Konkurs "Obrazy miłości"

napisał/a: sarna34 2007-09-28 13:50
Najpiękniejsza scena miłosna, którą widziałam w życiu, to przeżywanie zakazanej miłości między zwyczajną kobietą a księdzem. Żeby lepiej opowiedzieć o niej, postaram się wcielić w tę kobietę. Obserwator zewnętrzny, nie jest w stanie oddać w pełni tego, co się wydarzyło między tymi ludźmi. Trzeba znaleźć się w samym środku zdarzeń:

Mówisz że mimo pragnień kradniemy te chwile zamiast śpiewać psalmy
i gdyby nas przyłapano - zlinczowaliby nas
na środku rynku stoi pręgierz do ujarzmiania krnąbrnych kobiet
jestem do nich podobna.
wobec tego abym mniej cierpiała spróbujesz odejść
lecz nie odchodzi się jakby się chciało odejść i nie zapomina się
kształtu kolana - na dnie spojrzenia zostaje
rozcięcie przy spódnicy albo niebieska bluzka
a nasza damsko–męska gra ma gęstość pistacjowego kremu

Wciąż tęsknisz moim smakiem
domyślając się kiedy zastaniesz mnie samą
że będzie wino i tajemnica przed sąsiadami
nawet wybierasz najdogodniejszą dla siebie godzinę
słuchamy „Blue Cafe”
pijemy martini delektując się ryżem po chińsku
jest słodko - przynajmniej ten moment
pozwala odwlec nieuchronność miasteczka
chociaż za oknem pędzą bydło z pastwiska nad rzeką
i przejeżdżają ciągniki załadowane sianem
jednak to nas nie obchodzi - o wiele większy świat jest w nas
egzotycznymi wyspami jesteśmy sami dla siebie
mimo że tu jest tylko kilka sklepów
i jeden skwer przy urzędzie gminnym

Z każdą strużką alkoholu przybliżamy się do nocnych kabaretów Paryża
tańczymy na dyskotekach Florencji - szukając pretekstu by pocałować się
nawet banalne słowo może stać się przepustką do szaleństwa
prowokujesz mnie nazywając gorącą kocicą
że moje długie paznokcie zbyt śmiało docierają do twoich guzików
dostajesz gęsiej skórki z pragnienia
dlatego błagasz mnie o dużą miskę lodów
by pod kuchnią przynajmniej przygasić ten niepokojący żar
jeszcze parę minut a mocniej zapragniesz kobiety
jeśli czegoś z tym nie zrobimy wylądujemy w łóżku
w naszym przypadku byłoby to bardzo nierozsądne
jednak rozum to jedno a wola jest czymś zupełnie odmiennym
możemy nie mieć siły przestać dotykać się
wbrew temu o czym marzę
i na przekór wartościującym nakazom wbijanym tobie przez lata
znaleźliśmy się na cienkiej lince do suszenia bielizny
wszystko może się zdarzyć
oberwanie chmury i gradobicie w burakach
możemy zrujnować sobie życie
napisał/a: IWON17 2007-09-28 17:57
Milosc nie od zaraz.Milosc skrywajaca sie gdzies gleboko w nas.Taka, o ktorej istnieniu nie mamy pojecia. Uczucie, ktore zostaje powoli odkrywane, mimo iz z poczatku nieswiadomie. Zaskakujace chwile, ktore z biegiem czasu ,staja sie dla nas coraz bardziej emocjonujace.Takie chwile, ktore poraz pierwszy pozwalaja nam uslyszec i poczuc slowo"Kocham Cie".Chwile pod golym niebem, pod ktorych wplywem otwieramy oczy na osobe siedzaca obok.A potem spadajaca gwiazda, spacer brukowanymi uliczkami,wiodacymi do praku i znaleziony grosik. Na szczescie.Milosc nie od zaraz, ale taka, ktora zdazyla juz zapuscic swoje korzenie w nasze serca.Milosc mocna,zmyslowa,bajkowa,trudna i walczaca sama o siebie. Wtedy bylismy o cztery lata mlodsi, za to teraz jestesmy cztery razy bardziej szczesliwsi:)
napisał/a: aXgnes 2007-09-28 17:58
Dla mnie niezapomnianym "obrazem miłości" jest ta pierwsza... kiedy wydaje się,że ma się cały świat u stóp:) Ten pierwszy pocałunek, kiedy byłam tak speszona i bałam sie czy mi wyjdzie:P i to trzymanie się za ręce! Wtedy nic nie było straszne, wszystko możliwe. Te emocje...po raz pierwszy usłyszane "Kocham Cię"... Pierwsza miłość kiedy nie przejmowaliśmy się niczym, kiedy nie baliśmy sie zaryzykować i zaangażować. Może ten obraz jest zbyt idealny ale po wielu latach to własnie ta miłość wydaje sie najbardziej wspaniała i zapomina się o równie namiętnych, jak miłość, kłótniach, kiedy nie wiedzieliśmy co to kompromis, broniliśmy idei, w które wierzyliśmy... Taka miłość zdarza sie tylko raz w życiu i szczęśliwy ten, któremu udało się zatrzymać ją. Tak by "motylki" zawsze fruwały...


