Spieszmy się kochać ludzi...

napisał/a: T_A_D_E_U_S_Z 2009-07-08 17:26
Kasiasze, służby mundurowe mają ten przywilej, że muszę wypracować jedynie 15 lat, żeby po skończeniu wieku mieć emeryturę :) Jeśli chodzi o dojrzałość emocjonalną Dominiki, to sam zastanawiałem się niejednokrotnie skąd w tak młodej osobie taka wielka mądrość życiowa.

Nikita8 nie byłem nigdy w pozycji zdradzonego czy porzuconego, ale nie znaczy to absolutnie, że nie wiem jak można się czuć gdy nagle tracisz to, co jest dla Ciebie w życiu najważniejsze. Nawet nie tracisz, a jedynie dostajesz tego przedsmak... Pisałem już wcześniej, że Monika wielokrotnie „straszyła” mnie, że odejdzie i zabierze mi córkę. Nie potrafię opisać jak się wtedy czułem, choć były to tylko słowa wywarły ogromne piętno na mojej psychice... Przykro mi z powodu Twoich problemów osobistych, ale sama piszesz, że dostrzegasz pewnie niedociągnięcia tamtego związku. Wiem, że trudno się pozbierać po takiej stracie, ale czasami lepiej wypłakać morze łez i pójść dalej niż całe życie rozpamiętywać przeszłość zadręczając się pytaniami dlaczego...?

miniaszka chyba źle mnie zrozumiałaś. Ja nie twierdzę, że zarabianie pieniędzy jest najtrudniejszą rolą na świecie. Daleki jestem również od skąpienia żonie komplementów, chodziło mi jedynie o to, że kobiety uważają, że to im się należy – wdzięczność za prowadzenie domu i opiekę nad dziećmi – a my mężczyźni pracujemy od świtu do nocy, bo to jest nasz obowiązek, za który nie otrzymujemy jednego ciepłego słowa... Wiem również doskonale, że w związku nie ma „Ty” i „ja”, tylko „MY”, ale to powinno działać w dwie strony, prawda...? Monika uważała, że ma prawo do odrobiny odpoczynku w samotności, bo kiedy ja „siedzę sobie w pracy” (i w podtekście nie męczę się zbytnio, no bo niby czym?!?) to ona musi zajmować się całym domem i dbać o dzieci. Dlatego to ja w weekendy zabierałem Olę do kina, do parku, na plac zabaw czy na zakupy, żeby Monika mogła spotkać się z koleżankami, wybrać do fryzjera, na zakupy, czy nawet robić sobie godzinne kąpiele. Godziłem się z tym, ale także oczekiwałem odrobiny wyrozumiałości i czasami choćby chwilki czasu tylko dla siebie.
Staram się nie podchodzić schematycznie do ludzkich zachowań, dlatego nie oceniam ani kobiet ani mężczyzn, którzy często zmieniają partnerów. Każdy postępuje tak, aby pozostać w zgodzie z własnym sumieniem. Nie było mi łatwo odejść od drugiej żony. Bałem się, że stracę kontakt z córką, jak miało to miejsce w przypadku rozpadu pierwszego małżeństwa. Ponadto Monika bardzo „utrudniała” rozwód i faktycznie zrobiła z niego przedstawienie. Te kilka miesięcy kosztowało mnie bardzo wiele, i to w każdym sensie: materialnym, moralnym, emocjonalnym... Nie życzę nikomu takich przejść i możesz mi uwierzyć na słowo, że nie spłynęło to po mnie tak łatwo. Podobno pomiędzy miłością i nienawiścią jest bardzo cienka i płynna granica. Nie wiem czy Monika mnie kochała (w czasie trwania małżeństwa i w czasie rozwodu), czy naszym zachowaniem zniszczyliśmy tę miłość, ale ja nie potrafiłbym tak krzywdzić ukochanej osoby w tak perfidny sposób, w jaki ona traktowała mnie. Mało tego – swoje frustracje „wyładowywała” na naszej córce, nastawiała ją przeciwko mnie i zabraniała kontaktów!
Nie obrażam się za Twoje słowa. Zdawałem sobie doskonale sprawę z tego, że opowiadając swoją historię narażę się na wiele niepochlebnych opinii. Podjąłem to ryzyka, bo uważam, że należy uświadomić ludziom, którzy uparcie starają się naprawić coś, czego już nie ma, że warto walczyć o swoje szczęście! Nie nakłaniam do zdrady, ale jeśli czujecie, że źle się dzieje w waszych związkach, jeśli pomimo prób ich reanimacji na ekranie uczuć nadal pozostaje ciągła linia, to należy to zakończyć. Dla dobra partnera, dzieci i własnego. Trwanie z nadzieją, że może coś się zmieni nie ma żadnego sensu. Bo zazwyczaj nie zmienia się nic, a jeśli nawet to tylko na krótką chwilkę. Ludzie instynktownie wyczuwają zagrożenie (na przykład, że związek się rozpada) i starają się mu przeciwdziałać (zmieniając swoje podejście aby „ugłaskać” partnera), ale gdy tylko czują, że sytuacja się poprawia wracają do swoich pierwotnych zachowań. Cierpią na tym naprawdę wszyscy. Czas ucieka, pogłębiają się nasze frustracje, niespełnione nadzieje doprowadzają do łez, a życie niepostrzeżenie gna i zgodnie ze słowami Ireny Santor:
Tych lat straconych lat
Już nam nie odda nikt
Nikt nam nie odda pięknych
Nocy ani dni
Tych zmierzchów pełnych barw
I tych wiosennych burz
Gdy wiatr zgina drzewa
Gdy wiruje złoty kurz
Najcichszych kilku chwil
Nim ptaki zbudził świt
I gwiazd które spadły w dół
Nie odda nam już nikt
napisał/a: Nikita8 2009-07-09 07:53
T_A_D_E_U_S_Z napisal(a):
Nikita8 nie byłem nigdy w pozycji zdradzonego czy porzuconego, ale nie znaczy to absolutnie, że nie wiem jak można się czuć gdy nagle tracisz to, co jest dla Ciebie w życiu najważniejsze.


