Konkurs "Niezapomniana podróż samochodem"

napisał/a: jaga12Xj1 2013-07-31 14:29
Uwielbiam Jeździć W Samochodzie I Każda Chwila W Nic Jest Niesamowita Wspaniałe Widoki Jazda Samochodem Jest Wygodna I W Każdej Chwili Można Się Zatrzymać Na Posiłek Nie Tak Jak Innych Pojazdach Komunikacyjnych
napisał/a: Gosia25lodz 2013-07-31 16:18
Samochody w moim życiu są od zawsze:) Największą dotychczas frajdę związaną z nimi miałam, gdy uczestniczyłam jako pasażer podczas wyścigów samochodowych. Od tamtego momentu na samo wspomnienie mam dreszcze i wybuch adrenalinki :) Wiem jedno, że zrobię prawo jazdy, zakupię wymarzone autko i sama zmierzę się z predkością, wiatrem we włosach. Bo w moich żyłach zamiast normalnej krwi płynie etylina :)
blebelebe
napisał/a: blebelebe 2013-07-31 18:07
Od razu poczułam wiatr we włosach i to porządny. Rozpędziliśmy się migiem - wystarczyło kilka osób. Razem z moim ukochanym nie mieliśmy kasków, bo... tak jakoś się złożyło :). Wiem, że to lekkomyślne, ale byliśmy wtedy tacy młodzi i zupełnie zakochani w sobie. Nie myśleliśmy jasno. Motor gnał coraz szybciej, zatrzymując się w końcu przy 110 km/h, tak mniej więcej. Rozkoszowałam się przyjemnym chłodem.
Pierwsza spostrzegłam radiowóz pędzący za nami. Był wczesny wieczór, jak na dłoni widać było że jedziemy bez kasków i na dodatek przekraczając prędkość. Adrenalina podskoczyła nam natychmiastowo. Gaz do dechy i dalej, krętymi uliczkami! Radiowóz był jednak sprytny, wciąż mając nas na muszce. Pościg trwał dobre kilka minut, aż w końcu zwinny kierowca wyprzedził nas, gdy zwolniliśmy przed zakrętem i zastawił drogę.
To był koniec zabawy. Szyba opuściła się, a zza niej wyjrzał mój tata-milicjant.
- Siema, co tak pędzicie? Jak was ktoś zobaczy bez tych kasków, to będzie kiepsko.
Uśmiechnęłam się delikatnie, nie groziło nam ryzyko. Wiedziałam, że tata jest na służbie i możemy odbyć naszą zabawę w pościg na mało ruchliwych ulicach.
- Tak jest panie milicjancie, drugi raz nas pan nie dogoni - krzyknęłam na odchodne.
Kierowca (czyt. mój chłopak) dał gazu i zwinnie wyminęliśmy radiowóz, pędząc dalej. Jechaliśmy już nieco wolniej, rozkoszując się ciepłym powietrzem i zaśmiewając z naszego pościgu. Miałam szczęście, że tata miał poczucie humoru.
Do dziś pamiętam nasze wieczorne przejażdżki...
PS.: Po jakimś czasie sprawiliśmy sobie bezpieczne kaski.
napisał/a: justynarojek 2013-07-31 19:08
Miałam kilkanaście lat i jechaliśmy z rodzicami nad morze naszym czerwonym maluszkiem. Podróż jak to podróż upływała nam na śpiewaniu, spaniu bądź czytaniu. Do dziś pamiętam jak wygodnie leżało się na tylnej kanapie. Jednakże od dzieciństwa miałam uraz do tirów czyli samochodów ciężarowych. Zmierzaliśmy już do Poznania ,gdy nagle wielki tir zaczął spychać nas z drogi. Z naprzeciwka jechał sznur aut, tata nie miał już gdzie uciec. Próbował zjechać na pobocze lecz tir zjeżdżał zaraz za nim, w końcu wylądowaliśmy bokiem w rowie a tir uciekł. Na szczęście nic nikomu się nie stało, jednak auto trzeba było jakoś wyciągnąć no i ostudzić emocje bo trzęsłyśmy się z siostrą jak osiki. Do dziś pozostał mi lęk przed dużymi autami i niepewność ,gdy takowy jedzie obok. Poza tym incydentem wakacje były udane.
napisał/a: aagnieszkaa1 2013-07-31 20:23
Moja niezapomniana podroż samochodem to ta w dniu ślubu, kiedy jechałam samochodem z odkrytym dachem, a wiatr powiewał moje włosy. Mój ukochany był kierowcą, a ja czułam się przy nim szczęśliwa i wiedziałam, że to miłość na całe życie. Nie potrzeba tutaj więcej słów. Podróż była krótka, ale na zawsze zostanie w mej pamięci i wywołuje u mnie łzy wzruszenia.
napisał/a: ubuntu44 2013-07-31 21:16