Wszystko oddałabym za to by znów być tą zakochaną nastolatką...
napisał/a: Angie43 2007-09-29 11:57
[Opowiedziana historia jest wytworem mojej wyobraźni. Z góry przepraszam za długość postu(-ów)]


To był jeden z tych dni, kiedy niebo się gniewało. Tym razem chyba poszło o coś szczególnego, bo, niemalże czarne chmury gnały jak opętane, niosąc ze sobą lawiny deszczu, które w ciężkich, bolesnych kroplach biły o ziemię siejąc zniszczenie. Stara wierzba, znaczona śladami upływającego czasu biła na oślep wiotkimi gałązkami w rytmie wyznaczanym przez wiatr. Tyle lat przetrwała, stojąc tu, na samym środku wzgórza, smagana wiatrem i deszczem. Nikt nie potrafił odpowiedzieć skąd się wzięła jama w dolnej części szerokiego pnia. Tworzyła swoistą jaskinię w środku drzewa, z wąskim, podłużnym wejściem. I jak to się stało, że drzewo wciąż miało się dobrze, mimo, iż opierało się na tak niepewnym gruncie? Niektórzy twierdzili, że już takie po prostu urosło, inni, że ktoś musiał je kiedyś uszkodzić, ale nikt nie wiedział na pewno. Pewne było tylko to, że wciąż stoi i triumfuje nad innymi, młodszymi w dole. Czy teraz nadeszła jej chwila? Niebo raz po raz rozświetlał złowróżbny błysk, po czym rozdzierało się z hukiem niczym cięte wyszczerbionym mieczem. Teraz już nie na żarty ktoś ukazywał siłę swej władzy... Wzgórze zakochanych znowu było zagrożone. Samotna wierzba w niemej prośbie wyciągała witki w stronę zbliżającego się człowieka.
Konrad biegł, jak tylko mógł najszybciej, co chwila potykając się w wysokiej trawie. Jeszcze tylko trochę, wytrzymam…cholera, jak zimno-myślał, desperacko próbując przebić się przez nieprzychylną gęstwinę zarośli, teraz rozszalałych. Nieznośny ból w głowie pulsował, wzmagany przez nieustanny, zimny prysznic. Dotknął ręką czoła.-Krew?…Nie pamiętał dokładnie, ale coś spadło obok niego, chyba jakaś gałąź. Tam niżej, wśród drzew, zanim zdołał dobiec do podnóża wzniesienia. Musiała go zawadzić, ale nie zwrócił na to uwagi, próbując się przedrzeć na ten ostatni odcinek drogi do celu.
Po kilku sekundach, słaniając się ze zmęczenia, zległ na szczycie.-Nareszcie! Pozwolił sobie na szyderczy uśmiech w stronę rozognionego nieba. –Teraz możesz mi nagwizdać! Poszukał wzrokiem wejścia do znajomej wierzby. –Chyba mi się przytyło tu i ówdzie- pomyślał ironicznie, próbując przecisnąć się do środka. Nareszcie cieplej! Powoli przyzwyczaił się do ciemności zalegającej we wnętrzu. Ale, co to? Pomacał ręką podłoże, natrafiając na coś miękkiego.- Koc? Skąd u diabła…no tak, musiała tu być przed nim. Poszła sobie, spóźniłem się?! Szarpał się gorączkowo z zegarkiem. Chwała Bogu za te podświetlane tarcze! -Nie, jest szósta, a więc się nie spóźniłem…Tysiące myśli gorączkowo napływały mu do głowy.-Ale jej nie ma! O Chryste…jaki ja jestem głupi…w taka pogodę tylko taki dureń jak ja mógłby myśleć o samotnych wędrówkach i randkach pod gołym niebem.- wściekle uderzył pięścią o kolano, po czym z syknął z bólu.-Pięknie, jeszcze to- powoli obmacywał podartą nogawkę dżinsów. –Taki ze mnie Romeo, że Julia będzie zmuszona randkować w szpitalu- kpił z siebie w duchu. To już lepiej trzeba było zostać w tej starej szopie na dole, tam przynajmniej było cieplej, sucho i nie byłem w takim pożałowania godnym stanie! - wściekał się. Ukrył się tam zanim burza rozszalała się na dobre. Nie myślał o powrocie do ciepłego pokoju hotelowego, nie po to tu przyjechał…
W chwili, gdy pierwszy grzmot zwiastował nadchodzące piekło, Amelia spoglądała przez okno. Zadrżała. –Pięknie- pomyślała z przekąsem. Od trzech godzin chodziła po domu w tę i powrotem i niedowierzała temu, co się stało. Jest tutaj. Przyjechał. Po pięciu latach wrócił, ale po co? I czego ode mnie chce?!- nerwowo zagryzała wargi nie mogąc znaleźć właściwej odpowiedzi. Więc po co zostawił ten durny liścik?! Wzgórze Zakochanych! Ha! Romantyk od siedmiu boleści…Już raz dała się nabrać, pięć lat temu. Wtedy pierwszy raz nie przyszedł, wszystko się skończyło… Sztubackie zakochanie. Nie widzieli świata poza sobą. Planowali wspólną przyszłość, dzieci. –Znowu to robię!- powiedziała do siebie. Patrząc na deszcz bijący po szybie, wróciła do przeszłości. On- przystojny i niebezpieczny jak sam diabeł…Ten uśmiech, troszkę ironiczny, któremu szczególnego wrażenia dodawała mała blizna w kąciku ust. Na pierwszy rzut oka niedostrzegalna, ona wiedziała- ba!, sama mu ją zafundowała, kiedy nie chciał nie chciał z nią boksować. I to kpiarskie spojrzenie spod wpółprzymkniętych powiek. Tak, potrafił na nią tak patrzeć, że robiło jej się gorąco. Potrafił ją zmusić do niewiarygodnych rzeczy. Na tę myśl uśmiechnęła się do siebie. –W zasadzie to do niczego jej nie zmuszał, po prostu powodował w niej burzę uczuć, prawdziwa pasję. –Czyste szaleństwo! To było kiedyś, byłam inna – zbeształa się w duchu. Tak, była inna. Już nie mógł jej zranić! Stała się dojrzałą kobietą, pewną siebie realistką.-Koniec z tymi głupotami! Nie będzie sobie robił ze mnie żartów. Już raz sobie ze mną poigrał, tym razem mu nie pozwolę! Spotkam się z nim i mu wygarnę- myśląc tak wpatrywała się w pewien punkt, który zwrócił jej uwagę. -Taaak, tam na wzgórzu ktoś jest!