Informujemy, że w dniu 17.07.2024 r. forum rozmowy.polki.pl zostanie zamknięte. Jeśli chcesz zachować treści swoich postów lub ciekawych wątków prosimy o samodzielne skopiowanie ich przed tą datą. Po zamknięciu forum rozmowy.polki.pl, wszystkie treści na nim opublikowane zostaną trwale usunięte i nie będą archiwizowane.
Dziękujemy!
Redakcja polki.pl

Dodatkowo informujemy, że w dniu 17.07.2024 r. wejdą w życie zmiany w Regulaminie oraz w Serwisie polki.pl

Zmiany wynikają z potrzeby dostosowania Regulaminu oraz Serwisu do aktualnie świadczonych usług, jak również do obowiązujących przepisów prawa.

Najważniejsze zmiany obejmują między innymi:

  • zakończenie świadczenia usługi Konta użytkownika,
  • zakończenie świadczenia usługi Forum: Rozmowy,
  • zakończenie świadczenia usługi Polki Rekomendują,
  • zmiany porządkowe i redakcyjne.

Z nową treścią Regulaminu możesz zapoznać się tutaj.

Informujemy, że jeśli z jakichś powodów nie akceptujesz treści nowego Regulaminu, masz możliwość wcześniejszego wypowiedzenia umowy o świadczenie usługi prowadzenia Konta użytkownika. W tym celu skontaktuj się z nami pod adresem: redakcja@polki.pl

Po zakończeniu świadczenia usług dane osobowe mogą być nadal przetwarzane, jednak wyłącznie, jeżeli jest to dozwolone lub wymagane w świetle obowiązującego prawa np. przetwarzanie w celach statystycznych, rozliczeniowych lub w celu dochodzenia roszczeń. W takim przypadku dane będą przetwarzane jedynie przez okres niezbędny do realizacji tego typu celów, nie dłużej niż 6 lat po zakończeniu świadczenia usług (okres przedawnienia roszczeń).

Konkurs "Jestem na TAK!"

napisał/a: ColorWomen 2009-05-12 22:55
Coś szalonego?
Prawdę mówiąc całe moje życie jest szalone i zakręcone jak słoik na zimę.Z pośród wielu mych przychód opowiem Wam jedną, przygotujcie popcorn i czytajcie:D

Jeszcze nie dawno jak dwa lata temu żyłam jak nastolatka imprezy , spotkania z przyjaciółmi , żyłam chwilą.
Owego dnia szykowałam się do szkoły kiedy zadzwoniła Baśka(wspaniała przyjaciółka) z propozycją aby wybrać się do nowo otwartego klubu .
Ja miałabym się nie zgodzić?Bez wahania odpowiedziałam TAK!
Wieczorem wpadła Baśka i ruszyłyśmy podbijać świat.Nowy klub nosił nazwę ,,Crazy'' co po polsku znaczy szalony.
Gdy już dotarłyśmy nie wierzyłyśmy własnym oczom.Otwarcie ala rozdanie oskarów ,czerwony dywan , szampan prawdziwy luksus.
Przy drzwiach stał bęben w którym losowało się kulki z liczbami-ciekawe po co ?pomyślałam.Bawiłyśmy się na całego lasery , mgła to coś co nas kręciło.
Nagle muzyka przestała grać , na scenie pojawił się właściciel klubu oraz wielki monitor.Poinformował nas iż kulki z liczbami które losowaliśmy to gra przewidziana na dzisiejsze otwarcie.I kto by pomyślał ,że wylosowałam oczko 21.Imprezowiczów było pełno , a prób losowań 15 więc miałam nadzieję ,że ominie mnie gra.Jestem szalona ale żeby aż tak przed ludźmi to nie.Maszyna zaczęła losować , pierwszy numer 16 zadanie :taniec na rurze.O matko , przecież to takie krępujące.I tak losowali , losowali...
W końcu ostatni numer (oby nie ja , nie ja nie ja powtarzałam w myśli) wylosowany numer to 4.Uff jak mi ulżyło , z wrażenia się spociłam, po chwili jednak okazało się że osoba z wylosowanym numerem opuściła już klub.
A więc dodatkowe losowanie :numer 21!krzyknął organizator
O nie to ja!Baśka wypchnęła mnie do przodu , strasznie się zawstydziłam i małym krokiem weszłam na scenę.
Zadanie:
Założymy Ci kajdanki ,Twoim zadaniem będzie przeszukanie 10 osób w celu znalezienia kluczyka aby uwolnić Twe ręce.Wszystkie chwyty dozwolone.

