Informujemy, że w dniu 17.07.2024 r. forum rozmowy.polki.pl zostanie zamknięte. Jeśli chcesz zachować treści swoich postów lub ciekawych wątków prosimy o samodzielne skopiowanie ich przed tą datą. Po zamknięciu forum rozmowy.polki.pl, wszystkie treści na nim opublikowane zostaną trwale usunięte i nie będą archiwizowane.
Dziękujemy!
Redakcja polki.pl

Dodatkowo informujemy, że w dniu 17.07.2024 r. wejdą w życie zmiany w Regulaminie oraz w Serwisie polki.pl

Zmiany wynikają z potrzeby dostosowania Regulaminu oraz Serwisu do aktualnie świadczonych usług, jak również do obowiązujących przepisów prawa.

Najważniejsze zmiany obejmują między innymi:

  • zakończenie świadczenia usługi Konta użytkownika,
  • zakończenie świadczenia usługi Forum: Rozmowy,
  • zakończenie świadczenia usługi Polki Rekomendują,
  • zmiany porządkowe i redakcyjne.

Z nową treścią Regulaminu możesz zapoznać się tutaj.

Informujemy, że jeśli z jakichś powodów nie akceptujesz treści nowego Regulaminu, masz możliwość wcześniejszego wypowiedzenia umowy o świadczenie usługi prowadzenia Konta użytkownika. W tym celu skontaktuj się z nami pod adresem: redakcja@polki.pl

Po zakończeniu świadczenia usług dane osobowe mogą być nadal przetwarzane, jednak wyłącznie, jeżeli jest to dozwolone lub wymagane w świetle obowiązującego prawa np. przetwarzanie w celach statystycznych, rozliczeniowych lub w celu dochodzenia roszczeń. W takim przypadku dane będą przetwarzane jedynie przez okres niezbędny do realizacji tego typu celów, nie dłużej niż 6 lat po zakończeniu świadczenia usług (okres przedawnienia roszczeń).

Konkurs "Moja historia"

kasia89tn
napisał/a: kasia89tn 2011-06-24 21:13
W listopadzie 2005 roku moje życie wywróciło się do góry nogami. Wystarczyła jedna głupia decyzja i okazało się, że jestem w ciąży, a miałam wówczas 16 lat...

Już na początku grudnia wiedziałam, że coś ze mną jest nie tak. Spóźniała mi się miesiączka, ale cały czas wierzyłam jeszcze w to, że to nie możliwe, żeby spotkał mnie aż taki pech. Nie przyjęłam do świadomości tego, że być może spodziewam się dziecka. Nie zrobiłam testu ciążowego, nie poszłam do lekarza. Ubzdurałam sobie, że dopóki nic nie jest oficjalnie potwierdzone, to mam szansę na normalne życie, nie jestem w ciąży.

Przez te wszystkie miesiące ciąży nie byłam ani razu u lekarza. Nie miałam robionych żadnych badań, usg... Nie brałam żadnych witamin. Normalnie chodziłam do szkoły i do końca roku szkolnego ćwiczyłam na wfie. A przecież już od grudnia wiedziałam, że jestem w ciąży. Wiedziałam, ale bałam się głośno o tym powiedzieć...

Do dziś pamiętam ile łez wylałam przez te kilka miesięcy. Ile czarnych myśli kłębiło się w mojej głowie. Byłam sama ze swoimi problemami. Na ojca dziecka nie miałam nawet co liczyć, bo to była jednorazowa przygoda. Po wszystkim urwał nam się kontakt i nawet nie miałam w jaki sposób poinformować go, że zostanie ojcem. Miałam 16 lat i nagle okazało się, że mam tak mało czasu na dorośnięcie... Mieszkałam sama z mamą i nasza sytuacja materialna nie była zbyt ciekawa. Ogólnie prawie ze sobą nie rozmawiałyśmy i nie wyobrażałam sobie jak w takich warunkach mam wychować dziecko. Ani razu nie myślałam o aborcji, bo to nie było dla mnie rozwiązaniem. Prędzej zastanawiałam się nad adopcją, ale miałam świadomość, że nie będę potrafiła do końca życia myśleć o tym, że gdzieś tam żyje moje dziecko i ma innych rodziców.

Aż nadszedł dzień wizyty u ginekologa... Lekarka od razu zorientowała się co i jak. To było moje pierwsze badanie podczas ciąży. Po raz pierwszy usłyszałam bicie serca mojego dziecka. I wtedy po raz pierwszy zrozumiałam, że kocham to maleństwo, które noszę pod sercem.

