Konkurs "Moja piękna historia"

ulmich
napisał/a: ulmich 2010-09-24 11:37
Magiczna moc marzeń ! wystarczy tylko chcieć !
Dwa lata temu straciłam pracę .Pracowałam w jednej firmie 10 lat na stanowisku księgowej.
Praca ta dawała mi wiele radości i satysfakcji .Wiadomość o jej utracie wywołała we mnie smutek i przygnębienie "zabrano mi chęć do życia"
Bezrobocie było w moim życiu bardzo trudnym okresem .Nie mogłam tez liczyć na niczyje wsparcie .
Moja stabilizacja finansowa i emocjonalna legła w gruzach.
Bezradna siedziałam przez dwa miesiące w domu .Nie miałam ochoty na kontakt z rodziną i znajomymi.Całymi dniami rozpamiętywałam o straconej pracy.
Pewnego dnia mnie olśniło i obudziła się we mnie dawna "JA"
Nie mogłam więcej użalać się nad sobą ! Pomyślałam że trzeba wziąć się w garść i iść dalej ! Straciłam pracę ale nie straciłam swoich atutów i doświadczenia .
Zaczęłam patrzeć w przyszłość a nie przeszłość ! Marzyłam o nowej pracy !
Rozesłałam CV do firm w których zawsze chciałam pracować .Zadbałam o swój wizerunek i edukację .
Odwiedziłam fryzjera ,kupiłam nowy ciuch .Zapisałam się na kurs angielskiego.
Niestety moje marzenie o nowej dobrze płatnej pracy się nie spełniały .Żadna z firm nie była mną zainteresowana . Znowu powrócił lęk i brak wiary w siebie.
Pewnego dnia idąc ulicą zauważyłam napis na witrynie sklepowej :"Lokal do wynajęcia "
Od tamtej chwili zaczęłam myśleć o swojej działalności .Przecież cały czas w głębi duszy marzyłam o własnym biznesie :) !
Postanowiłam otworzyć second hand !
Mój sklepik cieszy się powodzeniem :) ! Uwierzyłam w siebie ! odzyskałam spokój ducha!
Dziś wiem że mieć marzenia to nie tylko posiadać wyobraźnię, mieć marzenia to chęć ich spełniania i poświęcenia wiele, aby się ziściły :)
napisał/a: Motylek09 2010-09-24 15:26
Napisz na naszym forum prawdziwą lub wymyślona historię o marzeniach i do dążeniu o nich, pokonywaniu własnych słabości i sukcesie, która będzie inspirująca, motywująca do działania i doda innym wiary, że każdy z nas ma nieograniczone możliwości. Wystarczy chcieć.

Już jako mało dziewczynka zawsze uwielbiałam puszczać latawce, gdzie wspólnie wraz z koleżankami i kolegami przygotowywaliśmy je. Mielismy swoje zwariowane pomysły na kolorowe latawce. I choć przygotowanie takie latawca było bardzo pracochłonne, to jednak dawało nam wiele satysfakcji. Wszystkie nasze latawce były piękne, kolorowe, po prostu wyjątkowe! Gdy już były gotowe pozostało nam czekać na odpowiedni wiatr...a później ta niebywała
radość gdy latawiec unosił się wysoko! Już wtedy marzyłam o tym, by poczuć się jak ten latawiec wznoszący się ku górze...
Moim marzeniom by znaleźć się w powietrzu nie było końca, latawce, motyle stały się moją pasją.
Lata mijały a ja nie mogłam zrealizować swojego marzenia, a przecież zawsze marzyłam by choć na chwilę tak jak ten latawiec z lat dziecięcych zachłysnąć się powietrzem i poczuć na sobie ten wiatr... zapragnęłam lotu balonem,
który sprawiłby, że wraz z oderwaniem się kosza od ziemi, oderwać się na chwilę od tego zamętu, panującego kłamstwa, zła, pogoni za obłudną mamoną, chciałam oderwać się od wszystkich ziemskich spraw i poczuć się raz w życiu naprawdę wolna, zachłysnąć się powietrzem, nasycając pięknem natury.
Marzenie do którego uparcie dążyłam spełniło się kilka lat temu - tam wysoko stojąc w tym wielkim koszu poczułam, że stoję we właściwym miejscu, powróciły wspomnienia z dzieciństwa.
I tak jak w piosence Urszuli "Dmuchawce, latawce wiatr" , tak i ja wtulona w mego Ukochanego w pewne południe lata, gdzieś na wielkiej łące ciepłej i drżącej nagle będąc wysoko w powietrzu poczułam na sobie ten cudowny wiatr, patrząc z góry mogłam dostrzeć piękno jakie jest wokół nas, gdzie wszystko jest lekkie, czyste i wolne.
Ta moja mała historia, którą Wam tu opowiedziałam bardzo wpłynęła na moje życie, stałam się odważniejsza i wiem, że pomimo problemów dnia codziennego pokonam wszystkie trudności,
Ale przede wszystkim chcę dodać wiary innym, iż nie wolno poprzestać na marzeniach, gdyż są piękne i nadają nam sens życia, należy uparcie dążyć do ich spełnienia, wbrew całemu światu... wystarczy chcieć :).
napisał/a: ~2hot4you 2010-09-24 22:23
...że mój chłopak kobietą nie jest i nie ma na tym portalu konta, pozwólcie że wstawię jego piękną historię. ;)

