jak zakończyć małżeństwo ?

napisał/a: kardot 2009-09-01 05:48
Mam taki problem, domyślam się, że nie jestem jedynym w podobnej sytuacji, więc może ktoś coś sensownego może mi doradzić.
Za rzeczowe wypowiedzi z góry dziękuję i proszę powstrzymać się od moralizowania i agresywnych uwag.

Problem polega na tym, że chcę zakończyć moje małżeństwo,
ale nie bardzo wiem jak to zrobić w miarę bezboleśnie.
W sumie to chyba niemożliwe, ale ja już po prostu dłużej nie wytrzymam
(i tak myślę, że długo ze sobą wytrzymaliśmy - jej też niewątpliwie należy się uznanie, bo łatwym partnerem nie byłem.)

Po prostu chciałbym odejść w zgodzie, bez wielkiego dramatu, łez, kłótni itp.

Ehh, czy to w ogóle możliwe...
Może po prostu brak mi odwagi ?
Cikitusia
napisał/a: Cikitusia 2009-09-01 14:05
Po tym co tu napisałeś mogę powiedzieć tylko jedno, nie da się wyjść z małżeństwa zamykając za sobą drzwi. Nie piszesz nic o sytuacji, o tym ile jesteście po ślubie czy macie dzieci, dlaczego chcesz odejść więc nie da się nic więcej powiedzieć.
napisał/a: kardot 2009-09-01 17:50
@Cikitusia:

nie da się, w każdym razie nie jest to łatwe.
Zawsze ktoś będzie czuł się skrzywdzony...
no ale statystycznie co drugie małżeństwo kończy się rozwodem.
Więc jakoś da się to zrobić.

Nie wiem, czy takie "techniczne dane" są rzeczywiście istotne,
ale dla zaspokojenia Twojej (i innych) ciekawości, proszę bardzo:
20 lat, mamy jedno kilkuletnie dziecko.

Chcę z tym wszystkim skończyć, bo całe to małżeństwo uważam
za jedno wielkie nieporozumienie, za farsę, której po prostu nie mogę
już dłużej kontynuować.
Miłości już tu dawno nie ma (jeśli w ogóle kiedykolwiek była - wątpię),
choć ona wciąż twierdzi, że mnie kocha.
Może tak, choć raczej w to nie wierzę.

W każdym razie myślę, że gdybym ja wniósł o rozwód,
to byłbym w lepszej sytuacji na starcie, niż jeśli to zrobi ona.
Element zaskoczenia działa przynajmniej w pierwszej fazie.
oczywiście finansowo ja stracę więcej, bo będę musiał płacić
na dziecko jeszcze przez długie lata, praktycznie do emerytury.
No chyba, że ona wyjdzie ponownie za mąż, ale jak ją znam to wątpię...

Raczej się z tym pogodziłem, bo myślę, że szczęście jest ważniejsze
niż sytuacja materialna.
Nie chcę za kolejne 10 czy 20 lat patrzeć wstecz i stwierdzić,
że zmarnowałem całe życie z człowiekiem, którego wcale nie kocham
i prawdopodobnie nigdy nie kochałem.
Zycie jest zbyt krótkie, żeby pozwolić sobie na takie eksperymenty,
a może się uda, a może będze dobrze itp. BS.
W każdym razie już to przerabialiśmy i ja nie mam chęci do tego wracać.
Po prostu chcę odejść.
Myślałem kiedyś, żeby po prostu zniknąc bez śladu, ale w dzisiejszych
czasach to jest raczej niemożliwe...
Chyba po prostu zrobię to tradycyjnie. Porozmawiam z prawnikiem
i dowiem się jak to wygląda i jak dużo pensji zostanie mi po rozwodzie.
napisał/a: PolnyKwiatek 2009-09-01 20:11
Tego nie da się zrobić bezboleśnie. Można jedynie z kulturą, lub też bez kultury... Ucieczka i "znikanie" to bardzo zły pomysł, świadczący o braku zarówno odwagi, jak i odpowiedzialności, uniemożliwiający Twojej żonie próbę ułożenia sobie życia z kimś innym (przecież sądziłaby, że coś Ci się stało i martwiłaby się o Ciebie...)
Cikitusia napisal(a):nie da się wyjść z małżeństwa zamykając za sobą drzwi.

Też tak uważam.

Nie należy też zaczynać od rozmów z prawnikiem, lecz od rozmów z ŻONĄ.
Jesteście tyle lat razem, więc chyba należy jej się szczera rozmowa
i ma prawo o chęci rozwodu z Twojej strony dowiedzieć się jako pierwsza?
Doradzam Ci, abyś wyjechał gdzieś na jakiś czas i dobrze sobie wszystko przemyślał, by nie popełnić życiowego błędu.

