Czas leczy rany?

napisał/a: mariaelena 2010-04-15 23:51
Gratulacje z powodu przebiegnięcia maratonu, super sprawa :)

"W porządku" nie była i niedawno. Myślę, że teraz dopiero ma wystarczająco mocny impuls do zmiany.”

A ja jakoś nie rozumiem, co miałoby być tym impulsem do zmiany. Zdradzała Cię od początku, teraz też zdradziła, Ty poprzednio to tolerowałeś (chociaż się męczyłeś) i teraz postępujesz tak samo (będziesz na przemian się samooszukiwał, że jest dobrze i męczył, bo dobrze wcale nie jest). Wtedy nie miałeś siły, żeby postawić jej jakieś granice i teraz powtórka z rozrywki.

Może w rzeczywistości to jakoś inaczej wygląda, wnioskuję tylko z tego, co napisałeś, a nie było tego dużo.

Pozdrawiam
napisał/a: Manley 2010-04-28 07:14
mariaelena napisal(a):
Może w rzeczywistości to jakoś inaczej wygląda, wnioskuję tylko z tego, co napisałeś, a nie było tego dużo.

Fakt, dużo nie napisałem. Nie idzie mi to teraz zbyt składnie. Przez ostatnie 10 lat nie było zdrad ani romansów. Jakieś drobne flirty, ale bez znaczenia. Napisałem, że była "nie w porządku" bo wszystko inne było ważniejsze od domu i rodziny: praca, kariera, dyplomy. Jakby ciągle nie mogła zaspokoić wewnętrznego głodu. Ja do niedawna wiedziałem tylko o romansie z przed 10 lat, za który czułem się (o ironio!) współwinny. Teraz wiem, że był jeszcze jeden 13 lat temu z którego mamy syna.
Jak sobie wyobrażasz stawianie granic dorosłej osobie?
napisał/a: mariaelena 2010-04-28 23:34
“Napisałem, że była "nie w porządku" bo wszystko inne było ważniejsze od domu i rodziny: praca, kariera, dyplomy.”

To trochę co innego, ale też trochę coś podobnego - “uciekanie” z domu. Masz jakiś pomysł, z czego to może wynikać? Możliwe, że to ta tajemnica (co do ojcostwa) powodowała, że źle się czuła w domu, syn jej o tym przypominał, także to poczucie, że była nie w porządku wobec Ciebie... Trudno sobie wyobrazić życie z czymś takim, raczej musiała być świadoma sytuacji... ciągły strach “a jak się wyda”, koszmar.

“Jak sobie wyobrażasz stawianie granic dorosłej osobie?”

No tak, łatwo powiedzieć... Żeby relacja z kimś była dobra, każda strona musi mieć możliwość wyrażania: siły, słabości, miłości (akceptacji), gniewu (braku akceptacji). Na tym trzeba się skupić, żeby umieć to wyrazić wprost – z tym sobie radzę, do tego się nie nadaję, to akceptuję, a to mnie wkurza. Na tym polega stawianie granic, to coś jak zapewnienie sobie bezpiecznego terytorium, do bycia sobą, po to, żeby np. z domu nie uciekać.

Co do tej wiedzy, którą zyskałeś... To nie tak, że ja osobiście preferuję jakieś życie w zakłamaniu i obłudzie, tyle, że jakoś wydaje mi się, że jedyne co możesz z tą wiedzą zrobić, to zachować ją dla siebie. Możesz spróbować odmienić trochę stosunki z żoną, ale ona jeśli do tej pory “szła w zaparte”, to pewnie przyjmie taktykę, przyznawania się tylko do tego co jej udowodnisz, w żaden sposób to was nie zbliży. Lepiej, żeby ta wiedza się nie stała kartą przetargową między wami, dla syna byłby to kompletny rozpad jego świata i tożsamości. Nie masz wyboru i musisz to cierpienie wziąć na siebie, żeby oszczędzić syna.

Trzymaj się Manley
napisał/a: Manley 2010-05-04 21:53
mariaelena napisal(a):
“uciekanie” z domu. Masz jakiś pomysł, z czego to może wynikać?

Mądrze piszesz, jak zwykle . Dziękuję.

