Konkurs "Niezapomniana podróż samochodem"

primadonna
napisał/a: primadonna 2013-08-08 11:10
Moja niezapomniana podróż samochodem?
Ja i on. Rozgrzane słońcem, urokliwe, włoskie uliczki, wzdłuż których ciągły się romantyczne pola pełne winogron i starodawnych winnic...
Otwarte okna, nasze ulubione piosenki w radio i nasz wspólny śpiew, rozkochanych w sobie do szaleństwa dwóch osób, których z racji różnych narodowości dzieliło właściwie wszystko, a łączyło jedno - gorąca miłość! :)
Tej podróży z moim ukochanym Italiano nie zapomnę nigdy - to podczas niej zakochałam się we Włoszech, swoim drugim, po Polsce, domu.
To podczas tej podróży samochodowej zakochałam się w moim "Makaroniarzu" jeszcze bardziej... :)

A teraz, za każdym razem jak słyszę tę starą, włoską piosenkę, którą wtedy razem śpiewaliśmy w samochodzie, przypominam sobie o przejechanych setkach kilometrów, które na zawsze zmieniły moje życie... :)

https://www.youtube.com/watch?v=57VG1HNVAu0
haneczkab92
napisał/a: haneczkab92 2013-08-08 12:19
haha..aż mi się śmiać chce, jak sobie pomyślę o tej podróży..
A więc moje wymarzone wakacje, z chłopakiem, jedziemy nad ukochane, polskie morze. Wszystko jest w porządku, spędzamy tam idealne dni, aż nadchodzi powrót..
Hmmm... Byliśmy tam z przyjaciółmi, którzy w dzień odjazdu informują nas, że już praktycznie nie mają kasy na paliwo, ale że starczy nam do domu, ok jesteśmy spokojni. Wyjeżdżamy, pada deszcz, "będzie się fajnie jechało, nie będzie korków, ani gorąco w aucie(nie ma klimatyzacji)".
Halo halo, wstąpimy jeszcze do Dziwnówka?? owszem. Robi się pogoda, ale my i tak postanawiamy wracać, 11.00 wyjazd. Zatankujemy gdzieś po drodze... I co??? od samego początku korek. Ach, to pewnie tylko tu przy wyjeździe, dalej będzie lepiej. Ale nie...
Jedziemy maksymalnie 20km/h, zaczyna nam odbijać, machamy do ludzi po drodze, urządzamy sobie "dyskotekę" w aucie, bo cóż robić, gdy jest gorąco, nie ma się kasy i jeszcze jest się głodnym?? mieliśmy wyliczone pieniądze, więc nawet na jedzenie nie było. Więc zaczynamy jeść makaron z zupek chińskich, które nam zostały z wyjazdu:P
OO!! jedziemy 90km/h, jest dobrze, ale nie... to tylko chwila...
Odbija nam jeszcze gorzej, a na dodatek kończy się paliwo a do stacji daleko...
W końcu dojeżdżamy do stacji, tankujemy, i jedziemy dalej, ale niestety, dalej są korki, i paliwo idzie w zastraszającym tempie...
NIE DOJEDZIEMY!;/ ale na szczęście po drodze mieszka babcia naszych przyjaciół, która daje im pieniądze na paliwo, robi nam kolacje...ale nasi przyjaciele wymyślają, ze wstąpimy jeszcze do ich cioci...spędzamy tam 2 godziny...ja mam dość, chcę wracać, ale oni dalej tam siedzą... Na szczęście w końcu, jak tam prawie usnęłam, postanawiamy jechać dalej..
Po 18 godzinach dojeżdżamy do domu wykończeni, zmęczeni... Odliczając jakąś godzinę u babci, 2 godziny u cioci jechaliśmy samochodem 15 godzin!! Normalnie jedziemy 7 godzin... To była bez wątpienia najdziwniejsza podróż jaką w życiu odbyłam samochodem!!!