Wróciłam do domu i zaczęłam płakać, bo zdałam sobie sprawę z tego, że teraz będę musiała wyznać prawdę swojej mamie. Płacząc siedziałam na podłodze i czekałam aż wróci z pracy. Na powitanie jeszcze bardziej zalałam się łzami i podałam mojej mamie kartę ciąży mówiąc tylko jedno słowo: „Przepraszam...”. A potem płakałyśmy już obie. Z tego dnia pamiętam jeszcze tylko pytanie mojej mamy: „To na kiedy masz termin?” „Na 20 sierpnia.” „Sierpnia? Ale tego roku?!” Dzisiaj chce mi się śmiać przypominając sobie minę mojej mamy, ale wtedy wcale nie było mi do śmiechu.

Po pamiętnej wizycie u ginekologa zupełnie zmieniło się moje postrzeganie świata. Zaczęłam rozmawiać z brzuszkiem, cieszyły mnie ruchy dziecka. I nagle na początku sierpnia trafiłam na oddział patologii ciąży, bo narzekałam na silne bóle brzucha. Co ja wtedy przeżyłam! Bałam się, że mojemu dziecku może coś dolegać, przecież przez osiem miesięcy wcale o nie nie dbałam! W szpitalu miałam robione pierwsze usg. Z tej radości, że wszystko jest ok nawet nie zapytałam o płeć dziecka. To był już nie ważny szczegół. Po ponad tygodniu zostałam wypisana do domu, ale jak się okazało nie na długo, gdyż 15 sierpnia urodził się mój synek :)

Potem były te wszystkie powikłania... Przy porodzie omal się nie wykrwawiłam, więc przetoczono mi litr krwi. Z kolei małemu koniecznie trzeba było krew rozrzedzać, a potem okazało się, że ma żółtaczkę. W szpitalu trzymali nas aż 10 dni! Przez ten czas prawie cały czas płakałam i obwiniałam się o to, że mój maluch tak cierpi. Cały był pokłuty, leżał w inkubatorze pod lampą, a ja nie mogłam nic zrobić...

W końcu jednak wróciliśmy do domu i stałam się 100% mamą. To wszystko było dla mnie bardzo trudne, nie od razu poradziłam sobie z nową sytuacją. Przecież sama, będąc jeszcze dzieckiem, stałam się w pełni odpowiedzialna za drugiego człowieka....

