Informujemy, że w dniu 17.07.2024 r. forum rozmowy.polki.pl zostanie zamknięte. Jeśli chcesz zachować treści swoich postów lub ciekawych wątków prosimy o samodzielne skopiowanie ich przed tą datą. Po zamknięciu forum rozmowy.polki.pl, wszystkie treści na nim opublikowane zostaną trwale usunięte i nie będą archiwizowane.
Dziękujemy!
Redakcja polki.pl

Dodatkowo informujemy, że w dniu 17.07.2024 r. wejdą w życie zmiany w Regulaminie oraz w Serwisie polki.pl

Zmiany wynikają z potrzeby dostosowania Regulaminu oraz Serwisu do aktualnie świadczonych usług, jak również do obowiązujących przepisów prawa.

Najważniejsze zmiany obejmują między innymi:

  • zakończenie świadczenia usługi Konta użytkownika,
  • zakończenie świadczenia usługi Forum: Rozmowy,
  • zakończenie świadczenia usługi Polki Rekomendują,
  • zmiany porządkowe i redakcyjne.

Z nową treścią Regulaminu możesz zapoznać się tutaj.

Informujemy, że jeśli z jakichś powodów nie akceptujesz treści nowego Regulaminu, masz możliwość wcześniejszego wypowiedzenia umowy o świadczenie usługi prowadzenia Konta użytkownika. W tym celu skontaktuj się z nami pod adresem: redakcja@polki.pl

Po zakończeniu świadczenia usług dane osobowe mogą być nadal przetwarzane, jednak wyłącznie, jeżeli jest to dozwolone lub wymagane w świetle obowiązującego prawa np. przetwarzanie w celach statystycznych, rozliczeniowych lub w celu dochodzenia roszczeń. W takim przypadku dane będą przetwarzane jedynie przez okres niezbędny do realizacji tego typu celów, nie dłużej niż 6 lat po zakończeniu świadczenia usług (okres przedawnienia roszczeń).

Konkurs "Niezapomniane wakacje"