Teraz jak patrzę z perspektywy czasu, to wydaje mi się to wszystko śmieszne i zabawne:)
wspomnienia pozostaną na zawsze!:))
napisał/a: xniunka 2013-08-08 13:18
Moja pierwsza podróż samochodem jest z pewnością tą niezapomnianą, mimo że była bardzo krótka. Ta historia zawsze wywołuje śmiech wśród moich znajomych, a było to tak…
Jako kilkuletnie dziecko (miałam wtedy ok. 4 lata, może trochę więcej) pomagałam mamie w ogródku, a tak właściwie to chyba przeszkadzałam. Szybko się znudziłam i postanowiłam znaleźć sobie nowe zajęcie. Poszłam więc do samochodu, który stał na górce prowadzącej do garażu. Przeglądałam jakieś stare kasety z muzyką. W tym samym czasie moja mama zaczęła mnie szukać. Znalazła mnie dzięki dźwiękowi klaksonu, którym zaczęłam denerwować sąsiadów. Właśnie wtedy niechcący spuściłam hamulec ręczny. Mama próbowała jeszcze zatrzymać samochód, ale w efekcie została nim przyduszona do bramy. Ja byłam bardzo uradowana, że mogłam przejechać się za kierownicą samochodu, więc z uśmiechem od ucha do ucha otworzyłam szybę i zapytałam mamę czy żyje, a później oznajmiłam jej, że nie mogę iść po tatę, bo się muszę dalej bawić. Na szczęście sąsiadka przyszła z pomocą, a mnie się oberwało za moją pierwszą, niezapomnianą przejażdżkę.
napisał/a: kamilcia2804 2013-08-08 14:42
[CENTER]Cóż kierowca ze mnie nigdy nie był dobry ( nie ma co ukrywać )
Ale szalone pomysły mam za to najlepsze :D
W tamte wakacje postanowiłam, że wyruszę sobie nad nasze polskie morze - SAMA ! :)
Samochód był - pomysł też, więc wsiadłam i ruszyłam...
Niestety moja podróż nie trwała zbyt długo, po 30 km miałam stłuczkę, i samochód trzeba było holować. Cóż wtedy pierwszy raz w życiu poczułam się zagubiona ! Ale nie nie długo ! Pomoc w holowaniu zaproponował mi jeden z świadków stłuczki. Młody i przystojny mężczyzna ( teraz mój narzeczony ! ) Samochód straciłam a zyskałam miłość ! ;))
Mimo wszystko - nie straciłam zapału do prowadzenia auta ! ;)))[/CENTER]
napisał/a: Erna 2013-08-08 16:28
Wracałam ze szkolenia samochodem i zatrzymałam się na stacji paliw aby zatankować paliwo. Nigdy sama nie tankuję zawsze czekam aż podejdzie pracownik stacji i zatankuje. Tym razem nie mogłam doczekać się obsługi ,za mną zatrzymał się samochód. Pan wyszedł z samochodu i pyta "Na co Pani czeka?". Odpowiedziałam:" Czekam , aż ktoś z obsługi zatankuje". Pan odp." A czy Ja mogę tę czynność wykonać? "Wyraziłam zgodę i uprzemy Pan zatankował, a następnie powiedział " Za szybkie tankowanie należy się kawa ale to ja stawiam. Zapraszam". Wypiliśmy kawę na stacji paliw i przegadaliśmy całą godzinę. Obecnie jest to mój narzeczony , który zna moją awersję do tankowania. Więc zawsze mam już przez niego zatankowany pełny bak paliwa w samochodzie.
napisał/a: Connnie 2013-08-08 20:52
Moja niezamomniana historia jest bardzo piękna i patrząc na fotografie często do niej wracam .Pewnego wakacyjnego dnia mój chłopak oznajmił abym , spakowała kilka ciuchów i kosmetyków bo musimy jechać. Pomyślałam oszalał gdzie mam jechać taka nie ogarnięta. On słodko papatrzył w me oczy i powiedział Kochanie to niespodzianka .Zgodziłam, się i byłam bardzo podekscytowana, jechaliśmy kilka minut aż nagle samochód stanął.Okazało się że zabrakło paliwa, wybuchnęłam śmiechem , a mój ukochany troszkę się zawstydził. Szybko udało nam się skombinować paliwo .Jechaliśmy aż wkońcu złapał mnie za dłoń i powiedział abym zamknęła oczy .Zrobiłam to o co prosił .Podjechaliśmy kawałek i podał mi coś do dłoni .Powiedział otwórz oczy i wykrzyknął :) Wszystkiego najlepszego z okazji imienin kochanie.Otworzyłam oczy a w dłoni miałam bilet na koncert o którym marzyłam od kilku lat. Wzruszyłam się był to jeden z najpiękniejszych dni w moim życiiu .Później zwiedzaliśmy stolicę ,szaleliśmy w sklepach ,gdyż zatrzymaliśmy się u znajomych, stąd te ciuszki :) Ta podróż była cudowna i jedyna w swoim rodzaju .
