Konkurs "Życie jak film"

napisał/a: justynarojek 2013-06-10 18:49
Na podstawie mojej historii można był nakręcić film stanowiący połączenie thrilliera z horrorem. I tak w sierpniu zaszłam w upragnioną ciążą o którą z mężem staraliśmy się dwa lata. I już na samym początku zaczęły się komplikacje-krwawienia,krwiaki itd. Dzień przed wigilią wylądowałam w szpitalu na dobre.Zaczęła się bowiem u mnie akcja porodowa a ja dopiero zaczynałam 5 miesiąc.Moje maleństwo nie miało żadnych szans,szpital nie dysponował żadną aparaturą mogącą podtrzymać życie mej kruszynki. Rozpoczęła się walka z czasem i z lekarzami. Położona mnie w łóżku kazano zażywać moje leki i ciągle sprawdzano jak nisko jest główka co jeszcze bardziej przyśpieszało akcję. No i na dodatek położono mnie na sali z Paniami,które były już po terminie. Leżałam i wyłam w poduszkę oraz modliłam się by znalazło się jakieś magiczne rozwiązanie. I tak minęły święta i zdarzył się cud. Mojego lekarza ruszyło sumienie i zarządził przeniesienie do kliniki,gdzie zajmowano się takimi przypadkami jak mój. Oczywiście trzeba było jeszcze stoczyć walkę z ordynatorem,który twierdził,że urodze w karetce i on nie wyraża na to zgody oraz przeżyć podróż karetkę po naszych polskich drogach. Na miejscu okazało się ,że nic nie wiedzą o moim przybyciu.Na szczęście to było ostatnie koszmarne przeżycie bo choć nie był to koniec mojej walki to wszystko było na dobrej drodze do szczęśliwego zakończenia.Lekarzom i mnie udało się donosić ciąże do 36 tyg i urodzić zdrową i śliczną dziewczynkę.
Tak więc mój koszmar zakończył się happy endem:)
napisał/a: justyna_zory 2013-06-11 14:58
Zycie to nie bajka....
Mojego męzczyznę poznalam dzieki jednej z nowinek technicznych a minowicie internecie, na jednym z portali randkowych, a było to jak dobrze pamiętam pare dobrych lat temu. Po kilku miesiącach wielugodzinnych rozmów doszło do naszego wyczekiwanego do spotkania. Bylo fajnie, a najważniejsze że miedzy nami zaiskrzylo. Podczas naszych spotkan nie mogliśmy się nagadać… za jednym tematem pojawial się kolejny i następny ąz ciężko było się nam rozstawać.Pomyślalam bajka w koncu poznalam tego swojego jedynego, moją bratnia duszę po czym usunęłam konto z portalu.. bo już nie było mi potrzebne. Myslałam że mój partner mysli podobnie i postąpi tak jak ja , jednak tego nie zrobił, gdy się o tym dowiedziałam zrobilo mi się przykro i poczulam się oszukiwana, jednak znalazłam usprawiedliwienie.. że po prostu o tym zapomniał.Postanowilam z nim porozmawiac i chialam mu uświadomić że takie postepowanie mnie krzywdzi, po czym poprosiłam go o usunięcie konta Wydawało się ze zrozumial, obiecywał ze konto usunie.. A ja się łudzilam i przez cala nasza przyszłość była jedna wielka batalia o profile na randkowych kontach.
Ale teraz o samej znajomości. Mogę śmiało powiedzieć, że znajomość nasza od samego początku wykazywała pewne anomalie, ale jak to zwykle bywa, przez pryzmat różowych okularów niewiele się widzi. Szymonek na p[pierwszy rzut oka był chodzącym ideałem, potrafil genialnie się wkupić w rodzinę, uwielbiały go wszystkie ciotki i babcie, z nikąd poytrafil wyczarowac dla nich pudelko czekoladek, szedł przodem by otworzyc drzwi, Kobiety traktował jak damy, gdzie zawsze się pojawial, obdarowywal każdego człowieka upominkiem był pomocny ąz do bólu. Dusza towarzystwa wspanialy i inteligentny człowiek który potrafił wypowiedziec się na każdy temat. Jednak gdy pprzestali patzrec na nas inni wychodizo jego prawdziwe ja,miał w zwyczaju zapadać się pod ziemie, kilkaa dni w szczególności z racji zbliżających się weekendów, uprzednio szukając powodu do awantury. Zwykle były to awantury naprawdę o byle co, i zawsze prowokowane były przez niego. Wtedy Szymonek, zabierał swoje rzeczy uciekał do domu rodziców , bądź swojej kawalerki.Teraz wiem, że ów obrażanie się, było pretekstem do tego, aby móc prowadzić podwójne czy nawet potrójne życie o czym jednak dowiedziałam się później.

