Wygraj kultową lalkę Barbie i grę "Wiedźmin 3: Dziki Gon"!

napisał/a: jottete 2016-06-06 17:41
Miałam może 9 lat,jedną z moich pasji było zbieranie kolorowych naklejek (wtedy były szare czasy,początek lat 90-tych,ale dzieci wszystkich czasów uwielbiają naklejki:)).Mój starszy brat uwielbiał robić mi dowcipy typu wrobienie mnie w głupią sytuację. Nie inaczej było i tym razem. Szliśmy razem ulicą i mój brat w pewnym momencie mówi do mnie-zobacz,tu jest świetny sklep z naklejkami. Oczywiście weszłam bez chwili zastanowienia,wzbudzając popłoch w obsłudze sklepu,która niezwłocznie mnie wyprosiła. Sklep okazał się ...seks-shopem. Mój brat miał niezły ubaw,a ja jeszcze długo czerwienilam się na to wspomnienie,tym bardziej,że rodzina uznała mnie za pierwszą osobę z rodziny,która odwiedziła sekshop :)
napisał/a: gabrielal 2016-06-06 18:31
Moja najśmieszniejsza przygoda z dzieciństwa wyglądała jak żywcem wyjęta z kreskówki. Przytrafił mi się wypadek w którym – tak jak bohaterom animacji – na początku nie było mi zbyt do śmiechu, za to znajomi jeszcze przez kilka dni mieli potężny ubaw.

Miałam 14 lat, właśnie zdałam do ósmej klasy. W nagrodę za dobre oceny pojechałam na zorganizowany obóz wędrowny w Bieszczady. W plecakach mieliśmy namioty, śpiwory, karimaty i wszystko co niezbędne, by móc nocować przy szlaku. Jednym słowem byliśmy objuczeni jak muły.

Schodziliśmy z góry, a że ledwo co przestał padać deszcz było ślisko i wszyscy szli bardzo ostrożnie. Ja również byłam ostrożna, mimo to pośliznęłam się, z powodu plecaka nie utrzymałam równowagi, poleciałam do przodu kilkanaście metrów (!) i przewróciłam się. Upadłam kolanami na leżący przy ścieżce pień i trochę zdążyłam podeprzeć się rękami . Plecak z impetu prawie przeleciał mi przez głowę. To jednak nie koniec. Zamiast odsapnąć, spokojnie się podnieść ja wystrzeliłam do góry jak z procy i … dalej poleciałam w dół, skacząc i machając rękami, nogami (!) na wszystkie strony. A miałam tempo … no niesamowite podobno :) Stało się tak za sprawą os na które trafiłam. W pniu było ich gniazdo, ja je uszkodziłam, a te wściekłe zaczęły mnie gonić. No to ja w nogi, a one za mną. Muszę powiedzieć, że były szybsze i pożądliły mnie potężnie. Gdy tak zbiegałam w przelocie widziałam tylko zaskoczone twarze moich znajomych, i innych turystów, którzy nie wiedzieli co ja robię, bo osy w tym pędzie były prawie niedostrzegalne.

Gdy znalazłam się na dole, osy już dały mi spokój. Miałam użądlenia na rękach i nogach. Na szczęście nie mam żadnego uczulenia na owady i użądlenia jedynie lekko spuchły. Później, po piętnastu minutach, jak już znajomi mnie dogonili, pomógł mi kolega, który nasmarował mi miejsca użądleń zwykłym mydłem. Od razu pomogło.


