Konkurs "Życie jak film"

napisał/a: madwoman301 2013-06-18 16:49
Moją pasją od zawsze były konie. Jako dziecko marzyłam o tym, by mieć te zwierzęta i, aby jeździć konno. W końcu 4 lata temu doczekałam się - rodzice kupili mi konia. Nawiązałam z nim ogromną, przyjacielską więź. Zaufałam mu i pokochałam.
Pewnego razu wybrałam się z moją klaczą o imieniu Rajka w teren, do lasu. Raz w tygodniu jeździłam na niej na takim otwartym terenie, tak po prostu, żeby się wyszaleć. Jeździłam sama, zawsze brałam ze sobą komórkę, więc nie bałam się. Był ładny, jesienny dzień. Bardzo spokojnie - ani krzty wiatru, słońce przygrzewało dość mocno.
Tego dnia wyjechałam po południu, zamierzałam wrócić w ciągu dwóch godzin. Najpierw na spokojnie, powoli chodziłyśmy pomiędzy drzewami. Potem trochę pokłusowałyśmy, aż dojechałyśmy do naszej ulubionej, długiej, prostej drogi. Wiedziałam, że Rajka jest już gotowa, aby pobiec przed siebie z prędkością wiatru. Galopowałyśmy przez dłuższą chwilę, gdy nagle z nieba zaczął padać ostry deszcz, było ciemno i ponuro. Słychać było grzmoty, zaczęło się błyskać, na skutek czego mój koń przestraszył się i znienacka zaczął biec przed siebie tak, że nie miałam w ogóle nad nim kontroli, nie mogłam jej zatrzymać. Gdy w końcu uspokoiłam Rajkę, rozejrzałam się po lesie, nie kojarzyłam w ogóle gdzie jesteśmy. Tej drogi nie znałam wcale, bałam się. Było zimno, mokro, ciemno, a komórka nie łapała zasięgu. Nie wiedziałam co robić, chodziłyśmy po tym lesie bez celu. Byłam zdesperowana. Puściłam Rajce wodze, przytuliłam się do niej oplatając rękami jej szyję, zamknęłam oczy i pozwoliłam jej iść, tam gdzie chce. Zaufałam jej. Błąkałyśmy się jeszcze około godzinę... Po jakimś czasie zza drzew zaczął wyłaniać się mój dom. Rajka odnalazła go! Wróciła do stajni. Mama stała w bramie, na tym deszczu i czekała na mnie, widziałam, że była naprawdę przestraszona, od razu podbiegła do nas i przytuliła mnie, a Rajkę pogłaskała po pyszczku. A ode mnie dostała wielki kosz jabłek i marchewek, bo gdyby nie ona, to nie wiem co by się stało...
Myślę, że moja historia dowodzi tego, że istnieje prawdziwa więź między człowiekiem, a zwierzęciem. Ja zaufałam mojej klaczy i razem wyszłyśmy z dużych tarapatów. Rajkę mam do dziś i w tereny jeździć się nie boję, bo wiem, że z nią zawsze jestem bezpieczna.
napisał/a: gladys59 2013-06-18 17:11
Pewnego lata podczas jednej z wypraw do rodziny w czasie wakacji wydarzyło się w moim życiu coś szczególnego. Miałam sympatię w Warszawie o pięknym imieniu Ryszard. Pracował w zakładach „Nowotki”. Jako że moja trasa wiodła przez stolicę, postanowiłam spotkać się z Ryśkiem. Telefonicznie umówiliśmy się, że po przyjeździe do Warszawy zadzwonię do niego do pracy i wyznaczymy miejsce randki. Zadzwoniłam. W telefonie odezwał się stanowczy damski głos: ”A w jakiej sprawie?” Co to kogo obchodzi w jakiej? „Osobistej” – syknęłam. „Proszę pani, muszę to wiedzieć”. Głos stał się bardziej ludzki. Wyjaśniłam, że jestem dziewczyną Ryśka. Chłopak po chwili podszedł do telefonu. „Nie mogę długo rozmawiać. Przyjedź pod zakład”. Jasne, jest w pracy, nie może nawijać przez telefon. Pojechałam. O czternastej z zakładu zaczęli wychodzić ludzie. Rysiek podbiegł do mnie, mocno chwycił za rękę, szepnął niecenzuralne „spier... stąd” i wepchnął mnie do tramwaju. U niego w domu dowiedziałam się, że Warszawa strajkuje. Był czerwiec 1976 roku.
