Informujemy, że w dniu 17.07.2024 r. forum rozmowy.polki.pl zostanie zamknięte. Jeśli chcesz zachować treści swoich postów lub ciekawych wątków prosimy o samodzielne skopiowanie ich przed tą datą. Po zamknięciu forum rozmowy.polki.pl, wszystkie treści na nim opublikowane zostaną trwale usunięte i nie będą archiwizowane.
Dziękujemy!
Redakcja polki.pl

Dodatkowo informujemy, że w dniu 17.07.2024 r. wejdą w życie zmiany w Regulaminie oraz w Serwisie polki.pl

Zmiany wynikają z potrzeby dostosowania Regulaminu oraz Serwisu do aktualnie świadczonych usług, jak również do obowiązujących przepisów prawa.

Najważniejsze zmiany obejmują między innymi:

  • zakończenie świadczenia usługi Konta użytkownika,
  • zakończenie świadczenia usługi Forum: Rozmowy,
  • zakończenie świadczenia usługi Polki Rekomendują,
  • zmiany porządkowe i redakcyjne.

Z nową treścią Regulaminu możesz zapoznać się tutaj.

Informujemy, że jeśli z jakichś powodów nie akceptujesz treści nowego Regulaminu, masz możliwość wcześniejszego wypowiedzenia umowy o świadczenie usługi prowadzenia Konta użytkownika. W tym celu skontaktuj się z nami pod adresem: redakcja@polki.pl

Po zakończeniu świadczenia usług dane osobowe mogą być nadal przetwarzane, jednak wyłącznie, jeżeli jest to dozwolone lub wymagane w świetle obowiązującego prawa np. przetwarzanie w celach statystycznych, rozliczeniowych lub w celu dochodzenia roszczeń. W takim przypadku dane będą przetwarzane jedynie przez okres niezbędny do realizacji tego typu celów, nie dłużej niż 6 lat po zakończeniu świadczenia usług (okres przedawnienia roszczeń).

Myśli rozsypane

napisał/a: szarooka1 2009-09-22 02:00
Dzisiaj piszę tutaj na forum, bo potrzebuję trzeżwej, chłodnej oceny osób patrzących na całą sytuację z boku. Bedę wdzięczna tym, którzy przebrną przez tę historię do końca i podzielą się swoimi wszelkimi uwagami. Zależy mi tylko na jednym, abyście pisali naprawdę szczerze, jestem przygotowana na wszelkie opinie.