Wiedźmin na Xboxa :)
napisał/a: ewikewik 2016-06-06 20:44
Nie miałam zbyt wielu zabawek bo mama wychowywała mnie sama. Znajoma podarowała mamie z myślą o mnie takie małe maskotki z łapkami jak klips, które można było przyczepić do firanki czy plecaka, tygryska i misia, przywiozła je z Niemiec. Wtedy te zabawki były bardzo modne. Bardzo je lubiłam. Ale latem zaginęły. Mama była trochę zła, bo mówiła, że zgubiłam je na podwórku. Ale ja ich nigdy nie wynosiłam, były dla mnie w sensie emocjonalnym zbyt cenne...
Przed Bożym Narodzeniem przyszła sąsiadka zza ściany, starsza kobieta. Przyniosła moje miśki, kilka gumek frotek do włosów i taką małą szmacianą laleczkę. Nasze balkony były połączone, pomiędzy nimi była taka mini barierka. Kotek sąsiadki czasem przechodził do nas przez balkon. I mały wąsaty złodziejaszek ukradł moje miśki i schował je od tyłu w kanapie dla gości u sąsiadki. A ta gości miała dopiero zimą i przy porządkach odkryła legowisko kociego urwisa. Moja radość była ogromna, mama miała dziwna minę. To pewnie przez te wymówki, że zgubiłam miśki na podwórku....
martam2491
napisał/a: martam2491 2016-06-06 21:15
Miałam wtedy 5 lat. Wspaniałe, beztroskie lata 90-te. Rodzice nie posłali mnie do przedszkola, bo mieszkaliśmy na wsi razem z babcią i dziadkiem, którzy pod ich nieobecność opiekowali się swoją uroczą, pierwszą wnuczką.
Styczeń. Nadszedł czas kolędy. Wizyta księdza była planowana w godzinach porannych, więc mama z tatą byli w tym czasie w pracy. Przygotowaniem całego domowego "ołtarzyka" zajęłam się ja z babcią. Chciałam być bardzo pomocna, więc krzątałam się tu i tam pełna zapału i energii. Stawiamy świeczniki, kwiaty, szukamy obrusu, różańca. Już prawie wszystko gotowe, zabrakło tylko kropidła. Oczywiście moje bystre sokole oko zauważyło brak tego jakże ważnego elementu, wiec dumna ze swoich odkryć wołam do babci:
- "Babciu, tylko nie zapomnij o MIOTLE do święcenia!"
Kobiecina prawie wypluła płuca ze śmiechu :D A ja nie wiedziałam, co w tym takiego śmiesznego...
P.S. Do tej pory mam kłopot z zapamiętaniem nazw rzadko używanych przedmiotów :D