napisał/a: mika19 2013-08-08 22:31
każdy dzień w drodze....
napisał/a: barara 2013-08-09 00:26
Moja niezapomniana podróż samochodem to jak z horroru.Opowiem zwiężle, bo na samo wspomnienie ciarki mnie pzrechodzą.Było to kilka lat temu, a ja czuję jakby to było kilka dni temu.Jechałam sobie do domu przez miejscowość , kdzie z dala widniało tylko kilka domów.Nagle na jezdni którą jechałam ,zauważyłam kupkę gałęzi tak ułożonych ,że nie sposób było przejechać, więc zatrzymałam auto ,usunęłam gałęzie na pobocze i ruszyłam dalej.Nagle usłyszałam za sobą klakson Tira, który trąbił prawie non stop.Wystraszona, bo jak mówię było to na bezludziu, nacisnęłam pedał gazu i szybko podjechałam na stację benzynową.O dziwo- Tir za mną.Wyskoczyłam z samochodu, i pobiegłam do pracownika stacji i mówię mu, żeby mnie ratował bo chyba jakis nienormalny kierowca mnie goni i może zrobić mi krzywdę.Ale o dziwo,TIR również podjechał na stację,kierowca wysiadł i powiedział mi ,że trąbił za mną, dawał mi znaki świetlne,żebym się zatrzymała, gdyż widział z daleka, że jak odkładałam gałęzie na bok,z rowu wyszedł jakiś mężczyzna i wsiadł do mojego auta na tylne siedzenie to na tylne siedzenie.Na początku nie wierzyłam ,ale po chwili razem z pracownikiem stacji benzynowej i tym kierowcą poszliśmy do mojego samochodu, otwarłam tylne drzwi i na tylnym siedzeniu wszyscy zobaczyliśmy linkę i czarny duży worek.Widocznie ten mężczyzna musiał wyjść z mojego ,auta ,gdy ja biegłam do pracownika stacji.O mało nie zemdlałam.Myślałam ,że ten kierowca TIRa chciał mi coś zrobić , a okazało się ,że chynba uratował mi życie.Historia nie do uwierzenia, a jednak prawdziwa.Od tamtej pory nigdy,przenigdy nie jadę przez pustkowia sama, a i wogóle boję się jeżdzić sama samochodem. Ojjj, to była niezapomniana podróż samochodem, której nie zapomnę do końca życia.
napisał/a: iwonciaaa 2013-08-09 10:28
Niezapomniana podróż samochodem przyprawiała mnie kiedyś o blady strach, a dzisiaj wywołuje szeroki uśmiech na mojej twarzy i podjudza do wspomnień.
Jechaliśmy wtedy na wesele w nieznanej miejscowości. Z racji tego, że cała rodzina nie zmieściła się do jednego auta, jechałam osobno z moim tatą.
Plan był prosty. Pojedziemy za kolumną samochodów innych gości i dotrzemy na miejsce. Niestety na drodze pojawiła się konna przyczepa, którą reszta samochodów z powodzeniem wyprzedziła. Nam się nie udało, bo zanim się zorientowaliśmy na drodze pojawiła się linia ciągła i nie było takiej możliwości. Nie wiedzieliśmy w którą stronę jechać.... Próbowaliśmy różnymi drogami. Nikt z gości nie odbierał telefonu, bo zapewne uroczystość w kościele już trwała. Udało się dopiero po obiedzie, kiedy to sama para młoda zainteresowała się, co się z nami stało.
napisał/a: kaia1 2013-08-09 12:35
Gorzej być nie mogło. Budzę się wczesnym wieczorem po odsypianiu nocnej zmiany w pracy. Dzień mglisty, deszczowy. Nosa bym nie wystawiła za drzwi, gdybym nie musiała. No, i wszyscy o mnie zapomnieli. Akurat dziś.
