Konkurs "Niezapomniana podróż samochodem"

napisał/a: Nerisa 2013-08-03 05:55
Parę lat temu byłam w Stanach jako niania. Cały rok w kraju gdzie spełniają się marzenia a ja się nudziłam. Postanowiłam poszukać polaków przez internet i tak poznałam Tomka. Umówiliśmy się że wraz z moją koleżanką Sylwią pojedziemy na Sylwestra do niego.
Zapakowałyśmy się w auto (starego już buicka) i w drogę. Przejazd z Massachusetts do Connecticut był dość zabawny bo przez większość czasu albo się ścigałyśmy z kimś albo śpiewałyśmy jak wariatki. Ale jazda tam była niczym w porównaniu z drogą powrotną. Okazało się, że w ciągu zaledwie nocy napadało pół metra śniegu!!!! Zostałyśmy uziemione na kolejne 2 dni.
Gdy wreszcie Tomkowi udało się odkopać nasz samochód wsiadłyśmy i zaczęły się problemy. Najpierw auto nie chciało odpalić, więc Sylwia (w kozaczkach z gigantyczną szpilką) wraz z Tomciem pchali buicka a ja próbowałam odpalić. Udało się! Przejechałyśmy ze 30 kilometrów gdy nagle zaczął padać śnieg i to bardzo dużymi płatami. Włączyłam wycieraczki, czekam aż te malutkie patyczki zrobią swoje a tu nic! Zatrzymałyśmy się na autostradzie bo nic już nie widziałyśmy, sprawdzamy wycieraczki czy nie są zamarznięte ale wyglądają ok tylko z jakiegoś powodu ruszyć nie chcą. Postanowiłyśmy jechać dalej i co jakiś czas zatrzymywać się i czyścić szybę.
Nie wzięłyśmy tylko jednego pod uwagę, reakcji innych kierowców na Sylwię w tych absurdalnych buciorach. Co chwilę ktoś się zatrzymywał i pytał czy nam pomóc bądź zwalniał by popatrzeć.
Jaką mam pamiątkę z tamtej wycieczki? Mandat za przejechanie bramki z opłatami za autostradę. Okazało się że w którymś momencie ją przejechałyśmy, bez zatrzymania się i bez płacenia. Ale przez naszą zaśnieżoną szybę i strach że któryś z kierowców coś nam zrobi, nie zwróciłyśmy na nią uwagi.
napisał/a: wrozka88 2013-08-03 09:54
Przeklęta droga do domu

Był chłodny wrześniowy wieczór. Wracałam samochodem z urodzin mojej mamy. Praktycznie cała droga do domu prowadziła przez wąskie ulice otoczone drzewami. Nagle zerwała się wichura i zaczął padać grad. Postanowiłam, więc zwolnić, gdyż widoczność na drodze była praktycznie zerowa. Wyjeżdżając z za zakrętu ujrzałam na drodze ogromną gałąź, którą w żaden sposób nie mogłam ominąć. Postanowiłam się zatrzymać i spróbować przesunąć ją z ulicy. Po paru minutach prób na szczęście mi się udało. Wsiadłam do samochodu z nadzieją, że już nic strasznego mi się nie przytrafi. Aby dostać się do domu potrzebowałam jeszcze godziny. Grad, ustał i pogoda się trochę poprawiła. Nagle oślepiło mnie światło odbijające się od bocznego lusterka, zauważyłam, że od jakiegoś czasu jedzie za mną ciężarówka. Postanowiłam przyśpieszyć dodając gazu, samochód jadący za mną zrobił to samo. Przestraszyłam się niemiłosiernie. Ponownie dodałam gazu i z łzami w oczach modliłam się, aby jak najszybciej znaleźć się na jakiejś stacji benzynowej. Do najbliższej stacji według GPSu miałam 10 minut, jednak każda sekunda wydawała mi się wtedy wiecznością. Po paru minutach nagle na horyzoncie zobaczyłam światło, dotarłam na szczęście do celu. Wrzuciłam kierunek i skręciłam w stronę stacji, ciężarówka jadąca za mną zrobiła to samo. Zatrzymałam się na parkingu z piskiem opon i wybiegłam z trzęsącymi się rękami do sklepu, krzycząc do sprzedawców, że mężczyzna z ciężarówki chce mi zrobić krzywdę. Chwilę za mną do sklepu dotarł kierowca przeklętej ciężarówki, był jeszcze bardziej wystraszony niż ja. Zaczął do mnie krzyczeć, że dobrze, że nic mi się nie stało i wyjaśniać całą sytuację, która miała miejsce podczas gdy próbowałam przesunąć gałąź. Podobno do mojego samochodu na tylne siedzenie wśliznął się jakiś mężczyzna, który trzymał w ręku nóż i linę. Nie mogłam w to uwierzyć. Wszyscy pobiegliśmy do samochodu, nagle zobaczyłam, że tylne drzwi od niego były otwarte, a na siedzeniu leżał nóż i lina - rzeczy, które prawdopodobnie należały do mężczyzny...