Uciekanie to jej specjalność. Myślę, że porzucenie przez rodziców miało duży wpływ na jej postrzeganie siebie. Zawsze miałem wrażenie, że nie czuje się warta miłości mimo pozorów pewności siebie. Wyobrażasz sobie nie pamiętać nic z dzieciństwa do 7 roku życia? Zero, null. Tylko opowieści z drugiej ręki. Szukała zawsze akceptacji w oczach innych, raczej stąd ta ciągła pogoń. Nie mogę ciągle zdecydować czy wiedziała o tym, że nasz syn jest owocem jej romansu. Twierdzi, że nie. Jeśli to prawda, to musi mieć niesamowicie sprawny system wypierania niewygodnych faktów z pamięci. Jeśli wiedziała, to nie umiem sobie wyobrazić jak mogła z tym żyć, ile energii musiała tracić na radzenie sobie z tym.

Co do granic: z możliwości o których piszesz trzeba umieć korzystać. Nie można tłumić w sobie emocji ze strachu przed wyimaginowanymi konsekwencjami. Ona nie umie często w ogóle nazwać tego co czuje w danej chwili.


Nie zamierzałem wykorzystywać tej sytuacji do walki z żoną. Traktuję tę wiedzę raczej jak świadectwo nieuchronności konsekwencji tego co robimy w życiu. To jej ostatnia szansa ode mnie na zmianę. Jeśli ona wybierze po raz kolejny unik i nie będziemy mogli nic pozytywnego na tym zbudować to odejdę. Nikt nie musi znać prawdziwego powodu. Ja z pewnością nie mam zamiaru karać za błędy mojej żony nastoletniego chłopaka, który właśnie wchodzi w trudny okres dojrzewania. Na razie nie widzę aby chciała odtworzyć status quo bo chyba czuje, że w moim przypadku to niemożliwe. Mam oczywiście wątpliwości na ile jest szczera ale jak już kilkanaście lat "zainwestowałem" w nasz związek to kilka dodatkowych miesięcy nie sprawi mi różnicy.


Najtrudniejsze o dziwo nie są dni kiedy myśli krążą nieustannie wokół wspomnień, które straciły swój dawny blask, ale te kiedy ogarnia mnie apatia i brak wiary.

Pozdrawiam
Manley
napisał/a: mariaelena 2010-05-04 23:31
“Nie mogę ciągle zdecydować czy wiedziała o tym, że nasz syn jest owocem jej romansu. Twierdzi, że nie.”

No i sam widzisz Manley, jak to wygląda, najpierw się wydawało, że jak się dowiesz jednej rzeczy, to już będziesz wiedział, na czym stoisz, teraz wiesz i już przesuwasz granicę – teraz będziesz dociekał, czy ona wiedziała. To droga donikąd i strata Twojej energii.

Nie wiem czy byłeś (pewnie tak, tylko czy zwróciłeś uwagę) w takiej sytuacji, że postąpiłeś wobec kogoś niewłaściwie. To może być jakaś drobna sprawa, spróbuj zaobserwować jakie fajne mechanizmy się wtedy włączają – najpierw zaczynasz gorliwie obwiniać pokrzywdzonego, potem zaczynasz racjonalizować, że jednak nie zachowałeś się tak najgorzej, w końcu masz już w głowie swoją wersję wydarzeń, która pozwala Ci zachować dobre samopoczucie.
I Twoja żona przez te wszystkie lata dawno wypracowała sobie taką wersję, która pozwalała jej funkcjonować. Pewnie nie miała 100% pewności, więc uczepiła się tej nadziei, że może jednak syn jest Twój i ona wprawdzie zbłądziła, ale w końcu najgorsza nie jest. I teraz Ty próbujesz jej tę wizję odebrać, ona się czuje atakowana i będzie się bronić wszelkimi sposobami.

“Co do granic: z możliwości o których piszesz trzeba umieć korzystać. Nie można tłumić w sobie emocji ze strachu przed wyimaginowanymi konsekwencjami. Ona nie umie często w ogóle nazwać tego co czuje w danej chwili.”

To nie jest łatwe, emocje łatwo przechodzą jedna w drugą np. strach, niepewność w gniew i nawet jak wiesz, że czujesz coś to czasem nie wiesz z czego to tak naprawdę wynika. Teraz ona pewnie się boi, co wyniknie z tej sytuacji, czy nie straci Ciebie, ale raczej okaże złość, niż strach czy smutek.

