Wygraj szałowy zestaw Sushi Socks Box

napisał/a: julinej 2015-02-03 11:08
Sushi? Ładnie brzmiąca nazwa, która nic mi nie mówiła. Zastanawiałam się, co wchodzi w jego skład. Zaczęłam czytać ... ryba, algi, ryż ? Blee. Na samą myśl o surowych rybach zrobiło mi się niedobrze. Od razu przypomniało mi się jak byłam w porcie rybackim, przypomniał mi się ten zapach i od razu wiedziałam, że nigdy ale to nigdy nie włożę tego do ust. Z biegiem czasu trafiałam na zdjęcia na portalach społecznościowych, widziałam te zdjęcia, kusiło mnie i kusiło. Bajeczne kolory, połączenia smaków i opinie ludzi zachwycających sie tą formą jedzenia. Pewnego dnia na studiach zobaczyłam za ladą sushi. Fakt było drogie, pomyślałam sobie "kurczę, to jest drogie ale i zdrowe i robione ręcznie, może czas spróbować?" Koleżanka obok, stwierdziła, że też chce spróbować. tak więc kupiłyśmy jedno opakowanie na pół. Wzięłyśmy głęboki oddech, miałyśmy w pobliżu wodę i ... spróbowałyśmy. Przeżyłam szok, gdy stwierdziłam, że to dobre. Nie czuć ryby, a cudowny smak dodatków. Razem komponując się w cudowną spójność. Od tego czasu w Święta pozwalam sobie na chwilę rozkoszy i kupuję sobie ten rarytas.
napisał/a: bb26 2015-02-03 11:31
Moja przygoda z sushi...nie odważyłabym się chyba za "chiny ludowe" spróbować tej egzotycznie brzmiącej potrawy, gdyby nie przypadek. Wybrałyśmy się z koleżanką na zakupy i jak to kobiety, spędziłyśmy wiele godzin w galerii handlowej (na szczęście owocne to były zakupy). Żeby nie fundować naszym brzuchom niezdrowych fast food-ów, postanowiłyśmy że pójdziemy na coś dobrego i zdrowego zarazem. Niczym szczury po rynnie biegłyśmy wręcz w poszukiwaniu jakiejś dogodnej przystani, by zafundować naszym brzuszkom ucztę. Już raz zaufałam jej wyborowi i gdy namówiła mnie na krewetki, początkowo się wzbraniałam, lecz pierwszy kęs przekonał mnie do tej potrawy. Jak słup wyrósł przed nami lokal z orientalnymi potrawami i nawet nie zdążyłam zaprotestować, gdy już siedziałam z koleżanką przy stoliku a uroczy, niski człowieczek z ciekawą fryzurą podawał nam kartę menu. Czytałam i każda z propozycji brzmiała dla mnie obco, więc zdałam się na wybór koleżanki doświadczonej w jedzeniu takich dziwnych "wynalazków" . Zamówiłyśmy sushi i gdy ona praktycznie kończyła swoje danie ja siedziałam w bezruchu wpatrując się w to dziwne "coś". Sam wygląd i podstawowe informacje z czego "to" jest przyrządzone sprawiły, że nie byłam w stanie przełknąć ani kęsa. Koleżanka była w siódmym niebie, bo mogła zjeść moją porcję a po wyjściu z lokalu i tak musiała ze mną pójść do budki z kebabem. Tak się skończyła moja przygoda z sushi, choć właściwie się nie zaczęła, gdyż nadal nie wiem jak ono smakuje :)
napisał/a: justynarojek 2015-02-03 12:34