Dzisiaj trudno w to uwierzyć, ale kiedyś byłam piękna i młoda, dni mijały mi beztrosko, za nikogo oprócz siebie nie byłam odpowiedzialna i nigdzie nie musiałam być na czas. Przynajmniej w wakacje...Czas letni spędzałam ze znajomymi i rodziną w Polsce lub pod gorącym słońcem Italii, czasem gdzieś pomiędzy, w drodze...Mniej więcej raz na wakacyjny miesiąc wybierałyśmy się z moją kuzynka i równocześnie najlepszą przyjaciółką w drogę, w jedną lub druga stronę, w zasadzie nieważne w którą - najważniejsza była sama podróż...Ona kierowała, ja pełniłam rolę GPS-a z mapą w ręku i oczami wypatrującymi drogowych indykacji...Jak żyć, gdzie skręcić, gdzie zatrzymać się na odpoczynek? Na pewno kazdy z nas ma taką osobę, z którą nawet cisza nie jest krępujaca, zawsze jest o czym rozmawiać albo rozumieć się bez słów. Kilometry mijały nam niepostrzeżenie pomiędzy zapierającymi dech w piersiach krajobrazami, w rytmie muzyki, którą kochałyśmy (to zadziwiające, jak Maria Callas pasuje do majestatu gór) i z prędkością, która dzisiaj, kiedy za mną siedzą dzieci, przyprawia mnie o palpitacje serca...Ale wtedy byłyśmy gotowe ścigać się na autostradzie z motocyklistami i flirtować z nimi przez szybę w tym samym czasie:) Mijałyśmy niewidzialne granice, rozdawałyśmy uśmiechy, świetnie się bawiłyśmy. I kiedy w koncu nadchodziła ta chwila, że przez okno widać było cel podróży, było nam jednak trochę smutno, że ale to już...? Do dzisiaj z rozrzewnieniem wspominany te długie godziny w małym aucie i obiecujemy sobie, że może, może jeszcze kiedyś....
napisał/a: anulkaua3 2013-07-31 21:52
Zacznę od tego, że od 15 roku życia marzyłam o podróży do Brazylii i zamieszkaniu tam. Doszło wtedy do mnie, że tutaj, w Polsce nie ma dla mnie miejsca. Pamiętam, że przeczytałam mnóstwo książek i przewodników o tym pięknym miejscu a każdy z moich znajomych miał już dość opowieści, które ich nudziły a mnie tylko bardziej nakręcały. Po kilku latach nadszedł ten dzień kiedy postanowiłam porozmawiać z chłopakiem o wyjeździe. On miał już samochód, a to było dużym ułatwieniem. Mnie interesowała praca związana z fotografią a jego pasją była piłka nożna i wiara, że robi karierę w tej branży.
Znaliśmy się od gimnazjum więc wiedział dokładnie, że nie ma szans zatrzymać mnie w Polsce. Wiedział, że prędzej czy później i tak wyjadę. Po kilku miesiącach namawiania go i załatwiania ostatnich spraw mogliśmy ruszyć w podróż. Po godzinach spędzonych na promie mogliśmy ruszyć w dalszą podróż samochodem i wtedy wszystko się zaczęło. Wiadomo, że jeśli jedzie się całymi dobami na zmianę, trzeba wspomagać się różnego rodzaju
napojami energetycznymi a później robić częste postoje :) Wychodząc z toalety zauważyłam kilka koszy na śmieci obok lasku więc postanowiłam zabrać z samochodu niepotrzebne śmieci i wyrzucić je tam. Wszystko byłoby okej gdybym podczas powrotu do samochodu nie usłyszała przeraźliwego popiskiwania. Jestem osobą bardzo wrażliwą ale i odważną więc momentalnie
zaczęłam przeszukiwać kosze z nadzieją, że znajdę źródło tego dźwięku. Bezskutecznie. Wróciłam więc do dalszej jazdy i opowiedziałam chłopakowi o tym co usłyszałam. Po kilku minutach, myśli, że zbyt szybko się poddałam nie dawały mi spokoju i stwierdziłam, że musimy tam wrócić! Po powrocie na miejsce piszczenie doprowadziło nas nad ogromną przepaść. Byliśmy tym widokiem przerażeni. Jedno spojrzenie w dół i już wiedzieliśmy czyje dźwięki wtedy usłyszałam. Na jednym z wysuniętych głazów leżał malutki biały piesek. Musiał niefortunnie spaść i zatrzymał się na tej skale. Nie udało nam się go dosięgnąć ale wpadliśmy na świetny pomysł. Podjechaliśmy samochodem w to miejsce, jeden koniec liny przywiązaliśmy do niego a drugi zabrał mój chłopak i powoli zaczął schodzić po zwierzątko. Gdy już przy nim był, ja podjechałam samochodem kawałek do przodu i już byli bezpieczni. Doszliśmy do wniosku, że los tak chciał i Całus (bo tak go potem nazwaliśmy) zabrał się z nami w dalszą podróż :)
napisał/a: egorka 2013-07-31 23:09
Moja historia nie jest związana z samochodem, lecz innym środkiem transportu, tj. autokarem. To był koniec lat 90-tych, a ja byłam w szkole podstawowej, nie pamiętam, czy uczęszczałam do 6, 7 czy 8 klasy. Pamiętam, że na wakacjach pojechałam do Francji na warsztaty malarskie. Organizatorzy zadbali, abyśmy zwiedzili kawałek świata. Zatrzymaliśmy się w Orleanie, ale nie obyło się bez wycieczki do Paryża. Tego dnia zwiedzaliśmy stare miasto. Odwiedziliśmy między innymi wspaniałe Musée d'Orsay. Bardzo dobrze pamiętam, że wokół jednego z obrazów zebrał się spory tłum, głównie mężczyzn. Okazało się, że dzieło przedstawiało kobiece łono. Był to obraz Gustave Courbet’s „The Orgin of the Word. Utkwiło mi to w pamięci, bo byłam zszokowana. Nie udało nam się jednak dostać do Luwru z powodu bardzo