Konkurs "Bajki dla brzuszka"

napisał/a: basaug 2008-06-12 16:14
Był sobie pewnego razu żółwik, który zamieszkiwał malutki lasek niedaleko maltkiego potoczku. W lesie rosły malutkie drzewka i mieszkały malutkie zwierzątka: były małe żabki, małe liski, malutkie jelonki i maluteńkie mróweczki.
Żółwik, którego wszyscy bardzo lubili nazywał się Ogonek. Miał on wielu przyjaciół, bardzo często wychodził z innymi zwierzątkami na polanę, bawić się w chowanego czy berka. Niestety żółwik, jak to żołwik, zawsze przegrywał i do mety dobiegał jako ostatni.
Pewnego dnia odbywały się zawody w biegu na 500m. Żółwik uparł się, żeby wziąć w nich udział mimo, że miał świadomość swojej nieuchronnej porażki. Kiedy już szedł na miejsce spotkania sportowców-sprinterów, spotkał po drodze Gumisia-Bunię. Bunia zaproponowała Ogonkowi, że sporządzi dla niego sok z gumijagód i będzie - jako pierwszy żółwik w historii - zwycięzcą zawodów.
Ogonek jednak nie chciał oszukiwać swoich przyjaciół i sąsiadów i uznał, że sam upora się z przeciwnikami.
Gdy zaczęły się zawody, żółwik - ubrany w getry i koszulkę dla sprinterów - dowlókł się do linii startu i czekał na gwizdek rozpoczynający wyścig. W pewnym momencie poczuł, jak nogi dziwnie mu się wydłużają, ciało staje się niesamowicie lekkie i zaczął czuć się wyjątkowo spokojny, opanowany i pewny siebie. Nagle... BĘC!!! Usłyszał dźwięk gwizdka i ruszył czym prędzej przed siebie. Miajał po kolei mrówki, jelonki, żabki... sam do końca nie wiedząc jak to się dzieje. Po drodze zobaczył rodziców uśmiechniętych i dopingujących go z chwili na chwilę coraz głośniej i głośniej... Minął swój domek, minął grzybka, pod którym chował się przed deszczem, minął kwiatki, ogródki, płotki i... NARESZCIE... ujrzał już flagi stojące tuż przy mecie... Dobiegł do mety jako pierwszy... Jak to się stało? Wszystkie zwierzęta były zdziwione, stały z otwartymi ryjkami i nie wiedziały, jak na to zareagować. W końcu rodzice dzielnego żółwia zaczęli głośno klaskać, a za nimi gratulować, krzyczeć i piszczeć z radości zaczęli już wszyscy. Nikt jednak nie wiedział, co wstąpiło w małego żółwika i dlaczego dotarł do mety jako pierwszy. Jednak on bardzo dobrze znał odpowiedź na to pytanie. Nie przyjął gumijagód od Buno, bo nie chciał okłamywać przyjaciół, w zamian tego - dobra wóżka, która mieszka na skraju lasu zaczarowała go i sprawiła, że był szybszy, niż najszybsza na świecie gazela.
napisał/a: ivon31 2008-06-13 09:30
Dawno temu przyszło na świat dwoje dzieci, chłopiec i dziewczynka. Było między nimi tylko miesiąc różnicy, chłopiec był starszy i choć oboje jeszcze o tym nie wiedzieli to los już ich sobie przeznaczył.
Dorastali razem na jednym podwórku, wspólne zabawy w piaskownicy,niewinne szturchanie,ciąganie za włoski,trzymanie się za rączki. Ich świat był piękny i uroczy, taki niewinny, dziecinny, jak to w bajce.
Niestety, ich drogi po kilku latach się rozeszły, zamieszkali każde na innym podwórku. Czas biegł dalej a oni powoli dorastali do nowych ról w swoim życiu, nowe znajomości, przyjaźnie, już i kimś innym bawili się w piaskownicy, grali w piłkę czy przeżywali swoje pierwsze miłości.
Ale los czuwał i nie pozwolił ich rozdzielć. Spotkali się ponownie po kilkunastu latach jako rodzice chrzestni dziewczynki, która była jego siostrzenicą a jej bratanicą. Ich wspólny świat rozpocząl się od nowa. Były podchody, ukradkowe uśmiechy, długie rozmowy to jednak nie od razu rozpoznali, że to, co się między nimi dzieje jest własnie tym czymś, czego szukali przez całe swoje życie, ciepła, miłości, zrozumienia, przyjaźni.
