Konkurs "Moja piękna historia"

napisał/a: ewka656 2010-09-30 19:37
Witam serdecznie

Mamy rok 2002...
Ja- szalona dziewczyna która swoim gadaniem potrafi zamęczyć każdego rozmówcę. Zwłaszcza uwielbiałam duskusje z nauczycielem historii. Był to człowiek sędziwy, mądry, lubiący wdawać się ze mną w długie dyskusje. To on własnie zaszczepił we mnie miłosc do historii. Powtarzał często:
-Ewelinko Ty powin naś zostać adwokatem, nie przegrałabyś żadnej sprawy.
Mówił to z takim przekonaniem, że studia prawnicze stały się moim marzeniem...

Po ukończeiu gimnazjum poszalm do dobrego liceum o profilu humanistycznym. Dniami studiowałam historyczne ksiazki, które miały mi pomóc w moich wymarzonych studiach.
Miałam świadomosć oczywiście, że takie studia są bardzo ciezkie i drogie. Było to moim zmartwieniem ponieważ nie pochodzę z dość ubogiej rodziny. Cała szkoła średnia przeleciałą na nauce i marzeniach, że w końcu się uda.

Przyszedł czas matury, nauka szła mi dobrze. Około marca okazało się, że mojej mamie na badaniach okresowych wykryto guzki w płucach. Moja mama- wspaniała osoba, ciepła, życzliwa, najlepsza przyjaciółka. Nie dziwne więc, że mój zapał zmalał. Gdy okazało się, że mama ma nowotwór moje życie straciło sens. Ukochane studia zeszły na dalszy plan. Musiałam być silna, pilnować żeby rodzina była razem. Choć w dzień dawałam sobie radę noc była dla mnie koszmarem, płakałam, nie umialam spać, jeść.
Mama coraz słabsza, przechodziła szereg badań, tata bardzo się starał. Terapia była bardzo droga.
Moja matura przemineła, mimo cięzkich chwil znalazłam w sobie siłę aby ją zdć dobrze. Mama choć bardzo słaba, wspierała mnie. Będę ją za to kochać zawsze.

Minęły wakacje. Czas ciszy i oczekiwania, jednoczesnie czas nadzieji.
Mama ciągle powtarzała mi, żebym się nie poddawała, żebym poszła na wymarzone studia. Było mi bardzo cięzko. Postanowiłam złożyć papiery na Uniwersytet. Dla mamy, dla siebie.

Z początkiem wrzesnia mama odeszła. Ja dostałam się na studia. Jednoczesnie aby je opłacić musialam pójść do pracy. Był to najgorszy czas w moim życiu. Nie umiem opisać ile sił musialam włożyć w to żeby wstać rano i żyć, pracować i uczyć się. Już bez mamy.

Mój tata dotąd człowiek temperamentny, teraz cichy i spokojny. Czułam, że tęskni za mamą. Musiałam być oparciej dla niego i sióstr. Jako najstarsza przejęłam obowiązki mamy.

Powtarzałam sobie, że życie biegnie dalej, że muszę być silna dla mamy. Czułam, że jest obok mnie i wspiera mnie całą sobą...

Dziś pracuję, studiuję i jestem gospodynią domową. Usmiechniętą bo wiem, że mama jest ze mną i spełnioną bo robię to co kocham- studiuję prawo.

Nigdy nie odwazyłam się opowiedzieć nikomu tej historii. Od jakiegoś czasu czułam taką potrzebę, ten konkurs spadł mi trochę z nieba. Nie chodzi mi o nagrodę, ale o to żeby podzielić się z kimś tym, że dałam radę!