`Witam Państwa, pragnę przedstawić niezwykłą historię mojego znajomego od wielu wielu lat, którego znam z swojej rodzinnej miejscowości.
Ten znajomy był Romem. Niestety nie żył on w luksusach. Jego rodziców często nie było stać na jedzenie, a on sam musiał o nie żebrać. Sam w dodatku nie chodził do szkoły, często wdawał się w konflikty, choć prawie zawsze nie ze swojej woli. Nie mógł marzyć o czystym ubraniu, co więcej sam chodził w brudnych łachmanach z dziurami. Ja ze swoimi rodzicami mieszkaliśmy niedaleko dzielnicy cygańskiej w moim mieście. Pomimo tego, że pochodziliśmy z tak zwanych "innych światów", dogadaliśmy a nawet zostaliśmy bardzo dobrymi kolegami. Co nas połączyło? Oczywiście - wspólna gra w piłkę nożną, ale o tym za chwilę.
Z Marcelem znamy się od 9 roku życia. Wspólnie graliśmy, wspólnie strzelaliśmy bramki. Grało się nam wspaniale za młodzieńczych lat. Dla mnie to była jednak tylko przyjemność i hobby. Dla niego taka gra to była odskocznia od problemów rzeczywistości. Nie musiał wtedy rozpamiętywać problemów w których się znajdował. Przez tą chwilę jaką była gra w piłkę, nie musiał pamiętać o biedzie, która "klepał". Marcel nie raz marzył o innym życiu. Rozmawialiśmy wiele razy co byśmy zrobili gdybyśmy mieli "dużo kasy". Jednakże z takiej podstawy jaką on posiadał, nie było mowy o lepszym życiu... Posiadał również marzenia dotyczące futbolu. Chciał zostać gwiazdą piłki nożnej, grać na najwyższym poziomie, otoczony gwiazdami piłki nożnej. Niestety nie było mu to dane... Pomimo tego, że w swoim środowisku był zmuszany do kradzieży - on nie chciał tego robić. Był honorowym człowiekiem już od małego w przeciwieństwie do swoich rodziców, którzy robili wszystko nawet haniebne czyny, aby było dobrze. Być może on jeszcze tego nie rozumiał, że życie jest ciężkie. Był młody. I tak nam zleciało kilka lat. Dorastaliśmy. Marcel i ja mieliśmy już po 15 lat. W tym czasie w naszym mieście miało się odbyć niesamowite wydarzenie. Do naszego miasta przyjechała słynna polska drużyna klubowa. Jako fani piłki nożnej oczywiście nam było o tym wiadomo. Ach! Kto nie marzył o tym aby grać w profesjonalnej drużynie piłkarskiej na poziomie ekstraklasy? To były marzenia, które oczywiście i nam się udzieliły. Ale ja już zacząłem ukierunkowywać swoją przyszłość mając nadzieję, załapać się do technikum informatycznego. Marcel na to nie miał szansy. I wtem nastało ciekawe zdarzenie. Jak zwykle w piątek wieczorem poszliśmy na osiedlowe boisko pokopać trochę piłkę. Ja byłem jak zwykle pomocnikiem, Marcel napastnikiem. Graliśmy tak jakbyśmy byli na największych stadionach świata: Old Trafford, Camp Nou, San Siro. Wyobrażaliśmy siebie w roli największych gwiazd futbolu. Ja byłem Scholesem, a on Bergkampem. Graliśmy wyśmienicie a drużynę przeciwną pokonaliśmy do zera. Nastała pora aby kończyć naszą grę. Zaczęliśmy się przebierać, wypiliśmy jakieś napoje. Nagle ktoś zawołał: -Hej chłopcze, podejdź tutaj. To było skierowane do Marcela. Mój przyjaciel podszedł i zapytał o co chodzi. Okazało się, że to był skaut klubu, który przyjechał do naszego miasta i miał jutro rozegrać swój mecz! Niesłychana historia! Ten mężczyzna z zachwytem wyrażał się o grze Marcela, mówił o niej w superlatywach. Aż w końcu zaprosił go następnego dnia na poranny trening! Dał mu dowód tegoż spotkania i odszedł. To było niesłychane! Noc minęła bardzo szybko. W tamtą sobotę razem z Marcelem udaliśmy się na trening. Oczywiście ja w charakterze widza a on trenującego. Pierwszy trener popatrzył na niego, i zaprosił do treningu. Okazało się, że Marcel grał tak dobrze, że zachwycił trenera, który na koniec powiedział mu: - Chcę Cię w mojej drużynie. To była niesamowita sprawa! Marcel opowiedział mi o wszystkim. Na meczu oboje byliśmy w charakterze widzów. Drużyna przyjezdna wygrała 3-0, a po meczu Marcel pojechał z nią na zgrupowanie. Podpisał tam kontrakt. Minęły 4 lata, a Marcel został najlepszym strzelcem ówczesnej ligi. Interesowały się nim zagraniczne drużyny. Grał "jak z nut". Niczego mu nie brakowało. Ciągle się rozwijał i sumiennie trenował toteż było widać efekty. Nie zapominał także o swoich rodzinnych korzeniach. Pomagał swoim rodzicom a także znajomym z dzielnicy. Nie zapomniał także o mnie, gdyż nie raz się spotykaliśmy, przypominaliśmy sobie stare dobre czasy. To było życie! Ale Marcel z całą sumiennością trzeba to powiedzieć zasłużył na nie.
Uważam, że jest on jak najlepszym przykładem bohatera "pięknej historii".
Marzenia się spełniają - wystarczy tylko w to uwierzyć :). `