A więc do dzieła.
Jestem rozwódką. Przyczyna rozwodu, stara jak świat, zdrada, moja zdrada. Rozstanie z byłym przypłaciłam depresją, 4 miesiące leczenia i psychoterapii aby jako tako stanąć na nogi i móc znów jakoś funkcjonować. Moje myśli w tamtym okresie: jestem nikim, przede mną tylko czarna dziura, poczucie, że już wszystko zostało mi dane, już nic mnie nie czeka. Gdy jakoś udało mi się z tego wydobyć, bardzo chciałam poczuć, że znów żyję, że znów mogę odczuwać jakieś pozytywne emocje, że jeszcze coś jest przede mną. Zaczęłam zmieniać swoje życie i szukać w nim tego wszystkiego czego wcześniej mi brakowało. W czasie trwania związku z moim przyszłym, a obecnie już byłym mężem, bardzo ograniczyłam własne życie towarzyskie, początkowo było to podyktowane oczywiście zakochaniem, był ON i tylko ON, nie był potrzebny nikt więcej. Później przeszło to w nawyk, mój były był ponadto domatorem i nie przepadał za imprezami jakimikolwiek. Jednak przyszedł czas gdy mi zaczęło tego bardzo brakować. Po rozstaniu i wyjściu z doła to pragnienie szerokiego życia towarzyskiego znów się odezwało. Odnowiłam sporo kontaktów, które wcześniej zerwałam, zaczęłam wychodzić, zaczełam znów bywać. Oczywiście pojawili się tez mężczyźni w tym otoczeniu. I w tym właśnie momencie zaczęłam kontynuować swoją drogę w dół (początkiem jej była zdrada). Był pierwszy, potem drugi - tutaj jeszcze miałam jakieś resztki godności i zachowania, później zatraciłam je zupełnie. Dalszy ciąg jest dość oczywisty: trzeci, czwarty, piąty itd., co mnie z nimi łączyło: tylko jedno - łóżko. Stałam się łatwą kobietą, wszelkie wartości straciły znaczenie, przekraczałam granice, które sądziłam, że nigdy nie będą dla mnie do przekroczenia. Straciłam całkowity szacunek do samej siebie. Straszna to świadomość, być nikim, totalnym zerem we własnych oczach, i nie tylko we własnych. Meżczyźni stali się zabawkami, a ja coraz mocniej szalałam i pogrążałam sama siebie. Aż przyszedł moment kiedy pękłam, już nie wiedziałam co jest dobre, co złe, dojmującym uczuciem stała się pustka, a przecież nie tego chciałam, nie tego szukałam. Kolejny raz krok w tył, tym razem na miesiąc, aby przemyśleć, zastanowić się czego chcę i tak naprawde pragnę, aby się wyciszyć, aby wyrwać się z bagna, w które sama się wpakowałam. Nareszcie określiłam czego szukam i czego pragnę: ciepło i bliskość, spotkania człowieka, który dojrzy we mnie, mimo tak strasznej przeszłości kogoś wartościowego.
I znów kolejny raz wróciłam do życia. Spokojniejsza, bardziej opanowana, wyciszona. I długo nie musiałam czekać, aby na mojej drodze stanął ON. Człowiek także po wielu przejściach, niesamowicie zraniony, sporo starszy ode mnie (dzieli nas 18 lat), szukający podobnie do mnie ciepła i bliskości. Zaczęliśmy się spotykać, pojawiły się pierwsze rozmowy, niesamowicie udane, rozumielismy sie doskonale, jasne były dla nas opory drugiej strony, nie dziwiły nas trudne czasem do wytłumaczenia zachowania. Wiedzieliśmy, że to wynika z naszej przeszłości, z tego bagażu doświadczeń, który ciągniemy za sobą. Coraz lepiej się poznawaliśmy, coraz więcej wiedzieliśmy o sobie nawzajem, zaakceptowaliśmy przeszłość, pomimo niej umieliśmy dostrzec w sobie nawzajem wartościowe osoby. Przyszedł moment kiedy także przestaliśmy skrywać przed sobą własne ciała, tutaj też okazało się, że pasujemy świetnie do siebie. Lecz równocześnie dość szybko pojawił się pierwszy zgrzyt: chodziło o brak czasu z jego strony, usiedliśmy, porozmawialiśmy, znaleźliśmy kompromis. I wydawać by sie mogło, że wszystko toczy się w jak najlepszą stronę, jednak nie. Zaczęły nas doganiać nasze własne demony. Jemu ciężko było zaakceptować dzielącą nas różnicę wieku, bardzo obawiał się tego co będzie za chwilę, czy nie poszukam kogoś młodszego. Ponadto jest dość trudnym człowiekiem, skrytym, zamkniętym w sobie, niełatwo mu mówić o własnych uczuciach, przemyśleniach, bardzo boi się zaangażować aby znów nie cierpieć. Rozumiałam te obawy, bo sama miałam podobne. Jednak stało się coś, czego nie spodziewałam się tak szybko, bardzo mocno zaangażowałam się w tę znajomość (trwa niecałe 3 misiące), moje serce się obudziło z uśpienia, stał się kimś naprawdę istotnym, pojawiła się tęsknota, pojawił się strach przed opuszczeniem. Nie starałam się ukrywać tych uczuć, zreszta tego nigdy nie potrafiłam, oczywiście domyślił się co ja czuję. Porozmawialiśmy na ten temat, szczerze, powiedział, że potrzebuje czasu, że nie potrafi tak szybko się zaangażować jak ja, ale, że postara się otworzyć. Ja zgodziłam się dać ten czas, niestety tylko w słowach. Zauważyłam, że zaczał się nieco wycofywać, zamykać w sobie, spotkania nie były już takie radosne, więcej zaczynało w nich być chwil milczenia, niż rozmowy. A im mocniej On zamykał się w sobie, tym mocniej ja oplatałam i starałam się zbliżyć. Obydwoje stworzyliśmy tutaj niezłą paranoję. Aż wreszcie nastapił wybuch, padły gorzkie słowa, padły dręczące pytania, no i padło z moich ust: co dalej? I jego odpowiedź: nie wiem. Wydawałoby się, że to już koniec, wręcz byłam o tym przekonana, że po raz kolejny przywitam porażkę we własnym życiu. Ale jednak jeszcze nie do końca. Po paru dniach przerwy spotkaliśmy się właściwie można powiedzieć, iż ja wymusiłam to spotkanie i powiedzieliśmy wszystko do końca. Przyznałam się, że nie chcę kończyć naszej znajomości, że jest kimś bardzo ważnym dla mnie, że myślałam, iż moje zaangażowanie pomoże mu się otworzyć, i że dlatego go nie ukrywałam. Zapytałam, że jeśli wie, że nie jest w stanie się w nic angażować, to dlaczego pozwolił na rozwijanie się tej znajomości. Usłyszałam w odpowiedzi, że nie sądził, że ktoś jeszcze może go zaakceptować takim jakim jest, że ktoś może go aż tak polubić. Przyznał się, że tęskni za rodziną, za bliskością z drugim człowiekiem, ale równocześnie ma w sobie ogromy strach przed tym. Dowiedziałam się, że On nie zasługuje na mnie. Dojrzałam wtedy i własne błędy, dojrzałam to, że stawałam się bluszczem, że zaczęłam go oplatać zbyt mocno. I zgodziłam się wyluzować, wyciszyć własne emocje, uczucia, wrócić do luźnych, miłych naszych początków. Wręcz wtedy niemalże żebrałam, by tego nie kończyć. I nie skończyliśmy, obydwojgu brakło sił. Rozluźniliśmy tylko nieco nasze kontakty, jest o wiele mniej telefonów, smsów, praktycznie zaczęły się pojawiać całe dni milczenia. Powiedział, po raz kolejny, że potrzebuje czasu, ja nareszcie także i w czynach, nie tylko w słowach daję go. Nie naciskam, nie proponuję spotkań, czekam na jego inicjatywę. Ale nie jest mi łatwo. Jest więcej pytań niż odpowiedzi na nie, cała masą wątpliwości i ciągła niepewność, strach.
Widzieliśmy się dzisiaj, było sympatycznie, ucieszyło to spotkanie. Ale... i tutaj właśnie zaczynają się pytania i obawy. Boję się żeby nie łączył nas tylko seks (wiem, że go pociągam i podobam mu się, wiem, że tęskni za moim ciałem i mu go brakuje, ale nie wiem czy tęskni za mną jako osobą). Nie chcę kolejny raz stać się tylko kobietą do łóżka. Wraca przeszłość i to jak w niej postępowałam, nie chce by On we mnie widział tylko kogoś takiego. Nie mam dzisiaj pewności czy zawsze mogłabym na niego liczyć, czy nie usłyszę po raz kolejny, że brakuje mu czasu (fakt, sporo miał na głowie, i zawsze coś poważnego powodowało odwoływanie spotkań, ale z drugiej strony, zawsze jest jakieś wyjście z sytuacji, nawet parę razy sama je wskazałam). Zaczęłam analizować każde swoje słowo, każdy swój gest w jego stronę, czy aby znów go nie wystraszę, nie oplotę zbyt mocno. Daję mu masę wolności, ale to dla mnie bardzo ciężkie, trudno mi wytrzymać nasze milczenie. Bo mimo, iż przeżyłam niemało, sporo doświadczeń za mną, to jestem w pewien sposób emocjonalnym wrakiem, dopiero teraz uczę się powoli czym tak naprawdę jest miłość, dojrzała miłość, czym jest partnerstwo. Późne te nauki. Jest ogromny strach, czy może się nam udać, czy mamy szansę stworzyć coś trwałego, mając cały bagaż doświadczeń i masę kompleksów. Jest jeszcze jedna rzecz, która jego hamuje, dla mnie niełatwa była do zaakceptowania, a o której nie wspomniałam: On nie może mieć dzieci. Jednak to absolutnie nie skreśliło go w moich oczach. Uważam, że i taką przeszkodę można pokonać. Tylko jak pomóc w to uwierzyć jemu? Jak mu pokazać, że nie będę kolejną kobietą, która twierdzi, iż to akceptuje, a tak naprawdę nie jest w stanie się pogodzić z tym faktem? Jak pomóc mu się otworzyć? I czy w ogóle można mu w tym pomóc? Czy musi tę drogę przebyć sam. Ciągła gonitwa myśli, rozsypanych myśli, ten dojmujący strach przed kolejną w życiu porażką, i to ciągłe deja vu: już kiedyś walczyłam ze wszystkich sił o związek, zatracałam w tym całą siebie, a ostatecznie i tak rozpieprzyłam małżeństwo. Boję, tak niesamowicie się boję aby to nie była znów walka z wiatrakami. Boję się powrotu samotności.
napisał/a: sorrow 2009-09-22 10:08
szarooka napisal(a):Bo mimo, iż przeżyłam niemało, sporo doświadczeń za mną, to jestem w pewien sposób emocjonalnym wrakiem, dopiero teraz uczę się powoli czym tak naprawdę jest miłość, dojrzała miłość, czym jest partnerstwo.

To jest ta dobra strona tego wszystkiego co wydarzyło się w twoim życiu - doświadczenie i przemyślenia. To bardzo dobry "kapitał" na przyszłość. Pragniesz tego, co miałaś kiedyś... tylko, że wtedy jeszcze tych doświadczeń nie miałaś, więc próby rozwiązywania problemów w związku zakończyły się bez sukcesu. Teraz można powiedzieć, że jesteś "idealnym" partnerem, bo posiadasz całą wiedzę na temat rozwiązań problemów, które tak na prawdę są czystą iluzją i problemy pogłębiają zamiast je rozwiązać. To ta logiczno-umysłowa część ciebie. Oczywiście zostaje również emocjonalna, nad którą trudniej panować. Czasem jest tak, że człowiek wie, że źle robi, a mimo to kontynuuje - tu przychodzi z pomocą doświadczenie jeśli człowiek umie uczyć się na błędach. To tyle ogólnych dywagacji, które mają na celu podkreślenie, że wcale niezły z ciebie "materiał" na partnera :). Pomijając na chwilę obecnego przyjaciela myślę, że bez problemu znajdziesz kogoś, kogo będziesz umiała kochać mocno i dojrzale. Z pewnością nie czeka cię samotność (oprócz krótkich chwil).