Z perspektywy czasu żałuję, że byłam taka głupia i mało odpowiedzialna. Przecież wielokrotnie narażałam na niebezpieczeństwo swoje jeszcze nienarodzone dziecko. Poza tym nie przeżyłam swojej ciąży tak, jak bym chciała. Nie cieszyły mnie pierwsze ruchy dziecka, rosnący brzuszek... A przecież ten czas już nie wróci... Teraz staram się jak mogę, aby być dobrą mamą, ale i tak nie zapomnę tego, jak bardzo nawaliłam na samym początku.
napisał/a: ania2517 2011-06-25 10:39
Jest wiele takich chwil, o których myślę z utęsknieniem, których powrotu bym pragnęła i które na trwałe wpisały się w moją pamięć. Gdybym musiała dokonać wyboru, to postawiłabym na pewien kwietniowy dzień, podczas którego brałam udział w pielgrzymce maturzystów na Jasną Górę w Częstochowie. Urzekł mnie nie tylko piękny Kościół, ale przede wszystkim atmosfera tego dnia. Ponad pół tysiąca młodych ludzi w jednym miejscu i o jednym czasie, choć każdy z nich pojawił się w sobie tylko znanym celu. Ja przyjechałam tam pomodlić się nie tylko o szczęśliwie zdaną maturę, ale także, a właściwie przede wszystkim o prawdziwą miłość i szczęśliwe życie. Podczas pielgrzymki wspólnie śpiewaliśmy wspaniałe, podniosłe, choć napisane prostymi słowami piosenki. Mimo nieprzespanej w autobusie nocy i zmęczenia czułam się dobrze, fajnie, miło. Czułam, ze jestem wśród ludzi zjednoczonych w pewnym celu. Zespół muzyków, który dyrygował naszym śpiewem był naprawdę niesamowity. Jestem osobą wrażliwą i łatwo się wzruszam, ale nie przypuszczałam, że wspólny śpiew wzbudzi we mnie łzy, które co i rusz musiałam powstrzymywać, nie chcąc rozpłakać się przy wszystkich. Nie chciałam być jedyna, która płakała. Musiałam wkładać naprawdę duży wysiłek, by się do końca nie rozkleić. Chwilami milkłam, nie mogąc śpiewać, bo to jeszcze bardziej nakręcało tą falę wzruszenia.
Po przerwie udaliśmy się na msze świętą, na której znowu powtórzył się powyższy scenariusz. Myślałam, że po wysłuchaniu tak wielu niedzielnych kazań będę potrafiła podejść i do tego z dystansem, ale nie udało mi się. Co chwila musiałam skupiać się na tym, by z moich oczu nie popłynęły łzy. Tak naprawdę wstydziłam się tego, że tak właśnie przeżywam tę chwilę, nie chciałam się odsłaniać przed innymi, obnażać swoich uczuć. Uważałam się za osobę dość wierzącą, ale to co przeżyłam w tamtym dniu przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Jeszcze nigdy nie doświadczyłam czegoś tak mocnego, pięknego i głębokiego. Ogarnęło mnie całkowite wzruszenie, które nie potrafiłam, ale i nie chciałam się pozbyć. To poczucie wspólnoty dało mi siłę, wiarę i nadzieję, że będzie lepiej. Czułam, że modlitwa o dobrą, a może lepszą przyszłość to nasza wspólna sprawa, tych wszystkich maturzystów, którzy poświęcili swój czas i włożyli w tą pielgrzymkę najszczersze uczucia. I nie miało znaczenia to, jak głęboko każdy z nas to przeżył. Liczył się ten impuls. Wyjechałam z Jasnej Góry z przekonaniem, że choćby nie wiem jak potoczył się mój los, to było warto być tam, zobaczyć, poczuć. Tych wspomnień nikt mi już nie odbierze. Chciałabym jeszcze raz doświadczyć tej niezwykłej atmosfery, powrócić do niej i zgłębić ją...
aaleksnadra
napisał/a: aaleksnadra 2011-06-25 15:53
Jakiś czas temu przydarzyło mi się coś bardzo dziwnego. Nie wiem czy był to sen czy jawa czy jeszcze zupełnie coś innego. Oceńcie sami.
Ujrzałam dojrzałą, pooraną zmarszczkami ale dalej piękną kobietę. Podeszła do mnie i powiedziała, że ma dla mnie niespodziankę, bardzo długą i ciekawą podróż. Byłam trochę zdziwiona bo nie spodziewałam się czegoś takiego i to w dodatku od obcej osoby. Jestem bardzo ufna i może trochę naiwna więc uwierzyłam tej Kobiecie bez zastrzeżeń. Poszłam za Nią. Zostawiłam wszystko za sobą, swoje obowiązki, swoje zobowiązania oraz problemy. Nagle wokół nas pojawiła się dziwna, gęsta mgła. Przyznam szczerze,
trochę się przestraszyłam i przez chwilę się zastanowiłam czy dobrze postępuję. W tej mgle jednak usłyszałam dziwne głosy, jakieś
dźwięki. Przypominały mi najpiękniejszą muzykę, która spowodowała, że moje myśli uciekły i już nie zastanawiałam się, czy to co za
chwilę zrobię, jest ważne czy nie. Moje zaufanie do tej obcej osoby jeszcze się wzmogło. Oprócz tego ślepego zauroczenia nic nie czułam. Kobieta wzięła mnie za rękę i poprowadziła w nieznane. Wydawało mi się, że chodzę po jakiś dziwnych, oślizgłych kamieniach. Spojrzałam w dół i aż zakręciło mi się w głowie. Z przerażenia i obrzydzenia poczułam mdłości. Zobaczyłam bowiem, że idę po złamanych, ludzkich sercach. Czułam, że moje również się rozpada. Kobieta jednak nie zatrzymała się, dalej szła przed siebie ciągnąc mnie za rękę. Po chwili serca zmieniły się w zwykłą drogę. Odetchnęłam z ulgą. Chciałam na chwilę stanąć, zastanowić się i przemyśleć to co dopiero widziałam. Kobieta jednak ponagliła mnie wzrokiem:
-Jeszcze na to nie pora- powiedziała.
Posłusznie ruszyłam za nią. Weszłyśmy w ciemny las. Przestraszyłam się. Boję się lasów. Ale to co zobaczyłam za chwilę odebrało mi dech w piersiach. Setki wrogich spojrzeń zza drzew. Wściekłe oczy i zaciśnięte pięści. Chciałam uciekać. Kobieta jednak nic sobie nie robiąc z mojego strachu, pociągnęła mnie za rękę w głąb tych oczu. Za chwilę z ulgą spostrzegłam, że las i ten potworny gniew został za nami. Myślałam intensywnie: " co to jest, gdzie jestem i gdzie ta Kobieta mnie doprowadzi??" Znowu szłam jakąś piaskową drogą. Szłam z zamkniętymi oczami gdyż bałam się tego, co jeszcze mogę zobaczyć. Poczułam jednak jasność, wewnętrzną harmonię i spokój. Zaryzykowałam, otworzyłam oczy. Nie bałam się chociaż widok był dziwny i niecodzienny. Wszędzie widziałam dłonie, różne dłonie. Męskie, kobiece, dziecięce. Ręce starców i młodych ludzi. Ręce sterane pracą i te
