Spieszmy się kochać ludzi...

napisał/a: abi2 2009-07-02 19:54
kasiasze, to, że Tadeusz ma 66lat nie znaczy wcale, że jego doswiadczenią życiowe są wyznacznikiem słusznych decyzji. Chociaż jego wybory dla niego samego był jak najbardziej korzystne tylko szkoda, że dla byłych żon nie zawsze. Gdy żył z Moniką to jakoś nie było super relacji z dziećmi z pierwszego małżeństwa. Zatracił się przecież w swoim nowym związku. I żeby była jasność ja neguję postawę Tadeusza tylko z jednego, jedynego powodu, że mimo, że było w związkach źle to kończył je zdradą. Nie rozstawał się wczesniej mimo, że było źle i nie szukał sposobu na nowe życie i nowej partnerki jako człowiek po rozwodzie tylko robił to w najokrutniejszy sposób. Wymieniał starą jak znalazł nową. Stąd ten niesmak. Przynajmniej u mnie.
napisał/a: arTemida 2009-07-02 19:56
Szczerze mówiąc to jako mężatka z lekko ponad rocznym stażem poczułam się niepewnie:nie chciałabym szukać szczęścia gdy nie będzie mi się układało z mężem, nie chciałabym żeby on to robił.
Mam nadzieje że zobowiązanie jakie podjęliśmy przed Bogiem w dniu ślubu czyli wierność, uczciwość i trwałość będą silniejsze niż chwilowe poczucie pustki w małżeństwie.

T_A_D_E_U_S_Z napisal(a):Ludzie zaglądający na takie fora zazwyczaj sami mają swoją historię - są zdradzani lub zdradzają, czekają aż partner porzuci swoją dotychczasową rodzinę lub zastanawiają się, czy sami powinni odejść

No chyba za krótki staż na forum żeby takie bezpodstawne opinie formułować.
napisał/a: ~gość 2009-07-02 20:34
To sie już robi żałosne. Jakoś T_A_D_E_U_S_Zu nie miałeś cierpliwości do ratowania poprzedniej rodziny ,wyrzuciłes ich na śmietnik kiedy tylko pojawiła się Monika (której nawet nie znałeś skoro okazała się takim potworkiem po ślubie) więc prawdopodobnie te emocje których zabrakło w pierwszym związku koncentrowały się TYLKO na fizycznym wyglądzie. A teraz wielkie słowa jak to pragnąłeś z nią wszystko naprawić. Śmiechu warte. Widocznie pierwsza żona i dzieci z pierwszego małżeństwa nie były godne tych napraw, nawet nie stać Cię na to by więcej o nich wspomnieć poza paroma linijkami.
I nie narzekaj i powstrzymaj sie z tekstami "kim jesteście żeby mnie oceniać" raz piszesz na forum publicznym swoją historię której treść moze bulwersować ,dwa nazywasz własny egoizm "miłością" (zaznaczę dzień w kalendarzu kiedy przyjmę do wiadomości, że miłość ma guzik wspólnego z bezinteresownością i wszystkimi innymi boskimi przymiotami), trzy Twoja historia jest historią zdrajcy (nazywajmy rzeczy po imieniu) ,a większość forum stanowią zdradzeni i pewnie będziesz miał wielkie szczęscie tego nigdy nie zrozumieć, ale ze strony zdradzonej sytuacja wygląda zupełnie inaczej niż tego, który wymienia rodzinę na nową, a cztery , Czy Ty jesteś taki doskonały, że nikogo nie oceniasz? np żadnej ze swoich byłych partnerek nie oceniałeś w momencie zdradzania?

Pitiful napisal(a):Dzieje egoisty, który sam chyba sobie próbuje udowadnić, że w życiu postępował tak jak należy.