Teraz odnośnie przyjaciela, bo chyba tego oczekujesz bardziej. Twój list narzuca pewien sposób patrzenia na wasz związek (tak będę nazywał waszą relację). List jest w pewnym sensie egzaltowany, bo dokładnie przedstawia twoje obecne uczucia i twoje patrzenie na to co cię z nim łączy. Czytając więc myślałem o tym, że wiąże was coś wspaniałego, co zdarza się tylko raz, więc chciałem ci napisać coś w rodzaju, żebyś wytrwała jeszcze trochę i dała mu czas, a z pewnością połączy was pełnia szczęścia.

Teraz po przeczytaniu trochę "ochłonąłem" :), więc będzie trochę inaczej. Przedstawiasz przyjaciela jako człowieka po przejściach i zranionego. Wiesz... w tym wieku, to mało kto nie jest po przejściach... a smutne doświadczenia życiowe łączą ludzi. To niesamowite uczucie kiedy spotykasz kogoś, kto cię rozumie, z kim możesz o tym porozmawiać i jeszcze być mu przyjacielem pomagając mu z jego demonami. Pojawia się jeszcze seks z młodszą o prawie 20 lat kobietą :). Z pewnością można powiedzieć, że jesteś co najmniej miłym zdarzeniem w jego życiu. Pytanie tylko na ile z jego strony jest to prawdziwy związek. On (chociaż mało napisałaś o jego sytuacji) z pewnością docenia przyjaźń i seks... ale czy coś więcej? Piszesz, że nie chce się zaangażować, że boi się zranienia. Może nie umiem się w jego rolę wczuć, ale wydaje mi się, że w jego wieku każda okazja, szczególnie taka, gdzie wchodzi już w grę przyjaźń jest idealna, żeby zacząć nowy związek. Spójrz na siebie... też cierpiałaś, też jesteś po przejściach... czy w związku z tym boisz się zaangażować? Raczej nie... raczej kurczowo łapiesz się tej okazji, która może się rozwinąć w coś pięknego i trwałego. Jego coś powstrzymuje... i nie są to raczej sprawy, które wymieniłaś. Mógłbym tu brzydko napisać, że jest zadowolony z obecnego "układu"... no tak to wygląda obiektywnie... ale nie znam jego sytuacji, czy ma żonę, jakieś problemy, inne zobowiązania. Pytania, które zadałaś wobec tego wydają mi się nietrafione... jak pomóc mu się otworzyć, jak sprawić żeby uwierzył w siebie. Myślę, że to nie z tego wynika jego brak zaangażowania... mimo, że tak to przedstawia.

Z tym bluszczem to też nie jest tak do końca jak piszesz. Wyobraź sobie, że on czuje do ciebie dokładnie to co ty do niego. Czy dalej określiłabyś się jako bluszcz? Podejrzewam, że nie. Określiłabyś się jako w pełni zaangażowana i zakochana kobieta. Ty "bluszczem" jesteś tylko w kontraście z jego postawą... "potrzebuję czasu", "boję się zaangażować", itd. Asymetria waszych zachowań jest wyraźna, ale nie wynika ona z tego, że ty robisz coś źle. To raczej z jego strony doszukiwałbym się czegoś. On cię po prostu poprosił, żebyście się dalej spotykali, ale żebyś udawała, że go nie kochasz. Stąd twoje cierpienie. Cierpisz nie dlatego, że znowu coś zrobiłaś nie tak, ale dlatego, że on postawił cię w chorej sytuacji.

Znowu za dużo napisałem :). Podsumowując chcę ci powiedzieć, że samotności nie musisz się obawiać, że z pewnością znajdziesz dla siebie wspaniałego partnera (i sama nią będziesz... jeśli zapanujesz nad pewnymi sprawami ;)). Czy to będzie obecny przyjaciel? Trudno powiedzieć... mi wydaje się, że nie.
napisał/a: szarooka1 2009-09-22 11:35
Racja, bardzo się skupiłam na uczuciach, ale w nocy był po prostu taki stan mojego umysłu, potrzebowałam to wyrzucić z siebie. Wyszło nieco egzaltowanie. No to teraz czas na racjonalizm. Pytasz o jego sytuację: jest po rozwodzie, sprawa ciągnęła się sporo (ok 3 lat), ale jeszcze do dzisiaj jest nie rozwiązana kwestia podziału majątku. To jeszcze ciągle przed nim. Problemy, całkiem sporo, związane z pracą (prowadzi własną działalność), więc wszystko jest na jego głowie (podatki, faktury, pracownicy, remont, który właśnie prowadzi, kredyty, dowóz towaru) - każdy z nas ma takie problemy, po prostu zwykła codzienność. Nie jest już młodzikiem, żyje na pełnych obrotach, więc dochodzi tutaj przemęczenie. Poza tym jego cholerne poczucie obowiązku: w pracy zawsze jest na tip top, nigdy nie nawala, tak wiem to zaleta, ale czasem warto odpuścic nieco, lub poprosić o pomoc, a nie zajeżdżać się samemu. A tego zrobić nie potrafi. Fakt nauczyło go tego życie, nie bardzo miał na kogo liczyć wcześniej, nauczył się radzić sobie samodzielnie i dzisiaj to owocuje. Tylko, że dzisiaj doszło parę latek i czasem po prostu organizm upomina się o swoje prawa. Natomiast dość dziwne relacje łaczą go z rodziną, w pewien sposób zrozumiałe w świetle tego co się wydarzyło, ale nie do końca prawidłowe. Na kilkanaście lat stracił z rodziną kontakt (nałożyło się tutaj wiele spraw: konflikt jego byłej żony z jego rodziną i brak jej akceptacji, śmierć matki o którą obwiniał ojca - zginęła w wypadku, prowadził ojciec). Do rodziny wrócił po odejściu od żony. I niestety dzisiaj ta rodzina potrafi go niesamowicie wykorzystywać, a On jest na każde zawołanie, nie potrafi odmawiać, bo znów boi się ją stracić. A ja patrząc na to z boku czasem mam wrażenie, iż wykorzystują go do granic możliwości. Miałam okazję poznać paru członków tej rodziny, a przede wszystkim ojca, i pierwsze co mi się nasunęło to fakt, że jego ojciec jest bardzo apodyktycznym człowiekiem, a On przy nim czuje się i zachowuje się czasem jak mały chłopiec, który coś zbroił.

Tak, sorrow wiem, że docenia przyjaźń i seks...ale właśnie czy jest coś więcej? Też pojawiła mi się podobna myśl, że w jego wieku nie nadarzy się już zbyt wiele okazji aby zacząć nowy związek. I właściwie naszą znajomość mogę podzielić na dwa etapy: pierwszy, kiedy nasze relacje i łącząca nas więź pogłębiały się ze spotkania na spotkanie, zaczeły się pojawiać pierwsze słowne jakieś niewlekie zobowiązania względem siebie, ale poparte także czynami. Natomiast drugi etap, to jego ucieczka ode mnie i otaczanie się szczelnym murem. Przyczyn doszukiwałam się w uczuciach i emocjach, dlatego, iż zaczęło się to dziać gdy poruszyliśmy w rozmowie temat tego co ja czuję do niego, gdy ja odkryłam wszystkie swoje karty. Może całkowicie niesłusznie, bo faktycznie przyczyna może leżeć zupełnie gdzie indziej. Tyle, że nie bardzo potrafię odnaleźć jej w czymkolwiek innym. Gdyby nasza znajomość wyglądała od początku tak, jak jej drugi etap, nigdy nie weszłabym w nia tak głęboko, nie pozwoliłabym sobie na takie zaangażowanie, pewnie nawet bym ją zakończyła. Ale ciągle pamiętam pierwszy etap, wiem jak wtedy wyglądały nasze stosunki i wiem, że niczego sobie nie wymyśliłam, i teraz jestem z całą burzą. Bo coś się stać musiało, że sie zmienił, nic bez przyczyny się nie dzieje. A teraz pojawia się coraz więcej wątpliwości z mojej strony, czy jest sens czekać, czy jeszcze mogę na coś więcej liczyć z jego strony, czy jest sens jeszcze walczyć, czy może należy już odpuścić.
napisał/a: Smoku 2009-09-22 13:07
szarooka,
Twoja opowieść przypomina mi w zbliżony sposób historię mojej pani...
W dużej mierze część po upadku małżeństwa...
I Twoja opowieść, mimo naszych wielokrotnych rozmów, też pozwoliła mi coś zrozumieć... Dziękuję Ci
A może ja Ci opowiem swoją historię z punktu widzenai faceta, gdzie w Waszej i naszej sytuacji widzę bardzo wiele analogii i zbieżności...