Matka Ryśka przyniosła kolejne wieści. Coś się dzieje w Ursusie. Rety, mój pociąg jedzie przez Ursus. „Oczywiście, że nigdzie nie pojedziesz, zostaniesz u nas, aż się wszystko uspokoi” – oznajmiła przyszła (i jak się okazało, niedoszła) teściowa. Co, ja mam nie jechać do cioci, babci i wujka? Nawet super przystojny Rysiek nie był wart takiego poświęcenia. Kobieta próbowała mnie przekonać. Stanęło na tym, że pojedziemy na dworzec Warszawa Wschodnia i jeśli pociągi będą odjeżdżały normalnie, to pojadę. W przeciwnym wypadku – wracam. Pociągi odjeżdżały punktualnie. Jeden za drugim. Wszystko grało. Ucałowałam Ryszarda i usadowiłam się w przedziale II klasy. Pociąg ruszył. Do Warszawy Zachodniej jechaliśmy półtorej godziny. Najgorsze było stanie w tunelach. Duchota i smród. Już wiedzieliśmy, że coś się dzieje. Na Zachodniej ujrzeliśmy niecodzienny widok. Wszystkie pociągi, które punktualnie odjechały ze Wschodniej, stały na wszystkich możliwych peronach, jeden za drugim. Staliśmy może dwie, może trzy godziny. I może myślicie, że trzęśliśmy się ze strachu, przeżywaliśmy, analizowaliśmy? Nic z tego. Mój przedział składający się z czterech osobników płci męskiej i czterech żeńskiej, opowiadał dowcipy. Potem żeńska część zażądała kawy i męska biegała po tę kawę aż do pociągu do Bogatyni, bo tam była najlepsza. Nieśli biedacy te szklanki z gorącą kawą i parzyli sobie dłonie, ale byli zadowoleni, że mogą nam dogodzić. W końcu z blisko pięciogodzinnym opóźnieniem pociągi zaczęły stopniowo opuszczać Warszawę Zachodnią i ruszyły na swoje trasy. Wtedy nie wiedziałam, że ocieram się o historię. Jak widać nie miała ona wpływu na moje życie. Do miejsca przeznaczenia dotarłam nie wczesnym rankiem, ale nieco później. I podczas wakacji 76 roku ponownie świetnie się bawiłam. Historia po prostu ze mnie zadrwiła....
napisał/a: rege96 2013-06-18 19:07
spalone wakacje

W tym roku wraz z dziewczyną wybrałem się nad Morze, o dziwo trafiliśmy w świetną pogodę. Pierwszego dnia gdy wchodziłem na plaże byłem biały jak syn młynarza, więc postanowiłem się trochę opalic. Moja dziewczyna miała jakieś przyspieszacze do opalania, skorzystałem z nich i się posmarowałem.

Następnego dnia nie mogłem się ruszyc, w życiu nie byłem aż tak podobny do buraka cwikłowego. Zadzwoniłem więc do mamy z pytaniem co na to pomoga, odpowiedziała iż muszę się wysmarowac śmietaną bądź jogurtem. Uwagę zapamiętałem i w drodze na plaże postanowiłem poinformowac o niej moją dziewczynę. Więc mówie do niej " Wiesz co kupię dziś śmietanę to mnie wysmarujesz"
Pan do którego okazało się to powiedziałem odpowiedział tylko " No to u mnie czy u Ciebie" Ze śmiechu na drógi dzień skórę zrzuciłem ;)
napisał/a: olcia719 2013-06-18 19:31
Głośny sygnał pociągu informuje, że to już tu. Ciągnę więc za sobą walizkę i próbuję -bezpiecznie jak bezpiecznie, ale „jakoś” wydostać się na zewnątrz. Nagle uderza we mnie fala mroźnego powietrza, jakże odmiennego od tego, które wypełniało moje płuca w miejscu odjazdu. „Chciałaś zmian- oto one”- pomyślałam, uśmiechając się lekko sama do siebie.