Mój szwagier jest z zawodu kucharzem, kocha więc poznawać nowe smaki i eksperymentować z nimi. Pewnego dnia postanowił przybliżyć nam właśnie kuchnię japońską, jednakże nie miał za bardzo czasu by samemu coś przygotować. Kupił więc jakiś zestaw w supermarkecie. Jedzenie na talerzu wyglądało ładnie ale po pierwszym kęsie myślałam ,że wypluje płuca.Poprosiłam o wodę ale to nic nie dało. W ustach czułam tylko sos a raczej jakiś ocet balsamiczny. Podskakiwałam , kaszlałam a oczy mi łzawiły. Miałam dość sushi do końca życia.Szwagrowi było jednak tak głupio,że zaprosił nas w ramach rewanżu do prawdziwej japońskiej restauracji, gdzie na miejscu przygotowano dla nas potrawy. Wyszłam stamtąd zachwycona i zakocha, Jedzenie było pyszne, rozpływało się w ustach i poprawiało świetnie nastrój. Od tamtej pory, kiedy tylko możemy i na ile starczają nam fundusze fundujemy sobie sushi ale nigdy już z marketu tylko zawsze z restauracji -pamiętni tamtej przygody.
napisał/a: natalka3011 2015-02-03 13:24
Moja najlepsza przygoda sushi miała miejsce prawie dokładnie rok temu- w Walentynki. Mój narzeczony, wiedząc jaką fanką sushi oraz kultury japońskiej jestem, postanowił zorganizować weekend moich marzeń. Poinformował mnie tylko, że wyjeżdżamy na narty dwa dni wcześniej, co planowaliśmy od dawna, więc mała zmiana planów mnie nie zdziwiła, tym bardziej, że i tak miałam wtedy wolne. Jakie było moje zdziwienie, gdy zamiast do Zieleńca, dotarliśmy do willi usytuowanej .. w szczerym polu zasypanej śniegiem! Okazało się, że wspaniała gospodyni urządziła wnętrza w japońskim stylu, organizując tu japońskie wieczorki, spotkania z poezją i kulturą tego fascynującego kraju. Powitały nas aromatyczna zupa z glonów, marynowany imbir i cudowny kurczak z ryżem! Potem nadszedł czas na kolejne atrakcje, a mianowicie- przebieranie w kimona i strój samuraja!
Parzyliśmy tradycyjną herbatę, oglądaliśmy japońskie obrazy i słuchaliśmy klimatycznej muzyki. Kulminacją tego wyjątkowego dnia było- robienie sushi! Uczyliśmy się jak je idealnie zwinąć, wykwintnie ułożyć i co zrobić, aby było przepyszne! Robiliśmy nigiri- zushi formowane w dłoni, chirashi zushi czyli porozsypywane sushi, oshi zuzhi o kształcie prostopadłościanu oraz inari-zushi z tofu! Do tej pory nie miałam pojęcia, że jest aż tyle rodzajów tego niesamowitego dania! Jakie było moje zdziwienie, gdy dowiedziałam się, że nazajutrz nauczymy się robić także nare-zushi ze sfermentowanej ryby oraz temaki-zushi, które tak naprawdę komponuje się dopiero na stole. Wprost nie mogłam się doczekać!
Po przygotowywaniu posiłku, wraz z narzeczonym zostaliśmy sami w przepięknie urządzonym japońskim saloniku i raczyliśmy się własnoręcznie zrobionym sushi oraz łososiem teriyaki. Spożywaliśmy je pałeczkami wraz z chrzanem wasabi oraz zieloną herbatą. Kolejnego dnia tego wspaniałego weekendu znów robiliśmy sushi, graliśmy w japońskie gry i poznawaliśmy historię kraju, który tak bardzo mnie kusi.
Z czystym sumieniem mogę przyznać, że to był najwspanialszy weekend w moim życiu, z przepysznym sushi w tle! Od tego czasu sama z radością przyrządzam je w domu na wiele sposobów ;)
napisał/a: morfeuszxl6 2015-02-03 16:34
Znajomy dawno temu zdobył na GroupOn kupon na sushi wart 100zł. Tak się jakoś złożyło, że poszliśmy razem. Ta oto krótka opowieść tyczy się mej walki z pałeczkami, sosem sojowym, oraz potwornym wasabi.

