Konkurs "Moja piękna historia"

mamadwojga
napisał/a: mamadwojga 2010-09-14 19:03
Kiedy po raz pierwszy usłyszałam ludzi mówiących po angielsku zakochałam się w tym języku i wiedziałam że zwiążę z nim moje życie. Wiele lat później, po studiach, rozpoczęłam pracę jako nauczycielka tego języka. I to była katastrofa. Okazało się że zawód nauczyciela jest dla mnie czymś kompletnie nieodpowiednim. Po kilku latach, kiedy nienawidziłam swojego życia, kiedy zaczynałam dzień od wypicia połowy butelki lekarstwa na uspokojenie żeby móc stawić czoła dzieciom w szkole, stałam pod tablicą, w dusznej sali i stanął mi przed oczami mój obraz za 30 lat. Zobaczyłam starą, zaniedbaną, bladą, szarą kobietę, nieszczęśliwą, niespełnioną, stojącą w tej samej klasie, pod tą samą tablicą.
To był dzień w którym podjęłam decyzję o zmianie życia. I tak, dziesięć lat po maturze i ukończeniu humanistycznych studiów zapisałam się na … Politechnikę.
W ciągu tygodnia, rano pracowałam w szkole, po południu udzielałam korepetycji, zajmowałam się domem i dwuletnią córką a nocami się uczyłam. W weekendy studiowałam.
Z początku tak bardzo bałam się że sobie nie dam jednak rady, że nawet własnym rodzicom powiedziałam o studiach dopiero po zaliczeniu pierwszego semestru. Było bardzo ciężko. Po pierwszym wykładzie z analizy matematycznej się popłakałam bo nic nie rozumiałam. Musiałam przekopać się przez tony książek żeby zasypać dziesięcioletnią przerwę między maturą a studiami. Dałam radę.
Kiedy byłam na 3 roku zaszłam w drugą ciążę. Cieszyłam się że nam się udało zaplanować wszystko tak, żeby poród odbył się tuż po sesji letniej. Nie chciałam przerwy w studiach. Niestety ciąża była zagrożona i musiałam wziąć urlop zdrowotny na rok. Kiedy urodził się syn i miał 3 miesiące wróciłam na studia. Mąż z 5 letnią córką i niemowlakiem spędzali weekendy pod budynkami Politechniki a ja karmiłam piersią na każdej przerwie. Nie wiem jak udało nam się to przetrwać ale się udało.
Studia skończyłam. I to z najwyższą średnią na roku. Otrzymałam nawet list gratulacyjny od władz uczelni. Teraz jestem inżynierem. Pracuję w dużym biurze projektowym. Do pracy chodzę z uśmiechem. Za 30 lat widzę siebie jako elegancką, zadbaną starszą panią spędzająca wakacje na egzotycznych plażach. I jestem bardzo dumna z tego co udało mi się z takim trudem osiągnąć.
A angielski? Mam go w pracy na co dzień bo moje biuro obsługuje wiele międzynarodowych inwestycji.
Nie wolno się bać i tkwić w bylejakości. Trzeba złapać życie za rogi i iść naprzód! Nawet najśmielsza bajka ma szansę się spełnić.
http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/618ba2cf07252f74.html
napisał/a: dagstar 2010-09-14 19:33
Kiedy staram się sobie przypomnieć jak to się wszystko zaczęło sięgam pamięcią do marca 2009 roku.
Właśnie wtedy jako 44-letnia niepracująca kobieta, mama siedmiorga dzieci (od studenta do trzylatka ) zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę chciałabym już zacząć robić coś innego niż tylko zajmowanie się domem.
Mój najmłodszy synek, mający trzy latka Franek, został więc zapisany do przedszkola, a ja podjęłam próbę znalezienia pracy. Tylko co mogłam znaleźć, skoro przed urodzeniem dzieci- jeszcze jako studentka-pracowałam jedynie na zlecenie jako lektor języka angielskiego, a od tej pory minęło 20 lat?
Myślałam o pracy w sklepie, jednak obciążenie godzinowe i praca zmianowa nie dawały się pogodzić z potrzebami mojej licznej rodziny. Sprawa zresztą sama utknęła w „martwym punkcie”, kiedy okazało się, że podanie o przyjęcie Franka do przedszkola zostało odrzucone ze względu na ilość zgłoszonych dzieci.
I znowu byłam „w kropce”. Co robić? Czy przestać myśleć o pracy?
Mój mąż (prowadzący własną działalność gospodarczą w zakresie produkcji elementów i mebli stalowych) zaproponował mi otwarcie sklepu internetowego i sprzedaż produkowanych przez niego wyrobów. Taka praca – jak twierdził-da się pogodzić z prowadzeniem domu i opieką nad dzieckiem. Postanowiłam spróbować. Przeglądając zasoby Internetu i zbierając wiadomości na temat tworzenia witryny sklepu trafiłam na konkurs ogłoszony przez jedną z firm kosmetycznych, a dotyczący hasła reklamowego ich perfum. Coś zaświtało mi w głowie i pod wpływem impulsu wysłałam swoją propozycję. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu po około dwóch tygodniach otrzymałam maila z gratulacjami i wiadomością o przyznanej nagrodzie, a następnie paczkę zawierającą kosmetyki o jakich – ze względów finansowych – mogłabym przedtem tylko pomarzyć.
I tak się zaczęło. Wysyłałam mailem kolejne slogany reklamowe, pomysły na scenariusze reklam, opowiadania, zdjęcia i filmy – a odzew był spory. W ciągu roku otrzymałam ok. osiemdziesięciu nagród, w tym nowoczesne sprzęty kuchenne, opłacony kurs prawo jazdy, kamerę, genialny aparat fotograficzny, wycieczkę marzeń czy złotą biżuterię.
Pewnie zajmowałabym się tym dalej, gdyby nie fakt, że jedna z firm postanowiła, iż nagrodę wręczy mi osobiście prezes zarządu. Pani prezes przyjechała do mnie z nagrodą i gratulacjami, a kiedy opowiedziałam jej trochę o moich internetowych zmaganiach konkursowych i pokazałam moje prace, zaproponowała , abym zrobiła projekt kampanii reklamowej dla nowej linii herbaty, którą maja promować. Byłam zaskoczona, ale podjęłam wyzwanie i …wydarzył się cud – mój projekt jest obecnie w stadium realizacji.