Nie wierzyłam własnym uszom,wzrok ludzi był nie do zniesienia jakby mówili zrób to ,zrób to!
Życie jest krótkie a ja młoda ,zgodziłam się.
Szukałam w spodniach , kieszeniach od koszul i nic.Zagłębiłam się ,i w końcu przy 7 osobie znalazłam.A gdzie? w slipkach jednego z mężczyzn, był przywieszony agrafką proszę sobie nic nie myśleć.
W nagrodę dostałam kluczyk i kajdanki , po mimo mych obaw bawiłam się świetnie!
Była to moja najbardziej szalona przygoda życia.Dziś jestem szczęśliwą mamą i codziennie z córeczką szalejemy na placu zabaw.Ludzie się patrzą ale co mi tam :Życie jest krótkie a ja młoda.
Monroe1591
napisał/a: Monroe1591 2009-05-13 10:18
Wybrałyśmy sie z przyjaciółkami do Krk,a że ostatnio miewamy wyśmienite humorki w związku z kończącymi sie maturami,po prostu energia nas rozpiera!
Nie miałysmy w zasadzie konkretnego celu,chciałysmy sie zabawic!
Przechodziłysmy obok sklepu z róznego rodzaju strojami,przebierankami,kostiumami itp, weszłysmy i jak małe dzieciaczki śmiałysmy sie z ciemnego płaszcza zorro,czy może gąbkowego nosa clowna,
Nagle jedna z koleżanek wpadła na genialny pomysł"robimy zakład"!
"ta,która przebierze sie za faceta i podejcie do jednego z prechodniów-dostaje od nas darmowy bilet do kina+wielka porcja lodów;)"
Na koniec dodała,że trzeba udawać obcokrajowca i podpytac o dobra kuchnie w krk.Osoba pytana nie może zorientować sie,że rozmawia z kobieta tylko z mężczyzna!;)jesli sie zorientuje,to wtedy przebrana dziewczyna stawia wszystkim kino i lody!
Jak to ja-zgłosilam sie bezapelacyjnie:D!
Kupiłam przyklejane wąsy,bodajże należały włąsnie do zorro,peruke z ciemnymi krótkimi włosami,spodnie w krate+ szelki, koszula i ciemne okulary:))
aaaaa!:D podchodze do pewnej kobiety i pytam z angielskim akcentem.."pszeprraszam..gdzie tu moooszna dobszze zjesc??"
dziewczyny chowały sie tuż za mną i płakały ze śmiechu:D Nie dlatego,że oczywiście kobietka nie dała sie nabrac na moj zart,ale dlatego,że moje okulary przeciwsłoneczne nie pozwoliły mi zauważyc,ze ta babka jest moją ciocią;D!!
ten dzień pamietam do dziś i non stop uśmiecham sie ,przypominając sobie tą zabawę.
W efekcie,żadna z nas nie musiała nikomu nic fundowac,ponieważ ciocia ,śmiejąc sie z nas niesamowicie-zapłaciła wszystkim kino i loody czekoladowee;D!
napisał/a: iwonciaaa 2009-05-13 11:58
Myślę, że każdemu zdarza się robić coś szalonego.
Moja przygoda zdarzyła się dzięki wspaniałemu chłopakowi.
Ale o tym za chwilę. Od dziecka bardzo bałam się wysokości i nawet wejście na balkon wzbudzało we mnie strach. Kiedy poznałam fantastycznego chłopaka i zostałam zaproszona przez niego do wesołego Miasteczka to nic nie wzbudziło we mnie podejrzeń.
Jednak kiedy usłyszałam, że mamy pojechać ,,diabelskim młynem'' największym w Europie (o zgrozo). Zrobiło mi się zimno. Oczywiście było mi wstyd powiedzieć, że się boje więc zgodziłam się. Kiedy byliśmy na samym szczycie i młyn się zatrzymał. To powiem , że byłam dumna. Przełamałam strach. wysokość wcale nie jest taka straszna. W najbliższe wakacje planujemy skok na spadochronie, też będzie wysoko ;)
ewavX76
napisał/a: ewavX76 2009-05-14 09:55
Jeśli chodzi o szaleństwa, to nie narzekam:))
Jedno z moich ostatnich szaleństw wiąże się z wizytą u fryzjera. Od dawna byłam posiadaczką długich włosów, ale wiadomo jak to jest po ciąży i w trakcie karmienia - zaczęły garściami wychodzić, więc postanowiłam je odrobinę skrócić. Pani fryzjerka natomiast widząc szarą myszkę postanowiła całkowicie odmienić mój image - krótkie włoski i nowy kolor.
Niestety moja pyzata buźka nie wyglądała zbyt dobrze w tej króciutkiej fryzurce i kolor też był troszeczkę za ciemny. Możecie sobie wyobrazić moją rozpacz. Ale moja rozpacz była niczym w porównaniu z reakcją mojej kochanej rodzinki.
Moja roczna wówczas córcia rozpłakała się na mój widok i w ogóle bała się do mnie zbliżyć, a mąż powiedział "I tak Cię będę kochać" (super pocieszenie;))
Od tej pory wyleczyłam się z szaleństw fryzjerskich:)
napisał/a: ~radosna_wiosna 2009-05-14 11:18
"Na żywioł"... zdarzyło mi się "iść" i nie wiem czy do końca szczęśliwie, choć fakt faktem, nadal wspominam to wydarzenie ze śmiechem