i nasze wspólne zdjęcie:
http://img818.imageshack.us/i/c68667d12c.jpg/
hadec
napisał/a: hadec 2010-09-26 00:01
Chodzenie..jakie to przyziemne, pospolite i pozbawione finezji. Kwalifikuje się na marzenie ? chyba nie, przecież kto z nas nie potrafi chodzić ? Gdyby kilkanaście lat temu zapytano mnie o czym marzę powiedziałabym o pięknej figurze, dalekich podróżach, mężczyźnie, który pokocha mnie taką jaka jestem, o psie, małym domku z ogródkiem. Kilka lat później, po wypadku samochodowym, który udało mi się przeżyć, moją głowę marzeń wypełniło jedno, największe: stanąć jeszcze kiedyś o własnych nogach, poczuć trawę pod bosymi stopami, piasek na cudnych plażach Bałtyku. To co dla większości ludzi jest normalną czynnością, nad którą często nawet się nie zastanawiają, dla mnie stało się celem życia, celem marzeń, białym punktem na widnokręgu. Marzeniem, za które oddałabym wszystkie inne, aby się spełniło. Kiedy leżąc na szpitalnym łóżku spoglądałam przez okno na bawiące się na podwórku dzieci, biegające radośnie, grające w piłkę, obiecałam sobie jedną rzecz:nigdy już nie powiem, że czegoś mi się nie chce, że nie chce mi się czegoś zrobić, gdzieś pójść, słowa: "nie chce mi się" znikną bezpowrotnie z mojego słownika.
Coś się we mnie zmieniło w tamtej chwili, coś umarło i narodziło się w nowej czystej formie: ja..mogę wszystko, dopóki żyję, dopóki oddycham, mogę wszystko.
I choć rokowania na samodzielne kroki były określane przez lekarzy grzecznościowo: w medycynie wszystko jest możliwe.. poczułam w sobie siłę i chęć walki, było to tak silne, jakby moje serce chciało wyskoczyć z piersi i pobiec ku słońcu samo, o własnych nogach.
Codzienna rehabilitacja stała się moim nałogiem, moi przyjaciele zorganizowali koncert na zbiórkę pieniążków abym mogła ćwiczyć nie godzinę, a trzy dziennie, a czasami i więcej, opłacili mi prywatnego rehabilitanta i był to najwspanialszy prezent jaki mogli mi podarować. Ćwiczenia, nie rehabilitant, choć był bardzo miły ))
Momentami nie było mi łatwo, bywały gorsze dni, chwile słabości, chwile zwątpienia również, skłamałabym gdybym powiedziała że nie, że zawsze byłam taka dzielna, ale zaraz potem przeganiałam złe myśli widokiem siebie chodzącej, stało się to moją mantrą, zasypiałam z tą myślą i budziłam się pełna nowych sił do walki. Kiedy po 15 miesiącach po raz pierwszy poczułam ukłucie igły w palec u nogi łzy popłynęły strumieniem, to było jak nowe życie. Wiara może wszystko, wiara bierze się z naszych czystych dobrych myśli, dbajmy o nie, pielęgnujmy, bo dzięki nim możemy dokonywać rzeczy których medycyna nigdy nie ogarnie i nie wytłumaczy, wszystko bierze się z naszego umysłu,to w nim ja dla siebie byłam pełnosprawną osobą, choć jakiś czas musiałam poruszać na wózku. Pierwsze kroki były pierwszymi chwilami mojego nowego życia, moja nową szansą aby doceniać je w każdym najdrobniejszym szczególe, każdym uśmiechu, geście i co najważniejsze: każdym kroku. Pierwszy mój dotyk nadbałtyckiego piasku miał miejsce zimą, zrobiłam to bosą stopą aby poczuć jak spełniają się marzenia,aby upamiętnić te wszystkie miesiące dążenia do tej chwili, udało się! Żyję i chodzę.
Dziś minęło od tamtej chwili 8 lat, jestem mamą,żoną i przeszczęśliwą kobietą a widok mojej córki biegającej bosymi stópkami po trawie rozczula mnie do łez. Nigdy się nie poddawajcie!!! Nigdy, dopóki wasze myśli i marzenia należą do Was.

