Konkurs "Niezapomniana podróż samochodem"

napisał/a: Lorraine219 2013-08-10 22:25
Rok temu wpadłam na pomysł,by na wakacje pojechać w jakieś odległe miejsce,a jednocześnie dostosowane do aktualnych funduszy.Myślałam i myślałam i nagle wpadł mi do głowy pomysł autostopu.Szybko zadzwoniłam do mojej przyjaciółki,Magdy i zaproponowałam jej,abyśmy razem udały się w podróż życia.Zgodziła się od razu.Już następnego dnia rano stałyśmy spakowane i pełne optymizmu na przystanku autobusowym, obok wjazdu na autostradę.Magda położyła przy stopach tekturkę z wypisaną czarnym markerem treścią "Przed siebie".Nie minęło 15 minut a już zatrzymał się samochód, z którego wyszedł wysoki chłopak,mniej więcej w naszym wieku. Był ubrany w ciemną koszulkę,spodenki i trampki.Miał czarne włosy, prosty nos i wielkie,niebieskie,głębokie oczy,w których ukryta była radość.Uśmiechnął się do nas i zaproponował,abyśmy mu towarzyszyły w drodze do Niemiec.Problem polegał na tym,że nie był Polakiem.Rozmawiał do nas po angielsku.Jako, że byłyśmy na Podkarpaciu zrobiłyśmy zalęknioną minę, gdyż perspektywa długiej podróży do Niemiec, w upalny dzień z nieznajomym,w dodatku obcokrajowcem nie była dobrym pomysłem.Nagle pomyślałam sobie:Przygodo życia...czy to nie tak masz wyglądać?Co ma być to będzie...Jedziemy!.Magda chyba to samo pomyślała, bo w jednej chwili nasze niepewne miny,zmieniły się i na naszych twarzach zagościł uśmiech, w którym widać było odwagę.Zgodziłyśmy się a nowo poznany kolega przedstawił się,jako Max.Ja usiadłam z tyłu obok naszych plecaków, a Magda z przodu, obok kierowcy.Jako,że byłyśmy świeżymi maturzystkami, które zdawały j.angielski na maturze porozumiewanie się z Maxem nie było tak trudne, jak na początku myślałyśmy.Okazało się,że Max jedzie do Niemiec po swojego kuzyna,z którym ma następnie wrócić do domu.Max stawał się coraz bardziej tajemniczy i na każde pytanie odpowiadał krótkimi słowami,nie zagłębiając się w swoje życie osobiste. Chętnie rozmawiał o wszystkich rzeczach dookoła,ciekawiło go także nasze życie. Nadal jednak na każdą wzmiankę o sobie,stawał się małomówny i ponury. Dziwiło nas to bardzo, gdyż nawet nie wiedziałyśmy jakiej jest narodowości. Na pewno nie jest Hiszpanem, czy Włochem, bo oni mają charakterystyczną urodę-myślałam Po angielsku mówi bardzo dobrze,ale nie jestem w stanie domyślić się z skąd pochodzi, bo dobrze się porozumiewał,bez
charakterystycznego akcentu, który mógłby zdradzić jego narodowość
.Minuty mijały,a my jechaliśmy w głąb Polski. Zastanowiło mnie też,że nie używał nawigacji, dobrze wiedział gdzie jechać. Po 2 godzinach drogi, postanowiliśmy zrobić krótką przerwę na rozprostowanie nóg. Max zajechał do stacji benzynowej, zatankował samochód a my w tym czasie mogłyśmy po raz pierwszy podzielić się swoimi odczuciami. Magda również zauważyła,że Max jest bardzo otwarty,często się uśmiecha i żartuje,ale każde wspomnienie o sobie zmienia jego nastrój i sprawia że jest małomowny. Obie byłyśmy zgodne,że podróż jest bardzo wygodna, a towarzysz,mimo tajemniczości, jest świetnym kompanem. Wrócił Max i zaproponował,żebyśmy usiedli na pobliskiej ławce i coś zjedli.Obie z Magdą natychmiast sięgnęłyśmy do plecaków, by wyciągnąć wcześniej zrobione przez nas kanapki. Ale zanim je wzięliśmy do rak,Max krzyknął,że nie ma mowy,żeby on jadł dobre jedzenie zamówione w barze na stacji,a my „będziemy jadły nieświeże kanapki”. Zaczęłyśmy protestować,że przecież przed podróżą je robiłyśmy,a zresztą są smaczne. On jednak nie dawał za wygraną,wyszedł szybkim krokiem do baru i po minucie wrócił z trzema tortillami i puszkami Pepsi, serdecznie uśmiechając się do nas.Byłyśmy zaskoczone,ale też lekko poddenerwowane,bo przecież wcześniej zrobiłyśmy sobie prowiant,wiedząc że nie możemy wydawać pieniędzy na dania w restauracjach,czy barach, bo po prostu nie miałyśmy tyle pieniędzy przy sobie przeznaczonych na podróż. Niestety