Informujemy, że w dniu 17.07.2024 r. forum rozmowy.polki.pl zostanie zamknięte. Jeśli chcesz zachować treści swoich postów lub ciekawych wątków prosimy o samodzielne skopiowanie ich przed tą datą. Po zamknięciu forum rozmowy.polki.pl, wszystkie treści na nim opublikowane zostaną trwale usunięte i nie będą archiwizowane.
Dziękujemy!
Redakcja polki.pl

Dodatkowo informujemy, że w dniu 17.07.2024 r. wejdą w życie zmiany w Regulaminie oraz w Serwisie polki.pl

Zmiany wynikają z potrzeby dostosowania Regulaminu oraz Serwisu do aktualnie świadczonych usług, jak również do obowiązujących przepisów prawa.

Najważniejsze zmiany obejmują między innymi:

  • zakończenie świadczenia usługi Konta użytkownika,
  • zakończenie świadczenia usługi Forum: Rozmowy,
  • zakończenie świadczenia usługi Polki Rekomendują,
  • zmiany porządkowe i redakcyjne.

Z nową treścią Regulaminu możesz zapoznać się tutaj.

Informujemy, że jeśli z jakichś powodów nie akceptujesz treści nowego Regulaminu, masz możliwość wcześniejszego wypowiedzenia umowy o świadczenie usługi prowadzenia Konta użytkownika. W tym celu skontaktuj się z nami pod adresem: redakcja@polki.pl

Po zakończeniu świadczenia usług dane osobowe mogą być nadal przetwarzane, jednak wyłącznie, jeżeli jest to dozwolone lub wymagane w świetle obowiązującego prawa np. przetwarzanie w celach statystycznych, rozliczeniowych lub w celu dochodzenia roszczeń. W takim przypadku dane będą przetwarzane jedynie przez okres niezbędny do realizacji tego typu celów, nie dłużej niż 6 lat po zakończeniu świadczenia usług (okres przedawnienia roszczeń).

Konkurs o zapachu czekolady

napisał/a: kwoloch 2008-02-18 10:12
Dawno, dawno temu,
a może tylko rok,
zdobyłam się na pewien
jakże nierozważny krok

Zaczepiłam pewnego Pana,
a nazywał się Michałek,
odtąd zawsze od rana
rozmawiamy dni całe.

No, może na początku
trochę nam nie szła rozmowa,
lecz pojawiło się tyle wątków
że fakt ten szybko się chowa

Tak było przez pewien czas
aż powstał pomysł nowy,
że Michał odwiedzi mnie
by zaznać na żywo rozmowy

Szukałam Go na dworcu,
wyżej wspomnianego Michaśka,
a kiedy znalazłam w końcu
powiedział do mnie: "Kaśka?"

Nie było to wcale ostatnie
nasze wspólne spotkanie,
teraz dopiero się zacznie
mili Panowie i Panie

Parę miesięcy potem
Michał miał pomysł nowy,
a że miałam ochotę
odmówić mi nie przyszło do głowy

Zaprosił mnie bowiem do domu,
taki z niego łaskawca
a ja nie mówiąc nic nikomu
pojechałam do Bolesławca

Przedstawił mnie nawet gościom,
a były to urodziny Misia
które z wielką przyjemnością
wspominam do dzisiaj

Potem miał być moim kolegą z pracy,
lecz się nie udało
i dobrze bo nie wszyscy faceci są tacy
i zaraz by mi Go jakies dziewczę porwało

I wreszcie zaprosił mnie na koncert
więc pojechałam z ochotą wielką,
faktycznie miałam wtedy niezłe przeboje
a nocą znęcaliśmy się nad Martini butelką

A kiedy nie miałam z kim pójść na wesele,
wtedy pewien Pan Michałek
zgodził się nie mówiąc wiele,
za co Mu będę wdzięczna życie całe

Bawiłam się z Nim bosko,
tańczyło mi się bajecznie,
dbał o mnie z wielką troską
abym się czuła bezpiecznie