Owszem - nie wiesz. Przedsmak odejścia daje przedsmak tego uczucia, ale nadal nie wiesz jakie to uczucie. Nie potrzebuję współczucia nad moją sytuacją - wspomniałam o swojej sytuacji żeby uzasadnić czemu potrafię sobie wyobrazić co czułeś zarówno Ty i jak Twoje żony. Żałujesz straconych lat? Podejrzewam że Twoje żony również. A nie żałujesz może że nie starałeś się bardziej, że nie walczyłeś mocniej, nie dostrzegałeś problemów wcześniej? Bo powiedzieć "nie pasowaliśmy do siebie", "nie mogliśmy dać sobie szczęścia" jest łatwo. Ale związek to ciężka praca a nie tylko przyjemność. Miałeś szczęście - owszem - znalazłeś osobę z którą nie musisz włożyć wiele pracy żebyście byli szczęśliwi.
Twoja opowieść jest bardzo złożona i moralnie trudna do określenia. Jednak ogromny odsetek rozwodów w Polsce świadczy albo o nieświadomości przy podejmowaniu decyzji, albo o ucieczce gdy pojawia się problem. A czego Ty uczysz? Że warto szukać szczęścia i walczyć o nie? A może tego, że warto szukać łatwej drogi?
Zastanawiałeś się kiedyś czemu Twoja druga żona tak się zachowywała? Piszesz o niej, jakby była złym, zaborczym, wrednym babsztylem. Ale nic nie jest takie proste. Każdego dręczą jakieś demony - jeden radzi sobie łatwiej, inny gorzej. Związek to też wspólna walka i ogromne pokłady chęci i cierpliwości, żeby zrozumieć i pomóc komuś w walce. Czy Ty próbowałeś? W Twojej opowieści tego nie widzę. Wycieczki, kino, restauracja - to wszystko pięknie. Tylko co to naprawia?
Trudno mi to może wytłumaczyć, ale Twoja żona chciała np. żebyś spędzał więcej czasu w domu. Tylko czemu? Czego potrzebowała, czego się bała? To były jej "demony" - coś znacznie głębszego. Ty "leczyłeś" sytuację spędzając czas w domu. Dostawała co chciała, więc w czym problem? W tym, że Twój pobyt w domu był dopiero jedną rzeczą któej potrzebowała w długim łańcuszku - najprostszym do nazwania, określenia i zastosowania. Ale potem był długi łańcuch trudnych do nazwania lęków i potrzeb - i tego jej może nie dawałeś.
Nie każdy jest prosty, nie każdy potrafi jednym zdaniem wyrazić wszystko, nie każdy potrafi się łatwo określić, zdefiniować uczucia i potrzeby.
Nie mam tylu lat co Ty i takiego życiowego doświadczenia, ale coś jednak rozumiem. I uważam, że szedłeś na łatwiznę. Dało Ci to szczęście - owszem - łatwe szczęście. Czy tego życzę wszystkim? Chyba jednak nie.
napisał/a: voice02 2009-07-10 18:19
Witam!