Jeśli chodzi o mnie zawsze byłam osobą pogodną, pewną siebie, wesołą, trzeźwo patrzącą na świat, koleżanki zazdrosiuły mi urody i figury a ja w chłopakach mogłam pzrebierac jak w rękawiczkach… mialam do tej pory szczescie bo trafialam na facetów którzy zrobili by na prawde dla mnie wszytsko, oddali ostatnie pieniądze, poszli za mna na drugi koniec świata.. jednak ja tego nie potrafilam doceniać.. i bawiłam się nimi jak tylko mogłam.. W poprzednich związach gdy było mi źle, bez trudu żegnałam się z partnerami nie oglądając się za siebie, nie wpadając w depresję i nie analizując co, dlaczego i po co. Jednak jak to się mowi trafila kosa na kamień i za swoje dotychczasowe zachowanie dostałam po tyłku i to z niemałym procentem….Tym razem było inaczej. Czułam że związek nasz pozostawiał wiele do życzenia, jednak nie potrafiłam tego skonczyc. Płakalam godzinami, dniami a nawet tygodniami… przez jego zachowanie jednak nie potrafilam powiedziec sobie kategorycznie nie ze to już koniec, caly czas się ludzialm że będzie lepiej, że Szymon zacznie mnie powanie trajtować i założymy upragniona rodzinę.Byłam w nim zakochana po uszy a on traktował mnie jak zwykla”szma…” doslownie… bylam dobra gdy tzrebabyło ugotowac obiad, pozmywać pospzrtac pomóc jego mamie czy siostrze, wychodzilismy do jego znajomych, razem z nimi jeździliśmy.. z moimi się nie spotykaliśmy ponieważ nie przypadli mu do gustu… wtedy nie myślałam że to próba odizolowania mnie od otoczenia….Czułam się fatalnie nie mogłam odwiedzic nawet siostry, a gdy do niej pojechałam, to mogłam posiedzieć ewentualnie godzine , czy dwie, i caly czas się meldować, bo jeśli nie była ogromna chaja…..Moja rodzina i przyjaciele zaczeli dostzregac mój problem, to jak mnie Szymus traktuje, jak mnie wykorzystuje że nie mam swojego zycia, jestem tylko tresowanym pieskiem swojego pana bez prawa do jakich kol wiek samodzielnych decyzji….
Mój Pan i władca rbił dosłownie co chiał…. Kiedy miał ochote wychodizl ze znajomymi, szedł na wódke vczy na obiad, jechał na narty, jednak ja nie moghlam wychodzic z kolezankami, nawet isc na glupia kawę, wszyscy znajomi zaczeli się odemnie odwracac, nawet przyjaciolłka i siostra….Jednak je rozumie, tłumaczyły mi godzinami, dniami zbeym go zostawila że to toksyczna milosc, tłumaczyły że jestem piekna kobięta że musze w siebie Wierzyc.. a to zwykly nic nie warty odpadek… Mialy swoje dzieci.. jednak gdy siedziałam zaplakana potrafily po mnie przyjechac nawet w nocy i pzresiedziec ze mna cała noc rozmawiając… ja im zawsze obiecywałam że to ostani raz i tym razem odchodze… jednak to się ciagło długimi miesiącami….
Nie mogłam chodzic do pracy wychodzić z domu nawet z mama na zakupy, a gdy wychodizlam musiałam robic zdjęcia z okreslonymi przedmiotami przez niego, robic zdjęcie i wysylac mms, wszyscy się ze mnie smiali.. ale ja sobie ciagle wmawialam ze jego zachowanie jest wynikiem mojego i że to moja wina… ale gdy będę jeszcze lepsza dla niego wszytsko się zmieni… i będziemy kochajaca się parą
Przy nim zmieniłam się w smutną kobietę. Smutną, o obniżonym poczuciu własnej wartości, niespełnioną i przegraną.
Z Szymonem rozstawalam się kilka razy… znaczy to on mnie zostawial za każdym jednym razem.. a ja glupia leciałam do niego zaplakana blagałam prosilam żeby do mnie wrcoił.. mialam mysli samobójcze… bez niego Zycie wydawalo mi się że nie ma kompletnie sensu. Gdy mnie zostawiał wpadalam w histerie nie potrafialam znalesc swojego miejsca. Przyjeżdżałam do jego mamy i siostry by zrobic im paznokcie na kawe pod byle jakim pretekstem tylko po to by móc z nowu przez chwile znim być… kilka razy to skutkowało… ja siedziałam z jego mama w domu i siostra a on balował.. a gdy wracał bylam szczesliwa… pozwalałam mu na wszytsko tylko po to by być dalej z nim, bo po za nim nie wiedziałam sesnu swojego zycia…..
Nie potrafialm odpowiedziec sobie czemu w tym tkwie, czemu nie potrafiue go zosatwic, pzreciez jestem wykształcona osoba .. nie mam dzieci… jestem inteligentna piekna…. Więc d;laczego siedze w tym „górn….” Pzreciez znajde i to nie takiego faceta….. tym bardziej ze on nie był nawet troche przystojny.. w sród moich znajomych miał ksywkę”Shrek” Każdy mi się dziwil że jestem z takim brzydalem… jednak ja go kochalam… co z tego że moi poprzedni faceci przynosimi mi swoje serce na tacy… że byli jak tresowane pieski… kiedy ja ich nie kochałam?????
Kiedy Szymon mnie zostawiał Czułam się fatalnie, jak narkoman na głodzie, tęskniłam za nim do granic wytrzymałości ..... nie wiedziałam co ze sobą robić. Wystarczył telefon i gehenna zaczynala się od nowa . Wiedziałam, że robię potworny błąd dopuszczając go znowu do swojego życia, czułam do siebie obrzydzeniea mimo to godzilam się o ponownie wracalam by mu usługiwać i być jego poddaną,
Nie mogę pwoiedzieć troche mi dał od siebie zabieral na wczasy bo miał sporo pieniędzy… ale ja bylam tylko przykrywką…. I pomocna dlonia.. bo pzreciez ktos musi prowadzic samochód kiedy inni pija, ktos musi aerobic zakupy, zrobic pranie, i załatwic wiele innych rzeczy…Jednak zależało mu jakos na mnie nie mogłam nakładać mini, butów na obcasie, skąpych stroji czy malowac się… a kiedy ktos do mnie zagadywał, robił mi okropna awanture nawet w momencie kiedy był to jego przyjaciel… Kiedys byalam kobieta z klasaą potrafiłam się pozradnie ubrac… gdy szłam ulica spojrzenia ludzi były zawieszone na mojej osobie.. a przy nim zrobilam się absolutna wiesniara… ubrana jak dziecko wojny.
Szymon potrafił kupywac iż jadnaczać sobie ludzi, był człowiekiem imprezą, organizatorem nie było dla niego rzeczy nie możliwych i rzeczy nie do zaltwienia, ktos chiał napic się whisky chociaż kosztowała 500zł poszedł kupil ja , ktos chiał jechac na impreze do miasta oddalonego o 300km. A jaki tam klopot wystarczylo 30 min i bus był skombinowany. Potzrebowałes pieniędzy nie ma problemu on miał zawsze przy sobie gotówkę, kłopoty na policji?? Tez da się zaltwić… musisz kogos śledzić czy cos udowodnić, albo odzyskac przeciez SA od tego ludzie….Nie potrafie pojąc jak można być tak dwulicowym człowiekiem …. W stosunku do innych ludzi być człowiekiem do rany przylóż, a w domowym zaciszu tyranem.. bo chyba zapomniałam się pochwalić że nie jednokrotnie mialam na swoim ciele kilka siniaków…
Moja siostra od samego początku wyczula ze jest z nim cos nie tak… ale ja nie potrfiłam w to uwirezyc ani inni znajomi jakim był potworem i jak upodlił mnie, w sumie nie tylko mnie…. Jego mama z siostra uswiadomiły mnie ze nie tylko mnei tak traktował.. że on z kazda poprzedniczka… szkoda tylko ze powiedziali mi po czasie… zreszt,a wczesniej sama bym w to nie uwierzyła….
Jednak nastal dzien w którym postanowilam ze to będzie koniec…. Bez sensu było tłumaczenie rodziny, znajomych, nawet psycholog nie pomóg, wróże ani nikt inny… musiałam w tym siedzieć, cierpięc Az nadszedł w koncu taki dzien ze poczulam wenetrzna siłę… i moglam odejść… i go z nienawidziec….. człowiek nie rozumi takich zachowan do poki sam tego nie pzrezyje. Toksyczne relacje SA codziennością… wiele osób się do tego nie przynaje bo się wstydzi, wiele prowadzi do tragedi…
Najwazniejsze jest by się obudzic by odnalesc wewnetrzna siłę na pokonanie swojego przeciwnika… osoby która kocha się nad Zycie mimi tego jakim jest tyranem i ile nam bólu sprawil……