O naszym pobycie nad morzem
mogłabym napisać epopeję,
albo powiedzieć dzięki Ci Boże,
że mi znów dałeś nadzieję

Kochany Misiu Patysiu
kończąc moje bajanie:
bądź zawsze taki jak dzisiaj
i niech już tak zostanie

A oto zwrotki nowe
Bo życie dalej się toczy
Miś dalej traci dla mnie głowę
I dalej patrzy mi w oczy

Wiele się zmieniło odkąd
poprzednie wersy powstały
lecz nie zmieniłam zdania dotąd
to że Miś to facet wspaniały

W Sylwestra roku zeszłego
na ośnieżonych chodniku
zapytał czy żoną zostanę Jego
i czy będziemy mieć dzieci bez liku.

Zgodzilam sie na prośbę Michała
i chęć moja była szczera
nie pozwolę by go dostała
jakaś Renata czy Wiera.

Niedługo potem Michała
na Śląsk wezwała praca
radość to była niemała
mieć przy sobie swego szaca.

I choc nie potoczylo sie wszystko
tak jakbysmy tego chcieli
to dzis mamy do siebie blisko
bo Mis łoże ze mną dzieli.

Kochany mój Misiu
życzyć sobie możemy
tyle miłości co dzisiaj
a spełni sie wszystko co chcemy