było już po fakcie i przed nami stał Max z wyciągniętymi przed nami rękami, oferując dobry posiłek.Starałyśmy zgrywać dobrą minę do złej gry, co nam dość dobrze szło.Może miał na to wpływ urok osobisty Maxa,a może pusty żołądek,który mając do wyboru kanapki a dobrą tortille,preferował to drugie.Zjadłyśmy ze smakiem,a ja sięgnęłam po portfel by oddać Maxowi pieniądze. On natychmiast zaczął protestować i kategorycznie nie zgodził się,byśmy mu oddawały pieniądze, bo to dla niego przyjemność. Nie wiedziałyśmy co powiedzieć,bo przecież znałyśmy go ledwo parę godzin,a on już nam wyświadcza drugą, choć drobną przysługę. Nie dał nam dojść dogłosu, więc z dziwnym uczuciem zrezygnowania wróciliśmy do samochodu.Zaczęliśmy jechać. Pogoda zaczęła się zmieniać: chmury zasłaniały już słońce,zerwał się mocny wiatr, a ludzie na chodniku z przerażeniem spoglądali na coraz ciemniejsze niebo. Nie minęła minuta a z chmur zaczął lać rzęsisty deszcz. Jazda samochodem była coraz trudniejsza,widoczność była zła, ale Max zdawał się być tym mało zdeprymowany, wręcz przeciwnie- uśmiechał się przyjaźnie, jakby ktoś przed chwilą opowiedział mu dobry kawał. Pomyślałam sobie wtedy o typowych kierowcach,którzy w tej sytuacji zaczynali narzekać,a ich narzekanie na pogodę,przeradzało się na negowanie wszystkiego wokół. Nasz kierowca był inny,a mnie to tylko ucieszyło, bo mimo że go nie znałam, byłam pewna że jestem bezpieczna,a on jest dobrym człowiekiem, któremu warto zaufać. Deszcz był coraz to większy, ludzie biegali, by szybko znaleźć jakieś schronienie, wycieraczki samochodowe nie mogły nadążyć za gęstymi kroplami deszczu. Wyjechaliśmy z miasta, a przed nami zaczęły formować się pagórki i góry, niezwykle piękne w strugach deszczu.Nagle poczułam szarpnięcia, odwróciłam natychmiast głowę od szyby, kątem oka zobaczyłam przerażenie na twarzy Magdy i Maxa. Wtedy to zobaczyłam.Przed nami ukazała się młoda dziewczynka. Była bardzo blada,w jej oczach szkliły się łzy,z rąk leciały krople krwi, cała była mokra od deszczu.Miała na sobie brudną koszulkę i majteczki. Wyglądała na około 7 lat, ale po chwili stwierdziła,,że może mieć maksymalnie 5 lat. Max wyszedł z samochodu i podbiegł do niej pierwszy. My zaraz za nim.
napisał/a: Lorraine219 2013-08-10 22:25
-Co się stało? Ktoś ci coś zrobił? Dlaczego masz ręce z krwi?-wypytywał się
Max.Dopiero po chwili dotarły do mnie te słowa. Max mowił po polsku. Normalną polszczyzną bez obcego akcentu.
-Ale jak? Co?-zwróciła się oniemiała Magda. Max popatrzył na nas i pełny powagi oświadczył:
-Później.
Skinęłam głową i zwróciłam się do dziewczynki, pochylając sie do niej
-Jak masz na imię?
-Celinka- odpowiedziała mała
-Dlaczego masz na rękach krew?-dopytywała Magda
-To nie moja krew- odpowiedziała.
Wymieniłam z Magdą przerażone spojrzenia. Nagle usłyszałam odgłosy łamanych gałęzi. Wszyscy machinalnie się wyprostowaliśmy. Zobaczyłam rękę,potem drugą, aż wreszcie całe ciało. Z gałęzi wyłoniła się starsza kobieta z długimi,mokrymi włosami. Miała na sobie spódnicę w falbanki i różową koszulę, na której widać było małe krople krwi,lecz już rozmazane przez rzęsisty deszcz. W ręce trzymała jakąś szmatkę.
-Celinka!-krzyknęła,biegnąc w naszą stronę.- Ile razy ci mówiłam, żebyś nie wychodziła na ulicę! Mogło ci się coś stać!
Chwyciła małą w ramiona i mocno przytuliła. Nie wiedzieliśmy co powiedzieć. Cała sytuacja wyglądała dość dziwacznie. Kobieta podniosła głowę i spostrzegła nas.
-Przepraszam za tą scenę, ale Celinka ciągle wymyka się z domu, by oglądać na samochody.-powiedziała - Nas na żadnego nie stać,więc jest to dla niej wielka rozrywka- westchnęła.
Chyba wyglądaliśmy mało przekonani jej słowami. Trudno się dziwić- obie wyglądały nieatrakcyjnie, a krew, która już się powoli zmywała z nich była niepokojąca.
-Dlaczego macie na sobie krew?- zapytał Max
Kobieta popatrzyła na córkę, potem na swoją koszulę i uśmiechnęła się.