Minęło kilka lat lecz tym razem los nie pozwolil im się rozstać. Stawiał ich sobie na drodze przynajmniej kilka razy do roku by w końcu dojrzali i zrozumieli kim są dla siebie i jak bardzo są dla siebie ważni.
I wiesz Kochane Maleństwo?ZROZUMIELI!!!
A teraz żyją sobie razem, szczęśliwi, zakochani i niedługo stanął się prawdziwą, kochającą rodziną bo mamusia nosi w brzuszku upragnioną, poczętą z miłości maleńką istotkę, właśnie CIEBIE!!!!
napisał/a: inus 2008-06-13 09:34
Witam wszystkie niezwykle ucieszone i już pewnie zniecierpliwione (tak jak ja) przyszłe Mamusie!
Oto bajeczka dla naszego synka (chociaż tatuś nadal liczy, że urodzi się mu córeczka;))

Znowu nie aż tak dawno temu wśród pól, lasów i łąk mieszkała sobie mała i zawsze uśmiechnięta dziewczynka. Miała krótkie blond włoski i malutkie niebieskie oczy. Pewnego słonecznego dnia, kiedy dziewczynka wracała ze szkoły do domu bardzo zabolała ją nóżka Zasmucona usiadła na trawie zastanawiając się jak dojdzie teraz do swojego domku, a jej domek był bardzo daleko. Kiedy tak siedziała zasmucona zauważyła, że żółtym rowerem wzdłuż drogi jedzie bardzo wysoki i szczupły chłopiec w za krótkich spodniach, uśmiechnął się nieśmiało do niej, zatrzymał i zapytał:
Co się stało, że siedzisz tu taka sama i smutna?
Dziewczynka, choć miała chorą nóżkę i potrzebowała pomocy, nie bardzo chciała rozmawiać z nieznajomym chłopcem. Jego buzia uśmiechała się do niej, ale jego oczy były jakieś dziwnie smutne. Pomyślała sobie: chciałabym byś był szczęśliwy jak ja. I tak zaczęli rozmawiać o tym jak wieje ciepły wiatr i czuć akację w powietrzu. Jak można dotknąć deszczu i łapać promienie słońca. Nawet się nie spostrzegli, gdy zrobiło się ciemno. Nagle dziewczynka zauważyła, że nóżka już jej nie boli i że może wrócić sama do domku. Ale już nie chciała wracać sama. Od tamtej chwili wiedziała, że chłopiec o smutnych oczach jest dla niej kimś bardzo wyjątkowym i postanowiła, że zrobi wszystko by już zawsze był szczęśliwy. I tak chłopiec odprowadził dziewczynkę długą i krętą drogą do domu. Dziewczynka nie bała się wracać z nim wcale, a wcale. Czuła, że chłopiec ten zawsze jej pomoże i obroni przed złem. Płynął czas, mijały dni i lata, a chłopiec nadal był przy swojej małej dziewczynce, zbudował dom i okazywał, że ja kocha, a ona, ja umiała, że kocha tylko jego. I właśnie z tej miłości wziąłeś się TY, nasze KOCHANIE! Mała dziewczynka czeka teraz bardzo na Ciebie z dużym chłopcem (widząc w jego oczach ciepłą iskierkę i mając nadzieję, że jest szczęśliwy...)

Twoja mamusia Karina
napisał/a: Grabowska 2008-06-13 12:46
Mały Michaś pojawi się na świecie w sierpniu, a oto bajka, którą mu opowiadam :) :

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami było królestwo. Królestwem rządzili król Paweł i królowa Dorota. Byli władcami sprawiedliwymi i dobrymi dla swoich poddanych. Niestety przez cztery lata małżeństwa nie doczekali się potomka. Chociaż się bardzo starali, próbowali najróżniejszych ziół i porad egzotycznych medyków, wciąż nie mieli dziecka.
Pewnego razu do królestwa zawitała ich przyjaciółka dobra wróżka. Nie widzieli jej od lat. A, że wróżki znają się na czarach i magii, król i królowa zwrócili się do niej z prośbą o pomoc. Okazało się, że wróżka nie potrafi im pomóc, ale słyszała o pewnym czarodzieju, dzięki któremu wiele par doczekało się potomka. Na szczęście czarodziej nie mieszkał zbyt daleko.