napisał/a: bbo 2013-08-03 12:56
SAMOCHODEM DO STOLICY
Ostatniej zimy przeżyłam przygodę,
Która mogła wyrządzić mi szkodę,
W postaci mandatu całkiem sporego,
A więc wydatku finansowego...
W naszej stolicy zaparkować chciałam,
Lecz miejsca nie było - długo szukałam.
Przycupnęłam autem na stercie śniegu,
I zostawiłam na ręcznym i biegu.
Kiedy wróciłam akurat spotkałam
Pana ze Straży Miejskiej, okazja doskonała,
Żeby się pięknie uśmiechnąć szeroko,
Nawet odważyć się puścić oko.
Mandat mnie ominął, a więc się udało,
Tym razem z opresji wyjść cało.
Bo podobno był trawnik pod tą stertą śniegu,
Ja nie wiem, nie widziałam, bo byłam w biegu.
Uśmiech mi pomógł, jak mało komu,
Z ustnym upomnieniem wróciłam do domu!
Lecz teraz już wolę w śniegu nie parkować,
Autem jazdę po stolicy też sobie darować.
napisał/a: jigly 2013-08-03 16:01
Podróżowanie samochodem nigdy nie było dla mnie specjalną frajdą, wręcz przeciwnie- nudziłam się niezmiernie spoglądając za okno i obserwując mijające drzewa, domy, miejscowości.. Myślałam, że kiedy zmienię miejsce z pasażera na kierowcę, moje podejście do podróży samochodowych się zmieni- niestety efekt był wręcz przeciwny, coraz bardziej ich nie lubiłam a zaczął mi towarzyszyć stres związany z prowadzeniem pojazdu. Jednak znalazłam sposób podróżowania samochodem, który wprawia mnie w niesamowitą ekscytację, a mianowicie- autostop. A zaczęło się to tak: Moi przyjaciele wyjechali do Holandii do pracy. Pierwsze tygodnie jakoś czas płynął mi w miarę bez tęsknoty za nimi, jednak z czasem odczuwałam ich coraz większy brak. Wtedy to wpadł mi do głowy pomysł: A MOŻE BY TAK ICH ODWIEDZIĆ? Oczywiście swoją ideę przedstawiłam swojemu chłopakowi, który skłonił się od razu ku niej, uważając za możliwość spędzenia ciekawie czasu a także przeżycia niezapomnianej przygody. Nic nie mówiąc naszym przyjaciołom- ruszyliśmy w ich stronę. Podróż do Holandii nie była jednak tak interesująca jakby się nam wydawało, była lekkim rozczarowaniem, które jednak zostało zrekompensowane, kiedy tylko dotarliśmy na miejsce i spędziliśmy kilka dni wraz z naszym najbliższymi. Zbliżał się czas powrotu do kraju, rozrysowaliśmy sobie trasę, uwzględniając pobyt w ważniejszych miejscach po drodze i tak o to- wyruszyliśmy. Najpierw zmierzaliśmy w stronę