Konkurs "Moja najlepsza randka"

napisał/a: majola 2014-02-14 20:16
Moja najlepsza randka to pierwsza randka z moim mężem. Zima długi spacer dwojga przyjaciół ze studiów, rozmowy o wszystkim i o niczym. Magia, która przyciągała nas do siebie. Moja dłoń w jego ciepłej dłoni, potem przytulna knajpka, pyszne jedzenie i ja niezdarna, zestresowana, zakochana. Jeden mój ruch i stłuczony kieliszek, moje zakłopotanie i sympatyczny barman, który z uśmiechem stwierdził, że to na szczęście...I nie pomylił się, bo to szczęście trwa już 15 lat...A my ciągle razem, bogatsi o nowe doświadczenia, coraz bardziej zakochani, dojrzalsi ale razem ....
napisał/a: kinias19 2014-02-14 21:02
Moja najlepsza randka miala miejsce kiedy moj ukochany odwiedzil mnie w miescie, w ktorym aktualnie mieszkam i studiuje. Wciaz mieszkalam w akademiku i wspoldzielilam pokoj ze wspolokatorka, wiec moj luby wynajal apartament zebysmy mogli pobyc tylko we dwoje. Przygotowal on dla mnie mnostwo niespodzianek :) Na samym poczatku wybralismy sie na strzelnice (oboje uwielbiamy troche postrzelac!), potem do parku na spacer gdzie karmilismy wiewiorki orzeszkami, a na samym koncu do kina. To jednak nie koniec...gdy nastal wieczor moj narzeczony powiedzial mi, ze zaraz jedziemy na kolacje do restauracji. Myslalam, ze zlapiemy jakis autobus zeby tam dojechac, ale gdy wyszlismy z budynku oslupialam...czekala na nas limuzyna! Po kolacji wrocilismy do apartamentu, myslalam ze to juz koniec atrakcji na dzis. Nic mylnego...lazienka wypelniona byla platkami roz i palacymi sie swieczkami, a my wzielismy wspolna kapiel :) Koniec wieczoru zwienczony byl koszem swiezych owocow oraz szampanem! :)
Byc moze dla wielu osob brzmi to banalnie, ale ja czulam sie niczym ksiezniczka, nikt nigdy nie przygotowal dla mnie czegos takiego! Bylam niesamowicie szczesliwa tego dnia :)

Moja historia ma pewne podobienstwa z filmem. Ku naszemu zwiazkowi bylo pelno przeciwonosci, szczerze mowiac to nie bylam pewna czy to wszystko sie uda. Zwlaszcza, ze na samym poczatku musialam ukrywac prawde o nas przed moja rodzina. Bylo tyle rzeczy ktore roznilo mnie i mojego obecnego narzeczonego...Po pierwsze nie byl on Polakiem, tylko Anglikiem. Nie mowil nic po polsku, byl ode mnie 7 lat starszy, nie wyznawal tej samej wiary co ja, a co najgorsze byl rozwodnikiem, w dodatku majacym coreczke. Dzis jednak jestesmy ze soba razem i planujemy slub :) A moja rodzina zaakceptowala moj wybor i cieszy sie teraz moim szczesciem :)
napisał/a: dolorez 2014-02-15 07:35
Czy można wierzyć w przeznaczenie? Często zadaję sobie to pytanie i im się dłużej na tym zastanawiam, tym bardziej skłaniam się ku twierdzeniu, że coś w tym jest. Wszystko zaczęło się prozaicznie. Wysiadając z pociągu grudniowym wieczorem, zostawiłem w przedziale saszetkę z dokumentami. Nie zwróciłem uwagi na zgubę przez kilka godzin i dopiero telefon z mile brzmiącym głosem, był zwiastunem mojego gapiostwa. Dokumenty były do odebrania u osoby zamieszkałej czterdzieści kilometrów ode mnie i dzisiaj załatwienie tej kwestii nie stanowiłoby żadnego problemu, jednak trzydzieści lat temu… eh. Dwa pociągi kursowały dziennie w tym kierunku i dojazd w jedną stronę był