napisał/a: agawa78 2009-07-30 20:53
Odwiedziłam wiele cudownych miejsc, przeżyłam wiele wspaniałych wycieczek. Jedną z nich nigdy nie zapomnę, bo była to prawdziwa wycieczka - przygoda z dreszczykiem.
Przeżyłam ją kilka lat temu, ale do tej pory na myśl o tamtym zdarzeniu przechodzą mnie ciarki...A było to tak:
jak co roku z paczką przyjaciół wybraliśmy się we wrześniu w Bieszczady.
Uwielbialiśmy te stosunkowo puste szlaki, piękne, barwne połoniny, atmosferę
schronisk i widok najbardziej na świecie gwiaździstego nieba, wędrówki w
samotności i wspólne rozmowy, chleb z pasztetem po drodze i wieczorną grę w
karty przy kuflu piwa.
Pewnego dnia wybraliśmy się na "łatwą, lekką i przyjemną" leśną trasę z Wetliny
do Cisnej. Żadnych wyższych wzniesień, sam relaks. Odpoczynek. Nic dziwnego, ze
podzieliliśmy się na mniejsze, 2-3 osobowe grupki, które szły od siebie w
pewnej odległości. A dzień wcześniej słyszeliśmy opowiastkę o pewnym mieszkańcu
schroniska, który zmykał przed niedźwiadkiem na drzewo i czekał na pomoc
siedząc na nim pare godzin. Pośmialiśmy się trochę i tyle. No więc tak idziemy
sobie leśnym jarem, po lewej stronie kompletny brak horyzontu. Śmiejemy się,
gadamy, plotkujemy. Nagle jedna z koleżanek stanęła: "Słyszałyście?". "Ale
gdzie tam, nic nie słyszałyśmy. Ola, nie wymyślaj!". Idziemy. I dalej języki w
ruch. Po minucie, a może dwóch, wszystkie trzy stanęłyśmy. I teraz już
usłyszałyśmy. Gdzieś z oddali, z tej nieszczęsnej lewej strony wyraźnie
dochodził jakiś mruk! Trochę się zdziwiłyśmy raczej bardziej niż
przestraszyłyśmy, ale wyraźnie coś tam było! Nic to, idziemy dalej. Nie
zdążyłyśmy zrobić kroku, gdy teraz po prostu huknęło, zaryczało, i był to ryk
przeraźliwy! i było to tuż koło nas! W życiu takiego nie słyszałam i w życiu
tak się nie przeraziłam. Nie tylko ja, bo zaraz widziałam podskakujący plecak
Magdy, która pędem rzuciła się w dół. Z Olą nie miałyśmy zamiaru czekać, aż
niedźwiedź (byłyśmy przekonane, że właśnie jego ryk słyszymy) stanie nam na
drodze. Biegiem ruszyłyśmy za Magdą. "Cholera, same buki, bez bocznych gałęzi,
nie da się nawet na nie wdrapać". "Czy misie szybciej biegną w górę, czy w
dół?" "W razie czego to zrzucamy plecaki" - różne pomysły przychodziły nam do
głowy. "Byle do jeziora" - nie wiem czemu wydawało mi się ono głupio ostoją
bezpieczeństwa. Przecież niedźwiedzie doskonale pływają!
Zasapane dobiegłyśmy do jeziora. Ani razu nie oglądnęłyśmy się za siebie. Cud,
że nie skręciłyśmy nogi. Dopiero tam zobaczyłyśmy, że za nami biegnie reszta
ekipy, nie mniej przerażona. Wtedy wcale nie było nam do śmiechu!
Do dziś dnia nie wiem, czy rzeczywiście stanęliśmy na drodze niedźwiedziowi,
czy był to tylko jeleń na rygowisku. I nigdy się o tym nie przekonam. Zawsze
jednak będę pamiętać o "łatwej, lekkiej i przyjemnej" leśnej trasie z Wetliny
do Cisnej!