Zgadzam się, ale dobrze że ta historia się pojawiła, żeby przynajmniej wiedzieć jak NIE należy postępować.
napisał/a: T_A_D_E_U_S_Z 2009-07-02 22:03
abi, pierwszej żony nie zdradziłem. Monika była jedynie katalizatorem, ale związek z nią rozpocząłem dopiero po rozwodzie. Owszem, zawaliłem sprawę jeśli chodzi o Agatkę i Tomka – byłem zaślepiony miłością (jak mi się wtedy wydawało), żałuję tego z całego serca, ale nie cofnę czasu... Wielokrotnie rozmawiałem z dziećmi, wylaliśmy wspólnie wiele łez, opowiadaliśmy sobie o naszych odczuciach, żalach, wątpliwościach i nadziejach, ale w końcu się udało. Monikę zdradziłem. Nie ma na to usprawiedliwienia, nawet nie próbuję go szukać. Ale zerwałem kontakt z moją „kochanką” i wróciłem, żeby wszystko naprawić. Starałem się. Bóg jeden wie jak bardzo, ale nie udało się. Miałem dwa wyjścia: poddać się i żyć dalej z kobietą, która potrzebowała mnie jedynie z chęci posiadania i zapewnienia wysokiego poziomu materialnego i gdyby nie jej konserwatywna rodzina, mieszkająca w malutkiej miejscowości, która nie akceptowała rozwodów, to pewnie sama by ode mnie odeszła...Lub odejść, zapewniając jej i dziecku wszystko (a nawet więcej!) niż potrzebowały i spróbować żyć dalej z kimś innym...

BeatrixKiddo, jak pisałem wcześniej z pierwszą żoną rozstałem się w zgodzie. Chyba oboje czuliśmy, że to nie było to. Nie wyrzuciłem nikogo na śmietnik. Nie opisywałem dokładniej historii mojego pierwszego małżeństwa, nie z uwagi na to, że nie zasługiwali na dłuższą wzmiankę, a jedynie dlatego, że nie płynie z tego żaden morał. Ot, zwyczajnie nieudane małżeństwo zakończone zgodnym rozwodem. A że „porzuciłem” dzieci i było mi z tym cholernie źle opisałem i dałem temu wyraz. Jeśli chodzi o ocenianie innych, to raczej tego nie czynię. Z wielu powodów, między innymi dlatego, że sam nie chciałbym być przez nich oceniany. Poza tym żeby móc sprawiedliwie ocenić trzeba znać wersję obu stron. Nie uważam się za świętego, który w życiu musiał tak wiele znieść, kto okupił swoje szczęście łzami i wyrzeczeniami...NIE! Jak każdy miałem swoje wzloty i upadki. Zrobiłem rzeczy, których się wstydzę i serdecznie ich żałuję, ale stało się i już. „Kto z Was jest bez grzechu niechaj pierwszy rzuci kamień...”. Jestem już u schyłku życia. Patrząc w przeszłość nie jestem z niej dumny w całej rozciągłości, popełniłem wiele błędów, ale ostatecznie udało mi się wiele z nich wyprostować, naprawić i chyba to się liczy. Nie byłem nigdy w roli zdradzonego (przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo), wiem, że nikt, kto nie przeżył zdrady nie jest w stanie tego zrozumieć, ale nie znaczy to, że „zdradzani” są zawsze ofiarami a „zdradzający” oprawcami! Znam sytuację, w której mąż maltretował psychicznie swoją żonę przez długie lata, ona nie znalazła w sobie siły, żeby od niego odejść w obawie, że utraci dzieci (on był bardzo majętny) i chyba bojąc się o własne życie i zdrowie. Spotkała mężczyznę, przed którym potrafiła się otworzyć, zaprzyjaźnili się, później pokochali. Sypiali ze sobą, byli szczęśliwi i chyba tylko to dawało jej siłę. W końcu odeszła od męża. Potrafisz z czystym sumieniem potępić jej zachowanie...? Po nim to spłynęło, a ona przez wiele lat walczyła z wyrzutami sumienia!
napisał/a: Dariaa1 2009-07-03 00:26
Wiecie, tak się zastanawiam, że jakby ugryźć temat z innej strony to:
- może jednak dzięki temu, że Tadeusz "odpuszczał" swoim już "niekochanym" partnerkom to one (owszem po jakimś czasie łez, strachu i rozpaczy) wkoncu mialy też szansę na zalożenie nowego, szczęśliwego związku... inaczej szczęścia by nie zaznały.
- może zrobił im dobrze a nie źle...
i dlatego obie mu wkońcu wybaczyły a może nawet podziękowały...
- może w efekcie wszyscy są szczęśliwi a mogliby byż wszyscy nieszczęśliwi gdyby nie "egoizm" i odwaga Tadeusza...