Pozdrawiam i życze siły w dążeniu do Waszych malutkich bądź też wielkich celów ;o)
napisał/a: kliwia42 2010-10-01 11:34
Opowiem Wam moją historię,historię sprzed wielu lat,historię o samotnej , małej dziewczynce która miała wielkie marzenia.
W domu dziecka mieszkałam od urodzenia.Z początku myślałam , że moją mamą jest wesoła i dobra pani Basia .Pewnego jednak dnia wytłumaczyła mi ,że nią nie jest.Rozpłakałam się,a wtedy wychowawczyni pocieszyła mnie,że pewno kiedyś przyjdą ludzie którzy pokochają mnie i zaadoptują.Nie zdawałam sobie wtedy do końca sprawy co takie słową mogą znaczyć,wiedziałam jednak , że wiążą się one z miłoscią której tak bardzo pragnęłam.Choć wyraz adopcja był dla mnie zbyt ciężki , zapamiętałam go i od tamtego czasu codziennie modliłam się do Boga i prosiłam "spraw Panie Boże by znalazł się ktoś , kto by mnie zechciał pokochać i zaadoptować"
Coraz częściej moje myśli uciekały ku nowej , kochającej rodzinie.Zaczęłam marzyć, wyobrażałam sobie różne sytuacje z nową mamą , tatą i rodzeństwem.Chyba tylko te marzenia pozwoliły mi przetrwać ciężkie dla mnie chwile.Do naszego domu dziecka często przychodzili różni ludzie , przyglądali nam się , potem zabierali wybrane dzieci na święta czy wakacje.Niektóre z nich , już do nas nie wróciły , znalazły nowy kochający dom i rodzinę.Mnie jakoś nikt nie chciał zbrać, nikt nie chciał się też mną zainteresować, choć bardzo się starałam. Byłam bardzo grzeczna , uśmiechałam się , mówiłam piękne wiersze ,raz nawet pogłaskałam jedną panią po ręce.Z wielkiej bezsilności
próbowałam też zaczepiać ludi na ulicy czy w sklepie by zwrócić na siebie uwagę .Pamiętam kiedyś całą grupą poszliśmy do koscioła.Usiadł koło mnie pan i pani , zerkali często na mnie. Wydawało mi się, że w ich oczach widzę smutek pomyślałam sobie , " może oni by zechcieli pokachać takiego kogoś jak ja ".Zemdlałam wtedy na niby , pan się wystraszył , zaopiekował - w podziękowaniu zrobiłam piękną laurkę po którą mieli przyjść następnego dnia-niestety, długo leżała potem w mojej szufladzie .
- "Jesteś ponura i brzydka , jak czarownica z ciemnego jaru , kto chciałby zostać twoją mamą !! "- Wykrzyczał mi kiedyś kolega ....
Bardzo zraniły mnie wtedy te słowa ,nie przestałam jednak marzyć o innym lepszym świecie,wierzyłam, że przyjdzie kiedyś taki dzień który odmieni moje życie.Często popołudniami siadałam przy oknie i z utęsknieniem patrzyłam w stronę alejki.Barwna droga usłana kolorowymi liśćmi wiodła do wielkiej bramy ogrodzenia. Wpatrywałam się w nie długie godziny i cichutko płakałam ..Przed świętami urządzono bal przebierańców , na który także zaproszono zainteresowane rodziny by bliżej mogły przyjrzeć się dzieciom.
Wiedziałam , że może to być również szansa dla mnie.Długo zastanawiałam sie za co się przebiorę, gdy podjęłam w końcu decyzję-w wypożyczalni został już tylko jeden ostatni strój -anioła.Nadeszła pora balu,Długo wahałam się , na salę weszłam jako ostatnia.Nie zdążyłam na moment przedstawiania się przybyłym gościom.Nikt nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi.Wśród hałasu nie mogłam wypowiedzieć ani słowa. Idąc wśród bajkowych postaci, czułam się taka samotna. Nikt nie prosił mnie do tańca, nikt nie chciał przytulić, poczęstować słodyczami. Wszyscy zdawali się nie dostrzegać małego anioła nieśmiało kroczącego przez salę. Tylko Wojtek od razu mnie wypatrzył ,podskoczył i mocnym ruchem ręki złamał mi jedno anielskie skrzydełko.
Wybiegłam do ogrodu. Na zewnątrz otulił mnie księżycowy blask i poprowadził znajomą aleją klonów ku bramie. Płakałam. Błyszczące łzy spływały po moich policzkach na anielską sukienkę. Usiadłam na kamieniu przy bramie i popatrzyłam w gwiazdy. Właśnie jedna z nich przecięła niebo, ciągnąc za sobą ognisty warkocz. Nie zdążyłam nawet pomyśleć życzenia, choć ono czekało w moim sercu już od dawna przygotowane. Naraz poczułam na ramieniu ciepły dotyk i usłyszałam miły kobiecy głos.Odwróciłam się , zobaczyłam przed sobą ładną młodą panią.Zaczęła ze mną rozmawiać , a jej głos był ciepły i serdeczny - taki jak w moich marzeniach.Nagle przypomniałam sobie o złamanym skrzydle , zrobiło mi się strasznie głupio ..i rozpłakałam się...Nie płacz czule uspakajała mnie nieznajoma.
- Czy spotkała pani kiedyś anioła z jednym skrzydłem? -zapytałam łkając-
- Już spotkałam! – powiedziała pani i przytuliła mnie z całej siły do serca....
Od tamtego balu minęło już sporo lat. Jestem szczęśliwa, mam cudowną rodzinę -wspaniałego męża, maleńką córeczkę i najukochańszą osobę pod słońcem -moją mamę -Anioła , który przygarnął mnie i pokochał , choć miałam tylko jedno skrzydełko.Dziś wiem ,że marzenia zawsze się spełniają ,nie trzeba tracić nadziei - choć czasami wydaje się nam , że już wszystko stracone - a jednak one są i żyją w nas -bo marzenia tak jak nadzieja umierają ostatnie.Wierzę w to , tak jak kiedyś wierzyła w to mała , samotna dziewczynka , która bardzo chciała mieć dom.