Ale Bieszczady i tak polecam wszystkim, bez wyjątku. Gorąco!!! :)
napisał/a: kobietka29 2009-07-30 22:35
w zeszlym roku z dnia na dzien postanowilismy z ukochanym spakowac samochod i pojechac do chorwacji pod namiot. nie mielismy nic z kempingowych sprzetow, ale namiot porzyczylismy od jednych znajomych, dmuchany materac od innych. z moich wspomnien z dziecinstwa pamietalam, ze bardzo wazne jest tez miec klapki pod prysznic i zapas papieru toaletowego, co energicznie zapakowalam. i pojechalismy. kiedy tylko dotarlismy do morza poszukalismy kempingu. i zaczela sie zabawa. rozkladanie namiotu okazalo sie syzyfowa praca. wbijanie sledzi w lekko kamienista ziemie graniczylo z cudem. przydalby sie mlotek. ale udalo sie. nastepny krok: materac. i znowu error, bo materac elektycznie pompowany, a na koncu kabla wzykla wtyczka kontaktowa. a zapalniczka samochodawa? no trudno, materaz pod pache i spacer do pierwszej przyczepy kempingowej. dobrzy ludzie udostepnili nam wtyczke. i materaz zaczal sie pompowac. i pompowal sie. i pompowal. i rosl. i rosl. a nam oczy rosly proporcjonalnie do materaca. okazalo sie, ze materac nie zmiescil sie do namiotu, hahaha. pierwsza noc byla masakryczna, prawie na golej ziemi, nie moglismy sie doczekac przyzwoitej pory porannej, zeby wstac. ale potem plaza, slonce, cieple morze i przypadkowe rozwiazanie problemu materacowego: dmuchany zwykly materac do polywania. plywalo sie na nim swietnie, spalo jeszcze lepiej. a jak juz sie usmazylismy na sloneczku przyszla pora na wycieczke krajoznawcza. ale zeby bylo weselej auto zostalo pilnowac namiotu, a my wypozyczylismy skuter. skuter, ktory w teorii mial nie przekraczac 60km/h, zwawo wyprzedzal ciezarowki na kretych, gorskich drogach chorwacji, masowo mordowal niczego nie spodziewajace sie insekty (glownie nasze kolana to robily), a moj mistrz kierownicy przyprawial mnie o zawal serca co trzy minuty. dojechalismy do miasteczka, gdzie stalo piekne rzymskie koloseum. luzne i przyjemne zwiedzanie moglismy zaczac tuz po wymysleniu co zrobic z kaskami, bo noszenie ich nie bylo zbyt fotgeniczne. do skutera schowal sie tylko jeden. po krotkiej naradzie drugi zostawilismy u przemilej pani w kiosku z gazetami, ktora zgodzila sie go przechowac chyba tylko dlatego, ze nasza prosba kompletnie ja zaskoczyla. ale wycieczka sie udala, widoki przepiekne, a pani w wypozyczalni skuterow oniemiala, ze przejechalismy 200km na tym bzyku.
potem znowu slonce, plaza, morze, rybki w smazalni, smarowanie sie na wzajem filtrami i wieczorne ogniska na kempingu.
z rzeczy, ktorych nie mielismy a przydalyby sie: taleze, sztucce, kubki, jeden porzadny noz, cos do zaparzenia porannej kawki, mini lampka do namiotu...
w tym roku tez tam bylismy. tylko troszke lepiej przygotowani :)
napisał/a: akinom44 2009-07-30 23:42
Aktywny weekend!