Cięzko jest się wyrwac z toksycznego związku, oj bardzo ciężko…. Jednak jest to możliwe….. potrzeba wiary… i wsparcia pzoniej osob najbliższych… bo wiem gdyby nie moja siostra zle by się to skonczyło… to ona we mnie wierzyła do samego konca pomagała tłumaczyla chodz była to syzyfowa praca….
napisał/a: jolenka1312 2013-06-11 21:17
Moje życie to niezła telenowela! A ta historia nadaje się nawet na książkę, długą i bogatą w różne wątki. Jeden z nich zaczął się tak... To było około 7 lat temu. Poznałam Kamila, fajny chłopak zakochałam się w nim od początku znajomości ale... on nie pałał takim samym uczuciem. Zerwał kontakt i czar prysł. Zraniona pierwszym w życiu pocałunkiem, po którym nie było cudownej sielanki a rozstanie, powiedziałam: dość! Już żaden chłopak mnie nie zostawi! Nie skrzywdzi! Potem zaczęły się komedie, 100 znajomości z jakimiś chłopakami, zabawy, przebieranie w brunetach, blondynach, niebieskookich, o spojrzeniach grzesznych, wysokich, niskich, tych grubszych i szczupłych. Wszyscy moi, ja żadnego z nich! Szkoła średnia się skończyła a razem z nią życie szalonej zdobywczyni i łamaczki męskich serc. Myślałam o stabilizacji.. W końcu już czas. Znalazłam chłopaka, byliśmy niedługi czas, ale za pracą przeprowadziłam się na stancję do miasta, w którym mieszkał. Kilka spotkań tam i już chciał mnie zrobić sprzątaczką, kucharką, praczką itd. NIE! Koniec miłości a ja sama... Poznałam bruneta, wyglądał jak jakiś "sycylian", ech... moje serce skradła jego uroda i męskie ego. Był typem wariata! Zawsze mnie do takich niegrzecznych chłopaków ciągnęło. Było nam fajnie ze sobą, komplementy, miłe spotkania, rozbrajające sytuacje ale pewnego weekendu odwiedził mnie lekko podchmielony, o nie, nie cierpię piwa. Wszystko bym przetrawiła jakoś gdyby nie aluzje że go zdradzam. Poniosła mnie moja choleryczna strona charakteru. Kłótnia na całe osiedle, chciał wyskoczyć z 9 piętra mojego pokojowego okna i nie wiem co go powstrzymało gdy krzyczałam: „skacz, proszę bardzo!” gdy je otwierałam. Na szczęście skończyło się bez policji, jedynie z kopaniem w windę, w każdy samochód i krzykami. Myślałam że to sen.. Faceci! Za dwa tygodnie spotkanie i sucho stwierdziłam że nas już nie ma. Popłakał się jak dziecko któremu zabrano zabawkę. Przeżył, ja również. Jakiś czas później spotkałam X (tyle o nim wystarczy, bo wolę o nim zapomnieć). Przychodził do mnie do pracy na zakupy – pracowałam w osiedlowym sklepie. Był miły, inny niż wszyscy ( z pozoru), może dlatego że starszy od tych wszystkich niezrównoważonych małolatów.. Zauroczyłam się, złamałam wszystkie swoje zasad: nigdy nie zamieszkam z facetem przed ślubem, seks tylko po ślubie. Byłam tak naiwna, głupia i co ja w nim widziałam. W starszym sporo facecie. Któregoś dnia stało się, poszłam z nim do łóżka, cholerny pierwszy raz, którego nie pozwoliłam skończyć. W międzyczasie poznałam jego matkę, znajomych, zmieniłam swoje życie na inną sferę. Wszystko było takie inne, nawet pozytywne dopóki nie poczułam się dziwnie i zobaczyłam... dwie kreski na teście ciążowym! Nie mogło to być prawdą. Załamałam się, a gdy mu powiedziałam, oznajmił że ma już dzieci i jest rozwodnikiem a ten problem rozwiążemy aborcją. Szok. Jakby nikt wcześniej nie mógł mnie poinformować, wszyscy wokół zakłamani. Myślałam szczerze o uniknięciu macierzyństwa, przewertowałam chyba całego dr Google. Ale wszędzie te tabletki made in China, lekarskie cążki. Nie znam tej sfery lekarskich cichych gabinetów śmierci a tabletki odpadają! Zioła pobudzające krwawienie to jest to! Wyprawa do apteki i szklanka za szklanką. Ale kilka dni i nic, zupełnie nic! Wizyta u lekarza, pierwsza: „Nie mogę potwierdzić ciąży, jest za wcześnie”. Może nie jestem jednak, może to pomyłka, żart losu. Wyprowadziłam się od niego, wykrzyczałam że nie usunę dziecka (chociaż wierzyłam że go nie ma w brzuchu). Pomoc od jego znajomego była wielka, czuję że to on mnie od niego uwolnił. Nowe miejsce, nowe życie, ta sama praca i Piotrek jako ostoja. Jednak fajny z niego chłopak. Może to miłość? Wyplułam te myśli chociaż miałam nadzieję… Gdy nieznacząco przytyłam, stwierdziłam że czas udać się do ginekologa. Potwierdzenie ciąży, ja blada jak ściana w szpitalu a lekarz pomstujący moją nieodpowiedzialność. I się zaczęło.. Telefon do rodziny z informacją o ciąży. Chciałam ich uprzedzić przed szokiem. Po długiej przerwie również nastąpiło spotkanie z X i porachunki słowne, moje krzyki, moje oskarżanie, moje groźby i jego tylko „aborcja”. W 4 miesiącu?! Brak rozumu! Wracam niedługo do rodziców z brzuchem. Kłótnie i nerwy przeplatają każdy dzień. Zero kontaktu z X, bo to egoista, cynik, zwierzę (nie obrażając zwierząt). Rodzice go nie znali ale to w sumie dobrze, takiego człowieka.. W końcu urodziłam, pokochałam już dawno, odkąd kopało mnie w brzuchu jakby się cieszyło że ma tak silną matkę, która mimo płaczu na widok par szczęśliwych rodziców lub brzuchatych kobiet z mężczyznami u boku potrafi walczyć o dobro małej istotki. Ciężko było, wszystko na jednej głowie, w jednych rękach, bez pracy, z marnymi oszczędnościami, z kątem w domu rodziców. Ech… Żałowałam, lekka depresja szybko musiała minąć. Pół roku po porodzie wiadomość na skrzynkę mailową: „NK: masz nowe zaproszenie do znajomości od użytkownika Kamil …”. To on, on, ten sam. I jakoś poszło, pierwsze wymówki, jego zdziwienie na widok mojego dziecka, moje bluzganie jego dawnych poczynań i po kilku miesiącach spotkanie. Nic nadzwyczajnego ale.. wspomnienia wróciły i zakochanie, zauroczenie, w każdym razie to coś. Spotkanie za spotkaniem, więcej słów o sobie, więcej wspólnego czasu, znów razem, chociaż kiedyś nie było to oczywiste. Sprawa w sądzie o alimenty ciągnęła się pół roku. Badanie na ojcostwo? Przecież ja pierwszy raz… Ale idiota, myślałam. A córcia tak płakała w klinice, wtedy pożerałam X wzrokiem z całej tej złości, dusiłam go w myślach za to co robi mojemu dziecku, a po badaniu moja pięść odbiła się solidnie na jego beznadziejnej twarzy. Kolejna sprawa, żałosne alimenty, na szczęście pozbawiony praw… Odetchnęłam. I się zaczęło… Włamanie na Facebooka, pocztę, GG. Doczekałam się gróźb, zastraszeń, ale nie złamałam się, byłam twarda, nie dawałam się zniszczyć, jestem siłaczką. Wsparcie Kamila? Znikome, bo nie lubię nikogo obarczać swoimi problemami. Jeszcze się odegram, zniszczę życie X, tak postanowiłam… A miłość raz kwitnie, raz przekwita.. Alimenty gdzieś komornik próbuje odebrać a ja, bez pracy, bez zasiłku, z małą kochaną córeczką, upartą jak mama. Ale to jeszcze nie koniec mojego „filmu”, czekam na kolejną część bo moje życie pisane jest adrenaliną i nieprzewidywalnością, może nawet sprawdzianem mojej siły.
SyEla
napisał/a: SyEla 2013-06-14 12:27
Wychodząc z domu nie zastanawiałam się gdzie pójdę. Mieszkając w Krakowie od kilku lat znałam dużo zakamarków, gdzie można pobyć samemu ze sobą. Szłam w miejsca znane mi ze szkoły. Gdy znalazłam się pod ładnym budynkiem przekształconym na biura zachodziłam w głowę jak można zmienić tak ciemne miejsce w takie przyjazne dla oka otoczenie. Przez głowę zaczęły mi przechodzić myśli i wspomnienia z czasów, gdy jeszcze był tu internat, mój internat, mój pokój, nasze piętro, nasz świąt. Siadłam na ławce po drugiej stronie ulicy...
-Baśka!- Anka krzyknęła na cały korytarz.-On tu jest! Stoi tam pod lampą za oknem!
-Czekaj! Nie wystrasz go! Lecę zaraz przyjdę!- Zawołała speszona, ale zadowolona.
-Szybko dziewczyny! Tylko nie zaświecajcie światła.-Ania nawoływała Nas z lekkim zdenerwowaniem.