I choć nie mogę powiedzieć – hulaj duszo, ciała nie ma – jestem przerażająco radosna. :D
Dobijam do cichego i spokojnego portu, owianego bogatą historią. Patrzę jak piasek pokrywa biały puch, o zamarznięty brzeg rozbijają się gęste od drobinek lodu fale, a do brzegu przybijają niesione przez morze kry. Miałam nosa - to najwspanialszy czas na wyrwanie się z pędu życia miejskiego, na wyciszenie się i pełen relaks. Przecinając liczne uliczki pokryte śniegiem, wijące się poprzez las, zauważam, jak spomiędzy drzew wyłaniają się domy, domki i pensjonaty. Słyszę pukanie dzięcioła i niewiele więcej - panuje tu tak błogi spokój, że najchętniej spakowałabym go garściami do kieszeni i zostawiła na później. Pachnie też lasem, którego konary drzew uginają się pod śnieżnym prześcieradłem. Zachodzę do małej restauracyjki, gdzie serwują świeżą, wyśmienitą rybę i od progu zapraszają na wieczorne zwieńczenie orzeźwiającego dnia grzanym winem – a ja od pierwszego kęsa wiem, że tu powrócę. Delektując się spoglądam za okno: latarnia morska w zimowej scenerii, molo skute lodem, śniegiem pokryte statki. Zachwyca mnie zastygła w mrozie przyroda. Idąc na długi spacer niekończącą się plażą, pytam siebie samą, dlaczego właściwie tutaj jestem? :confused:
A ponieważ umysł mam czysty jak błękitne, zlewające się z morzem niebo, a złość czarnych chmur sprzed kilku dni zdążyła już ze mnie ustąpić, na odpowiedź wpadam tak szybko, jak ten sztorm, który nawet nie wiem kiedy się rozpętał. Otóż, w przeciwieństwie do leniuchów prażących się latem godzinami na plaży, jestem miłośniczką aktywnego wypoczynku. O! Raz dwa na przykład zauważyłam, że w niektórych miejscach plaży tworzą się gładkie lodowe zatoczki, po których można jeździć na łyżwach. A nóż przy okazji uda znaleźć się na pamiątkę jakiś większy lub mniejszy bursztyn? Właściwie to po co czekać, najlepiej sprawdzę to od razu. Wniebowzięta widokiem hulającego wiatru unoszącego biały piach, zerkam na Bałtyk przypominający mi łaciate pole- te rozmaite kry, niczym wycięte z papieru. Tak szczęśliwie zmęczona a jednocześnie wypoczęta nie czułam się od momentu bodajże… narodzin! Biorę łyk wody mineralnej, której źródło jest dwa kroki stąd, by choć trochę stłumić te niesamowite wrażenia. Duch przepełniony radością, więc i ciało zaczęło walczyć o coś tylko i wyłącznie dla siebie, za argument podając harmonię. ;)
Jodu w płucach tyle, że ciężko unieść, ale czego się nie robi dla zdrowia? Muszę jednak szybko zrobić też coś, dla nie dającego mi już żyć, ciała. Idę więc dzielnie skorzystać z kąpieli solankowej, a może jednak… borowinowej? Myślami jestem już na miejscu, ciało za to dopiero co podnosi się z fotela. Ociągając się chwytam za klamkę, a tu nagle w uszach coś mi zadryndało! :eek:O co chodzi? - zastanawiam się, już z lekko nadszarpniętym nerwem. Nagle słyszę gruby głos, jakby wręcz ktoś ożył w mojej „hotelnianej” szafie. Słyszę: „o tej porze roku rządzi morze - nie turysta, wracaj więc, skąd przyszłaś!” Wzdrygnęłam się. Przecierając nie wierzące sobie samym oczy, zaczynam panikować. Po chwili jednak, choć nadal oszołomiona wrażeniami, próbuję powoli dojść do siebie. Albo nie – lepiej we wspomnieniu nadmorskiego spokoju wypiję najpierw filiżankę kawy. Do siebie i tak szybko nie dojdę, ale za to może do jakiś wniosków dotrę? :confused:
O, tak, już wiem – podróży wraz z mężem już nigdy się nie oprę. Chciałam odpocząć od męskich osobników, a jeszcze chwila i miałabym problemów bez liku. Wszem i wobec obiecuję – wycieczek samotnych już nie planuję. Dziękuję! :o
napisał/a: agamiel81 2013-06-18 23:17
MOJE ŻYCIE _ MOJE MARZENIA
Wybrałam najlepszą szkołę średnią w mieście, dużo nauki, ale drzwi wyższych uczelni stały otworem. Wybrałam trudny kierunek techniczny na Politechnice. Po studniach bez trudu znalazłam na prawdę ciekawą pracę z perspektywami w dużej korporacji. Szybki awans, potem drugi, a kiedy wiedziałam, że potrzebuje "nowych wrażeń" bez trudu znalazłam pracę z nowymi wyzwaniami. Moje marzenia bez trudu się spełniały.
I nagle zakochałam się, wiedziałam, że to ten właściwy, na zawsze, że z nim chcę założyć rodzinę. Pojawił się nasz synek i mąż zaproponował, żebym na jakiś czas "została w domu". Zgodziłam się, a za jakiś czas pojawiło się drugie maleństwo. Póki co na 4 lata zostałam "kurą domową", czyli house manager
To była najlepsza decyzja w moim życiu i teraz wiem, że dopiero to było moje spełnienie marzeń. Cudnie się czuję z dzieciaczkami, lubię codzienną domową krzątaninę i takie życie sprawia, że czuję się szczęśliwa i spełniona.
Marzenia jak życie zmieniają się, dojrzewają, rodzą się nowe, spełniają, nie spełniają, nadają radość i sens naszej codzienności.
Odejście od moich młodzieńczych marzeń, kroczenia po szczeblach kariery okazało się tym sprawiło, że poczułam, że na prawdę żyję. Codziennie w mojej głowie pojawiają się nowe marzenia, ale wiem, że to najgłębsze już się spełniło - Moje dwa cuda.
napisał/a: ameli23 2013-06-19 07:58
Kartki z pamiętnika.

1.06.2008

Kolejny dzień z tą świadomością. Jesteśmy my, ja i on, ale dziecka nosić pod sercem nigdy nie będę. Kolejny dzień leżę i wyję w poduszkę, zupełnie nic efektywnego nie jestem w stanie zrobić. Rozdrażniona wdaję się w niepotrzebną kłótnię z mężem, który radzi sobie z tym problemem całkiem nieźle. Przynajmniej na pozór. A ja? Ja w ogóle tak nie potrafię, nie potrafię chyba już nic. Zamykam się w swoim świecie, nie dopuszczam do siebie nikogo. Strzelają do mnie jak z łuku, prosto w moje serce. „Kiedy maleństwo?”, „Chyba już czas?” słyszę nieustannie. Do oczu momentalnie napływają łzy a na ustach pojawia się nieszczery uśmiech. Łatwiej zatem zamknąć drzwi i zatrzasnąć się w samej sobie. Nie wpuszczać nawet strugi światła…
Żyć dalej trzeba. Tylko właściwie jak?