Król i królowa niezwłocznie udali się do czarodzieja. Powiedzieli mu, że nie ważne ile złota i kosztowności zażąda – oni są w stanie poświęcić całe królestwo, byle tylko doczekać się upragnionego dziecka. Czarodziej ich posłuchał, pobadał i pokiwał głową. Już wiedział co ma zrobić.
Bezskuteczne próby trwały kilka miesięcy, aż pewnego dnia królowa oznajmiła królowi: „Kochanie, będziemy mieli dziecko”. Oboje popłakali się serdecznymi łzami. Na tą wiadomość czekali tyle lat, a z nimi całe królestwo. Z tej okazji wyprawiono wielką ucztę. Poddani bawili się i świętowali radosną nowinę przez cały tydzień.
Po dziewięciu miesiącach królewskiej parze urodził się syn. Nazwali go Aleksander na część jego dziadka, walecznego i sprawiedliwego króla. Mały Aleksander rósł szybko, ciesząc się wspaniałym zdrowiem. Ale smutno było małemu chłopcu w ogromnym, pustym zamku, bez towarzystwa innych dzieci. Gdy osiagnął dwa lata i nauczył się mówić zwrócił się więc do rodziców z prośbą o braciszka lub siostrzyczkę. Bardzo pragnął mieć towarzysza zabaw.
Król i królowa także pragnęli kolejnego potomka. Zwrócili się więc znowu do czarodzieja o pomoc. Niestety mimo licznych prób, stosowania kolejnych eliksirów i ziół wciąż nie mogli doczekać się dziecka. W końcu zmęczeni poddali się. Ale cóż to, los bywa przewrotny... Po roku czasu królowa ze łzami szczęścia, cieknącymi strumieniem po policzkach, oświadczyła królowi, że będą mieli dziecko. Cóż za radość pojawiła się na królewskim obliczu! Oboje nie posiadając się z radości oznajmili wspaniałą nowinę małemu Aleksandrowi. Mały książę nie mógł się doczekać kiedy braciszek lub siostrzyczka przyjdzie na świat. Bardzo pomagał swojej matce, starał się być bardzo grzeczny, żeby nie dostarczać jej trosk. Obiecywał, że odda braciszkowi lub siostrzyczce wszystkie swoje zabawki, łóżeczko a nawet malutką karocę, która była jego ulubionym pojazdem.
Dziewięć miesięcy minęło bardzo szybko. Nastał sierpień i królowa powiła chłopczyka. W królestwie nastało wielkie święto, znowu ucztowano przez siedem dni. Poddani przyjeżdżali z całego królestwa, żeby złożyć hołd malutkiemu księciu. Ale najbardziej cieszył się książę Aleksander, oto nareszcie będzie miał towarzysza zabaw.
I rzeczywiście, książę Michał (bo takie imię dostał na chrzcie) jak tylko odpowiednio podrósł, stał się prawdziwym przyjacielem Aleksandra. Tworzyli nierozłączną parę. Lubili te same zabawy i zajęcia. Gdzie Aleksander tam Michał, a gdzie Michał tam Aleksander – zawsze byli razem. Razem psocili, razem walczyli, razem dzielnie znosili kary. Obaj bardzo kochali konie i smoki. Rośli na pociechę matki i ojca. Z czasem wyrośli na mężnych i mądrych młodzieńców. Kiedy nastał czas na ustatkowanie się, znaleźli żony w sąsiednim królestwie – również dwie siostry.
Wyprawiono więc wielkie, wspólne wesele. Bracia sprawiedliwie podzielili między siebie oba królestwa. Rządzili nimi mądrze i sprawiedliwie. Na zawsze połączyła ich wspaniała braterska przyjaźń. Doczekali się również licznego potomstwa.
A co było dalej... to już zupełnie inna historia...
napisał/a: dzo83 2008-06-13 12:49
I kto to mówi

Otworzyłem oczka po długim i smacznym śnie. W marzeniach sennych widziałem ogromną butelkę mleka, ale nie takiego zwyczajnego, lecz zaczarowanego, w kolorze różowym – jak zasłonka która wisi tuż nad moją głową. Jeszcze im nie powiem, że wstałem, pooglądam sobie świat – pomyślałem i zacząłem uważnie się rozglądać.
- Cześć mały śpiochu – rozbrzmiał roześmiany głos tuż za moim lewym uchem.
Szybko odwróciłem głowę, ale nie zauważyłem nic nadzwyczajnego.
- Hej, hej, jak minęła nocka! – kolejny, nieco bardziej piskliwy głos, także dochodził nie wiadomo skąd.