Przed oknami naszego pokoju stał chłopak oparty o swój rower. Patrzył na nasze okna i szukał w nich obrazów z kształtami kobiecych ciał. Domyślałyśmy się tylko, co przy tym wszystkim robił, a poza tym mało, która była chętna widzieć to. Przychodził pod Nasze okna regularnie raz w tygodniu. Po wszystkim znikał w ogródkach działkowych i nie wiadomo było skąd przychodzi.

Baska gdzie jesteś? -Ania ze zdenerwowaniem wyczekiwała koleżanki w ciemnościach.- Co ty tam przyniosłaś? - Spytała zaskoczona Anka.
-Nic nie mów, tylko odsuń firankę i zasłonę jak powiem Ci "Już". -Odpowiedziała Baśka.
Sama wdrapała się na lichej jakości krzesło. Ustawiła się z aparatem przy oknie i krzyknęła: Już!
W tym momencie odsunęłyśmy zasłony.
Cały pokój przez niecałą sekundę zrobił się biały.
-Ale jesteśmy głupie dziewczyny! -Zawołałam uderzając się ręką w czoło -Przecież nic nie wyjdzie, bo światło odbiło się od szyby.
-E! Może wyjdzie!- Zadowolona Baśka spoglądała na swój aparat.
-Szybko on tam jeszcze jest! -Zawołałam - Otwieramy okna i robimy dalej tak by się speszył i już tu nigdy nie przychodził.
-Dobre! Tylko nie wiem czy okno otworze, bo jest zabite gwoździem -mówiąc to Ania szarpnęła za klamkę i wyszarpała gwoździa, który dociskał okno.
-K*a! On tam cały czas jest!- Baśka coraz głośniej wyrażała swoje niezadowolenie z jego obecności pod naszymi oknami.
-Rób zdjęcie! No szybko, bo wsiada na rower! Bo odjedzie! Szybko -zaczęłyśmy się z Ania przekrzykiwać.
-No już! Już robię! Anka trzymaj mnie, bo spadnę- zachwiała się Baska.
Co ty głupia robisz?- Anka zdenerwowała się, ale trzymała cały czas koleżankę.
No, co? Zdjęcie! -Zaczęła bronić się Baska.
-Tak! Ale nie musisz mówić mojego imienia! Przecież on tam stoi i to słyszy! Baśka głupia jesteś?- Zaatakowała Anka.
Obydwie jesteście głupie, bo nawzajem mówicie swoje imiona- stwierdziłam ironicznie.
-Sylwia nie pomagasz! A ja zaraz Anka spadnę z tego krzesełka!- Odpowiedziała rozżalona Baska.
-Może jeszcze podajcie nasze nazwiska i numery stanika to se chłopak będzie przynajmniej wiedział, przy kim używa życia!- z kwitowałam to wszystko i zdenerwowana wyszłam z pokoju.