równoznaczny z powrotem do domu dopiero na drugi dzień, ale cóż było robić. Po pobieżnym ustaleniu, co i jak, dojechałem do celowej stacji i jako jedyny pasażer wyskoczyłem na peron wprost w objęcia opatulonej w puchaty, jasny kożuch niewiasty. Odebrało mi głos z wrażenia i dopiero gwizd ruszającego pociągu wyrwał mnie z chwilowego odrętwienia. Zima była w pełni a okazało się, że moje dokumenty i gościnny nocleg znajdują się w nieodległej wsi, dwa kilometry od dworca. Ubrany po „miastowemu” w lakierki i skromną jesionkę musiałem pokonać obfite śniegowe zaspy i sążnisty, niemiłosiernie szczypiący mróz. Pamiętam, że idąc, po cichu pomstowałem na te wszystkie okoliczności, jednak z chwilą, gdy dotarliśmy do zabudowań, życzliwość i gościnność gospodarzy pozwoliła o tych niedogodnościach szybko zapomnieć. Przyznam, że całą swoją uwagę bezwiednie skupiłem na dziewczynie, która niczym dobry duch z humorem, pozwoliła mi wyjść z tej niezręcznej sytuacji. Przegadaliśmy pół nocy i gdyby nie wczesny pociąg powrotny, zapewne tematów do rana by nie zabrakło. Od tamtego czasu minął miesiąc. Coraz częściej łapałem się na tym, że o przygodzie ze zgubą i dziewczynie nie jestem w stanie zapomnieć ba, nie było dnia, abym o tym nie myślał. Wróciłem. Potem jeszcze raz i jeszcze. Za każdym pobytem w domu Alicji (tak miała na imię) nabierałem coraz większego przekonania, że z tą dziewczyną można przejść przez życie. Po roku znajomości wzięliśmy ślub. Było to dla mnie nie lada wyzwanie nie tylko z powodu zawarcia związku małżeńskiego, ale przede wszystkim ze zmianą miejsca zamieszkania i podjęcia się prowadzenia gospodarstwa rolnego, a o tym nie miałem zielonego pojęcia. Pierwsze sianokosy, pierwsze żniwa, omłoty…. Wszystko pierwsze. Uczyłem się od podstaw a spojrzenie i uśmiech małżonki dodawały mi tak dużo sił, że nawet najbardziej zmęczeni mieliśmy czas dla siebie- na wieczorne spacery i liczenie gwiazd na niebie. Wypadek. Sala szpitalna i pierwsza osoba, którą ujrzałem po obudzeniu z pooperacyjnej narkozy to ona, Alusia. Trzymała mnie za rękę i potem jeszcze, przez dwa lata mego pobytu w szpitalach, co niedziela tuliła (często skrycie) do swego mokrego policzka, moją dłoń. Jak poradziła sobie z prowadzeniem gospodarstwa i wychowywaniem trójki dzieci wie tylko ona. Przetrwaliśmy silniejsi i bardziej zahartowani. Dzisiaj po wielu latach(w tym roku minie 30 lat) mogę powiedzieć, że to nas wzmocniło, pozwoliło uwierzyć w siebie na tyle mocno, że nic tej łączącej nas, delikatnej i czułej nici nie jest w stanie przerwać. Nadal u schyłku dnia chodzimy, trzymając się za ręce na spacery. Nadal lubimy liczyć gwiazdy w gorące letnie noce i szeptać coś tam miłego do uszu, jakby czas się zatrzymał… a co tam. Napisałem niedawno, kilka strof dla mojej najdroższej żony. Na pamiątkę.
Aluśku.
Moje palce nie pasują do klawiatury.
Zniszczone, szorstkie opuszki z bolesną intuicją starają się godzić myśl z techniką,
jednak powiem ci, że w tym momencie przychodzi mi to z łatwością.
Pamiętasz jak mówiłem, że mrówka przy tobie nie ma szans?
Teraz mogę śmiało powiedzieć, że i mrowisko przy tobie wysiada.
W tej racji nie ma krzty poetyckiej przenośni, ani niczego metaforycznego.