5.09.2009
Mija kolejny przerażająco smutny dzień. Nie mając siły wstać z łóżka, zupełnie bezradna wystukuję jakiś numer. Dzwonię. Zaraz tu będzie… Długa rozmowa, na początku łzy. Lecz sam koniec pozwolił mi na zobaczenie malutkiego światełka w tunelu. Po ciężkim dniu wychodzi z mojego domu ona. Psycholożka. Zatrzaskuję drzwi nie tylko za nią, ale także za wszelkimi obawami, strachem, ciężarem na duszy. Chłonę garść spokoju, którego tak dawno nie zaznałam. Lecz czy mam tyle siły, by podnieść się i walczyć? Na pewno nie…

17.02.2010
Zachwyceni swoimi pociechami znajomi pytają mnie, czy zostawić mi ciuszki, misie, i wszystko wszystko, z czego ich dzieci wyrosły. Szkoda, że nie wiedzą, że jednym zdaniem tłumią moją nadzieję, która tak długo budowana, znów odchodzi na bok…

10.03.2010
Nareszcie coś pozytywnego! Decydujemy się na adopcję. Nie mogę skrywać dalej tego ogromu miłości, który mam w sobie. Formalności wydają się być nie do przeskoczenia, jednak pokażę wszystkim, że będę szczęśliwą mamą. I to… już niedługo!

22.09.2010
Pół roku załatwiania papierów. Do odbycia jakiś kurs, gdzie na pierwszym spotkaniu jakaś pani każe narysować mi drzewo. Wrażenia? Cały potok łez, gdy mówi, że kompletnie nie umiem rysować, więc ma wątpliwości, czy będę dobrą matką. Nie zawdzięczam jej nic, prócz w jednej chwili nabytej, depresji. Z tylnej kieszeni spodni wyciągam jeszcze raz wizytówkę tej, która jako jedyna nie wydaje się być kimś, kto tylko marzy o tym, by mnie samą pozbawić marzeń.
A formalności zostały dopięte, pozostaje tylko czekać.

9.12.2012
Minęły 3 lata i zero odzewu. Nie wierzę już w nic.

15.02.2013

6. rano. Ktoś zakłóca mój sen, w którym jestem kochającą mamą. „Nawet to chcą mi odebrać” – wściekam się. Odbieram zniechęcona, lekko zaspana i słyszę nieznany mi dotąd głos: jeśli w dalszym ciągu czeka Pani na „swoje” dziecko, oto jest. Proszę przyjechać i wziąć ją w ramiona. Czekam na Państwa wraz z Państwa już córeczką!
W pewnym momencie myślę, że to żarty. Nie robiąc sobie z tego nic, leżę dalej. Po chwili jednak dociera do mnie, że sen zamienia się w życie. Pędzimy ulicami na drugi koniec miasta.
Droga ta trwa całą wieczność. Jesteśmy. Pierwsza wchodzę ja. I widzę jak mała, dwumiesięczna istotka uśmiecha się do mnie. Biorąc ją na ręce czuję, że dostałam większą nagrodę niż moje cierpienie. Jestem matką. Spełniło się. I spełniam się ja w tej długo wyczekiwanej roli.
Od tego dnia daję mojej córeczce całe swoje serce. Przecież to dla niej biło od samego początku!
napisał/a: Doroteq 2013-06-19 13:16
Wyjątkowy dzień...
Najpierw mnóstwo zabiegów...
W tym wykonywanie makijażu...
Stylizacja włosów przez profesjonalistów...
Następnie wybieranie ubrań...
Butów przez stylistę...
Na końcu finał...
Wykonywanie zdjęć przez fotografów...
Narada jury...
Nareszcie ogłoszenie wyników...
Przyznanie wyróżnienia...
Chwila rozmowy na scenie...
Potem powrót do domu...
Z niesamowitymi wspomnieniami...