wypielęgnowane, które ciężką pracą się ie zhańbiły. Po chwili znikły a pojawiły się usta. Znowu były przeróżne, przeważnie
uśmiechnięte. "Co to jest" myślałam, " do czego ma to służyć? Gdzie ja do cholery jestem??" Kobieta, która towarzyszyła mi w tej
podróży wreszcie się odezwała.
- Wiesz kim jestem?
- Nie mam pojęcia- odpowiedziałam. Chciałam zapytać o coś jeszcze ale Kobieta powiedziała mi, jakby czytając w moich myślach.
- Jestem tobą za jakieś 30 lat. Chciałam ci pokazać twoje życie. Jak swoim postępowaniem łamiesz innym serca i ilu osobom zaszłaś za skórę. Kto cię nienawidzi. Pokazałam ci również każdą pomocną dłoń i życzliwy uśmiech, który pomógł ci dojść do miejsca, w którym się znajdujesz. Wszystkie nasze wybory i każda nasza ścieżka życia niesie za sobą konsekwencje. Zawsze przemyśl plusy i minusy swojego postępowania. Zastanów się czy wolisz na swojej drodze widzieć złamane serca i nienawistny wzrok czy wolisz miły i życzliwy uśmiech oraz pomocną dłoń w dalszej wędrówce przez życie. Nie zdążyłam nawet ust otworzyć gdy wszystko zniknęło. I mgła i Kobieta, nawet te dziwne dźwięki.
- Mamo, mamo!! Pobaw się z nami- wołały moje dzieci.
- Idę kochani. Schowajcie się, ja liczę do 10-ciu.
martam2491
napisał/a: martam2491 2011-06-25 22:09
Sobota. Wybiła 10.00, a mój budzik zaczął wyć w całym pokoju jak szalony. Półprzytomna, jeszcze z zamkniętymi oczami stukałam ręką po nocnej szafce w celu odnalezienia guzika „off”. Jak martwa rzuciłam się na łóżko, żeby spać dalej, ale…. nagle olśniła mnie myśl, że budzik dzwonił po to, bym wcześnie wstała i ruszyła do przygotowań na moje przyjęcie urodzinowe. Jak oparzona wybiegłam z łóżka. Szybka poranna toaleta. Śniadanie. W końcu w ruch poszedł odkurzacz. Potem ściereczka do kurzu. Solenizantka Marta jak błyskawica pucowała mieszkanie. Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. To kurier z małą paczuszką i liścikiem. „Hmm… Cóż to za miła niespodzianka na początek dnia” – pomyślałam zadowolona. Mini prezencikiem okazały się czekoladki, a w niej mały liścik – „Przepraszamy, ale z pewnych powodów nie uda nam się wspólnie z Tobą świętować urodzin. Przykro nam. Kochamy Cię! Twoi A., M., K., D., G., C.” Nie wiedziałam, czy się śmiać czy płakać. Pobiegłam po telefon. Dzwoniłam zmartwiona po kolei do wszystkich przyjaciół, ale nikt nie odbierał. Najbliższa mi koleżanka Kasia miała właśnie swój dyżur w kinie, więc postanowiłam złożyć jej niespodziewaną wizytę i dowiedzieć się wszystkich szczegółów. Wpadłam oburzona do tego miejsca, ale okazało się, że wyszła dokładnie 15 min temu. Zastępca przyjaciółki dał mi kolejny liścik – „To wszystko zawdzięczasz Czarkowi”. „No nie, co to za teatrzyk” – zawołałam zdenerwowana. Wsiadłam do auta i jak wariat popędziłam do domu Cezarego. Jego współlokator podarował mi kolejny liścik – „Widzimy się w Kissie. Twoi Żartownisie ”. Zagotowało się we mnie wówczas jak w czajniku. Pojechałam do klubu "Kiss", a tam tuż przy samym wejściu jeden ochroniarz złapał mnie swoimi potężnymi rękami, założył kajdanki, a drugi naciągnął mi czarną czapę na oczy. Wrzeszczałam jak opętana. Byłam taka przestraszona! Myślałam, że zaraz serce mi wyskoczy. Zostałam poprowadzona nie wiem dokąd. Wokoło cisza, a tylko ja krzyczałam ”Wypuście mnie, dranie!”. Koniec moich brutalnych okrzyków nadszedł wtedy, kiedy usłyszałam huczne „100lat”. Ochroniarze zdjęli mi kajdanki i „worek" z głowy i.... w końcu zobaczyłam wszystkich zaproszonych znajomych i przyjaciół z ogromnym tortem, w kolorowych przebraniach, z radosnym uśmiechem na twarzy. Wokół wirowały światła, dekoracje ciągnęły się od podłogi aż po sufit, a na stołach gościły wyśmienite przekąski. Prezenty i życzenia sypały się w nieskończoność. Nawet ja dostałam przebranie księżniczki - biała suknia ze złotą koroną. To była wspaniała niespodzianka! Bawiłam się rewelacyjnie całą noc! Nigdy nie zapomnę tego wydarzenia A wszystko dzięki moim cudownym przyjaciołom, którzy mają głowy pełne pomysłów, mnóstwo odwagi i chęci do działania. Z nimi nawet deszczowy poniedziałek może być szalony i pełen radości. Dziękuje Wam! ;*
napisał/a: sandi1106 2011-06-28 20:11
Dwa lata temu kupiłam sobie śliczny różowy telefon Nokia, oczywiście jakto złośliwa siostra musiałam się nim przechwalać mojemu braciszkowi,że mam lepszy telefon, a on ma złoma
Podłączyłam go do gniazdka,żeby naładować baterię i poszłam do kuchni ,żeby coś przekąsić . W kuchni siedział mój młodszy brat , który miał wtedy 9lat ... Jak zwykle się przedrzeźnialiśmy i ciołek powiedział do mnie "jeszcze zobaczymy wredoto" ! " no i wyszedł z kuchni, a ja zostałam ... Gdy zjadłam poszłam do swojego pokoju, aby zobaczyć jak się miewa mój telefonik ... i co zobaczyłam , telefonu nie ma !!! Ładowarka była podpięta pod gniazdko, ale telefon znikł ... Szukałam go chyba z 2 godziny ale nie znalazłam... Pomyślałem , że brat mi schował więc poszłam do niego, pytam się gdzie schował mi telefon, a on na to, że wyrzucił do śmietnika, na początku myślałam,że żartuje, ale nic lepej sprawdzić, poleciałam szybko do kuchni, patrze, a śmietnik pusty, więc wróciłam o brata i mówię, że mnie wkręca i ma oddać telefon, na to odpowiedział, że on nie żartował i mówi, że pójdzie ze mną.