Po tym zwycięstwie postanowiłam stworzyć swoje port folio i rozesłać je drogą mailową do różnych agencji reklamowych. I tu kolejny cud – moją pracą zainteresowała się niewielka agencja z Torunia. Obecnie wykonuję dla nich kolejne zlecenie i czuję się z tym wspaniale.
Posługując się Internetem pracuję w domu, opiekuję się Frankiem i realizuję swoje marzenia.
napisał/a: eveline22 2010-09-14 19:54
Zacznę od tego że w wieku 19 lat urodziłam córkę,mieszkaliśmy kątem u teściowej swoja maleńką kawalerkę remontowaliśmy,mój jeszcze wtedy narzeczony nie pracował,brakowało na życie a co dopiero do remontu,wieczne kłótnie z teściową...
Przeprowadziliśmy się już na swoje córka rosła ciągle nam brakowało pieniędzy,znalazła się praca,skromny ślub,garstka gości,obiad weselny.Wszyscy nam mówili kiedy drugie dziecko,no ale po co mieszkamy w maleńkiej kawalerce więc nie pomieścimy się.Zaczełam brać tabletki antylkoncepcyjne.Po prawie 3 latach brania pigułek jak nigdy zapragnełam mieć drugie dziecko a najlepiej bliźniaki no ale cóż nadal mieszkamy w kawalerce pieniędzy malutko,na czynsz nie wystarcza...a co tam tak zarzekałam się że już nigdy nie będę miała dzieci,wstawanie w nocy,ząbkowanie,kolka,cholera ja chcę drugie dziecko!! W między czasie mąż stracił pracę wpadliśmy na pomysł założenia własnego biznesu,po roku przeprowadziliśmy się z kawalerki do 4 pokojowego mieszkania na przepięknej,cichej dzielnicy,jeden samochód,drugi,trzeci wreszcie nowy z salonu,drogie ubrania,perfumy.W ciąże nadal nie zaszłam,więc wypadałoby się wybrać do lekarza,przepisał leki,monitoring cyklu,po kilku miesiącach intensywnego leczenia skierował nas do kliniki leczenia bezpłodności.Ja już nie moge patrzeć na kobiety w ciąży,na bobasy w wózkach,nie mogę czytać o porzuconych noworodkach bo rozszarpałabym te paskudne babska,Boże czemu jesteś taki niesprawiedliwy?! Jednym dajesz mimo tego że nie chcą-wyrzucają...a mi....łzy same płyną.Dobijają mnie te ciągłe pytania córki "mama kiedy będziemy mieć bobaska,masz już bobaska w brzuszku?"Najgorsze jest podczas obiadu rodzinnego"Dlaczego nie jesteście we czworo? Macie już wszystko czemu jeszcze nie doczekałam sie wnuka?"
W klinice padło podejrzenie guza mózgu,mężowi jeszcze nie powiedziałam...i nie prędko to zrobię
[ATTACH]36408[/ATTACH]
napisał/a: cecilee 2010-09-14 20:01
Czym w ogóle jest każda historia?
Czym innym jak nie samym życiem...
Na swojej drodze spotykamy różnych ludzi - dobrych i złych. Musimy stanąć twarzą w twarz z różnymi wyzwaniami dnia codziennego. No właśnie - musimy. Wymaga się od nas pełnego perfekcjonizmu - w pracy, w domu, w grupie towarzyskiej. Mamy być uśmiechnięci i zawsze gotowi do służenia pomocą. Moje doświadczenia z okresu ciąży potwierdzają jak bardzo mylne jest dążenie do bycia idałem. Uważam, że to właściwie jest niemożliwe. Zacznijmy od początku. Na pierwszym roku studiów zaszłam w ciążę i mój świat wywrócił się do góry nogami. Cóż...wszędzie czułam się niezwykle dziwnie i miałam wrażenie, że ludzie mnie natarczywie obserwują. Czułam na sobie myśli innych osób "Taka młoda, a już z brzuchem", albo "Mamy XXI wiek, a nadal taka ciemnota". To było dla mnie okropne. Po drugie okazało się, że początki ciąży wiązały się z wielkimi zmianami nastroju - od stanu euforii aż po złość, smutek przygnębienie. Myślałam "Co ze mnie będzie za matka skoro odczuwam negatywne emocje wobec nienarodzonego dziecka". Bałam się własnych myśli i chciałam od nich uciec. Nikomu nie przyznałam się do własnych obaw, bo czułam najzwyklejszy w świecie wstyd. A szkoda, bo wiele miesięcy później dowiedziałam się, że byłam tylko jedną z wielu kobiet, które obawiają się nadejścia małej istoty. To przecież typowe myślenie w ciąży, które mija, kiedy tylko na świecie pojawi się mały człowiek.
I stało się - narodził się najcięższy na oddziale chłopiec, który od razu zawładnął sercami całej rodziny. Pierwsze dni tuż po moim cesarskim cięciu wprawiały mnie w euforyczny stan. Doskwierał mi ból świeżej rany, ale w sercu miałam wszystkie kolory tęczy! To było niesamowite uczucie.
Niestety, kiedy wróćiłam z dzidziusiem do mieszkania rodziców męża, to zrozumiałam, że czuję się fatalną matką. Każdy jęk mojego synka udowadniał mi moje głupie teorie. W dalszym ciągu uważałam się za beznadziejną i niekompetentną matkę i znajdowałam tysiące powodów by siebie jeszcze bardziej zasmucić. "Nie mogę być dobrą matką, bo jestem za młoda" lub "Nie mogę być dobrą matką, bo zbyt dużo myślę o samej sobie", "Nie jestem dobrą matką, bo jak wstaję w nocy do synka, to jestem przygnębiona". Nawet nie wiem kiedy zapędziłam się za daleko i byłam święcie przekonana, że ktoś powinien mi odebrać dziecko. Jednak we właściwej chwili spotkałam na swojej drodze właściwą kobietę, panią Martę, która pomogła mi wyjść z tych całych opresji. Potrzebowałam bardzo dużo czasu aby zrozumieć, że matką nie jest się dla kogoś, tylko matką się jest dla dziecka. Ponadto bycie mamą nie musi równać się z brakiem czasu tylko i wyłącznie dla siebie. Wręcz przeciwnie - warto dbać o siebie także wtedy, kiedy obok nas jest maleńki człowiek i oczywiście mężczyzna. Spełnienie marzeń jest dla każdego z nas czymś innym. Bynajmniej by osiągnąć zamierzone cele warto żyć w zgodzie z własnymi myślami. One nie mogą zburzyć naszego świata. Bądźmy sobą w każdej sytuacji i przede wszystkim nie żyjmy dla kogoś, nie zakładajmy masek. Marzenia bowiem są prawdziwe wtedy, kiedy my sami jesteśmy prawdziwi i w pełni świadomi samych siebie.
napisał/a: kwoloch 2010-09-14 21:48
"HISTORIA CAŁA O POZNANIU MICHAŁA"