napisał/a: Sumigra 2010-09-26 09:49
Historia związana z moją teraźniejszą pasją nie była tak piękna, jak wszystkim mogłoby się wydawać... Przygoda z malarstwem rozpoczęła się dla mnie od zmuszania mnie przez rodziców (również malarzy - amatorów) do chodzenia na kółka plastyczne. Nienawidziłam tego.
Nie lubiłam pasteli, bo brudziły palce.
Nie lubiłam rysować, bo uważałam to za stratę czasu.
Nie lubiłam przyborów do plastyki....
...A rodzice i tak swoje!
Wydawać by się mogło, że to nie ja decydowałam o moim życiu, a oni. Po latach byłam im za to jednak bardzo wdzięczna! :)
Wszystko zaczęło się to od przedszkola.
Pięcioletnia Basia tupiąca nogą przy wejściu do Domu Kultury (bo tam się początkowo kształciłam), protestująca ze skwaszoną miną i myślami: "strata czasu", była widokiem powszechnym, nie tylko dla moich rodziców, ale i nauczycieli...
Rysowałam, bo musiałam.
Efekty mojej dziecięcej przygody z malarstwem widać na załączonym kolażu. Rysunek przedstawiający Mamę i Tatę, zachowany do dzisiaj przez Mamę, która trzymała go po to, by kiedyś pokazać mnie i moim dzieciom początki mojej zabawy ze sztuką... ;)
Po latach, malarstwo ze znienawidzonej dziedziny życia stało się moją pasją. Początki tej miłości to 4 klasa szkoły podstawowej, kiedy to nauczyciel plastyki odkrył we mnie ukryty głęboko talent, pokazując bez mojej wiedzy moje prace innym nauczycielom, którzy szczerze się nimi zachwycili.
Pokochałam plastykę, głównie dzięki wspomnianemu profesorowi. To właśnie od niego zaraziłam się ukochaniem pędzla i wszystkiego co z nim związane. Jego cierpliwość i atmosfera na zajęciach pozalekcyjnych zadziałały.
Zaczęłam malować coraz piękniej i piękniej...
Wygrywałam konkursy, zapraszano mnie na specjalne okazje do przedstawień szkolnych... Napawało mnie to dumą i radością. Wszystko dzięki nauczycielowi plastyki ze szkoły podstawowej. Będę mu wdzięczna do końca życia! :)
Dzisiaj maluję jedynie dla siebie i własnej satysfakcji.
Moje obrazy leżą głęboko w szafie i czekają na czasy, bym jako babcia mogła je pokazać swoim wnukom.
Tak jak moi rodzice robili, gdy miałam 3 latka.
Wiedzieli, że na początku nie polubię malarstwa, które odciągało mnie od lalek i bajek w telewizji , ale byli przekonani, że zwykłe moje dziecinne rysuneczki zawierają nutkę ich genów - genów prawdziwych, rozmiłowanych w sztuce artystów.
Moje pierwsze obrazy były zwykłymi bazgrołami, ale to właśnie one i moje ćwiczona od najmłodszych lat wyobraźnia, przyczyniły się do tego, że teraz maluję jak Picasso...
Ostatni rysunek z mojego kolażu narysowałam spontanicznie, zajęło mi to około godzinkę czasu.
Zrobiłam to by pokazać, że dążenie do sukcesu i ciągła chęć posiadania jakiejś cechy sprawia, że w końcu ją zdobywamy.
...bo marzenia się spełniają, wystarczy w to tylko uwierzyć! :)

PS. Podobno moje reprodukcje Dali'ego nadal wiszą w gablotach na szkolnych korytarzach... a minęło już 7 lat od ich wykonania. ;)
napisał/a: VintageLady 2010-09-26 11:41
[CENTER]Od dziecka marzyłam o księciu na białym koniu, pięknym weselu, torcie... po prostu - o byciu księżniczką.
Załączone rysunki powstały w 1988 roku, miałam wtedy 6 lat, do dziś przechowuję ten zeszyt, bo stanowi on dla mnie bezcenną pamiątkę =) Jak widać na rysunkach, wszystko idealnie sobie zaplanowałam jeśli chodzi o dzień ślubu... =) Jest tort ze świeczkami, goście, piękna suknia, przystojny mąż a nawet kieliszki złączone tasiemką i talerze!
O takim ślubie marzyłam przez lata. Choć przez dzień chciałam być jak księżniczka z Baśni 1001 nocy.
I wiecie co?
To marzenie się spełniło! W całości... =)
Poznałam swojego księcia, zakochałam się na zabój i... tak, miałam to swoje piękne wesele!
Była suknia, taka o jakiej marzyłam będąc małą dziewczynką.
Był olbrzymi, pyszny tort i mnóstwo gości (jednak żadnej pani z zielonymi włosami nie widziałam;p).
No i Pan Młody o jakim nawet mi się nie śniło![/CENTER]




[CENTER][img][URL=http://img689.imageshack.us/i/imgtile.jpg/][IMG]http://img689.imageshack.us/img689/9918/imgtile.jpg[/img][/URL] Uploaded with ImageShack.us[/IMG][/CENTER]