Często wpatrzony w sufit szpitalnych sal szklistymi oczami
widziałem twoją bezcenność.
Wiesz, zastanawiałem się nad tym, iż jako ekspert mógłbym wyłapywać dźwięki
związane z twoją obecnością.
Czy można darzyć uczuciem charakterystyczny odgłos
wydawany przez stukot twoich obcasów,
albo szelest towarzyszący czynności zdejmowanego przez ciebie płaszcza?
Pamiętasz nasz pierwszy sprzed trzydziestu lat wspólny pół sierpień
i burzową noc, której grzmot i blask piorunów wytrącił nas ze snu?
Do świtu we dwoje zwoziliśmy do pachnącej sianem drewnianej stodoły
kłaniające się od dobrobytu złociste snopy.
Aby nie zmokły.
Pierwsze krople deszczu spadły wraz z chowającą się we wrotach
ostatnią furmanką załadowaną przez nas po brzegi.
Widziałem, mimo ogromnego zmęczenia
tą satysfakcję oraz szczęście bijące z twojej twarzy…
i ten błysk pary młodych wyzywających oczu,
w których przeglądały się sierpniowe pioruny.
Z każdym upływającym rokiem, coraz więcej czasu poświęcam nizaniu,
na pamięcią uwitym sznurku –takich chwil.
Będę je później, codziennie przekładał jak paciorki różańca. Aż do końca.
Ale to kiedyś.
Teraz cieszę się ciepłem twojej dłoni.
Buziakiem, którego mi nie skąpisz, na co dzień i z tego czegoś…
związanego z przyśpieszonym na twój widok biciem serca,
towarzyszącego mi do dzisiaj od chwili,
gdy ciebie po raz pierwszy na dworcu ujrzałem.


Podobna historie przezylem we wlasnym zyciu!!!
napisał/a: GUTQ 2014-02-15 11:34
Moją najlepszą randkę co ciekawe nie można do końca nazwać randką. Chociaż niewątpliwie wydarzenia tamtego dnia niczym udana randka zapoczątkowały już 3 letni związek. Dodatkową ciekawostką jest nazwa miejsca w której wszystko się zaczęło, mianowicie "Samotnia". Najpiękniej położone schronisko w Karkonoszach. Schronisko położone 1195 m n.p.m. stało się naszym celem wyprawy na zajęciach turystyki górskiej na studiach. Wraz z 40 miłośnikami błąkania się po górach wybraliśmy się właśnie na taką weekendową wycieczkę, zakończoną mocno zakrapianą imprezą w schronisku. Impreza skończyła się fatalnie dla mojego kolegi, którego trudy podróży oraz zbyt duża ilość alkoholu zwaliły z nóg(następnego dnia wszyscy się z nim witali, a on biedak nikogo nie pamiętał). Postanowiłem mu pomóc i zanieść go do łóżka. Wtedy pomoc zaoferowała mi ona, nieznajoma uczestniczka wyprawy. Całą resztę wieczoru spędziliśmy razem, rozmawiając, całując się. Tydzień później po raz pierwszy poszliśmy razem do kina( co było w zasadzie naszą pierwszą oficjalną randką). Lecz dla mnie i tak najważniejsze będą wydarzenia z Samotni, dzięki, której jesteśmy do dzisiaj razem.
Na szczęście nie miałem takich problemów jak bohaterowie "Miłość bez końca". Rodzicie mojej dziewczyny okazali bardzo miłymi ludźmi i przynajmniej mam taką nadzieję, zaakceptowali mnie.
Dodatkowo wysyłam zdjęcie z Samotni i polecam pasjonatom polskich gór :)
napisał/a: marzenier 2014-02-15 14:47
Ruszyli.Pierwszy raz od roku sami.Zostawiając dziecko z dziadkami.Pełni obaw,ale szczęśliwie podnieceni.
Głośna muzyka,trochę za szybka jazda,motyle w brzuchu i podśmiechujki,flirt jak na pierwszych randkach.
Kompletne (chwilowe) zerwanie z codziennością i spuszczenie rozsądku ze smyczy.