Dawno, dawno temu,
a może tylko rok,
zdobyłam się na pewien
jakże nierozważny krok

Zaczepiłam w sieci chłopaka,
a nazywał się Michałek,
odtąd zawsze od rana
rozmawiamy dni całe.

No, może na początku
trochę nam nie szła rozmowa,
lecz pojawiło się tyle wątków
że fakt ten szybko się chowa

Tak było przez pewien czas
aż powstał pomysł nowy,
że Michał odwiedzi mnie
by zaznać na żywo rozmowy

Szukałam Go na dworcu,
wyżej wspomnianego Michaśka,
a kiedy znalazłam w końcu
powiedział do mnie: "Kaśka?"

Nie było to wcale ostatnie
nasze wspólne spotkanie,
teraz dopiero się zacznie
mili Panowie i Panie

Parę miesięcy potem
Michał miał pomysł nowy,
a że miałam ochotę
odmówić nie przyszło mi do głowy

Zaprosił mnie bowiem do domu,
taki z niego łaskawca
a ja nie mówiąc nic nikomu
pojechałam do Bolesławca

Przedstawił mnie nawet gościom,
a były to urodziny Misia
które z wielką przyjemnością
wspominam do dzisiaj

Potem miał być moim kolegą z pracy,
lecz się nie udało
i dobrze bo nie wszyscy faceci są tacy
i zaraz by mi Go jakieś dziewczę porwało

I wreszcie zaprosił mnie na koncert
więc pojechałam z ochotą wielką,
faktycznie miałam wtedy niezłe przeboje
a nocą znęcaliśmy się nad Martini butelką