Po barze sushi spodziewałem się bardzo typowego (w mym skromnym, chamskim, mniemaniu) obrazka – Japończyka machającego wielkim nożem, krojącym ryby z prędkością małego tajfunu. Do tego drewnianego wystroju (nie pytajcie się dlaczego), oraz transcendentalnej ciszy, przepełnionej kontemplacją tego ciekawego dzieła kulinarnego. Japończyk okazał się polakiem, ogromny nóż chyba odleciał wraz z tajfunem. Ciszę zastąpiła klimatyczna muzyka, natomiast zamiast desek był nowocześnie urządzony (całkiem gustownie) lokal.

Jako laik z ograniczonymi zasobami portfela stwierdziłem, że zamówię zestaw, w którym liczba sztuk wymienionych porcji (dań, sushi?) będzie możliwie największa. W ten sposób wybrałem swój zestaw. Wraz z nim wybrałem tajemniczo brzmiącą herbatę ryżową. W oczekiwaniu na jedzenie odkryłem, że herbata smakowała jak drewno zalane wrzątkiem. Przynajmniej w moich wyobrażeniach tak ono smakuje.


To co ujrzałem na talerzu w pewien sposób mi zaimponowało. Wszystko ładnie ułożone, porządeczek, zachowana symetria itd. Ogólnie to “na oko” całość wyglądała dobrze. Przyszedł czas na konsumpcję. Nie chciałem wyjść na prostaka (przynajmniej nie na samym początku) dlatego postanowiłem skorzystać z pałeczek. W sumie to korzystałem z czegoś takiego po raz pierwszy. Opanowanie techniki zajęło mi jakieś 5 minut. Po tym czasie byłem w stanie trafić w kolejną porcję, jakoś ją chwycić i przenieść czym prędzej do ust.

Za pierwszy cel obrałem sobie ryż z zielonym “czymś”, zawiniętym w czarne “coś”. Gdy mój język poczuł to niecodzienne danie to był tak jakby zachwycony. W momencie połykania odniosłem wrażenie jakby kamień spadał mi prosto do żołądka. Trzeba przyznać, że to było dość osobliwe uczucie.
Po czarnym “czymś” przyszła pora na ryż zamoczony w pomarańczowych “kulkach”. Znajomy określił je mianem “kawioru”, także zakładam, że faktycznie to było to. Wrażenia były podobne.
Gdzieś tam jeszcze był spore kulki ryżu przykryte plastrem z łososia. Niestety nie były za dobre. Prawdopodobnie przyczyną tego był zielony dodatek – wasabi.

Wasabi w małej ilości było w stanie wypalić podniebienie, drewniana herbata nie była w stanie zaspokoić mego zapotrzebowania na płyny. Wszystko co zawierało w sobie ślady zielonego piekła zostało pominięte.

Przed przyjściem do restauracji poważnie martwiłem się czy uda mi się najeść takim zestawem. Znajomy twierdził, że nie ma szans. Ja natomiast poprzysiągłem śmierć wszystkim Japończykom, jeśli nie zaspokoją mojego głodu.
Okazało się, że tym jakże niepozornym z wyglądu jedzeniem najadłem się aż za bardzo. Azjatyckim braciom się upiekło, na szczęście nie będę musiał poświęcać swojego życia na kolejną krucjatę.

Wrażenia smakowe pozostały mieszane. Część z porcji mi smakowała, część nie. Paskudne wasabi skutecznie zabijało potencjalne walory smakowe, a herbatę następnym razem wykorzystam do stworzenia papieru.
Cały czas mam wrażenie, że to co zjadłem to kamienie, a nie prawdziwe jedzenie.

Zastanawiam się czy skuszę się ponownie na coś takiego. Wewnętrzny anioł podpowiada, że nie. Tasiemiec natomiast mówi, że chętnie by się wybrał na powtórkę.