- wytrzeszczała coraz bardziej oczy, sądząc iż wzrok ją zawodzi. -Teraz!- w momencie gdy błyskawica rozjaśniła horyzont, Amelia zdała sobie sprawę, że rzeczywiście ktoś wszedł na wzgórze. Oddychała gorączkowo nie spuszczając wzroku z postaci, którą był…-To nie może być prawda…on nie…- przyklejona do szyby, nie mogła zrozumieć. W pierwszej chwili chciała tam pobiec, ale się opamiętała. -A to dureń! W taka pogodę…No właśnie, a ją chyba powstrzymała jedynie pogoda. Nie ma się co oszukiwać, była strasznie ciekawa co go tu sprowadza. Byłaby zdolna podjąć to ryzyko, mimo urażonej kiedyś dumy- musiała przyznać w głębi duchu. Nie dlatego, że go wciąż kochała, co to, to nie…Ot, tak- dla zabawy- powspominaliby stare dzieje, jak znajomi. Za nic na świecie nie dałaby po sobie poznać, jak wtedy cierpiała…ale czy to byłoby mądre? Mógłby sobie pomyśleć…-nerwowo strząsnęła po sobie ręce. Po raz drugi nie pozwoli z siebie zakpić. Na szczęście burza ją powstrzymała przed popełnieniem, prawdopodobnie, największego błędu w jej życiu. Nie licząc tamtego razu…kiedy przyszła, a jego nie było- zaklęła siarczyście, przeklinając swoją głupotę. Wciąż wpatrywała się we wzgórze. Cisza, jeśli można tak powiedzieć, kiedy burza szaleje. Ale tajemnicza postać zniknęła. –Schował się w środku- myślała. Nos już jej zmarzł, wciśnięty bezlitośnie w okno. Teraz, powoli oderwała się od szyby. Usiadła, intensywnie myśląc. Zatopiła się we wspomnieniach. Ręce kurczowo zaciskały się na oparciach fotela. –Co za idiota- warknęła sama do siebie po dobrych piętnastu minutach. – Jeszcze piorun uderzy w drzewo i tyle mu wyjdzie z jego bohaterstwa. Po cholerę tam lazł- mrucząc pod nosem, po chwili już wkładała przez głowę gruby sweter.- On jest nienormalny, samobójca, niedojrzały dzieciak, a ma już…no tak, ma już trzydzieści dwa lata- jakby zaskoczona własnymi spostrzeżeniami, wciągnęła kalosze. – Zwariowałam- powiedziała głośno i naciągnęła na głowę kaptur płaszcza.
Konrad szczelniej owinął się kocem i po raz kolejny spojrzał przez szparę w drzewie. –Chyba przechodzi- pomyślał, stwierdzając, iż deszcz już tak nie zacina. Siedział tu już dobre pół godziny. Czuł się rozbity. Przyjechał tu z nadzieją, że ona zechce się z nim spotkać. Ostatnie spotkanie…Przecież wtedy się wytłumaczył, dlaczego nie mógł przyjść. Zostawił list, prosił by poczekała na niego. Jaki naiwny był. Pewnie już kogoś ma. Nie wyszła za mąż, tego się dowiedział. Co on sobie myślał. Że po pięciu latach przybiegnie na spotkanie, jak gdyby nigdy nic, wyznają sobie miłość i będą żyć długo i szczęśliwie? –prychnął rozgoryczony. Teraz, kiedy miał wszystko, miał zostać sam. Kiedyś nie miał nic, ale miał ją…Raz po raz przeczesywał ręką gęste, ciemnobrązowe włosy, teraz poskręcane pod wpływem wilgoci wydawały się czarne. Jego przekleństwo. Złośliwi nazywali go diabelskim cherubinem. Jak on tego nie nawiedził. Tylko ona mogła mówić wszystko i wcale mu to nie przeszkadzało. Ba!- uwielbiał, kiedy nawijała na place kręcące się kosmyki i plotła wtedy te wszystkie bzdury, że z takim ciałem powinien pozować rzeźbiarzom. Ha! Nie usiedziałby minuty bez ruchu. Przekomarzali się godzinami, wylegując się pod tą sama wierzbą, na wzgórzu wśród traw. Nieświadomie uśmiechał się do siebie, kiedy nagle usłyszał głos. Przestawało padać, siąpił tylko delikatny deszczyk, zaczynało się robić nawet przyjemnie. Tak, teraz na pewno coś słyszał. Kobieta. I była niedaleko.
- Hej tam! Jest tam ktoś?! Odezwij się, widziałam cię!- Amelia krążyła pod szczytem, nie posuwała się jednak dalej. Kto wie, kto tam jest. W duchu przeklinała swoją ciekawość. Do końca nie była pewna, że to mógłby być jednak on. Sama przed sobą nie chciała wyjść na idiotkę. Ostatecznie miała prawo tu przyjść. Z jej domu był świetny widok na wzgórze, zauważyła kogoś i przyszła sprawdzić, czy wszystko w porządku. Ot, zwykła ludzka życzliwość. Kto wie, czy nic się nie stało- przekonywała samą siebie. Chodziła dookoła wpatrując się w gęstwinę opadających wierzbowych gałązek Nie mogła się przebić wzrokiem przez tę zasłonę.. Coś zaszeleściło.
Ulga. Radość. Niepewność. Strach? Te wszystkie uczucia malowały się na twarzy Konrada, kiedy stanął naprzeciwko Amelii. Tyle miał jej do powiedzenia, a teraz słowa zaschły mu w gardle. No tak, inaczej to sobie wyobrażał. Miało być miło, romantycznie. Nawet gdyby oponowała, przysiągł sobie, ze zrobi wszystko, by zyskać jej przychylność. I już nie wypuści jej z rąk. Rzeczywistość przerosła fantazję. Tego się nie spodziewał. Stał tak bezradny i nie mógł oderwać oczu od dziewczyny. Kobiety, bo teraz była już prawdziwą kobietą. I do licha! Jakże piękną kobietą. Tego faktu nie mógł ukryć nawet przyduży płaszcz przeciwdeszczowy i niespecjalnie pociągające kalosze. Kaptur opadł na ramiona i teraz w jej blond włosach tańczyły kolorowe iskierki. Skąd to zjawisko? Szybkim spojrzeniem omiótł zgrabną sylwetkę Amelii. Nagle dostrzegł… cdn.
napisał/a: Angie43 2007-09-29 12:01
-Amelio, odwróć się!- niemalże krzyknął. Oczy mu się śmiały.