Jakie było jego zdziwienie kiedy stwierdził, że śmieci serio nie ma, po chwili do domu przyszedł tato, więc pytamy się czy wynosił śmieci.
I tu wielkie oo..ołł właśnie wrócił z kotłowni gdzie wrzucił śmieci do palenia, jak mi się gorąco zrobiło, to myślałam, że upadnę z podniesionego ciśnienia, brata miałam ochotę ukatrupić, ale widziałam, że sam miał nietęgą minę .
Nagle tato mówi chyba pomyliłaś telefony, rozmiem,że wolałaś lepszy i droższy telefon, ale żeby po jednym dniu tak szybko Ci się znudził, że go wyrzucasz?
Kamień z serca, a brat uniknął śmierci z mojej ręki hehe....
goskaf1
napisał/a: goskaf1 2011-06-28 21:04
Z chęcią opowiem Wam jak spotkałam kolegę z przedszkola, po prawie 22 latach!!
Otóż jechałam autem do taty pracy, byłam zmęczona. Synek przez kilka dni chorował i miałam nie przespane nocki. Nie zauważyłam audi z prawej strony (sama nie wiem jak to możliwe !!) i walnęłam w nie....to była moja pierwsza stłuczka. Wyleciałam z auta jak szalona, mężczyzna w aucie się ruszał,ale i tak się bałam ze może coś mu jest. Dopiero kiedy wyszedł uspokoiłam się. Oczywiście zaczął krzyczeć, jak ja jeżdze, kto mi dał prawo jazdy. Z tego wszystkiego poryczałam się, powiedziałam, że niech wzywa policje nich mnie zamkną bo ja już nie mam sił. Facet zaczął się śmiać jak mnie zobaczył, stwierdził, że musiałam mieć zły dzień...Kiedy zaczeliśmy spisywać cały wypadek na aucie, okazało się ze to mój kolega z przedszkola, który zawsze ciągał mnie za kite. Przez niego płakałam w przedszkolu, i mama mi zcieła włosy. Kiedy skapneliśmy się, że się znamy, Robert stwierdził,że załatwmy to inczej. Ja zapłacę tylko za części, które on zalatwi tanio. Musi mi wnagrodzić czas przedszkolny kiedy mnie gnębił:)
Od tej pory mam fajnego kolegę, a mój mąż ma z kim pić piwko na weekend.
ALICJAtoJA
napisał/a: ALICJAtoJA 2011-06-30 01:33
kasia89tn... Twoja historia! Kiedy zobaczyłam ile treści pomyślałam, że nie dotrwam do 2 zdania...ale to co napisałaś to MISTRZOSTWO ŚWIATA:)! Super i życzę powodzenia:)
napisał/a: Erna 2011-07-03 21:12
Był letni poranek, świeciło wschodzące słońce a ja szłam jak co dzień do pracy.
W pewnym momencie zauważyłam że idzie za mną pies, którego wcześniej nie widziałam. Pies szedł za mną aż do pracy.Gdy weszłam do biurowca on gdzieś pobiegł. O godzinie 15 wracałam z pracy i ponownie zauważyłam że ten pies idzie za mną. Gdy ja stawałam on też zatrzymywał się w odpowiednie odległości i dalej szedł za mną aż do domu i położył się pod blokiem. Następnego dnia sytuacja się powtórzyła. Zainteresował mnie ten pies. Przeprowadziłam śledztwo i okazało się , że pogotowie przywiozło jego właściciela do szpitala i zmarł. A pies wybrał mnie. Wzięłam go do siebie i był u mnie przez 16 lat aż do końca swoich dni. Był wyjątkowy.
napisał/a: superowo 2011-07-06 14:52
:eek: Nie wiem czy moja historia jest pozytywna czy negatywna, myślę, że zawiera obie te cechy w sobie. Na własnej skórze bowiem przekonałam się, że znane porzekadło ludowe: "nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło" mówi prawdę. Jakieś dziesięć lat temu, jak wszyscy byliśmy piękni i młodzi, po ukończeniu studiów postanowiłyśmy z moją kumpelą zrobić sobie prezent. Z zaoszczędzonych pieniędzy wyjechałyśmy na wycieczkę do Włoch. Była to objazdowa wycieczka po największych i najpiękniejszych miastach tego kraju. Zwiedzałyśmy m.in. Rzym, Wenecję i moją ukochaną Weronę, którą chciałam zobaczyć najbardziej. Po wyczerpującym okresie pisania pracy magisterskiej i stresach związanych ze studiami była to naprawdę miła odmiana. Czułam się niemal jak w niebie. Werona nie tylko mnie nie rozczarowała, a wręcz urzekła. Jednak do czasu... Nie spodziewałam się, że coś może popsuć tą idyllę, ale niestety wypadki chodzą po ludziach. Kiedy chciałyśmy z koleżanką zrobić sobie zdjęcie na tle urokliwej fontanny, zaczepiłyśmy przystojnego przechodnia. On okazał nam swoją włoską gościnność w specyficzny sposób. Po prostu kiedy zaczęłyśmy pozować do zdjęcia, on szybko ulotnił się z moim nowiutkim aparatem. Ogarnęła mnie czarna rozpacz, bo był to prezent od mojego taty na obronę magisterki. Było mi przykro, bo nie wiedziałam, co mu powiem po powrocie do Polski. Ostatnio jako pasjonatka fotografowania robiłam setki zdjęć, w tym wiele udanych, a tymczasem jeden pech pokrzyżował wszystko. Nagle usłyszałyśmy jakieś straszne krzyki. Z mojej nikłej wówczas znajomości włoskiego wywnioskowałam, że mają złodzieja. Nie mogłam w to uwierzyć, jednak cuda się zdarzają. Okazało się, że to ten, co gwizdnął mi aparat. Prowadził go równie przystojny, ale na pewno sympatyczniejszy chłopak. Zaczęliśmy rozmawiać, trochę po włosku, trochę po angielsku. Dowiedziałam się, że nazywa się Luiggi i jest policjantem. Po prostu zobaczył nerwowo biegnącego faceta z aparatem i odruchowo pobiegł za nim. Tak jak przypuszczał, faktycznie okazał się on złodziejem. Byłam przeszczęśliwa. Z wdzięczności zaprosiłam Luiggiego na kolację. Było pięknie, noc, stolik, grające i mieniące się różnymi kolorami fontanny, a wokół pełno zabytków. W takiej aranżancji nigdy nie spędzałam wieczoru. Towarzystwo okazało się na tyle miłe i interesujące, że przetrwało do dziś. Stanowimy bowiem z Luiggim parę małżeńską już od dobrych paru lat. Jednak za kraj zamieszkania wybraliśmy Polskę, a do Włoch wybieramy się jedynie na wakacje, pilnując przy tym aparatu.:rolleyes:
napisał/a: agf 2011-07-07 22:07
Moja, a właściwie już nasza historia ...