Moja pani (jesteśmy rówieśnikami po 30-tce) dosyć bezpośrednio podeszła do mnie i niemalże na "dzień dobry" (po kchyba kilkutygodniowym okresie niezobowiązujących rozmów) wywaliła mi swoją historię z hasłem że mnie kocha i wogóle od dawna mi się przyglądała...
Moja reakcja: WIAĆ!!! Bo kolejna baba z problemami, która na mnie się uwiesi, podniesie się emocjonalnie, a jak już wyssie ze mnie wszystkie siły, to znajdzie sobie jakiegoś lepszego (a tak było w mojej przeszłości) i odejdzie... Do tego ogromny mój problem z akceptcją jej przeszłości i ciągłe pytanie w głowie "przecież skoro zrobiła to swojemu mężowi, to zrobi i mnie"... Ciągla niepewność, świadomość tego ile razy sam musiałem wstawać z kolan, gdy któraś z poprzednich mnie dobiła... Gdy człowiek zostawał sam, zamykał się, bo co powiesz najbliższym (rodzeństwu, przyjaciołom, rodzicom), oni pocieszą, przytulą, ale z problemem pozostajesz sam i noc w noc o nim myślisz, to rzutuje na pracę, tracisz niemal wszystko co osiągnąłeś, bo nie jesteś w stanie funkcjonować... Tak trudno było zbudować ten świat w którym żyjesz, tyle kosztowało to wysiłku, wyrzeczeń, a po drodze przeszedłeś tyle upokorzeń... Jedyne w co wierzysz to własne siły, nie ufasz niemalże nikomu, bo zawsze Ty byłeś od dawania wsparcia i siły, a rany musiałes lizać sam... I ta kobieta, o której wiesz, że całkiem niedawno "używała" sobie na sportowo, a teraz wylewa na Ciebie wszystkie uczucia które hamowała w sobie... I te kolejne pytania, "a skąd mam wiedzieć, że tak nie było wcześniej" , że to co ona mi mówi nie słyszało już tych kilku wcześniej, skąd mam wiedzieć że to prawda??!! I obserwujesz, przyglądasz, sie, uczucia trzymasz na uwięzi, teraz króluje "mędrca szkiełko i oko"... Przyglądasz się, sprawdzasz, jesteś cały czas przygotowany na najgorsze, dlatego "opancerzasz się" docierają do wnętrza tylko te sygnały które przepuścisz, a mając bagaż doświadczeń i bólu, te dobre są przytłumiane, zaś te złe, potęgowane... System autoochrony pracuje na najwyższych obrotach...
Ale idziesz w to, można powiedzieć mozolnie brniesz, dzież za dniem, tydzień, za tygodniem... Oczywiście, pojawiają sie "czerwone alarmy', wówczas uciekasz za swój mur, do swojego świata, który jest dla cIebie bezpieczny, w którym wiesz co cię czeka, w którym nie musisz nikogo się bać, i ochronisz siebie...
Ale jednak z niego wychodzisz, pociąga cię rozmowa, swego rodzaju bezproblemowość, nie zwracanie uwagi na pierdoły typu skarpetki przy łożku, czy nie opuszczona klapa sedesu... I idziesz dalej... uczucia cały czas trzymasz na smyczy rozsądku, ale powoli zaczynasz dawać, na początku tak jak potrafisz, czyli doczesnością, organizacj codziennego życia, załatwianiem problematycznych kwestii, jakies zakupy, sprzątanie, weterynarz dla zwierzaka...
Ale cały czas obserwujesz...
Bo za dużo wydarzyło się w twoim życiu, za dużo cię to kosztowało, wiesz że masz już baaardzo twarde 4 litery... I nie chcesz być spowity bluszczem, bronisz się przed tym by ktoś cię spętał, jesteś jak ten pies który widząc że ktos wyciąga rękę ze smakołykiem najpierw szczerzy kły i rozgląda si wokół siebie, szukając kolejnej ręki i trzymanego weń kija, który ma spaść na jego grzbiet kolejnymi razami...
Ale oswajasz się, powoli, powli, oswajasz się... I nie jest to proste, bo czasem złe myśli budzą Cię w nocy, gdy leżysz przytulony do niej...
Mija sporo czasu...
Zaczynasz ufać, przestajesz powoli się bać, o swoich myślasz zaczynasz mówić, rozwiązujecie razem problemy, już się oswajasz... Zaczynasz powoli żyć, jak żółw po minionym niebezpieczeństwie wysuwasz głowę ze skorupy...
I wspólną, trudną pracą zaczynacie budować, nie jest łatwo, ale są chwi.e które dodają wam sił na pójście dalej...
I jakoś to się toczy...

A toczy się od półtorej roku... a za pół roku ślub

Pozdrówki
napisał/a: sorrow 2009-09-22 15:38
szarooka, no widzisz jaką ci optymistyczną wizję Smoku roztoczył :). Kto wie... kto wie...

Jeszcze wrócę do tego, że nie możesz znaleźć przyczyn jego wycofania. Pewnie po części masz rację co do uczuć, ale nie w tym sensie, że go zawaliłaś tą informacją, tylko że się po prostu skonkretyzowały. Pewnie widziałaś Dzień Świra. Tam główny bohater ma taką wymyśloną Miłość (kobietę), która utożsamia mu szczęście i rozwiązanie wszystkich problemów życiowych. W pewnym momencie ma zwidy i ona się materializuje, a razem z nią wszystkie marzenia. No i on nie szaleje ze szczęścia, tylko mówi... "ale ja właściwie to nie mam czasu na Miłość... mam swoje przyzwyczajenia, zajęcia, pracę" :). Może właśnie to jest to. Twój związek się pogłębiał aż przyjaciel zorientował się, że to się dzieje "na prawdę" :). No i co teraz? Co z pracą... czy będziesz mu suszyła głowę, że za dużo czasu siedzi? Co z zajęciami... czy będziesz mu wypominała jako marnowanie czasu? Co z rodziną... będziesz go za chłopaka na zawołanie uważała? :)

Jesteś bardzo miłą odmianą w zagonionej codzienności... może nawet powietrzem w jego życiu. Ale jesteś też zagrożeniem ustalonego trybu życia. Generalizując im człowiek starszy tym bardziej przyzwyczajony do pewnych zachowań, dziwactw, zajęć, pracy i mniej skłonny do pójścia na kompromisy.