Składniki:
wycieczka nad polskie morze
dużo humoru
trochę wigoru
towarzystwo odlotowe
i hasło ortograficzne:
Morze na wszystko pomoże!
karolka_s
napisał/a: karolka_s 2009-07-31 01:06
To były moje pierwsze prawdziwe wakacje z moim chłopakiem. Ciężko na nie pracowaliśmy i dlatego radość z nich była podwójnie wielka. Na nasze wspólne wakacje w czasie studiów pracowaliśmy ciężko cały lipiec. By wyjechać musieliśmy kupić sobie namiot, kurtki, karimaty, śpiwory, no i oczywiście prowiant. Cel naszej podróży był bliżej nieokreślony, wiedzieliśmy że chcemy jechać do Włoch. Oczywiście jak to studenci, nie posiadaliśmy własnego środka lokomocji, więc korzystaliśmy z uprzejmości kierowców zarówno tu w Polsce jak i za granicą. Kiedyś autostopem podróżowało się prościej i bezpieczniej. Dojechaliśmy do Wenecji, po drodze zwiedzając Pragę, Bratysławę, Wiedeń, Triest. Spaliśmy pod gołym niebem lub na dworcu, czasami cale dnie nic nie jedliśmy, szliśmy 10 km po autostradzie w pełnym słońcu, bo nikt nas nie chciał zabrać. Byliśmy wolni, jechaliśmy gdzie chcieliśmy, robiliśmy co chcieliśmy. Podróż moja była niezapomniana, bo dzięki niej oprócz tego, że poznałam i widziałam miasta i zabytki, których wcześniej nie dane było mi zobaczyć, to także dokładnie poznałam swojego chłopaka, obecnie szczęśliwego męża i ojca naszych dzieci. Poznałam na co go stać, jaki jest odpowiedzialny za nasz los, jaki opiekuńczy i jaki zaradny. To była nasza cudowna podróż nie tylko krajoznawcza, ale także podróż w głąb naszych serc i duszy, dzięki której bardzo dobrze poznaliśmy się.
napisał/a: agusia32 2009-07-31 01:29
W Nałęczowie cudownym bez reszty się zakochałam...
Tylko trzy dni za krótkie w SPA tamtejszym spędzałam!
Spokojne, piękne miejsce oraz park zjawiskowy,
Przepysznie grzeszne jedzenie i pokój komfortowy...
A zabiegi to bajka: i bicze, i masaże,
Zabawne prądem rażenie i - tutaj się rozmarzę -
Doskonałe od stresu i napięcia zwolnienie:
Rozkoszne fango, czyli dla ciała ukojenie...
Ciepły na plecy okład, wspaniała atmosfera
Wyciszenie i spokój, zewnętrzny świat nie uwiera...
Nałęczów w mojej pamięci pierwsze miejsce zajmuje
Urok tego miasteczka każdego oczaruje
Wszystkie Polki powinny mieć go w darmowym pakiecie
Rozpieszczania potrzeba każdej przecież kobiecie
napisał/a: plotka 2009-07-31 02:06
Najpiękniejsze wakacje? Odpowiedź jest bardzo prosta :) To wrzesień zeszłego roku.
Początek wakacji zapowiadał się nieciekawie. Brak urlopu w preferowanym terminie, kłótnie z partnerem, dużo niespełnionych planów..
Wrzesień wydał mi się okropnym miesiącem na wypoczynek. Chłodno, ciemno i jakoś tak jesiennie. Szczerze mówiąc zaczęłam popadać w lekką depresję związaną z brakiem wyjazdu w środku lata, z brakiem plaży i morza. Jedyną rozrywkę zapewniała mi moja wieloletnia pasja- bieganie. To uczucie wolności, kiedy nic nie trzyma przy ziemi, ten wiatr, który szumi w uszach jakby dopingując, horyzont, który wciąż się oddala.. To biegając czułam się wolna.
W planach wakacyjnych miałam tylko jedno: wyjazd do Warszawy na 30 Maraton Warszawski. Przymierzałam się do przebiegnięcia maratonu kilkakrotnie, jednak zawsze coś okazywało się być ważniejsze i nie udało mi się pokonać tego dystansu. To było moje marzenie od kilku lat. Wejść na tą "górę Bogów', udowodnić sobie, że nie ma rzeczy niemożliwych. Biec przez 42 kilometry i zwyciężyć samą siebie. Marzenie, które wydawało mi się nie do spełnienia.
27 września spakowałam się tak jak to robiłam zawsze. Buty, skarpety, oddychająca odzież, mp3- to wszystko co potrzebowałam do szczęścia. Mój partner przywiózł mnie do Warszawy i podtrzymywał na duchu.
Wiedziałam, że to zrobię.
Następnego dnia stanęłam na linii startu. Tłum ludzi dookoła, uśmiechy, rozmowy, życzenia. Moja rodzina- biegacze. Wystrzał- i zaczęło się.