-Co proszę?- wykrztusiła zdziwiona, ale zrobiła o co prosił.
Tęcza. Zwyczajne, a zarazem niezwyczajne zjawisko. Dwoje ludzi stało i uśmiechało się mimowolnie. Po burzy nie było śladu.
Pierwsze oszołomienie minęło. Amelia zacisnęła dłonie. Nie tak miało być. Po co ona tu przyszła? Zaczynała żałować. –Weź się w garść, spokojnie, nie jest taki groźny- myślała. Akurat! Wygląda jeszcze lepiej, niż kiedyś. Ależ on jest przystojny…Wzięła głęboki oddech i szybko się odwróciła. Błąd. Konrad niepostrzeżenie stanął tuz za dziewczyną. Wpadła wprost w jego ramiona. Natychmiast ją objął, aby się nie przewróciła. Oszołomienie. Nie mogła tego potem nazwać inaczej. Ale teraz nie myślała. Chłonęła jego zapach. Boże, to ten sam zapach! Kiedyś kupiła mu wodę kolońską…nie mogła uwierzyć. Była odurzona. Chciała przedłużyć ten stan jak najdłużej, ale to nie wyglądało by dobrze. Nastawiała się na bitwę i odejście z honorem, a wyglądało na to, że zaraz zrobi coś głupiego. Nie ona jedyna była zaskoczona obrotem sytuacji. Serce Konrada wybijało kantaty. Rozkoszował się zapachem jej włosów. Czuł się jak we śnie. Na chwilę wrócił do przeszłości. Tyle razy ją sobie wyobrażał, rzucając się na łóżku wśród bezsennych nocy. A jeśli spał, to śnił o niej. O jej włosach rozrzuconych na poduszce, rozmarzonych chabrowych oczach, rozkosznie wydętych wargach, się o jej długich gładkich nogach, splatających się z jego własnym, o dłoniach przesuwających się po jego piersi... Za każdym razem po przebudzenie boleśnie odczuwał jej brak…A teraz, teraz trzymał ją wreszcie w ramionach i nie chciał wypuścić. Nie mógł. Przedłużał tę magiczną chwilę, aż brutalna rzeczywistość wzięła ich na powrót we władanie. Niechętnie odsunęli się od siebie, nie mogąc sobie spojrzeć w twarz.
Konrad odchrząknął niepewnie. Serce wciąż mu waliło jak oszalałe. Co za kobieta…czym były marzenia w porównaniu z tym. Znowu stał się tym chłopakiem, którego oczarowała młodziutka dziewczyna i zagarnęła w posiadanie jego serce. Nie spodziewał się aż tak silnej reakcji własnego ciała. Pragnął jej. Pięć długich lat stało się jedną ulotną chwilą. Samego siebie nie mógł oszukać, wytłumaczyć racjonalnie- owszem, ale wiedział co to oznacza. Nadal ją kochał. A nawet więcej- kochał ją tym bardziej, im dłużej nie mógł z nią być. Czasami napływała mu do głowy myśl, że pielęgnuje złudzenia. Teraz się miało okazać, że to uczucie jest silniejsze niż sądził, że przetrwało, a nawet urosło w potęgę.
Amelia stała zmieszana. -Całą moja odwagę i przebojowość szlag trafił- kpiła z siebie w duchu. Patrzyła na tego mężczyznę, którego przeklęła pewnego sierpniowego popołudnia. Obiecała sobie, że nikt nigdy już nie złamie jej serca. Niemal uwierzyła, że wyrzuciła go z myśli, pamięci…w porządku- powtarzała sobie – kiedyś się spotkamy, porozmawiamy jak cywilizowani ludzie, może nawet zostaniemy przyjaciółmi, ale na pewno nie dam mu odczuć, że kiedyś go kochałam i, ze tak strasznie mnie wtedy zawiódł, upokorzył. A teraz co?! Stoi tu jak kretynka i maślanymi oczami wpatruje się w swój ideał. Dobra, jest przystojny! Wielkie mi halo, kiedyś tez był…Ale jakby jeszcze zyskał na atrakcyjności- głowa ją bolała od intensywnego wpatrywania się w stojącego mężczyznę. O kochany! Masz zmarszczki wokół oczu- szydziła w myślach. Ok, nawet to niegłupie, ale czy on musi tak się we mnie wpatrywać tymi swoimi orzechowymi ślepiami. Ach, jak ona przeklinała te noce, kiedy te oczy odwiedzały ja we snach. Rozpalały ją do czerwoności, budziła się spocona, płonąca pożądaniem. Potem każdy taki ranek rozpamiętywała rozgrywające się wtedy sceny…Nawet zimny prysznic nie pomagał, zawsze to porządnie odchorowała. Snuła się do pracy jak nawiedzona, nie rozmawiała z nikim ,nie odpowiadała na pytania. Jedzenie smakowało jak trawa. Następnego ranka mijało, o ile miała szczęście i sen się nie powtórzył…
-Amelio?- głęboki głos wyrwał ją z zadumy.
Podniosła wzrok i nie była w stanie nic odpowiedzieć. Wyglądał mizernie, z krwawą szramą na czole, w rozdartej nogawce widać stłuczone kolano, zmierzwione wilgotne włosy. Uniosła rękę w geście, jakby chciała mu odgarnąć zagubiony kosmyk z czoła. Zrozumiał. Uśmiechnął się nieśmiało. Ten moment musiał kiedyś nastąpić, wiedziała to. Pękły wszystkie tamy, które do tej pory jakoś utrzymywały ją w równowadze. Musiała wyrzucić z siebie cały ten żal, który rósł czasem zamiast maleć. Łzy napłynęły jej do oczu. Nie mogła tego powstrzymać. Nie musiała długo czekać. Po sekundzie Konrad już ją obejmował, próbując ukoić jej szloch. Tak bardzo chciała cofnąć się w czasie. Aby to był tamten raz, kiedy czekała, a on nie przyszedł. Ale to było teraz, pięć samotnych lat pełnych pytań bez odpowiedzi i wielu przepłakanych dni, a potem niespokojnych nocy i dni pełnych udręki nadal było rzeczywistością .