“To jej ostatnia szansa ode mnie na zmianę. Jeśli ona wybierze po raz kolejny unik i nie będziemy mogli nic pozytywnego na tym zbudować to odejdę.”

Manley, jeśli Ci zależy na pozytywnym budowaniu, nie stawiaj tak sprawy. Zostaw to, co było kiedyś, a skup się na tym, co jest. Zastanów się, dlaczego jesteś niezadowolony z małżeństwa, co chciałbyś w nim zmienić, z tych rzeczy, które zmienić możecie, a nie z tych, które już są nie do ruszenia.

Pozdrawiam
napisał/a: pokerface 2010-05-05 06:41
Sypie się - niestety. Ale to Twoje dziecko mimo wszystko. Nie można tak po prostu powiedzieć dziecku "wiesz, ja już od dziś nie jestem Twoim Tatusiem. zapytaj Mamę kto nim teraz będzie...".
Może i Ty czujesz inaczej, ale on nigdy inaczej nie będzie myślał.
Dla mnie zawsze mamą bardziej była Babcia, Ciocia która poszła na wywiadówkę i Tata. Mimo iż widywałam od czasu do czasu moją prawdziwą Matkę, która mnie wychowywała dopóki od nas nie odeszła. Dla dziecka nie liczy się DNA tylko każda sytuacja i każdy gest dzięki któremu się uśmiecha.
Nie zmarnuj tego, bo dziecko niczemu nie jest winne.

Co do żony zaś... sama nie wiem. Może i Cię kocha, ale dziwnie sobie życie układa.

Powodzenia!
napisał/a: Manley 2010-05-06 12:46
mariaelena napisal(a):już przesuwasz granicę – teraz będziesz dociekał, czy ona wiedziała.To droga donikąd i strata Twojej energii.

Przyjmuję raczej najprostsze wyjaśnienie tzn. że wiedziała. Bo co to właściwie zmienia czy wiedziała czy nie? I tak trudno mi jej teraz zaufać.
mariaelena napisal(a): jeśli Ci zależy na pozytywnym budowaniu, nie stawiaj tak sprawy. Zostaw to, co było kiedyś, a skup się na tym, co jest. Zastanów się, dlaczego jesteś niezadowolony z małżeństwa, co chciałbyś w nim zmienić, z tych rzeczy, które zmienić możecie, a nie z tych, które już są nie do ruszenia.

Naturalnie nie mam takich zdolności żeby cofnąć czas ale też nie wiem czy chciałbym. Oprócz oczywistych spraw trudno teraz mi ocenić co jest możliwe do zmiany, a co nie. Wiele rzeczy dzieje się teraz, o których rok temu myślałbym, że są niemożliwe więc na razie nie ograniczam za bardzo oczekiwań. A co chciałbym zmienić wiem dość dokładnie. Nie zamierzam też na siłę wypierać z głowy myśli o przeszłości. Musze to "przetrawić". Nie rozumiem czemu to miałoby być przeszkodą w budowaniu. Te emocje we mnie nie znikną tylko dlatego, że tak postanowię. A poza tym myślę, że jej potrzeba jasnych komunikatów, musi wiedzieć, że tym razem to nie przelewki. Jasne, że nie odwrócę się na pięcie kiedy mnie wkurzy i nie będę groził rozstaniem na każdym kroku. Musi jednak być uważna. Ja również.



Pozdrawiam

Manley
napisał/a: ~gość 2010-05-06 15:38
z uwagi na fakt, że kobiety sobie gaworzą o związkach, uważam, że lepiej jest porzucac niewierne, nawet jeśli niewierne ''bardzo żałują''. Taka ''misja'' w idealnym jej obrocie spowoduje, że wszystkie te niewierne będą czuły stratę na własnej skórze i w pogaduchach z tymi, które jeszcze nie zdradziły, mniej ochoczo będą się nawzajem nakręcały na skakanie na boki będąc doświadczenie świadomymi konsekwencji takich uniesień i te, które jeszcze nic nie odwaliły będą może w pewnym stopniu ''przestrzegane'' przez te bardziej doświadczone kobiecymi wybrykami koleżanki...
napisał/a: mariaelena 2010-05-06 19:47
“Przyjmuję raczej najprostsze wyjaśnienie tzn. że wiedziała. (...) I tak trudno mi jej teraz zaufać.”