-Właśnie mąż zabija kurę, na jutrzejszy obiad.- odparła kobieta, rozwijając szmatkę,która okazała się być fartuchem, poplamionym krwią i pełnym kurzego pierza.-Kazaliśmy Celince iść na tę chwilę do domu, ale musiała się wymknąć i zobaczyła jak zabijamy kurę. Podbiegła i próbowała ją ratować, ale Henek,mój mąż jej nie zauważył i na jej oczach ją zabił.-spojrzała z troską na córkę.-Celinka pobiegła, a my zanim zdołaliśmy ją zatrzymać,zniknęła nam z pola widzenia,więc ją zaczęliśmy szukać. Pomyślałam od razu,że może być przy drodze, w końcu tak lubi tu przychodzić.Deszcz przestał padać,wreszcie spod chmur wyjrzało jasne, oślepiające słońce.Po chwili milczenia powiedziała,że musi już iść.Pożegnała się i trzymając córkę za rękę poszła w stronę domu, który był widoczny z oddali za drzewami.Nastała cisza,popatrzyliśmy się na siebie,po czym wybuchnęliśmy śmiechem. Śmialiśmy się i śmieliśmy, do momentu,aż nas brzuchy nie rozbolały.Myśląc o małej Celince i jej mamie,każdy z nas był pewny,że w tym domu dzieje się coś złego, a krew na dłoniach dziewczynki i kobiety jest dowodem zbrodni.Potem odezwał się Max:
- Chyba chciałyście, abym i ja powiedział coś więcej.
Magda się wyprostowała i popatrzyła na mnie, po czym równocześnie odrzekłyśmy:-Tak
-Otóż...-zaczął Max- To, co mówiłem do tej pory o mnie jest wszystko prawdą.
Podniosłam brwi.
-To znaczy- poprawił się Max-Wszystko,oprócz tego,że mówię po polsku,a nie po angielsku. Naprawdę nazywam się Max,Maksymilian dokładniej.Jestem Polakiem...Jadę do Niemiec po kuzyna, tak jak wcześniej wspomniałem.
-Ale dlaczego...-zaczęła Magda
-Nie mówiłem od razu po polsku?-dokończył za nią Max-To była nagła,głupia decyzja...Bo widzicie...Myślałem,że nie rozumiecie angielskiego,myślałem,że nie będziecie zadawały pytań i że nie będziecie takie chętne do rozmów. Wiem, myliłem się.Okazałyście się super dziewczynami...Tylko,że ja w tej chwili nie miałem ochoty na żadne kontakty, w ogóle nie wiem dlaczego was chciałem wziąć ze sobą. To była nagła decyzja,bo...-przerwał na chwilę,popatrzył w niebo,po czym rzekł-Ja mam problemy w domu, wśród znajomych,z pracą... ze sobą. Od jakiegoś czasu stronie od
ludzi,a każdy kontakt z drugim człowiekiem jest dla mnie trudny.I nagle odkryłem,że udając obcokrajowca, mogę być kimś innym, inną osobowością, innym człowiekiem ale jednocześnie nie zmieniając swojego charakteru i stylu bycia...Ale teraz już wiem jedną rzecz:że nie warto uciekać od problemów i udawać kogoś innego,niż się jest...Warto być sobą-dodał-a dzięki wam,
mogłem to sobie uświadomić.
Popatrzyłam na Magdę, a ona na mnie. Obie porozumiewawczo uśmiechnęłyśmy się do Maxa,poklepałam go po ramieniu.To dziwne,ale po jego wyznaniu czułam się bardziej pewna, bardziej szczęśliwa i chętna do dalszej podroży. Do dalszego zwalczania trudności. Do łapania życia garściami. Do zmierzenia się z trudnościami i słabościami.Rozmawialiśmy jeszcze dosyć długo, zanim z powrotem usiedliśmy w samochodzie i ruszyliśmy dalej. Podróż zleciała bardzo szybko.Myślę,że miała na to wpływ wspaniała atmosfera i chęć przebywania w tym gronie.A nasza podróż pełna przygód, którą tak planowałam z Magdą zakończyła się bardzo ciekawie. Kto by pomyślał,że wrócimy z Maxem w towarzystwie jego kuzyna i że wszyscy razem zostaniemy najlepszymi przyjaciółmi? :)
napisał/a: ameli23 2013-08-11 10:15
Szczerze mówiąc, sama nie wierzę w tę historię, mimo, iż każdy z faktów rzeczywiście mi się przydarzył. :)
A więc na początku był Mężczyzna. Mężczyzna z Inowrocławia. Potem były romantyczne spotkania w spokojnym miasteczku nad Tyśmiennicą. Potem naszym romantycznym spotkaniom zaczęły towarzyszyć tajemnicze telefony, które odbierał w środku nocy. Na początku – jak każda z nas na początku – byłam bardzo wyrozumiała w kwestii nocnych telefonów, a nawet wmawiałam sobie, że to pewnie cierpiący na bezsenność kumpel ze Szkoły Podstawowej. Aż trzeciej nocy zdecydowałam się zapytać, kto dzwoni. Okazało się, że kumpel nie ma tu nic do rzeczy. Banalna prawda o nocnych rozmowach upatrzonego przeze mnie mężczyzny była taka, że były to telefony od… jego dziewczyny – bogatej, muskularnej (!), brylantowowłosej bezrobotnej z Florydy. Skąd wiem, że tak wyglądała? A no stąd, że muskularna bezrobotna postanowiła spotkać się ze mną w Inowrocławiu.