-Kochanie, nie płacz, proszę…- bezradnie przytulał ją do siebie klnąc siebie, że to przez niego, chociaż do końca nie potrafił tego uzasadnić. Amelia zaczynała się wyswobadzać. Wciąż zapłakana spojrzała mu prosto w oczy i zapytała, hardo wyciągając podbródek ku górze:
-Dlaczego?
Konrad głośno przełknął ślinę. Dobre pytanie, ale nie wiem co odpowiedzieć-pomyślał.
-A o co konkretnie pytasz Amelio?
Gniewne iskry zapaliły się w chabrowych oczach.
-O wszystko!- warknęła i założyła ręce w wyczekującej pozie.- No mów, dlaczego to robisz?! Dlaczego to wtedy zrobiłeś?- głos jej się załamał. -No mów!- tym razem udało jej się zdobyć na poważniejszy ton. Masz szansę wyjaśnić, jeśli chcesz- dodała bardziej ugodowo. W jednym zdaniu jej duma odeszła w zapomnienie.
-Hmmm- znowu odchrząknął. Patrzył na miłość swojego życia, dostał szansę, by ja zdobyć i nie wiedział co powiedzieć. Zmartwiał. Jej łzy go poruszyły. Jeszcze nie wszystko stracone- myślał desperacko, może ona też… Musiał wziąć się w garść.
-Amelio…Ja…Boże, nie sądziłem, że to będzie takie trudne. Ja wiem- podniósł rękę w obronnym geście, gdyż wydawało się, że Amelia zaraz wybuchnie.- Pozwól mi skończyć, proszę…
-Dobrze, mów! Nie będę przerywać- powiedziała lodowato i odwróciła głowę, udając, że zajmuje ją bardzo krzew rosnący obok.
Konrad pomyślał, że wygląda pięknie i niewinnie. Nawet jak się złości to wygląda uroczo. Najchętniej nie mówiłby nic, tylko ponownie wziąłby ja w ramiona. Ale wiedział, że przed nim ciężka przeprawa. Przegranej w ogóle nie brał pod uwagę. Ale musi być uważny, nie może jej spłoszyć. Wie, że w gniewie ona potrafi robić straszne rzeczy. Uśmiechnął się na pewne wspomnienie…
-Masz zamiar śmiać się ze mnie?- Amelia wyglądała jak urażona jej wysokość królowa.
-Nie, przepraszam, po prostu coś mi się przypomniało- nadal uśmiechał się bezczelnie, czego ona znieść nie mogła.
-Będziesz mówił, czy mam sobie iść?
Konrad tym razem powstrzymał nagły atak śmiechu maskując go gwałtownym atakiem kaszlu.
Amelia wygięła ironicznie brwi, doskonale wiedziała, z czego, a raczej kogo chce mu się tak śmiać. Zawsze potrafił sprawić, że czuła się jak mała dziewczynka wysuwająca dorosłe życzenia.
-No dobrze, Panie Cwaniaku- będzie pan mówił, czy mam spełnić ostrzeżenie?- spytała rozzłoszczona..
-Amelio, posłuchaj…- zaczął nieśmiało. Tylko nie przerywaj już proszę!- kiwnęła głową na znak zgody.- Hmm,- przeczesał ręką i tak już poczochrane włosy- Amelio…naprawdę miło cię widzieć po tych pięciu latach!- wypalił. Spojrzawszy na Amelię miał wrażenie, że zaraz dostanie w twarz.
Nie tego się spodziewała. Ale czego mogła oczekiwać. Toż to pan nowobogacki Konrad Zostawiłeś Mnie, zawsze bezczelny ignorant, błyskający poczuciem humoru w nieodpowiednich sytuacjach. Kiedyś to było zabawne. Teraz pewnie też by się chętnie pośmiała, gdyby nie fakt, iż okazało się to trudniejsze niż myślała. Zostawił ja dla lepszego życia i Bóg wie czego jeszcze, ale o tych ewentualnościach wolała nie myśleć.
- Amelio…cieszę się, że jednak przyszłaś. Prawdę mówiąc miałem nadzieję, że…
-Ależ ja przyszłam, bo wydawało mi się, że ktoś może potrzebuje pomocy! Bardzo rozsądnie z twojej strony włazić na najwyższy szczyt w okolicy i chować się w drzewie pod drzewem! Brawo, zawsze byłeś bystrzakiem!- kpiła, zadowolona z siebie.- I jak widzę, zanim mógł dosięgnąć cię piorun tutaj, mogłeś polec pod tamtym drzewem na dole- mówiąc to wskazała w oddali wywrócony, powykręcany pień z gęstwiną połamanych konarów.
-Czyli jednak martwisz się o mnie?- ironicznie uniósł brew. To było miłe.
-Nie bądź taki pewny siebie, chętnie pomagam każdemu!- odgryzła się.
-Ale ja mam się całkiem dobrze, nie licząc paru zadrapań- uśmiechnął się znowu. -Poza tym kogo spodziewałaś się tu spotkać?
Tego było dla niej za wiele.
-Szczerze mówiąc, po tobie można się spodziewać wielu rzeczy. Ale stawianie się na umówione spotkania nie należy do tych najpewniejszych- odparowała. Że też musiała o tym wspomnieć.
Konrad przyglądał się jej przez moment, po czym zaczął mówić. Zniknął mu z twarzy szyderczy uśmieszek, a jego miejsce zajął trudny do grymas. Ból? Bezradność? Znalazł się a pułapce. Przyszedł czas…
napisał/a: Angie43 2007-09-29 12:03
-Amelio- zaczął- wiem, że list, który ci wtedy zostawiłem to nie jest to, czego byś oczekiwała…
-A kto powiedział, że ja czegoś od ciebie oczekiwałam?!- prychnęła. – Ale…jaki list?! O czym ty mówisz? Nic nie rozumiała. Stała wmurowana i chłonęła jego słowa.