I znów następne zwrotki
ciągle nam życie pisze
Miś nadal jest taki słodki
a ja na ramieniu mu wiszę.
napisał/a: lenusia6 2008-02-18 10:21
Poznaliśmy się banalnie, a może i niezwyczajnie...osiemnastka mojego kuzyna.. ja najmniejsza( wzrostem ) z całego towarzystwa ..on wręcz przeciwnie ( bozia dała mu sporo cm wzrostu :p )..tańczyliśmy razem całą impreze..a póżniej jak zwykle szara rzeczywistość( tak myslałam)..
Jednak pierwszy list , drugi , trzeci...ilość nie do zliczenia...mój listonosz wróżył nam małżeństwo ..ja się zarzekałam ,że to tylko kolega. Jednak się myliłam ..najpierw został z kolegi przyjacielem a obecnie mężem :) ....
Kochamy się szalenie a od sierpnia 2007 mamy owoc naszej szalonej miłości ..Jaś nasze oczko w głowie....więć kochani nigdy się ;) nie zarzekajcie ,że nie bedziecie z kimś parą bo los plata wiele cudownych figli...
napisał/a: wordila 2008-02-18 10:54
[CENTER]Zawsze uważałam, że najwierniejszą przyjaciółką kobiety jest...czekolada. Niektóre twierdzą, że nie ma jak karta kredytowa, ale jak dla mnie, zbytnie szaleństwo w tej materii może powodować trwałe szkody w sytuacji finansowej. A czekolada? Można się zaokrąglić, ale wszak mężczyźni lubią pełne, kobiece kształty. Czekolada jest dyskretna, można ją swobodnie schować w kieszeni. Baa! Można nawet mieć w buzi kosteczkę i ssać ją tak delikatnie, że nikt z otoczenia nie zauważy. Poza tym ma moc innych właściwości - magnez poprawia koncentrację, wytwarzają się endorfiny, dzięki którym jesteśmy szczęśliwe. Tak więc, nie ma jak czekolada. Moje czekoladowo-kakowe upodobania przenoszą się też na inne dziedziny życia. Używam utrzymanych w tej tonacji cieni do powiek, błyszczyków, szminek. Kocham też czekoladowy brąz w mojej garderobie. Rozumiecie więc – jestem czekoladoholiczką. Moja mania jest jednak bardzo wysublimowana, wyrafinowana wręcz. Kiedy jadę za granicę, to pierwszym co odszukuję na sklepowych półkach jest czekolada właśnie. Znam już z kilkaset różnych jej odmian i gatunków i dalej się uczę. Są też pewne marki i wyroby, które dla mnie, wielkiego smakosza, są powodem do kpin. Te omijam z daleka, a kiedy widzę w sklepie, że ktoś je kupuje, po prostu głęboko mu współczuję.
Trzy lata temu przebywałam w Barcelonie. Był to wyjazd zawodowy. Oddelegowano mnie z mojego uniwersytetu na barceloński zimą, kiedy to nikt nie chciał tam jechać. Zimy w tej części kraju są strasznie mokre, deszcze leje się z nieba okrągła dobę. Wysłano więc mnie. Szybko popadłam w nastrój depresyjny, co poskutkowało wzmożonym zapotrzebowaniem na czekoladę. Mieszkałam na przedmieściach, bardzo ładnych, czystych, ale zupełnie pozbawionych życia nocnego. Był tam jeden sklep, w którym nie było wielkiego wyboru mojego "surowca". Były tylko trzy rodzaje. Dwa smakowały chyba gorzej niż wyobrażamy sobie smak podeszwy buta, a jedna to było prawdziwe cacko, trudno osiągalne. Czekolada ta była mleczna, zachowująca jednak wspaniały umiar między zbytnią słodyczą a goryczą. Zatopione w niej były ogromne orzechy laskowe. Tak wielkich i dojrzałych orzechów dawno nie widziałam. Z pewnością to hiszpański surowiec, trzeba więc przyznać, że fundusze unijne, które przeznaczane są na orzechy laskowe w Hiszpanii naprawdę się nie marnują! Czekolada po prostu rozpływała się w ustach. Jeśli miałabym powiedzieć czym jest niebo, to jest tą czekoladą! Co więcej, właściciel sklepu, póki co, nie zauważył, że nagle sprzedaż tego wyrobu wzrosła dzięki mnie o jakieś kilkaset procent, stąd cena była całkiem znośna.