Kilka lat temu, kiedy jeszcze miałam -naście lat (te piękne czasy) byłam na tyle naiwna, że wierzyłam ludziom na słowo, zupełnie bezgranicznie i zupełnie bezwstydnie :P
Pamiętam, że było to w czasach, kiedy fascynowałam się kontaktami wirtualnymi. Właśnie w ten sposób poznałam jednego bardzo sympatycznego (jak mi się wtedy wydawało) chłopca i po bodajże dwóch tygodniach sporadycznych rozmów zapytał, czy za pół godziny nie poszlibyśmy na spacer.
W tym momencie zazwyczaj robię się ostrożna w kontaktach, jednakże czasami mam momenty, które nazywam "raz kozie śmierć" i robię najdziwniejsze nawet rzeczy właśnie pod tym hasłem. Jako, że od dawna nic takiego nie robiłam, było lato, upał i nudziło mi się strasznie, zastosowałam się do tej zasady i zgodziłam się.
Za miejsce spotkania ustaliliśmy pewien placyk, w bezpiecznej odległości od mojego domu.
Kiedy na nim pół godziny później stanęłam, nikogo nie było, tylko w oddali można było zauważyć, że ktoś wystawia głowę. Wtedy jeszcze specjalnej uwagi na to nie zwracałam z racji zdenerwowania - bo wtedy nagle przyszło opamiętanie co robię. No ale cóż, czekałam dalej i okazało się, że ta wystająca głowa idzie w moją stronę.
Przyszedł i stanął przede mną.
Że był niższy ode mnie o głowę i starszy to nic - nigdy nie zwracałam uwagi na wygląd. Że miał dziwnie obślinioną wargę - to już mnie zaniepokoiło, bo wyglądało trochę dziwnie. Że miał na włosach tyle żelu, że mogłabym zbierać rękami - co do dzisiaj uważam za kompletny obciach - cóż... uznałam, że się przejął spotkaniem i cóż... po prostu mu to wybaczyłam.
Jako, że nie chciałam, żeby to wyglądało na jakąkolwiek randkę, zaczęłam mówić o jakichś błahostkach, nic nie znaczących rzeczach.
Było nawet miło do czasu, gdy.... klepnął mnie po pupie!
Najgorsze było to, że jako nastolatka byłam zupełnie nieasertywna - to raz, a dwa, co zostało mi do dziś, w chwilach mocno stresujących zaczynam się ... śmiać.
Wtedy więc też, kiedy mnie po wymienionej wyżej pupie klepnął, zaczęłam się histerycznie śmiać i powiedziałam, że mi się to nie podoba. Chłopak ten jednak widocznie zwracał większą uwagę na formę niż treść i po prostu to zignorował, co jakiś czas klepiąc mnie po tyłku. Przyspieszyłam kroku, żeby jak najszybciej skończyć felerny spacer i - szczerze mówiąc - miałam nadzieję, że moja mowa ciała da mu coś do zrozumienia. Od tamtej pory ani razu na niego nie spojrzałam, szłam pół kroku przed nim i rozglądałam się rozpaczliwie na boki, mówiąc bardzo mało.
Tym bardziej mnie zdenerwowało, gdy w połowie naszego "spaceru" złapał mnie za rękę. Aby dać mu zupełnie do zrozumienia, że mi się to nie podoba, wszystkie palce rozczapierzyłam i usztywniłam, tak, że wyglądało, że tylko on mnie trzyma za rękę, a nie ja jego.