42 kilometry. Najpiękniejsze w moim życiu. Meta po 4 i pół godziny.

Łzy. Łzy szczęścia i niedowierzania. Udało się? Udało się!

A zaraz potem- mój mężczyzna klęczący przede mną z pierścionkiem.


To miały być beznadziejne wakacje. Tylko jeden zaplanowany wyjazd.
Wyjazd, z którego wróciłam z medalem i narzeczonym.
Więcej nie chcę :)
napisał/a: mandarine 2009-07-31 13:03
Wakacje, które najbardziej zapadły mi w pamięć miały miejsce przed sześcioma laty. Do dziś na wspomnienie zdarzenia, które sprawiło, że owe wakacje zapamiętam do końca swoich dni, czuję niemiły ścisk w żołądku. Na początku urlopu rozpoczęły się gorączowe poszukiwania miejsca na nasze rodzinne wakacje poza granicami kraju, wybór tym razem padł na Turcję. Byłam zachwycona urokiem Alanyi, całkiem odmiennym "klimatem" kraju od naszego rodzimego,a najbardziej tym, że niektórzy bazarowi kupcy porozumiewali się z nami po polsku. Nabyliśmy mnóstwo pamiątek, od unikatowej (choć nieco tandetnej ;)) biżuterii i po ręcznie tkany dywanik, który do dnia dzisiejszego zdobi przedpokój. Cały ten czar i zachwyt miejscem przyćmił nasz zdrowy rozsądek, a tyle się mówi o zachowaniu ostrożności w krajach arabskich. Wraz z rodzicami postanowiliśmy wybrać się na samotne zwiedzanie okolicy, daleko było do wieczoru, zresztą nie mieliśmy zamiaru zbytnio się oddalać :rolleyes:. Szliśmy tak kamienistą drogą, rozglądając się z zaciekawieniem, aż nagle jakby spod ziemi "wyrosło" przed nami kilku młodych chłopaków, z ich min wywnioskować można było niezbyt przyjazne zamiary...Stanęliśmy jak wryci. Oni poczęli krzyczeć coś po turecku, nagle jeden z nich wyciągnął nóż, wiedzieliśmy już, że chodzi im o pieniądze :eek:. Czułam serce w gardle, jego bicie wydało mi się słyszalne na parę metrów, kurczowo ścisnęłam dłoń ojca. Cóż było robić, nie zamierzaliśmy ryzykować życiem, rodzice stracili gotówkę (na szczęście dokumenty zostały w hotelu) i nowy cyfrowy aparat, ja musiałam oddać pamiątkowy złoty pierścionek...do samego końca wyjazdu baliśmy się opuszczać hotel nawet z przewodnikiem. Oczywiście nigdy swoich rzeczy nie odzyskaliśmy, a do dziś na wspomnienie o Turkach dostajemy gęsiej skórki :(. I na przyszłość wybierzemy się z pewnością w "nieco" bezpieczniejsze rejony na zagraniczne wojaże.
napisał/a: tessa1 2009-07-31 14:35
Niezapomniane wakacje? Dla mnie są to pierwsze, "poważne" wakacje z moją córką. To wakacje sprzed 10 lat! W głowie się nie mieści jak ten czas szybko leci. Był to wyjazd w Pieniny do Szczawnicy – miejscowości uzdrowiskowej. Spędziliśmy tam 6 dni. Wyjazd był dla nas nie lada wyzwaniem, ponieważ przejechaliśmy Fiatem Cinquecento z Mazur na południe prawie 700 km! Zabraliśmy wtedy naszą 7 letnią córeczkę na niewysoką Bryjarkę – szczyt górujący nad Szczawnicą - tak zaczęła się jej i nasza miłość do gór - między innymi dla tego te wakacje są niezapomniane, wyjątkowe i darzymy je szczególnym sentymentem. W 1999 roku nieznana była jeszcze Grecja, Chorwacja, czy Turcja, niewielu było stać na takie wojaże, więc poznawaliśmy to co u nas najlepsze :)
maniga17
napisał/a: maniga17 2009-07-31 16:50
O dziwo, wycieczka która najbardziej zapadła mi w pamięć, odbyła się gdy byłam jeszcze 8 letnią dziewczynką. Była to moja pierwsza wyprawa za granicę. Wtedy doszło do mnie, że świat nie kończy sie na naszej polskiej ziemi. W miarę przekraczania kolejnych granic, słyszałam różne języki, poznawałam nowe zwyczaje i krajobrazy.
Miejcem docelowym był Paryż, którego urok zachwycił nawet tak małe dziecko. Ja jednak widziałam to miasto zupełnie inaczej, niż obecni ze mną dorośli. Dla mnie była to podróż w dosłownie bajkowy świat. Katedra Notre Dame? Monumentalny zabytek? Nic bardziej mylnego, przecież to miejce zamieszkania Dzwonnika z Notre Dame.
W tym, że Paryż i jego okolice są bajkowym miejscem, utwierdziła mnie do końca wizyta w Disneyland'zie. Wszyscy moi bajkowi idole ożyli. Częśc z nich mogłam dotkąć, innych odwiedzić w chatkach, statkach i zamczyskach. Nawet karuzele, które tak uwielbiałam, były wyłącznie przerywnikiem, dla moich bajkowych przeżyć. Podczas tej wycieczki, czułam się jak jedna z bohaterek filmów Disney'a. Dla 8 -letniej mnie, było to spełnienie najskryszych marzeń.