Tak, jestem mamą. Bo to, że moje dziecko jeszcze chwilę będzie w moim brzuchu nie wyklucza tego by tak mnie nazywać. I bym tak mogła nazywać się sama, choć trochę czasu mi to zajęło... Co prawda w pełni poznam znaczenie tego słowa pewnie w ciągu następnych lat - kilku, dziesiątek czy kilkudziesięciu, ale już teraz jestem przecież mamą. Naprawdę.

2 KRESKI
Myślę, że zaczęło się dość sympatycznie. Co roku słuchaliśmy z mężem na każdej rodzinnej imprezie, świętach, spotkaniach, że to najwyższa pora na dziecko, z roku na rok było gorzej, zresztą pewnie niejedna z kobiet potrafi sobie to wyobrazić. Tej Wigilii (2010) było już apogeum - nie było innego tematu, cała rodzina każdą rozmowę sprowadzała tylko do posiadania dzieci, nie szło wytrzymać. Tata się zezłościł i stwierdził, że daje nam ostatnią szansę, za rok dla starych pryków choinki nie będzie ubierał ;) Nikomu nie mówiliśmy, że zaczęliśmy się starać, bo to nie wiadomo kiedy się uda - czasem przecież trwa to kilka miesięcy czy rok zanim się uda. I wyobraźcie sobie, coś mnie tknęło dwa dni przed sylwestrem i zrobiłam test. I okazało się, że są 2 kreski. Tak więc aż śmiać mi się chciało, że jak się okazało w Wigilię było już "po wszystkim" i na co było tyle gadać? :)

