Zdradzałem - Dobijcie!

napisał/a: gosiak6 2007-07-17 15:29
wiesz co..wybierz się do psychiatry bo jak piszesz o tej sytuacji to niestety ale Ty masz poważny problem z sobą
napisał/a: ksiezniczka22 2007-07-17 15:54
w sumie to nawet nie dziwie sie ze zdradziles,z twojego opisu malzenstwa(jezeli jest on wiarygodny)wynika,ze zona odmawiala ci seksu,nie chciala z toba wychodzic,takze poprostu zanudzila cie,nie dolacze tutaj do zbiorowego glosu krytyki,bo uwazam ze malzenstwo z zona kolezanka to zadna przyjemnosc,jeszcze na dodatek zabraniala ci kontaktow z rodzina znajomymi(tak wyglada milosc?),to nie jest normalne!zastanow sie czy jest sens kontynuowania zwiazku dla dobra dziecka,dziecko jest doskonalym obserwatorem,od razu wyczuje ze miedzy rodzicami nie jest dobrze,chcialbys w takiej atmosferze wychowywac dziecko?
pozdrawiam
napisał/a: tesia120 2007-07-17 17:47
napisal(a):

gosiak tak a propos jak bys ty sie czula jak ktos by ci zabronil kontaktow z rodzina znajomymi przy znajomych traktowal i upominal cie jak male dziecko po prostu ponizal wiesz mozna wiele wytrzymac i dlugo ale kiedys cierpliwosc sie konczy i czlowiek wybucha wiesz ja mysle ze to wszystko jest jeszcze do nadrobienie nie mozna tylko winic jednej strony trzeba byc obiektywnym nie byl bez winny ale zona tez byla winna
napisał/a: gosiak6 2007-07-17 22:09
rozumię,ale kurka po 16 latach to chyba lekka przesada...facet chciał sobie wymienić nudną żonę na lepszy model,bo po co słuchać jej narzekania i pretensji.Nie bronię żony bo wiadome jest,że jakieś wytłumaczenie za swoje czyny i słowa musiał znaleźć.Powiem Wam że facetom w pewnym wieku bije palma i tyle.Jeśli żonie byłoby wszystko jedno na pewno nie byłaby teraz w takim stanie.Po prostu facet żył swoim rytmem i nie pomyślał,że może żona wpada w depresję powoli z powodu jego słów,czynów,braku normalnych rozmów,braku czułości i zwyczajnego zrozumienia.Wiem że to powinno działać obustronnie,ale czasami jedna strona jest słabsza i należy to wziąć pod uwagę,ale jeśli skazuje się związek na straty bez walki i myśli tylko o swoich popędach to chyba mylimy tu pojęcia.Warto także zwrócić uwagę na to że krzykiem i poniżaniem wiele się nie osiągnie.Jeśli chodzi o kontakty z rodziną i przyjaciółmi to na pewno to nie zdrowe jesli zabrania sie ich w granicach rozsądku,ale jeśli spojrzymy na to z drugiej strony:jeśli czuje się samotnym, niekochanym i nietolerowanym to czy jest ochota na wychodzenie gdziekolwiek i udawanie że jest wszystko oki????Sama nie wiem,to mój punkt widzenia,tak myślę.Pozdrawiam wszystkich.
napisał/a: tesia120 2007-07-18 08:41
wiem gosiak to wszystko jest nie fer on w stosunku do zony ona do niego a moglo byc tak cudownie tylko brak checi dogadania porozmawiania pojscia na kompromis wiesz zawsze jest o co walczyc i mysle ze teraz tez jest wiesz on tego zaluje jesli tylko pisze ze zaluje to jest strasznym egoista teraz powinien byc przy zonie byc z nia oboje musza walczyc o zwiazek o siebie mysle ze z czasem uda im sie o tym zapomniec tylko rozmowa i kompromis moze ich uratowac malzenstwo jest szkola kompromisow mysle ze oni oboje musza sie wiele nauczyc dla wlasnego dobra i dobra dziecka
napisał/a: Mari 2007-07-18 13:31
Dziewczyny,to mi się podoba... :) jak analizujecie słowo po słowie
Ja z innej beczki..Wezmę na razie od strony żony i wplączę moją historyjkę..
Jak wybaczyć Mu!
Nasz związek,a jesteśmy 20 lat mogę uznać za wzorcowy.Ale......z jedną przerwą ,2 lata..,
gdzie doprowadziliśmy do tego,że odsunęliśmy się od siebie dość poważnie i "leczenie" mojej psychy trwa 7 miesiąc.Mąż bardzo tego pragnie ,żebym wyrzuciła z siebie wszystkie wątpliwości .Co dziwne ja mu wierzę,czuję instynktownie ,że On jest szczery?..
Kocha,szanuje,podziwia,zajmuje się mną bardziej nawet jak kiedykolwiek ,do tego stopnia ,że aż czasami mi się to wydaje dziwne,może śmieszne.
Wiem, coś ze mną jest nie tak...i chcę się pozbyć tych głupich odczuć!.Szukam sposobu.Mam Wirtualną na razie:)Przyjaciółkę,która pomaga jak może,tłumaczy i to dobrze!,naprowadza do wyjścia z sytuacji.Wiem,że ma rację..A ja? walczę z sobą bez skutku.
W pewnych momentach myślę ,że gdybym miała faceta ,który by od czasu do czasu pokazał mi "gdzie moje miejsce!,hi,hi.hi, to nie myślałabym o bzdurach....ale do rzeczy..
No to powiedzcie dlaczego nie potrafię zrozumieć,przyjąć i wybaczyć tego
co "zrobił" :wirtualna miłość(więcej w moim wątku).
Nie dociera na razie do mnie żadne tłumaczenie i odpowiedzi.
Moje pytanie to:Jak mógł tak się odsunąć,zapomnieć,żyć obok przez 2 lata? a twierdzi ,że się mylę!,że sobie "rozbudowałam" w wyobraźni?!
Zaznaczam,że teraz prawie wszystko jest jak przed! tym "rozstaniem" .Tylko ja..?