Piszę o odwadze Tadeusza jako faceta, bo większość kobiet nie ma odwagi zakończyć związku - nawet jeśli nie jest on szczęśliwy a nawet jak nigdy szczęśliwy nie był. Może podjął decyzję za te kobiety oddając im wolność i szansę - po ktore same nigdy by nie sięgnęły?

Kij ma zawsze dwa końce - związek składa się z dwóch stron - jeśli jedna z nich nie jest szczęśliwa, to ta druga też nigdy nie będzie.... czyż nie?
napisał/a: thinker1 2009-07-03 10:43
Dariaa napisal(a): Może podjął decyzję za te kobiety oddając im wolność i szansę - po ktore same nigdy by nie sięgnęły?


Dokładnie! Dziękuję Tadeuszu za świadectwo jakie dałeś i naukę, że szczęście należy do odważnych, takich, którzy nie chowają głowę w piasek niczym struś, mówiąc: "może się zmieni", tylko sami tworzą własne życie

Ponadto liczy się jakość kontaktu z dziećmi, a nie ilość. U Ciebie tych kontaktów swego czasu było mało (Monika), ale teraz piszesz o szczerości, wspólnych łzach, dobrych relacjach. O to chodzi.

U mnie było odwrotnie. Ojciec widywał się z nami często, bo 2 razy w tygodniu, czasami 3. Obecnie widujemy się głównie z uwagi na święta itp. a o alimenty trzeba było się sądzić... dlaczego? Bo spotkania polegające na oglądaniu tv i pytaniu: "jak w szkole? dobrze. to dobrze" nie zbudują relacji.

Ty relacje zbudowałeś, stworzyłeś układ w którym każdy mógł budować swoje szczęście, a nie tkwić w pustce.

PS pozdrowienia dla żony i życzenia szczęścia dla Was
napisał/a: sorrow 2009-07-03 11:21
Dariaa napisal(a):mogliby byż wszyscy nieszczęśliwi gdyby nie "egoizm" i odwaga Tadeusza

Widzę, że dopatrujesz się więcej w liście autora niż sam napisał, ale w sumie ci sie nie dziwię, bo został napisany w sposób, prowadzący do takich wniosków. Zwróć uwagę chociażby na takie dwie sprawy.

Jedna to sposób postepowania. Piszesz, że miał "odwagę" opuszczać ludzi kiedy już nie czuł miłości. Powiedz co by było gdyby nie tylko on miał takie podejście? Jak wyglądało by ich szczęście, gdyby każde z nich po prostu odwracało się na pięcie w momencie kryzysu? Wszystkie trzy partnerki miałyby prawo do romansowania (z pewnością były okazje ku temu), bo trzeba podejmować ryzyko. Dzieci powinny zerwać z nim kontakt w momencie, gdy je zostawiał i mieć "odwagę" obdarzać miłością nowych tatusiów (jesli tacy byli).

Druga sprawa jest taka. Powiedz co byś poradziła pierwszej żonie, która napisała na forum, że jej mąż, który nie okazuje jej miłości znalazł sobie przyjaciółkę? A co bys napisała dwójce dzieci, gdyby napisały wtedy na forum, że tata rozwiódł się z mamą, bo związał sie z młoszą panią i teraz widuja go od święta? Co byś napisała nastepnej żonie, załamanej i skarżącej się na nie poświęcanie czasu rodzinie i uciekanie w pracoholizm? A co tej samej kobiecie, gdyby napisała, że podejżewa męża o zdradę z młodszą kobietą? Czy wszystkim tym osobą byś napisała "to dobrze, że tak robi... widać, że ma odwagę zmienić coś w waszym życiu i dzięki temu wszyscy kiedyś będziecie szczęśliwi"?