- Kto to? – zapytałem, nadal bacznie obserwując świat.
W zasięgu mojego pola widzenia nie znajdowało się bowiem nic szczególnego. A jednak ktoś tam był! – moje myśli biegły szybciej, niż mleko z butelki.
- Kto tam? – powtórzyłem, bowiem nie było żadnej odpowiedzi.
- To ja, zajączek – odpowiedziała figurka z karuzeli, śmieszna postać z zielonym ogonkiem.
- A ja jestem kaczuszka – tym razem głos pochodził od żółtej zabawki, także zawieszonej na karuzeli.
- Witajcie! To wy potraficie mówić? – zdziwiłem się szczerze.
- Pewnie, że potrafimy, to przecież nic trudnego – chórem odkrzyknęły karuzelowe ozdoby.
- Jak to miło, że ktoś nareszcie mówi do mnie normalnym językiem – powiedziałem z głębokim westchnieniem.
- Jak to normalnym? – zdziwił się fioletowy hipopotam.
- A tak to – odpowiedziałem, może niezbyt grzecznie – że was doskonale rozumiem. Mówicie do mnie normalnie, używając słów, które coś znaczą – dodałem, bo zabawki patrzyły na mnie mało rozumiejącym spojrzeniem.
- A jak mamy inaczej mówić? – czerwona wiewiórka z ogromnym ogonem wydawała się zupełnie zdezorientowana.
- O co Tobie chodzi? – pytanie różowego krokodyla, także świadczyło o nieporozumieniu.
- Chodzi mi o to, że nasza rozmowa, ma, a przynajmniej miała sens. Natomiast ludzie – mama, tata i brat, mówią do mnie dziwnymi słowami, których nie rozumiem. Wołają jakieś „gili, gili”, „mizi, bizi”, „tyci, tyci” i artykułują jeszcze jakieś inne dźwięki, których po prostu wcale nie rozpoznaję i które, dla mnie, CZŁOWIEKA, kompletnie nic nie znaczą! – szybko wysapałem wyczerpujące wyjaśnienie.
- Faktycznie, masz rację! – przytaknął mi hipopotam. Dorośli jeszcze strasznie się ślinią!
- I wykrzywiają – dodała kaczuszka.
- Są strasznie śmieszni z takimi minami – głośno zapiszczała wiewiórka.
- Tak, tak. Ale najlepsze w tym jest to, że wcale o tym nie wiedzą. Nie zdają sobie sprawy, że zachowują się przy Tobie, tak, jakby sami byli niemowlętami – filozoficznie stwierdził budyniowy krokodyl.
- Ale, ja przecież POTRAFIĘ mówić. I wszystko rozumiem! A raczej rozumiem normalne słowa, a nie takie dziwaczne gaworzenie. Jak mam im to wytłumaczyć? – zapytałem, karuzelowe zwierzątka.
- Nie wytłumaczysz! – zdecydowanie odpowiedział zajączek.
- To co mam robić, jeśli ich nie rozumiem? – zadałem kolejne pytanie.
- To proste – odparł hipopotam. Po prostu – uśmiechaj się! To najlepsza metoda.
- Zaraz ją wypróbuję – odrzekłem i zacząłem wołać dorosłych, nagłym i mocnym płaczem.
Niemal natychmiast pojawił się tata i od razu zaczął te swoje: „taś, taś”, „gili, gili”... Popatrzyłem na niego, nic nie rozumiejąc i szeroko się uśmiechnąłem. Reakcja była zdumiewająca, bowiem tata głośno zawołał:
- Ależ Ty jesteś mądry synku – powiedział. Taki mały, a już wszystko rozumiesz!...
napisał/a: mXkXk 2008-06-13 17:38
Jakaś mała Kropka kolorowego koloru
Miszkała sobie w ogromnym balonie
Gdzie panowała cudowna atmosfera
Samo szczęście pomieszane z radością
Uśmiechem i zabawą - codzień -
Przez całe dziewięć miesięcy.
Ten stan ducha udzielał się Kropce
Od wielkiej Kropy z balonem i miłego Kropa
Dwie duże Kropy wspaniale się rozumiały
O Kropkę jak mogły dbały
Dokarmiały , Kropce śpiewały
Wszystko co moły opowiadały.