Kiedy w końcu, w pól godziny (normalnie tą trasą spacerowałam najszybciej w godzinę) zatoczyliśmy koło i wróciliśmy na placyk, a jak czym prędzej wbiegłam do autobusu, nerwy dały o sobie znać. Ręce zaczęły mi się przeraźliwie trząść, a z serca spadł ogromny ciężar. Dopiero kiedy byłam poza zasięgiem chłopaka, zdałam sobie sprawę, że cały ten czas byłam potwornie spięta.

Najgorsze było to, że kiedy wróciłam do domu i po jakimś czasie włączyłam komputer, zobaczyłam w opisie jednego z komunikatorów początek mojego numeru telefonu domowego bez dwóch ostatnich cyfr, którego mu nie podawałam nigdy.
Kiedy na niego zaczęłam krzyczeć, wymówił się, żer to numer do jego kolegi i że jestem przewrażliwiona.
Wtedy dopiero moja odwaga obudziła się i wygarnęłam mu, ile mogłam.


Kiedy o tym myślę, zbiera mi się na śmiech głównie ze względu na moje nieudolne zachowanie.

A co do pochopnych decyzji w stylu "raz kozie śmierć".... nadal je podejmuję, tyle, że na razie z lepszym skutkiem
luuna
napisał/a: luuna 2009-05-14 13:13
Szalona rzecz, szalona sprawa.... w moich życiu tego było mnóstwo oj mnóstwo, decyzji podjętych pod wpływem impulsu chwili.
Niektórzy mówią,że najpierw robię potem myślę, ale jakoś nieżaluje w swoim życiu wszystkich podjętych decyzji.
- Jedną z szalonych decyzji w które nieliczni wierzą to jest lot samolotem z ....Krakowa do Warszawy:) niestać mnie było na nic więcej a marzeniem był lot samolotem więc dopiełam swojego ;) Doleciałam do Warszawy a po dwóch godzinach miałam powrót - nawet na lotnisku obsługa dziwnie na mnie patrzyła - to było szaleństwo i spełnienie marzeń ;)

- kolejną szalona decyzją był wyjazd na Andrzejki z ludzmi których nieznam ;) dali ogłoszenie i pojechałam i to szaleństwo trwa do dziś bo się po prostu zakochał i niebawem nie będzie to narzeczony tylko mąż ;)

-lot na paralotnii to też decyzja chwili, byłam na wycieczce klasowej i po prostu ktoś skakał, spytała ile kosztuje, ile sie leci i już sama leciałam -moja wychowawczyni nie zdążyła zareagować bo juz byłam w powietrzu ;)
przeżycie cudowne, kapitalne....

- jazda na "motorynce" w wieku 7 lat to dopiero wariactwo, nie bardzo umiałam na rowerze a za taki sprzęt się zabrałam. Moi rodzice jak zobaczyli mnie przed ogrodem ,że nieumiem zachamować byli po prostu spraliżowani.