W czwartek, w trzecim tygodniu mojego pobytu w płaczącej deszczem Barcelonie, musiałam rano przemieścić się na zajęcia. Codziennie, by dojechać na uniwersytet czekała mnie przeprawa po kolei autobusem, metrem i tramwajem, zwanym Metro Ligero. Najrzadziej jeździł autobus, który dowoził mnie do centrum. Prawdopodobnie nie było na jego usługi wielkiego zapotrzebowania, bo nowobogaccy mieszkańcy przedmieść mieli w większości swoje własne samochody. Obudziłam się więc wcześnie rano i po zwykłych, codziennych czynnościach, opatulona w pelerynę, udałam się na przystanek. Autobus miał przyjechać za 10 minut. Niestety, nie pojawił się. Czekałam kolejne dziesięć. I jeszcze. Po 30 minutach byłam kompletnie załamana. Ulicą szła pewna pani, która widząc moje zdezorientowaną minę powiedziała, że widziała, iż autobus odjechał “trochę wcześniej”. Nikogo nie było na przystanku więc kierowca pojechał dalej. Hiszpanie! Ach, ta śródziemnomorska mentalność! Logiczne rozumowanie i poczucie obowiązku, czy punktualność, nie jest ich mocną stroną. Kolejny autobus był za dwie godziny, co w ogóle mijało się już z sensem mojego przyjazdu na uniwersytet. Zła na cały świat opuściłam przystanek. Udałam się w stronę sklepu. Po czekoladę. Skoro dzisiejszy dzień miałam spędzić w moim jednopokojowym mieszkanku na hiszpańskiej wsi, niech chociaż będzie spędzony z czekoladą w ręce. Po chwili marszu wpadłam do sklepiku, trochę za mocno popchnęłam drzwi i już byłam przy regale z czekoladami. Moim oczom ujrzał się okropny widok: ostatnia tabliczka mojej ulubionej czekolady była właśnie zabierana przez jakiegoś faceta. Naparłam na niego, on pomyślał, że to niechcący i wybąkał: “przepraszam”. To Polak! Usłyszałam jak mówię: “Przepraszam Pana, czy Pan kupuje tę czekoladę?” Usłyszałam w odpowiedzi, że tak a jego twarz rozbłysła mając przed sobą rodaczkę. “To ulubiona czekolada mojego chrzestnego, czy nie mógłby mi Pan odstąpić tej ostatniej tabliczki?”. Niestety, nie mógłby, bo on też kupuje tę czekoladę specjalnie dla chrześnicy. Byłam strasznie zła. Autobus nie przyjechał (to znaczy przyjechał, ale za wcześnie), w butach mi chlupało, a ostatnią czekoladę w Hiszpanii kupował właśnie Polak, który znalazł się na tej prowincji niczym przybysz z kosmosu. Całkiem przystojny przybysz. Mniej więcej mój rówieśnik, brunet o niezwykle niebieskich oczach. Zaprosił mnie na płynną czekoladę do swojego mieszkania. Uwierzcie mi, nie leży w moim zwyczaju chadzanie do mieszkań obcych mężczyzn, ale głód czekoladowy wygrał. Zapłacił przy kasie za swoją tabliczkę i udaliśmy się do niego. Mieszkał blisko, w domku, którego część wynajmował. Miał do niej własne, odrębne wejście. Ku uciesze zobaczyłam, że pitna czekolada jest jedną z lepszych jakie znałam, produkt polski. Zobaczył błysk radości w moich oczach i zaczął opowiadać jak wielkim fanem czekolady jest od dziecka. Przyjechał tu zbierać materiały do swojej książki o Hiszpanii, był kulturoznawcą. W pewnym momencie wyjął z opakowania zakupioną czekoladę i wyciągnął ją w moją stronę: “Proszę. Właściwie to nie mam żadnej chrześnicy. Po prostu jestem łasuchem”. To wyznanie ugięło pode mną kolana. Oczywiście, poczęstowałam się. Tamten dzień stał się początkiem naszej znajomości, a to już trzeci rok mija. Mieszkamy razem, planujemy ślub. Razem jeździmy do Hiszpanii. Razem smakujemy czekoladę. Myślimy nawet o tym, by wydać wyjątkowy przewodnik po świecie.
Razem.
O czekoladzie...[/CENTER]
napisał/a: szpin 2008-02-18 13:14
Był październik, wyjątkowo ciepły dzień, toteż z ochotą wybrałam się na spacer. Pamiętam, jak przechadzałam się parkowymi alejkami. Liście spadały z drzew, przypominając żywe istoty, które tańczą w rytm muzyki wiatru. Napawałam się ich kolorami, magia ich barw zachwyciła mnie tak, że dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że zrobiło się zimno. Ubrana w cienki płaszczyk, bez czapki i rękawiczek trzęsłam się okrutnie. Jednak przyroda wygrała, nadal szłam i obserwowałam te cuda, te niesamowite kształty, które potrafią utworzyć gałęzie drzew. Wdychałam ich cudowny zapach, gdy nagle na swojej twarzy poczułam coś mokrego. Spojrzałam do góry, ciemne chmury zakrywały dość jasne dotąd niebo, a na moim ciele pojawiało się coraz więcej mokrych plamek. No tak, oczywiście nie pomyślałam o wzięciu parasola. Po chwili jednak uświadomiłam sobie, że nie jest tak źle. To tylko niewielki deszczyk, zaraz przejdzie, zdążę wrócić do domu – pomyślałam.