UCZUĆ CHAOS
Moje wrażenia? Jak zobaczyłam te kreski to w pierwszej sekundzie się szeroko uśmiechnęłam, a w drugiej rozpłakałam. Sama nie wiedziałam czy z radości czy nie. Chyba bardziej była to histeria... I niestety, choć może tak miało być, przez pierwszych kilka tygodni, może nawet ze dwa miesiące moja radość była przytłumiona, na pierwszy plan bowiem wysuwało się tylko przerażenie i strach. Niesprecyzowany, po prostu taki chaos w głowie. I miałam nawet czasami wyrzuty sumienia i pretensje sama do siebie - dlaczego się bardziej nie cieszę, przecież to nie była wpadka, to było planowane, chciałam tego.

MĄDRA MATKA NATURA
Na szczęście tak to wszystko chyba jest w naturze skonstruowane, że z każdym dniem nawet nieświadomie człowiek się do tej myśli przyzwyczaja. I w końcu radość wysunęła się na pierwszy plan. Myślę, że nie bez znaczenia było pierwsze USG, które przemawia jednak bardziej niż tysiąc złów. Bo przecież wiedziałam, że jestem w ciąży, ale zobaczyć na własne oczy, że jest coś, co rusza się w brzuchu - bezcenne.

LĘKI- ŚWIADOME I NIE
Gdy już ochłonęłam, odpoczęłam po maksymalnym zmęczeniu podczas 1 trymestru, zaczęłam się znów denerwować. Uświadomiłam sobie, że w sumie to nic nie mam załatwione i nic nie wiem... I mówiąc NIC mam na myśli WSZYSTKO. Szpital, poród, formalności... A co potem, z samym dzieckiem? Nie mam planu jak przerobić nasze mieszkanie. Świadomość tego, że czas leci, a nasza wiedza, informacje, wyprawka dla dziecka nie ruszają do przodu powoduje chyba we mnie strach. Jeszcze tylko 3 miesiące i już się stresuję, że nie zdążę...


ŚWIAT DZIECKA - MAŁE STWORZENIE, A ILE RZECZY...
Któregoś dnia postanowiliśmy więc z mężem wybrać się pierwszy raz do sklepu z artykułami dziecięcymi. Na razie tak żeby się rozejrzeć, nie kupować, nie pytać, po prostu rozejrzeć. Weszliśmy, oglądaliśmy, po półgodzinie wyszliśmy. I tak jak weszłam tam w dobrym nastroju, optymistycznie nastawiona, radosna, tak wyszłam zdołowana...
Przerosło mnie tam wszystko.
Przerosły mnie ceny - wózki, nosidełka, foteliki samochodowe, łóżeczka, wanienki, przewijaki - to kilka naszych pensji. Należałoby więc już teraz kupować by rozłożyć to w czasie...
Przerosły mnie rozmiary - nie wiem gdzie postawimy wanienkę, łóżeczko, komódkę...
Przerosła mnie oferta - same wózki i foteliki w sklepie zajmowały jakieś 5-6 rzędów w wielkiej hali... Ale czym, prócz cen, one się różnią? Jaki trzeba kupić?