Choć mineły już lata od wizyty w tej bajkowej krainie, we mnie wciąż tlą się te ciepłe wspomnienia. Kiedy sama będą mamą, na pewno zabiorę swoje tam swoje dzieci, aby choć przez jeden dzień mogły poczuć to bajeczne, beztroskie szczęście.
anakea30
napisał/a: anakea30 2009-07-31 20:41
Grecję kocham! Za ciepły piasek pod nogami. Za słońce, które dodaje energii, ale nie spala na czarny węgiel. Za Olimp, który góruje ponad krajem, wciąż nam przypominając, że nie jesteśmy sami...
Moją Grecję poznawałam stopniowo. Wiele lat temu, na niedługo przed obroną pracy magisterskiej, dostałam telefon: jest transport i nocleg, jedziesz?
Zapakowałam kilka książek do walizki, trochę ubrań, krem z wysokim filtrem, i wraz z siostrą ruszyłyśmy. W podróż, która miała się okazać niezapomnianymi wakacjami.
- Co to ma być? Grecja? - już po trzech dniach marudziłyśmy na plaży, ciągle nacierając się kremami.
- Ech, mogłyśmy jechać nad Bałtyk, i to samo byłoby - odparła w pewnej chwili moja siostra, a ja nie mogłam się z nią nie zgodzić.
Plaża nieduża. Ludzi (Polaków!) tłum. Co kto wszedł do wody, zaraz pojawiało się jakieś uczulenie. A na dodatek... częściej padało, jak nie padało.
W końcu zaczepili nas jacyś Grecy. Porozmawialiśmy chwilę, i wróciłyśmy do hotelu. Skąd miałyśmy wiedzieć, że trafiłyśmy na wyjątkowo nachalnych facetów?
Trzeba było następnego dnia się ewakuować z jednej części plaży, i przenieść na drugą. Równie niestety zatłoczoną, i bardziej kamienistą. Co tam!
- Zero Greków. Zero! - rzuciła moja siostra na odchodnym, i dzielnie poszła się kąpać. Jak stwierdziła, uczulenie już ma, więc kilka więcej czerwonych plamek jej różnicy nie robi.
Co mogłam robić? Ano, siadłam z książką w ręku i zaczęłam czytać.
Nagle słyszę. - Hej! - i w ostatniej chwili złapałam lecący w moim kierunku... krem do opalania.
Jakiś Grek rzucił mi go z daleka, tłumacząc, bym się nasmarowała.
Wiem, miałam się nie odzywać, ale... co tam, coś tam zaczęłam się go pytać.
I taki był początek najwspanialszych wakacji.
Grek okazał się typowym? nietypowym? Grekiem? Nie wiem. Na pewno odbiegał znacznie od stereotypów. Nie podrywał. Nie spóźniał się. Nie narzucał.
Za to, porwał mnie i siostrę na typowo grecką plażę... dziesięć minut dalej.
Czy to możliwe, że woda może mieć taki kolor, że patrząc w horyzont, zapomina się o całym świecie? Czy można spędzać kolejne dni na plaży, sącząc kawę i zajadając greckie przysmaki, i zachwycać się szumem fal?
Czy można poczuć się w Grecji jak w domu?
Oczywiście!
Przy plaży uroczy lokal. A w nim, grecka gościnność. Już po godzinie czułam się jak u siebie! Wszyscy mili, życzliwi - właściciel owoce z sadu przynosi, i częstuje. Płacić za coś? Przecież niewiele jemy, a on to ma pod ręką - stwierdził, opowiadając przy tym o swoim życiu, codzienności, radościach i smutkach.
Miałyśmy okazję z siostrą wyruszyć na spotkanie z Olimpem. Nocą! Gwieździste niebo nad nami, ciemność przed nami, i wędrówka do wodospadu. A jednak, bogowie olimpijscy czuwali nad nami.
Miałyśmy okazję podziwiać miasteczka pogrążone w ciemności, skąpane światłem, z położonych wysoko wsi.
Miałyśmy okazję spacerować szlakami nieznanymi polskim turystom.
Miałyśmy okazję śmiać się, śpiewać i tańczyć na plaży.
Miałyśmy okazję doładować się taką dawką pozytywnej energii, że starczyło jej na długie, jesienne wieczory.
Miałyśmy okazję nie biec, nie pędzić, nie śpieszyć się.
Chłonąć Grecję wszelkimi zmysłami. Podziwiać, i widzieć... nie tylko patrzeć.
Do dziś jestem wdzięczna losowi, że poznałam Grecję inną. Taką... swoją!
I za każdym razem, gdy wracam do Grecji, czuję, że jadę do siebie. Choć dom mam tu, tam jest moje serce. Od tamtych, niezapomnianych wakacji.
napisał/a: redrum 2009-07-31 21:45