Jednak już po pięciu minutach z nieba lały się całe litry wody i spadały na moją twarz, a co gorsze, na świeżo ułożoną fryzurę. Wyglądałam fatalnie. Wiedziałam, że nic już nie może mnie uratować, więc nawet się nie spieszyłam. Szłam powoli, rozglądając się wokół. Wycieraczki samochodów na ulicach szalały, próbując odpędzić te natarczywe krople z szyb, przechodnie, którzy tak jak ja nie spodziewali się nagłej zmiany pogody, pochowali się w pobliskich sklepach. Pomyślałam, że chyba nikt oprócz mnie nie jest w tym momencie na świeżym powietrzu.

Ale właśnie w tej samej chwili zauważyłam mężczyznę. Był młody, przystojny, szedł energicznym krokiem, no i miał parasol. Szedł, szedł, wciąż bliżej… Tak, szedł w moją stronę. Już po chwili stał przede mną, pytając czy dam się zaprosić na kawę, a przy okazji skryć przed deszczem pod jego parasolem. No cóż, spodobał mi się, toteż z uśmiechem na twarzy przyjęłam zaproszenie. Już po drodze okazało się, że mamy wiele wspólnego, ale dopiero w kawiarni poznałam, kim jest ten mężczyzna. Spod parasola nie było go tak dokładnie widać, a tutaj… No tak, to przecież facet z biblioteki. Często bywaliśmy tam w tych samych godzinach czytując, jak się teraz okazało, te same książki. Czas minął szybko, a do tego wspaniale, siedzieliśmy w kawiarni całe dwie godziny. Po wyjściu wcale nie ukrywałam, że z chęcią zobaczyłabym się z nim jeszcze raz. Zaczęliśmy się spotykać.

Mijały dni, tygodnie i miesiące. Poznaliśmy się na tyle dobrze, że potrafiłam przewidzieć jego każdy krok. Mieliśmy tyle wspólnego, właśnie kogoś takiego jak on zawsze pragnęłam poznać. Rok później zaręczyliśmy się, a teraz jesteśmy szczęśliwym małżeństwem. I choć od tamtego ulewnego dnia minęło już kilka lat, nadal pamiętam tę chwilę, jakby to było wczoraj. No i jest jeszcze jedna dobra strona, polubiłam deszcz
napisał/a: anejank 2008-02-18 13:28
Jak można wierzyć w przeczucie i przeznaczenie ? Do niedawna takie rzeczy były dla mnie zwykłą głupotą i fantazją, gdyż z usposobienia jestem twardą realistką- DO NIEDAWNA !. Wszyscy moi znajomi wiedzą , że moje decyzje są prawie nieodwołalne jak powiem NIE to NIE. Dlatego kiedy moi przyjaciele zaproponowali mi wyjazd do Zakopanego na Małysza i powiedziałam nie ! nikt nie namawiał mnie więcej. A jednak coś mnie gryzło wewnętrznie docierało do mnie to czego wcześniej nie dostrzegałam. W TV w radiu w prasie wyławiałam programy i artykuły z przygotowań do pucharu, skoczkach i całej tej cudownej Zakopiańskiej imprezie. Kiedy zadzwoniłam do Piotrka, że jadę z nimi, był trochę zdziwiony i choć zostało tylko dwa tygodnie zdobył jeszcze dla mnie wejściówkę. I to podobno był już prawdziwy cud. Po przyjeździe wszystko super pięknie. Na skocznię poszliśmy odpowiednio wcześniej i zdążyłam odpowiednio zmarznąć. Zanim rozpoczęły się skoki to miałam dosyć i w dodatku ze skoków widziałam plecy i flagi tych co stali z przodu. Pierwszy raz żałowałam, że tu jestem i po jaką chol....ę mnie tu przygnało. Zdesperowana postanowiłam iść wypić sobie gorącą herbatę. W bufecie było prawie pusto wzięłam swoją herbatę i poszłam do stolika. Była gorąca z cytryną, rozkosz dla desperata co nudzi się na skokach, gdy 30 tysięcy ludzi szaleje z zachwytu. Zrobiłam łyczka rozejrzałam się a przede mną trzy stoliki dalej siedzi chłopak tak samo znudzony tą imprezą jak ja. Spojrzał na mnie kilka razy uśmiechnął się i zagadał klasycznie o pogodzie” Zimno dziś trochę” Trochę odpowiedziałam i po kolejnych kilku minutach gadaliśmy sobie jak starzy znajomi. I tak przebiegła pierwsza seria skoków, przerwa i druga seria skoków i Małysz wygrał a my wypiliśmy po trzy herbaty. Dziś jesteśmy rok po ślubie nasz mały Adaś jest w drodze skacze już sobie w brzuszku. Jesteśmy szczęśliwi, kochamy się i to dzięki jakieś tajemnej sile , która pchała mnie do Zakopca – TAK POZNAłAM MIłOść MOJEGO ŻYCIA !
napisał/a: Aga_TM 2008-02-18 15:21
Długo nie mogłam się pozbierać po utracie ukochanego, z ktorym bylam przez 4 lata i z ktorym planowalismy wspolna przyszlosc....
Podróżowałam po kraju w poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi... Mieszkalam w Czestochowie, Warszawie i Krakowie jednak wszedzie czulam sie niechciana, niepotrzebna i tak bardzo osamotniona:( Zrezygnowana poszukiwaniami postanowilam wrocic do rodzicow do swojego rodzinnego miasta... Było mi bardzo trudno: bez pracy, bez checi do zycia, bez perspektyw...
I tak w pewna bezsenna noc cos mnie natknęło i właczyłam komputer. Sama nie wiem czemu - to chyba jednak bylo przeznaczenie. Bez namyslu weszlam na lokalny czat i zagadałam do Tomka_22 (tak miał na imię mój poprzedni partner) Rozmowca okazałam się trafem w dziesiątkę;) To było wspaniałe, nagle ktoś po drugiej stronie mnie rozbawil, zainteresowal, sprawil ze cos we mnie drgnęło... Nie moglismy zakonczyc tej naszej rozmowy - to byla jakas magia;) Pisalismy ze sobą do białego rana, a od następnego dnia zaczelismy ze soba pisac smsy... Po kilku dniach umowilismy sie na spotknie i... okazało się, ze znamy sie z kursu prawa jazdy. Nie brakowalo nam tematów do rozmowy, a udana randka zakończyła się gorącym pocałunkiem... :)
Dzis jesteśmy prawie dwa lata po ślubie i pol roku temu na tym swiecie pojawil sie owoc naszej miłości - Piotruś :)
I jak tu nie wierzyc w przeznaczenie?? ;)
napisał/a: sampo21 2008-02-18 16:13
Moje love story zmieniło życie trzech osób, zyskałam chłopaka tracąc przy tym swoją koleżankę. Pewnie każdy kto przeczyta mój wpis pomyśli sobie: "Ale z niej jędza"!!!! Mam tylko kilka słów na swoją obrone... MIŁOŚĆ NIE WYBIERA, PRZED NIĄ NIE MA UCIECZKI.
Spotkałam koleżankę z lat dzieciństwa po krótkiej rozmowie, postanowiłyśmy odnowić kontakt, zaczęły się spotknia, babskie pogaduchy do póżnych godzin nocnych o chłopakach i niepowodzeniach życiowych, pracy, studiach i wszystkich latach które umknęły nam przez palce.