Jeśli założymy, że od początku wiedziała i przez 13 lat z premedytacją i zimną krwią okłamywała Ciebie, ewentualnie robiąc z Ciebie paranoika, to wybacz, ale nie widzę żadnej szansy (ale też i sensu) by komuś takiemu kiedykolwiek jeszcze zaufać. Zaufanie to coś, co ofiarowujemy wyjątkowym osobom, niektórzy nie zasługują na nasze zaufanie.
Nie znaczy to, że musimy zerwać wszelki kontakt z taką osobą, raczej pozostanie już zawsze postępowanie w myśl zasady ograniczonego zaufania.

“Nie zamierzam też na siłę wypierać z głowy myśli o przeszłości. Muszę to "przetrawić". Nie rozumiem czemu to miałoby być przeszkodą w budowaniu. Te emocje we mnie nie znikną tylko dlatego, że tak postanowię.”

Wypieranie nie zależy od Twojej woli, długo funkcjonowałeś “wypierając” różne rzeczy, aż Cię to doprowadziło do tego, że nie wiedziałeś czy nie jesteś paranoikiem. Emocje rzeczywiście nie znikną, gdy tak postanowisz i to właśnie one będą największą przeszkodą w budowaniu czegokolwiek.

Twoja sytuacja Manley... Miałeś pewną wizję swojego małżeństwa, którą utrzymywałeś nawet kosztem bycia paranoikiem, tak Ci na niej zależało. Teraz w końcu znalazłeś w sobie siły, żeby spróbować spojrzeć prawdzie w oczy i wizja rozsypała się jak domek z kart.
Właściwie jeśli chcecie budować cokolwiek, to trzeba by wszystko od początku... tylko czy starczy sił i chęci...

Życzę powodzenia i dużo siły :)
napisał/a: ~gość 2010-05-06 22:42
Lordziemm, to powinien być normalny tok postępowania. Zdradziłaś to bye bye. Przecież wiadomo, że kobiety zdradzają emocjonalnie i to kochanek zajmuje miejsce męża/chłopaka. Dopóki nie przekonają się z jakim shitem zdradziły, oczywiście będąc z nim, dopóty rogate stworzenie będzie zawsze na 2 miejscu. To co mówi kobieta po zdradzie jest nie ważne, bo i tak powie co chcemy usłyszeć co nie zawsze jest prawdą.
napisał/a: ~gość 2010-05-07 09:18
jak to mawiali starożytni Rzymianie po francusku - ''ejmen'' (amen)
napisał/a: Manley 2010-06-07 14:03
Jakoś czas płynie a rany ciągle nie zabliźnione. Już jako tako funkcjonuję, jeszcze nie bardzo się udzielam zawodowo ale myśli nie koncentrują się wciąż na tym samym temacie. Może mniej boli ale jest ciągle obecny. Mam dni piękne jak rzadko bywały wcześniej a czasem chwile zwątpienia i beznadziei. Jak na huśtawce. Nie myślałem że ciężar wiedzy, którą nie można się podzielić z nikim będzie taki dotkliwy. Stosunki z synem unormowały się po pierwszym szoku , kiedy miałem wrażenie, że się nieustannie kontroluję. Nie znaczy to, że jest dobrze. Ciężko mi patrzeć jak z tygodnia na tydzień rośnie i coraz bardziej przypomina swojego biologicznego ojca. Myślałem sporo na temat tego czy mam prawo pozbawiać go tej wiedzy kiedy dorośnie. Nie wiem co gorsze.... Sam pewnie chciałbym wiedzieć gdybym był na jego miejscu. Jest bystry i już teraz zadaje czasem pytania, od których mi skóra cierpnie. Kiedyś może przyjść chwila kiedy zacznie szukać na niektóre pytania odpowiedzi na własną rękę. Czy nie straci do nas szacunku kiedy się dowie, że go oszukiwaliśmy? Co zrobię kiedy zechce widywać biologicznego ojca?