długich kolejek. Czekając moczyliśmy nogi w fontannie nieopodal szklanej piramidy, pod którą nakręcono jedną ze scen Kodu Leonarda Da Vinci. Do końca dnia zwiedzaliśmy stare miasto (Montmartre) i tak się złożyło, ze zaszliśmy do dzielnicy czerwonych latarni. Zapadał zmrok, więc całą dzielnica grzechu mieniła się różnymi barwami. Na neonach przodowała głównie czerwień. Właśnie stamtąd miał nas odebrać nasz autokar. Niestety okazało się, że nie można było tam się zatrzymywać, a wszystkie miejsca parkingowe były zajęte. Dlatego autokar krążył w kółko, co jakiś czas nas mijając. Staliśmy pośrodku pewnego rodzaju plantów, centralnie naprzeciw Słynnego Moulin Rouge, byłego burdelu założonego pod koniec XIX wieku, na którego dachu był wspaniały wiatrak, działający na nas jak magnez. Byliśmy dziećmi i nie wiedzieliśmy, na co patrzymy. Z nudów zaczęliśmy czytać świecące na czerwono napisy. Pamiętam, jakby to było wczoraj, że z innymi dziećmi zgadywaliśmy znaczenie migających napisów. Aż dziw, że zapamiętałam jeden z nich: Sado Maso. Kompletnie nie wiedzieliśmy, co to może oznaczać i dlaczego w witrynach wiszą długie, czerwone zasłony. Byliśmy dziećmi i nie byliśmy tak doinformowani, jak dzisiejsze pokolenie. W dodatku ja usilnie szukałam przekąski. Nie raz się słyszało, że najlepsze kasztany są na placu Pigalle w Paryżu, a tak się składało, że znajdowaliśmy się niedaleko tego placu. Jeszcze przed wyjazdem wypytałam rodziców, co to są te kasztany i czemu są takie dobre. Byłam strasznie naiwna i uwierzyłam pokrętnym wyjaśnieniom rodziców. Wmówili mi, że są to pyszne, jadalne, pieczone kasztany, taka przekąska. Więc będąc nieopodal tego placu, na którym dostępne miały być te smakowite kasztany, zapragnęłam ich spróbować. Pytałam o nie opiekunek, ale one nie chciały mi pomoc, wiec podeszłam do oddalonego dosłownie kilka metrów kiosku, w którym próbowałam wypatrzyć jedzenie. Niestety był to sklep tylko z gazetami, więc byłam bardzo zawiedziona. Dopiero po latach zorientowałam się, że wcale nie szukałam smakołyków tylko prostytutki! W końcu, jakimś cudem zwolniło się miejsce i nasz autokar mógł się zatrzymać, wiec mogliśmy wrócić do pensjonatu na kolację. W ten oto sposób małe dzieci spędziły sporo czasu w najsłynniejszej dzielnicy Paryża, miejscu, które dzieci powinny przecież omijać z daleka. Ale Dzięki temu, że nie byliśmy niczego świadomi, była to dla nas maluchów kolejna przygoda w wielkim mieście. I pomyśleć, że nie zrobiłam tam ani jednego zdjęcia … No i tych kasztanów nie spróbowałam. Oto moja historia związana z samochodem, tyle że takim dużym.
napisał/a: zanka88 2013-07-31 23:31
Moja historia wydarzyła się podczas wyprawy do Holandii. Mieszkaliśmy w małym miasteczku i pewnego dnia postanowiliśmy pojechać do samego Amsterdamu. Na początku zrobiliśmy duże zakupy w sklepie spożywczym i zostawiliśmy samochód na parkingu zadowoleni, że nie musimy płacić kolosalnej sumy za parkowanie w samym centrum. Potem poszliśmy zwiedzać, a ponieważ to cudowne miasto nasza wędrówka trwała dobrych parę godzin. Kiedy postanowiliśmy wracać jakież było nasze zaskoczenie, że parking supermarketu został zamknięty, a na nasze auto mogliśmy popatrzeć tylko zza bramy. Początkowo wpadliśmy w panikę, bo nie mieliśmy pojęcia jak mamy stąd się wydostać, jakim autobusem, czy pociągiem, a w końcu doszliśmy do wniosku, że trzeba tu jakoś poczekać do rana. I teraz mogę powiedzieć, że te nasze gapiostwo to największe błogosławieństwo w życiu. Spotkało nas wtedy tyle przygód, bawiliśmy się całą noc świetnie, poznaliśmy mnóstwo świetnych ludzi i odkryliśmy Amsterdam z trochę innej strony. Była to naprawdę niezapomniana przygoda, a potem skonani zasnęliśmy na dworcu i całe szczęście, że nikt nas nie aresztował, bo historia mogłaby być lepsza niż w Kac Vegas. Teraz to wszystko wspominam z ogromnym uśmiechem i sentymentem, a miały być to tylko standardowe zakupy i zwiedzanie...
napisał/a: aniulcia 2013-08-01 11:53
Niezapomniana podróż samochodem- czytam z lekkim niedowierzaniem konkursowy temat i zaczynam błądzić pośród swoich wspomnień. Czy taką przeżyłam? Mhm...no tak, przecież trzy lata temu- mówię do siebie cichutko, by nie obudzić swojej dwuletniej córeczki...