Mówisz, że chyba nigdy jej nie kochałeś... W dniu ślub, gdy zapewne byłeś "najszczęśliwszym człołowiekiem pod słońcem", pewnie myślałeś inaczej...
napisał/a: kardot 2009-09-01 21:10
PolnyKwiatek napisal(a):Tego nie da się zrobić bezboleśnie. Można jedynie z kulturą, lub też bez kultury... Ucieczka i "znikanie" to bardzo zły pomysł, świadczący o braku zarówno odwagi, jak i odpowiedzialności, uniemożliwiający Twojej żonie próbę ułożenia sobie życia z kimś innym (przecież sądziłaby, że coś Ci się stało i martwiłaby się o Ciebie...)

Też tak uważam.

Nie należy też zaczynać od rozmów z prawnikiem, lecz od rozmów z ŻONĄ.
Jesteście tyle lat razem, więc chyba należy jej się szczera rozmowa
i ma prawo o chęci rozwodu z Twojej strony dowiedzieć się jako pierwsza?
Doradzam Ci, abyś wyjechał gdzieś na jakiś czas i dobrze sobie wszystko przemyślał, by nie popełnić życiowego błędu.

Mówisz, że chyba nigdy jej nie kochałeś... W dniu ślub, gdy zapewne byłeś "najszczęśliwszym człołowiekiem pod słońcem", pewnie myślałeś inaczej...


nie pamiętam, bym był "najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem"
ani teraz ani wtedy...

a życiowy błąd popełniłem... 20 lat temu (nie jedyny zresztą)

Rozmowy z żoną do niczego nie prowadzą. Jestem tym już po prostu zmęczony. Tak jak powiedziałem po 20 latach prób nie jestem już
zainteresowany by cokolwiek "ulepszać" czy "naprawiać".
Uważam, że nasze małżeństwo to czysta fikcja i zawsze takie było.
Puste, bez głębszej treści. Wina oczywiście leży po obu stronach,
ale ona oczywiście tego nie zauważa i obwinia mnie o najmniejszy drobiazg,
każde niepowodzenie, drobne niedociągnięcie niespełnienie oczekiwań ? itp. Czasami czuję, się jakbym był lokajem a nie mężem a ona księżniczką,
która wydaje polecenia z prędkością 10 na minutę.

Więc tak jak napisałem mam już tego dosyć i nie chcę marnować
reszty mojego życia.
Po prostu obawiam się, że jeśli z tego nie zrezygnuję teraz
to za kilka lat będzie po prostu za późno i albo skończy się to zawałem serca,
albo szpitalem psychiatrycznym, albo czymś jeszcze gorszym.

Nie widzę powodu dla którego powinienem uprzedzać moją żonę o moim zamiarze. Co mnie obchodzi jej dalsze życie ? Niech sobie ułoży jak chce z kim chce. Mnie to naprawdę, ani ziębi ani grzeje. Ona jest mi już zupełnie obojętna. Może jeszcze powinienem ją umówić na randkę ? Albo znaleźć jej
kolejnego męża ???

Myślę, że gdy dowie się o moich poważnych zamiarach odejścia,
to wykorzysta to przeciw mnie i ja znowu wyjdę na winowajcę
i głównym sprawcą całego zła na świecie.

Po prostu chcę, żeby to przeprowadzić w miarę szybko
i z jak najmniejszym dramatem. Chcę to zrobić w kulturalny sposób,
ale przede wszystkim ze względu na siebie i swoje zdrowie
niż na to czy jej to będzie odpowiadać czy nie.
Odkrycie kart nie jest, IMHO, najlepszym rozwiązaniem,
bo może dojść do sytuacji w której ona zrobi wszystko,
by mnie odwieść od rozwodu, po czym zyska czas, by sobie
to przemyśleć, zaplanować i puści mnie z torbami np. za rok.

Jeśli mam wybierać, to wolę być zrywającym związek, niż tym który
zostaje zostawiony.
Cikitusia
napisał/a: Cikitusia 2009-09-01 21:37
Po tym co piszesz stwieradzm tylko jedno..... Nie byłeś wart jej samej. Skoro uważasz że nie wiesz czy była miłość, czy w dniu ślubu byłeś szczęścliwy to po jaką cholere powiedziałeś tak? I skoro mówisz że nie widzisz sensu żeby uprzedzić żonę o Twoich planach? A Twoim największym problemem jest płacenie alimentów na dziecko, które jest Twoje..... A Ty jesteś OJCEM.... Choć dla Ciebie to chyba nic nie znaczy skoro masz takie podejscie.
napisał/a: kardot 2009-09-01 22:31
Cikitusia napisal(a):Po tym co piszesz stwieradzm tylko jedno..... Nie byłeś wart jej samej. Skoro uważasz że nie wiesz czy była miłość, czy w dniu ślubu byłeś szczęścliwy to po jaką cholere powiedziałeś tak? I skoro mówisz że nie widzisz sensu żeby uprzedzić żonę o Twoich planach? A Twoim największym problemem jest płacenie alimentów na dziecko, które jest Twoje..... A Ty jesteś OJCEM.... Choć dla Ciebie to chyba nic nie znaczy skoro masz takie podejscie.