I nie Malediwy to egzotyczne,ani odległa Afryka,tylko nasze polskie Mazury,bo blisko,bo czasu szkoda na długa jazdę,bo trzeba go oszczędzać na to co ważne.
Dojechali.Szybki rekonesans.BOSKO
I zaczął się nasz weekend wymarzony.Od dawna czekany.Czas tylko dla nas.Bez pospiechu.
Długie spacery przy jeziorze,trzymanie się za ręce i rozmowy.
Siedzenie na zimnym molo i dyndanie nogami,causy i znowu flirt.I rumieńce na twarzy.
A potem wino w pokoju..pitę z tą cudowną świadomości że rano wstawać nie trzeba.
Niby zwykły wieczór tylko sceneria nieco inna,wino też to samo co zwykle a smakuje lepiej.Godziny rozmów i to obezwładniające uczucie szczęścia i ta świadomość siebie nawzajem ta wiedza tajemna zdobyta już wcześniej a teraz uderzająca ze zdwojoną siła że to TA osoba obok.
Że kocham całym sobą i że życie oddam.
A późnym wieczorem...wiadomo... cieszyć się można sobą długimi chwilami pełnymi namiętności.
I zdyszanym na łózko paść i czuć te endorfiny buzujące w żyłach i uderzające do mózgu..
Oto scenariusz,a raczej relacja z mojej wymarzonej randki.
Przeżyłam ją miesiąc temu w moje urodziny :)
Gdybym miała je w lipcu,byłoby nieco lepiej.Nie nabawilibyśmy się kataru,ale w styczniu też było ok.
Zimowo-magicznie :)
A potem wrócić do domu,stęsknionym za dzieckiem i na nowo odkryć jego zapach i ta cudowność dotyku małych rączek na naszych twarzach.
Wrócić z zapasem energii i pozytywnych emocji.
I docenić tą niezwykłość dnia codziennego.
napisał/a: jolunia559 2014-02-15 17:12
"Umówiłam się z nim na dziewiątą" na wysokiej górze obok starej,przedwojennej wieży ciśnień.To najwyższe miejsce w naszym mieście jest bardzo lubiane przez zakochane pary.Najpierw trzeba się wdrapać ,a po stromym zboczu w górę,zostawić swoje "wydrapanki" na skałkach by wracać łagodną ścieżką prosto na przystanek tramwajowy.Od lat wielu dziesiątek tak samo zachowują się wszyscy zakochani.Fajna przygoda i fajna wycieczka.Ja również zaplanowałam swoją "wędrówkę po miłość". Tyle tylko,że zachowałam się jak bezmyślna blondynka z dowcipów.Na taką wyprawę ubrałam eleganckie buty na wysokich obcasach.Obcas się złamał i mój ukochany swoje "szczęście" musiał targać na plecach na dół.Nie wiem jak i co sobie wtedy myślał.Jednak targa mnie już od tej pory wiele lat i nie narzeka,że kilogramów i zmarszczek mi przybyło.Tamta randka była dla mnie najważniejsza również dlatego ,właśnie tam powiedziałam tak .
napisał/a: anna7325 2014-02-15 18:00
Moja najlepsza randka miała miejsce kilkanaście lat temu, ale pamiętam ją do dzisiaj. Poszłam na imprezę do naszego Domu Kultury, była potańcówka, pojawił się on. Nie znałam go wcześniej. Cały wieczór tańczyliśmy, mało ze sobą rozmawiając. W naszym tańcu było coś niezwykłego, nigdy potem już czegoś takiego nie przeżyłam. Poruszaliśmy się w jednym rytmie, było cudownie. Odprowadził mnie potem do domu, szliśmy przez las, chwilę siedzieliśmy na pniu ściętego drzewa - ja w jego ramionach. Była zima. W końcu zmarznięci trafiliśmy do klatki bloku, w którym mieszkałam, wtuleni w siebie stanęlismy obok kaloryfera na klatce i tak moglibyśmy stać do końca świata, gdyby nie wścibska sąsiadka, musieliśmy się rozstać. Była to najgorsza chwila w moim życiu. Ale to nie był koniec nieszczęść. Następnego dnia sąsiadka wszystyko opowiedziała mojej mamie, a ta spytała z kim spędziłam poprzedni wieczór. Gdy jej powiedziałem - kto to był. Zabroniła mi się z nim spotykać, bo jego brat siedzi w więzieniu i ogólnie jego rodzina to margines i my się z "takimi" nie zadajemy. Było to straszne. Nigdy później w życiu nie przeżyłam już czegoś takiego, tego bicia serca, takich uczuć, westchnień, delikatnych pocałunków, muśnięć ... Dzisiaj po latach wiem, że źle zrobiłam, Marek założył rodzinę,zbudował dom, pracuje, ma dzieci a ja żyję w związku, w którym mąż mnie zdradza, nie mam dzieci i jestem nieszczęśliwa.
