Przeczytałam/em i polecam

napisał/a: ~gość 2008-09-02 10:29
tajla, 'Kwiat pustyni' podobał mi sie średnio, bo nie przepadam za tą facetką... ale 'Wyznania gejszy' uwielbiam
napisał/a: zjem_ci_szalik 2008-09-12 22:52
Biały tygrys. Ksiązka nominowana w tym roku do nagrody Bookera. Ale nie to w niej jest najlepsze. Świat współczesnych Indii. Zarówno prowincji jak i wielkich miast. Opowieść tytułowego bohatera o życiu dylematach i wyborach. Śliczna. Wzruszająca. Poruszająca.
napisał/a: tajla 2008-09-16 19:32
Rooda666 napisal(a):tajla, 'Kwiat pustyni' podobał mi sie średnio, bo nie przepadam za tą facetką...

Rooda666 napisal(a): ale 'Wyznania gejszy' uwielbiam
nio
Ksiazka tez cudna
Ja w koncu musze skonczyc Sledzctwo Lema
thunder napisal(a):Biały tygrys.
o, pozycze sobie

Spoznieni Kochankowie - uwielbiam i polecam

[ Dodano: 2008-09-16, 19:35 ]
a i jeszcze :
rosyjski kochanek

Osobowosc cmy

alchemik
Zaproszenie do zycia

[ Dodano: 2008-09-16, 19:43 ]
No i wkoncu wroce do ksiazek bo przez okres wakacji miałam przerwe

Czeka na mnie masa ksiazek
Zaczne od ksiazki Cejrowskiego :)
napisał/a: zjem_ci_szalik 2008-09-17 00:58
Ja nie mogę coś Cejrowskiego. Tak się nie zgadzam z jego poglądami że nie mogę się przemóc by sięgnąć po książkę. Chociaż kusi. Szczególnie Gringo wśród dzikich plemion i Rio Anaconda.

A Tygrys dostał się do ścisłego finału bookera
napisał/a: ~gość 2008-09-22 23:11
specjalnie dla izuniii mam tendencję do kupowania książek w ciemno, jeśli tylko spodoba mi się tytuł, autor, albo przeczytam dwa zdania w przypadku 'Sprzedawcy broni' oczywiście chodziło o autora Po przeczytaniu pierwszej strony byłam spłakana ze śmiechu Hugh napisał tę książkę na długo przed powstaniem 'House, M.D.', ale niemalże każdziusieńkie słowo jest jak żywcem wyjęte z ust Grega, więc wniosek jest prosty... Hugh=House
i dla zanęty-zachęty fragmencik, od którego zaczęła się moja bezwarunkowa miłośc do tej lektury

"Rozdział pierwszy

Widziałem dziś rano człowieka,
Co nie chciał pójść na śmierć.


Patrick Shaw-Stewart

Wyobraźcie sobie, że musicie złamać komuś rękę.
Nieważne, prawą czy lewą. Rzecz w tym, że musicie ją złamać, bo jeśli nie… no cóż, to też nie ma znaczenia. Poprzestańmy na stwierdzeniu, że jeśli tego nie zrobicie, przytrafi się wam coś złego.
W związku z tym mam następujące pytanie: czy łamiecie rękę szybko – trzask, ojej, przepraszam najmocniej, zaraz panu pomogę założyć tę prowizoryczną szynę – czy też przeciągacie całą zabawę do ośmiu minut, z każdą chwilą zwiększając odrobinę nacisk na kończynę, aż odchodzący od zmysłów delikwent zacznie z bólu chodzić po ścianach i wyć z przerażenia?
No przecież. Oczywiście. Właściwa decyzja, jedyna właściwa decyzja, to załatwić sprawę możliwie jak najszybciej. Złam rękę, popraw sobie humor kieliszkiem brandy, bądź dobrym obywatelem. To jedyne słuszne rozwiązanie.
Chyba że…
No chyba że…
A co, jeżeli nienawidziłbyś osoby po drugiej stronie ręki? Tak naprawdę, naprawdę jej nienawidził.
To właśnie kwestia, którą muszę teraz wziąć pod uwagę.
Mówię „teraz”, mając na myśli „wtedy”, czyli chwilę, którą właśnie opisuję; chwilę, kiedy dosłownie kilka cholernych sekund dzieliło mój nadgarstek od znalezienia się na wysokości karku, co spowodowałoby złamanie kości ramieniowej lewej ręki na co najmniej dwa – a bardzo prawdopodobne, że więcej – luźno zwisające, choć wciąż połączone kawałki.