Biorąc teraz pod uwagę małżeństwo "TEGO" wątku nasuwa mi sie pytanie zasadnicze:
Czy ONI potrafią sobie na wzajem wybaczyć te 16 lat??
Okres kiedy byli szczęśliwi ,był dość krótki i czy nie mając wspomnień długoletniego ,pięknego związku? będą mieli motywację do tej walki o ratowanie ich związku?

Czekam z niecierpliwością na Wasze przemyślenia..
napisał/a: gosiak6 2007-07-18 13:51
Mari, czasami warto wybaczyć i zapomnieć o tym co było dla kogoś kto żałuje i chce naprawić wszystko, a przede wszystkim stara się i robi wszystko żeby tamto zło poszło w zapomnienie...Wierzę,że w Tobie też coś pękło,może potrzebujesz czasu,więcej niż 7mies.wiem jedno,że czas goi rany nawet te najbardziej bolesne.Jeśli go kochasz i chcesz z nim być, to pozwól mu robić wszystko aby między Wami naprawdę było lepiej,chyba że chcesz zaczynać życie z kimś na nowo od zera...A może to właśnie ze swoim mężem zacznijcie od zera, pamiętaj jednak o tym,ze to obie strony muszą tego chcieć i bardzo się starać,jeśli działanie będzie jednostronne to i tak predzej czy poźniej każdy pójdzie w swoją stronę.Pozdrawiam cieplutko
napisał/a: gosiak6 2007-07-18 13:58
Tesiu120,cieszę się że masz takie podejście do małżeństwa,teraz ten głupi swiat wszystko niszczy nawet takie wartości jak miłość małżeńska,najlepiej to widać za granicą kraju,gdzie wszystko jest "prostsze"itd..Bo tak jak piszesz małżeństwo to "szkoła kompromisów",a teraz łatwiej jest odejść,zostawiając problemy i o nic nie walczyć,bo po co..przeraża mnie to bardzo.Miłość to dawanie a nie oczekiwanie na zapłatę za swoją miłość.Pozdrawiam cieplutko.
napisał/a: malpo 2007-07-19 20:49
Master napisal(a):Witam,
Zdradzałem i sprawa się wydała. Piszę na kobiecym forum bo chciałbym poznać wasz punkt widzenia. Czuję się z tym jak ostatni sukinsyn. Głównie dlatego, że moja żona zapłaciła za tę wiedzę wysoką cenę. Od tygodnia przebywa w szpitalu psychiatrycznym z ciężką drepresją. Swoją reakcją udowodniła mi, że wbrew temu co myślałem przez długie lata nie jestem jej obojętny.
Teraz kilka słów o tym jak do tego doszło. Poznaliśmy się 18 lat temu i zakochałem się bez pamięci. Imponowały mi jej poglądy, z większością których zresztą się zgadzam, siła charakteru a i jej uroda zachwycała mnie i zachwyca do dziś. Mimo iż na początku były pewne symptomy niedopasowania wbrew "radom" znajomych i zrowemu rozsądkowi od 16 lat jesteśmy małżeństwem. Pierwsze lata były bardzo szczęśliwe. Całkowicie wystarczało mi to, że mogę z nią być. Z czasem zaczęło mi przeszkadzać, że seksu jest za mało (2-4 razy w miesiącu), że nie tak (żona nigdy nie wykazała żadnej inicjatywy), że nuda (nie chciała nigdzie wychodzić ani się z nikim spotykać).
Doskwierało mi, że potrafi na mnie nawrzeszczeć jak na gówniarza i to przy ludziach, że wścieka się kiedy kontaktowałem się z moją rodziną czy znajomymi (kradnę przecież czas zarezerwowany dla niej).