Konrad oddychał głęboko, nie mógł uwierzyć. Przecież…
-Pięć lat temu zostawiłem ci list, w którym wyjaśniłem, czemu nie mogę przyjść na spotkanie. Pisałem w pośpiechu. Statek odpływał. To była moja jedyna szansa. Pamiętasz przecież, rozmawialiśmy o tym. W każdej chwili to się mogło stać. Wtedy przyjechał po mnie, dał mi dziesięć minut. Chciał sprawdzić, czy mi zależy. A mi przecież cholernie zależało, zrozum! Zrobiłem to dla nas, dla ciebie, żebyś była ze mnie dumna…- głos mu się łamał.
Tak, pamiętała. Ojczym złożył mu propozycję nie do odrzucenia. Dokończenie studiów, świetna praca. Ale wszystko na jego warunkach. Takiej szansy nie mógł odrzucić, tu nie było dla niego przyszłości. Ale po skończeniu szkoły miała jechać do niego…
- List zostawiłem Lenie. Prosiłem, żeby ci oddała…
Amelia poczuła, ze nogi się pod nią uginają. Powoli siadła na miękkiej, wilgotnej trawie. Wpatrywała się przed siebie pustym wzrokiem…Lena.
-Amelio?
Powoli docierała do niej prawda. Ukryła twarz w dłoniach i cichutko poprosiła…- Mów dalej, proszę…
Usłuchał, chociaż coś mu nie grało. Co tu się u licha dzieje?!
- Wszystko wyjaśniłem w tamtym liście. Nie mogłem się z nikim kontaktować przez trzy miesiące, taki sprawdzian mojej wytrzymałości- skrzywił się z niesmakiem. Pierwszego dnia, kiedy już mogłem zadzwoniłem, nie odbierałaś telefonu. Próbowałem po wielokroć. Wysyłałem listy, przychodziły z powrotem. Po jakimś czasie przestałem. Zrozumiałem, że mnie nie chcesz widzieć. Nie chciałem cię dręczyć, musiałaś skończyć szkołę, nie chciałem się już narzucać. Nie chcę cię dręczyć, ale, Amelio…musisz coś zrozumieć.
Przyklęknął obok niej i odsunął jej dłonie z twarzy.
-Amelio, spójrz na mnie!- patrzył na zapłakaną, śliczną twarz dziewczyny. –Nie płacz, proszę, jeśli zechcesz odejdę. Ale pozwól mi…Podniosła wzrok i utonęła.
Konrad zagryzł boleśnie wargi. Nie znosił kobiecych łez, zwłaszcza swojej Amelii. Ale dlaczego? Myśli tłukły się po głowie. Teraz…
-Amelio, kocham cię. Zawsze cię kochałem, nigdy nie przestanę. Przez te lata odchodziłem od zmysłów, nie mogąc cię dotknąć, przytulić, pocałować. Wtedy mnie odrzuciłaś, rozumiem. Komu był potrzebny taki nieudacznik. Ty też to w końcu zrozumiałaś. Ale obiecałem sobie, że ten ostatni raz spróbuję. Spróbuję cię odzyskać, Amelio! Nie musisz się mnie wstydzić, mogę ci zapewnić wszystko, o czym marzysz! Jeśli mnie teraz zechcesz...- zawiesił głos wyczekująco. Jego oczy pałały żywym ogniem. Postawił wszystko na jedna kartę, jego życie zależało od tej chwili…
Amelia była otępiała z bólu.- Nie zostawił mnie. Nie dostałam żadnego listu. A ja głupia uniosłam się dumą, chciałam go wyrzucić z pamięci, ale on był silniejszy…co ja zrobiłam…
-Konrad- wyszeptała z trudem przez łzy- nie dostałam żadnego listu…
Czas stanął na jedna chwilę. Mierzyli się wzrokiem, prawda wydostawała się zza mgły dla obojga. Gorące sierpniowe słońce zaświeciło im prosto w twarze, kiedy przywarli do siebie kojąc swój ból. Czas nie istniał, liczyli się oni, ta chwila, kiedy mogli uwolnić się od nieznośnych demonów przeszłości. Ulga, którą poczuli oboje, powoli zamieniała się w inne uczucie. Konrad pochylił głowę tuż nad wyczekującymi ustami Amelii. Nie czekała, oddala mu swe wargi w posiadanie, nie pozostając dłużna. Całowali się chciwie, niczym spragnieni wody wędrowcy. Jej dłonie wędrowały po twarzy mężczyzny, zatapiały się w bujnej czuprynie. A on sycił się jej bliskością. Przyciskał ją do siebie tak mocno, że po chwili musieli się od siebie odsunąć, by zaczerpnąć powietrza. Roześmiali się radośnie, ale w tym śmiechu było wiele udręki. Tyle zmarnowanego czasu. Amelia przemówiła pierwsza.
-Konrad, nie mogę uwierzyć, przepraszam. Powinnam była ci bardziej ufać. Ale zrozum, to był dla mnie cios. Poza tym Lena powiedziała…
Konrad zesztywniał. Czuł, że to nie będzie miłe.
-…powiedziała mi potem, że kazałeś mnie od ciebie pożegnać…-znowu zbierało jej się na płacz-…i żebym na ciebie nie czekała, że zmieniłeś zdanie…-opuściła głowę, nie mogła znieść wyrazu jego twarzy.
Konrad powstrzymywał się mordercze zapędy, które się w nim narodziły. Z trudem łapał powietrze. Wreszcie wydukał, cedząc przez zęby:
-Rozumiem, że nie oddała ci listu. Rozumiem, że ci nagadał do tego bzdur. Ale nie rozumiem, jak mogłaś jej wierzyć! Zawsze na mnie polowała, wiedziałaś do czego była zdolna!- z sykiem wypuścił powietrze. Oparłszy ręce na biodrach, spoglądał nachmurzony w niepewną twarz Amelii.