napisał/a: evazawa 2014-02-15 18:56
Moja najlepsza randka na randkę wcale się nie zapowiadała. Suszyłam na parapecie buty do biegania, a gdy przyszła pora biegać... jednego z nich nie było. Podejrzewałam kota sąsiadów, który zawsze kręcił się po moim parapecie. Na pewno ten sierściuch zrzucił mi but na trawnik! Ale na trawniku też go nie było, z desperacji przeszukałam nawet trawnik po drugiej stronie bloku, choć realnie rzecz ujmując but musiałby chyba latać, żeby tam się znaleźć. Trudno, w trampach też można pobiegać. Ale następnego dnia na wycieraczce czekał na mnie liścik od... buta :) "Jak za mną tęsknisz to przyjdź do parku X, czekam na ławce, na której zawsze robimy sobie przerwę". Wcale mnie to nie ucieszyło, wręcz przestraszyło lekko. Ale następnego dnia pobiegłam jak zwykle swoją trasą, a na mojej "ławce na przerwę" czekał mój but. To akurat mnie ucieszyło, bo wydałam na niego sporo kasy :), a w bucie bukiecik stokrotek - "Hmmm...", a pod butem karteczka " złap mnie " - no, to już lekka przesada - pomyślałam. Zanim rozejrzałam się dookoła, truchtem minął mnie chłopak w sportowej koszulce, a na plecach miał napis: złap mnie :) "No, kolego - pomyślałam - nawet w trampach nie masz ze mną szans" i pognałam go złapać. Lekko nie było, a gdy w końcu go dopadłam on jakby nigdy nic powiedział: cześć, Marcin jestem. A mi zajęło kilka dobrych minut zanim wysapałam swoje imię. Potem zaczęliśmy rozmawiać, nawet nie pamiętam o czym, chyba o wszystkim i o niczym, ale rozmawiało nam się świetnie, jakbyśmy znali się od lat. W pewnym momencie zaproponował: "Dasz się zaprosić na śniadanie?". Musiałam zrobić chyba niezbyt fajna minę, bo szybko dodał:"spokojnie, dziś śniadanie w plenerze". Szybko pomyślałam, że słabo będę wyglądać w legginsach w kawiarni, ale okazało się, że nie mam się czym przejmować, bo Marcin zabrał mnie na zakupy do spożywczaka, zakupił dwa jogurty i parę bułek, soczki i jabłka. Po zdrowym śniadaniu w plenerze pospacerowaliśmy jeszcze po parku, a potem odprowadził mnie do domu. "Dzięki za randkę" - powiedział. Randkę? - pomyślałam, jaką randkę, chłopie? A gdzie elegancka kiecka, ułożona fryzura, jakaś limuzyna, restauracja? W głowie miałam niezły bulgot, a on rzucił tylko: "To, jak? jutro biegamy?" "Jasne, startuję o 7" - tyle miałam do powiedzenia. Marcin zniknął, a ja zostałam ze swoimi myślami. I doszłam do wniosku, że przecież na randce najważniejsze jest: 1. czuć się swobodnie, 2. mieć super towarzystwo, 3. śmiać się i dobrze się bawić, 4. spędzić miło czas. Więc nasze poranne spotkanie kwalifikowało mi się na randkę, bo dawno z nikim nie czułam się tak fajnie, swobodnie, a brzuch już dawno nie bolał mnie od śmiechu tak jak wtedy. I tak sobie biegamy-randkujemy do dziś, but mam na pamiątkę, ale nie wiem gdzie, pewnie w jakimś kartonie przygnieciony samochodzikiem naszego synka :) [tak, tak, z biegania też można mieć dzieci :p]

Czy nasza historia jest podobna? Ani trochę. Ale lata naszego małżeństwa jak najbardziej, bo nie brakowało przeciwności, trudności i wiatru w oczy, a każda z tych przeszkód mobilizowała nas do jeszcze większego poświęcenia się dla tej drugiej osoby.