- a zapisanie się do straży pożarnej w wieku 17 lat i w wieku 18 ja dziewczyna na pożar pojechałam to już szaleństwo a jakie przeżycia? - nie do opisania

- miłym błędnym szaleństwa był błędny e-mail który miał iść do koleżanki a trafił do zupełnie obcej osoby ja pewna swego pisałam, pisałam aż dziewczyna odpisała,że to pomyłka.. i ta pomyłka trwa do dziś. Mineło ponad 1,5 roku klikamy ze soba piszemy, czasem nawet sie zwierzamy co prawda jeszcze się niewidziałyśmy ale ja już coś kombinuje - niemoge napisać co bo być może przeczyta i niespodzianka się nieuda. Ale ten błędny ades e-mail dał mi znajomość , szczerą prawdziwą i bezinteresowaną, Oby więcej taki bładów w moim życiu

- jednak najbardziej szalona i wariacka sprawą gdzie każdy "pukał" się po głowie była nagła decyzja o wyjeździe za granice i pisanie podań na uczelni i skócenie sesji i szybszą obronę. Każdy mi mówił dwa razy stracisz, raz studia, dwa wyjazd. Ale ja "potrzepaniec" szłam jak "burza" w decyzjach. Wszystkie pisama rozpatrzone pozytywnie i 23 maja obroniam sie na studiach, 26 obroniłam tłumacza języka migowego 28 miałam urodziny a 30 już siedziałam w samolocie i leciałam do miłości życia.... więc ja napisze po prostu niema rzeczy niemożliwych i żyć trzeba chwilą.
Andreanlina to moja przyjaciółka.
napisał/a: alcheemik 2009-05-14 15:20
Temat nawet dziś świeży bo miejsce to miała na maturze ;)
4 miesiące przez matura moja "historyczka" nie dała mi zaliczenia z kolokwium, więc na szybko "kołowałam" nowy przedmiot. Zlitowala się nademną kobieta biologii i po 4 miesiącach ja wykuta z histroii podchodziłam do pisemnej i ustnej matury z .. biologii.
Wchodzimy na sale losujemy miejsce.. numer 24 szukam tylnich lawek a kobieta z komisji mówi: to tutaj ta pierwsza ławka :( opadłam z sił, nogi się ugieły i .... porażka pomyślałam sobie. Pytania podali i jeszcze bardziej zbladłam niemiałam pojęcia o co chodzi.... więc odezwało się we mnie moje szaleństwo - ryzyk fizyk - jak mówią. W pierwszej ławce powyciagałam ściągi wygrałam co potrzebuje i pomysłałam sobie co za róznica wywalą mnie,że ściągam czy niezdam jak oddam pusta kartkę. Z sercem w gardle "ściągałam".....to czyste szalenstwo i pierszej ławce przed komisją tak ściągać ale ... udało się...

Na ustną z języka też się "blado" widziałam bo nie mam dobrego akcentu i wymowy rosyjskiego więc.... żeby poczuć sie troche lepiej przez matura jakiś czas nosiłam aparat na zęby a,że nieumiałam sie przyzwyczaić to bardzo sepleniłam i wykorzystałam okazje na maturze i ..... zdalam na 5 ;);) to był "cud" to było szaleństwo i dzisiaj jak wspominam swoją mature to tylko się uśmiecham....
3misiowie
napisał/a: 3misiowie 2009-05-14 22:06
W jednym roku poznalam chlopaka i zaczęlam pracę. Chlopak zaprosil mnie do rodziny na weekend - 4 dniowy. Problem tkwil w tym, że decyzja o wyjeździe byla natychmiastowa. Musialam sie zdecydować w ciągu kilku godzin, a przecież następnego musialam iść do pracy - pracowalam zaledwie 2 miesiące. Chęć pojechania z nim, bycia z nim razem byla tak silna, że ZARYZYKOWAŁAM.
Pojechałam, nie mówiąc nic szefowi, nie kontaktując się z nim nawet telefonicznie. W drodze nad morze zaczęlam się zastanawiać, że przecież nie będzie mnie 2 dni w pracy i dni te będą nieusprawiedliwione. Nawet żaden lekarz nie będzie chcial mi wystawić wstecznego na 2 dni zwolnienia. Więc co dalej? Żyłam dalej tymi 4 dniami wolnymi. Zadzwoniłam szybko do koleżanki, poprosiłam, żeby mnie zastąpiła przez 2 dni bo ja jestem chora i nie mam nawet sily iść do lekarza.
Wyjazd się udał :)
Szef nie miał nic przeciwko temu, że z koleżanką "dogadalyśmy się" - musialam tylko odpracować za nią 2 dni.