List autora jest podsumowany wykrzyczanym "Jeśli podejmiesz ryzyko, masz szansę na sukces!". Jakie ryzyko? Jaki tu jego udział w szczęśliwym zakończeniu? Sukces autor odniósł jedynie dlatego, że osoby, które on opuścił w różnych momentach swojego życia jego nie opuściły. Jedyne z czego trzeba się cieszyć, to to, że zrozumiał wiele błedów popełnionych w życiu (choć nie wszystkie jak widać) i to, że większość ludzi, których zawiódł pozostały przy nim mimo wszystko. To sie nazywa mieć szczęście w życiu.

thinker1 napisal(a):sami tworzą własne życie

Choć intencja była przeciwna, to jednak bardzo dobre stwierdzenie, a słowo-klucz tutaj to "własne" :).
napisał/a: thinker1 2009-07-03 12:37
Myślę sorrow, że w kwestii wartości nie różnimy się zbytnio, jedynie inaczej postrzegamy rzeczywistość, dodatkowo odbitą w przedstawionym tekście i przepuszczoną przez pryzmat naszych osobowości. Uważasz, że nie można zabijać związku tylko należy go ratować, a ja powiem, że jeśli nie ma szans na ratunek (bo miłości już WCZEŚNIEJ nie było, bo nie ma chęci z DWÓCH stron etc.) to nie warto prowadzić uporczywej terapii (a to nie to samo co eutanazja) bo przedłuża ona tylko cierpienia.

Oczywiście najlepiej by było, gdyby po złożeniu przysięgi małżeńskiej nic nie usprawiedliwiało odejścia, ale jest jeden warunek: każdy musiałby składać przysięgę z pełną świadomością i pewnością, a potem przez lata małżeństwa każdej ze stron musiałoby zależeć na utrzymaniu związku. Tak niestety nie jest i nawet KK dopuszcza ewentualność unieważnienia ślubu kościelnego (nie wiem jak jest w przypadku Tadeusza, ale on nawet składając przysięgę nie był przekonany). Po prostu rzeczywistość jest relatywna, nie ma uniwersalnych dogmatów, bo ważny jest kontekst.

A to, że w obecnej sytuacji nie tylko Tadeusz jest szczęśliwy, ale też jego dzieci, żona, była żona... chyba jest najlepszą oceną sytuacji.
napisał/a: sorrow 2009-07-03 13:05
thinker1, co do pierwszego zdania to też to zauważyłem już jakis czas temu i zgadzam się całkowicie :).

Natomiast wracając do tematu... nie wiem jak było u niego podczas składania przysięgi. Może świadomość przyszła z czasem, kiedy małżeństwo zostało już zaniedbane. Wtedy nastąpiła u niego decyzja, że to dlatego, że właściwie to jej nie kochał. Jest tu już tu na forum jeden temat, gdzie tak samo się facet tłumaczy (zresztą się tam wypowiedziałeś). W tych rozstaniach nie widzę sytuacji, w której stałoby się tak za zgodą z obojga stron... albo jeszcze wliczając w to dzieci ku dobru wspólnemu. Pewne schematy zachowań jednak świadczą na niekorzyść... co prawda może akurat w tym przypadku nie mają zastosowania, ale jednak je widać. Szukanie przyjaciółki do "wypłakiwania" się odnośnie problemów w związku, odejście do młodszej kobiety, zostawienie kobiety z dzieckiem... to nie są chwalebne czyny, chociaż jak widzę z innych opinii można je interpretowac jako odwagę. No i na koniec podkreślę jeszcze raz to, o czym już wcześniej wspomniałem. Jego obecne szczęście to nie jego zasługa. To szczęście to nie efekt skakania z kwiatka na kwiatek. To szczęście to trafiło mu się jak ślepej kurze ziarno... osoby przez niego skrzywdzone i opuszczone na szczęście okazały się inne i go ostatecznie nie opuściły. Wspaniały obrót sprawy dla niego... ale z pewnością nie jest to wzór do naśladowania i wznoszenia okrzyków "nie bójcie się ryzyka".
napisał/a: Fila 2009-07-03 13:25
thinker1 napisal(a):

Ponadto liczy się jakość kontaktu z dziećmi, a nie ilość.