Przez ten krótki czas stałyśmy się nierozłączne do momentu w którym poznałam jej chłopaka.
Zorganizowaliśmy spotkanie paczki dawnych znajomych, ja przyszłam sama, nie szukałam usilnie miłości, wierzyłam, że nie nadszedł na mnie czas, i jeszcze długo nie trafi we mnie strzała amora. Wtedy też poraz pierwszy zobaczyłam go... szczupły, wysoki blondyn, miły, kulturalny, dowcipny... czego chcieć więcej, wystarczyła chwila, głębokie spojrzenie w oczy, taniec, przypadkowe dotknięcie naszych dłoni... Amorek skierował strzałę prosto w moje serce!!!!
Niestety zawsze miałam pecha to był narzeczony mojej przyjaciółki!!!!

Niedawno dowiedziałam sie, że mój mąż również coś do mnie poczuł w ten sobotni wieczór.
Ale ani On ani ja nie szukaliśmy kontaktu ze sobą... chcieliśmy być lojalni wobec Marty.
Przez kolejne tygodnie żyłam jak w transie, unikałam spotkań z koleżanką, zbywałam ją przy każdej rozmowie telefonicznej. Chciałam się odizolować i zapomnieć. Za miesiąc miałam wyjechać do Madrytu i zacząć nowe życie.
Pewnego dnia dostałam sms'a od mojej koleżanki, były to smutne a zarazem wesołe wieści...
Marta wyjechała do Warszawy, i to był koniec związku jej i Pawła.