Ucieszyłabym się z lalki Barbie (bez różnicy, jaka) :)
napisał/a: Erna 2016-06-07 13:41
Byłam dzieckiem niesfornym , pełnym energii i wigoru a także pomysłów na dobrą zabawę. Większości zabaw byłam pomysłodawczynią i realizatorką. Razem z moimi dwoma braćmi i kolegą z sąsiedztwa, wymyśliłam, że będziemy bawić się chowanego. Jeden szukał a reszta się chowała. Ja oczywiście wymyśliłam że muszę się tak schować aby mnie nie znaleźli, Wbiegłam na strych, gdzie było siano i schowałam się na samej stercie siana. Leżąc i czekając aż mnie znajdą ze zmęczenia usnęłam. Bracia i kolega szukali, ale nie znaleźli mnie i poszli się sami bawić. Długo mnie nie było, więc mama się zainteresowała, gdzie ja jestem. Przepytała braci i poszła mnie szukać z babcią. Babcia mnie znalazła śpiącą smacznie na sianie. Było dużo śmiechu.
Wybieram lalkę BARBIE "TAJNE AGENTKI"
napisał/a: izabela92 2016-06-07 20:23
Moje wspomnienia z dzieciństwa związane są oczywiście z wizytami na wsi u dziadków, gdzie miałam swoje koleżanki. Naszym przygodom rodem z serialu Drużyna A (w żeńskim wydaniu) nie było końca. Moje przywódcze i twórcze ADHD nie pozwalało mi długo usiedzieć w jednym miejscu. Domek zbudowany z lekko spróchniałych desek, który był naszą “bazą”, stara wanna stojąca za garażem, która była naszą furgonetką, było tego wiele… Teraz, pisząc ten tekst i wracając myślami do tamtych czasów, na twarzy maluje mi się uśmiech. Wyobraźnia dziecka nie zna granic, a nasza pomysłowość zadziwiła wtedy niejednego dorosłego.
Razem z koleżankami z sąsiednich domów stałyśmy na straży ładu i porządku. Nic nie mogło umknąć naszej uwadze. Codziennie spotykałyśmy się w naszej bazie, spisując w tajnym pamiętniku każdą cenną informację, jaką udało nam się usłyszeć, czy zaobserwować. Najlepszym siedliskiem plotek był oczywiście okoliczny sklep prowadzony przez “dużą łapę”. Taką ksywę, nadaną przez nas, miała nasza pani ekspedientka. To właśnie tam podsłuchałam jej rozmowę z moją mamą, iż w naszej okolicy grasuje banda złodziei. W mojej głowie pojawiła się myśl – jak to na moim terenie złodzieje? Niewiele myśląc pognałam ile sił w nogach do naszej bazy, zwołując po drodze dziewczyny. Musiałyśmy szybko obmyślić plan, jak zabezpieczyć nasze dobytki. Nie od parady wszystkie oglądaliśmy z zapartym tchem przygody McGyvera. Wystarczyło jedno popołudnie, a powstał plan pułapek, które później każda z nas pozastawiała na swoim terenie. Mijały dni, a po złodziejach ani śladu… Pewnej nocy usłyszałam hałas dobiegający zza okna i od razu go poznałam! To moja pułapka z puszek! Biegiem poleciałam do okna w kuchni i zza firanki próbowałam dostrzec, co tam się dzieje. Przede mną pojawiła się ciemna postać, która chciała dostać się do naszego garażu! Niewiele myśląc poleciałam do telefonu, by zadzwonić na policję. Musiałam powiadomić ich, że w domu jest złodziej. Przecież tak nas uczyli w podstawówce! Później pobiegłam obudzić rodziców. Na początku nie chcieli mi uwierzyć, bo nieraz mówiłam im na przykład, że w domu jest bomba. Jednak gdy powiedziałam, że policja już tu jedzie oboje zerwali się na równe nogi. Tata pobiegł do skrytki na broń, gdzie trzymał swoją myśliwską broń i udał się w kierunku garażu, a ja z mamą stałyśmy w kuchni obserwując, co dzieje się w ciemnościach. Nagle usłyszałam dźwięk dojeżdżającego do naszego garażu samochodu. To była policja!
Kolejne minuty były jedną wielką niewiadomą. Mundurowi pojawiali się i znikali w świetle reflektorów samochodu. Raptem widzę! Wychodzą! Tata, a za nim dwóch policjantów trzymających między sobą mężczyznę, którego nogi zwisały bezwładnie ciągnięte po ziemi. Pierwsze co pomyślałam to, że tata go zastrzelił. Wszystko wyjaśniło się, gdy w końcu tata wrócił do domu. Okazało się, że nasz niedaleki sąsiad, po dość mocno zakrapianej imprezie, zmęczył się w drodze do swego domu i postanowił sobie odpocząć w naszym garażu. I pewnie udałoby mu się to, gdyby nie zastawione pułapki, które narobiły niezłego hałasu. Policjanci zabrali naszego nieproszonego gościa do domu, a my po tak emocjonującej nocy mogliśmy iść spać. Plotka o moim wyczynie szybko obiegła okolicę, a ja stałam się bohaterką! To najlepsze wspomnienie z mojego dzieciństwa, które ze mnie - dorosłej dziś kobiety - w pięć sekund potrafi zamienić w małą dziewczynkę.



Gra Wiedźmin 3: Dziki Gon (PS4)
napisał/a: karlotta5 2016-06-07 21:24
Najzabawniejsze przeżycie z dzieciństwa? Jest jedno, którego sama nie pamiętam, ale mam sporo zdjęć z nim związanych, a rodzina lubi się z tego śmiać. U mnie również pojawia się uśmiech na jego wspomnienie. :D Zapraszam na zdjęcie z albumu rodzinnego.