Niestety, liczy się i jakość i ilość :)
napisał/a: miniaszka 2009-07-03 13:44
Zgadzam się całkowicie z sorrow! nie można było tego lepiej napisać!!!

P. Tadeuszu opowiadanie zostało napisane naprawdę bardzo pięknie (niezwykle rzadko na forach internetowych zdarza się, żeby ktoś tak przykładał się do poprawnej polszczyzny - to jest naprawdę powód do naśladowania :) ), ale uważam, że całe Pana życie upłynęło, choć może się wydawać Panu inaczej, na szczęśliwych "przypadkach losowych" tak naprawdę.

Porównuje Pan swoje życie z życiem kolegi... Pan zdradzał, zostawił rodzinę - Panu się powiodło (udało), kolega starał się, ratował związek - umarł nieszczęśliwy - cóż za ironia losu...

Tak na dobrą sprawę nie jest Pan żadnym przykładem do naśladowania, ponieważ w tej całej pogoni za szczęściem, ranił Pan innych - to się nazywa "po trupach do celu" - choć może nieświadome, ale jednak...
Zranił Pan obie żony (choć wydaje się Panu, że nie - ale nie wierzę, że kobiety nie przeżywały rozwodu - to jest niemożliwe), zranił Pan dzieci, swoich rodziców - zranił Pan również swoich przyjaciół!
Teraz wydaje sie Panu, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, z dziećmi, z byłymi żonami - ale nie wierzę, że te Pana najbliższe osoby nie mają rany na sercu! Nie wierzę! I tu jest właśnie całe sedno tej sprawy... szczęśliwym trzeba być, ale nie kosztem innych!!!

Druga strona medalu - a co jeśli ktos po przeczytaniu Pana postu stwierdzi: nie układa mi się w związku, skoro temu Panu się udalo ja też zostawię swoją żoną (w końcu po co się starać) i ruszam w świat w poszukiwanie innej! Wówczas związek pomiędzy kobieta a mężczyzną nie miałby sensu - najmniejsza drobnostka doprowadzić by mogła do rozstania - a przecież związek to nauka życia w kompromisie, we wzajemnym partnerstwie i poszanowaniu! Małżeństwo to wieczna walka - to nie życie jedynie na "atłasowych dywanach" - dlatego tak potrzeba aby obie osoby walczyły!

Pisał Pan również, że żona się denerwowała jak Pan pracowal całymi dniami - no i co w tym dziwnego? Zarówno żona jak i dziecko potrzebowali Pana nie tylko jako dostarczyciela pieniędzy, ale też jako ojca i męża! Pan w równym stopniu powinen przykładac się do obowiązków domowych jak i wychowania dziecka. A z całej tej sytuacji wyszedł Pan jak ofiara... bo żona mnie zamęczała... No najlepiej jakby cicho siedziała, prała, gotowała i przynosiła gazetkę - dla mnie to był toksyczny związek!

W pewnym sensie mam wrażenie, że dużo Pan zrozumiał, po tym jak pogodził się Pan z wszystkimi, ale z drugiej strony uważam, że zrozumiał Pan tylko to co było wygodnie zrozumieć - wiadomo człowiek starszy zawsze chce sie pogodzić z własną rodziną i nic w tym dziwnego - tylko warto spojrzeć na swoje życie nie z własnego punktu widzenia, a z punktu widzenia byłych żon, dzieci i rodziny!

Proszę mnie źle nie zrozumieć nie piszę tego wszystkiego w złośliwości :) Tylko proszę lepiej by było nie podawać tego opowiadania jako przykład - po prostu zbyt wiele osób można skrzywdzić taką postawą :( Nie ma nic gorszego w małżeństwie jak utrata dziecka i świadomość braku miłości od strony partnera i widmo natchodzącego końca (rozwodu)!

Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego :)
napisał/a: T_A_D_E_U_S_Z 2009-07-04 12:46
thinker1 ślicznie dziękuję za pozdrowienia. Również życzę wiele szczęścia :)

Sorrow, nie odwracałem się na pięcie w momencie kryzysu! O pierwsze małżeństwo nie walczyłem, bo oboje z żoną stwierdziliśmy, że nie ma o co! Rozstaliśmy się w zgodzie, ona ułożyła sobie życia i jest szczęśliwa. A dzieci... Przyznałem się już, że popełniłem błąd, ale na litość nie mogę z powodu błędów młodości przekreślić całego swojego życia! O drugie małżeństwo walczyłem jak lew. Starałem się rozmawiać, organizować wspólne wyjazdy, wyjścia (do kina, restauracji, na dancing), rozpoczęliśmy nawet terapię, ale wszystkie te próby kończyły się niepowodzeniem! Przy każdej wymianie zdań słyszałem, że „powinniśmy się rozstać”! To była chyba samospełniająca się przepowiednia Moniki. A to, że w czasie trwania związku miałem romans z Dominiką sprawiło jedynie, że wystraszyłem się, iż mogę stracić moją rodzinę, zerwałem z Nią kontakt i zacząłem starać się jeszcze bardziej! Nadal bezskutecznie!

A jeśli już pytasz o porady na forum, to co poradziłbyś mężczyźnie, który pisze: moje małżeństwo się rozpada, staram się ze wszystkich sił, ale moja żona mnie nie wspiera, ciągle mówi, że powinniśmy się rozstać i że zabierze mi dziecko. Nie mam już sił. Pomóżcie, co robić? Albo dzieciom, które mówią: nasz tatuś ostatnio jest bardzo smutny, mamusia ciągle na niego krzyczy. Często siedzi w ogrodzie... sam... płacze... Powiedziałbyś, że tak trzeba, bo podjęło się zobowiązanie i bez względu na to, czy coś się zmieniło od momentu składania przysięgi czy nie, to Twoim obowiązkiem jest trwać przy wiecznie niezadowolonej żonie, płakać w samotności i umrzeć ze świadomością, że może nie byłeś w życiu szczęśliwy, ale dotrzymałeś zobowiązania! Albo dzieciom, że tatuś ma swoje problemy, których nie da się rozwiązać, ale przysięgał mamusi, że zawsze będą razem, więc musi z nią mieszkać i płakać. Bo przecież założył „rodzinę”, której trzeba bronić za wszelką cenę! Taki wzór mają wynieść młodzi ludzie, którzy potem zakładają własne rodziny?!? Że jeśli raz podjęte zobowiązanie ich przerośnie lub okaże się pomyłką, to do końca swoich dni muszą ponosić tego gorzkie konsekwencje i nawet nie mają prawa próbować jeszcze raz? A na ich pytanie dlaczego odpowiesz, bo takie są konwencje, tak trzeba! BZDURA!

A odnośnie szczęścia, to tak naprawdę szczęście każdego z nas nie jest naszą zasługą. Możemy je współtworzyć, ale nigdy nie będziemy jego jedynymi autorami!
miniaszka życie każdego z nas jest dziełem przypadku w większym bądź mniejszym stopniu. Nie stawiam siebie za wzór do naśladowania. Jeśli odebraliście moje przesłanie jako zachętę do porzucania swoich rodzin, do poddawania się przy pierwszym niepowodzeniu, jako przyzwolenie na zdradę, znaczy, że zawiodłem i serdecznie przepraszam... Chciałem jedynie pokazać, że nie można za wszelką cenę trwać w związku, który nas unieszczęśliwia, że nie można skreślać naszego życia po pierwszej, drugiej czy trzeciej nieudanej próbie! Z jednym zdaniem zgadzam się w całej rozciągłości: „szczęśliwym trzeba być, ale nie kosztem innych”. Dlaczego więc miałem poświęcić swoje życie uszczęśliwiając kogoś?!? Pamiętaj, że kij zawsze ma dwa końce. Jeśli w związku jedna strona jest szczęśliwa, a druga nie, to niestety czyjeś szczęście budowane jest na krzywdzie partnera...