Konkurs "Obrazy miłości"

napisał/a: Angie43 2007-10-01 09:12
Wczoraj byłam świadkiem niecodziennego zdarzenia. Dziś czuję w gardle lodowatą kulę, która nijak nie chce ustąpić. Zbyt wcześnie…
Dziadek mojego męża. Oj, cóż to za wojowniczy charakter! Twardo stąpający po ziemi, rzeczowy, niezwykle elokwentny, z ogromną wiedzą, mimo braku wykształcenia, zacięty politykier , niezwykle spostrzegawczy i zaskakujący trafnymi przewidywaniami, mimo swych osiemdziesięciu siedmiu lat. Ileż to już batalii stoczyliśmy, kiedy musiałam w końcu odpuścić- toż wiek ma swoje prawa, ustąp- powtarzałam sobie w duchu, chociaż była to raczej wymówka. Cenił sobie rozmowy ze mną, chociaż jego argumenty czasem mnie bawiły. Czy wyższe wykształcenie oznacza obligatoryjnie, iż wiedzę się ma gruntowną? Nie, żebym była tak krytyczna wobec siebie, chodzi raczej o motywację dziadka do wyboru rozmówcy. Momentami czułam się dotknięta, to tylko mój dyplom pozwala mu ze mną dyskutować? No dobrze, jestem niesprawiedliwa, chociaż dziadek pewnie manię wyższości i pewne kompleksy - rzekliby psychologowie, co pozwala mu niektórych traktować z góry poprzez pryzmat niezrozumiałych motywów, to chyba jednak moja elokwencja była mu miła. Nieograniczone możliwości absorbowania wiedzy wszelakiej. Wciąż angażujący się w pracę, nie potrafi usiedzieć na miejscu- musi działać. Ot, po prostu- ten typ tak ma. Nauczył się języka, przebywając jeden miesiąc we Francji. Nie wspomnę o niemieckim, który opanował perfekcyjnie w ciągu pół roku…Bogate ma doświadczenia, ale ja nie o tym…Powiem tylko krótko- zawsze mi imponował, a czasami nawet złościł tą pewnością siebie, nieugiętym charakterem, do niego musiało należeć ostatnie słowo, nie można było go w żaden sposób złamać…
Aż do wczoraj. Tragiczna wiadomość. Przebywająca od pewnego czasu w szpitalu babcia- jego żona, już nieswiadoma… Lekarze stwierdzili krótko- będzie cud, jeśli przeżyje noc.
Jedno spojrzenie na twarz dziadka i oniemiałam. Siedem lat oglądałam te twarz, a takiego wyrazu nie uświadczyłam. Siedział w swoim domu zgarbiony, kołysząc się we wszystkie strony, tępy wzrok. Kiedy weszłam- wyciągnął do mnie ręce w niemym geście zaproszenia. Na chwilę w jego oczach zapaliła się iskierka życia. Przytuliłam go, jednym gestem chciałam mu dodać otuchy. Ale nie tego potrzebował. Wiedziałam. Patrzyłam na ten jego puste, pozbawione nadziei oczy, nieme westchnienia wychodzące z półotwartych ust, samotna łza spływająca po policzku. Nie wiedziałam, jak się zabrać do rzeczy…Wiedziałam bowiem, że to nie jest człowiek, któremu wystarczy parę słów otuchy, wspólnego użalania się, może litości? Nie. Zaczęliśmy rozmawiać. Cichym szeptem, wprost do ucha. Wstydził się, ten twardziel wstydził się własnych uczuć- pomyślałam, ale przyjęłam formę. Znowu rzeczowo, realistycznie, czasem niemal na przekór samej sobie wypowiadałam słowa, których, w innej sytuacji mogłabym się wstydzić. Tak bardzo chciałam pomóc. Po chwili zrozumiałam. Jak bardzo czuł się samotny, niedoceniony. Syn i jego żona- notabene moi teściowie- nie należą do ludzi szczególnie delikatnych. Ciężkie dni pełne udręki, nieustanne dołowanie, brak sojusznika niedoli. Skrzywdziłabym kogoś, gdybym stwierdziła całkowity brak empatii. Nie do pomyślenia- toż to chodzi o czyjąś matkę, teściową…no dobrze… A jednak czegoś dziadkowi zabrakło…Słuchałam. W każdej następnej minucie, kiedy dziadek opowiadał swoją historię życia, nabierałam coraz większego szacunku do tego starego człowieka. Jego małżeństwo zawsze wydawało mi się pozbawione uczuć, chłodne, wyrachowane, zdroworozsądkowe- czemu podczas dawnej rozmowy wcale nie zaprzeczył. Teraz zaczynałam widzieć to inaczej, może pełniej. Desperacja, z jaką szukał u mnie zrozumienia, zaczynała mnie przerażać. Kurczowo ściskał moją rękę w swojej- brzydkiej, kościstej, jakby to pozwalało mi lepiej zrozumieć. Rozumiałam. Nareszcie zrozumiałam, dostrzegłam to, czego nie widziałam wcześniej. Nieograniczone pokłady miłości, której nie potrafił właściwie okazać we właściwym czasie. Łzy spływały wolno, lecz miarowo po pomarszczonych policzkach. Za późno- powiedział, patrząc mi błagalnie w oczy. Babcie wie- powiedziałam, chociaż do końca pewności nie miałam. Jakże ja wtedy chciałam mieć tą pewność. Bolało... Poszeptując tak sobie na ucho, nawet nie zauważyliśmy, że zrobiło się tłoczniej, jacyś sąsiedzi, nie zwróciliśmy większej uwagi…
Teraz jestem pewna, przemyślałam to i owo, wspominam rozmowy z babcią. Czegoś kiedyś zabrakło, to na pewno, ale ona wiedziała. To była mądra kobieta, wrażliwa, pełna zrozumienia. Dziś odeszła.
Teraz czekam na kolejne spotkanie. Ta ręka, która mimowolnie nie chciała mnie puścić, przywołuje mnie z powrotem. Musze… i chcę.
Ta rozmowa pozostanie w mojej pamięci do końca życia. Niechybnie, już pozostawiła niezatarty ślad. Na wiele rzeczy patrzę inaczej. Tym samym kończę, muszę zadzwonić do męża, by mu powiedzieć, że go kocham…
napisał/a: vicky2205 2007-10-01 20:20
Od kilku lat regularnie widuje na ulicy pare w srednim wieku - kobieta jest osoba niepelnosprawna i porusza sie na wozku inwalidzkim a mezczyzna jest w pelni sprawny.za kazdym razem gdy ich widze czuje takie mile ciepelko kolo serca i w nich wlasnie widze obraz idealnej milosci.''ida na spacer''zawsze usmiechnieci,mezczyzna niejednokrotnie w chlodne dni otulal swoja kobiete kocem patrzac jej przy tym czule w oczy, z usniechem dumnie pcha wozek.bije od nich tyle ciepla,w kazdym gescie jest tyle zrozumienia ,czulosci i milosci,ze mimo kalectwa jednego z nich sa o wiele bogatsi niz niejeden zdrowy czlowiek.niejedna piekna kobieta czy przystojny mezczyzna zazdrosci im tego co maja.bo czy jest cos piekniejszego od milosci ktora nie zwraca uwagi na ulomnosci, ktora sparwia ze czlowiek chory ma cos czego niejednokrotnie zdrowy miec nie moze?
napisał/a: dancka 2007-10-11 10:39
Wieczór...
Całus na pożegnanie...
Wsiadam do samochodu...
Słyszę: dziękuję...
Pytam: za co?
- Że jesteś...
Boże, jak ja Go kocham...