I nie tylko...
bajgle
napisał/a: bajgle 2013-06-19 16:00
Wracałam po studiach do domu pociągiem, całkowicie obdarta z sił, zmęczona a przede mną była jeszcze kilkugodzinna droga. Zabrałam więc ze sobą książkę aby móc spokojnie przebyć całą podróż. Po godzinie do mojego przedziału wsiadł starszy pan. Z początku poczułam się nieco skrępowana, jednak po paru minutach nieco odprężyłam się i postanowiłam odłożyć książkę i nieco przyjrzeć się mojemu towarzyszowi podróży. Wyglądał dość sympatycznie, uśmiechnął się parę razy po czym zaczął rozmowę. Z początku nie było to nic konkretnego, komentował pogodę i ostatnie wydarzenia w kraju. Potem zaczął mi się zwierzać ze swojego życia. Opowiadał jak w młodości został zesłany na Sybir oraz jak wiele zła tam doświadczył. Z innej perspektywy popatrzyłam na swoje spokojne życie. Na to jak teraz wygląda życie młodych ludzi a jak wyglądało paręnaście lat wcześniej. Mogliśmy oboje wymienić się doświadczeniami. Dowiedziałam się, że ten pan jedzie na grób swojej siostry. Gdy wyciągnął zdjęcie z portfela poczułam jakby skok ciśnienia , zrobiło mi się gorąco - ja widziałam już wcześniej tę kobietę ze zdjęcia! Gdy mu o tym powiedziałam ten Pan z początku nie uwierzył, ale od słowa do słowa okazało się, że prawdopodobnie faktycznie mogłam już tą osobę widzieć. Gdy zadzwoniłam do domu z prośbą do mamy aby wyjechała po mnie na dworzec poprosiłam aby zabrała ze sobą mojego dziadka bo prawdopodobnie będę miała dla niego wielką niespodziankę. Gdy obaj panowie zobaczyli się łzy wzruszenia poleciały po moich policzkach. Okazało się, że Ci dwaj byli kiedyś najlepszymi przyjaciółmi, ale zdarzenia życiowe rozdzieliły ich losy, a pani ze zdjęcia to była w młodości narzeczona mojego dziadka, którą nieszczęśliwie choroba zabrała z tego świata. Spotkania panów trwają do dziś. A zdjęcia, które oglądałam u nas w domu nie robił nikt inny tylko właśnie ten pan z pociągu. Zupełnym przypadkiem znów na nowo połączyłam dwóch przyjaciół, którzy mimo że przeżyli w swoim życiu wiele dramatów są dziś dla mnie wzorem do naśladowania :)
napisał/a: iwonciaaa 2013-06-20 08:01
Życie, życie jest nowelą...
Jak mówi tekst pewnej piosenki.
W życiu również zdarzają się niesamowite historie, przypominające fabułę filmową i bardzo zaskakujące. Można powiedzieć na ich temat : nieprawdopodobne, a jednak.

Pewnego dnia, gdy poświęcałam się całą sobą pracy licencjackiej, zamigotała ikonka wiadomości na pewnym portalu społecznościowym.
-Cześć, co porabiasz w ten ciepły, piękny dzień?
brzmiała wiadomość, nieznanego mi Piotrka z Poznania.
Postanowiłam, że wszystko jest lepsze od zastanawiania się nad metodyką do kolejnego rozdziału, dlatego odpiszę.
Rozmowa zaczęła się rozkręcać, rozmawiało się całkiem przyjemnie.
Plusem takich portali jest fakt, że zwykle pojawiają się na nich zdjęcia i zainteresowania użytkowników, co ułatwia konwersację.
Jak się okazało tych zainteresowań mieliśmy całkiem sporo.
Jedna, jedyna rzecz nie dawała mi spokoju. Ja tego Piotrka już gdzieś widziałam ! Nie mam pojęcia jak to możliwe. Przecież nigdy nie byłam w Poznaniu ! On też nie miał pojęcia, gdzie leżą Tarnowskie Góry, więc raczej niemożliwe, że mijaliśmy się gdzieś na ulicy. Inne znajomości też nie wchodziły w grę.
Może jest po prostu podobny do jakiegoś aktora, tylko nie umiem sobie skojarzyć- powtarzałam, by uspokoić ciekawość.
Każdy z nas ma takie chwile, kiedy coś mu siedzi w głowie i nie potrafi rozwiązać zagadki. Tak było i tym razem.