-Konrad…już cię przeprosiłam, co mam jeszcze zrobić?! Sądzisz, że było mi lekko? Cierpiałam, złamałeś mi serce, potem… już nic nie było tak samo… Popatrz na mnie! Mam dwadzieścia sześć lat i nie mam faceta!- roześmiała się fałszywie. – Żyję z dnia na dzień, mam ciekawą pracę, ale nic poza tym. I zrozumiałam już dawno temu, że nie ma dla mnie przyszłości…bez ciebie. Popatrzyła na niego zbolałym wzrokiem.
-Niewiele się zmieniłeś, chyba nawet wyprzystojniałeś- uśmiechnęła się półgębkiem.
- A ty jesteś jeszcze piękniejsza.- czuł w gardle lodowa kulę, słowa przychodziły z trudem. A więc to nie było tak jak myślał. Gdyby tylko wiedział. Ale już tego nie zmieni, stało się. Przeklinał w duchu ten dzień, w którym prawie zrezygnował. Prawie, bo nie mógł zapomnieć. Dzięki ci Boże ,że nie zwątpiłem!
- Wiesz co? – zagadnął nagle ożywiony. -Mam propozycję! Skoro oboje nie możemy bez siebie żyć, to sobie teraz wybaczymy nasze grzechy i zapomnimy!
Uśmiechał się szelmowsko. Nie mogła się nie zgodzić. Wyciągnęła do niego rękę, która ujął , uniósł do ust i uroczyście pocałował, następnie przycisnął do policzka i powoli przyciągnął dziewczynę do siebie. Nie opierała się. Nie mogła, już nie mogła z sobą walczyć. Znowu połączyli się w żarliwym pocałunku. Gorączkowo szukali swych ciał pod mokrymi ubraniami. Amelii udało się dostać pod sweter Konrada. Oparła dłonie na jego ciepłej piersi i nie zaprzestawała pieszczot. Serce mu waliło. Tak długo czekał…na nią. Żadna inna nie była w stanie rozpalić w nim iskry. Nie, żeby nie próbował. Chciał się wyleczyć z tej obsesji. Na próżno. Żadna nie była Amelią. Niczym samotny wilk czekał na jedyną, wybraną. Jego serce, umysł i ciało należało tylko do niej.
- Zaczekaj- szepnęła wprost w jego ucho, podczas gdy udało mu się dotrzeć do jej gołych pleców. Zerknął na nią spłoszony. Ale Amelia pociągnęła go za rękę. Oboje wiedzieli, dokąd zmierzają.
Nie wypuszczając Amelii z żelaznego uścisku, Konrad wydobył z ukrycia koc, na którym po chwili zlegli oboje. Spojrzał na dziewczynę i wydawało mu się, że się zaczerwieniła. Uniósł brwi wyczekująco.
-Tak, jest mój, często tu przychodzę, więc go przechowuję…-wymamrotała niepewnie.
-Aha…-uśmiechnął się między pocałunkami.
-Konrad?- Teraz mocował się z oporną sprzączką u paska jej dżinsów
-Tak?
-Chodziłam tam niemalże codziennie. Wyobrażałam sobie, że to tamto popołudnie. Ze przyjdziesz…jak zawsze przychodziłeś….
Ręka Konrada zamarła. Wpatrywał się intensywnie w ukochane oczy, pełne udręki.
- Nie myśl już o tym, proszę- błagał, próbując utulić jej żal. Jednocześnie sam szukał pocieszenia, zapomnienia. Przywarła do niego mocniej. Nieporadnie, rozgorączkowana zdzierała niego z niego sweter, by pochwali upajać się jego męskością. Całowała ranę na czole, by po chwili schodzić ustami wzdłuż chropowatego policzka, do szyi, gdzie zatrzymała się na dłużej, kreśląc językiem skomplikowane wzory. To było jego czułe miejsce, czuła jego reakcję. Wodziła palcami po napiętych węzłach mięśni na piersi, przeciągała po strzelistych łukach obojczyka. Konrad oddychał nierówno, poddając się jej władzy.
- Kocham cię…-wyszeptała.
-Wiem…porozmawiamy o tym później- wyszeptał zdyszany, obejmując jej nagie już ciało. Ułożył się wygodnie między udami kobiety, a ona westchnieniem przyjęła słodki ten ciężar.
-Kochanie, teraz nie będę miał dla ciebie litości- wymruczał chrapliwie, unieruchamiając jej wyciągnięte ręce nad głową.
-A kto powiedział, że będę błagała?- odparła zaczepnie, rozkosznie się pod nim przeciągając.
W odpowiedzi błysnął białymi zębami w diabelski uśmiechu. Tego było dla niego za wiele. Nie chciał się śpieszyć, ale ona mu wcale nie pomagała. Scałowywał ślady łez z jej powiek, mrucząc niezrozumiale. Znalazł drogę do jej piersi, by wziąć je we władanie, zataczając wilgotne kręgi wokół różowych pączków, które kuliły się pod wpływem pieszczoty. Z trudem panował nad sobą. Wyręczyła go, obejmując nogami jego biodra sprawnie skierowała go ku sobie. Jęknął z rozkoszy. Gorące oddechy złączyły się w jeden. Dążyli do spełnienia w odwiecznym rytmie, wymieniając zachłanne pocałunki. Złączeni w jedno, jakby nigdy nie rozdzielani, czerpali od siebie siłę. Tylko razem mogli żyć, trwać i wyciągać dłonie ku słońcu, ku przyszłości. Czas zatoczył koło. Odgrodzeni od świata szczelną zasłoną listowia starej wiernej powiernicy dawnych sekretów kochanków, odkrywali się jeszcze raz na nowo. Byli w domu. Na zewnątrz lśniło słońce, a nieznośną, upajającą ciszę po burzy zakłócały jedynie dwa głosy pożądania i rozkoszy, szepcące magiczne zaklęcia. Razem tworzyły jeden, jedyny głos miłości. A stara wierzba trwała bez ruchu, chroniąc swój skarb przed obcym wzrokiem.
Koniec.
napisał/a: monikah3 2007-09-29 12:50
Najlepszy związek to taki ,
w którym miłość pomiędzy dwoma osobami
jest większa niż chęć dominacji
jednej ze stron......