Tak oto zakończyła się moja dzisiejsza przygoda z sushi.
Angel1090
napisał/a: Angel1090 2015-02-03 20:13
Nie będę pisać, jak Japonia mnie onieśmiela,
bo moja przygoda z sushi jeszcze się nie zaczęła!
Spróbować okazji nigdy nie miałam,
lecz nie ukrywam, że bardzo bym chciała.
Skarpetki będą dla mnie przedsmakiem,
przed głodu na bar z sushi atakiem! :)
Majcik
napisał/a: Majcik 2015-02-03 22:43
Sushi w moim życiu pojawiło się całkiem niespodziewanie, gdy byłam na pierwszym roku studiów. Co prawda już dużo wcześniej słyszałam o tym daniu, ale dopiero jako studentka mogłam pierwszy raz na własnych kubkach smakowych przekonać się o jego smaku. Czy mi zasmakowało? A i owszem, i to do tego stopnia, że nieco później zapisałam się na szybki kurs jego robienia. Z czasem wprawiłam się w jego robieniu do tego stopnia, że stało się moim daniem popisowym i odskocznią od schabowego z ziemniaczkami. Oczywiście informacją o swojej nabytej zdolności kulinarnej nie omieszkałam podzielić się z mamą. Widocznie miałam dar przekonywania, bo pewnego dnia, gdy wróciłam do rodzinnych stron, to właśnie moja mama zaproponowała, że na obiad zrobimy "to sławne sushi". Obie zapaliłyśmy się do tego pomysłu i nasz entuzjazm wcale nie ostygł, gdy uzmysłowiłyśmy sobie, że w domu brakuje nam składników. W dziarskich nastrojach ruszyłyśmy na ich poszukiwanie. Po kilku godzinach chodzenia i odwiedzenia kilkunastu sklepów dowiedziałyśmy się, że jednak niewielkie miasteczko w jakim mieszkali moi rodzice, nie mogło nam zaoferować niczego więcej poza łososiem. Po krótkiej naradzie uznałyśmy, ze nie pozostaje nam nic innego niż pojechać do najbliższego, większego miasta i tam zakupić potrzebne produkty.
Tego dnia dowiedziałam się też jak problematyczne może być pokonanie 30km.
Jako, że nikt nie mógł nas podwieźć, a i my nie posiadałyśmy uprawnień do prowadzenia, to zdecydowałyśmy się na podróż busem. Jeden nam uciekł z przed nosa, drugi w ogóle nie przyjechał, a trzeci - do którego w końcu wsiadłyśmy, wysadził nas na zupełnie innym przystanku. Po długich poszukiwaniach w końcu udało nam się dotrzeć do większego sklepu w którym nabyłyśmy wszystko czego potrzebowałyśmy do szczęścia. Pamiętając, że najbliższy powrotny autobus mamy za kilka minut, dość pośpiesznie pakowałam bagaże przy kasie, a mama w tym samym czasie grzebała w torebce w poszukiwaniu portfela. Już kończyłam, gdzieś w podświadomości zanotowałam fakt iż mama dokonała płatności, gdy wtedy usłyszałam dość stanowczy głos:
- Przepraszam, ale proszę panie za mną.