Przeczytałem twój wpis zaraz po tym jak się pojawił. Szczerze - nie miej mi tego za złe - pomyślałem o tobie "dziadek". Ja tak zresztą mówię o każdym po czterdziestce. Tak zwana granica pokoleniowa. No ale nie o tym.

Twój post powinien tu być postawiony cały czas na topie. Bo to jest optyka, która dosięgnie nas wszystkich wcześniej czy później. To są koleje losu, życie, które przecieka między palcami. Zmarnowane lata, zawiedzione uczucia, krzywda, łzy, a z drugiej strony miłość, namiętność, szczęście... Takie można powiedzieć zwierciadło, w którym wszyscy możemy się przeglądnąć. I każdy znajdzie tam trochę siebie i trochę swoje życie.

Tadeusz! Nie mi osądzać, nie mi oceniać. Przeżyłeś kawał życia i życzę ci, byś w zdrowiu dobiegł setki!

Pozdrawiam
napisał/a: T_A_D_E_U_S_Z 2009-07-14 11:32
Nikita8 – jeśli „przedsmak” wywołał u mnie tak duży wstrząs emocjonalny, to potrafię sobie wyobrazić co może nieść za sobą jego realizacja. Owszem żałuję straconych lat i kilku nietrafnych decyzji w moim życiu. Ciężko będzie spotkać człowieka w moim wieku, który z czystym sumieniem powie, że jest w pełni zadowolony ze swojej przeszłości i niczego nie chciałby zmienić, gdyby tylko dano mu taką szansę. Czytając Twoją wypowiedź mam wrażenie, że nie zrozumiałaś (zresztą nie Ty jedna...) mojego przesłania. Walczyłem o swoje związki. W przypadku pierwszego małżeństwa podjęliśmy pewne próby jego ratowania, ale OBOJE stwierdziliśmy, że nie jesteśmy dla siebie. W drugie małżeństwo zaangażowałem się dużo bardziej, z kilku powodów: dwa najważniejsze, to szaleńcza miłość do Moniki i ogromne poczucie winy, że w pierwszym związku mi nie wyszło, że zawiodłem moje dzieci i nigdy nie chcę tego powtarzać!

Moja droga wcale nie była łatwa. Nigdy nie uciekałem od problemów. Jako żołnierz mam „zakodowane” gdzieś w środku poczucie obowiązku, potrafię się podporządkować, to chyba oczywiste. Monice ofiarowałem wszystko. Spełniałem każdą jej zachciankę, nawet tą, której nie zdążyła wypowiedzieć. Próbowałem zrozumieć jej „demony”. Wielokrotnie rozmawialiśmy, spędziliśmy wiele godzin na terapii, wszystko z mojej inicjatywy. Systematycznie słyszałem, że ona nie ma już ochoty walczyć, że powinniśmy się rozstać, że jak coś mi się nie podoba, to w każdej chwili mogę sobie zmienić. Te przeżyte w stresie lata doprowadziły do zawału. Mogłem przypłacić te starania życiem. Wtedy zrozumiałem, że to ja nie mam już sił. Albo zrobię coś ze swoim życiem, albo będę się z nim żegnał...

Wiem jak ciężko jest zdefiniować uczucia i potrzeby. Gdybym potrafił to zrobić, to najprawdopodobniej rozszedłbym się z Moniką po kilku miesiącach, nie byłoby na świecie Oleńki. Ale wówczas nie potrafiłem tego zrobić. Gdy spotkałem Dominikę także miałem z tym problemy. Już wtedy powinienem się rozejść i budować swoje szczęście, lecz znów źle określiłem swoje potrzeby. Może nie tyle źle, co w złej kolejności. Kocham moją córeczkę, kocham wszystkie moje dzieci, ale one mają własne życie. Chciałbym – chyba jak każdy kochający rodzic – aby były szczęśliwe i zadowolone z życia. Czy mogą mieć mi za złe, że i ja chcę tego dla siebie?!?

Nie wiem ile masz lat, nie znam Twego doświadczenia, ale wydaje mi się, że tak jak wszyscy pragniesz być szczęśliwa. Gdyby kiedyś coś lub ktoś stanęło na jego drodze, to walczyłabyś jak lwica. Nie wiem na ile przebierając w środkach, nie wiem co byłabyś gotowa poświęcić, ale wiem, że nie pozwoliłabyś, żeby Twoje życie upłynęło pod znakiem łez i zgorzknienia!