napisał/a: mikuleq 2014-02-15 20:37
Odkąd pamiętam kocham książki.
Czytanie jest dla mnie jak podróż po świecie drugiego człowieka, jak podróż po miejscach, do których nigdy być może nie będę miał okazji dotrzeć. Podręczniki, książki przygodowe, fantastyczne czy historyczne. Nie ma to dla mnie znaczenia, uwielbiam każdą prozę!

I moja najpiękniejsza randka miała miejsce.. w bibliotece! Student medycyny dość często musi w niej przebywać, jednak tym razem wcale się nie uczyłem!
Nasza uczelniana biblioteka zorganizowała wieczorek poetycki. Chociaż sam za poezją nie przepadam, wiedziałem, że moja dziewczyna jest ogromną romantyczką, która kocha wiersze i literaturę piękną. Postanowiłem więc zabrać ją tam, myśląc, że zrobię przyjemność przede wszystkim jej. Okazało się, że bardzo się myliłem.. Wieczór okazał się wyjątkowy dla naszej dwójki.
Ale od początku.. Chcąc zrobić niespodziankę mojej ukochanej, pojawiłem się w progu naszego wynajmowanego mieszkania z bukietem jej ukochanych czerwonych róż i ręcznie wypisanym zaproszeniem na przygodę z poezją. Zaskoczona po chwili rzuciła mi się na szyję śmiejąc radośnie i całując. Wybraliśmy się więc do biblioteki.
Na miejscu wysłuchaliśmy poetów naszej uczelni i pojedynku wydziałów. Potem wzięliśmy udział w warsztatach literackich, które zostały zakończone konkursem. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że moja ukochana wygrała! I to nie byle co!
Bilety do kina na najnowszy film, jeszcze tego samego wieczoru i kolację w małej, chińskiej knajpce obok. Szczęśliwi spędziliśmy resztę tak fantastycznie rozpoczętego wieczoru wtuleni w siebie, wciąż powtarzając jak bardzo się kochamy i przekomarzając, kto kogo bardziej.

Dlaczego ta randka była najlepsza?
Nie dlatego, że była "inna" niż wszystkie, szalona czy oryginalna.
Była wyjątkowa i spontaniczna, a co najważniejsze- okazała się cudowna, mimo, że na taką się nie zapowiadała.
Moja ukochana wyglądała wtedy najpiękniej na świecie, ale najwspanialszy był jej błysk w oko i ogromna radość ze spędzonego wspólnie czasu w sposób, który uwielbia.
Rozmawialiśmy tego wieczoru do rana, przygotowując potem wspólnie śniadanie.
To była najdłuższa i najpiękniejsza randka w moim życiu. Teraz, moja ówczesna dziewczyna, jest moją narzeczoną i każdego dnia kocham ją bardziej.

"Miłość bez końca" to niewątpliwie tytuł naszego prywatnego filmu, zwanego wspólnym życiem :) Jestem pewien, że już zawsze będziemy razem, zakochani jak dzisiaj.
Nasz związek od początku był pełen uczuć, namiętności i porywów serca. Nie było łatwo. Ja, typowy "kujon", lubiący towarzystwo głównie książek, ona impulsywna, romantyczna, szalona ekstrawertyczka.