A kiedy nie miałam z kim pójść na wesele,
wtedy pewien Pan Michałek
zgodził się nie mówiąc wiele,
za co Mu będę wdzięczna życie całe

Bawiłam się z Nim bosko,
tańczyło mi się bajecznie,
dbał o mnie z wielką troską
abym się czuła bezpiecznie

O naszym pobycie nad morzem
mogłabym napisać epopeję,
albo powiedzieć dzięki Ci Boże,
że mi znów dałeś nadzieję

A oto zwrotki nowe
Bo życie dalej się toczy
Miś dalej traci dla mnie głowę
I dalej patrzy mi w oczy

W Sylwestra roku pewnego
na ośnieżonym chodniku
zapytał czy żoną zostanę Jego
i czy będziemy mieć dzieci bez liku.:)

Zgodziłam sie na prośbę Michała
i chęć moja była szczera
nie pozwolę by go dostała
jakaś Renata czy Wiera.:)

Niedługo potem Michała
na Śląsk wezwała praca
radość to była niemała
mieć przy sobie swego szaca

I choć nie potoczyło się wszystko
tak jakbyśmy tego chcieli
to dziś mamy do siebie blisko
bo Miś łoże ze mną dzieli

I tak z tego dzielenia
pewnego dnia upalnego sierpnia
wszystko nagle się zmienia
pojawia się na świecie nasza królewna

Nie wszystko było jak w bajce
Maluch mocno dał się we znaki
lecz czy to jest aż tak ważne?
dziecko to przecież skarb taki.

Czekaliśmy na nią tak długo,
na te dwie blade kreseczki
aż objawiła się cudem
i dziś śpi obok w łóżeczku

To wszystko co było przed Nią
w sekundzie znaczenie straciło
to co jest teraz i będzie
jest naszym wszechświatem, RODZINĄ.
napisał/a: Aleks21 2010-09-14 23:42
Miałam 13 lat. Z powodu nowotworu, na szczęście niezłośliwego, usunięto mi jajnik oraz pobrano wycinki z drugiego. Wtedy to nie miało dla mnie aż tak wielkiego znaczenia, w wieku nastu lat dzieci nie planowałam. Wyszłam za mąż, skończyłam studia, miałam własne M. Zaczęliśmy starania o dziecko. Pełni obaw nastawiliśmy się na długą drogę, walkę o macierzyństwo. I o dziwo - udało się przy drugim podejściu! Gdy test pokazał dwie kreseczki nie wierzyłam własnym oczom. Razem z mężem płakaliśmy ze szczęścia. Dni mijały, czułam się bardzo dobrze, rodzice nam kibicowali. Poszłam na usg, wszystko było w porządku. Dostałam nawet pierwszą "fotkę" dziecka, która od razu wylądowała w naszej rodzinnej kronice. Śledziłam fora ciążowe, myśleliśmy nad ustawieniem łóżeczka, kolorem wózka. Ot, po prostu zwykłe dylematy młodych rodziców ;) Zbliżał się termin kolejnej wizyty u ginekologa. Umówiłam się z mężem, iż najpierw ja wejdę na badania a później poproszę go jak aby pokazać dziecko na usg, aby też usłyszał bicie malutkiego serduszka. W gabinecie doktor z uwagi na wczesny etap ciąży zaproponował najpierw usg ginekologiczne, ponieważ dzięki temu będzie wszystko lepiej widać. I ... nie było nic widać :( Ciąża się zatrzymała, echa serca brak... Łzy same mi płynęły. Lekarz umówił termin zabiegu a ja... musiałam wyjść z gabinetu i spojrzeć w oczy mężowi. Nawet jak teraz to piszę to płaczę :( Mój M na mój widok od razu wstał chcąc wejść do pomieszczenia a ja... po prostu wybiegłam do samochodu... Już wiedział co się stało :(
Szok, niedowierzanie, depresja... Nie wiem jak przeżyłam tamte dni. Wiedziałam jedno - chcę być w ciąży!!
Minęły trzy miesiące. Znów dwie kreski... i plamienie... i pewność, że sytuacja się powtórzy. Szłam na usg jak na wyrok. A tam... maleństwo rośnie :)) I rosło dalej. A ja nadal nie wierzyłam, że to jest możliwe, że się udało. Bałam się wierzyć. Dopiero krzyk małego na sali porodowej uświadomił mi, że moja bajka ma szczęśliwe zakończenie. Jestem mamą!!
Swoją historią chciałabym podnieść na duchu kobiety, które przechodzą przez to samo co ja przeszłam. W jakimś programie jedna z celebrytek powiedziała, że dzieci nie odchodzą od nas na zawsze, one tylko zmieniają termin swojego przyjścia na świat! I tego należy się trzymać. Jedyne co mogę jeszcze dodać, to fakt, iż rok po narodzinach synka ponownie ujrzałam dwie wymarzone kreseczki na teście, a teraz... moja córeczka ma już trzy miesiące a synek, dwulatek tylko kombinuje jak by tu jej wejść do wózka :)) Marzenia się spełniają, warto w to wierzyć!