Amsterdamu, ludzie początkowo nie byli zbyt chętni, żeby nas podwozić, jednak z czasem, spotykaliśmy bardziej życzliwych i ciekawych, z którymi podróż była przyjemnością. Po Amsterdamie wyruszyliśmy w stronę Morza Północnego (być tak blisko morza i tam nie wstąpić? nie można!). Spędziliśmy kilka godzin na plaży, leniąc się i pochłaniając holenderskie przysmaki. Spędziliśmy noc u przypadkowo poznanego miłego Holendra, który przy okazji opowiedział nam historię swojej rodziny (z tego co zrozumieliśmy -była naprawdę ciekawa). Rankiem wyszliśmy na tzw. ,wylotówkę’ w stronę Berlina, podwozili nas tam ludzie różnych narodowości: Hiszpanie, Turcy, Niemcy, Grecy – każdy z nich miał inną mentalność, kulturę, co sprawiało, że nasza podróż była coraz bardziej interesującym doświadczeniem. Samochody, którymi byliśmy podwożeni również były bardzo różne, od zwyczajnych toyot, po kabriolety. Dotarliśmy do Berlina, gdzie spędziliśmy zaledwie kilka godzin, po czym znów wróciliśmy na drogę- tym razem prowadzącą prosto do Polski. Na stacji benzynowej, ku naszemu zadowoleniu- zaczepiła nas pewna Niemka, która sama zaproponowała nam podwiezienie, pod granicę Polsko- niemiecką. Naturalnie zgodziliśmy się. Kobieta ta okazała się być niesamowicie inteligentną, wygadaną osobą, z ogromem zainteresowań i dużą ilością energii do realizacji swoich celów. Dowiozła nas do celu, skąd zabrał nas Serb, podróż z nim była nieco dziwna, zważając na fakt, iż podróżowaliśmy tirem, a przy tym muzyka towarzysząca naszej podróży była dość specyficzna, jednak bez problemu dostaliśmy się do punktu docelowego- Wrocławia. Wspominając całą tę podróż muszę stwierdzić, że podróżowanie samochodem tylko i wyłącznie w taki sposób jest w stanie zapewnić mi odpowiednią ilość rozrywki, ekscytacji i nutkę niepewności. Doświadczając takiego rodzaju transportu, człowiek od razu inaczej rozumie słowa dobrze wszystkim znanej piosenki:
‘Jedziemy autostopem, jedziemy autostopem.
W ten sposób możesz bracie przejechać Europę.
Gdzie szosy biała nić, tam śmiało bracie wyjdź.
I nie martw się co będzie potem.’
napisał/a: Janka2013 2013-08-03 18:01
Ta historia nie jest moja. Została mi opowiedziana przez moją mamę i stanowi pewnego rodzaju legendę naszej rodziny. Została już nawet spisana w albumie rodzinnym.