Karlotta jest już dużą pannicą i ma ponad roczek. Głowę okalają piękne loczki niczym u cherubinka. Rączki wiecznie zajęte sprzątaniem, zabawą albo jedzonkiem. Buzia jest wiecznie uśmiechnięta lub... pełna jedzenia. Zawsze coś się dzieje w jej życiu... Nawet taka młoda niezależna kobietka sukcesu musi czasem odpocząć. Jak się okazuje najlepszą okazją na należyty odpoczynek jest... nauka korzystania z nocniczka. W końcu w TYM wieku pampersy noszą tylko dzieciaki, prawda? A Karlotta jest duża i pewna siebie. Siada więc na pięknym różowym nocniczku i robi kupę. Oczywiście nie byle jak - z gracją i pełnym zaangażowaniem. Spokojnie i bez pośpiechu. Łazi więc w te i we wte z nocniczkiem, a potem siada na tym nocniku z papierem toaletowym w rączkach i powtarza jak mantrę "Pomalutku, powolutku...", a rodzina z jakiegoś powodu chichocze, bo wcześniej została zebrana w celu oglądania tego jakże ważnego wydarzenia...

Wtedy jeszcze nie słyszałam o Wiedźminie, ale dziś już o nim wiem, więc jeśli jest możliwość to najchętniej wygrałabym grę "Wiedźmin 3: Dziki Gon" na PC. W końcu dziki gon zdarza się także z takim dużym nocniczkiem...
napisał/a: biala1205 2016-06-08 09:51
Ta sytuacja miała miejsce 23 lata temu.

Od mojej cioci dostałam jej ulubioną lalkę-chłopczyka. Razem z moimi koleżankami od razu pokochałyśmy moją nową zabawkę. Wyglądała jak prawdziwy dzidziuś i każda z nas chciała, żeby podczas zabawy to było jej "dziecko" ;) Dodam, że lalka była dość ciężka, solidnie wykonana.

Podczas zabawy w dom wybrałyśmy się z lalką spacer. Spotkała nas pewna staruszka i przejętym głosem powiedziała: "Dzieci, kto wam pozwolił wozić takiego maluszka w wózku dla lalek?! Powiedźcie, gdzie mieszkanie i szybko idziemy do Waszych rodziców!". Byłyśmy z koleżankami nieco wystraszone, ale zdołałam wydusić z siebie: "To jest lalka mojej cioci Joli i nazywa się Tobik!" ;):D

Do dziś się śmiejemy z koleżankami z tej sytuacji! :cool:

Wybieram grę Wiedźmin
Edit: PS4
alicemum
napisał/a: alicemum 2016-06-08 10:17
Nie pamiętam ile miałam lat... wydaje mi się że 4. Poszłam pierwszy raz z mamą do dentysty i strasznie się bałam. W momencie gdy dentysta zaglądał mi do buzi kopnełam go z całej siły w krocze. Dentysta zaczął się zwijać z bólu a ja wykorzystałam tą chwilę na ewakuacje. Za chwilę nastąpił pościg mamy za mną i pościg dentysty za moją mamą .... sorrry mamo :)
napisał/a: pao 2016-06-08 18:35
Kiedyś tam, jak to dziecko ma w zwyczaju, grymasiłam przy jedzeniu. Babcia, starym sposobem postanowiła mnie nakarmić:
- No zjedz za mamusię. Za mamusię nie zjesz?
- To teraz zjedz za tatusia.
- I za babcię.
- A teraz za dziadka.
Za misia, ukochaną lalę itd. W pewnym momencie babci skończyły się już pomysły i pyta.
- A za kogo teraz zjesz?
- Za karę!!! - odpowiedziałam zakrywając usta.