Zanim jednak doszło do spotkania miałam dwie bezsenne noce. Pierwszą spędziłam w Lublinie upijając się szampanem i dowiadując z Wikipedii, że symbolami Florydy są: morświn, wąż zbożowy i koncha końska. To ostatnie to rodzaj muszli. Dodatkowym symbolem stanu jest sok pomarańczowy, którego nie zamówiłam do zestawu szampan i wikipedia.
Nie ukrywam, że trochę się denerwowałam. Zwierzyłam się nawet z niepokojów owemu Mężczyźnie. Odparł, że słusznie, bo florydyjska dziewczyna jest… 4 razy większa ode mnie. W takiej sytuacji nie mogłam się nie zmierzyć. I wyszło mi, że nadjeżdżająca bezrobotna waży 160 kg, a ja 160 to mam cm wzrostu. Zapytałam Mężczyzny czy to na pewno możliwe, a wtedy dowiedziałam się, że po pierwsze to nie jest jego dziewczyna, tylko była, która nie może pojąć, że jest była, a po drugie z tą wagą trochę przesadziła. O jakieś 10 kg. Tak czy owak, wtedy właśnie postanowiłam, że kupię szybsze auto. I zamieniłam moją A-klassę na 2-litrową Corollę.
Kupiłam ją od polskiego handlarza, który kupił ją od Niemca, który kupił ją od Włocha. Po drodze auto musiało być jeszcze litewskie i francuskie, bo wszystkie te języki pojawiały się w dokumentach. Do tego – z do dziś nie wyjaśnionych powodów – miałam dwa zestawy tablic i trzy dowody rejestracyjne, z których żadne numery dowodów nie pokrywały się z numerami tablic. Gdy przedstawiłam to wszystko w dziale komunikacji, pani o smutnym spojrzeniu najpierw zbladła, potem spurpurowiała, potem zzieleniała, zżółkła, aż w końcu w końcu zarumieniła się wszystkimi kolorami narodowymi Włoch. Zdezorientowana zabrała mi wszystkie dokumenty i tablice, szybkim ruchem wsunęła mi dwie kartonowe rejestracje z czerwonym napisem „B2 coś tam” i powiedziała:
-Jakby co, przyjechała pani bez tablic. Na lawecie.
- A dowód rejestracyjny?
- Masz pani tymczasowy. I proszę przyjść za dwa tygodnie. Zrobimy z tym porządek.
Następnie zadzwoniłam do Mężczyzny i zapytałam, co robimy:
- Ucieknijmy! Zabierz mnie do Jordanii! – odparł bez namysłu.
No cóż, w życiu zdarzają się różne rzeczy. A czy prawdopodobne? Oto już życie nie dba. Swoją drogą spodobała mi się niedorzeczność tego pomysłu. Jordania. To brzmiało tak egzotycznie, pretensjonalnie i niewiarygodnie, że nie mogłam nie sprawdzić trasy do Królestwa Jordanii.
Okazało się, że najkrótsza droga wiedzie przez Słowację, Węgry, Rumunię, Bułgarię, Turcję , Syrię i Liban. I że oprócz bułgarskich kolejek, urojonych rumuńskich mandatów i tureckich haraczy czeka mnie jeszcze Carnet de passage czyli specjalna książeczka do zbierania pieczątek na syryjskich, libańskich i jordańskich granicach, którą to książeczkę wydają za 350 zł i kaucję w wysokości 10 tys (zwrotna pod warunkiem skompletowania wszystkich pieczątek). W tej sytuacji zaproponowałem mojemu M. Nałęczów. Też jest dziko, a o wiele mniej formalności. Aż wreszcie krakowskim targiem stanęło, że jedziemy do wioski świętego Mikołaja w Laponii. Uznałam, że miejsce jest zbyt abstrakcyjne, by znalazły mnie tam jakiekolwiek grube laski, które z abstrakcyjnym myśleniem mają co najmniej trudności.
Problem był tylko w tym, że w związku z nieplanowaną wizytą u św. Mikołaja musiałam odwołać dwa planowane zobowiązania zawodowe. Była godzina dwunasta w nocy. Trochę późno na zmianę planów, ale co robić. Pławiąc się w przeprosinach i tarzając w samoupokorzeniu wybłagałam u pewnej Kasi możliwość wykręcenia się od pracy i u pewnej Mileny– możliwość zastępstwa. Około drugiej w nocy skończyłam pakować się do Laponii. Podróż nową furą trwała tylko chwilę.