Spacer dużej Kropki to cudowne bujanie
Kropeczka w balonie to uwielbiała
Za swe kropkowe rączki się trzymała
Kropkowymi nóżkami wierzgała
Aż w końcu Kropko-Świat zobaczyć chciała
Wygodnie się układała
Przedostać się Tam chciała
Udało sie Jej raz dwa trzy
I tak teraz trzy Kropki - duże z małą
Mieszkają, cieszą się i bardzo się kochają!
napisał/a: dewajtis7 2008-06-13 21:20
Maluszku, Maluszku,
który mieszkasz w moim brzuszku.
Jak się Tobie dzisiaj spało?
I czy śniadanie Ci smakowało?

Chcesz, bajeczkę Tobie opowiem.
O kim bajka będzie - nie powiem.
Posłuchaj uważnie opowieści,
która niesie piękne treści.

Wyobraź sobie cudeńko:
prześliczną, malutką Wisienkę.
Mieszka ona w rajskiej krainie,
gdzie czas beztrosko sobie płynie.

Strumyka szum kojący,
chłodzi każdy dzień gorący.
Lubią śpiewać tutaj ptaki,
a koncert dają nie byle jaki.

Dzięcioła stukot miarowy
niesie się przez pół dąbrowy.
Subtelny powiew wietrzyka
konary drzew przenika.

Spójrz, tam dalej jest polana
cała w słońcu skąpana.
Tam czerwona biedronka mała
pod listkiem się schowała.

Ach przyjemny to zakątek,
mieszka tu wiele żyjątek.
Zgoda wśród nich panuje
i przyjaźń serdeczna króluje.

A gdzie nasz bohater się zapodział?
O, widzę go nieopodal.
Pluska się w strumyku
i ma zabawy bez liku.

Pewnie już zgadłeś Maluszku -
- który mieszkasz sobie w brzuszku,
że śliczną Wisienką małą
jesteś Ty Kochana Dziecino!
napisał/a: sobczakowa 2008-06-14 08:07
Dawno temu, w domku pod lasem mieszkało małżeństwo. I nic w tym nie było nadzwyczajnego gdyby nie to, że urodziła im się śliczna dziewczynka. Była podobna do mamusi, miała jasne, niebieskie oczka, jak niebo i jasne włoski. Nazwali dziewczynkę Hania. Rodzice zawsze uczyli dziecko, że ma być dobre dla każdej istoty na ziemi, ma mieć otwarte seduszko, a wtedy szczęście zawsze przyjdzie do niej samo. Mijały lata.... Hania rosła, jak na drożdżach, wszyscy byli bardzo szczęśliwi. Aż pewnego razu mamusia ciężko zachorowała. Hania była bardzo smutna, a z oczu leciały łzy wielkie jak groch. Mama zawołała dziewczynkę do siebie i powiedziała: "Haniu, pamiętaj, że w każdej chwili, w dobrej czy złej, będę przy tobie. Wystarczy, że pomyślisz o mnie, pomogę ci, nigdy nie będziesz sama. I bardzo cię kocham." Mamusia odeszła.....
Hania została sama z tatem, który również bardzo ja kochał i robił dla dziewczynki wszystko. Dziewczynka się uśmiechała. I pewnego razu tatuś ożenił się z nową panią. Niestety macocha nie nawidziła psierbicy. Kazała wykonywać małej dziewczynce wszystko: sprzątać domek, plewić ogódek, karmić zwierzątka.... Hania miała jedynie pociechę, gdy chodziła karmić krówkę. Siadała przy zwierzątku, płakała i żaliła się. Krówka swoimi oczami w jakiś sposób przytulała, dodawała jej otuchy i przypominała, że jest obok niej mamusia.
Przyszedł czas, że i tatuś zachorował i odszedł. Wtedy macocha wygoniła Hanię z domu i kazała jej mieszkać w szopie. Hania spytała się tylko, czy może zabrać ze sobą krówkę. Oczywiście macocha sie zgodziła, miała drugi problem z głowy. Hania popatrzyła na krówkę, przytuliła ją do siebie i powiedziała: " Co my teraz zrobimy, bez jedzenia, ciepła, gdyby mamusia żyła..." I wtedy krówka przemówiła ludzkim głosem mamy: " Haniu nie martw się, pamiętasz mówiłam ci, że zawsze będę przy tobie. Zawsze mnie karmiłaś, przynosiłaś wodę. Teraz ja pomogę tobie. Jak przyjdzie czas na mnie, poproś macochę aby dała ci moje różki. Zakop je w ziemi przy szopie. Za trzy dni wyrośnie jabłonka ze złotymi owocami. I tylko ty będziesz potrafiła je zerwać. Potem poznasz miłość, będziesz szczęsliwa, i nie zaznasz już smutku i upokorzenia."