a skąd wiesz co warta jest moja żona ?

wiesz, sam się zastanawiam, czemu powiedziałem tak.
Jak się ma dwadzieścia parę lat, to trochę inaczej wszystko wygląda...
Łudziłem się, że będzie inaczej, że się zmieni, że się wszystko ułoży itp. itd.
Poza tym znam kilka par, które zrezygnowały ze ślubu dosłownie
na kilka dni przed ślubem. Nie był to przyjemny widok. Believe me.
Gdybym ja tak zrobił odsądzony bym został od czci i wiary jak to mówią.
Byłem głupi, nie ma dyskusji, i za błedy trzeba płacić.

A czemu uważasz, że moja żona zasługuje na to, żeby ją uprzedzić ???
Szczerze powiedziawszy nie żywię do niej odrobiny sympatii.
Dlaczego mam jej ułatwiać życie, skoro ona robi wszystko, by mi je
utrudniać... nie ma tu miejsca, żeby wywlekać wszystkie szczegóły.

Z płaceniem alimentów, to grubo się mylisz. Nie mam zamiaru się od tego w żaden sposób wymigiwać - wręcz przeciwnie chcę postąpić honorowo - i dać
mojemu dziecku ile mogę - choć wiem, że jeśli dojdzie do rozwodu,
to ona zrobi wszystko, żeby mój kontakt utrudnić.
Na szczęście o prawach do wizyt decyduje sąd i to jest dość łatwe do wyegzekwowania.
Szczerze powiedziawszy do już od kilku lat odkładam na studia dla mojego dziecka.
Proszę Cię, nie osądzaj mnie w ten sposób, bo to bardzo rani. :(

Chodzi mi o to, że po rozwodzie oboje finansowo dużo stracimy.
Ale ja na pewno więcej. Ale że tak powiem wliczam to w koszty.
Chcę po prostu być szczęsłiwy chociaż przez kilka lat, co mi się
jak na razie nie udało w moim dorosłym życiu.

Po rozwodzie trudno jest dostać jakikolwiek kredyt, nawet na samochód.
Dom trzeba będzie sprzedać, co w obecnej sytuacji rynkowej wiąże się
z dużą stratą, bo brak chętnych powoduje, że trzeba znacznie opuścić cenę.
Zadne z nas pojedyńczo, nie będzie w stanie spłacać domu.

Moja żona uważa, że jestem dobrym ojcem, a ja uważam, że po prostu
do tego się nie nadaję. Szczerze powiedziawszy to ngdy nie chciałem mieć
dzieci, ale tak jakoś wyszło, że mamy.

Ja z kolei mam wrażenie, że ona potrzebowała dziecka tylko po to,
żeby się przez to dowartościować. Traktuje je jak zabawkę, jak przedmiot,
którym można się pochwalić przed znajomymi, a który staje się uciążliwy,
gdy trzeba coś przy nim zrobić - tak jak pies, fajny do zabawy - ale jak
trzeba wyjść z nim by zrobił kupę - to staje się uciążliwy.

Teraz od mniej więcej roku coś przebąkuje o drugim dziecku.
Nie bardzo wiem jak jej to wybić z głowy.
Mam kolegę, który ma 6-cioro dzieci - ich sprawa, pewnie tak chcieli
Ale po jego żonie widać jak bardzo przybyło jej lat i jak bardzo ją taka
rodzina obciąża...
napisał/a: mgX26 2009-09-01 22:36
Az zal czytac...
napisał/a: kardot 2009-09-01 22:59
mgX26 napisal(a):Az zal czytac...


a co ja mogę zrobić.
Naprawdę mam z tym problem.
Jestem po prostu całkowicie rozczarowany małżeństwem.
Uznaję moje błędy i nie chcę winić żony za wszystko co złe...
Ale po prostu nie widzę sensu, żeby to dalej ciągnąć.
Nie wiem czy jej to odpowiada czy nie, ona chyba myślała,
że świat jest usłany różami i że realia dnia codziennego jej
nie dotyczą i że ja jestem księciem z bajki.

Niestety życie wygląda zupełnie inaczej i po tym co ja się
od niej nasłuchałem przez te 20 lat, to po prostu mi się
niedobrze robi.