A my do tej pory nie stanęliśmy jeszcze na rozstaju dróg z powodu innej kobiety. :o
napisał/a: bar_bro 2013-08-11 15:26
Pokłóciłam się z moim mężczyzną! No dobra, wcale się nie pokłóciłam, zwyczajnie, po babsku strzeliłam mu focha! Nie będę kłamać- chodziło zapewne o jakąś bzdurkę i teraz już zupełnie nie pamiętam co to było. W ramach zrekompensowania mi strat emocjonalnych, mój facet postanowił zrehabilitować się za pomocą pikniku. Trochę udobruchana jego pomysłowością, ale wciąż dyplomatycznie milcząca, wsiadłam do samochodu z gracją, której nie powstydziłaby się niejedna arystokratka. I pojechaliśmy! Moje oczy prawie wyszły z orbit, kiedy zobaczyłam gdzie ten nasz samochód ma wjechać! Po polnej drodze (jeśli kiedykolwiek tam była), nie pozostało nawet wspomnienie! Trawa sięgała ponad dach naszego samochodu! Mojemu mężczyźnie nie drgnął nawet jeden mięsień twarzy. Świetnie go rozumiałam- obiecał piknik na romantycznym odludziu więc teraz za wszelką cenę musi słowa dotrzymać! Co to była za podróż! Trawa kładła się pod naszym samochodem jak kłosy zboża pod kosą wprawnego żniwiarza, drzewa wyciągały do nas tęsknie swoje gałęzie, zostawiając na lakierze wzory które doceniłby niejeden fan kubizmu, przez otwór wentylacyjny wpadały nam wielobarwne pyłki i nasiona traw. Słowem- obcowaliśmy z naturą na całego! A kiedy ja zaczęłam kichać, do zachwycających krajobrazów dołączyła jeszcze (żałuję, że dosyć monotonna) oprawa dźwiękowa. Niestety, na miejsce docelowe nie dotarliśmy. Poczułam tylko jak samochód zaczyna niepewnie przechylać się na prawą stronę i nim zdążyłam krzyknąć "NIGDY WIĘCEJ NIGDZIE Z TOBĄ NIE JADĘ", wylądowaliśmy w rowie! Rów był na tyle płytki, że poduszka podwietrzna się nie aktywowała, ale na tyle głęboki, że samochód nie był w stanie z niego wyjechać. Mój mężczyzna spojrzał na mnie tylko raz i w tym czasie po bezchmurnym niebie mojej twarzy przeleciały myśli jak jaskółki. Nie zwiastowały one jednak deszczu. Zwiastowały burzę. Z piorunami. A tak się składa, że rolę samotnego drzewa stojącego na górzystej łące, pełnił w tej chwili mój jedyny towarzysz podróży. Znacie zasadę dotyczącą takich drzew i piorunów, prawda? Kiedy ja w myślach układałam sobie całą mowę, mój mężczyzna zadzwonił po pomoc. Było niedzielne popołudnie, większość znajomych grillowała i była już po przysłowiowym "jednym piwku". Po pół godzinie... udało nam się znaleźć kogoś, kto zaoferował się nam pomóc ale... dopiero za dwie godziny! "Jestem głodna!"- zażądałam! Nie powiedziałam, bo gdybym zwyczajnie powiedziała to bym informowała, ja zażądałam co znaczyło, że NATYCHMIAST mam dostać coś do jedzenia. Wiecie, jestem z tych kobiet, którym głód potęguje złość, mój facet doskonale o tym wiedział więc poszedł do bagażnika po koc i nasz piknikowy prowiant. Wrócił z samym kocem. Okazało się, że jedzenia nie zabrał, bo myślał, że to ja je spakowałam. Biedak, znalazł się w potrzasku. Wiedział doskonale, że jeśli mnie nie nakarmi, gotowa jestem zostawić go tam i wracać do domu piechotą przez te wszystkie trawy, chaszcze i krzaki, które niechybnie pokiereszowałyby moje odkryte (bo ubrane jedynie w szorty) nogi. I tutaj okazało się, że instynkt łowcy- zbieracza jest silniejszy niż cywilizacyjne nawyki! Mój mężczyzna rozłożył mi koc i karząc czekać cierpliwie, zniknął pośród traw. Po 15 minutach wrócił z pięknymi leśnymi poziomkami! To rozczuliło mnie na tyle, że roześmiałam się na cały głos! Jedno trzeba przyznać- ta randka należy do kategorii niezapomnianych i opowiadanych wnukom ;) Jak skończyła się ta historia? Kiedy nareszcie nadjechała nasza pomoc z linką holowniczą, my leżeliśmy na kocu, czule objęci, zakochani, pogryzieni przez komary, spaleni przez słońce i szczęśliwi! ;)
napisał/a: elalunia 2013-08-11 18:25
Wyjątkowa podróż samochodem? Rok 2012, jedziemy z narzeczonym na Piknik Country Mrągowo kabrioletem bez dachu. Wszystko pięknie, trzy dni minęły, wracamy. Do pokonania mamy 200 kilometrów. Pogoda zaczyna się załamywać, powietrze się ochładza, słońce chowa za chmury, ale my jedziemy dzielnie do przodu. Nagle narzeczony mówi do mnie "spójrz w prawo". Odwróciłam głowę i zamarłam: około kilometra od nas widzę ścianę ulewnego deszczu, błyskawice przecinające czarne niebo. Chłopak podejmuje szybką decyzję: "może uciekniemy od ulewy". Uciekamy więc. Wierzcie lub nie, ale chmura ścigała nas przez jakieś 150 kilometrów! Adrenalina na najwyższym poziomie: zdążymy, nie zdążymy?! Jak nie zdążymy to zaleje nam samochód :p Zdążyliśmy, no prawie;) jakieś 2 kilometry od domu lunęło, ale już byliśmy bezpiecznie schowani w garażu znajomego.