Moja mama zawsze uwielbiała podróże. Gdy tylko nadchodził lipiec uciekała z domu i jeździła z kolegami po Polsce. Na gapę pociągiem, łapiąc stopa, bądź w świetnych humorach wędrując na piechotę. Opowiadała, że jako młodzi harcerze uwielbiali śpiewać wieczorami, mimo że często zostawali przez to przepędzani przez mieszkańców wsi. I pewnego lata, po zdanej już maturze, paczka mojej mamy postanowiła wyrwać się gdzieś dalej. Ich celem były tak gęsto oblegane wtedy Mazury. Wsiedli więc w pociąg i przy grze w karty, szybko dojechali do Piszu. Od rynku pieszo przeszli aż do przystanku PKS po drugiej stronie miasta. Wszyscy byli wyczerpani. Z wielkim bagażem wędrowali od 4 godzin. Marcin, kolega mamy, brał swój plecak, wybiegał przed grupę, wracał i pomagał nieść tobołki nieporadnej dziewczyny. Jednak kobieta 160 cm wzrostu, 50 kg wagi, nie mogła sobie poradzić z taką odległością. Nie pomógł nawet długi postój. Kiedy zdecydowali się zostać na noc w lesie, usłyszeli szum silnika. Kabrioletem Mercedes mknął szosą młody James Dean. Rozpoznał kolegów z rocznika i zatrzymał się. Zapalił papierosa i zapakował do bagażnika torby. Wziął za rękę młodą damę i posadził obok siebie na przednim siedzeniu. Głośno włączyli muzykę i pojechali nad wodę. Gdy w lipcu 1999 roku na świat przyszło trzecie dziecko Jamesa Deana i mamy, postanowili wykupić ośrodek wypoczynkowy w którym spędzili najlepszy okres swojego życia. I tak ośrodek Wodnik nad jeziorem Roś jest żywym dowodem na miłość ponad wszystko i bezinteresowną pomoc. A tata, choć nie James, a Zdzisław nadal z zapałem zajmuje się ośrodkiem i zabiera zbłąkanych turystów swoim Mercedesem. :)
napisał/a: vaniliam 2013-08-04 00:23
Dziś jest 4 sierpnia 2013 r. Jeszcze miesiąc temu odbywałam moją niezapomnianą, wymarzoną, długo planowaną podróż samochodem po pięknej krainie miłych ludzi, wielkich samochodów i pysznego jedzenia.
Florydę i Nowy Jork dzieli kilka tysięcy kilometrów, a także kilka stanów, kilka stref klimatycznych i całe miliony wrażeń. W samochód (boski Dodge Avenger z wypożyczalni :) ) ja, mój chłopak i para naszych najlepszych przyjaciół wsiedliśmy w Miami Beach, a wysiedliśmy, z przerwami oczywiście, dopiero w cudownej stolicy świata niemal trzy tygodnie później. Przez ten czas przeżyliśmy najlepsze wakacje swojego życia. Pływaliśmy air boatem po bagnach Everglades między dzikimi aligatorami, jeździliśmy na rolkach po Ocean Drive, wylegiwaliśmy się na plaży w towarzystwie słonecznego patrolu, spędziliśmy cały dzień - aż do fajerwerków - w towarzystwie Myszki Miki w DisneyWorldzie, imprezowaliśmy w Nowym Orleanie, spotkaliśmy się ze Scarlett i Rhettem w Atlancie, szukaliśmy domu z horroru w Savannah, odwiedziliśmy Fort Sumter i słynną Baterię w Charlestonie, lataliśmy z braćmi Wright w Kill Devil's Hill, oglądaliśmy piękny pokaz sztucznych ogni w Waszyngtonie z okazji 4 lipca, i wreszcie obejrzeliśmy wszystko, co trzeba obejrzeć w NYC.
Podróż samochodem to niesamowita przygoda i jeszcze większa swoboda - zatrzymywaliśmy się na poboczach na pyszne snow ice i brzoskwinie, z których słynie Georgia, na gotowane orzeszki ziemne (fuj! :) ), poznawaliśmy miejscowych w miejscowych małych restauracyjkach, wypoczywaliśmy choćby przez chwilę na pięknych plażach wschodniego wybrzeża.
Przeżyliśmy masę przygód - choćby jak wtedy, kiedy mieliśmy do pokonania jednego dnia dystans ponad tysiąca kilometrów, z Nowego Orleanu aż do Jacksonville, ale zamiast jechać i dojechać do celu w miarę szybko, zatrzymaliśmy się na zakupy w boskim wyprzedażowym centrum handlowym, gdzie zamiast obiecanego pół godzinki spędziliśmy godzin siedem - nie muszę mówić, o której godzinie dojechaliśmy do miasta. Ale jako prawdziwa kobieta muszę przyznać, że zakupowe łupy w ilości ogromnej wynagrodziły mi te niedogodności.