Córeczka mojej przyjaciółki miała 6 lat, kiedy zachorowała na raka. Wiele miesięcy spędziła w szpitalach, wiele wycierpiała. Nie wiem, co może czuć takie dziecko, które nagle jest wyrwane ze znanego mu świata, zamknięte z dala od swoich przyjaciół, zabawek. Ciężko jest wówczas wytłumaczyć, że to dla jego dobra, bo ono nie rozumie. Wiem, co przeżywali jej rodzice. Matka każdą noc spędzała na podłodze przy jej szpitalnym łóżku, ojciec wychodził ze szpitala tylko do pracy, walczyli o jej życie z taką determinacją. Ich poświęcenie i chęć ratowania dziecka jest bezdyskusyjna i niepodważalna. Choroba okazała się silniejsza niż ciało 6-latki. Przy życiu utrzymywała ją tylko szpitalna aparatura i nie było szans na wyzdrowienie. Lekarz powiedział, że nie może „wyłączyć wtyczki”, ale sztuczne podtrzymywanie życia nie ma sensu, bo dziecko się męczy. Rodzice musieli podjąć tą decyzję. Byłem wtedy w szpitalu, zostałem o to poroszony, ale chciałbym wymazać to ze swojej pamięci. Stanęli przy jej łóżeczku, wzięli się za ręce i razem odłączyli respirator. Był krzyk, rozpacz, łzy... „Poświęcili” coś, co mieli w życiu najcenniejszego – życie własnego dziecka. Kilka miesięcy później, kiedy już troszkę się otrząsnęli po tej tragedii, zgodnie stwierdzili, że podjęli szalenie trudną decyzję, ale czują ulgę, bo ona już nie cierpi. Nie było szansy na poprawę, mogli „ciągnąć” to dalej krzywdząc w ten sposób i siebie i ją. Czy uważasz, że poszli na łatwiznę?!? Zrozum, że są w życiu sytuacje, w których nie ma dobrego rozwiązania, w których trzeba podjąć trudne i bolesne decyzje, opłakać stratę i pójść dalej...

I właśnie tego życzę wszystkim – szczęścia i możliwie najmniej trudnych decyzji w życiu!


voice0
nie mam Ci za złe określenia „dziadek”, gdyż wszystko (metryka, wygląd, wnuki) na to wskazuje, choć dusza nadal pozostaje młoda :) Zdaję sobie sprawę z faktu, że moja historia jest niezwykle „przekrojowa” i rzeczywiście każdy może odnaleźć tam kawałek siebie, ale mam nadzieję, że będzie nie tylko czyimś odbiciem, ale także drogowskazem, przesłaniem, że warto walczyć o swoje szczęście, że czasami trzeba coś poświęcić, że trzeba coś stracić, pogodzić się z wewnętrzną pustką i iść dalej z uśmiechem na twarzy i radością w sercu!