napisał/a: migotka69 2010-09-15 09:41
Zawsze marzyłam aby przestać być "Czarną owcą" w rodzinie. Fakt z trójki dzieci moich rodziców to ja - najmłodsza i jedyna dziewczyna, dawałam im największy "wycisk". Jako nastolatka byłam nie do okiełznania i jak kot chodziłam swoimi ścieżkami. Moi dwaj starsi bracia - poukładani, z dobrymi ocenami a potem na dobrych uczelniach, a ja?? Ja miałam inne plany, a raczej nie miałam ich w cale, żyłam z dnia na dzień, nie przejmując się jutrem, wieczna wagarowiczka nie chcąca iść na studia "podpowiadane" przez rodziców. Moi rodzice rwali włosy z głowy a moja osoba spędzała im sen z powiek. I znów jak kot poszłam swoją drogą, tą która odpowiadała mnie a nie innym. Zamiast na studia poszłam do studium, co śmiało można rzec rozgniewało mojego tatę. W tym momencie pojawiły się moje marzenia i cele. Wybrany kierunek tak mi się spodobał, że po skończeniu studium poszłam na studia. Bardzo chciałam skończyć szkołę, podjąć prace, założyć rodzinę i mieć córeczkę Zuzię. Jeszcze w czasie nauki w studium zaczęłam być niezależna finansowo (no może nie do końca ale na tyle na ile pozwalała mi szkoła). Po uzyskaniu tytułu technika stwierdziłam że to za mało, chciałam mieć magistra. Podjęłam wić wszelkich starań aby ten cel osiągnąć. Niestety ze względów finansowych nie mogłam podjąć studiów dziennych więc poszłam na wieczorowe licencjackie. W międzyczasie poznałam miłość mojego życia i tak pod koniec pierwszego roku studiów założyłam rodzinę. Moje marzenia zaczęły się spełniać :) Miałam pracę rodzinę i dom, tylko ta rodzina taka nie pełna była :/ podjęliśmy więc z mężem decyzję o dziecku. Do końca ciąży nie wiedzieliśmy czy będzie chłopczyk czy dziewczynka. Każdy mówił będzie chłopak, chodzisz na chłopaka, a ja w głębi duszy wierzyłam że na świecie pojawi się moja wymarzona córeczka której dam na imię Zuzanna. Nie da się opisać mej radości kiedy położna położyła dzieciątko na mym brzuchu i powiedziała "Gratuluję ma pani córeczkę" Nie uwierzyłam, ponieważ nasza córeczka urodziła się 1 kwietnia i obawiałam się, że personel zrobił mi kawał, nie wierzyłam że spełniło się moje kolejne ogromne marzenie. Uwierzyłam dopiero jak sama sprawdziłam. Rzeczywiście!! Urodziła się moja ukochana wymarzona Zuzanna!! Niestety moja euforia została szybko przerwana. Pojawiły się u mnie komplikacje, nie miałam pokarmu a Zuzanka miała żółtaczkę. Tak więc zamiast 3 dni spędziłyśmy w szpitalu prawie 2 tygodnie. Po powrocie do domu też nie było kolorowo, bo nasza córeczka miała straszne kolki. Ona strasznie się męczyła a ja byłam bezradna i wycieńczona. Sił dodawało mi moje motto "Kto da radę jak nie ja!!?? Z dnia na dzień był coraz lepiej po 6 miesiącach kolki ustąpiły i w pełni mogliśmy się cieszyć sobą. Ja dzięki pomocy mamy i męża nadal kontynuowałam naukę. Kiedy Zuzanna miała 8 miesięcy okazało się że jestem w ciąży. Byłam załamana, miałam wizje kolejnych problemów, braku pokarmu i kolek. Zadawałam sobie pytanie, jak to się mogło stać?? Przecież brałam tabletki antykoncepcyjne!! Byłam przerażona, że mogły one wpłynąć na rozwój naszego dziecka. Kiedy byłam w 7 miesiącu ciąży obroniłam pracę licencjacką i pojawił się dylemat czy iść na SUM?? Czy dam radę?? Postanowiłam że spróbuję i złożyłam podanie na uczelnię która niestety była oddalona o ponad 300km od mojego miasta. W 8 miesiącu ciąży miałam wypadek komunikacyjny. Znów zaczęłam drżeć o zdrowie mojej córeczki - tym razem chciałam znać płeć. Nino zapewnień lekarza obawiałam się czy te wszystkie wydarzenia nie miały