Podróże samochodem to niezapomniane przeżycie - miliony miejsc, miliony wspomnień!
napisał/a: sara7770 2013-08-04 14:43
Jest piękny, słoneczny dzień,
a mnie akurat dopadł straszny leń.
Chociaż mam dzisiaj urodziny,
to leżę samotna i marnuję kolejne, cenne godziny.
Nagle słyszę dzwonek do drzwi,
oj, jak nie chce się podejść mi...
Więc wpada moja najlepsza koleżanka
i krzyczy: Będzie super niespodzianka!
Na zewnątrz mnie prowadzi,
pomyślałam- pójść mi nie zawadzi.
A tam, co widzą moje oczy?
A myślałam, że już nic mnie nie zaskoczy.
Na podjeździe nowe ferrari bez dachu stoi
i już mój ponury nastrój koi.
Wnet ruszyłyśmy przed siebie-
ja już jestem w siódmym niebie!
Pędzimy przez drogi, słuchając ulubionej muzyki,
a tu nagle jakieś jęki, krzyki.
Zatrzymujemy się, a tu z małym kotkiem pewna pani,
już do auta się nam tarabani.
Więc jedziemy dalej drogą...
Nagle pani z wielką trwogą...
Dzikie tańce na siedzeniach odprawia
i dziwne modły odmawia...
Już się zatrzymać i ją wysadzić chcemy,
lecz tego faktu nie pominiemy,
Pani ta nagle znika,
a jej kotek wesoło fika.
Ale nic nam nie popsuje zabawy,
dalej mkniemy przez autostrady.
Wspaniałe widoki i krajobrazy podziwiamy,
wiele radości i satysfakcji z tego mamy.
Jedziemy przez tereny piaszczyste,
jakie tu powietrze jest wonne i czyste.
Zaczynamy morską bryzę czuć
i plany wakacyjne snuć.
Nagle u pobocza progu,
tuż na samym rogu,
w słońcu jakaś sylwetka błyszczeć zaczyna,
wielce się zmienia moja mina...
To niezwykle przystojny mężczyzna,
ah- nie wiedziałam, że ta moja podróż będzie taka żyzna.
Oznajmia, że zgubił kotka małego,
a ja wnet poczułam coś niezwykłego...
Moje serce szybciej zabiło...
I szkoda tylko, że to wszystko mi się tylko przyśniło:)
napisał/a: Runner 2013-08-04 15:35
Moja historia związana z niezapomnianą podróżą samochodem dotyczy wyjazdu Skodą Yeti do Rumunii.Trasa licząca prawie 500 kilometrów prowadziła przez jedne z najbardziej malowniczych regionów Rumunii – Transylwanię oraz Muntenię. Wszyscy, którzy uważają, że Rumunia jest brzydka i brudna, mają trochę racji, ale tak uprzejmych, pomocnych i serdecznych ludzi jak tam nie spotkałem już dawno. W potoku setek wersji Dacii 1310, milionów Loganów i starych Mercedesów jeżdżących po rumuńskich drogach, Skoda Yeti wzbudzała niemałą sensację.Krowy, osły czy stada owiec na środku ulic miasta wielkości Łowicza czy Sochaczewa przestają po pewnym czasie dziwić, podobnie jak ogromne świnie wylegujące się w promieniach słońca pod bramami domów na rumuńskich wsiach. To trzeba zobaczyć, żeby uwierzyć!Naturalnie, na szerokich i prostych drogach, których w Rumunii nie brakuje,Skoda zachowuje się bardzo poprawnie i przewidywalnie. Jazda – nawet szybka – potrafi dostarczyć wiele frajdy. Oczywiście, najlepiej w takich sytuacjach sprawuje się najmocniejsza benzyna w ofercie, 160-konna jednostka 1.8 TSI 4×4 