A... ta Miłość w końcu powiedziała, że nie przeszkadzają jej żadne przywary, że wpisze się dokładnie w jego dziwactwa, że nie będzie mu suszyć głowy za swoje zwyczaje. On wtedy powiedział "no... skoro tak, to ok" :). Nie wiem na ile by to w praktyce wyszło, bo bez obustronnych kompromisów to związek nie istnieje. Ale może od tego zacząć? Przekonać go, że nie przyszłaś zburzyć jego ustalonego trybu życia.
napisał/a: szarooka1 2009-09-25 19:29
Smoku tak masz rację, można w naszych historiach znaleźć analogie. Dziękuję Ci, że opowiedziałeś mi swoją. Dała mi nowy inny punkt widzenia, pozwoliła spojrzeć na nasz związek nieco bardziej jego oczami, jeszcze lepiej zrozumieć jego obawy i opory.
Sorrow dziękuję i Tobie, za jak zwykle, wyważone opinie i chyba całkiem trafione pomysły rozwiązań.
Tak, przekonać go, ze nie przyszłam zburzyć jego ustalonego rytmu życia to chyba najlepsze co można zrobić w tej sytuacji. Niestety nie będzie to proste, gdyż jego porządek życia niestety nieco nadburzyłam. Nie bez powodu napisałam o oplatającym bluszczu. Fakt, częściowo można to usprawiedliwić asymetrią naszych zachowań, lecz nie do końca. Smoku to dobrze nazwał: baba z problemi potrzebujaca emocjonalnego wsparcia, która niestety uwiesiła się na tym, od którego to wsparcie zaczęła dostawać. Zauważyłam u siebie objawy zagłaskania kotka na śmierć - zaczął się liczyć tylko On, swoje pozostałe sprawy i problemy odsunełam na totalnie dalszy tor, mój świat zaczynał się kręcić tylko wokół niego, zaczynałam szaleć gdy milknął, ciągle przypominałam o sobie, nie umiałam czekać, niecierpliwość to wada z którą zmagam się od dawna, a chyba dopiero teraz zaczęłam ją eliminować. Po prostu wystraszyłam go, zapaliło się czerwone światło i pojawił się napis: wiać. Teraz podejrzewam, że potrzeba będzie sporo czasu, mojej cierpliwości i spokoju aby to wszystko odbudować. Fakt, nie kierowały mną żadne złe pobudki, pragnęłam jedynie naszego szczęścia, niestety zaczełam używac złych środków do okazania tego.
Daleka jestem od wypominania, że w pracy spędza za dużo czasu, zresztą sama w swojej spędzam go niewiele mniej. Za chłopca na posyłki też go nie uważam, jestem w stanie zrozumieć fakt dlaczego zgadza się na takie traktowanie przez rodzinę. Owszem, nie uważam tego za coś dobrego, ale daleka jestem od jakichkolwiek komentarzy w tym temacie, jeszcze nie czas i miejsce na nie. Poza tym one nigdy nie będą zbyt radykalne, bo jestem chyba ostatnią osobą, która chciałaby ponownie próbować rozdzielać go z rodziną. Jedyne co pewnie chciałabym osiągnąc, to aby częśc swoich obowiązków wobec rodziny i nie tylko zrzucił na mnie, ale to plany na odległą przyszłośc, na pewno nie na teraz.
W sumie ja decyzję co dalej podjełam w sobie już dość dawno, wiem, że chcę spróbować, że jeszcze dla mnie nie nadszedł moment na odpuszczenie. Czasem tylko dopadają wątpliwości. Wraca przeszłość, złe myśli niczym jad wlewają się do głowy i dobijają. Bo ja też mam swoją skorupkę, swój strach, który nie odpuszcza ani na chwilę, który ciągle podjudza. Dlatego zdecydowałam się napisać na forum. Żeby nie tłumić własnych myśli, bo to nic dobrego, zawsze kiedyś się wylewają, jego też nie chcę zbyt mocno obciążac moimi rozterkami, bo to wcale mu nie pomoże. W tej chwili to ja muszę być chyba tą silniejszą stroną. Najbliższych już też nie chcę obarczać moimi problemami, wystarczająco przeżyć im zafundowałam. Dlatego bardzo mnie cieszy fakt, że znalazł się ktoś kto przeczytał te moje wypociny, i jeszcze chciał podzielić się własnymi uwagami, wiele to znaczy dla mnie.