wpływu na jej zdrowie. Nie miałam pewności czy zacząć te studia, wszyscy mi odradzali mówili że odchowam dzieci i skończę naukę, a mnie jednak coś pchało do przodu i mówiło "Dasz radę", w moich przekonaniach wspierała mnie ciągle moja ukochana MAMA 6 września 2006r na świat przyszła nasza druga córka. Małgorzata mimo wszystkim wydarzeniom była zdrowa. Znów zaczęłam rozmyślać czy zaczynać studia, czy dam radę w końcu to AWF na którym trzeba się wykazać dużą sprawnością fizyczną. Mój mąż był bardzo przeciwny, twierdził, że powinnam zostać z dziećmi. Ja jednak zdecydowałam inaczej. Miesiąc po porodzie rozpoczęłam naukę. Nie był mi łatwo. Co weekend musiałam być w Katowicach, a na tygodniu całe dnie poświęcałam córeczkom. Na naukę miałam czas w nocy i w czasie jazdy na uczelnię. Mąż nie ułatwiał mi sprawy, dawał widocznie do zrozumienia że nie popiera mojej decyzji. Pomagała mi jedynie Mama, która zajmowała się dziewczynkami kiedy ja jechałam na uczelnię. Za każdym razem kiedy było mi ciężko i widziałam "niezadowolenie" rodzinny powtarzałam sobie że dam radę, pokażę wszystkim że mimo ich niezadowoleniu osiągnę cel, powtarzałam sobie "Kto da radę jak nie JA!!". I dawałam radę wszystkie egzaminy zaliczałam w zerowym terminie i na przekór moim przeciwnikom skończyłam studia jako jedna z 10 najlepszych studentek na roku! Byłam i nadal jestem z siebie dumna. Nie dość że pokazałam wszystkim że potrafię, że nie jestem "czarną owcą w rodzinie" to jeszcze spełniłam swoje marzenia! Mam wymarzoną rodzinę, dwie wspaniałe córki, męża który z czasem zrozumiał moją decyzję i przyznał że mnie podziwia za moje zawzięcie w dążeniu do celu. Teściowa, która potępiała moje działania też zaczęła patrzeć na mnie w innym świetle. A ja?? Ja też jestem z siebie dumna! Bo mam ku temu powody, bo "Kto da rade jak nie ja??!!" :)
Tak więc dziewczyny nie dajcie się przeciwnością losu! Życzę Wam wszystkim wytrwałości w dążeniu do celu.
napisał/a: jorunn2010 2010-09-15 09:43
Razem z mężem skończyliśmy studia, dostaliśmy pracę, kupiliśmy mieszkanie. Zaczęliśmy nowe życie w Wielkim Mieście. Hałas, pośpiech, stres. Udzielała nam się coraz większa nerwówka; ciężko było nadążyć z odbieraniem brzęczących telefonów, czytaniem maili, a tu jeszcze przegląd samochodu, załatwienie kablówki itp. Kiedyś podczas rozmowy oboje zamarzyliśmy o innym życiu - takim "niedzisiejszym". Postanowiliśmy wstąpić do drużyny odtwórstwa historycznego i w ten sposób staliśmy się wczesnośredniowiecznym małżeństwem! Zmieniły się priorytety, życie nabrało innego smaku. Zaraz po pracy wskakujemy w samodzielnie uszyte giezła, zrzucając garnitury i garsonki; na obiad przygotowujemy jadło wedle najstarszych przepisów, zamiast odgrzewać wczorajszą pizzę. Już nie chodzę na pilates, tylko na treningi walki mieczem i strzelania z łuku. Sama wyrabiam biżuterię, do poduszki czytam skandynawskie sagi. Nasze wakacje to już nie Teneryfa, Majorka czy Kreta - ale Wolin, Rynia, Grzybowo. Tam spotykamy ludzi podobnych do nas. Ludzi żyjących na przekór swoim czasom. Mających cel. Szczęśliwych. Codzienność wymaga od nas korzystania z komputera i telefonów, ale mamy tą swoją furtkę. Kiedy pojawia się kryzys, jedziemy na pobliski gród, siadamy w drewnianej chacie i rozmawiamy o tym, co najważniejsze. Bo miłość jest ponadczasowa, przekracza wszelkie bariery, epoki. Cofając się dziesięć wieków wstecz, zrobiliśmy wielgachny krok DO PRZODU!
justimic
napisał/a: justimic 2010-09-15 11:57
Marzenia... któż ich nie ma... chyba każdy z nas o czymś marzy:)