Cóż to była za przygoda! Strach mieszający się z adrenaliną, do dzisiaj wspominamy tę przejażdżkę jako najlepszą z okresu naszego narzeczeństwa :)
napisał/a: agf 2013-08-11 19:29
Oooooj, ta podróż była niezapomniana, oj była... Już chyba bardziej niezapomniana by być nie mogła...Wszystko było na maxxxxxa! Zaczęło się pewnej dusznej i gorącej soboty 27 sierpnia... Jechaliśmy z mężem do domu z zakupów, było już późno, koło 22.00. Gdy to się stało z przerażenia tylko wyszeptałam "o rany! wody!" Na co mój mąż miło pyta "teraz ci mam podać wody? poczekaj aż dojedziemy. " Dopiero gdy nie odpowiadałam po sekundzie spojrzał na mnie i już wiedział, że nie o takie wody chodziło... Chwilę potem pędem znaleźliśmy się pod blokiem, a zakupy zamieniliśmy na... szpitalną torbę ;) Kolejne godziny były naprawdę maxxxxymalne... maxmalynie stresujące, z maxymalnym bólem, na maxa się ciągnęły... Aż w końcu 28 sierpnia o 9.55 przyszło na świat nasze pierwsze dziecko - synek Natanek. Maxxxxxymalnie wspaniały! ;)
napisał/a: donpedro9 2013-08-12 11:02
Podróż życia i walka o życie :)
Pojechałam samochodem po ostatni wpis na uczelnię do innego miasta. Tak zaplanowałam podróż aby wieczór spędzić z ukochanym. Wszystko udało mi się załatwić i szczęśliwa wracałam do domu. W radiu romantyczno – landrynkowe przeboje wprowadzały mnie w klimat walentynek. Byłam 30 km od domu gdy moim autkiem coś szarpnęło. Auto, chrząknęło, stęknęło i stanęło. Byłam wściekła. Próba reanimacji auta nie powiodła się. Postanowiłam, że stopem zabiorę się do domu. Okazało się to banalnie proste, pierwsze, kiwnięcie ręką i wyrosła przede mną wielka ciężarówka, Miły, przystojny pan proponuje mi podwiezienie. Ja wskakuje bez chwili wahania. Ach jakaż ja byłam szczęśliwa.
Gdy się tylko rozsiadłam poczułam dziwny zapach. U babci na wsi podobnie pachniało a właściwie śmierdziało gdy przechodziło się obok obory. Roześmiany kierowca widząc moją przerażona minę poinformował mnie, że wieziemy świnki do chlewni. To było moje najdłuższe 30 minut w życiu. Zapachem świnek przesiąkły moje ubrania, włosy, nawet skóra. Było mi niedobrze. Tylko myśl o kąpieli i praniu ubrań trzymała mnie przy życiu. Chciałam wysiadać, ale jak bym wsiadła taka „pachnąca” do innego auta? Gehenna dobiegła końca. Kierowca wysadził mnie pod domem. Ubrania zdarłam z siebie i wrzuciłam do pralki. W łazience odkręciłam wodę i popłakałam się… wody nie było. To była Moja podróż życia, nic mi tak nie utknęło w pamięci :)
Katalina
napisał/a: Katalina 2013-08-12 11:10
Jedną z ciekawszych przygód z samochodem w tle przeżyłam w zeszłoroczne wakacje. Wyjechałam na drugi koniec Polski do znajomych. Postanowili oni zapoznać mnie z wszystkimi dobrodziejstwami turystycznymi jakie miało do zaoferowania ich województwo. W efekcie jeździliśmy autem w zasadzie calutki weekend po większości Świętokrzyskiego, zwiedzając najróżniejsze cuda. Jednym z gwoździ programu była wizyta na zamku Krzyżtopór. Marzyłam o tym, by zobaczyć ten zamek od lat! I kiedy w końcu tam dojechaliśmy, okazało się, że... na miejscu jest ekipa filmowa! Po szybkim rekonesansie okazało się, że akurat kręcą sceny do filmu "Gabriel", w którym jedną z ról gra Paweł Królikowski. Ciekawie było móc obserwować kolejne ujęcia, duble i słuchać wskazówek udzielanych przez reżysera. A przy okazji cyknęłam kilka zdjęć Królikowskiemu, więc tym bardziej plus ;) Fakt faktem, że początkowo byłam wkurzona, bo kamerzyści rozlokowali się w jednym z najciekawszych miejsc zamku, przez co musieliśmy poczekać aż odjadą nim mogliśmy je zwiedzić ale koniec końców, byłam bardzo zadowolona :)
napisał/a: aga67 2013-08-12 13:21
Jak do tej pory najbardziej ekstremalną i niezapomnianą podróż przeżyłam w trakcie tegorocznych wakacji.Niedokładna nawigacja kolegi wyprowadziła nas w rumuńskie Karpaty. Jechaliśmy odcinek ok.100km przez 7 godzin, w najwyższym punkcie byliśmy na 2100m . To był lipiec, a my jechaliśmy zaśnieżoną drogą ,były owce,kozy i pasterze a nawet osły.Sami tubylcy ,niesamowite widoki i rumuńskie oscypki.Wrażenie takie, jakbyśmy jeździli serpentynami po Tatrach.Wąska droga,przepaście, wodospady,skalne półki z drogą i kilka tuneli.Gdzieś w górach, pośrodku wielkie jezioro.Nad nim kolejka górska...W miejscach, gdzie dało sie ustawić auto,Rumuni grilowali i odpoczywali.Nasza dwuletnia córeczka wykazała się niebywałą cierpliwością,auto na szczęście się spisało.W zasadzie, gdyby nie nawigacja, nigdy byśmy się tam nie znaleźli .Jak się później okazało, bylismy w niezwykle atrakcyjnym miejscu, rzadko odwiedzanym przez obcokrajowców z racji trudnej i kiepskiej drogi.Ale na przyszłość wolałabym precyzyjne zaplanowanie takiej trasy, zwłaszcza podróżując z małym dzieckiem.Choćby z tego powodu,że droga ta nazywana Trasą Transfagarską czynna jest tylko do godz.20.Gdybyśmy wjechali na nią trochę później,trzeba byłoby spędzić noc w górach a na to,nie bylismy przygotowani...