[ Dodano: 2009-09-25, 19:19 ]
Minęło raptem trzy dni, a moje życie wywinęło kolejnego fikołka.
Jak wspominałam w pierwszym poście, spotkaliśmy się w poniedziałek. Było sympatycznie, mieliśmy razem wyjechać na weekend (tzn. razem dotrzeć do docelowego miejsca, bo tak się akurat złożyło, iż obydwoje mamy rodzinę oddaloną o 300km od naszego obecnego miejsca zamieszkania, która mieszka blisko siebie, każde z nas miało odwiedzić swoją rodzinę). Tak wylądowaliśmy ostatecznie w łóżku, ale skoro jesteśmy ludźmi dorosłymi, obydwoje mieliśmy na to ochotę to dlaczego sobie tego odmawiać. Tak ukierunkowane było moje myślenie w poniedziałek. I sądziłam, że te największe burze już za nami, że obydwoje przemysleliśmy to co trzeba było przemyśleć i że małymi krokami zaczniemy posuwać się do przodu. Niestety, przyszło kolejne rozczarowanie. Rozstająć się w poniedziałek, obiecaliśmy sobie pozostać w kontakcie, mieliśmy ostatecznie ustalić czy uda się nam wyjechać czy nie (obydwoje mieliśmy obowiązki zawodowe). No i od poniedziałku zapanowało totalne milczenie z jego strony. Jedyny sygnał z mojej strony to był sms informujący, iż mnie udało się załatwić wolny weekend i ja mogę jechać, że teraz czekam na sygnał z jego strony. Przyszła środa - kolejny dzień milczenia. W czwartek zdecydowałam się zadzwonić - chciałam wiedzieć czy wyjazd jest aktualny. Niestety, jedyne co usłyszałam: połaczyłeś się z pocztą głosową, nagrałam wiadomość i cierpliwie czekam, żeby oddzwonił. Przyszedł wieczór i dalsza cisza. Ok 20 zdecydowałam się na kolejny telefon, również powitała mnie poczta. I w tym momencie zagościł u mnie strach o niego, że coś się stało, skoro od 4 dni milczy, nawet nie dał znać co z wyjazdem. Noc to był czysty horror, krótkie chwile snu przetykane godzinami rozmyślań. Rano podjełam "męską" decyzję: jadę do niego, chce się przekonać jaka jest prawda. I chociaż rozum podpowiadał, że niewarto, że po prostu tak bez słowa zdecydował się skończyć, to jednak serce jeszcze sie łudziło nadzieją. Niby dorosła baba ze mnie, i powinnam posłuchać rozumu, ale jednak serducho wygrało. Zdecydowałam się pojechac do jego sklepu, chciałam jedynie się dowiedzieć czy jest cały i zdrowy. Wchodząć do sklepu zauwazyłam kawałek dalej zaparkowany jego samochód, już wiedziałam, że nic się nie stało i właściwie chciałam się wycofać, tylko, że w tym momencie On zobaczył mnie. Serducho wywineło fikołka, ulga wymieszała się ze złością i upokorzeniem. I już wiedziałam co się stanie za chwilę. On przeżył totalny szok, nie spodziewał się mnie. Jak łatwo sie domyśleć nie byliśmy sami, więc powitanie było bardzo spokojne, ot po prostu byłam znajoma, która wpadła na chwilę bo miała sprawę. Wyszliśmy na zaplecze i dopiero gdy zostaliśmy sami usiedliśmy przy kawie i zaczęliśmy pozornie spokojnie rozmawiać. Pozornie, bo w środku aż kipiało od nadmiaru emocji, ale kamienna twarz i cichy, wyzuty z jakichkolwiek emocji głos zostały zachowane. Jedyne co mnie zdradzało to moje oczy, w nich było widać co tak naprawdę się dzieje ze mną. I dzisiaj poczułam jak chyba niewiele znaczyłam dla niego, poczułam się jak tania dziwka, padło pytanie z moich ust czy w poniedziałek przyjechał tylko dlatego, że chciał seksu, bo jak inaczej to oceniać. Wiedziałam już, że to koniec, że to miało oznaczać milczenie i straszne to było, że nie zdobył się nawet na to aby w jakikolwiek sposób powiedzieć o tym, tylko uciekł jak tchórz. Oczywiście zapytałam dlaczego w taki sposób, powiedziałam, że tak zachowuje sie tylko niedojrzały dzieciak, a nie dorosły facet, co usłyszałam w odpowiedzi: że to zbyt mocno boli. W tym momencie posklejałam parę faktów razem (dziwne, jak w takich skrajnych emocjach mózg człowieka potrafi pracować z niesamowitą precyzją) i jasne stały się i inne sprawy: boję się zaangażować, potrzebuję czasu to była tylko przykrywka dla jego wycofywania się i milczenia. Prawdziwe powody były inne. Pierwszy to rodzina, która zaczęła przewidywać czarny scenariusz naszej znajomości, która powtarzała, że z taką różnicą wieku ten związek nie ma szans powodzenia, która dojrzała we mnie pasożyta, chcącego żerować na jego pieniądzach (mimo, iż jestem dorosła, już ładnych pare latek pracy za mną, jestem niezależna, potrafię utrzymać siebie, mam własne mieszkanie, można powiedzieć, że pod względem finansowym jestem ustawiona w życiu i niczyjej pomocy nie potrzebuję). Zabolało, że ktoś kto praktycznie mnie nie zna, ocenia, i że te oceny są tak niesprawiedliwe (tak, wiem jaki dzisiaj mamy świat i że sponsoring jest na topie, ale to żadne usprawiedliwienie). Drugi powód: o czymś nie wiem, coś ukrył przede mną, i nie chce żebym się o tym dowiedziała. Zyskałam potwierdzenie obydwu. Dzisiaj także jasne sie stało, że nie mogę z nim jechać, a nie wiedział jak ma się z tego wycofać i to był dodatkowy powód milczenia. Rozstając się (odwiózł mnie do domu) chciałam by zabrał ode mnie parę rzeczy, które nadal u mnie są, zapytałam czy wejdzie czy mam przynieść, wystopował mnie, mówiąc, że przyjedzie po niedzieli po to. Nie miałam już sił oponować. Poza tym, gdzieś tam w środku pojawiła się dziwna radość, że jeszcze jedno spotkanie nas czeka, jeszcze jedna kawa jest do wypicia. No i ostatnie słowa: tak będzie lepiej (mowa oczywiście o rozstaniu), które zabrzmiały tak jakby sam siebie usiłował o tym przekonać.

Co czuję teraz: oczywiście cała burza we mnie panuje, od żalu, upokorzenia, przez złość, ból po jeszcze minimalnie tlącą się nadzieję. Pojawia się pytanie czy może coś zrobiłam źle, może coś było nie tak, może źle walczyłam, złe metody, złe środki.
Tak wiem, że świat się nie kończy, że czas zrobi swoje, wiem, że praca po raz kolejny będzie ucieczką od natrętnych myśli, że nie można się poddać, ale to wie rozum. A serducho jest otępiałe, bezsilne.
A może powinnam jeszcze walczyć, może odpuszczam zbyt szybko? Ale jak można walczyć napotykając mur milczenia i obojętności. Nie wiem, zupełnie nie wiem, co jest słuszne teraz...
Może, ktoś kto przebrnie znowu przez elaborat (a obiecywałam sobie, że będzie krótko) coś mi podsunie, podpowie. Teraz tego potrzebuję.

[ Dodano: 2009-09-25, 22:23 ]
Odpisałam teraz wieczorem na smsa, którego dostałam w dzień po porannym spotkaniu. Zyczyłam mu szczerze szczęścia, przeczytałam w odpowiedzi, że wie, iż to szczęścia miałby ze mną, ale by mnie zniszczył. Dobiło mnie to. cholera jak ja mam mu pozwolić odejść... Jak...
napisał/a: sorrow 2009-09-25 23:48
No cóż... brakuje ci rozsądku. I w poprzednim związku i w tym brakuje rozsądku, trochę samokontroli. Wiem, że miłość... miłość... a w niej nie ma miejsca na rozsądek i zdrowy rozum, bo przecież powinna być pełnią serca i często jak to mówią jest ślepa. A jednak miłość to nie jest, a raczej to po prostu zakochanie, które z miłością często mylone jest z gruntu inne. Rzucając się bez opamiętania w jakiś "zakochany" związek musisz się liczyć z ryzykiem. W małżeństwie ryzyko było ogromne i przegrałaś. Obecnie związek również ryzykowny... ogromna różnica wieku... oboje po przejściach. Nie ma sensu pytać "czemuż, och czemuż", bo to zwykłe następstwo ryzykownego wyboru.

Przydałaby ci się mama :), która będzie temperowała rozgrzane serduszko i mówiła "córciu, ale ten chłopak to chyba nie dla ciebie". Ogromna większość trwałych związków zaczyna się od zakochania, ale wiele też kończy się rozstaniem zanim związek się utrwali. Zakochując się następnym razem może byś jednak dopuściła trochę rozsądku przy wyborze partnera... żeby może tego ryzyka, które widać od razu było trochę mniej. Nic tu nie pomogą opinie ludzi, że "a mój mąż jest ode mnie 20 lat starszy i jesteśmy szczęśliwi", albo "a mój mąż też ćpał kiedyś, a teraz od lat już nie, jedynie czasem trawkę zapali". Ryzyko to prawdopodobieństwo, a zmniejszanie ryzyka, to zwiększanie swojej szansy na sukces :).