P.S. Ten chlopak jest dziś moim mężem :) Więc czasem warto zaryzykować.
napisał/a: emiog 2009-05-15 15:00
Szalaństwo... to te chwile z życiu które po latach z uśmiechem wspominamy ;)

Moja przygoda była niby zwykła banalna a dała tyle andenaliny szaleństwa i śmiechu,że pisząc to tu teraz nadal się śmieje.
Wyjechałam za granice.O samochodzie mogliśmy pomażyć nie na naszą kieszeń. Kupiliśmy sobie dwa kółka bo "rowerem" trudno to nazwać, taka stara zardzewiała ukraina, kierownica typu koza, ale jeździło.
Pojechaliśmy kiedyś za miasto piękna pogoda, nagle z tunelu wylatuje jakiś "biegacz" obracam się a ona wsiada na czerowny rower, robi dwa ruchy rzuca ten rower i leci dalej - zgupiałam. Bo przecież minute temu wybiegał bez rowera. Zawróciłam do miejsca zguby, kobiecym okiem "kukłam" na rower i mówie ,że fajny ,że weżmiemy lepszy niż nasz nie zardzewiały i większy taki szosowy. Mój mężczyzna popatrzył ma mnie jak by mi chciał powiedzieć,ze słonce chyba mi na głowę padło a ja uparta stałam - przecież to bezpański rower a pożądny. Pooglądałam popatrzylam i już ciągłam go sama do domu, tzn jechałam na dwóch, jechałam na jednym trzymiac drugi,nagle koła się zjechały...ja razem z tymi rowerami leżałam jak dwa złote ;) nieumiałam się z tego wyplątać - zamiast pomocy usłyszałam zostaw go i chodź. A ja się śmiałam i śmiałam sama z siebie, zebrałam się i jeszcze raz, tym razem wywrotka na asfalt już była mniej przyjemna a do domu daleko.Ja jakbym dostała głupiego Jasia śmiałam się ja całego jaki ja "wariat" jestem. Wkońcu mój facet pojechał sam do domu bo niechciał żebym mu robiła obciachu a ja dalej walczyłam z tymi rowerami, zastanawiając się o drodze czy ktoś tego nieoglada, czy ktoś nie wezwie policji ,że ukrałam. Wyglądałam z tymi rowerami jakbym po % była tak sie kiwałam i od jednej strony ulicy do drugiej....ale dotarłam do domu z rowerem. Jak się okazało miałam mnóstwo siniaków, poobijana byłam, jakbym niewiem z kim walczyła ;)cała obolała.

Jak się okazało kobiece oko zawiodło, rower miał scentrowane koła za bardzo by jeżdzić, pedało przeskakiwało czyli korba do wymiany ( dlatego biegacz siadł i wysiadł bo widział że beznadzieja).... a ,że niewiedzieliśmy gdzie to oddać,zostawić musieliśmy się za niego zabrać ;) Zaczynając od kupna narzędzi, kroby do pedałów i kół i "gratisowy" rower okazał się skarbonką bez dna ;(i mnóstwem czasu mojego mężczyny. Ja do dostarczyłam do domu, on dopraowadził do użyty, jedna ukraine sprzedaliśmy ale i tak to nie zwróciło kasy za ten darmowy-drogi rower. Ale dzisiaj dumny jeżdzi na superowym szosowym rowerze prawie nowym, bo kapitalnym remoncie. I oprócz rowera mamy wspomnienia i mnostwo śmiechu.
Jak opowiadamy teraz zajomym to sami się śmieją i mówią,że to już jet szaleństwo, że my to zawsze mamy jakąś przygodę coś zwariowanego nam towarzyszy i zawsze kazda wycieczka kończy się z przygodami.