No i zaczęło się. Żeby uniknąć kłótni i wymówek najpierw były niedopowiedzenia potem małe kłamstewka później coraz większe. Najgorszy zawsze był dla mnie ten pierwszy raz potem umiałem znajdować dla siebie wytłumaczenie by móc patrzeć w lustro. Krok za krokiem dopuszczając się manipulacji i grożąc rozwodem doprowadziłem do stanu kiedy nie musiałem się już z niczego tłumaczyć. Wychodziłem kiedy chciałem, dokąd chciałem i na jak długo chciałem. Mawiałem wtedy:"nie chcesz iść ze mną? to twój problem." Początkowo ciężko to akceptowała, miałem awantury nieziemskie ale z czasem się przyzwyczaiła. Ale nie ma nic za darmo. Za moje zachowanie byłem karany brakiem seksu. A jeśli już był po wielkich staraniach z mojej strony to miałem partnerkę całkowicie bierną z zatkanymi uszami i zakrytą twarzą. Wierzcie mi, nie ma nic bardziej upokarzającego dla faceta aniżeli czuć się jak wibrator.
Ale i na to znalazłem "sposób". Zacząłem zaspokajać potrzeby "własnoręcznie". Najpierw wyobrażałem sobie żonę, potem inne, później doszła pornografia i moja wyobraźnia podpowiadała coraz to inne scenariusze. A ponieważ czułem się z tym podle to stawałem się coraz bardziej niemiły dla żony - bo to przecież przez nią. Początkowo ukrywałem to przed nią aż kiedyś doprowadzony do furii wykrzyczałem, że z własną ręką jest mi lepiej niż z nią, że się do tego nie nadaje. To był koniec. W kolejnych kłótniach jeszcze wykrzyczałem, że to jej obowiązek bo łożę na dom. A jeśli nie dostaję obiadu to jem na mieście, zatem inne potrzeby też mogę zaspokajać w taki sposób. Innym razem powiedziałem, że nie po to się żeniłem żeby mieszkać z koleżanką czy matką i za takie życie nie mama zamiaru oddawać całej, niemałej pensji bo dziwka i gosposia kosztowałyby taniej. Wiem, upokorzyłem ją straszliwie. Żadna kobieta nigdy w życiu nie powinna usłyszeć takich słów.
To już była agonia związku ale pogodziłem się z sytuacją dla dobra dziecka. Chociaż nie wiem czy dla dobra bo mała nie raz była świadkiem naszych kłótni i rękoczynów (tzn. ja obrywałem - facet bijący kobietę to dla mnie szmata). Chociaż pewnie wolałaby to aniżeli usłyszeć to co powiedziałem. Ja z kolei wielokrotnie słyszałem, że jestem beznadziejny, ciota, impotent. I tak słowa doprowadzły do tego, że każde czuło się w oczach drugiego zerem. Aż pewnego dnia spotkałem dziewczynę, która się we mnie zakochała. To ona chciała ze mną spędzać czas. Mówiła jaki jestem wspaniały, czuły, inteligentny. I kto by się oparł? Dodam, że znała moją sytuację. Mówiłem od początku, że się nie rozwiodę, a nawet jeśli to i tak nie będziemy razem. Nie chciałem jej robić nadziei. Nie muszę mówić, że seks był wspaniały. Dostałem wszystko o czym do tej pory mogłem tylko pomarzyć. Trwało to pół roku i zdrada miała miejsce "tylko" 4 razy. Znacznie poniżej moich potrzeb. Ciągle próbowałem jakoś dojść do porozumienia z "koleżanką-małżonką" ale bezskutecznie a w ramionach "drugiej" lądowałem doprowadzany do autentycznej rozpaczy. Jestem świadomy, zdrada to zdrada. Zwykłe świństwo. Ale tłumaczyłem się przed sobą samym, że przecież ona mnie nie chce, że sama mnie do tego popycha a sprawa może się nigdy nie wyda. Ale byłem w błędzie. Efekt jest taki, że żona strasznie cierpi. Ja czuję się jak ostatni gnój. Małżeństwo czy przetrwa czy nie, jest zniszczone.
A teraz drogie panie, jak chcecie to mnie ukrzyżujcie ale powiedzcie czy ratować ten toksyczny związek (jest taka szansa) czy skorzystać z okazji i się uwolnić i jak postępować by ukoić ból zdradzonej żony i pomóc jej odzyskać wiarę w siebie (mimo wielkiej goryczy ciągle ją kocham). :confused:


Dobijać ? za co ? każdy błądzi mniej lub bardziej, nie każdy potrafi się do tego przyznać, jeśli zależy Ci na żonie to zrób wszystko co w Twojej mocy aby "stanęła na nogi".
Przeszłam z mężem mniej więcej coś podobnego mamy 16 letni staż małżeński znamy się ponad 20 lat.....i jesteśmy razem, u nas role były odwrócone to on odmawiał seksu, a ja drwiłam z niego....a dalszy ciąg juz znasz....mąż zdradził mnie ja z zemsty zrobiłam to samo....ale jakos nie miałam wyrzutów sumienia....od tamtego czasu mineło ok 3 lat, początki nie były łatwe wydawało mi się,że nigdy nie zapomnę itd., jednak z upływem czasu widzę, że to nie był ani koniec świata, ani koniec naszego małżeństwa jeteśmy ze soba i dobrze nam....
Oczywiście możesz uciec gdzie pieprz rośnie, udawać że nic się nie stało......ale nie sądzę, abyś mógł spokojnie spać......schrzaniliście wszystko razem.......więc razem spróbujcie z tego wybrnąć.

Życzę dużo siły, pozdrawiam.
napisał/a: ~melni 2007-07-22 15:48
a ja ci powiem jedno - to nie jest twoja wina że żona wylądowała w tym zakładzie !!! przepraszam bardzo ale z tego co piszesz jasno i wyraznie wynika że od samego początku ona traktowała cię jak własnośc , próbowała cie ubezwłasnowolnić , a tego nie robi sie w małżeństwie.. to typ kobiety który uzależnia się od drugiej osoby i próbuje na siłę to samo zrobić z partnerem. niestety ale prędzej czy póżniej symptomy tej przypadłości wyszlyby na światlo dzienne.i wbrew temu co napisałes nie jest to osoba silna- wrecz przeciwnie, to słaba psychixcznie kobieta która nie potrafi pogodzić sie z przegraną. poczytaj trochę o psychologii toksycznych związków, o rodzaju uzależnienia od partnera który niszczy związek , osacza bliska osobę i powoduje bardzo wiele szkód.
napisał/a: masterXofXdisaster 2007-07-27 07:21
Bardzo dziękuję za wszystkie konstruktywne rady.
Dla waszej informacji. Walczę o ten związek i będę czekał na wybaczenie tak długo jak będzie trzeba. Nie pamiętam kiedy ostatnio tyle ze sobą rozmawialiśmy. Dawno też nie czułem się tak blisko mojej żony jak teraz. Okazało się, że potrzebowaliśmy tego samego tylko zamiast mówić o tym wrzeszczeliśmy na siebie.

Gosiak, Tobie też dziękuję, chociaż zastanawia mnie to co piszesz. Sama byłaś tą, która rozwala czyjś związek a teraz robisz za "ostoję moralności"? Jak to się robi żeby tak swobodnie relatywizować sobie całkowicie skrajne postawy i w każdej sytuacji być tą, która jest O.K. To Twoja nienawiść do facetów jest chorobliwa. Dla Twojej informacji. Nie szukałem "lepszego modelu". Nie była ani ładniejsza ani mądrzejsza. Po prostu uważała mnie za kogoś kim dawno się nie czułem. Ale Ty pewnie nie wiesz jak to jest być samotnym i niedocenionym. Albo już zapomniałaś...

Mam jeszcze jedno pytanie. Czy wiecie może jak wyłączyć pamięć? Gdyby nie ona i "filmy", które żona wyświetla sobie w wyobraźni byłoby cudownie. Wiem, że potrzeba czasu ale może jest coś co mogę zrobić. Poradźcie, please!

Pozdrawiam all!
napisał/a: Mari 2007-07-27 08:38
Master of Disaster jak ktoś powiedział "rada to niebezpieczny podarunek , nawet między mędrcami,a każda może po niewczasie okazać się zła"