No to się trzymaj teraz i nie rozpaczaj. Raczej pomyśl o tym jako miłym i ciekawym epizodzie w twoim życiu :).
napisał/a: szarooka1 2009-09-26 15:20
No i dostałam po łbie, ale chyba tego mi było trzeba, zimnego prysznica na otrzeźwienie. Dzięki sorrow.
Tylko widzisz, najbardziej chyba boli fakt, iż On doskonale zdaję sobie sprawę, z tego co traci odtrącając mnie, a jednak mimo wszystko to robi. Z jednej strony dojrzały, dorosły facet, przyzwyczajony do swojego życia, swoich nawyków, niechętnie coś zmieniający, a zdrugiej strony niedojrzały gówniarz uginający sie pod presją rodziny. Żal jest tego, że nie znalazł w sobie dość odwagi, by zaryzykować. Dlatego pojawił się motyw "czemu, och czemu", bo, że wybór mój jest ryzykowny i obarczony może wiekszymi trudnościami, to doskonale wiedziałam. Od samego początku tej znajomości dopuszczałam, mniej lub bardziej, możliwość porażki (właśnie chociażby różnica wieku, ale wcale się tutaj nie kierowałam przekonaniem, że komuś się udało, to i mnie się uda. Nie ma w życiu gotowej recepty na sukces, nie ma dwóch identycznych sytacji, jak i dwóch takich samych osób. Każde zdarzenie kieruje się, mimo wielu podobieństw, indywidualnością.) Co nie oznacza, że jej chciałam, bo tego chyba nie chce nikt z nas. Nie dopuściłam jedynie jednego, że koniec spowodują takie, a nie inne czynniki. Nie bez znaczenia jest też fakt, że kolejny raz się nie udało, kolejny raz nie wyszło. To, że teraz analizuję to wszystko, że chcę się dopatrzyć własnych błędów, robię tylko dlatego, żeby uniknąć ich w przyszłości.
Dało mi do myślenia Twoje stwierdzenie, że za bardzo sie rzucam, coś w tym jest, na pewno warto sie nad tym zastanowić.
i sama cały czas powtarzam sobie zdanie: Nie płacz, że coś się skończyło, tylko się ciesz, że się przydarzyło. A, że czasem dopadnie dołek i pewne wyolbrzymianie, cóż też jest to ludzkie.
napisał/a: Smoku 2009-09-27 13:58
szarooka,
chcesz by on zaakceptował CIę taką jaką jesteś ze wszystkimi dobrodziejstwami i błędami, by wreszci mieć spokój, wreszcie czuć TAK JESTEM SZCZĘSLIWA, ale czy tak naprawdę sama jesteś "poukładana" ze sobą??!! Czy opórcz ogromnej chęci szczęścia i potrzeby związku pogodzilas się z tym co się działo w Twoim życiu??
Wybacz, ale odnosz wrażenie, że kieruje Tobą myśl, "TERAZ ALBO NIGDY" i on to czuje... Tak jak wspomniałem, zauwazam wiele analogii, chociaż zdaje sobię sprawę z odmienności ludzi i subtelnych różnic, ale skoro wyrażamy swoje myśli, bóle na forum, to oczekujemy też pewnych "uniwersalnych" rozwiązań, które pozwolą się nam uporać z naszymi problemami i sądzę że też tego oczekujesz...
Mam do Ciebie prośbę, nawet jeśli nie dacie sobie czasu na ochłonięcie (a sądzę że tego Wam potrzeba), Ty nie rób nic głupiego, skoro jak to okresliłaś
szarooka napisal(a):poczułam się jak tania dziwka
to może on poczuł się jak jeden z wielu?? Więc lepiej to przerwać nim to za bardzo się "rozkręci" nim potem gdy naprawdę zaangażuje się i Ty odwalisz jakie "salto mortale" jego to przygniecie i nie da rady sobie poradzić z bólem...
Przecież postępowałaś tak w przesżłości, facet na jedną noc, to czego oczekujesz?? Że on nagle rzuci Ci się na szyję i powie ze jesteś spełnieniem jego snów??!! Nie dowalam Ci i proszę nie traktuj tegto w ten sposób, sorrow, potrafi inaczej i delikatniej mówić o pewnych sprawach, patrząc z innego punktu widzenia... Ja mam taki, a nie inny i wyrażam swoje myśli, które mi również niegdyś towarzyszyły...
Pewnie teraz sobie myślisz, że skoro on Ciebie potraktował w taki a nie inny sposób to dlaczego tak nie masz postępować, skoro Cię tak poczytuje... Czyli zapomnienie w kolejnych łóżkowych ekscesach... BŁĄD!!!!!
Nie mówię byś walila głową w mur jego obojętności, ale zacznij od siebie, najpierw pozałatwiaj sprawy w sobie, nie oczekuje zbawienia od niego, sama musisz uporać się z własnymi błędami i poczuciem winy...
Jeśli coś się naprawdę w Tobie zmieniło, to będziesz potrafiła zatrzymac się, popatrzeć wokół i próbować zmieniac coś w swoim życiu, na lepsze...
Jeśli nie, to wylądujesz z kolejnym facetem na jedną noc i znów będziesz si upadlać i pewnie napiszesz kolejny post oczekując od któregoś z nas hasła w stylu, "odpuszczam Ci grzechy"...
On ma poukładany świat, a czy Ty masz swoje życie poukładane??
To że rodzina mu tłucze na łepetynę, cóz, po prostu durne gadanie rodziny trafia na podatny grunt niepewności i nieufności wobec Ciebie...
A przy kim ma się czuć bezpiecznie, komu ma ufać, Tobie, która szukasz w nim odkupienia własnych win i zna Ciebie od kilku miesięcy, czy rodzinie (jaką by nie była), którą zna od lat kilkudziesięciu i której pomimo różnych kolei losu ufa bardziej niz Tobie...
Zacznij od siebie, potem wymagaj...

Pozdrówki.

P.S. Zaznaczę kolejny raz, powyższy post NIE JEST KRYTYKĄ Ciebie, a innym spojrzeniem na problem który opisujesz...
napisał/a: szarooka1 2009-09-27 14:49
Smoku nie odebrałam Twojego postu jako krytyki siebie. Pisząc na forum o własnym problemie właśnie na tym mi zależało: na innym spojrzeniu, na chłodnym, obiektywnym przeanalizowaniu tego wszystkiego. I bardzo się cieszę, że znalazł się ktoś kto jasno i dosadnie wyraził własną opinię.
Zasadniczo z własną przeszłością jako tako udało mi się uporać, fakt duża w tym zasługa jego, tego jak byłam traktowana i postrzegana przez niego. Dopiero zdarzenie w nieszczęsny poniedziałek przyniosło takie, a nie inne myśli. Możliwe, że zbyt mocno osaczyłam, że zbyt gwałtownie weszłam w to wszystko. Widzisz, to że uległ rodzinie - mimo wszystko jestem w stanie to zrozumieć, bo masz rację łatwiej zaufać komuś kto był w całym Twoim życiu, niż obcej kobiecie znanej chwilę. Rozum to wie. A, że serducho miało nadzieję na inne zakończenie, cóż to chyba nic dziwnego. Ale jedna myśl nigdy nie powstała w mojej głowie: aby wrócić do dalszego upodlania się, wiem, że to nie prowadzi do niczego dobrego, że w końcowym rozrachunku nic nie daje i od tego jestem bardzo daleka. Cóż by mi to miało dać - chwilową przyjemność, chwilowe zapomnienie, a później jeszcze większego kaca moralnego. Nie tędy droga, bo to jest prosta droga na sam dół.
Wiem, że potrzebuję teraz czasu i spokoju, i to chcę sobie dać. A to, ze przyszłam "wypłakać" się na forum - łatwiej się robi jeśli chociaż część emocji można wyrzucić z siebie.
napisał/a: Smoku 2009-09-27 15:30
szarooka,
szarooka napisal(a): chwilową przyjemność, chwilowe zapomnienie, a później jeszcze większego kaca moralnego. Nie tędy droga, bo to jest prosta droga na sam dół.

I chwała Ci za tę świadomość!! Tak 3mać
szarooka napisal(a): to, ze przyszłam "wypłakać" się na forum - łatwiej się robi jeśli chociaż część emocji można wyrzucić z siebie.

I bardzo dobrze, lepiej to wyrzucić z siebie, aniżeli kisisć i potem człowiekowi jakieś głupie myśli do głowy przychodzą!!