Wydaje mi się, że najrozsądniejszym rozwiązaniem
byłoby po prostu zakończenie naszego małżeństwa.
Wszystko ma swój koniec. Trzeba to po prostu zaakceptować.
Nie zawsze kończy się tak, że jedno umiera a drugie trzyma
go za rączkę. W pololeniu moich rodziców, może jeszcze tak często było,
ale jak popatrzę na moich znajomych i krewnych, to niewiele
jest szczęśliwych małżeństw.

Życie jest jedno, więc czemu mam się męczyć z osobą do której
nic już absolutnie nie czuję ?
napisał/a: kardot 2009-09-01 23:47
napisał/a: PolnyKwiatek 2009-09-01 23:53
Skoro podjąłeś już decyzję to odejdź. Uważam jednak, że wcale małżonek nie musi sobie w jakiś sposób zasłużyć na informacje, że planuje się rozwód.

Przez Twoje słowa przebija nie tylko żal, rezygnacja i uczucie niedowartościowania, ale też straszna niechęć do żony -sądzę, że cała ta sytuacja jest wynikiem tego, że zabrakło między Wami porozumienia.
Czy podczas tych wszystkich rozmów powiedziałeś kiedyś żonie, jak się czujesz w tym małżeństwie, co Cię boli, co chciałbyś zmienić?

Jeżeli decyzja o rozwodzie jest ostateczna, to uważam, że odchodzac powinieneś oszczędzić żonie słow typu "zmarnowałem przy Tobie 20 lat życia" itp., lecz powiedzieć co konkretnie Ci nie odpowiada.

Dlaczego nie zdecydowałeś się na rozstanie wcześniej?
napisał/a: kardot 2009-09-02 00:31
PolnyKwiatek napisal(a):Skoro podjąłeś już decyzję to odejdź. Uważam jednak, że wcale małżonek nie musi sobie w jakiś sposób zasłużyć na informacje, że planuje się rozwód.

Przez Twoje słowa przebija nie tylko żal, rezygnacja i uczucie niedowartościowania, ale też straszna niechęć do żony -sądzę, że cała ta sytuacja jest wynikiem tego, że zabrakło między Wami porozumienia.
Czy podczas tych wszystkich rozmów powiedziałeś kiedyś żonie, jak się czujesz w tym małżeństwie, co Cię boli, co chciałbyś zmienić?

Jeżeli decyzja o rozwodzie jest ostateczna, to uważam, że odchodzac powinieneś oszczędzić żonie słow typu "zmarnowałem przy Tobie 20 lat życia" itp., lecz powiedzieć co konkretnie Ci nie odpowiada.

Dlaczego nie zdecydowałeś się na rozstanie wcześniej?


Decyzji jeszcze nie podjąłem. Sam nie wiem co zrobić.
Wydaje mi się, że odejście będzie najlepszym rozwiązaniem.

Masz wiele racji z brakiem komunikacji
Czasem to mam wrażenie, że rozmawiamy zupełnie innymi językami -
tak trudno z nią się dogadać. Ja jestem raczej skłonny do ustępstw
i wcale nie uważam się za najważniejszego na świecie ani nie najmądrzejszego
w pracy jestem raczej lubiany i nikomu nie odmawiam pomocy.
Ale w pewnym momencie to już ręce opadają.
jak ktoś ci całe życie wypomina co powiedziałeś 10 czy 15 lat temu - coś
o czym ja nawet nie bardzo pamiętam czy miało miejsce.
W każdym razie zostaje taka straszna akumulacja żalu - pewnie po obu stronach, ale może ona to bardziej z siebie otrząsa albo tylko udaje,
że jest OK. Sam nie wiem.

Dlaczego nie zdecydowałem się na rozstanie wcześniej.
Nie wiem, trudno powiedzieć. Może miąłem nadzieję, że będzie lepiej,
że coś się zmieni. Poza tym żona była chora, miała ciężką operację,
więc to jest chyba trudno tak kogoś zostawić w takiej sytuacji.
W końcu, wbrew temu co tu niektórzy prubują insynuować,
mam ludzkie uczucia.
Potem parę razy mieszkaliśmy osobno z powodu pracy, czasem nawet
ponad 1000 km od siebie i jakoś to przetrwaliśmy, czasem jedno narzekało
czasem drugie.
W czasie kolejnej rozłąki zaszła w ciążę, więc też głupio byłoby odejść, nie.
No i tak minęły te lata. Ale to nie ma znaczenia.
Ja po prostu nie chcę umierając patryć wstecz na moje życie i stwierdzić,
że całe życie byłem nieszczęśliwy.
A tego szczęścia z nią się zbudować nie da.