Obraz budynku zasłonił mi podjeżdżający autobus...Przypomniałam sobie, gdy jechałyśmy wspólnie na gapę i trafiłyśmy na fałszywych kontrolerów. Ale pora wstać i iść dalej...
napisał/a: Ancia272 2013-06-15 20:19
Poznaliśmy się w bardzo nietypowy sposób,ktoś może pomyśleć,że to zmyślona historia ale jest w całości prawdziwa.Kiedyś po szkole z przyjaciółką robiłyśmy sobie przysłowiowe "jaja" i dzwoniłyśmy pod 0700.To był numer do kawiarenki randkowej.Od razu połączyło nas z pewnym mężczyzną. Przełączyliśmy się na numer prywatny aby nie przepłacać bo wiadomo ile kosztuje połączenie z takim numerem telefonu.Przedstawił się,powiedział skąd pochodzi i ile ma lat.Spodobał mi się jego głos i sposób wypowiadania się.Maiłam wtedy siedemnaście lat.Dzieliła nas spora odległość ale dzwonił codziennie aby zapytać co słychać.Po tygodniu znajomości stwierdził,że za dwa tygodnie chciałby do mnie przyjechać bo będzie w pobliżu.Ja się zgodziłam na to spotkanie.Miałam jednak pewne obawy,po prost bałam się.To był pierwszy chłopak z którym miałam się spotkać a w dodatku nie znałam go ani nie widziałam.Nie wiedziałam jak powiedzieć mamie,że idę na spotkanie z chłopakiem ale zdobyłam się na odwagę.Mama zrozumiała.Przyjechał tak jak powiedział.Wysiadając z pociągu miał w ręku długą,czerwoną różę.Na początku miałam wobec niego pewien dystans ale super nam się ze sobą rozmawiało i mieliśmy podobne zainteresowania.Po trzech godzinach odjechał.Wiedziałam,że to on.Kiedy szłam do domu serce mi drżało a myśli uciekały do naszego spotkania.Dzwonił coraz częściej, przyjeżdżał. Dowiedziałam się,że ja niestety nie byłam jego pierwszą miłością a szkoda. Miłość się rozwijała,czułe słówka,wspólne wyjazdy.Byliśmy razem trzy lata dla mnie były one najpiękniejsze ze wszystkich ale wszystko co dobre szybko się kończy.Moja miłość stwierdziła,że nie wyleczyła się z poprzedniej miłości.Z tego co się później dowiedziałam to poprzednia dziewczyna po prostu chciała do niego wrócić.Poleciał na jej jedno skinienie.Byłam taka zraniona.Serce bolało.Nigdy mi ta miłość nie przeszła choć minęły dwa lata po rozstaniu ale było mi lżej.Gdy pewnego popołudnia zadzwonił telefon.To był on.Serce waliło mi jak młotem i nie mogłam uwierzyć.Chciał się koniecznie spotkać i wyjaśnić wszystko.Mama nie była zadowolona,bo bała się,że znowu mnie skrzywdzi. Zgodziłam się no bo jak inaczej.Opowiedział mi co wydarzyło się przez te dwa lata i że ta historia z poprzednią dziewczyną jest definitywnie zakończona.I było tak rzeczywiście.Kochałam go ale to co zrobił mi poprzednim razem wytworzyło między nami mur.Byliśmy ze sobą kolejny rok,było cudownie.Mur powoli miękł i wybaczyłam mu.Pewnego weekendu przyjechał do mnie.Kiedy otworzyłam drzwi aż zbladłam.W rękach trzymał dwa bukiety kwiatów.Od razu przeszedł do rzeczy.Poprosił moich rodziców o moją rękę.Wyciągnął pierścionek,ucieszyłam się,że myśli o mnie poważnie.Oświadczyny przyjęłam.Po jakimś czasie wybraliśmy datę ślubu i tak żyjemy razem na dobre i na złe do dnia dzisiejszego.Czasem warto dać drugą szansę.
napisał/a: frotka87 2013-06-16 12:27
Moja prawdziwa, z życia wzięta historia to historia zakochania, która jest i długa i krótka. Zaczęła się 6 lat temu. Wtedy zaraz po skończeniu liceum poszłam w styczniu na staż do Przedszkola. Byłam opiekunką w grupie 5-6latków, a moja sala znajdowała się na pierwszym piętrze. Przez pierwsze 2 miesiące moja praca w przedszkolu przebiegała normalnie, spokojnie i bez żadnych przygód. Gdy zrobiło się ciepło, a był to wtedy kwiecień i wszystkie grupy w przedszkolu zaczęły spędzać czas wolny na placu zabaw (również moja) zauważyłam pewnego chłopaka, który wraz z kolegami przychodził po dwójkę swojego młodszego rodzeństwa. Od razu wpadł mi w oko bo był misiowaty, uśmiechnięty, opalony, z dużymi niewinnymi oczami i przy tym pewny siebie ale z nie śmiałością zerkający na mnie. Zauroczyło to mnie w nim. Skojarzyłam też, że skądś go znam. Znałam go z widzenia, z czasów liceum, chodził z moją przyjaciółką do jednej klasy. Zaraz po pracy spotkałam się z przyjaciółką i opowiedziałam jej o nim. Dowiedziałam się wtedy, że ma na imię Krzysiek, mieszka zaraz koło przedszkola, ma zranione serce i że miał ciężkie dzieciństwo. Pomyślałam sobie wtedy skoro ma zranione serce, pewnie nadal kocha tamtą dziewczyną i będzie trudno z tym uczuciem walczyć. Jednak zawsze dążę do osiągnięcia wyznaczonych sobie celi, a moim celem było chociaż poznanie Krzyśka. Ponieważ był to jeszcze rok szkolny, a on był ode mnie o rok młodszy to widziałam go najczęściej po godzinie 14 przez okno lub na placu zabaw. Wiedział on już wtedy o mnie bo Agata mu powiedziała o mnie bez mojej wiedzy. Wtedy gdy mijaliśmy się w szatni lub na placu zabaw uśmiechał się tylko skromnie do mnie, ale był to dla mnie malutki znak żeby zrobić samej pierwszy krok i po pracy poszłam do Agaty po jego numer komórkowy i gg. Wróciłam do domu i zaraz napisałam najpierw na kom… Odpisał, nawet napisał że słyszał już o mnie i że chciał wcześniej zagadać, ale nie miał na tyle śmiałości. Pisaliśmy tak przez miesiąc praktycznie o wszystkim, nie raz nawet udało nam się porozmawiać w przedszkolu. Jednak nie dawał znaków, że jest mną bliżej zainteresowany. Pomyślałam sobie wtedy, że chyba nic z tego nie będzie. Wtedy przyszedł maj i długi weekend… Wraz z przyjaciółkami zaplanowałyśmy sobie wyjazd na imprezę do Zamku w mieście w którym odbywałam staż. Gdy przyjechałyśmy spotkałyśmy przyjaciółkę Krzyśka i mojej przyjaciółki Agaty (obie chodziły z nim do jednej klasy), zaprosiła nas na imprezę do ich wspólnego znajomego. Nie chciałam się zgodzić tam pójść bo lubię się trzymać wcześniejszego planu, jednak uległam bo okazało się, że Agata już wcześniej o tym wiedziała i razem z Darią zaplanowały to żeby mogła się bliżej poznać z Krzysiek. On też o tym wiedział i czekał na mnie. Nie żałuję, że tam poszłam. Wtedy rzeczywiście bliżej poznałam Krzyśka, ale nadal był tajemniczy i nadal nie wiedziałam czy mogę liczyć na coś więcej z jego strony. Po imprezie pisaliśmy ze sobą jeszcze więcej, aż w końcu przyszedł moment, że było na odwrót i pisaliśmy już rzadko i rzadko nawet widzieliśmy się w przedszkolu gdy przychodził po rodzeństwo... Pewnego dnia w maju napisał do mnie, że mam wyjść przed przedszkole bo idzie na ustną maturę z języka angielskiego. Stał przed budynkiem w garniturze, cały zestresowany. Wyglądał uroczo. Powiedział, że mam trzymać za niego kciuki, powiedziałam że będę i dałam mu buziaka zamiast kopniaka. Później napisał, że zdał dzięki temu buziakowi i że ma nadzieję, że kiedyś to się powtórzy, ale i tak dalej nic więcej z tego nie wynikało dla mnie. 19 maja Agata zaprosiła mnie na swoje ognisko klasowe, był tam też Krzysiek. Cieszyłam się gdy go zobaczyłam, ale nie liczyłam wtedy na nic więcej ani nie dawałam żadnych znaków. Wtedy on zaprosił mnie na spacer z dala od ogniska. Gdy przeszliśmy już kawałek, przytulił mnie i pocałował. Mówił mi wspaniałe słowa i wyjaśnił dlaczego trzymał mnie troszkę na dystans. Od tego momentu przez całe ognisko mnie obejmował, całował i nie oddalał się ode mnie ani na krok. Później każdego dnia gdy przychodził po swoje rodzeństwo do przedszkola, odbierał również mnie… I tak od 19 maja 2007 roku aż do teraz cały czas trzyma mnie rękę, kocha mnie ze wszystkich swoich sił, dba o mnie i nie oddala się ode ani na krok. A gdy ktoś się pyta, gdzie się poznaliśmy zawsze odpowiadamy, że w przedszkolu :)
napisał/a: aniulcia 2013-06-16 23:38
Czas akcji: koniec XX w.
Miejsce akcji: małe miasto na wschodzie Polski połozone posród jezior i lasów
Bohaterzy głowni: Ona i On
postaci drugoplanowe: rodzice, przyjaciele, znajomi-jej i jego
gatunek: dramat obyczajowy

Scena I:
Ona- ma dziesięć lat i bawi się z koleżankami. Grają pod jej klatką w gumę, smieją się, głosno rozmawiają.
Ona- niewysoka, ciemnowłosa, pulchna dziewuszka ubrana w legginsy i bluzę z myszką Miki.