Dla mnie miłość to spojrzenie mojego męża ,ciepłe ,czułe i takie szczere ,
to chęć siedzenia blisko siebie bez słów ,bo czasami one wcale nie są potrzebne ,to jego silne ramię tulące mnie do siebie po upojnych chwilach i szept że jestem jego cudem ,miłość to nasz synek który podchodzi i sam z siebie mając 3,5 roku mowi mamo kocham cię.Miłość to zaufanie i szczere rozmawianie ,wspólne problemów rozwiązywanie ,to świadomość naszej wartości jako rodziny .
Jestem szczęściarą bo naprawdę KOCHAM I JESTEM KOCHANA .A to jest największym skarbem ,cudem i tajemnicą tego świata. :p
napisał/a: easja 2007-09-29 15:06
Obraz prawdziwej miłości mam przed oczami do dziś. Obserwowałam go przez całe dwa tygodnie będąc pacjentką jednego z oddziałów szpitalnych. Wyobraź sobie mężczyznę siedzącego całe dnie przy łóżku swojej przykutej od czasu wypadku do łóżka żony. Może i jesteś w stanie wyobrazić sobie taki obrazek, ale nie ujrzysz tych uczuć, czułości, opiekuńczości, której byłam świadkiem….Momentami byłam przepełniona zazdrością o mężczyznę, który tak starał się, poświęcał. Przejeżdżał co dnia wiele kilometrów by być przy żonie, by wspierać ją w tych ciężkich chwilach, by samemu wykonywać z nią zalecane ćwiczenia. Budziła się i zasypiała, a on ciągle siedział przy niej. Nawet wiedząc, że ukochana może nigdy nie stanąć na nogi, nie spanikował i postanowił być z nią na dobre i na złe. Myślę, że jeśli nie było się naocznym świadkiem tego, co widziałam i próbuję przekazać, nie zrozumie się wielkości tego uczucia między owym małżeństwem. Jestem przekonana o wyjątkowości tego obrazu miłości, tak samo jak inna pacjentka z tamtej szpitalnej sali. To ona wychodząc z swoją matką z sali rzekła zdenerwowana i zazdrosna : „On by dla mnie tego nie zrobił…” – mówiąc o swoim mężu. Ja też nie mam nikogo, kto byłby w stanie tak mną się zająć w razie czego. To smutne, gdy sobie to uświadamiasz. A porównując obrazki miłości – ten z parą ze szpitala i te z twoich przeszłych związków zadajesz sobie cicho pytanie: czy kiedykolwiek ktoś mnie NAPRAWDĘ kochał??
napisał/a: Dyslektyczka 2007-09-30 15:02
Najpiekniejsza scena miłosna? Rozgrywała się przez 4 lata w moim liceum. Piegowata Kasia i niesmiały Piotrek. Kasia zawsze uznawana za dziewczyne śmiałą , w kontakcie z Piotrkiem cichła. Usmiechała sie tylko lekko zerkając w jego strone. Piotrek zaś strasznie się wtedy rumienił. Żeby zatuszowac rumienic uśmiechał sie do niej , i wtedy ona tez robiła się czerwona. I ciedziały sobie takie dwa buraczki po dwóch stronach sali. Zerkajac na siebie co chwile. W miedzy czasie Kasia miała trzech chłopaków , a Piotrek dwie dziewczyny. I wszyscy wiedzieli ze oni do siebie pasują , tylko nie oni. Po maturze myślelismy ,ze juz po wszytskim . Wkońcu skonczyła sie szkoła i juz sie nie spotkają. Okazało sie jednak ze to koniec szkoły był bodźcem. Umowili sie pare razy i teraz są najszcześliwasza parą na świecie . :)
napisał/a: Dyslektyczka 2007-09-30 15:03
Najpiekniejsza scena miłosna? Rozgrywała się przez 4 lata w moim liceum. Piegowata Kasia i niesmiały Piotrek. Kasia zawsze uznawana za dziewczyne śmiałą , w kontakcie z Piotrkiem cichła. Usmiechała sie tylko lekko zerkając w jego strone. Piotrek zaś strasznie się wtedy rumienił. Żeby zatuszowac rumienic uśmiechał sie do niej , i wtedy ona tez robiła się czerwona. I ciedziały sobie takie dwa buraczki po dwóch stronach sali. Zerkajac na siebie co chwile. W miedzy czasie Kasia miała trzech chłopaków , a Piotrek dwie dziewczyny. I wszyscy wiedzieli ze oni do siebie pasują , tylko nie oni. Po maturze myślelismy ,ze juz po wszytskim . Wkońcu skonczyła sie szkoła i juz sie nie spotkają. Okazało sie jednak ze to koniec szkoły był bodźcem. Umowili sie pare razy i teraz są najszcześliwasza parą na świecie .
napisał/a: Dyslektyczka 2007-09-30 15:16
Czasem mi się wydaje że ludzie najbardziej cenia tragiczną miłość. Wystarczy spojżeć na "Romea i Julie", "Uwierz w ducha" czy "Miłość w czasach zarazy", nawet "Piraci z karaibów" napędzani są nieszczesliwą miłością Kalipso i Davy Jonsa. Czy szczesliwa miłosć jest mniej warta?
Dla mnie najpiekniejszy obraz miłosci to taki który jest malowany od ich pierwszego spojżenia na siebie - do ostatniego spojzenia na zdjecie nieżyjącego juz od lat małżonka. To jest prawdziwa sztuka godna mistrzów. Bo jest to spacer przez wszystkie style , kolory i techniki malowania wspólnego życia.
napisał/a: cfikXa 2007-09-30 19:38
Deszczowy wieczór. Miejska ulica
Oni wirują w powitalnym, najczulszym uścisku
On raz po raz składa pocałunki na jej twarzy, po której ścieka strumieniami rozmazany tusz do rzęs
Ona zaciska powieki i dłonie na jego płaszczu, jakby w ten sposób chciała zatrzymać tę chwilę
Rozświetlają szarość wokół i wywołują zazdrosne spojrzenia przechodniów tęskniących za tym, tak banalnie niezwykłym, obrazem miłości .