Moja historia jest o marzeniu, które się jeszcze nie spełniło... ale staram się jak mogę każdego dnia, by tak się właśnie stało...

Urodziłam się ponad trzydzieści lat temu, dostałam 2 punkty na 10, bo jeszcze biło moje serduszko, resztę oceniono na 0. Zawsze byłam dzieckiem o bardzo słabej odporności. Rodzice szybko dowiedzieli się, że jestem też alergikiem na mnóstwo rzeczy.
Odkąd pamiętam brałam jakieś leki, musiałam uważać na to co jem. Przez okrągły rok pokasływałam i miałam katar. Każda próba nowego kosmetyku kończyła się alergią.
Jako dziecko najbardziej cierpiałam z tego powodu, że nie mogłam się przemęczać, leki mnie osłabiały a ciągła niedrożność dróg oddechowych spowodowała małą wydolność płuc i częste krwotoki z nosa. Inne dzieci biegały, skakały, chodziły na basen, ćwiczyły na wf-ie a ja tylko się temu przyglądałam i im zazdrościłam. Marzyłam by być taka jak one i móc robić to co one.

Jako nastolatka "wyrosłam" z wielu alergii i na szczęście moje życie wyglądało całkiem normalnie. Jeść mogłam praktycznie wszystko. Niestety alergia wziewna wciąż była ze mną. Ale nauczyłam się już z nią żyć. Wiedziałam już, że zawsze będę bardziej podatna na wirusy i dłużej będę wychodzić z najgłupszego przeziębienia. Wśród dostępnych marek kosmetyków i chemii znalazłam to, czego mogłam używać bez obaw o swoje zdrowie i wygląd skóry.

Niestety w ciąży z córką znów wszystko powróciło. Tym razem najbardziej dokuczała mi alergia pokarmowa, która została ze mną do dziś. Żyjemy tak sobie razem już ponad dekadę. Oczywiście codziennie marzę, by być zdrową i móc wszystko jeść. By nie musieć brać codziennie garści leków i witamin, żeby w miarę normalnie funkcjonować.
Najgorszy jest fakt, że przez ten czas z roku na rok coraz więcej produktów musiałam wykluczyć, bo alergia się nasila i postępuje. Żywność jest tak modyfikowana, że coś co nie szkodziło mi rok temu, teraz szkodzi i chociaż wciąż jestem na diecie eliminacyjnej trudno przetrwać dłuższy okres czasu bez leków. Jednak medycyna idzie do przodu i może pewnego dnia będzie można precyzyjnie określić mimo leków każdy alergen.
Tak bardzo chciałabym by wyleczono mnie z tej alergii i bym mogła normalnie żyć.

Na co dzień żyję prawie normalnie. Mam męża i wspaniałą córkę (niestety też alergiczkę ale na szczęście w bardzo małym stopniu). Zajmuję się tym, czym każda żona i matka. Nauczyłam się gotować potrawy, których nawet nie wolno mi kosztować, nauczyłam się robić przyjęcia z pysznymi daniami, których nie jem, nauczyłam się robić zakupy na wygląd i dotyk. Codziennie myślę, że chciałabym zjeść to czy tamto, najbardziej brakuje mi owoców i warzyw. Czasami śnią mi się soczyste pomarańcze. Uwielbiałam ich smak i zapach i do dzisiaj go pamiętam. Może kiedyś będę mogła je jeść...

A tymczasem uśmiecham się, bo jak ktoś kiedyś napisał:
"Uśmiech to magia... Powstaje z niczego, a potrafi zdziałać cuda..."