P.S Parę dni później pojechaliśmy w to samo miejsce i zaskoczenie- stał tam "zdezolowany" motor i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć usłyszałam - "Ja miechanikiem nie jestem, nawet nie myśl" ;);)
napisał/a: Katjen27 2009-05-17 19:34
Ja opiszę szaloną przygodę, która przydarzyła mi się ponad 10 lat temu. Nie była ona zamierzona, ani tym bardziej planowana. To życie zafundowało mi kilka chwil konkretnego strachu i sporą dawkę adrenaliny... :)

Miałam kilkanaście lat i mieszkałam na wsi. Hmm, a raczej na jednym z końców świata. Z racji braku rozrywki pt. "Kino, koncerty, rajdy, etc." lubiłyśmy z najbliższą kuzynką spacerować, czy to po niedalekich łąkach, czy pobliskich lasach.
Owszem, słyszałam wiele plotek dotyczących tzw. 'niebezpieczeństw w postaci niezidentyfikowanych obiektów mężczyznopodobnych w stroju Adama', które to obiekty krążyły w lasach niedaleko naszej miejscowości. Jednakże, szczerze mówiąc, nie wierzyłam w takie historie. Co najwyżej - wywoływały na mojej twarzy ironiczny uśmieszek. No bo co 'goły chłop' miałby robić w środku lasu - wietrzyć się, bo zbieranie jagód go zmęczyło ? :)
Było upalnie, zaczęły się wakacje, a mnie naszła niepohamowana ochota na ciasto z masą poziomkową. Pycha ! Myślę sobie: 'Do lasu blisko, a poziomki rosną już nawet na jego skraju'. Wyciągnęłam z domu siostrę cioteczną i poszłyśmy na te poziomki.
Zebrałyśmy ich już ponad miarę i, w zasadzie, mogłyśmy już wracać. No ale nie, musiałyśmy przecież zainteresować się dwoma dużymi sarnami, które spacerowały nieopodal nas. Nawet nie uciekały, toteż postanowiłyśmy śledzić je przynajmniej przez chwilę.
Wiadomym jest, że sarny z natury dążą w głąb lasu, a nie na jego skraj. No i nawet nie zauważyłyśmy, kiedy tak znacząco oddaliłyśmy się od drogi...
Wtem Karola (moja siostra cioteczna) szturchnęła mnie w ramię i bezgłośnie pokazała mi, o co jej chodzi. Podążyłam za jej wzrokiem. Oniemiałam... Nie wiem, czy bardziej ze zdziwienia, czy też ze strachu. Jakieś 300 metrów od nas ktoś stał - bez ubrania, ale za to w obszernym nakryciu głowy. Osobnik ten był mężczyzną i trzymał coś w ręku - coś, co połyskiwało w przebijających się przez korony drzew promieniach słońca... Wyobraźnia podsuwała nam różne obrazy, ale jedno było pewne - zwiewamy do domu !
Ja tu się rozpisałam, ale w rzeczywistości to 'spotkanie' z nagim miłośnikiem natury trwało zaledwie kilka sekund.
Adrenalina dała nam takiego 'kopa', że biegłyśmy prawie nie dotykając podłoża - jakby elfy leśne niosły nas na swoich skrzydłach :)
Teraz cała ta szalona i podszyta strachem sytuacja wywołuje uśmiech na naszych twarzach, ale wtedy było niezbyt przyjemnie. No i z ciasta z masą poziomkową wyszły nici. Podczas biegu miałyśmy takie przyspieszenie, że wszystkie poziomki zostały rozrzucone / podeptane / porzucone / etc.
Od tamtej pory na spacery do lasu wybierałyśmy się zawsze w grupie, przynajmniej, kilkuosobowej + bonus w osobie silnego kuzyna, tudzież kumpla :)
napisał/a: phelpsiatko 2009-05-18 17:22
Jestem osobą, która z ryzykiem nie ma nic wspólnego. Zawsze staram się postepować zgodnie z rozsądkiem, przemyśleć to co mam zamiar zrobić. Raz jednak odważyłam się na coś co możnaby nazwać szaleństwem. Przynajmniej z mojego punktu widzenia było to nawet wielkie szaleństwo. Kiedy jeszcze chodziłam do liceum byłam przez te kilka lat zakochana w koledze z klasy, pech chciał, że to właśnie był jeden z najbardziej pożądanych chłopaków w szkole. Pomimo tego, że chodziliśmy ze sobą do klasy to nigdy nie zamieniliśmy słowa, do momentu, w którym powiedziałam sobie, że muszę coś z tym zrobić. Nie wiem jak to się