To był lipiec 2010 r. Razem z mężem postanowilismy wybrać się nad morze. Może nie był to spontaniczny pomysł dwojga zakochanych młodych ludzi, a decyzja już świadoma, przemyslana, podjęta po przeanalizowaniu wszystkich "za" i "przeciw", to już sama realizacja naszej idei była odjazdowo szalona.
Nad upragnione morze postanowiliśmy dotrzeć samochodem, naszym osiemnastoletnim Fiatem Punto. Kierowcą miałam być JA, osoba w jeździe niezwykle niedoświadczona (zdawanie osiem razy egzaminu na prawo jazdy i kilka rundek do teściowej, która mieszka dwadzieścia kilometrów ode mnie nie można nazwać wielkim doświadczeniem), a pilotować miał mój mąż- musiał sobie zrekompensować jakoś brak prawa jazdy i bycie tylko pasażerem. Trasę przemyslałam, opracowałam w najmniejszych szczególach, samochód obejrzał swych fachowym okiem zaufany mechanik Pan Kazio, a cały bagaż juz czekał w pogotowiu. Nasze starania obserwował synek, rezolutny pięciolatek, który widoku morskich fal nie mógł się doczekać.
Wyruszyliśmy o 4 rano. Energicznie ruszyliśmy, optymistycznie wierzyliśmy, że uda nam się pokonać te 300 km bez większych trudności. Mąż pilotował spokojnie i rozsądnie, ja również jechałam z wielką precyzją. Kilka przystanków, kilka chwil na zebranie sił...Podziwlialiśmy łaki i pola, zachwycalismy się zielenią lasów, błękitem jeziorem. Powoli zbliżaliśmy się do mety. Z dumą myslałam o sobie i swoim przedsięwzięciu. Po kilku godzinach, gdy słońce już na dobre umościło się na swej niebiańskiej przestrzeni, dotarliśmy do celu naszej podrózy. Zadowoleni, usatysfakcjonowani.