Zaskoczona spojrzałam na sklepowego ochroniarza, który z dość nieprzyjemną miną wpatrywał się w naszą dwójkę.
- Czy coś się stało? - zapytałam zaskoczona. Odpowiedzią było jedyne nieprzyjemne "proszę tędy!" i nie było żadnej dyskusji! Lekko oszołomiona podreptałam z mamą do małego pokoiku, gdzie ochroniarz kazał mojej mamie na wypakowanie jej torebki. Już po chwili na ławie wylądowała szminka, jakieś chusteczki, kalendarz, portfel... i zakupiony w naszym rodzinnym mieście łosoś, który okazał się sprawcą całego wydarzenia. Okazało się, że ochrona przekona była, że łosoś trafił do torby z ich lodówek. I znowu na nic zdało się tłumaczenie - kolejne minuty zleciały nam na czekaniu na kierownika sklepu, który już znacznie milszym tonem poinformował nieugiętego pracownika, że produkt nie został skradziony, a nas uprzejmie przeprosił za problem.
No cóż, zdarza się.
Ze sklepu wychodziłyśmy nawet ciut rozbawione sytuacją, przynajmniej dopóki nie znałyśmy sobie sprawy, że właśnie przegapiłyśmy nasz autobus! No i znowu trzeba było biec na inny przystanek, tam dowiedzieć się, że trzeba biec na jeszcze inny, później czekać na autobus, następnie dowiedzieć się, że ten nieco się spóźni...
Do domu wróciłyśmy w godzinach późno wieczornych. Przywitane "co tak późno" za strony taty i braci, bez zbędnego tłumaczenia powędrowałyśmy do kuchni i powoli zabrałyśmy się za szykowanie uczty. Ryż już się gotował, sos był gotowy, ryby pokrojone, maty naszykowane, gdy znienacka odezwał się dzwonek do drzwi wejściowych. Chwilę później do kuchni wparował tata z naręczem tekturowych pudełek i radosnym:
- Długo was nie było, to zamówiłem wszystkim pizzę na kolację!
Ręce nam opadły.
I tak orientalna kolacja zamieniła się w bardziej amerykańską wersję, a sushi rodzina została uraczona dopiero na śniadanie.
napisał/a: leoniu 2015-02-04 00:33
Nie mam z sushi skojarzeń sexi-romantycznych. Moje są raczej prozaiczne. Przez prawie trzy lata nie mogłam jeść sushi - najpierw ciąża, potem długie, bo przeszło dwuletnie karmienie... A sieć straszyła: tego nie wolno, tamtego nie wolno, niczego nie wolno, a sushi już na pewno nie wolno!!!
Więc, kiedy już było wolno wzięliśmy dziecko pod pachę i poszliśmy na sushi. Dziecko nie przepada za jedzeniem, raczej nie je, albo je w ilościach śladowych. Z głodu nie umarło. Jeszcze.
W susharni natomiast moja córka oszalała. Nie mam pojęcia, czy chodziło o smak zupy miso (na szczęście była łagodna), czy o łyżeczkę/łychę/chochlę, czy jak tam to zwać - któa faktycznie była wysoce atrakcyjna i łatwo się z niej jadło takiemu bobasowi.