napisał/a: fantaghiro89 2013-08-12 13:27
Niezapomniana podróż samochodem..Z tego co czytam dla wielu z Was niezapomniana podróż samochodem kojarzy Wam się miło i przyjemnie,u mnie niestety tak nie jest.Boję się samochodów,nie mam nawet prawa jazdy,bo to co przeżyłam zawsze pozostanie w mojej pamięci i odbiło się to negatywnie na mojej psychice,walczę z tym strachem już wiele lat,jednak wspomnienia wracają i już chyba nic tego nie zmieni.Parę late temu wybrałam się z moją bliską mi osobą do rodziny,która mieszkała w oddalonej od mojego domu o około 30 km miejscowości.Była ładna,pogoda,nie padało,wszystko zapowiadało się dobrze.Dojechaliśmy do rodziny wypiliśmy kawę,zjedliśmy ciastko,porozmawialiśmy.Było miło,ciepło i wesoło.Jednak ten dzień skończył się tragicznie.W drodze powrotnej nic nie zapowiadało tragedii jaką przeżyłam.Mieliśmy drogę z pierwszeństwem,ja byłam pasażerem,nagle od strony kierowcy uderzył w nas samochód,pamiętam ten huk,zgrzyt,dźwięk gniecionej blachy i niesamowity ból,krew:((((i dalej już nic,obudziłam się w szpitalu podłączona do kroplówki,z bólem w klatce piersiowej,bo pas strasznie mi się odcisnął:( byłam potłuczona,obolała.Jednak mimo bólu zaczęłam pytac o mojego kochanego dziadka,co z nim? gdy przyszli rodzice i zobaczyłam ich twarze wiedziałam wszystko,ludzka twarz wyraża wszystko! Ryczałam z rozpaczy,krzyczałam na wszystkich,przeklinałam los.Po pogrzebie dziadka od taty dowiedziałam się,że kierowca który uderzył w nasz samochód był pijany,dawno temu stracił prawo jazdy.Dziś po wielu latach od tego ciężkiego przeżycia ja ciągle boję się samochodów,choc muszę czasami w nich jechac jako pasażer to dla mnie jest to straszne przeżycie,mam lęki,że znów coś się stanie:( boję się.Nie zrobiłam prawa jazdy,bo trauma jest silniejsza ode mnie i chyba nic już tego nie zmieni.Powiem Wam Kochani,że przekonałam się,że w większości wypadków giną Ci ludzie którzy dobrze prowadzili,a przeżywają Ci co albo byli pijani,albo za szybko jechali:(( Nie wiem dlaczego tak się dzieje,dlaczego??? Pytam się do dziś.W naszym przypadku również winowajca przeżył,a dobry,kochany człowiek musiał isc przez głupotę ludzką do grobu:(( Pamięci Dziadka J.