Po czterodniowym wypoczywaniu wróclismy do naszej mazurskiej miejscowości. Mimo że na początku nie wierzyłam w to, że podołam temu zadaniu, okazałm się dobrym kierowcą, a mój mąż z dumą stwierdził, że ta wycieczka utwierdziła go w przekonaniu, że on to tego prawa jazdy zupełnie nie potrzebuje, bowiem takiego kierowcy jak ja to nikt nie zastąpi.
napisał/a: bru24 2013-08-01 16:50
Pewnego razu jechałam moim starym, wiecznie psującym się samochodem w góry i nagle poczułam silny wybuch spod maski, a auto stanęło jak wryte... Po pomoc zadzwoniłam jak zwykle do brata, który po krótkim wywiadzie powiedział, że to drobna sprawa - spadająca czarna opaska, którą wystarczy zwyczajnie gdzieś tam nałożyć. Poinstruował mnie przez telefon w jaki sposób mam to zrobić, co dało oczekiwany rezultat. Mój samochód był w pełni gotowy do dalszej jazdy. Uznając, że w przyszłości będę mogła dalej poradzić sobie z tym problemem, ruszyłam.

Nagle, gdy byłam akurat na skrzyżowaniu dwóch głównych ulic w przejezdnym mieście, usłyszałam wielkie BUUUUUUCH spod maski....

Stałam oto na środku skrzyżowania, ale dosłownie przez chwilę. Bo przecież już wiedziałam, co w takiej sytuacji powinnam robić!

Lecz, wiadomo, gdy mężczyzna widzi za kółkiem kobietę, uważa ją za sierotę. Wszyscy zaczęli więc nerwowo trąbić, a jeden młody, dość przystojny mężczyzna wyszedł nawet ze swojego samochodu, podbiegł do mnie i krzyknął:

- Proszę pani, proszę pani! Tutaj nie można tak stać, ja panią popchnę, ja muszę panią popchnąć!!

Zdenerwowana, lecz ze spokojem w głosie odparłam:

- Nie proszę pana, wystarczy gumkę założyć.
napisał/a: monikabasinska 2013-08-01 19:44
Tej jednej wyprawy samochodowej 15-cie lat temu nigdy nie zapomnę,bo dzięki niej znalazłam męża,rodzinę i miłość.Wyjechałam z koleżankami na Mazury maluchem.Było wspaniale-pogoda dopisała,jeżdziliśmy do różnych miejsc ciesząc się,że nie musimy stać na przystankach autobusowych czy wyczekiwać na pociąg,Masz"maluszek"spisywał się doskonale,a my miałyśmy dużo czasu na zwiedzanie tej pięknej krainy,kąpiele w jeziorach czy imprezy wieczorem.Przez 10 dni wszystko układało się idealnie,,ale jak to w życiu bywa wszystko co dobre szybko się kończy.Przyszedł czas na powrót do domu,a że pogoda była piękna postanowilyśmy wracać dopiero wieczorem.Niestety/a może na szczęście/nasz powrót nie przebiegł bez perturbacji.W pewnym momencie w nasz samochód uderzyl przebiegający jeleń- na szczęście nie czołowo-a w bok,ale i tak samochód stanął,a my przestraszone nie miałyśmy pomysłu na to jak go uruchomić.Dookoła ciemno,my wtedy jeszcze bez komórek-nie ukrywam,że nie wyglądało to wesoło.Po dłuższym czasie usłyszałam warkot nadjeżdżającego samochodu-pytanie tylko czy zatrzyma się ktoś w nocy w środku nocy.Ten kierowca na szczęście zatrzymal sie-przystojny,mlody blondyn- który po roku został moim mężem.Dzięki wakacyjnemu wypadowi samochodem poznałam męża,mamy dzieci,tworzymy szczęśliwą rodzinę i oczywiście każdego lata jedziemy samochodem na MAZURY