On- stoi pod klatką. Wspomina swoją urodzinową imprezę, szczególna, bo właśnie wczoraj zdmuchnał 18 świeczek. Czeka na kolegę, który poczęstuje go papierosem. Jest senny i zmęczony, a na dodatek denerwują do te dzieciaki pod klatką kilkanaście metrów dalej. Głupie małolaty, które zbieraja kolorowe karteczki i plakaty Michaela Jacksona.

On- średniego wzrostu, w bluzie z kapturem, białych adidasach i dźinsowej bluzie. Do tego kolczyk w uchu i groźne spojrzenie.


Scena II
Ona- ma siedemnaście lat. Siedzi na ławce obok bloku i zastanawia się, jak ubrać się na wakacyjną imprezę na plazy. Patrzy w niebo, słucha szumu drzew. Nagle widzi swojego sąsiada obok z bloku, który patrzy na nią nieco z politowaniem i wyższością. Jak zwykle pali papierosa i czeka...Ciekawe na co, na kogo...
Ona- nadal jest niewysoka, nieco mniej pulchna. Jednak jej usmiech i piękne oczy przyciagają wzrok...Jego.

On- pamiętał ją, doskonale. Zawsze była taka mała, rozbrykana, głosna. Teraz już nie gra w gumę, nie zbiera kartek. Chyba dojrzała...

Scena III.
Ona: Patrzy mu w oczy, dotyka jego dłoni.
- Zobacz, jakie to wszystko jest dziwne. Mieszkalismy obok siebie tyle lat. Pamietam, że zawsze patrzyłam na Ciebie z podziwem. Pamiętam, jak czasem smiałeś się ze mnie. A dziś? Jestes tu, ze mną. Jesteś mój, na zawsze.
On: Chłonie jej zapach. Delektuje sie jej miękka skórą.
- zawsze byłem obok Ciebie. I będę....Na zawsze. I już nie pozwolę Ci odejść. Już nie jesteś dzieckiem, ale ja zawsze będę się Tobą opiekował i o Ciebie troszczył.

Scena IV:
Ona: Siedziała w pokoju. Była sama. Dłonie jej drgały, łzy spływały po policzkach. Nie chciała go stracić, ale On już wybrał...
Teraz już wie, że te siniaki na ramionach, podejrzane znajomości i dziwne zachowanie to jego wybór.
- Pamiętaj, nigdy nie pozwolę ci odejść-usłyszała jego krzyk pod oknem.
-Nigdy. Zawsze będziesz już moja, zawsze- wciąż krzyczał, nieco cieszej...

Wieczorem spoglądała w jego okno. Wciąż było ciemno. Wstała o 1 lub 2 w nocy...Patrzyła, wciąż patrzyła w jego okno.

Scena V:
Ona: Czy to sen? Nie, dźwięk telefonu jest realny.
- Nie, to niemozliwe. Kiedy? Gdzie?- usłyszała smutny szep mamy.
Wyszła z pokoju. Wiedziała.
Nie pozwolił jej odejść. Odszedł sam. Nie dotrzymał obietnicy. Zostawił ją. Samą. Z wielkim uczuciem samotności i żalu.
Podeszła do okna i ...Wedy już wszyscy wiedzieli, że Ona usłyszała ta smutną wiadomość. Jej krzyk i płacz słyszeli wszyscy sąsiedzi. Nie pomagały ciepłe słowa mamy, jej dotyk.
Chciała być sama, sama...