Tłum nas obserwował :) Bobas robił furorę, bo wyglądał i zachowywał się tak, jakby dopiero co wrócił z Tokio.

W sumie, to coś małej z tego zamiłowania do egzotycznej kuchni zostało (scena z dziś):
- Mamo, na obiad w przeszkolu były naleśniki...
- Jadłaś?
- Nie, nie mieli syropu klonowego...

Aż się boję pytać, czy przy łososiu nie pyta o glony i imbir, o wasabi nie wspominając :)
napisał/a: swita77 2015-02-04 09:13
Tyle się nasłuchałam o sushi, że pyszne, zdrowe i łatwe w przygotowaniu… A że właśnie zbliżały się Walentynki postanowiłam zaskoczyć narzeczonego i zorganizować romantyczną kolację w domu. Oprócz wina kupiłam składniki na sushi i z wielką radością zabrałam się do samodzielnego przygotowania tego przysmaku. Przepis znalazłam w internecie i wydał mi się całkiem prosty. Zrobiłam według niego sos, ugotowałam ryż, nałożyłam na arkusz sprasowanych alg i … zaczęło się! Ryż nie chciał się kleić, algi nie chciały zrolować a sos do ryżu miał – delikatnie mówiąc – zaskakujący i bardzo oryginalny smak. Kiedy po dobrej godzinie udało mi się wszystko złączyć razem i jako tako pospinać wykałaczkami (w ten sposób próbowałam uratować potrawę ;) ) było już za późno na jakiekolwiek zmiany i przygotowanie czegoś nowego na kolację. Rozległ się dzwonek do drzwi a ja z duszą na ramieniu otworzyłam narzeczonemu i zaprosiłam go do stołu. Jego oczy z sekundy na sekundę robiły się coraz większe aż osiągnęły rozmiar spodków ;) Takie wrażenie zrobiło na narzeczonym moje sushi :D Szczerze mówiąc, wyglądało jak jakaś abstrakcyjna kompozycja artysty, będącego pod wpływem dużej ilości mocnych trunków. Narzeczony bohatersko przełykał kolejne kęsy mojego niewydarzonego sushi i robiąc dobrą minę do złej gry mówił, że nie jest tak źle. Ale moim zdaniem było tragicznie bo nie dość, że nie dało się go jeść ani pałeczkami, ani palcami (co najwyżej łyżką do zupy) to jeszcze smakowało jak podeszwa góralskiego kapcia ;) Więc żeby dalej się nie męczyć, zrobiliśmy sobie kolację w stylu włoskim, czyli po prostu zamówiliśmy pizzę ;) Od tej pory omijam sushi z daleka i nie biorę się za robienie potraw, które widzę po raz pierwszy na oczy ;)
napisał/a: agf 2015-02-04 09:28
Nie wiem czy takich jak ja jest wiele czy też moda na sushi opanowała wszystkich... Ja w każdym razie sushi nie cierpię, wiedziałam, ze nie lubię zanim spróbowałam. Wiedziałam, bo już nawet ryb nie lubię, a wszystko, co ma smak czy zapach ryb, wody, wodorostów od razu mnie odrzuca.
Mój maż, który też nie jada ryb ani owoców morza został kiedyś w pracy poczęstowany takim wypasionym zestawem i... o dziwo zakochał się w tym daniu!
Kilka dni później mieliśmy, jak to w małżeństwie bywa, ostrą wymianę zdań zwaną potocznie kłótnią. Następnego dnia mąż wrócił ucieszony, z uśmiechem na ustach, od progu mnie przeprosił, kazał odpocząć, nie robić obiadu, bo ma niespodziankę. No i uraczył mnie tym wypasionym sushi. Widać było, że cieszy się jak dziecko, a ja nie miałam serca od razu mu odmówić. Ale ileż mnie to kosztowało! Pierwszy gryz i już wiedziałam, że jest bardzo źle ;) Po drugim gryzie nie byłam w stanie udawać i dziękując mu bardzo i doceniając gest, oddałam mu i swoją porcję.
Od tamtego czasu mam pewność -sushi nie jest dla mnie. No, chyba, że skarpetkowe :)
m4dziara
napisał/a: m4dziara 2015-02-04 12:29
zdarzenie miało miejsce kilka lat temu, ale pamiętam je, jakby było wczoraj...
Razem z moim świeżo upieczonym męzusiem postanowiliśmy jakoś inaczej obejść Dzień Św. Walentego. Jako, że Sushi dopiero zaczynało podbijać nasz piekny kraj, to i w naszym miasteczku pojawiła sie totalna nowość restauracja Sushi:) Niewiele myślac, jednogłośnie zdecydowaliśmy, iż zareerwujemy stolik i sie z checia wybierzemy:)
Nadszedl 14 luty i wieczorem o umówionej godzinie, stawiliśmy sie w restauracji. Miła panie kelnerka zarpowadzila nas do stoliczka i podala menu.