Jak krówka powiedziała , tak się stało. Kiedy wyrosła jabłonka, miała złote jabłaka, których nikt nie potrafił urwać, tylko Hania.
Mijał czas, Hania poznała księcia, który ją bardzo pokochał. Wybudowali pałac tak, że jabłonka znajdowała się pośrodku pałacowego ogrodu. Byli bardzo szczęśliwi. Wkrótce narodził sie maluszek. Był to największy skarb.
Tak jak ty mój maluszku, który niedługo przyjdziesz na świat, jesteś największym skarbem i szczęściem moim i taty. Będziemy cię uczyć, abyś zawsze był dobrym i wesołym chłopcem i nigdy nie zaznał przykrości.:)
napisał/a: tula3 2008-06-14 10:35
Zajrzaly wrobelki do kurnika i zobaczyly,ze kura zniosla cztery jajka. -Ko-ko-ko-zagdakala.- Lezcie tu cichutko.I poszla szukac ziarenek na podworko.Ale jajka myslaly ze sa madrzejsze od kury.Turlaly sie i postukiwaly skorupkami,az uslyszal je kot. -Mrau-powiedzial-Bedzie z was pyszna jajecznica. -Nie,nie!-Trzesly sie ze strachu jajka. -Nie chcemy na patelnie! -Uciekajcie cwierkaly wrobelki.-Schowajcie sie przed kotem. -Nie dam sie usmazyc!-zawolalo pierwsze jajko i poturlalo sieprzed siebie.Po chwili wrocilo i zaspiewalo wesolo; Jestem czerwone w czarne kropeczki,nikt nie zrobi jajecznicy z takiej biedroneczki. -Co Ci sie stalo?-pytaly pozostale jajka. -Pomalowal mnie mnie pedzelek kolorowa farba i juz nie jestem zwyklym jajkiem ,tylko wielkanocna pisanka. Drugie jajko tez poturlalo sie do pedzelka i rzeklo grubym glosem; To nie jajko,tylko tygrys,nie rusz mnie bo bede gryzl.Teraz wygladalo jak pisankowy tygrys w zolto-czarne paski. -Brawo!-cwierkaly wrobelki. -I ja tez,i ja tez!-wolalo trzecie. Trzecie wrocilo cale zieloniutkie i pisnelo; Jestem zabka,kazdy to wie.Czy ktos zielona zabke zje?Nie!Trzy pisanki byly bardzo zadowolone.Czwarte jajko zbladlo ze strachu. -Pospiesz sie- cwierkaly wrobelki.-Kot idzie. -Tylko jedno jajko?-mruczal kot.-Ugotuje cie na twardo. Jajko ze strachu trzeslo sie tak,ze skorupka zaczela mu pekac. -Ojej,ratunku!-wolaly przerazone wrobelki.-Teraz na pewno kot cie zje. -Trach-trach-trach!-skorupka pekla na male kawalki i...wyszedl z niej zolty kurczaczek.Zamrugal czarnymi oczkami i zapiszczal;Wielkanocna bajka,wyklulem sie z jajka!A wrobelki cwierkaly,ze w ''swiatecznym koszyku jest pisanek bez liku''.
napisał/a: katarina05 2008-06-14 12:07
Był kolejny upalny dzień, dorośli szukali schronienia w cieniu drzew, dzieci chłodziły się w ogrodowej fontannie.
"Błękitnooki" z tęsknotą wpatrywał się w niebo, gdzie w berka grały różne muszki i motyle. Stali bywalcy w tutejszym ogrodzie.
A ogród był wielki, z altaną, oczkiem wodnym i niezliczonymi kwiatami, roślinami. Pełno w nim było kolorowych róż, dumnych lilii oraz tulipanów.
A wśród nich "Błękitnooki" maciejka, posadzona przypadkowo przez Panią domu. Rósł w cieniu tych wszystkich pięknych kwiatów, w nadziei, że kiedyś któryś z nich go zauważy i porozmawia chociaż przez chwilę.
Tę sielankę przerwał nagły, porywisty wiatr zapowiadający burzę.
Wszystkie kwiaty się poskurczały, tulipany zwinęły swoje kielichy. Uginając sie od wiatru, czekały aż wichura ustanie.