Mijały 3 tygodnie. Rozmawialiśmy dzień w dzień.
Pewnego dnia mama poprosiła mnie, żebym zrobiła z nią porządek w albumach ze zdjęciami.
Chyba przy 8-mym albumie ( bo zdjęć mamy na prawdę sporo) byłam już zmęczona. Postanowiłam, że przejrzę go do końca i kończę z tymi porządkami.
Wakacje... Szklarska Poręba. Miałam wtedy nie więcej jak 10 lat. Oglądałam górskie widoczki i nagle oniemiałam. Na zdjęciu był Piotrek ! Siedział koło mnie i grał w karty. Wróciła mi pamięć ! Na wakacjach w Szklarskiej Porębie miałam dwóch kolegów Bartka z Łodzi i Piotrka z Poznania. Wymieniliśmy się adresami i mieliśmy do siebie pisać. Oni oczywiście wysłali mi kartki, a ja adresy zgubiłam. Nie było wtedy ery telefonów i nie można było ich odnaleźć, więc zapomniałam o całej historii.
Czym prędzej popędziłam zeskanować zdjęcie i wysłać je Piotrkowi.
Gdy otworzyłam skrzynkę widniała na niej jedna wiadomość.
Z zeskanowanym identycznym zdjęciem i dopiskiem : kiedy zagramy w karty?
Nieprawdopodobne, a jednak.
napisał/a: marjanrey 2013-06-20 11:40
W moim przypadku to tylko film obyczajowy, ale pewnie też byłby nudny, bo kalectwo nie jest atrakcyjnym tematem. Los kiedyś podstawił mi nogę i wylądowałam na wózku inwalidzkim .Ze zdrowej zgrabnej panny stałam się napędem ręcznym swojego pojazdu. Przeżyłam koszmar znienawidziłam zdrowych ludzi nie mogłam patrzeć na rówieśników sunących w sobotę do dyskoteki, która znajduje się tuż koło mojego domu. I pewnie zgnuśniałabym i uschła w tej nienawiści gdybym nie spotkała na swojej drodze Janusza też na wózku , ale jakże inaczej nastawionego do kalekiego życia niż ja. To on pokazał mi , że wózek to nie bariera i można prowadzić również prawie normalne życie, robić zakupy, tańczyć, wychodzić na spacery i że można się zakochać. Można też mimo niepełnosprawności uprawiać sport , który zresztą stał się sport który teraz dla mnie jednym z kluczowych elementów życia. Dziś trudno byłoby wyobrazić sobie moje codzienne życie bez Janusza i sportu. Gimnastyka dla mnie osoby niepełnosprawnej to nie tylko zdrowie i kondycja fizycznej, rehabilitacja ale także wartości takie jak tolerancja, duch działania zespołowego i siła charakteru. Sport daje mi możliwość integracji z osobami upośledzonymi wyzwala współpracę pomiędzy młodszym i starszym pokoleniem. Treningi służą mi jako miejsca spotkań, integracji ludzi i wzmacniają więzi społeczne.
Sport pozwala mi poznać moje mocne i słabe strony, w działaniu zespołowym i we współzawodnictwie z innymi. Rywalizacja sportowa pozwala mi na wyjście z zamkniętego środowiska a sport pomaga mi pokonać bariery i kompleksy związane z byciem człowiekiem niepełnosprawnym. Ruch to dla mnie rehabilitacja promująca zdrowy styl życia! Gdy patrzę na moją ścianę z medalami , pucharami jestem dumna z tego , że mam waleczne serce! Jak potoczyłoby się moje życie gdyby nie mój już mąż Januszek, mój życiowy dopalacz i afrodyzjak moja opoka. Kiedy jedziemy na wózkach to śmiejemy się , że mogliby produkować wózki dwuosobowe to siedząc obok siebie jedną ręką byśmy kręcili kołami a drugimi moglibyśmy trzymać się za ręce! A to może film techniczny o produkcji podwójnych wózków !