Scena VI:
Ona:
Witaj! To moja córeczka- Inka. Ma dwa lata. Urodziła się równo w dziesiata rocznicę Twojej śmierci. Tak, to był piekny, majowy dzień. Tak jak wtedy, gdy ode mnie odeszłeś.
Już Ci wybaczyłam. Już nie mam żalu. Ale wciąż pamietam- twój głos, Twój dotyk, Twój usmiech, Twoją miłość. Najpiekniejsza, najdelikatniejszą, najdoskonalszą ...prawdziwą.
Wciąż stoję w oknie i ...wypatruję tamtych chwil, które odeszły...razem z Tobą. Na zawsze.
napisał/a: kasica1601 2013-06-18 09:47
Jak wiadomo z dzieciństwa nie pamięta się wszystkich zabawnych historii, ale za to rodzina nadrabia te braki w pamięci ze wszystkimi szczegółami .Moja mama opowiadała mi ostatnio jak zachowywałam się jako pięciolatka w kościele. Oczywiście słoneczny dzień, kościół pełen ludzi, my w jednym z pierwszych rzędów ławek...i nadchodzi ten moment kiedy ksiądz wyciera kielich po Komunii Świętej. A ja, po bacznym przyjrzeniu się co robi Pan w sutannie, skomentowałam na cały głos:
- No myj te gary bo ja chcę do domu na obiad!
Wszystkich, którzy usłyszeli wprawiłam w osłupienie, a mama cała czerwona powoli wyprowadziła mnie na zewnątrz:)
napisał/a: RukiaPL 2013-06-18 10:31
Kilka razy słyszałam, że historia mojego związku brzmi jak scenariusz filmu:)
Zaczęło się bardzo niewinnie. Wybór liceum.. nie dostałam się tam, gdzie chciałam. Koleżanka namówiła mnie bym poszła z nią do jednego, gdzie były miejsca. Dostała się jednak z rezerwy gdzie indziej, jak się później okazało - moja znajoma też załatwiła mi tam miejsce. Ale jak już powiedziałam a, to zostałam tam, gdzie już złożyłam papiery. Poznałam tam chłopaka, pierwsze poważne zauroczenie. Z perspektywy czasu śmieszne, ale.. graliśmy razem w jakieś gry online. Tam poznałam kilku ludzi. Nadeszła era "naszej klasy", więc kilka osób z gry znalazło się na liście znajomych. Jeden z nich podał moje dane koledze, z którym zaczęliśmy się spotykać, co przerodziło się w związek. Byłam więc w związku, w którym podobno miałam jak w bajce, trudno się z tym nie zgodzić w sumie.. moja licealna "miłość" próbowała podnosić na mnie rękę itp. więc też czułam tą atmosferę bajki. Facet zawsze był na moje zawołanie, zrobiłby dla mnie wszystko, mogłam na niego krzyczeć, obrażać go, a on.. zupełnie nic! Zawsze się uśmiechał, przytulał.. słowem nie dał się sprowokować do żadnej kłótni, nigdy nie podniósł głosu. Powinnam być szczęśliwa.. ale taka wieczna sielanka na dłuższą metę tłamsi i męczy. Czasem trzeba się pokłócić, to podobno zdrowe i konieczne w każdym związku. Napomknę jeszcze, że był 3 lata młodszy, chodził do 3 klasy technikum.
Na początku naszego związku, spotkaliśmy się z dwójką jego kolegów z klasy. Całkiem fajnie spędziliśmy czas. Potem jednego z nich widywałam czasem to na przystanku, to pod szkołą mojego lubego. W pewnym momencie zaczęłam jeździć z nadzieją, że go zobaczę. Tak, zobaczę - to wystarczało, byle go zobaczyć, zamienić słowo. Myślałam, że po prostu go lubię, że cieszę się na jego widok, bo to fajny kumpel. Mój facet wtedy bardzo się z nim przyjaźnił, ale jakoś nigdy nie było okazji spotkać się we 3, chociaż plany padały.
Sytuacja trwała ok. półtora roku. Pewnego dnia, było to w marcu - udało się! Umówiliśmy się z owym kolegą - (nazwijmy go End) na piwo. Na miejscu dosiadł się jeszcze inny znajomy z dziewczyną. No i wszystko ładnie pięknie, ale mój wtedy jeszcze chłopak wdał się w dyskusję ze swoim znajomym, którego ani ja, ani End nie znaliśmy, rzucaliśmy więc do siebie ukradkowe spojrzenia i co jakiś czas wychodziliśmy na papierosa. Od mojego chłopaka wiedziałam, że End potrzebował się komuś wygadać, wiele razy miał wymienić nasze numery gadu gadu, ale nigdy nie doszło to do skutku. Tego dnia sporo rozmawialiśmy, poznałam nieco jego problemy, poznałam lepiej jego charakter, podałam mu swój numer gadu gadu i tyle..
Czekałam aż napisze, potem stwierdziłam, że zgubił mój numer czy coś.. i tak gdzieś myślałam o nim, ale bez większych nadziei. Życie toczyło się dalej. Owy End zagościł w mojej głowie, coraz więcej czasu siedział w moich myślach. Czy to wiedział? Nie miałam pojęcia. W końcu nadeszły moje urodziny. Wieczorem, gdy już miałam wyłączyć komputer, napisał do mnie!! Nie ukrywam, serce zabiło mi mocniej:) Zdarzyło się od tego czasu, że wieczorami rozmawialiśmy. Wymieniliśmy się też numerami telefonów, spotykaliśmy się coraz częściej we 3, 4 ,5.. W końcu dotarło do mnie, ze to mężczyzna mojego życia! Pech chciał, że nieuchronnie zbliżały się matury i egzaminy, które mój jeszcze wtedy facet miał pisać. Nie mogłam złamać mu serca przed tymi wydarzeniami, bo potem mógłby mnie obwiniać w razie swojej porażki itp. Przyznałam się Endowi co do niego czuję.. że nie jest mi obojętny, chyba miałam przeczucie, bo on czuł dokładnie to samo. Zaczęliśmy się spotykać potajemnie sami, a na spotkaniach w większym gronie niby przypadkiem tańczyliśmy razem, dotykaliśmy swoich dłoni, przytulaliśmy się czulej gdy nikt nie patrzył. Ale to wszystko nas męczyło. Mieliśmy doczekać tylko do matur i egzaminów, ale to były całe 2 miesiące.
Zwierzałam sie moim 2 przyjaciółkom. Jedna z nich uwielbiała mojego byłego, więc twierdziła niby, że to ja mam być szczęśliwa, ale za plecami miała o mnie inne zdanie. Druga przyjaciółka była za tym, żebym była szczęśliwa :) End zapoznał mnie ze swoją rodzinką. Wszyscy byli tacy mili, moja mama też go bardzo polubiła. Doczekaliśmy matur, ale egzaminów już nie. Zakończyłam związek, oficjalnie tworząc nowy, trwający po dziś dzień. Jesteśmy razem ponad dwa lata. Mieszkamy razem, a na moim palcu mieni się piękny pierścionek zaręczynowy. End stracił przyjaciela, który jeszcze dawał mu ultimatum - abo on, albo ja. Mój ukochany miał tylko jedno wyjście ;) Przyjaciółka nr. jeden zaprzyjaźniła sie z moim byłym, zerwałyśmy kontakt. Przyjaciółka nr. 2 uwielbia nas jako parę, nasi mężczyźni zresztą są imiennikami i też się dobrze dogadują. Nasz związek miał szansę rozwinąć się dużo wcześniej, ale widać los chciał, żebyśmy dorośli bardziej do siebie. Wiem, że może i zrobiłam świństwo, ale serce nie sługa. To JA mam być szczęśliwa, uszczęśliwianie innych jest na drugim miejscu. Często wspominamy jak to sie wszystko zaczęło. Nasze pierwsze spotkanie sam na san było bardzo romantyczne, a mój ukochany już wtedy mówił o nas. Planował wakacje, sylwestra itp. Był bezpośredni, zresztą nadal jest, nie owija w bawełnę czym mi zaimponował i imponuje po dziś dzień. No i pokłócić się czasem da, aż wióry lecą ;) Jest nam ze sobą dobrze, nigdy nie żałowałam tej decyzji. Tak miało być. Teraz wiem, ze żaden życiowy wybór, nie jest przypadkiem. Gdybym jednak poszła do liceum, które miałam załatwione po znajomości, nie poznałabym kolegi, nie zaczęłabym grać w gry, nie odezwałby się do mnie "pan idealny" i nie poznałabym jego przyjaciela a mojego narzeczonego !