napisał/a: ~w17865 2010-09-15 12:02
Po rozstaniu z moim narzeczonym świat mi się zawalił. Miałam plany marzenia oczekiwania i nagle wszystko prysło jak za dotknięciem różdżki. Lecz uświadomiłam sobie, że nie ma co czekać na ludzi aż coś zrobią za mnie. Że sama muszę wziąć się za swoje życie. Takie czekanie nie wiadomo na co na kogo nic nie wnosi do mojego życia. Takie czekanie jest tylko złudną nadzieją, która wydaje nam się że trzyma nas przy życiu, a tak naprawdę nic nie zmienia i nie wnosi. Na wakacje w sierpniu tamtego roku wyjechałam do Turcji. Pewnego dnia pojechałam na wycieczkę do sąsiedniego leżącego miasta, gdzie poznałam Rashida. Spędziliśmy razem całe wakacje. Na początku traktowałam go jak dobrego przyjaciela. Stale przy mnie był, odczytywał moje potrzeby sprawiło że obdarzyłam go zaufaniem i pokochałam. Jednak jak wiadomo wszystko co dobre szybko się kończy. Tak samo jak pobyt w Turcji. Trzeba było odpowiedzieć sobie na najtrudniejsze pytanie: i co dalej? Żadne z nas nie traktowało tego co się wydarzyło jako wakacyjną przygodę. Postanowiliśmy rozpocząć wspólne życie. Jednak kiedy nastąpił dzień odlotu, Rashid kupił bilet tylko dla siebie do swojego rodzinnego domu. Mnie to wszystko przerażało, wspólne życie, mieszkanie z dala od mojej rodziny przyjaciół, zaakceptowanie innej kultury, religii było dla mnie jak skok nad przepaścią. Jednak silniejsza była myśl że on – osoba którą kocham odleci i że już nigdy go nie zobaczę. Ja będę dalej żyła w Polsce a on u siebie. Więc kupiłam bilet. Postawiłam wszystko na jedną kartę. Zaskoczona byłam że tak serdecznie przyjęli mnie jego rodzice i uspokoiły się moje obawy dotyczące zetknięcia się z inną tak różną od mojej kulturą. Gdy poznałam tą kulturę już nie miałam żadnych obaw, piękne widoki, bogactwo owoców, kolorowe suknie, kobiety tańczące w rytmie salsy. Wszystko to było jak piękny sen. Podczas jednego ze spacerów po plaży nad brzegiem Zatoki Meksykańskiej Rashid podarował mi kokos, w którym był pierścionek zaręczynowy. To był mój najszczęśliwszy dzień w życiu.
Jesień tego roku jest piękna. Słońce rozświetla żółte czerwone liście. Lecz nie zwracam na to uwagi liczył się śmiech, radość i dobra zabawa. I my jesteśmy szczęśliwi. Jesteśmy małżeństwem od kilku miesięcy i mieszkamy w Polsce. Spełniać marzenia należy samemu- tylko wtedy ma się pełną satysfakcję, radość, szczęście. Jeśli zaś czekamy aż ktoś to zrobi za Nas to możemy się nie doczekać. Należy walczyć z przeciwnościami losu i robić wszystko by być szczęśliwą osobą.
napisał/a: basiula1 2010-09-15 13:12
W wieku 60 lat przeszłam na emeryturę , niedługo potem nagle zmarł mi mój ukochany mąż .Ta wiadomość spadła na mnie jak grom z jasnego nieba !
Tęskniłam bardzo , tego bólu nie dało się opisać , czułam się jakbym wypadła z pędzącego pociągu , do którego nie ma powrotu.Strata najbliższej osoby sprawia ból, który zżera od środka z którym nie mogłam sobie poradzić . Codziennie płakałam ....
Monotonia mnie zabijała ...a wszystkie dni były dla mnie takie same .
Po kilku miesiącach od mojej osobistej tragedii ,odwiedziła mnie koleżanka z dawnych lat . Porozmawiałyśmy sobie ,a ja zwierzyłam się jej mówiąc jak bardzo mi ciężko .Dodała mi otuchy ,powiedziała że radość życia można znaleźć pod warunkiem że choć na chwilkę zapomnę o swoim bólu i spróbuję być aktywna i kreacyjna .Choć nie było to łatwe wzięłam się w garść ! Zaczęłam patrzeć w przyszłość !
Zapisałam się do klubu seniora ,tam poznałam nowych ludzi , zawarłam nowe przyjaźnie :)
Zaczęłam poważnie zastanawiać się nad wieloma sprawami .Zainteresowałam się wolontariatem ,pomaganiem innym ludziom.
Spróbowałam na nowo odbudować swoje marzenia i postawić nowe cele .
Każdy najmniejszy sukces wzmocnił moją wiarę we własne siły .Za pomocą przyjaciół zrobiłam remont w mieszkaniu . Kolor w pokoju z beżowego przemalowałam na żółty ! poczułam się radośniej i zaczęłam czuć że żyję !
Rozpoczęłam pisać pamiętnik , opisuję w nim ważniejsze i ciekawsze wydarzenia w moim życiu :)
Spełniam swoje marzenia ! podróżuję po naszym pięknym kraju !kupiłam aparat fotograficzny by uwiecznić piękne momenty z tych podróży :)
Z wnukami chodzę na grzyby do lasu :) wspólnie jeździmy na wycieczki rowerowe .
Na jednej z nich poznałam pana Krzysztofa :) spotykamy się , wspólnie chodzimy na spacery , do kina .
Między nami zrodziła się prawdziwa przyjaźń a może coś więcej.....
Ludzie mówią że na miłość nigdy nie jest za późno ....
Dziś inaczej patrzę na życie , nadszedł optymizm i wiara w lepsze jutro......
napisał/a: inia 2010-09-15 16:13
W styczniu 2006 roku moje życie odmieniło się na zawsze, z powodu splotu różnych wydarzeń zapadłam na depresję. Nikt nie umiał mi pomóc, tabletki nie pomagały, a ja wszystko widziałam w czarnych kolorach. Nie potrafiłam oddychać spokojnie, nie potrafiłam przejść przez dzień bez płaczu, nie czytałam książek, nie oglądałam Tv, nie robiłam nic. Koszmar zdawał się nie mieć końca, co dzień obiecałam sobie, że od jutra będzie inaczej, od jutra będę szczęśliwa. Tak minął rok, rok , który najchętniej wymazałabym z pamięci, rok niekończącej się udręki, smutku, zamartwiania. Kolejny minął bardzo szybko, starałam się podnieść , było ciężko, ale nie miałam odruchów wymiotnych ze strachu, ze strachu, którego przyczyny nie znałam. Czas goi rani, to powiedzenie sprawdziło się w moim przypadku, choć myślałam , że to tylko puste słowa. Z każdym miesiącem czułam się coraz lepiej, zaczęłam powoli się otwierać na ludzi. Poznałam fantastycznego faceta, który potrafił przejść ze mną przez moje humory i stany lękowe. Zaczęłam myśleć o dziecku i o powolnym powrocie do rzeczywistości. Dziś na górze śpi mała córeczka, moje oczko w głowie i powód do uśmiechu, bez względu na okoliczności. Stany lękowe minęły bezpowrotnie a ja znów mogę cieszyć się życiem i czerpać z niego pełnymi garściami. Po burzy wyszło słońce