W sumie my jako dwie świeżynki, nie wiedzieliśmy za bardzo co i z czym sie je, wiec z checia skorzystalismy z pomocy pani kelnerki. Wytlumaczyla co jest co, i jak z czym co sie je. Pan kucharz(napis przed wejsciem mowil, ze odbyl kurs nauki "krecenia" sushi u jakiegos mega wielkiego mistrza sushi) ladnie kleil wszystkie zamowione przez nas kawaleczki.
Rozgladajac sie po restauracji, zwrocilismy uwage, iz nie tam za wiele osob, oprocz nas byly tam jeszcze, dwie osoby- kucharz i kelnerka...
Powinno nam do dac do myslenia, ale za bardzo bylismy podekscytowani probowaniem nowym rzeczy, aby sie nad tym dluzej zastanawiac.... a moze trzeba bylo... no nic, w kazdym razie, w koncu nasze zamowienie trafilo na nasz stolik. pieknie podane, na czarnej duzej paterze.. pani kelnerka najpierw powiedziala co piersze trzeba, a co pozniej, i odeszla.
w koncu"nadejszła wiekopomna chwila", jak to bylo w jednym z filmow. moja maz oczyscil kubeczki smakowe imirem, zamoczyl maki w sosie sojowym i wsadzil do ust.... i sie zaczelo...
jak sie zaczl krzusic, dlawic i pluc... matko nie wiedzialam co sie dzieje! tu widze, ze chce zjesc, sprobowac, posmakowac(w koncu to taki swiatowy przysmak wtedy byl)a tu taki ambaras... maz ponownie wzial do ust kawalek, przelknal, ale widzialam jak mu sie wyraz twarzy zmienia, z bladego na purpurowy...
nie myslac za dlugo, co ta, raz kozie smierc, i ja tez bede probowala...
o matko... i w tamtej chwili, caly moj szacunek do sushi padl...
tego sie nie dalo zjesc!!! ryz byl okrutnie twardy, ryba chyba wedzona. bo surowa to ona nie byla, ale algi.... trgedia!!! tak smierdzialy okropnie, ze jak sie wzielo do ust, to mialo sie wrazenie, ze je sie dno morskie lacznie z planktonem.... pobieglam migiem do toalety, bo moj obiad sprzed kilku godzin zaczal protestowac... to byla tragedia... tak okropnie zrazilo nas to do sushi, ze przez dlugi okres czasu, nie chcielismy raz jeszcze sprobowac... teraz, juz wiemy co i jak i gdzie.... z reszta,c zesto sami robimy w domu... i bardzo je lubimy:)ale tamto wydarzenie, na dlugo zapadlo nam w pamiec. restauracja z panem kucharzem, zwinela sie bardzo szybko... ciekawe dlaczego... a my ostatecznie Walnetynki spedzilismy w domu na kanapie w winem i zoltym serem:D
napisał/a: vaiolett 2015-02-04 15:46
Moja przygoda z sushi rozpoczęła się 6 lat temu, bowiem zostałam wtedy zaproszona na pierwszą randkę do restauracji serwującej ten speciał. Wiadomo pierwsza randka więc byłam nieco zdenerwowana, tym bardziej, że miałam jeść sushi pierwszy raz w życiu. Kiedy juz siedzieliśmy w restauracji i czekaliśmy na zamówienie bardzo miło nam się gawędziło, mieliśmy mnóstwo tematów do rozmowy. Kiedy przyszła kelnerka i postawiła przed nami talerz pełen przeróżnych rodzajów sushi poprzez maki, nigiri, uromaki itp. zaczął sie mój koszmar, po pierwsze stwierdziłam,że kawałki są zbyt duże by zjeść je na raz, a po drugie, nie miałam pojęcia jak posługiwać się pałeczkami. Po usilnych próbach udało mi się wziąć pierwszy kęs sushi i w tym momencie zdałam sobie sprawę, że muszę wyglądać jak chomik, zawstydziłam się i zasłoniłam buzie rękoma usiłując pogryźć sushi, zauważył to chłopak, z którym byłam i najwyraźniej też się speszył bo sam również zasłonił usta kiedy jadł. I tak oto nastąpiła długa cisza przerywana tylko pomiędzy kolejnymi kawałkami jedzenia. Cały czar randki prysł i oboje chyba modliliśmy się aby juz w końcu cały talerz sushi znikł, niestety moje umiejętności posługiwania się pałeczkami dały o sobie znać. Byłam tak zestresowana, że niechcący upuściłam solidny kawałek sushi, który z impetem wpadł do miseczki z sosem sojowym rozpryskując go po mojej twarzy, ciuchach i koszuli chłopaka. W tym momencie nie wytrzymałam i ryknęłam śmiechem na całą restauracje, miny innych ludzi były bezcenne;). Dzięki temu cały stres i zażenowanie znikło;) i okazała się to jedna z lepszych randek, jakie w życiu miałam. A niebawem będę juz świętować z owym chłopakiem naszą pierwszą rocznicę ślubu;) i na pewno spędzimy ją przy sushi!!;P