Był czerwiec gdy zdobyłam się na wysłanie sms'ka do mojego przyszłego męża. Od tego monentu bardzo często pisaliśmy sms’y na dobranoc bez których ciężko byłoby mi zasnąć:)
Tworzyła się między Nami więź coraz silniejsza. Po dwóch miesiącach korespondencji odważyliśmy się na spotkanie, nasz wypad na długo oczekiwany przeze mnie koncert zamieniliśmy na wrześniowy, ciepły, wieczorny spacer w blasku gwiazd i księżyca. Rozmowom nie było końca. Ten magiczny wieczór zakończył się cudownym pocałunkiem.

Ten fantastyczny chłopak dla którego zrezygnowałam z długo oczekiwanego koncertu, został moim mężem. Od siedmiu miesięcy nasza Rodzinka powiększyła się o słodkiego brzdąca Mateuszka, który jest naszym promyczkiem na każdy zaczynający się dzień.

P.S. Ostatnio dowiedziałam się, że Marta ma się dobrze, wyszła za mąż i spodziewa się dziecka. Dzięki niej jestem jedną z najszczęśliwszych ŻON i MATEK na świecie.DZIĘKUJĘ CI MARTUNIU!!!![/B]


Poniżej zamieszczam zdjęcie Naszej trójki, czy Ci dwaj mężczyźni nie są cudowni??;)
napisał/a: MARIOLA23 2008-02-18 18:07
Jak dobrze że cię mam - niemal codziennie słyszę te słowa od mojego ukochanego. Tak, to prawda Ja też cieszę się że jesteśmy razem i to bardzo szczęśliwi. Z mężem poznaliśmy się zwyczajnie na dyskotece. Zauroczył mnie swoją osobą, tym jak o mnie zabiegał. Ja początkowo nie miałam wobec niego poważnych planów. Miałam wówczas 18 lat. Ale cóż... Strzała AMORA ugodziła moje serce i pozostawiła w nim na zawsze mojego męża- teraz wiem już, że moją największą miłość. Dziś mamy niespełna 4 miesięcznego synka i jesteśmy szczęsliwą rodziną.
napisał/a: pati0608 2008-02-18 19:22
Swojego męża poznałam 6 lat temu przez internet. Zaczęło się banalnie. Rzucił mnie ówczesny chłopak i kiedy moja rozpacz po jego stracie sięgnęła zenitu, powiedziałam dość. Wystarczy tej żałoby, trzeba zacząć żyć. Postanowiłam zamieścić swoje ogłoszenie w jednym z serwisów randkowych, że szukam przyjaciela do rozmowy i zwierzeń. Kilku chłopaków odpowiedziało na to ogłoszenie. Wśród nich Arek, mój przysły mąż. Dobrze nam się rozmawiało, jednak po kilku dniach napisał, że mieszka na Mazowszu ( ja na Śląsku ). Podobał mi się jego sposób myślenia i on sam, jednak od początku wiedziałam , że na coś więcej nie mam co liczyć. Dzieliło nas 300 km. Spotkaliśmy się pierwszy raz pół roku po poznaniu w magicznym Krakowie. I tylko na 4 godziny. Zwiedzaliśmy Kraków i przypatrywaliśmy się sobie. Podobał mi się coraz bardziej. Wydawaliśmy majątek na telefony. Następne spotkanie za kolejne pół roku. I czułam już że to ten właściwy . Tylko ta odległość między nami. Zaczęliśmy się spotykać co miesiąc, aż w końcu zdarzył się pierwszy pocałunek. Wyjazd na pierwsze wspólne wakacje nad morze, wyznanie sobie miłości, pamiętam w Sopocie na molo, płakaliśmy oboje. I Arek się uparł, że będziemy razem. Na Sylwestra pojechaliśmy do Zakopanego i tam mi się oświadczył. Wtedy uwierzyłam w to, że nam się uda. Dokładnie 2 lata i 3 miesiące od dnia poznania wzięliśmy ślub i zamieszkałam u niego na Mazowszu. I nigdy nie żałuję tej decyzji. Bo tak cudownego, czułego, delikatnego i kochanego męża nie ma nikt. Owocem naszej miłości jest córka Patrysia - 2,5 lat , którą oboje uwielbiamy. Wniosek z tej historii: trzeba mocno wierzyć i kochać, a wtedy można pokonać wszelkie trudności