napisał/a: lauraa121 2013-06-18 10:36
Chciałabym Ci opowiedzieć moją historię. A wiesz dlaczego akurat Tobie? Bo jest o mojej miłości do Ciebie. Historię tragiczną, a zarazem piękną jak ogród kwitnących róż. Od czego zacząć? Może po prostu od początku. Znamy się od kilkunastu lat choć sami mamy ich zaledwie dwadzieścia. Niby zwykła znajomość, a wystarczyło jedno spotkanie po latach by odmieniła moje życie na zawsze. Nie od tamtego czasu Cię kocham, ale czy miłość nie przychodzi z czasem? Z czasem, który dłużył się niemiłosiernie, kiedy jedyna miłość opuszczała kraj na kilka miesięcy. Na kilka bardzo długich i męczących miesięcy. Twoje oczy, Twoje usta, cały TY byłeś spełnieniem moich najskrytszych marzeń. Twój uśmiech odpędzał ciemne chmury z nieba.
Wiele razy pytałeś "Dlaczego akurat ja?" . To tak samo jak byś zapytał "Dlaczego słońce świeci na niebie? Dlaczego rzeka płynie do morza?"
Nie przez przypadek przytoczyłam takie pytania. Słońce świeci na niebie, ponieważ tym samym daje Nam ciepło i światło, przy nim promieniejemy, cieszymy się życiem, sprawia, że nawet najgorszy dzień wcale nie musi być aż taki zły. Tak samo ja przy Tobie odżyłam, zaczęłam się uśmiechać i cieszyć każdą chwilą spędzoną przy Tobie. Rozumiesz?
Rzeka płynie do morza bo to jej jedyny cel, nie zastanawia się dlaczego, nie zadaje pytań, nie stawia oporu. Tak Nasze wspólne życie było moim celem. Próbowałam nie zadawać pytań, lecz czekać na to co będzie. Nie stawiałam oporu, oddałam się jej i Tobie bez pamięci. Żyliśmy chwilą, nie myśleliśmy, że zaraz wszystko może się skończyć razem z Twoim wyjazdem... Kiedy wyjeżdżasz, kiedy Twoje serce jest daleko, moje przestaje bić, nie funkcjonuje normalnie, słońce świeci na niebie bez jakiekolwiek znaczenia a rzeka tylko pokazuje jak szybko ucieka czas bez Ciebie...
Pamiętam, kiedy pierwszy raz powiedziałeś, że kochasz, że Ci zależy, że wrócisz, że będziesz... Te słowa naznaczyły moje życie na zawsze, ponieważ nie zostały przez Ciebie dotrzymane ! Rzuciłam dla Ciebie całe moje dotychczasowe życie oraz mężczyznę, z którym byłam przez 3 lata. Zmieniłam wszystko o 180 stopni... i nie żałuje. Może czasami... W te dni, kiedy słońce świeci na niebie zastanawiam się gdzie jesteś, co robisz, czy myślisz o mnie... Czy nie możemy spróbować raz jeszcze? Wróć... Przecież życie polega na wybaczaniu, a przede wszystkim na tym aby kochać i mieć z kim przejść przez to cholernie trudne życie zwane przez niektórych "wędrówką w nieznane".
napisał/a: swita77 2013-06-18 11:16
Kiedy byłam mała lubiłam marzyć o tym, kim będę w przyszłości. Pomysły miałam różne: ekspedientka, bibliotekarka, nauczycielka a może nawet aktorka? W dziecięcych zabawach często odgrywałam te postacie. Nie przewidziałam jednak, że moje życie może przypominać film katastroficzny, a mi przyjdzie zagrać w nim jedną z ról… I choć działo się to wiele lat temu, wspomnienia nadal są żywe, zupełnie, jakby wszystko miało miejsce kilka dni temu. Zaczęło się całkiem zwyczajnie… Jak co roku spędzałam z rodzicami wakacje na wsi u babci i dziadka. Dni upływały na beztroskich zabawach ze szczeniakami, które urodziła nasza kochana sunia Muszka, bujaniu się w hamaku, spacerach po łące i lesie. Któregoś dnia bawiłam się z małymi psami w domu w pokoju. W pewnym momencie usłyszałam potworny huk, aż głośno zatrzęsły się szyby i zadrżały mury starego domu. Odruchowo odwróciłam głowę i spojrzałam w okno. Zamiast widoku drzew ujrzałam ścianę ognia, wściekle buzujące płomienie i dym. Przerażona zaczęłam wołać mamę, która natychmiast przybiegła z kuchni. Obie podeszłyśmy do okna żeby zobaczyć, co się stało. Za domem dziadków znajdował się szeroki rów i to właśnie za tym rowem szalał wielki pożar. Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Po chwili przyszedł dziadek i powiedział, że w tamtym miejscu rozbił się samolot, najprawdopodobniej wojskowy. Dziadek widział, jak doszło do zdarzenia i opowiedział nam wszystko szczegółowo. Był w tym czasie na polu i najpierw usłyszał dziwne „warczenie” maszyny, która z niewiadomych przyczyn zaczęła pikować w kierunku ziemi. Samolot wciąż obniżał lot, ale nie mógł wytracić prędkości i jego los był właściwie przesądzony. Jedyne, co pilot był w stanie zrobić, to skręcić w taki sposób, żeby nie uderzyć w dziadkowy dom, w którym przecież w tym czasie byli ludzie, byliśmy my… Zanim uderzył w pole za rowem zdążył jeszcze wykonać te manewr, który zapewne uratował nam życie…
Dziadek poszedł później razem z sąsiadami w miejsce wypadku, ale niczego konkretnego się nie dowiedział, zresztą teren był już zabezpieczony i otoczony przez milicję oraz różnych dziwnych ludzi. I tylko kiedy wracał, znalazł w trawie kawałek rurki, którą zabrał ze sobą do domu – to był jakiś fragment samolotu, który przeoczyli tajemniczy funkcjonariusze. Mam go w domu…
Do dziś nie wiadomo, co dokładnie się stało, jaka była przyczyna wypadku, kto zginął. Żadna informacja nie pojawiła się w telewizji, ani nawet w lokalnej prasie. Ale kiedy sobie przypomnę, że ta historia mogła mieć jeszcze inne, tragiczniejsze zakończenie, po plecach przechodzą mi zimne ciarki…
napisał/a: batonzo 2013-06-18 16:31
Jestem tak zwaną Zosią samosią. Sama położę sobie płytki, pomaluję mieszkanie... Skoro to robię to dlaczego nie miałabym wymienić też wkładki w zamku w drzwiach wejściowych? Właśnie z tą wkładką wiąże się moja opowieść.
Był gorący, letni dzień. Skoro mieszkam sama to chyba mogę sobie w taki dzień chodzić po własnym mieszkaniu prawie tak jak Bóg mnie stworzył, czyli tylko w dolnej części bielizny. Mieszkam na ostatnim piętrze, na przeciwko mieszka starsza pani. Klucz w drzwiach cos się kiepsko obracał, wiec kupiłam nową wkładkę i zaczęłam ja dopasowywać. Dla nie wtajemniczonych trzeba tam w razie potrzeby spiłować taki tzw. pierdo...nik. Spiłowałam. Potem raz jeszcze. Niby pasował. Trzeba było sprawdzić czy drzwi się zamkną i otworzą. Wyszłam na korytarz. Zamknęłam. Przez chwilę pomyślałam, że może się zaciąć, no ale przecież nie mnie. Takie historie to tylko w filmach się zdarzają. Zaciął się. Stałam na klatce na boso, w samych majtkach. Trzymałam w rękach klucz. Klucz się obracał, ale zamek był zamknięty. Chyba za mocno coś spiłowałam. Przeżyłam atak paniki - przecież nie zejdę na dół do sąsiada. U mnie nikt raczej po klatce goło nie biega. Kręciłam kluczem w tą i w tamtą. Po kilku minutach coś drgnęło. Otworzył się. Ubrałam się i zadzwoniłam do złotej rączki- pana Darka-kup pan wkładkę i zamontuj. Nieraz życie jest komedią, a film wnika w życie.