[CENTER]Warto marzyć. Marzenia się spełniają, na co ja jestem najlepszym przykładem! =)[/CENTER][/SIZE]
napisał/a: jaga12Xj1 2010-09-26 17:10
Moją Najlepszą Historią Jest Spotkanie Mojego Mężczyzny Na Wczasach Poznała Mnie Z Nim Moja Koleżanka I Jesteśmy Już Ze Sobą 3 Lata
napisał/a: taleksander 2010-09-27 13:26
Dzięki Bogu jestem kobietą, jak diabli upartą
W walce o szczęście prawdziwie zażartą.
Więc, gdy mego męża przyszłego ujrzałam
Że moim na zawsze zostanie - od razu wiedziałam.
Ale problem ujawnił się po kilku dniach
Bo inne kobiety też marzyły o nim w swych snach.
Pomyślałam jednak, że on mi jest pisany
I we mnie już niedługo będzie zakochany.
Cały arsenał broni szybko wytoczyłam
Zmysłowa, cudowna i pasjonująca byłam.
Bez nerwów, scen zazdrości i babskiej złośliwości
Z dnia na dzień wzbudzałam w nim pokłady do mnie miłości.
Mecz w telewizji? Ach, bardzo proszę.
Oglądałam z nim zawsze, choć sportu nie znoszę.
Wyjście z kolegami na piwo wieczorem?
Jasne, dlaczego nie, wszak nie jestem potworem.
I tak z dnia na dzień w pułapkę, mój Miły,
Wpadł, choć inne kobiety czasem go kusiły.
Uznał, że to ja jestem tą jedyną
Mądrą, wyrozumiała, ukochaną dziewczyną.
Nie chciał już więcej czasu tracić
I w nic nie znaczących romansach się zatracić.
To we mnie miał przyjaciela i zarazem kochankę
Więc nie chciał mnie dłużej przedstawiać jako swoją koleżankę.
I wieczora pewnego oświadczył się mi,
I zobowiązał pozostać przy mym boku do końca swoich dni.
Tak oto nasza historia trwa do dziś
A przyświeca jej taka oto myśl:
"Gdy czegoś pragniesz, walcz jak lwica
Czyś demon baba czy niewinna dziewica!"
napisał/a: wodniczka100 2010-09-27 20:21
Moje spełnione marzenie

Pamiętam zawsze marzyłam iść do szkoły średniej,
rodzice się obawiali gdyż żyliśmy biednie,
czy zdołają zabezpieczyć nasz byt materialnie?
Tatko mój tylko pracował - płacili mu marnie.

Uczyłam się bardzo dobrze więc zdecydowali
że mam złożyć swe podanie - Oni się zgadzali!
Zatem złożyłam podanie o moje przyjęcie
pojechałam na egzamin a tu jakie szczęście.
Informacja że zostałam uczniem tamtej szkoły,
pomyślałam, że w mej w sprawie działały anioły.

Nie patrząc na wielki upał, buty co ściskały
z radosną nowiną biegłam choć nogi bolały,
do domu, przecież rodzice kochani czekali
siostry, bracia oraz dziadzio wieści wyglądali.
Zmęczenia wcale nie czułam, radość w sercu miałam
i czym prędzej domownikom obwieścić zdążałam.
Aż dwanaście kilometrów droga wynosiła
nie chciałam czekać na pociąg - wiadomość nagliła.
Na mój widok strach ogarnął dziadzia i rodziców,
cieszyli się z mej nowiny tulili do liców.

Na drugi dzień nóg nie czułam, były odparzone
co tam nogi, serce w piersi biło jak szalone.
Mama moje stopy liśćmi babki okładała,
ja bólu wcale nie czułam buzia ma się śmiała.