napisał/a: donpedro9 2013-06-20 15:17
Pojechałam samochodem po ostatni wpis na uczelnię do innego miasta. Tak zaplanowałam podróż aby wieczór spędzić z ukochanym. Wszystko udało mi się załatwić i szczęśliwa wracałam do domu. W radiu romantyczno – landrynkowe przeboje wprowadzały mnie w klimat walentynek. Byłam 30 km od domu gdy moim autkiem coś szarpnęło. Auto, chrząknęło, stęknęło i stanęło. Byłam wściekła. Próba reanimacji auta nie powiodła się. NIC NIE POPSUJE MI WALENTYNEK pomyślałam. Postanowiłam, że stopem zabiorę się do domu. Okazało się to banalnie proste, pierwsze, kiwnięcie ręką i wyrosła przede mną wielka ciężarówka, Miły, przystojny pan proponuje mi podwiezienie. Ja wskakuje bez chwili wahania. Ach jakaż ja byłam szczęśliwa.
Gdy się tylko rozsiadłam poczułam dziwny zapach. U babci na wsi podobnie pachniało a właściwie śmierdziało gdy przechodziło się obok obory. Roześmiany kierowca widząc moją przerażona minę poinformował mnie, że wieziemy świnki do chlewni. To było moje najdłuższe 30 minut w życiu. Zapachem świnek przesiąkły moje ubrania, włosy, nawet skóra. Było mi niedobrze. Tylko myśl o kąpieli i praniu ubrań trzymała mnie przy życiu. Chciałam wysiadać, ale jak bym wsiadła taka „pachnąca” do innego auta? Gehenna dobiegła końca. Kierowca wysadził mnie pod domem. Ubrania zdarłam z siebie i wrzuciłam do pralki. W łazience odkręciłam wodę i popłakałam się… wody nie było. Zadzwoniłam do Mariusza informując go, że nie było wykładowcy i przyjadę dopiero jutro. Przepłakałam 3 – 4 godziny, aż znów z kranu popłynęła woda. Nigdy kąpiel nie dała mi tyle radości. Tak to minęły mi walentynki w świńskim towarzystwie .
napisał/a: orchidea30 2013-06-20 20:36
To był wiosenny, przyjemny dzień. Jak zwykle szykowałam się do pracy, popijając w pośpiechu kawę przegryzając rogalika. Czasem zdarza się, że rano pamiętam sen. Tak też było i tym razem. Śniły mi się trzy latające lwy, troje dzieci bawiących się na dworze, oraz trzy małe zamki z piasku. Pomyślałam,że to był całkiem przyjemny sen. W pracy jak zwykle zamieszanie, stosy piętrzących się dokumentów i niechciana awaria ekspressu do kawy. Wszyscy zbulwersowani, zdenerwowani każą dzwonić po serwis a zaraz ważne spotkanie z prezesami i w dodatku awaria mojego komputera. Pomyśłalam o swoim śnie,i cyfrze 3, która się pojawiała. Do trzech razy sztuka! Po trzykroć włączyłam i wyłączyłam ekspres to samo zrobiłam z komputerem i o dziwo zadziałało! W czasie przerwy wzięłam udział w konkursie radiowym, wysłałam 3 smsy nie czekając na odpowiedź. A jednak! Zadzwonili i wygrałam telewizor! Co za szczęśliwy dzień! Nigdy w życiu nic nie wygrałam a tu taka niespodzianka. Zachęcona szczęśliwą passą poszłam wysłać lotka, skreślając liczby z trójką w tle. Hmmmm.....wieczorkiem byłam umówiona na trzecią z rzędu randkę zainicjowaną internetem. Nie byłam entuzjastycznie nastawiona, w końcu szczęścia w miłości też nie miałam..... Dzisiaj już wiem, że tamten dzień na zawsze zapamiętam z uśmiechem, gdyż wygrałam swoje szczęście za sprawą dziwnego snu. Jestem zaręczona, wygrałam telewizor i drobną sume w lotka. Kto wie, cóż się jeszcze wydarzy.:))))