EXPERIENCE, którą podróżowałem. Nie brakuje mu mocy w dolnych zakresach obrotów, a i wyższe rejestry dzięki doładowaniu zalicza bez zbędnej zadyszki. Wystarczy jednak trójka pasażerów i załadowany bagażnik, by prędkość maksymalna stała się możliwa do osiągnięcia dopiero po kilku kilometrach jazdy z gazem wciśniętym w podłogę. W tym miejscu wypada pochwalić zdyscyplinowanie rumuńskich kierowców, dla których co prawda lewy pas jest jedynym istniejącym na autostradzie, ale widząc w lusterku auto jadące szybciej, natychmiast zjeżdżają na prawo. Po kilkunastu kilometrach jazdy cywilizowanymi drogami ze stacjami benzynowymi, hotelami i parkingami zjeżdżam na prowincję, gdzie Yeti musi uporać się z ostrymi kamieniami, które pokrywają całą szerokość „drogi”, nieprawdopodobnie wielkimi dziurami, uskokami i na pierwszy rzut oka nieprzejezdnymi traktami. Średnia prędkość spada do kilku kilometrów na godzinę i coraz częściej słychać ocierające się o „brzuch” Skody wredne kamulce i wystające konary drzew. Co ciekawe, ani razu nie korzystam z elektronicznej pomocy w postaci trybu „off-road”. Lawirując między gigantycznymi koleinami zostawionymi przez ciężarówki – nomen omen – marki „Roman”, często wybieram mniejsze zło jadąc poboczem, nie bacząc na coraz mocniejsze przechyły boczne karoserii Skody.Na słowa pochwały zasługuje mały promień skrętu i doskonała widoczność z wnętrza, tak istotna podczas manewrowania w terenie. Jednym słowem, Yeti – sprawdzi się jako auto przeprawowe, natomiast w terenie zajedzie dalej niż dłuższa i cięższa Octavia Scout. Przede mną prawdziwa rozkosz dla każdego wielbiciela zakrętów. Przejazd jedną z najbardziej malowniczych i wymagających dróg świata – trasą Transfogarską biegnąca przez środek pasma Gór Fogarskich. Dziesiątki zakrętów pnących się kilka tysięcy metrów nad poziomem morza to również miejsce kaźni tysięcy niewinnych ludzi, którzy w morderczych warunkach musieli spełnić życzenie Ceausescu.Despotycznego tyrana, którego psy karmiono sprowadzaną samolotami z Włoch najlepszą cielęciną, zabito wraz z małżonką dopiero w 1989 roku. Wcześniej zdążył zagłodzić dziesiątki tysięcy rodaków oraz na przełomie lat 60-tych i 70-tych rozkazać zrównać z ziemią tysiące wsi stojących na trasie budowy drogi, a ludzi, mieszkających tam od pokoleń, siłą przesiedlić do bloków w odległych zakątkach kraju.I podróż w górę- Wielowahaczowe zawieszenie trzyma w ryzach dość wysoko zawieszoną karoserię Skody, a układ ESP nie ma zbyt wiele do roboty, aby utrzymać Skodę na obranym przez kierowcę kursie. Tańcząc między kolejnymi zakrętami, karoseria wychyla się dość znacznie, co wraz z piszczącymi oponami może wywoływać wrażenie niestabilności. Na szczęście to mylne odczucie i chyba największe pozytywne zaskoczenie, jakie zafundowała mi Yeti.Tym samochodem da się pojechać szybko, i to nie tylko po prostej drodze.