napisał/a: aka79 2008-02-18 20:19
To był sierpień 2004 roku...Ślub mojej siostry, ja w roli świadkowej, świadkiem pana młodego był jego daleki kuzyn. Tak się złożyło, że oboje byliśmy bez osoby towarzyszącej...no i zaiskrzyło :) bawiliśmy się świetnie, no i zostaliśmy "wrobieni" w złapanie welonu i krawatki :) A za rok i dwa miesiące goście bawili się już na naszym weselu, na którym świadkami byli oczywiście poprzedni państwo młodzi :p Ot, chyba przeznaczenie
napisał/a: Fraggy 2008-02-18 22:33
Moja ukochana osoba.... czekała na mnie bardzo długo.... I nawet trudno mi powiedzieć, kiedy dokładnie się poznaliśmy, bo było to tak dawno. Dla mnie On zawsze był kumplem, później przyjacielem, powiernikiem, wsparciem na dobre i na złe, nie materiałem na faceta. Po 8 latach takiej znajomości, zaczęłam Go traktować inaczej. Niestety wyjechał za granicę i nie widywaliśmy się już tak często, a rozmowy telefoniczne czy przez Internet to nie to samo. Jeden Jego przyjazd zamieszał bardzo dużo w moim życiu, jednak nie odważyłam się zaryzykować-postawić na szali wieloletniej przyjaźni, a On też nie wyrywał się z wyznaniami ( i mówią, że to faceci są odważni??? ). Dopiero kolejny przyjazd, zimą ubiegłego roku zmienił wszystko. Ja byłam sama. On przyjechał tak naprawdę do mnie. W końcu spędziłam Walentynki z ukochaną osobą i wiedziałam,że tak się stanie od momentu, kiedy zobaczyłam Go na lotnisku. Na wyznania odważyliśmy właśnie w ten szczególny, ponoć, Dzień Zakochanych. I tak zostało.... Najlepsi przyjaciele - najlepszą parą, jak to mówią znajomi. Wrócił już tylko na chwilę do Irlandii , tylko po to , by zakończyć wszelkie sprawy i wrócić do Polski, ku mojej jakże ogromnej radości :D
napisał/a: slubowska 2008-02-19 01:47
(Historia ta nie zostala stworzona na potrzeby konkursu)


Poznalismy sie w...sklepie.Bardziej prozaicznie juz nie moze byc.
Stal przede mna w kolejce z CZEKOLADA w reku,a ekspedientka domagala sie od niego drobnych,bo ,,ona nie ma wydac,,Wyskrobal jakies,ale zabraklo mu 50 groszy.Przemila Pani kasjerka powiedziala wowczas,zeby poszedl na monopol rozmienic.Gdy biedny chcial juz odlozyc CZEKOLADE i wyjsc,podalam mu przez ramie te nieszczesne 50 groszy,a on niesmialo je wzial i usmiechnal sie do mnie tymi swoimi przecudownymi oczami Keanu Reeves'a.
A pozniej to juz pooooooooooooooooooooooszlooooooooooo...!!!
I tak:monete 50groszowa mamy oprawiona w ramke i wisi na honorowym miejscu w domu.
Pani ekspedientka dostala od niego przeogromny bukiet kwiatow i CZEKOLADE (w dniu naszej pierwszej rocznicy poznania sie).
A CZEKOLADY to u nas nigdy nie brakuje w domu.Slodki chlopak mi sie trafil,nie ma co!!!