazdziernik godz.4:30 budzi mnie silny bol brzucha i czuje...jak cos leci...to byly wody,zaczely mi odchodzic:((( polozna zglasza to lekarzowi,ale zaspany lekarz pojawia sie o 7 rano!!!na badaniu stwierdza ma pani 3 cm rozwarcia i odchodza wody,ale lezymy dalej,aczkolwiek nie donosi pani tej ciazy,ja juz cala zaryczana i taka bezradna,swiat mi runa,ale nadzieja byla...8 rano bole niesamowite krzyzowe,wody nadal odchodza potrochu,w koncu zlitowal sie jakis lekarz i wzia mnie ponownie do badania,i tu szok!!! 7cm.rozwarcia i glowke juz widac.blagam ich ratujcie moje dziecko!!!o godzinie 8:45 urodzilam mojego synusia poczatek 26tc widzialam go przez chwile,slyszalam jak placze.to nie koniec strasznych wiadomosci,przychodzi pani doktor z oddzialu intensywnej terapi noworodka i stwierdza ze nie maja wolnego inkubatora dla mojego dziecka!!! i tu kolejny szok!!! inkubatory byly zajete juz od 5 dni!i nikt o tym niby nie wiedzial na porodowce!! moje dziecko zostalo przewiezione do innego miasta oddalonego o prawie 150km. ta podroz duzo zaszkodzila mojemu synkowi,tak stwierdzili tamci lekarze...wisialam ciagle na telefonie.w koncu piatek- slysze na wizycie idzie pani dzis do domu,radosc pojade od razu do synka,15 minut pozniej informacja,panstwa synek zmarl dzis w nocy...szok,maz krzyczy, placze,a ja stracilam sens zycia,nie potrafie sie z tym pogodzic:((( 14 pazdziernika byl pogrzeb naszego aniolka,codziennie walcze z wlasnymi myslami,nie potrafie przestac plakac...to jest taki straszny bol...
schatzinha
napisał/a: schatzinha 2009-11-03 16:01
Myśle, że wy zrozumiecie...

Mam córeczke, ma już 2 latka i bardzo chcieliśmy mieć drugie dziecko. Byłam długo jedynaczka i nie chciałam tego dla mojej kruszyny.
W czrewcu zaszłam w ciążę. Co za radość, udało się!
Wakacje, odwiedziny rodziny...nie mieszkamy w Polsce.
Potem wakacje w Polsce. Wróciłam do pracy...nagla ewakuacja budynku..bieg w dół z 4 piętra oby szybko wyjść. ...Po kilku chwilach pojawiłą sie plamka krwi. Byłam już w 21 tygodniu, poyślałam, że to nie może być coś strasznie groźnego , ale poszłam do domu, odpocząć. Następnego dnia wizyta u lekarza i USG. Lekarz stwierdził, że wyniki badań robione tydzień wcześniej są ok i zalecł USG.
A tam szok. Lekarz zimno powiedział - Tu nie ma co ogladać. Ciąża sie zakończyła jakieś 4 tygodnie temu. Prosze iść do szpitala.
Byłam pewna, że to partacz nie lekarz, to nie było możliwe...
W szpitalu po kilku godzinach stwierdzono, że ciąża nie zagraża mojemu życiu, a że nie jestem z ich regionu powinnam następnego dnia jechać do siebie do szpitala.
Cała noc spędziłam, że świadomościa, że mam w sobie martwe dziecko.
Naspępny dzień w szpitalu...ludzkie traktowanie...dzieciątko urodziło sie po 2ch dniach. Malutki ważył tylko 110 gram, poród był szybki 5 godzin.Zabrano go na badania, nigdy już go nie zobaczyłam.
Jestem w domu z mlecznym biustem i bałaganem w głowie.
Mąż wspiera mnie jak może, rodzina dzwoni (nie moga przylecieć bo to inny koniec Europy).

Powiedzcie, czy jestem zła matka. Ja bardzo chce dziecko, chce zajść w ciąże. Czy tym go zdradzę? czasem myśle, że tak. Nadal czuje wielki żal po stracie dziecka. Ale czasem wmawiam sobie, że on do końca nie stał sie moim dzieckiem, że nigdy go nie karmiłam , nie uśmiechał sie do mnie i nigdy nie poczułam go w moich rekach. Czasem myślę, że to było małe stworzenie Boże, ktoremu nie udało się zobaczyć świata. A zaraz potem...czy jestem potworek..czy jestem prawdziwą matka...czy matka może tak szybko nad tym przejść.
Nie potrafie wyjść do ludzi. Potrawie powiedzieć co sie stało, nawet w zimnych słowach, ale niespodziewane pytania sprawaiją, że płacze. Czy to normalne?
napisał/a: mbielec 2009-11-03 21:38
Kochana jak najbardziej normalne. bardzo mi przykro. to co przeżyłaś jest naprawdę przykre. ja straciłam dzidizusia w 10 tyg więc nie mogę się nawet równać z Twoim cierpieniem. Ja zaszłam w kolejną ciążę w 4 miesiącu po zabiegu i teraz cieszę się swoją Kruzysznką. Zaszłabym pewnie wcześniej bo nie zabezpieczaliśy się z Mężem-tak abrdzo chciałam mieć dziecko ale widocznie mój organizm nie był gotowy a może w glowie siedziało-kto wie. A to że nie chcesz wychodzić do ludzi to jak najbardziej oczywiste-potrzeba czasu. No i o swojej małej istotce która odeszła będiesz zawsze pamiętać. Trzymaj się.