Nie wiem czy Wam się uda, trudno to powiedzieć BAAAARDZO wiele zależy od Was samych, od Waszych indywidualnych zapatrywań, przeżyć, etc, etc... Może sorrow, ma rację, że to nie ten facet, a może jednak ten, tylko czekwa Was dłuuuga droga...
Każdy z nas wyrażając swoje opinie w dużej mierze, nawet siląc się na obiektywizm, patrzy przez pryzmatn siebie i własnych doświadczeń, czy też tego z czym się stykał wokół siebie... Włączając w to mnie samego...

Może uda się Wam, trudno tutaj mówić "z całego serca Wam życzę" bo w życiu pewnie są 3 rzeczy (do niedawna wiedziałem o dwóch
1. śmierć
2. podatki
3. bycie wydy....m przez prawnika.

A reszta w naszych rękach, głowach, sercach...

Nam się udaje, nie moge powiedzieć udało, bo cały czas, każdy dzie przynosi coś nowego, nowe problemy, czy też wyłażące z zakamarków pamięci stare strachy, lekko nie ma...
Czy jest to
sorrow napisal(a): optymistyczną wizję
, zdacydowanie nie, bo to jest baaardzo dużo pracy, czasami zagryzione wargi by nie wybuchnąć, czasami przyciśnięcie tej drugiej strony, która w tym momencie jest zagubiona... le są też naprawdę fajne chwile, tak jak wcześniej pisałem, które pozwalają to wszystko przejść...
Ale musiało upłynąć duużo czasu, wiele łez, czasem trzaskania drzwiami, ja musiałem się przekonać, zobaczyć że faktycznie coś robi z własnym życiem by zacząć wierzyć, szanować, ufać... Ale to ja... Nie wiem jak jest z Twoim wybrankiem...
Może uczepię się, ale Twoje stwierdzenie
szarooka napisal(a):Tak wylądowaliśmy ostatecznie w łóżku, ale skoro jesteśmy ludźmi dorosłymi, obydwoje mieliśmy na to ochotę to dlaczego sobie tego odmawiać.

przyznam w mojej interpretacji nie jest najlepszą motywacją... A skoro tak do tego podeszłaś, więc może on też... W moim odczuciu, to stwierdzenie świadczy o Twoim "sportowym" podejściu do tego aktu, on też tak podszedł i tyle, a że wcześniejszym postępowaniem pomógł Ci odbudować wiarę w siebie, poczułaś sie naprawdę kobieta przy nim... A on chce kobiety, nie wampa na jedną noc, tyle że Ci nie ufa, a nie chcąc Cię krzywdzić (bo to jak sie zachowuje świadczy o uczuciach), nie wie do końca jak się zachować, bo cały czas Ci nie ufa...
Ale zaznaczam, to moja subiektywna opinia...
Nawet jeśli weźmiesz ją sobie do serca, to proszę zachowaj spokój, przemyśl to na spokojnie i nie leć na złamanie karku, ochłoń sama i jemu pozwól...
Czy zachowuje się jak gówniarz, bo ja wiem, raczej jak człowiek który się boi, ale którego coś ciągnie do Ciebie, ale musi się przyjrzeć i na spokojnie ocenić sytuację...
Ktoś powie, miłość jest szalona i namiętna i płonie, zgadza się w pewnym wieku tak jest, kiedy człowiek nie ma doświadczeń, różnego bólu, wówczas "idzie na całość", ale cżłowiek który wiele w życiu przeżył jest ostrożny i uważny, a czasami oschły i agresywny, najpierw leje w pysk, a potem pyta o co chodzi...
Konkludując szarooka, SPOKÓJ GRABARZA!!!
napisał/a: majka 83 2009-09-27 16:03
Sami mężczyżni z Tobą rozmawiają, nie wiem dlaczego, ale któraś musi ci to wreszcie powiedzieć, bo nie można czytać tego co ty wyprawiasz. Szarooka ty po prostu ZA BARDZO CHCESZ i to pragnienie niejako pozbawia Cię rozsądku. On po prostu nie czuje do ciebie tego co ty do niego, prosta prawda, może Smoku ma inne doswiadczenia, i życzę mu jak najlepiej ale powiem ci ,że gdy u faceta następuje ochłodzenie uczuć to dla kobiety sygnał do ODWROTU!!!
Bez względu na powody tego ochłodzenia albo rozstaniesz się z klasą, albo spowodujesz jego "obudzenie", ale napieraniem, błaganiem o spotkanie, molestowanie telefonami ( tak,tak,aż musiał wyłączyć telefon!!), spowodujesz,że facet zacznie się Ciebie bać !! On nie chce cię krzywdzić, ale NIE MOŻE na tą chwilę zaoferować tego co Ty oferujesz jemu.Jak ty byś się zachowała?Starała byś się wyciszyć delikatnie uczucia drugiej strony i on tak robi.Jesteś trochę " nieobliczalna" w wyznaniach, każesz się deklarować, dlatego on ochładza kontakty ( nie kontaktuje się ), nie chciał ,żeby Ci było przykro, może bał się Twojej reakcji, może i trochę tchórz z niego wyłazi.
Nie wiem, właściwie nie znam się na psychice panów w średnim wieku, ale uważam, że skoro facet mówi, że nie zasługuje na ciebie, że cię zniszczy widocznie tak jest w rzeczywistości. " spalisz się przy nim na popiół " on tylko stara się Cebie ugasić. Może Cię zwodzić ale nie chce i tu jest w porządku.Szukanie powodów w jego rodzinie czy pracy jest błędem, bo jeżeli naprawdę pokocha znajdzie czas na wszystko.
On nie jest gotowy na związek z Tobą bo cię nie kocha, lubi, ale nie kocha, po co stawiasz go pod ścianą? Kontynuował związek z Tobą bo był piękny, uzupełnialiście się wzajemnie, skąd mógł wiedzieć, że oczekujesz czegoś innego? Powiedziałaś mu to na początku? Zaskoczyłaś go.Wasze intencje i oczekiwania " minęły się" Pozwól się każdej przyjażni rozwinąć, nie duś jej oczekiwaniami. Smoku ma rację w jednym wypadku, takich facetów się oswaja, powolutku wypełnia sobą jego życie. Tu trzeba działać ostrooooożnie. Nic z tego nie wyjdzie? Utrzymasz przyjażń.
Szara zmień system oczekiwań, nie nastawiaj się od razu na związek czy wielką miłość, tylko takie nastawienie spowoduje,że spotkasz tego, który sam zacznie o Ciebie zabiegać.
Po prostu się zauroczyłaś w kimś nieodpowiednim,a własciwie w kimś kto miał inne oczekiwania wobec Ciebie. Może Wasza przyjażń zejdzie na dawne tory, może nie, może coś się z tego rozwinie, może nie,ale odpuść trochę, pozwól na jego ruch, jeżeli się go nie doczekasz widocznie tak miało być. Nie żałuj, spędziliście miłe chwile, skup się na tych wspomnieniach, będzie ci łatwiej.
Przykro mi,że ułożyłaś sobie jeszcze życia, ale zmień system oczekiwań,wycisz się, doceń to co masz w danej chwili,NIE CHCIEJ ZA BARDZO a zobaczysz,że życie jeszcze może zaskoczyć cię... niespodzianką.
Pa!
Ja również nie krytykuję,nie wymądrzam się sama prosiłaś prosiłaś o szczerość.