/Lalka Barbie/
napisał/a: szamiran 2016-06-08 20:30
Nie jestem przekonana, czy ta historia nadaje się do opowiedzenia. Znają ją nieliczni. Mój mąż, mama i wszyscy parafianie.
Jako czteroletnia dziewczynka ubóstwiałam mojego tatę, który w tamtych czasach posiadał dosyć długą, gęstą brodę będącą przedmiotem moich licznych zabaw. Pewnej niedzieli wybrałam się z mamą na mszę dla dzieci. To co działo się w kościele nie wzbudzało we mnie wielkiego zainteresowania do momentu, w którym na ambonie pojawił się mój tato i zaczął czytać coś z wielkiej, grubej książki. Próbowałam zwrócić na siebie jego uwagę, ale sprawiał wrażenie, jakby ostentacyjnie mnie ignorował. Zirytowana brakiem uwagi podeszłam nieco bliżej i wskazując palcem na mamę zawołałam: Tatusiu, tam jesteśmy, mamusia i ja!
W całym kościele zapadła cisza. A ja od tamtej pory już wiem, że nie każdy mężczyzna z brodą to mój tatuś. Zgadza się, pomyliłam księdza z tatą.
Od tamtej pory zawsze do kościoła zabierał mnie tato.
Gra "Wiedźmin, Dziki Gon"
napisał/a: alice139 2016-06-08 20:59
Dzieciństwo kojarzy mi się z beztroskimi czasami,
ulubionymi i kochanymi zabawkami.
Ale każdy miał swojego ulubionego przyjaciela,
którego najchętniej wszędzie by zabierał.
Mieszkałam na wsi z kochanymi Dziadkami,
i zarazem z drewnianymi zabawkami.
Mój dziadek na punkcie drewna zawsze miał bzika,
więc co z tego wynika ?
Robił z tego materiału cuda,
taki właśnie konik z drewna Mu się udał :)
Dziadek z zawodu stolarzem był,
naprawdę olbrzymi talent w Jego głowie się krył.
A Jego ręce to aż radością kipiały,
z resztą Dziadek był wtedy szczęśliwy cały.
Ten konik miał w sobie magiczną moc,
rozgrzewał mnie jak zimą wełniany koc.
Oczywiście imię mu nadałam,
Konia Franka przy sobie miałam.
Gdy po raz pierwszy zobaczyłam,
od pierwszego wejrzenia się w nim zauroczyłam.
Serducho mocniej biło, na ciele były dreszcze,
spędzonych razem chwil pragnęłam jeszcze, jeszcze i jeszcze.
Jak magnes mnie przyciągał,
do wspólnych zabaw całą mnie "wciągał.
Piękna grzywa i ogon z włóczki zrobiony,
sznurek mocno zaczepiony.
I ten wóz przyczepiany,
co ja w nim woziłam oo rany.
Ten konik był dla mnie jak piesek,
bezpieczny, mocny - bo z drewna desek.
I choć niekiedy na drodze z kamieni się wywrócił,
niczego nie złamał - chociaż się przewrócił.
Wspólne wypady na spacery,
ten konik zawsze był ze mną szczery.
Na spacery wóz odpinałam,
dodatkowego ciężaru dla Franka nie chciałam.
To były nawet wspólne wypady do sklepu na zakupy,
czasem to na wozie ciągnęłam zakupione buty.
To zabawy z sąsiadkami,
wóz był niekiedy z ziemniakami,
z których frytki robiliśmy,
i Franka także karmiłyśmy :)
To był mój przyjaciel bliski bez wahania,
ciągnąc go za sobą czułam się jak prawdziwa dama.
Koleżanki mi go zazdrościły,
smakołyki Mu przynosiły.
Nie miałam psa bo jestem na sierść uczulona,
był za to Franek - tą zabawką byłam zachwycona.
Dziadek zawsze mi powtarzał, że zabawka drewniana,
jest wytrwała, solidna a "z Ciebie to wariatka- dama" :)
Niestety przy przeprowadzce do nowego domu się gdzieś zagubił,
niestety na wieczność mi się zgubił.
Ohh kilka dni za nim płakałam,
Ale jakoś sobie radę bez Niego dałam.
Wtedy Dziadka już z nami nie było,
i już drugiego takiego się nie zrobiło.
Zapamiętany czas, zapamiętane wrażenia
BEZCENNE i nie do powtórzenia.
Dzięki Wam do dzieciństwa powróciłam,
i tak przyjemnie się zamyśliłam.