Ale nie on. Nie ten obcy zarośnięty facet w zniszczonej skórzanej kurtce, stojący w nogach mojego łóżka. On nie zapomniał.
O. Jednak mogło być gorzej. Mój nieznajomy właśnie się ze mną przywitał. Machając pistoletem. Czym mam mu odmachać? Poduszką? Kubkiem po herbacie?
- Pojedziesz ze mną - bezpośrednio wypalił (na szczęście tylko werbalnie) mój nowy przyjaciel.
Chciałam zaprotestować, że niby mam żelazko na gazie i kota do nakarmienia, ale czułam, że tylko pogorszę swoją sytuację, więc potulnie wyszłam przed dom.
"Gangsterski samochód" - pomyślałam na widok tego uroczego grata nierówno zaparkowanego niebezpiecznie blisko drzewa. Mały odrapany (ale tak retro wintydż, ze smakiem w sensie) garbusek o lekko złowieszczym wyglądzie. Przed nim, oparty o drzwi stał - jak się okazało - mniej uroczy pasażer tylnego siedzenia owego auta. Był prawie łysy, o wyłupiastym spojrzeniu oraz wystającej brodzie. Otworzył tylne wejście i bez ceregieli wepchnął mnie do środka. Sam zajął miejsce po lewej stronie. Po prawej siedział jego jakże przystojny kolega - niski, grubiutki, z długimi tłustymi włosami zebranymi w niesforny kucyk. Doborowe towarzystwo na piątkowy wieczór.
Pan z pistoletem zajął miejsce za kierownicą. Odpalił auto i, niezbyt prosto, ale na pewno za szybko, ruszył przed siebie.
Po piętnastu minutach błądzenia po coraz ciaśniejszych i mniej znanych mi uliczkach musiałam zapytać:
- Dokąd tak właściwie jedziemy?
- Żadnych pytań - usłyszałam od naszego szarmanckiego szofera.
Po kolejnych piętnastu minutach byliśmy na miejscu, choć do końca podróży miałam nadzieję, że moi koledzy jednak zabłądzili. Znajdowaliśmy się na terenie opuszczonych garaży i pobliskiego warsztatu samochodowego. W takich miejscach można tylko przechowywać zakładników. Albo sprzedawać nielegalne środki do uprawy roślin. Albo...
Moje domysły przerwał pan Tłusty Kucyk wypychający mnie z samochodu. Pan Łysa Główka już dawno wysiadł, a teraz bez opamiętania walił metalowym wytrychem w leżącą nieopodal blachę. Szamani jacyś, daję słowo.