napisał/a: mmoly 2013-08-12 15:54
Nasza niezapomniana przygoda samochodem odbyła się na Cyprze podczas podróży poślubnej. Razem z mężem znudzeni leżeniem na plaży, opalaniem się i kąpielą w cieplutkim Morzu Śródziemnym, wynajęliśmy małe niebieskie autko i pojechaliśmy na Półwysep Akamas . Marzyliśmy o bezludnych plażach, miejscach rzadko odwiedzanych przez ludzi. Mieliśmy małą mapkę jak się tam poruszać, a więc pełni energii ruszyliśmy w drogę. Jeżdżąc po bezdrożach Półwyspu Akamas , uważaliśmy na nasze autko, aby nic mu się nie stało, nie pomyśleliśmy, aby wynająć cos większego, co pewniej czułoby się na żwirowej drodze. W końcu po godzinie drogi dotarliśmy na jakąś piękną dzika plaże. Nie było tam nikogo, ale były schody, które kierowały na te rajskie tereny. Sami, wśród dziczy czuliśmy się jak Adam i Ewa w raju. Tylko My i piękno przyrody. Po obowiązkowej kąpieli i plażowaniu, postanowiliśmy wracać i ... zaczęły się prawdziwe schody. Nasz mały samochodzik nie chciał odpalić. Byliśmy sami, żadnej żywej istoty w pobliżu. I chociaż mój świeżo upieczony mąż próbował w jakiś sposób uruchomić to małe autko, to jednak za każdym razem pojazd odmawiał posłuszeństwa. W końcu stwierdziliśmy, że pójdziemy po pomoc do najbliższej wsi, którą mijaliśmy po drodze. Szliśmy w upale z nadzieją, że wybawienie czeka nas w miejscu gdzie mieszkali ludzie. Po dojściu do wioski okazało się, że w domkach są tylko starsze babcie, bo mężczyźni są w pracy, a mało kto z młodych tu jeszcze mieszka. Załamani i zmartwieni wracaliśmy do naszego wypożyczonego autka z nadzieją iż do wieczora, ktoś jednak przejedzie tą żwirową drogą i nas uratuje. Kompletnie wycieńczeni doszliśmy do przeklętego, małego pojazdu , wsiedliśmy do niego i czekaliśmy. Po pół godziny mąż postanowił spróbować ponownie go odpalić i ku ogromnemu zdziwieniu samochodzik odpalił za pierwszym razem. Radość była w nas ogromna. Odjechaliśmy z pięknego, ale pechowego miejsca i podążaliśmy prosto do wypożyczalni oddać tą małe coś, co spowodowało iż samodzielny wypad na Półwysep Akamas zapamiętamy do końca życia. Dojechaliśmy na miejsce, zostawiliśmy pechowe autko i już do końca naszej podróży poślubnej nie opuszczaliśmy miejscowości, gdzie był nasz hotel.
napisał/a: smerfik1702 2013-08-12 19:51
Tak jak każda inna rodzina i moja postanowiła oderwać się od nudnej codzienności. Uznaliśmy, że dobrze by nam zrobił tygodniowy wyjazd. Rodzice planowali naszą podróż, a tymczasem wraz z moją siostrą oczekiwałam na ostateczną decyzję. Wypadło więc na zagraniczny pobyt w upalnej Chorwacji. Tak bardzo się cieszyłam, że od razu chciałam wyjechać. W końcu nadszedł oczekiwany dzień wyjazdu. Zanim przekroczyliśmy polską granicę w radości i uciesze, podziwialiśmy przez szyby samochodu nasz kraj. Po drodze przejechaliśmy przez Słowację. Byłam taka szczęśliwa, że po raz pierwszy przekroczyłam granicę i opuściłam ojczyznę. Ręce drżały mi z emocji, gdy zobaczyłam w paszporcie odbitą pieczątkę. Jeszcze przez kilka minut nie zdawałam sobie sprawy, że jestem na obcej ziemi. Doczekaliśmy wreszcie momentu wjazdu na Węgry. Siedziałam na tylnym siedzeniu z mapą w rękach i załzawionymi oczami śledziłam naszą wyprawę w nieznane. Nie mogłam zrozumieć, jak daleko znajdujemy się od naszego domu. Serce waliło mi jak młot, gdy widziałam węgierskie domki, pola, lasy, nie mające dla mnie żadnego znaczenia wyrazy na tablicach informacyjnych. To było niesamowite uczucie. Zanim się obejrzeliśmy, doszliśmy do punktu kulminacyjnego naszej wyprawy. Nareszcie dojechaliśmy do wymarzonej Chorwacji. Słońce raziło nas w oczy i przypiekało nam policzki. Byliśmy bardzo zadowoleni, że po raz pierwszy znaleźliśmy się w kraju śródziemnomorskim, bogatym w drzewka oliwne, wielkie palmy, soczyste owoce i piękne wyspy. Zabrakło mi tchu, gdy zobaczyłam, że na chodniku spacerowały kraby. Nigdy przedtem nie widziałam takiego widoku. Nie mogłam w to uwierzyć. Bardzo dziwiło mnie, że na skromnych straganach ludzie kupują owoce morza. Będąc w Chorwacji, poznając tamtejszy styl życia pragnęłam, aby tak było w Polsce. Abym ciągle mogła chodzić w przewiewnych bluzeczkach, kąpać się w morzu, kiedy tylko najdzie mnie taka ochota, objadać się smacznymi owocami, podziwiać wyspy o zachodzie słońca. Dusiła się we mnie wielka chęć zostania tu na zawsze, jednak musiałam wracać. Byłam ogromnie wdzięczna rodzicom, że zabrali mnie właśnie tam. Nigdy nie zapomnę tamtejszych ciepłych chwil, kiedy na mojej twarzy nieustannie pojawiał się uśmiech.
Chorwacja to kraj pełen piękna. Po tamtych wakacjach nigdy go nie zapomnę i zawsze będę go radośnie wspominać. Jeśli tylko będę mogła, odwiedzę go kolejny raz.