Ale tak sobie myślę, że wszystko przyjdzie z czasem, na wszystko będzie pora. A póki co co powoli dokupuje ciuszki, ręczniczki, kosmetyki, inne akcesoria. Gromadzę w komódce, oglądam co kilka dni. Patrzę na zdjęcia z USG i myślę sobie, że dam radę. Macierzyństwo jest dla mnie jeszcze jak przebywanie na obcej planecie, ale ufam, że i ja kiedyś poznam wszystkie na niej ścieżki ... Jestem mamą - trochę to jeszcze taka abstrakcja, pewnie w pełni to poczuję,gdy będę trzymać synka na rękach. Aż się boję tej fali emocji, która pewnie mnie zaleje :)
napisał/a: drewienko 2011-07-09 16:45
Moja historia zatacza krąg w smakowitym miejscu. Kiedy przechodzę wąską brukowaną ulicą mojego miasteczka, już z góry zakładam, że nie będę mogła się powstrzymać i kupię jakieś ciastko w piekarni, która chyba istnieje od zawsze. Rzeczywiście, już na zakręcie ulicy unosi się zapach świeżego ciasta drożdżowego. Gdy docieram do witryny piekarni i przyglądam się ogromnym blaszkom pełnym ciast i świeżego chleba, to wiem dlaczego nie sposób im odmówić. Moja historia rozkręca się w głębi piekarni. Jest tam mały stolik herbaciany, gdzie można wszystkie słone i słodkie wypieki spróbować. Atmosfera jest żywa i gościnna, czasem wręcz głośna jak w barze. Ale najważniejsze, że jest tam pewna dziewczynka, która wytrwale zbiera pieniążki dla swojego brata potrzebującego rehabilitacji. Dogłębnie poruszają mnie jej oczy, nie sposób ich opisać. A ona cała jest tak autentyczna w tym co robi, jest całą sobą tu i teraz, jest życiem na bieżąco. I choć widzę ją codziennie w tym samym miejscu, to dla mnie jest zaprzeczeniem codzienności. Dziewczynka ta, to moja wyjątkowa historia o sensie wyostrzenia zmysłów na drugiego człowieka, większej koncentracji i gotowości. I o tym, że w smakowitym miejscu dzieje się coś ważnego.
napisał/a: alsebtom 2011-07-10 03:21
Dzień, kiedy poczułam się mamą.

Dla mnie ten dzień nastąpił niestety dość późno. Usprawiedliwia mnie tylko młody wiek. Przez całą ciąże cieszyłam się, że będę miała dzidziusia, czytałam wszystko, co mi trafiło pod rękę o ciąży, pielęgnacji, wychowaniu etc. Dbałam o siebie i o brzuszek, ale raczej tak, jak dba się o roślinkę czy o małe zwierzątko – karmiłam, smarowałam, kupowałam, kochałam, przytulałam, a nawet wyobrażałam. Ale tak do końca nie zdawałam sobie sprawy co z tego wyrośnie 
Krótko przed porodem trafiłam na obserwację do szpitala. I nagle, wieczorem, dzień przed porodem, piszę do męża rozpaczliwego smsa i pytam, czy on zdaje sobie sprawę, że całe nasze życie teraz się zmieni, że już nigdy-przenigdy nie będzie tak samo? Bo wszystko przewróci się do góry nogami, i już nigdy nie będziemy tak beztrosko jeździć gdzie i kiedy zapragniemy, nie będziemy mogli zatańczyć o północy walca, udać się na obiad gdzieś na miasto, a potem do kina, i na spacer księżycową drogą…
Bo przecież już NIGDY NIE BĘDZIEMY SAMI. Nie będziemy parą beztroskich młodych ludzi, tylko MAŁŻEŃSTWEM Z DZIECKIEM! A to oznacza odpowiedzialność, troskę, miłość i podporządkowanie naszych pragnień wygodzie dziecka.

Na co dostałam lakoniczną odpowiedź: „Dopiero teraz ci to przyszło do głowy?”. A w kolejnym: „Kocham Cię i maleństwo. Damy radę. Głowa do góry :)