I tak stojąc w strugach deszczu "Błękitnooki" usłyszał nagły szelest i czyjeś cichutkie szlochanie. To Beniamin! Paź Królowej pomyślał "Błękitnooki".
Mały wesoły motylek, którego niejednokrotnie obserwował w czasie zabawy. Porywisty wiatr i nieustający deszcz strąciły go na ziemię.
- "Nic ci nie jest?" - zapytał nieśmiało " Błękitnooki"
- "Chyba złamałem skrzydełko" - odparł Beniamin
- "I co teraz zrobimy?" - zastanawiał się "Błękitnooki"
- " Poproszę o pomoc moich przyjaciół, róże i irysy" - odrzekł Motylek.
Tymczasem burza już ucichła, słonko powoli zaczęło przedzierać się przez chmury, pojawiła się nawet olbrzymia tęcza.
Beniamin wołał i wołał, ale nikt nie zwracał na niego uwagi.Róże były zajęte ogrzewaniem swych zmokniętych liści w popołudniowym słońcu. Spoglądały dumnie w niebo i nie zamierzały chylić sie ku ziemi.
Motylek był zrozpaczony z dala od domu, rodziców i rodzeństwa, którzy odfrunęli. Smutny i wyczerpany zasnął.
Tymczasem "Błękitnooki" obłożył złamane skrzydełko swoimi niebieściutkimi płatkami i osłonił motylka od zbyt mocnych promieni. Tak przetrwali całą noc. Rano, gdy Beniamin sie przebudził, czuł się dużo lepiej. Skrzydełko wyleczyło się na tyle, że mógł sam odlecieć.
"Błękitnooki" jeszcze spał, a motylek uświadomił sobie, że to ta mała Maciejka uratowała mu zdrowie, a nawet życie. Dała schronienie przed słońcem w dzień, ale i przed chłodem w nocy. Kwiaty natomiast, które uważał za swoich przyjaciół, tak były zapatrzone w siebie, że nie zauważyły, że ktoś potrzebował pomocy.
Gdy "Błękitnooki" przebudził się było już południe. Przetarł swoje niezliczone żółte oczka i spostrzegł, że motylka już nie ma. Ucieszył się, ze wyzdrowiał, ale i bardzo zasmucił, bo znowu pozostał sam, bez przyjaciół.
Kolejny dzień nie zapowiadał nic ciekawego, gdy nagle Maciejka usłyszał szelest tysięcy skrzydełek. To Beniamin, a razem z nim inne motylki, duże i małe, kolorowe i jednobarwne.
Wszystkie kwiaty w ogrodzie się ożywiły, śliczne lilie, irysy i róże machały listkami na powitanie. Ale ci przybysze nie zwracali na nie uwagi, sfrunęli wprost na niziutką Maciejkę.
- "Jestem żeby ci podziękować za uratowanie mi życia. Proś o co chcesz, mój ojciec jest Ci bardzo wdzięczny" - rzekł Beniamin
- " Ja, ja..." - zająknął się Maciejka. " Ja nic nie potrzebuję, jest dobrze jak jest".
Po tych słowach wszystkie motylki skłoniły się z wdzięcznością i odfrunęły. Widząc to, kwiaty od razu pragnęły zaprzyjaźnić się z "Błękitnookim". Od tamtej pory nie był już nigdy sam, miał wielu przyjaciół.Ale jednego cenił sobie najbardziej...Beniamina. Spędzali razem całe dnie na grach i zabawach. The End:)
p.s. ten motylek nie jest tak do końca zmyślony. Do mnie i mojego dzidziusia do pokoju, co jakiś czas wpada motylek. Wierzę, że nie zbłądził, tylko jest zwiastunem dobrej nowiny...jest naszym przyjacielem.
napisał/a: katarina05 2008-06-14 12:12
Był kolejny upalny dzień, dorośli szukali schronienia w cieniu drzew, dzieci chłodziły się w ogrodowej fontannie.
"Błękitnooki" z tęsknotą wpatrywał się w niebo, gdzie w berka grały różne muszki i motyle. Stali bywalcy w tutejszym ogrodzie.
A ogród był wielki, z altaną, oczkiem wodnym i niezliczonymi kwiatami, roślinami. Pełno w nim było kolorowych róż, dumnych lilii oraz tulipanów.