Omawiana ręka należy, jak się domyślacie, do mnie. Nie chodzi o abstrakcyjną rękę z konstruktu myślowego jakiegoś filozofa. Kość, skóra, włoski, mała biała blizna na łokciu będąca pamiątką po spotkaniu z narożnikiem pieca akumulacyjnego w Gateshill Primary School – wszystkie należą do mnie. I właśnie nadchodzi chwila, gdy muszę wziąć pod uwagę możliwość, że stojący za mną człowiek, który trzyma mnie mocno za nadgarstek i przesuwa go w górę wzdłuż kręgosłupa z niemal pieszczotliwą ostrożnością, mnie nienawidzi. Tak naprawdę, naprawdę mnie nienawidzi.
Przeciąga tę chwilę w nieskończoność.

Nazywał się Rayner. Imię nieznane. W każdym razie mnie, więc przypuszczalnie również wam.
Zakładam, że ktoś gdzieś musiał znać jego imię – nadał mu je na chrzcie, zawołał go na śniadanie, nauczył go, jak się je pisze, wykrzyczał je nad głowami klientów baru, proponując drinka, wymruczał podczas uprawiania seksu lub wpisał w odpowiednią rubrykę na polisie ubezpieczeniowej. Wiem, że wszystko to musiało się kiedyś zdarzyć. Po prostu ciężko mi to sobie wyobrazić i tyle.
Rayner, jak oceniałem, był ode mnie dziesięć lat starszy. Co mi zupełnie nie przeszkadza. Nie ma w tym nic złego. Mam dobre, serdeczne, niezakończone złamaniem ręki relacje z wieloma osobami, które są ode mnie dziesięć lat starsze. Ludzie starsi ode mnie o dziesięć lat są w sumie godni podziwu. Ale Rayner był na dodatek ponad siedem centymetrów ode mnie wyższy, dwadzieścia pięć kilogramów cięższy i co najmniej osiem jednostek przemocy (niezależnie od tego, jak się je zdefiniuje) brutalniejszy. Był brzydszy niż parking samochodowy, miał dużą, łysą czaszkę, której pofałdowana powierzchnia przypominała balon wypełniony kluczami francuskimi, a spłaszczony nos boksera sprawiał wrażenie, jakby ktoś namalował mu go na twarzy lewą ręką, a może nawet lewą stopą – tworzył krętą, asymetryczną deltę poniżej chropowatej faktury czoła.
Boże Wszechmogący, cóż to było za czoło! Cegły, noże, butelki i rozsądne argumenty zwykły odbijać się od tej masywnej ściany frontowej, nie wyrządzając jej najmniejszej szkody, a zostawiając tylko mikroskopijne wgniecenia między głębokimi, rozległymi porami. Nie sądzę, abym kiedykolwiek widział na ludzkiej skórze głębsze i bardziej rozległe pory, co obudziło wspomnienia związane z polem golfowym w Dalbeattie, gdzie przebywałem pod koniec długiego, suchego lata 1976 roku.
Kiedy spojrzymy na boczną elewację Raynera, przekonamy się, że jego uszy dawno temu zostały odgryzione i wyplute z powrotem na boczną część jego głowy, ponieważ lewe z nich zdecydowanie zawieszono do góry nogami, wywinięto na lewą stronę lub dokonano na nim jakiejś innej dziwacznej operacji, przez co człowiek gapił się na nie przez dłuższą chwilę, zanim pomyślał wreszcie „ach, przecież to ucho”.
Poza tym – jeżeli jeszcze nie dotarło do was, z kim miałem do czynienia – Rayner miał na sobie czarną skórzaną kurtkę założoną na czarny golf.
Ale oczywiście od razu dotarłoby to do was. Rayner mógłby się przebrać w połyskujący jedwab i zatknąć sobie za ucho gałązkę orchidei, a przypadkowi przechodnie i tak najpierw nerwowo wręczaliby mu pieniądze, a dopiero potem się zastanawiali, czy faktycznie byli mu coś winni.
Ja akurat nie miałem u niego żadnego długu. Rayner należał do elitarnej grupy ludzi, którym niczego nie byłem winien. Gdyby sprawy między nami układały się odrobinę lepiej, zaproponowałbym, aby wzorem pozostałych członków przypiął sobie specjalny klubowy krawat. Na przykład z motywem krzyżujących się ścieżek.
Ale, jak już powiedziałem, sprawy nie układały się między nami aż tak dobrze."
napisał/a: ~gość 2008-09-23 12:42
Rooda666 napisal(a):specjalnie dla izuniii
dziękować :D przeczytałam i musze mieć tą książkę!!!! :D :D :D