stało, że przemogłam się i do niego podeszłam. Był sportowcem, więc zaczęłam rozmowę na ten temat, dokładnie nie pamietam o czym rozmawialiśmy. W pewnym momencie zaproponowałam mu pójście do kina i on sie zgodził. Może to głupio zabrzmiało, kiedy ja go zaprosiłam, ale udało się. Pamiętam, że strasznie ciężko było mi się odważyć, dzień wcześniej nie mogłam spać, wyobrażałm sobie, że zostanę wyśmiana przez jego kolegów... Po tym spędzonym dniu razem, coś się jednak zmieniło i przestałam zwracać na niego tak dużo uwagi jak to było wcześniej, jego czar prysł,a ja uwolniłam sie od niego, chociaż taki był pozytywny skutek mojego "szaleństwa".
napisał/a: mandarine 2009-05-18 17:34
Kilkulatka w towarzystwie o 10 lat starszego brata i kuzyna to niezbyt udane trio do wspólnych zabaw.Ci dwaj żartownisie przy każdej możliwej okazji próbowali zrobić mnie na szaro, a to zabrać piłkę i wykopać gdzieś w dal, a to naopowiadać bajerów, w które naiwnie wierzyłam, to znów nastraszyć duchami, kryjącymi się w zaroślach.
Pewnego popołudnia wymyślili zabawę, która miała polegać na tym, że po obiegnięciu całego ogrodu miałam wrócić do domu, pobiec na piętro i po dotknięciu telewizora wrócić na dół. Oczywiście zgodziłam się. Wbiegłam na górę, dotknęłam tego nieszczęsnego odbiornika i już łapię za drzwi, a tu...zamknięte. Chłopaki zabarykadowali je, zaśmiewając się wniebogłosy i nie chcieli mnie wypuścić. Ile sił w płucach wołałam na pomoc babcię, ale leciwa staruszka słuchając radia nastawionego na pełną parę zapomniała o Bożym świecie.
Niewiele myśląc, postanowiłam wydostać się sama i pokazać im, że ja też potrafię ich wykiwać. Biorąc przykład z niedawno obejrzanego filmu, w którym dziecko ucieka z domu po prześcieradle, zdjęłam prześcieradła z obu łóżek stojących na piętrze, związałam je razem, a jedno przywiązałam do kaloryfera.
Otworzyłam okno i choć wysokość trochę mnie przerażała, złapałam mocno za tak stworzoną "linę" i poczęłam zsuwać się w dół. Szło mi całkiem nieźle do momentu, kiedy zapragnęłam trochę odpocząć w połowie drogi, by ośmioletnie rączki trochę zregenerowały siły. Stanęłam więc na zewnętrznym parapecie okna na parterze. Pech chciał, że był tu pokój babci, która, choć zasłuchana w radiowej audycji, zwróciła uwagę na postać małej wnusi stojącej w oknie. Pędem je otworzyła, złapała mnie wpół i wniosła do pokoju. Oczywiście wydało się, w jaki sposób znalazłam się po "tamtej" stronie, potem wrócili z pracy rodzice i prawie płacząc ze strachu i tuląc mnie w niedźwiedzim uścisku, skutecznie wybili mi z głowy podobne pomysły. A dowcipnisie też dostali burę :D


Historia, która wydarzyła się kilkanaście lat później, czyli całkiem niedawno ;) sprawia, że na myśl o tym, co mogło mnie spotkać, włos jeży mi się na głowie.
Pewnej soboty postanowiłam wybrać się do dawno niewidzianej koleżanki. Pogaduszki przeciągnęły nam się do późnych godzin nocnych i w ostatniej chwili zorientowałam się, że zostało mi szalenie mało czasu, by zdążyć na ostatni autobus! Przenocowanie nie wchodziło w grę, a opłata za taksówkę za 30 km nie była zbyt przyjemną wizją dla kieszeni studentki. Koleżanka wpadła więc na pomysł, że poprowadzi mnie skrótem. Zgodziłam się, nie przeczuwając, że wiedzie on przez środek puszczy :eek: Maszerowałyśmy tak, prawie biegnąc, bez latarek w całkowitej ciemności, ale na autobus zdążyłam...Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co by było, gdybyśmy się zgubiły albo napotkały (ludzkie bądź nie) stworzenie o niezbyt przyjaznych zamiarach. Do dziś podziwiam koleżankę za znajomość okolicy nawet po omacku i bardziej pilnuję godzin odjazdu autobusów :p