A wśród nich "Błękitnooki" maciejka, posadzona przypadkowo przez Panią domu. Rósł w cieniu tych wszystkich pięknych kwiatów, w nadziei, że kiedyś któryś z nich go zauważy i porozmawia chociaż przez chwilę.
Tę sielankę przerwał nagły, porywisty wiatr zapowiadający burzę.
Wszystkie kwiaty się poskurczały, tulipany zwinęły swoje kielichy. Uginając sie od wiatru, czekały aż wichura ustanie.
I tak stojąc w strugach deszczu "Błękitnooki" usłyszał nagły szelest i czyjeś cichutkie szlochanie. To Beniamin! Paź Królowej pomyślał "Błękitnooki".
Mały wesoły motylek, którego niejednokrotnie obserwował w czasie zabawy. Porywisty wiatr i nieustający deszcz strąciły go na ziemię.
- "Nic ci nie jest?" - zapytał nieśmiało " Błękitnooki"
- "Chyba złamałem skrzydełko" - odparł Beniamin
- "I co teraz zrobimy?" - zastanawiał się "Błękitnooki"
- " Poproszę o pomoc moich przyjaciół, róże i irysy" - odrzekł Motylek.
Tymczasem burza już ucichła, słonko powoli zaczęło przedzierać się przez chmury, pojawiła się nawet olbrzymia tęcza.
Beniamin wołał i wołał, ale nikt nie zwracał na niego uwagi.Róże były zajęte ogrzewaniem swych zmokniętych liści w popołudniowym słońcu. Spoglądały dumnie w niebo i nie zamierzały chylić sie ku ziemi.
Motylek był zrozpaczony z dala od domu, rodziców i rodzeństwa, którzy odfrunęli. Smutny i wyczerpany zasnął.
Tymczasem "Błękitnooki" obłożył złamane skrzydełko swoimi niebieściutkimi płatkami i osłonił motylka od zbyt mocnych promieni. Tak przetrwali całą noc. Rano, gdy Beniamin sie przebudził, czuł się dużo lepiej. Skrzydełko wyleczyło się na tyle, że mógł sam odlecieć.
"Błękitnooki" jeszcze spał, a motylek uświadomił sobie, że to ta mała Maciejka uratowała mu zdrowie, a nawet życie. Dała schronienie przed słońcem w dzień, ale i przed chłodem w nocy. Kwiaty natomiast, które uważał za swoich przyjaciół, tak były zapatrzone w siebie, że nie zauważyły, że ktoś potrzebował pomocy.
Gdy "Błękitnooki" przebudził się było już południe. Przetarł swoje niezliczone żółte oczka i spostrzegł, że motylka już nie ma. Ucieszył się, ze wyzdrowiał, ale i bardzo zasmucił, bo znowu pozostał sam, bez przyjaciół.
Kolejny dzień nie zapowiadał nic ciekawego, gdy nagle Maciejka usłyszał szelest tysięcy skrzydełek. To Beniamin, a razem z nim inne motylki, duże i małe, kolorowe i jednobarwne.
Wszystkie kwiaty w ogrodzie się ożywiły, śliczne lilie, irysy i róże machały listkami na powitanie. Ale ci przybysze nie zwracali na nie uwagi, sfrunęli wprost na niziutką Maciejkę.
- "Jestem żeby ci podziękować za uratowanie mi życia. Proś o co chcesz, mój ojciec jest Ci bardzo wdzięczny" - rzekł Beniamin
- " Ja, ja..." - zająknął się Maciejka. " Ja nic nie potrzebuję, jest dobrze jak jest".
Po tych słowach wszystkie motylki skłoniły się z wdzięcznością i odfrunęły. Widząc to, kwiaty od razu pragnęły zaprzyjaźnić się z "Błękitnookim". Od tamtej pory nie był już nigdy sam, miał wielu przyjaciół.Ale jednego cenił sobie najbardziej...Beniamina. Spędzali razem całe dnie na grach i zabawach. The End:)
p.s. ten motylek nie jest tak do końca zmyślony. Do mnie i mojego dzidziusia do pokoju, co jakiś czas wpada motylek. Wierzę, że nie zbłądził, tylko jest zwiastunem dobrej nowiny...jest naszym przyjacielem.
napisał/a: Brzoskwinkaa 2008-06-14 13:06
Przepiękne bajki Kochane! Ja też mam nadzieję, ze nagrody otrzymają ciężarne, a nie konkurso-maniaczki (chyba, ze konkurso-maniaczka jest w ciąży!). Pozdrawiam!!!