Niezapomniane Wakacje... Właśnie przeżywam już po raz osiemnasty letni czas wypoczynku i sięgając myślami wstecz, muszę przyznać że wakacyjnych wyjazdów miałam niewiele... Jednak to żaden z nich nie zasługuje na miano tego niezapomnianego - mogę tak natomiast nazwać lipcowy i sierpniowy czas, który spędzałam w rodzinnej miejscowości gdy miałam 9 lat...
Razem z moim bratem oraz dziećmi sąsiadów niemiłosiernie się nudziliśmy, ucieszyliśmy się więc ogromnie, gdy ich rodzice pozwolili bawić się nam w starym barakowozie stojącym już od dłuższego czasu na ich posesji. Zaczęła się zabawa... Postanowiliśmy, że urządzimy z owego miejsca prawdziwe mieszkanko, w którym będziemy mogli się bawić i spędzać całe dnie... Nie pytajcie jak, ale udało nam się umeblować nasz domek prawdziwą kanapą, krzesłami, dywanami, stołem... Sąsiedzi z chęcią pomagali nam, użyczając wszystkiego, czego sami już nie potrzebowali, a nasza fantazja nie znała granic. Zwieńczeniem naszej "wprowadzki", było zorganizowane przez nas dla rodziców i sąsiadów przyjęcie, na którym nie zabrakło loterii fantowej z drobnymi, aczkolwiek zabawnymi nagrodami, oraz przeróżnych smakołyków (m.in. tortu porzeczkowego, do wykonania którego zniszczyłyśmy z koleżanką mnóstwo galaretki, zanim zorientowałyśmy się, że nie należy rozpuszczać jej w zimnej wodzie :D). Najważniejszy jednak tego dnia okazał się "chrzest" i nadanie mieszkanku imienia. Tak oto butelka z oranżadą została rozbita o ścianę barakowozu, który od tego dnia miał nosić dumną nazwę "Montana". Kolejne tygodnie wakacji spędzaliśmy właśnie w Montanie, bawiąc się, wieszając na ścianach kolejne obrazki i plakaty czy też po prostu ukrywając się przed gorącym słońcem...
Żałuję, że nie jestem już dzieckiem i nie potrafię z tak wielką dozą wyobraźni zagospodarować swój wakacyjny czas, gdy brakuje pieniędzy na wyjazd... Widzę jednak przed sobą światełko nadziei - już za kilka dni wprowadzam się z koleżankami do naszego własnego, studenckiego mieszkania - może przy jego urządzaniu przypomnę sobie o Montanie i o tym, że wystarczą tylko chęci by zawsze dobrze się bawić i stwarzać coś z niczego? :)
napisał/a: tanzanit 2009-07-31 21:49
"I wtedy przyszedł maj...zamieszał w moim sercu". Prawie wszystko się zgadzało. Nie maj jednak, lecz lipiec. Upragniony lipcowy urlop w zeszłym roku. Na początku planowałam spędzić go nad naszym polskim morzem, potem zapragnęłam spożytkować czas wolny na działce, jednak ostatecznie zdecydowałam się przyjąć zaproszenie przyjaciółki i powczasować się we Włoszech. Aga wyszła za mąż i zamieszkała tam kilka lat temu, co roku nalegała, bym przyjechała i zamiast wydawać na hotel, zatrzymała się w jej domu.
Spakowałam więc najpotrzebniejsze rzeczy i oto przybyłam do San Vincenzo. Urokliwa nadmorska miejscowość zachwycała pyszną włoska kuchnią i bezchmurnym niebem. Największy jednak zachwyt wzbudził we mnie znajomy Agi, który pewnego dnia wpadł pożyczyć coś od jej męża. Kevin wyjechał do Włoch jako mały chłopiec, jednak rodzice pielęgnowali w nim rodzime korzenie i po polsku mówił całkiem dobrze. Spędzaliśmy długie godziny na rozmowach na każdy temat, spacerowaliśmy wieczorami po plaży trzymając się za ręce, zakochałam się po raz pierwszy tak naprawdę. Szarmancki, szalenie przystojny, wrażliwy typ. Miał w sobie coś takiego, co przyciągało niesamowicie. Tych kilka tygodni określiłabym jako jedne z najpiękniejszych chwil mojego życia, chciałam tam zostać, gdybym tylko mogła...
Niestety, czas było przejrzeć na oczy, zdjąć różowe okulary i wracać do codziennych zajęć. Tęskniłam za dotykiem jego silnych ramion i łagodnym spojrzeniem. Nie mogłam znaleźć sobie miejsca, wciąż o nim myślałam. Pewnego dnia zjawił się przed drzwiami mojego domu z bukietem róż. Nie wierzyłam własnym oczom. Przebył tyle kilometrów, by powiedzieć mi, że mu mnie brakuje i że wróci do Polski, by ze mną zostać. Dotrzymał słowa. Obecne wakacje spędzamy razem, w Polsce. Ale to właśnie tamte są dla mnie niezapomniane, bo całkiem odmieniły moje życie :)