Marzenie co się spełniło rodzicom zawdzięczam
już odeszli, ich wspomnieniom często czas poświęcam.
napisał/a: warmantis 2010-09-28 17:21
Żeby opowiedzieć Wam moją piękną historię, muszę zacząć od początku.
Owe pamiętne lato, w czasie którego się narodziłam, lato 1992 zmieniło oblicze świata. Uchwalono Małą Konstytucję, Jan Paweł II dokonał pełnej rehabilitacji Galileusza, wypłoszyliśmy resztki komunizmu, a po 8 latach mojego życia weszliśmy do Unii Europejskiej. To jednak szare tło, na jakim rozgrywała się moja egzystencja do czasu spostrzeżenia, że pod moimi pachami pojawiły się pierwsze włosy- zaczęłam dojrzewać. Potem pojawiały się problemy związane z miłostkami, pierwszymi ucieczkami z lekcji, ale będąc niegrzeczną uczennicą i córką, zaczęłam tworzyć. Kłamałam pustym kartkom, że lubię życie na wsi i wcale się tam nie duszę. Byli na świecie ludzie, może tak niepoprawni jak ja, którym podobały się moje teksty, szybko jednak zapomniałam, jak trzymać pióro.
A dziś? Moja piękna historia, a raczej dopełnienie historii, która ciągle trwa, miało miejsce zupełnie niedawno. Wieś. 24 numery domów, 166 dzikich drzew, 1 krowa i 3 (oficjalne, podejrzewam, że tych 'na dwóch nogach' znalazłoby się więcej) świnie. Brak śladu łączności, komunikacji w czasie wakacji, w roku szkolnym- po jednym autobusie w tę i w tamtą stronę.
W przerwach między karmieniem kaczora Tadeusza, jego żony Telimeny i kilku nieślubnych córek szukałam sposobu na wyrwanie się stąd i choć małą część niezależności. Cóż miałam? Skończone 18 lat i umiejętności związane z sadzeniem kalafiorów. Wpadłam więc na pomysł- prawo jazdy! Nikt jednak nie mówił, że pieniądze wpłyną na moje konto z nieba (choć niebo mogłoby się podzielić). Pracowałam więc jak mogłam: wyruszyłam do pracy w polu. Świątek, piątek i niedziela, w ukropie i błocie po szyje. Pracowałam tak przez miesiąc, jednak po wypłacie postanowiłam podjąć się dodatkowej pracy. Zmieniłam się w opiekunkę nieznośnych dzieci i powiem Wam, że udawanie zadowolonej z tej pracy szło mi całkiem nieźle. Wycierałam zasmarkane nosy i zostawałam wieczorami z dzieciakami, którym trzeba było śpiewać na dobranoc, a potem włączać playliste Dżemu- ich ojciec, fanatyk Ryśka wpoił im ten głupi nawyk. A może wyjadły to z chipsami ojca, które ciągle im przynosił w tajemnicy przed matką.
Udało się. W końcu uzbierałam tyle pieniędzy, ile potrzeba było mi na kurs prawa jazdy. Na lekcje praktyczne dojeżdżałam rowerem, przebierając się po drodze i udając, że przecież wcale się nie zmęczyłam, albo nie zmokłam, albo, że wcale nie miałam gorszego dnia. A ileż miałam radości z jazdy samochodem! Mijałam wrocławskie sklepy, skupiając się raczej na promocjach w oknach wystawowych, niż na drodze i zasadzałam w sobie niebieskie migdały, kolorowe drzewa. Byłam poza wioską, poza obozem, poza pastwiskiem, poza ogrodzeniem. Każda godzina za kółkiem przybliżała mnie do niezależności, do wyjazdów na zakupy z mamą, czy do lekarza z tatą. Bo trzeba Wam wiedzieć, że moi rodzice nie mieli prawa jazdy. Byłam ich jedyną nadzieją.
Kurs nie szedł mi zbyt dobrze. Instruktor naśmiewał się ze mnie, czasami szydził, krzyczał, gwałtownie wciskał hamulec, kiedy 'nie widziałam' czerwonego światła, ale nie poddawałam się. Z radością wyjeżdżałam rano rowerem wmawiając sobie, że to będzie dobry dzień. Zaczęłam JEŹDZIĆ dopiero po 24 godzinie kursu. Nikt nie wierzył, że taka niezdara za kółkiem da sobie radę. Lecz dałam! Zdałam za pierwszym razem, przygryzając nerwowo cukierka i myśląc: "Ahura Mazda i jazda!" (to mój okrzyk zagrzewający) Pokonałam stres, strach, wstyd, a dziś? Jestem niezależna. Trzymam w dłoni prawo jazdy, w garażu samochód, który podarował mi wujek, a w sercu świadomość, że wszystko to zawdzięczam sobie! Ciężko zapracowałam na swój sukces, na moją piękną historię. I wiecie co? Moja piękna historia trwać będzie jeszcze długo. Być może rozwiąże się konflikt o krzyż, skończy wojna w Iraku, a papieżem znów zostanie Polak- moja piękna historia będzie pięknieć i dziać się nieprzerwanie. Od ' wtedy', przez 'tu i teraz', do 'wtedy'.!
tanika
napisał/a: tanika 2010-09-28 17:30