Rooda666 napisal(a):Był brzydszy niż parking samochodowy, miał dużą, łysą czaszkę, której pofałdowana powierzchnia przypominała balon wypełniony kluczami francuskimi, a spłaszczony nos boksera sprawiał wrażenie, jakby ktoś namalował mu go na twarzy lewą ręką, a może nawet lewą stopą – tworzył krętą, asymetryczną deltę poniżej chropowatej faktury czoła.
padłam

Rooda666 napisal(a):Boże Wszechmogący, cóż to było za czoło! Cegły, noże, butelki i rozsądne argumenty zwykły odbijać się od tej masywnej ściany frontowej, nie wyrządzając jej najmniejszej szkody, a zostawiając tylko mikroskopijne wgniecenia między głębokimi, rozległymi porami. Nie sądzę, abym kiedykolwiek widział na ludzkiej skórze głębsze i bardziej rozległe pory, co obudziło wspomnienia związane z polem golfowym w Dalbeattie, gdzie przebywałem pod koniec długiego, suchego lata 1976 roku.
znowu padłam
napisał/a: renia801 2008-09-23 15:58
Jest ich sporo i jest wiele rodzajów. Romanse, powieści, thrillery, sensacja. Jakie najbardziej lubicie czytać?
napisał/a: zjem_ci_szalik 2008-09-24 00:02
Nie ma to znaczenia. Byleby coś po nich we mnie zostało.
napisał/a: calcium 2008-09-24 19:38
Książki autorstwa Myśliwskiego mają to do siebie, że po ich zamknięciu mam nieodparte pragnienie zacząć je czytać od nowa. ostatnio "Traktat o łuskaniu fasoli". mistrzostwo!
a "Białego Tygrysa" też czytałam, faktycznie, robi wrażenie.
napisał/a: zjem_ci_szalik 2008-09-24 23:21
a ja nie mogłam przebrnąć przez Traktat :(
napisał/a: panna nikt 2008-09-25 16:18
Lubię twórczość Jamesa Clavella, pochłaniała mnie do reszty - Król szczurów, Tai pan, Shogun, Noble house... Myślę, że dlatego, ponieważ ten autor łączy wartką akcję z opisami obcych kultur. Bo nie za bardzo lubię książki podróżnicze pisanie przez podróżników - oni zazwyczaj mają ciężkie pióro. Clavell potrafi opisywać Daleki Wschód jak nikt inny.
napisał/a: calcium 2008-09-25 23:20
thunder napisal(a):a ja nie mogłam przebrnąć przez Traktat :(


bo to jest specyficzna proza. narracja u Myśliwskiego kojarzy mi się z wolno płynącą, majestatyczną rzeką. może melodia tej rzeki nie jest dla Ciebie? może wolisz wartkie górskie strumienie? (ech te metafory... ;) )