napisał/a: askka 2013-08-05 11:32
Moja jedna z najzabawniejszych i wspominanych przez całą rodzinkę historii samochodowych odbyła się o dziwo niedaleko mojego domu. Całą rodzinką: ja, mój narzeczony, starsza siostra, mama i tato- nasz kierowca postanowiliśmy wybrać się na zakupy do większego miasta niż nasze. Po drodze zahaczyliśmy o stację benzynową. Tata wysiadł i zniknął nam z oczu. Nagle nasz samochód zaczął jechać do tyłu, mama zaczęliśmy mimowolnie krzyczeć co się dzieje, mama postanowiła ratować sytuację, ale nie zna się kompletnie na samochodach, dlatego przyszło Jej na myśl tylko jedno... wcisnąć pedał hamulca... ręką.... oczywiście nie wiedziała który to, a samochód dalej jechał... w tym momencie mój narzeczony jako najbardziej świadoma motoryzacji osoba zaciągnął hamulec ręczny i samochód się zatrzymał... Mama była wściekła i wygłaszała co też nie powie tacie kiedy wróci.... Okazało się... że tata zaparkował zbyt daleko od automatu i razem z Panem, który tankował postanowili popchnąć kawałek samochód, nie spodziewali się, że wywołają taką panikę, a kiedy spostrzegli się co się właściwie u nas dzieje pękali ze śmiechu... Od tej pory ta historia jest jedną z najzabawniejszych anegdotek przy rodzinnych posiadówkach
napisał/a: ana_z 2013-08-05 17:09
Pamiętam do dziś tą przygodę z naszym samochodem w roli głównej. Miałam wesele u koleżanki w Krakowie. Z chłopakiem stwierdziliśmy, że pojedziemy jego starym samochodem Nissankiem ;) bardzo go lubiłam, ale wiedziałam, że ma już swoje lata. Jednak zdecydowaliśmy go wziąć w naszą podróż. Przygotowani do jazdy, spakowani i eleganccy wyruszyliśmy w drogę ;) Podróż mijała spokojnie i ciekawie iiii nagle !..... Brum brum brrrruuu... Ups. Coś się stało! Ja oczywiście wpadłam w panikę:" Skarbie teraz to nie zdążymy! I co teraz!?". Mój mężczyzna lekko zdezorientowany nie wiedząc co się mogło stać, otworzył maskę i zacząć szperać. Po kilku minutach wywnioskował, że poszedł pasek klinowy. No więc co teraz? "Skarbie masz może te pończochy swoje? A będą Ci potrzebne?" O nie! Już wiedziałam co się święci! Chcąc nie chcąc aby uratować sytuację musiałam "użyczyć" moich pończoch jako tymczasowego paska klinowego! Cudem dało nam się dojechać na miejsce i zdążyć na ceremonię ślubną! Do tej pory wspominamy tą śmieszną wyprawę!
helloliki
napisał/a: helloliki 2013-08-05 20:41
Moja niezapomniana podróż samochodem, kiedy nie miałam prawa jazdy i zaczęłam jechać niesamowicie szybko. Nie wiedziałam jak opanować samochód, a jak się okazało hamulce przestały działać. Byłam w ogromnym szoku i nie wiedziałam co zrobić, na szczęście szybko się okazało, że to tylko sen :)
napisał/a: panda197 2013-08-05 21:33
Moja przygoda rozpoczęła się od tego, że wsiadłam do auta z moim psem. Po drodze w trase do znajomychy zabrałam autostopowiczów dziewczyne i chłopaka. Zaczęła się rozmowa wydawali się miłymi ludzmi... Auto nagle stanęło nie wiedziałam czemu... wysiadłam na środku drogi koło lasu pies mi uciekł z auta a tamci dwaj autostopowicze powiedzieli, że się śpieszą i poszli a ja zostałam całkiem sama! Wołałam psa ale bez skutku auta mnie mijały jakbym stała tam na środku drogi tak po prostu aby sobie postać... Nagle jakieś auto się zatrzymało wylatuje dwóch mężczyzn na czarno w jakichś maskach i mówią ''to napad oddawaj auto!'' mówię ''weźcie je sobie i tak nie chce chodzić...'' a oni zaczęli się śmiać zdjęli maski i okazało, się że to znajomi jechali przecież w to samo miejsce co ja a co lepsze okazało się że brakuje mi jedynie beznzyny a w tym czasie znalazl się mój pies co prawda z zdechłą żabą w pysku(fuj!) podjechaliśmy na stacje po benzyne zalaliśmy i pojechalam dalej gdyby nie ten zbieg okoliczności pewnie bym tam stała w sytuacji ''kobieta i auto co dalej?'' ale wszystko szczesliwie sie skonczylo :)