Marzenia są sensem życia,bo bez marzeń człowiek jest jak ptak bez skrzydeł!Pomagają nam żyć i dają wiarę w lepszą,wymarzoną przyszłość!
Jako mała dziewczynka marzyłam o wielkim świecie,i mimo iż mieszkałam w dosć ruchliwym miasteczku,pragnełam wyjechać na "podbój" wielkiego miasta,osiągnąć sukces...Gdy miałam piętnaście lat "wyfrunełam z rodzinnego gniazdka" - dostałam się do wymarzonego technikum odziezowego,zamieszkałam w milionowym mieście,zdana sama na siebię.Było ciężko i czasami wręcz chciało się wyć z rozpaczy,bezradnosci i tęsknoty za rodzicami,przyjaciółmi,beztroskim życiem...Nie poddałam się,dążyłam do celów,które sama sobię postawiłam - dam radę!!!Życie ciągle plącze nam figle,nie zawsze człowiek dostaje to,czego oczekuję...Bywały bardzo trudne chwile,brakowało podstawowych rzeczy,nie ma mowy już o rozrywce i szalonych zakupach - cały tydzień jadałam tylko ugotowany "na sucho" ryż,pieszo pokonywałam długą drogę do uczelni,zaciskałam zęby i czekałam na "dobre czasy",wspaniale uczyłam się,zdobywałam uznanie i nowe umiejętności,małymi kroczkami zbliżałam się do celu.Ten czas,choć i był bardzo cieżki,nauczył mnię pokory,determinacji i też wiary w to,że jeśli czegoś gorąco pragniesz,to cały świat działa potajemnie,aby udało się to osiągnąc.Tak też się stało,z dobrymi wynikami po 2latach nauki zostałam zakwalifikowana na kolejne dwa lata projektowania ubioru! - cieszyłam się jak dziecko i byłam dumna,iż udało mi się osiągnąc takie wyniki!
Czas leciał szybko.Już miałam w rękach dyplom krawca i projektanta odzieży damskiej,męskiej i dzieciecej.Wał!Marzenia sie spełniają!Rekomendacje do dalszej nauki w ASP,lub praktyki.Byłam w siódmym niebie,ale postanowiłam jednak poszukać pracy i stać sie samodzielną!Bez problemu dostałąm się do prestiżowej pracowni,gdzie rozwijałam swoje umiejętności - od szycia po projektowanie,po okresie próbnym zostałam zatrudniona na stale.Moje marzenie się spełniło - miałam wymarzoną prace,która wykonywałam z olbzymią pasja,robiłam to,co kochałam!!!
Leciał rok za rokiem.W całosci oddałam się zawodu - ukochana praca,pasja,moda,ludzie,piękno!Zarabiałam niezłe pieniądze,więc mogłam sobie pozwolić na wiele rzeczy,które kiedyś wydawały się wrecz nieosiągalne.Miałam również mnóstwo przyjaciółek,były wypady na zakupy i szalone imprezy...Jednym słowem życie na wysokich obrotach Ale coraz częściej czułam się zmęczona i taka samotna - brakowało mi blizkości,miłości.Coraz częściej irytowało mnie "szalone i beztroskie życie",brakowało spokoju, szczerej rozmowy,bezinteresowości i poprostu ukochanego,do którego moge przytulić się,podzielić się relacjami z minionego dnia.Sukces jest wspaniały,ale nawet najdroższy szampan nie smakuję w samotności...
Tak bardzo pragnełam i tak często marzyłam o rodzinię,o miłości!Na szczęście los okazał się dla mnię łaskawySpotkaliśmy się przypadkowo,ale jakoś tak zapadło w pamięci to spojrzenie,uśmiech,tembr głosu,delikatny uścisk dłoni...Pierwszy SMS,dwie minuty po rozstaniuPierwsza randka i to uczucie,że znamy się od lat...Rozmowa do białego rana...Pierwszy pocałunek,dotyk..."Kocham Cię!"Wiedziałam że to jest właśnie ON!!!Po miesiącu oświadczyny.Po pół roku zostaliśmy małżeństwem.Jestem szczęśliwa!!!Jestem kochana i kocham!!!
Musiałam dokonać największego wyboru w życiu - wybrałam miłość!!!
Niczego nie żałuję!Jestem bardzo szczęśliwa,mamy wspaniałe dzieci,wymarzony domek z ogródkiemw malowniczej okolicy i psaA co z moją pasją?Pielęgnuję ją i ciągle się doskonalę.Dzięki pomocy i wsparciu ukochanego i blizkich,motywacji i chęci do samorealizacji postanowiłam otworzyć swój sklepik,odzieżowy oczywiścieNarazie stawiam pierwsze kroczki i powolutku zdobywam klientów,ale cieszy mnię to,że ludzie są zadowoleni,uśmiechnęte i dowartościowane,i właśnie to jest najwiekszą nagrodą za moją prace!!!
Teraz wiem,że marzenia sie spełniają!Ja odnalazłam swoją pasję!Odnalazłam swoją miłość!Odnalazłam Swoje Miejsce Na Ziemi!!!Dla takich właśnie chwil warto żyć!!!
P.S.Za miesiąc przyjdzie na świat nasza trzecia pociecha
Marzenia się spełniają,trzeba tylko gorąco wierzyć,że wszystko się uda,a będzie tak napewno!!!
secajawea
napisał/a: secajawea 2010-09-28 18:11
"Świat u stóp "