Dziękuję za życzenia i pozdrawiam serdecznie.
napisał/a: Laurka1 2009-10-16 14:50
Witam wszystkich forumowiczów. :) Trudno mi samej uwierzyć, ale przeczytałam ten wątek od początku do końca, choć na takich forach pojawiam się raz na kilka lat. Warto jednak czerpać z doświadczenia kogoś kto przeszedł już takie długie koleje losu. Ciężko mi się wypowiadać na ten temat, ponieważ jestem katoliczką i moje podejście do sakramentów jest powszechnie znane. Uważam jednak, że problem wyborów w całym życiu Tadeusza, mniej i bardziej słusznych, wynikał z jego niedojrzałości. Mówię tu oczywiście o niedojrzałości emocjonalnej, która dotyka całe rzesze mężczyzn, jak również znaczną część kobiet. Po tym wszystkim, co Tadeusz pisał w ciągu całego wątku widać, że dojrzał dopiero w swych późnych latach, już podczas związku z Dominiką i pewnie w znacznej części dzięki jej wpływowi. Wtedy to zaczął szczerze i poważnie rozmawiać z dziećmi, o uczuciach, żalach. Dzięki temu mógł sprawić, że relacja, która była poraniona została odbudowana, a złe sprawy między nimi zamknięte. Mam od razu pytanie do Ciebie Tadeuszu czy w ten sposób wyjaśniłeś także relacje z byłymi żonami, już "po wszystkim", z perspektywy? To jest bardzo ważne dla obu stron, aby móc żyć dalej. Porozmawiać o swoim żalu, o tym co się czuło i jak się siebie nawzajem postrzega teraz. Co do tej niedojrzałości w podejmowaniu wyborów to pierwsze małżeństwo było zawarte niestety zbyt pochopnie i dlatego była duża szansa, że będzie skazane na porażkę. Dlatego księża tak często podkreślają, żeby zastanowić się dobrze komu składa się przysięgę przed Bogiem. Oczywiście okoliczności w niejaki sposób was usprawiedliwiają, bo czasy były ciężkie, chcieliście się wyrwać od rodziny, a mentalność była taka jaka była i nie bardzo było to jak zrobić w inny sposób. Trochę was rozumiem, ale na pewno z perspektywy czasu przyznasz, że trzeba było jednak poczekać z tym ślubem. A jeśli już nie ze ślubem (różni się przecież wiara każdego z nas, chyba, że to był cywilny) to chodziaż z prokreacją. Gdyby nie było przecież dzieci, byłoby to "mniejsze zło". Jeśli chodzi o Monikę znów ujawniła się Twoja niedojrzałość, bo poszedłeś jak dziecko za nową zabawką, która Cię przyciągnęła, rzuciłeś dla niej wszystko i na tyle Cię to uczucie zaślepiło, że nie potrafiłeś obiektywnie spojrzeć na to jaka jest i że się nie dogadujecie. Z całą pewnością Monika nie była właściwą partnerką do życia ale żeby to zrozumieć przed ślubem keidy jeszcze nie było za późno musiałbyś z nią poważnie porozmawiać, że chcesz z nią być, ale chcesz jeszcze ze ślubem poczekać, abyście oboje byli pewni. Rozumiem, że sytuacja w jakiej się wtedy znalazłeś (opuszczony przez praktycznie wszystkich, choć na własne życzenie) przeraziła Cię i zgodziłeś się na ten ślub, żeby nie być samotny, a ludzie dla braku samotności są w stanie zrobić wiele. I znów błędem było dziecko, bo trzeba było jednak poczekać aż się lepiej poznacie i będziecie pewni swojego związku. No i w końcu Dominika, która niewątpliwie jest wspaniałą kobietą, która Cię bardzo kocha, chociażby dlatego, że czekała na Ciebie 2 lata. A z drugiej strony miała z Tobą romans wiedząc, że masz żonę, co zawsze potępiam. Bo te osoby "wolne" są tak samo odpowiedzialne jak zajęte zdradzające. Dzięki niej jednak dojrzałeś i byłeś w stanie zbudować dojrzałe relacje. Oceny Twojego całego postępowania nie jestem w stanie i nie chcę oceniać. Po pierwsze dlatego, że nie znam całej historii ze wszystkimi szczegółami i wersji obu stron. Po drugie dlatego, że oceni nas dopiero Pan Bóg i nikt nie powie już teraz, że będziesz potępiony, to dopiero on zdecyduje. W końcu jednak jesteś szczęśliwy i szczęśliwych jest wiele osób wokół Ciebie a to też się bardzo liczy.
A co do tej dojrzałości to jest wielki problem ogólnoludzki, choć przepraszam z góry, że będę faworyzować tu moję grupę, szczególnie męski. Sama zauważyłam jak dopiero przy mnie mój chłopak uczy się rozmawiać, mówić otwarcie o tym co go boli, nie podejmować pochopnych decyzji. On sam też to widzi i często o tym mówi. W przypadku związku z Moniką ona była bardziej niedojrzala niż ty, bo jak mówisz zamykała się na wszelkie dyskusje i kierowała emocjami.
Osoba dojrzała też wie że NIGDY rozpad związku nie jest winą jednej strony. Zawsze to wina zdradzającego czy kończącego związek jak i drugiej osoby. Ja widzę to dopiero z perspektywy czasu patrząc na moje związki. A czasem winą niedojrzałości jest to, że w ogóle się z kimś wiążemy tylko dlatego, bo tak bardzo boimy się samotności. Takie sytuacje również przeżyłam. I wydaje mi się, że potrafię na to wszystko patrzeć teraz z dystansu. Ale pewnie tylko "wydaje mi się", ponieważ ocenić to będę mogła pewnie dopiero u schyłku swojej starości.
Moim zdaniem warto czytać takie fora jak to, bo lepiej się uczyć na błędach innych niż na swoich. Po co niepotrzebnie cierpieć. Można zobaczyć tu kiedy lepiej się z kimś nie wiązać, jakie rzeczy prowadzą do rozpadu związku, który miał perspektywy. Oczywiście wiele rzeczy trzeba przeżyć samemu, ale uważam, że niektórych sytuacji można uniknąć.
Na koniec - Tadeuszu - nie potępiam Cię, nie oceniam. Myślę, że Ty sam potrafisz już dokonać właściwej oceny swojego postępowania, co udowodniłeś pisząc tak dojrzale na tym forum. Życzę wszystkim jak najmniej takich dylematów jakie przeżywał Tadeusz. Pozdrawiam. :)