Mojej mamie początkowo trudno było polubić moją hałaśliwą, wiecznie roześmianą dziewczynę w naszym spokojnym, statecznym domu. Jednak z czasem podbiła serce i swojej przyszłej teściowej :)
Ja zaś zawsze byłem pewny, że moja ukochana jest moją drugą połówką, na którą czekałem całe życie.
napisał/a: zakupoholicz 2014-02-15 20:55
Najlepszą randkę przeżyłam w tegoroczne Walentynki, zaledwie wczoraj... I była to najbardziej nieoczywista randka w moim życiu.
Rano obudziło mnie wspaniałe śniadanie do łóżka, całe w serduszkach. Serduszkowe jajka, kanapka, nawet masło! Do tego pyszna herbata z moją ulubioną cytryną i czekoladowe pralinki.
Ale co najważniejsze- słodki pocałunek od ukochanego!
Śniadanie zjedliśmy razem w łóżku, śmiejąc się i całując co chwilę. W końcu nadeszła pora wstawania, a tu mój narzeczony znów mnie zaskoczył!
Wziął mnie za rękę i podarował.. piżamę w serduszka mówiąc, że dziś cały dzień spędzimy w łóżku, a motywem przewodnim będą serca i miłość.
Ze wzruszenia miałam łzy w oczach.
Jak obiecał, tak zrobił. W łóżku oglądaliśmy romantyczne komedie, horrory o walentynkach, a w przerwach między filmami całowaliśmy się, dmuchaliśmy różowe i czerwone balony, i jedliśmy przyrządzone przez mojego ukochanego posiłki!
Wieczorem, czekała na mnie wspaniała kąpiel w wannie wypełnionej musującymi drobinkami w kształcie serca i truskawkami na jej brzegu. Wszędzie wokół były czerwone świeczki, a na mnie czekał czerwony szlafrok.
Jak mogłabym nie być szczęśliwa? Cały dzień okazał się wyjątkową, niekończącą się randką.
I choć spędziliśmy ją w domowym zaciszu, było cudownie. Wspaniale, niebanalnie, romantycznie, a momentami seksownie.


A "Miłość bez końca"? Z bohaterami filmu łączy nas jedynie namiętna, pełna uniesień miłość.
Na naszej drodze nie stanęli zaborczy rodzice, czy różnice majątkowe. Od początku nasze rodziny popierały ten związek i polubiły się nawzajem..
Jednak do dziś, mimo, że jesteśmy parą już 6 lat, potrafimy zaszaleć i dać porwać się nieobliczalnej miłości..
napisał/a: leoniu 2014-02-15 23:45
1. Recenzja. Kto ją pisał??? Niestety - wtapiając swoją szansę na nagrodę - muszę spytać: kto to pisał??? Różnice klasowe??? Klasa uprzywilejowana??? Ja rozumiem, że Marks i Engels mieli dość duży wpływ na historię, niemniej jednak - jeśli dobrze zrozumiałam - rzecz dzieje się w czasach nam współczesnych. To ja tylko powiem, że trudno mówić już o społeczeństwie klasowym. Szczególnie jeśli mówimy o społeczeństwie brytyjskim w XX wieku... Sic!

ps. Różnice klasowe mało miały wpływu na namiętność (vide Ziemia Obiecana Reymonta czy nawet żenująca - ale mniej niż recenzja - Trędowata). Miały natomiast na możność, tudzież niemożność zawarcia małżeństwa, proszę recenzenta.

To był element pedagogiczny. Teraz będzie odpowiedź na pytanie.