Nagle, jakby na dany sygnał, usłyszałam przeraźliwy ryk syren. Policja! Jadą mnie uratować! Faktycznie, na teren, gdzie zaparkowaliśmy, wtoczyło się po chwili pięć radiowozów wypełnionych... moimi przyjaciółmi i rodziną! Jednak nie zapomnieli o moich urodzinach. Przygotowali mi wieczór pełen wrażeń już od samego początku, na wielkiej garażowej imprezie kończąc. Teraz, jadąc samochodem, zawsze czuję się trochę jak dziewczyna z gangu ;)
martucha76
napisał/a: martucha76 2013-08-09 22:36
Nic nie zapowiadało horroru, jaki przeżyłam ostatniej niedzieli lipca zeszłego roku. Była piękna, słoneczna pogoda, a ja odwoziłam siostrę do miasta na autobus do Warszawy. Wyruszyłyśmy koło 15.00. Jakieś 5 km przed miastem zaczęło padać, po chwili lało jak z cebra i zerwał się silny wiatr, niebo było siwe. Szyby zaczęły mi parować, więc uchyliłam okno na 2 cm, a wtedy przejeżdżająca ciężarówka zafundowała mi mały prysznic. Z drzew spadały małe gałęzie wprost pod koła, musiałam zwolnić. Tuż przed miastem usłyszałam huk i kątem oka z prawej strony zobaczyłam spadający konar. Na szczęście spadł równolegle do drogi i mego auta. Jakoś dojechałam na dworzec. Siedziałyśmy z siostrą i czekałyśmy, aż trochę przestanie padać, ale wcale się na to nie zanosiło. W końcu siostra musiała wysiąść, ale ja jeszcze chwilę poczekałam. Ruszyłam w drogę powrotną. Tuż za miastem zaczął się prawdziwy koszmar, a przede mną było prawie 20 km jazdy! Szosa była usłana połamanymi gałązkami, gałęziami i konarami. Ja pierwsza, a za mną sznur samochodów. Jechałam z duszą na ramieniu i powoli jak pijany zając, omijając co i rusz większe gałęzie. W pewnym momencie zsunęłam okulary na czubek nosa, żeby lepiej widzieć drogę. Zza jednego z ostrych zakrętów moim oczom ukazał się konar powalonego drzewa, które na szczęście udało mi się dość łatwo ominąć. W myślach powtarzałam sobie: "Marta powoli, dasz radę". Ale we wsi przed moją miejscowością leżało kolejne drzewo. Tym razem aż wyszłam z auta na miękkich nogach, by zobaczyć, czy dam radę przejechać poboczem. Wyglądało na to, że tak. Serducho mi waliło, gdy ruszyłam z jedynki. Dusza siedziała mi na ramieniu i dodawała otuchy. Ucieszyłam się, gdy wjechałam do swej wsi, ale radość była przedwczesna. Po chwili utknęłam w korku! Stałam za innymi samochodami nie wiedząc, co się dzieje. Do domu został kilometr, a ja utknęłam na dobre! Nie mogłam się dodzwonić do domu ani na komórkę, ani na stacjonarny, miałam kontakt tylko z siostrą, która już jechała do stolicy. Niektórzy kierowcy jechali polem, a ja cierpliwie czekałam. W pewnym momencie zatrzymał się przy mnie motor – to kuzyn wracał z przejażdżki. Okazało się, że burza powaliła 2 wielkie drzewa, które zatarasowały całą drogę przy przystanku, a straż pożarna wcześniej została wezwana do innego powalonego drzewa. W centrum wsi z kolei zerwało linię energetyczną. W końcu przeszkoda została usunięta, a ja mogłam pojechać do garażu. Do domu szłam na miękkich nogach, zastanawiając się, jakim cudem przejechałam taką trasę, ja – która mam prawko od roku i jeżdżę tylko po najbliższej okolicy. Wniosek jest jeden – jak człowiek musi, to da radę!
napisał/a: swita77 2013-08-10 15:29
Niewiele brakowało, a moja niezapomniana podróż samochodem byłaby też moją ostatnią. Było to wiele lat temu, kiedy zdawałyśmy z koleżanką ostatnie egzaminy w szkole policealnej. Przed nami zdawało dwóch kolegów, którzy wracali samochodem do tej samej miejscowości co my i chcieli nas podrzucić. Jednak żeby jechać razem z nimi musiałybyśmy wepchnąć się w kolejkę do egzaminatora, a tego nie chciałam robić. Koleżance bardzo się spieszyło i przystała na ten pomysł. Sporo czasu zajęło mi wytłumaczenie jej, że nie pojedziemy z kumplami, tylko samochodem z moim tatą, godzinę później. Nie wiem, co mnie wtedy tknęło, ze nie chciałam jechać z nimi. Jakieś nieokreślone przeczucie, które nie pozwoliło mi wsiąść do ich auta... Koledzy pojechali więc sami a my godzinę później ruszyłyśmy w podróż do domu. W pewnym momencie tata się zatrzymał - na ulicy była blokada. Okazało się, że jakieś auto rozbiło się na drzewie. Wyjrzałam przez okno i w tym momencie oblał mnie zimny pot: to byli nasi kumple... Na szczęście nie byli mocno poturbowani, ale strach pomyśleć, co mogłoby się stać, gdybyśmy pojechały razem z nimi...