Moja historia rozpoczyna się już w podstawówce. Jako małe dziecko uwielbiałam tańczyć i śpiewać. To zamiłowanie do muzyki sprawiło że stałam się nieszczęśliwym dzieckiem. Rodzice zabrali mnie z ukochanego zespołu ludowego do którego zaczęłam chodzić jako cztero latka. Tam śpiewałam solówki , tanczyłam w pierwszej parze i nagle ktoś mi to zabrał .... Płacz i małe dziecięce zarzuty - dlaczego oni mi nie pozwalają tańczyć ? Dziadkowie mieli zawsze duży wpływ na moich rodziców , stwierdzili że taniec nie ma przyszłości i kiedyś mi się znudzi. W zamian za taniec w zespole zaprowadzili mnie do rybnickiej szkoły muzycznej która cieszyła się wysokim poziomem i dość dużą popularnością. tam przeszlam szereg testów które potwierdziły że mam bardzo dobry słuch i poczucie rytmu. Ze szkoły wychodziłam już ze skrzypcami w ręku. Tam spędziłam 6 trudnych lat nauki. Gra sprawiała mi dużą przyjemność , nie miałam z nią żadnych problemow . Problemy miałam z nauką teorii - istny koszmar. Płacz, krzyki i ucieczki z lekcji. Na zawołanie miałam szereg chorób byle tylko nie isć na zajęcia. Kiedy skończyłam pierwzsy stopień PSM to oświadczyłam wszystkim że to koniec. Wiedziałam że nigdy nie będę zawodowym muzykiem. Kochane skrzypeczki rzuciłam w kąt ..... Jednak nie na długo.
Mama urządzała przedstawienie w swojej szkole i koniecznie potrzebowała ludowe stroje. Zwróciła się o pomoc do mojego kochanego zespołu "Przygody" gdzie były te stroje. Pani dyrektor bardzo ciepło mnie przywitała po latach. Spytała co robie . Kiedy opowiedziałam jej że właśnie co skończyłam szkołę muzyczną i stanowczym tonem ( tak żeby mamie ostatecznie dać do zrozumienia ) powiedziałam że to koniec . Pani dyrektor uśmiechnęła się i powiedziala : " Potrzebujemy skrzypaczki do kapeli ludowej . Przyjdź za tydzień na próbę." Oczywiście przyszłam , zobaczyłam i powiedziałam " o nie ! Ja w stroju ludowym ? No chyba nie ! " Mama błagała żebym spróbowała. Więc poszłam drugi raz i zaproponowano mi wyjazd do Serbii. Pomyślałam wtedy: wakacje bez rodziców . Pierwzse kolonie ... tak jakby .... hmmmm ... co mi tam . Pojadę . Pojechałam. Na serbskie zadupie. Nie podobało mi się na początku. Ale było śmiesznie ;) Koledzy i koleżanki przyjęli mnie z uśmiechem . Było ciężko się przyzwyczaić ze względu na liczne koncerty , poźne powroty do domu , imprezy integracyjne z młodzieżą z Serbii no i jedzenie . Jednak każdego następnego dnia śmiałam się z poprzedniego. Tak rozpoczęła się moja przygoda z "Przygodą " czyli najpiękniejszy okres w moim życiu.
Zaczęły się coraz to liczniejsze wyjazdy które nie były drogie. Pojechałam na miesiąc zwiedzać Portugalię , Hiszpanię i Francję za - 700 zł !!!! Dla ludzi którym opowiadam tą historię jest to nie mały szok. Dzięki temu zespołowi zwiedziłam pół świata za co serdecznie dziękuję mojej pani dyrektor ;) Byłam w Portugali, Hiszpani, Francji, Niemczech, Holandii, Belgii, Włoszech, na Węgrzech, Turcji, Serbii, Czrnogórze, Macedonii,Słowacji, Czechach, Chorwacji, Turcji , Ukrainie , na Litwie, Białorusi, Rumunii oraz na Karibach - czyli Kostaryce . Większość z tych wycieczek to podróże życia ! Zapewne nigdy nie pojechałabym na Kostarykę i w inne równie ciekawe miejsca .Wyjazdy są o wiele tańsze niż z biur podrózy . Płacimy tylko za przejazd , śpimy u rodzin które wyrażają zgodę na przyjęcie obcokrajowców. Przygoda sprawiła że mam świat u stóp ;)
Ten zespół zmienił moje podejście do instrumentu - gram bo lubię , bo to mi się podoba i daje korzyści a nie bo muszę . To moja życiowa dewiza :)
W zeszłym roku za wybitne osiągnięcia w dziedzinie sztuki i muzyki dostałam nagrodę "Rybnickiego Prymusa" . To nasza Pani dyrektor nominowała mnie do tej nagrody.
Cieszę się bardzo że powróciłam do zespołu który w dzieciństwie kochałam . Prawdę mowiąc - nie tańczę ale tam jestem .Znów mogę powiedzieć że jetem członkiem zespołu Przygoda . Za każdym razem powtarzam sobie że to co osiągnęłam jest zaslugą całego mojego zespołu . To razem zaszliśmy tak daleko. To razem wygrywamy Festiwale, razem śmiejemy się i razem sobie pomagamy. Mimo iż często słyszę od rodziców "może czas odejść ?" to dalej będę tam chodzić. To moja radość życia , tam poznałam chłopaka z którym jestem do tej pory , tam płakałam , użalałam się i zawsze ktoś mi pomógł. To takie male uzależnienie od folkloru ;)
W tej jakże małe placówce zrozumiałam że nie wolno rezygnować z talentu . Trzeba go kuć i to mocno ! Trzeba pokonywać słobości, dążyć do celów , dawać z siebie wszystko by póżniej móc odpocząć i powiedzieć sobie " Nie żałuję ! Nie poddałam się ! I jeszcze mam z tego korzyści ;) "
W tym roku nasza P. Dyrektor została nominowana do nagrody Nauczyciel Roku. Przez ostatni miesiąc robiliśmy wszystko żeby jej się udało. Dostała nominację i jest w pierwszej 13. Teraz czekamy na wyniki i trzymamy kciuki ! W końcu - jest dla nas jak mama .
Do końca życia będę śpiewać pod nosem " To jest zespół tańca ludowego, tańca ludowego Przygoda . Dwa kroki na lewo dwa kroki na prawo , jeden w przód i już obrót ;) "

Na dole kilka fotek na potwierdzenie autentyczności historii.[ATTACH]36600[/ATTACH][ATTACH]36603[/ATTACH]