2. Nasza najlepsza randka? Wiele mamy najlepszych randek. Był nawet taki film - 50 pierwszych randek :) to prawie jak o nas. Bilet na samolot (błogosławimy tanie linie). Plus dobry przewodnik. Hotel załatwiany na szybko (tu bywają niespodzianki, niestety) i ruszamy. Oglądamy, zwiedzamy, jemy, napawamy sie miejscem. Rozmawiamy z autochtonami. Barcelona. Wieczór na plaży z chorizo, migdałami i cavą. Paryż - dzień w muzeach, a potem szaleństwo w Disney'landzie (choć target wiekowy chyba już nie ten). Moskwa (łącząca nas walka o wizę, Plac Czerwony i bułhakowowoskie Pratriarsze Prudy)... Tu tapasy, tam croissanty, o cieburkokach (jak to się transkrybuje???) nie wspomnę. Ile miast - tyle wspomnień. To wspólne czekanie na i te rozmowy po. I kolejny plan. Jak narkotyk. Uzależniające. I zawsze najlepsze :)

A, jesteśmy z tej samej klasy proszę jury. Biol-chem, klasa "c". I Liceum Ogólnokształcące w... :) więc mezaliansu nie ma :)
lola92
napisał/a: lola92 2014-02-16 00:19
Mi nie przydarzyła się akcja miłosna jak bohaterom filmu, ale za to przytrafiła mi się miłość jakiej szukałam i o jakiej marzyłam.
Moja najlepsza randka to pierwsze spotkanie z Ukochanym, z którym jestem po dziś dzień.
Poznaliśmy się na portalu społecznościowym. Był pierwszym mężczyzną, na którego bardzo zwróciłam uwagę, bo po pierwsze był inny niż reszta mężczyzn i nie rozpoczął swego pisania ze mną od pytania na tematy zbliżeń intymnych tylko na zwyczajne tematy, a po drugie miał zdjęcia w mundurach, a ja jestem idealnym potwierdzeniem powiedzenia "za mundurem panny sznurem". Jeszcze gdy pisaliśmy ze sobą stwierdziliśmy, że oboje mamy braki w przytuleniu i od głodu przytuleń aż burczy nam w brzuchach, więc obiecaliśmy sobie, że gdy się spotkamy to się przytulimy by zaspokoić ten głód. Był pierwszym mężczyzną poznanym przez internet, z którym tak szybko od rozpoczęcia pisania spotkałam się w rzeczywistości, bo już po 6 dniach. Nie mogłam się doczekać dnia spotkania, bo on poprzez samo pisanie wydawał mi się niesamowitą ciepłą osobą i nie zawiodłam się. Gdy nadszedł dzień i spotkaliśmy się przytulił mnie mocno do siebie tak jak obiecał, a że był to luty i dość zimno to dodatkowo zrobiło mi się cieplej. Poszliśmy do specjalnego miejsca z alejkami i ławeczkami w centrum naszego miasta, przysiedliśmy na jednej z ławeczek i przytuleni do siebie rozmawialiśmy na wszelkie tematy, nawet nie zauważyliśmy kiedy zdążyło minąć kilka godzin. Rozmawialiśmy tak jakbyśmy znali się od lat i tak samo się właśnie przy nim poczułam. Pierwszy raz od dawna poczułam się przy mężczyźnie tak przyjemnie, ciepło i bezpiecznie. Pamiętam nawet moment kiedy spacerując alejkami przystanęliśmy na chwilę, on objął mnie mocno, ja założyłam mu ręce na szyi i... i miałam ogromną ochotę go pocałować, ale nie zrobiłam tego, ale za to przytuliłam głowę do jego ramienia i staliśmy tak chwilę w ciszy. I już wtedy poczułam, że moje serce zaczęło mocniej bić i wariować jak oszalałe ze szczęścia mimo, że przytulało mężczyznę, którego poznało kilka godzin wcześniej. Odprowadził mnie na przystanek i wtedy wsiadając do autobusu już nie mogłam się powstrzymać i pocałowałam go, pożegnałam się i wsiadłam. Wracałam do domu rozpromieniona i uśmiechnięta mimo, że w autobusie miałam wokół siebie smutne twarze, które dziwnie na mnie patrzyły, że uśmiecham się sama do siebie. Jak się potem okazało z wiadomości, której dostałam nie tylko na mnie ludzie patrzyli dziwnie, bo i on siedząc w tramwaju uśmiechał się do siebie. To była moja najpiękniejsza randka w życiu, bo poznałam na niej mężczyznę o jakim marzyłam, bo znalazłam w tamten dzień miłość swojego życia.