napisał/a: ilonaxyz 2010-10-01 12:20
Moje marzenie to samodzielność. Bardzo chciałam wyjść z domu, zamieszkać u siebie i sama sobie dyktować pozmywać nie pozmywać, odpowiadać za siebie i tworzyć własny świat.
Pod koniec studiów zaczęłam szukać własnego mieszkania. Oczywiście rodzice odradzali. Poczekaj, ostrożnie, rozejrzyj się na rynku, uzbieraj jakieś pieniądze na start itp itd. Nie wyganiali mnie z mieszkania, nadal chcieli się troszczyć i pilnować. Oczywiście w ich słowach było wiele racji. Ja bez pracy, bez znajomości, nie mając pojęcia z czym co się je, ile kosztuje mieszkanie, ile opłaty, co znaczy mieszkać na swoim ... Stwierdziłam, że natychmiast muszę znaleźć jakąś pracę. Zaczęłam roznosić cv i praca się znalazła. Wystarczyło wyjść z domu, trochę pochodzić, poszukać. No więc mając już własną pensję i dalsze aspiracje na mieszkanie grzebałam w internecie, ogłoszeniach w gazecie i w końcu znalazłam cudo, które miało być moje. Ale chcieć nie zawsze znaczy mieć. Kolejnym zadaniem było zdobyć kredyt. No można wyjechać na rok, dwa za granice i spróbować uskładać. Jednakże w międzyczasie zakochałam się, chcieliśmy wziąć ślub a takie wyjazdy nie wróżyły dobrze związkowi. Z reguły jestem Zosia samosia, ale czasami trzeba się ukłonić w stronę przyjaciół. Z ludźmi można osiągnąć więcej. Więc zaraziłam potrzeba pójścia na swoje chłopaka. Razem wzięliśmy kredyt i kupiliśmy mieszkanie. Spełniłam to marzenie i jestem naprawdę szczęśliwa. Czasami wydaje nam się, że pewne rzeczy są nieosiągalne, a w rzeczywistości sprawa nie jest taka niemożliwa. Wystarczy hart ducha, dużo cierpliwości, wytrwałość w działaniu, konsekwencja i pracowitość. Niby oklepane frazesy, lecz jedyne w swoim rodzaju bo prawdziwe.
Teraz czasami jest ciężko, bo życie na swoim czy odpowiedzialność nie są takie wesołe. Mama miała racje Jednak pokazać komuś, że się potrafi daje ogromną satysfakcję. Rośnie we mnie duma, wręcz obrastam w piórka gdy widzę niezaradnych 30-latków, a ja taka gówniara biegam między regałami w biedronce szukając tańszego pieczywa i masła, a później chipsów i wina na romantyczny wieczór z ukochanym u siebie.
napisał/a: shaatila 2010-10-01 18:44
Witajcie,

mam na imie Ania, niedługo będę świętować 20-ste urodziny, studiuje w Lizbonie i kto by pomyślał, ze jeszcze półtora roku temu byłam nieśmiałą, nieświadomą swojego szczęścia maturzystka. Jest to historia prawdziwa.


Przeznaczenie - niby to my podejmujemy decyzje, dokonujemy wyborów, oceniamy sytuacje i wyciągamy wnioski, ale cały czas istnieją wokół nas rzeczy i wydarzenia na które nie mamy wpływu. Pogoda, napotkani ludzie, możliwość bycia we właściwym czasie w odpowiednim miejscu, nieszczęśliwe wypadki - to wszystko zmienia bieg naszego życia, plany i decyzje. Z jakiegoś powodu od zawsze wierzyłam w przeznaczenie poddając mu sie bezwiednie i kwitując wiele zdarzeń słowami: Nic nie dzieje sie bez powodu.

Wszystko zaczęło sie pewnego czerwcowego popołudnia, kiedy po zakończeniu drugiej klasy liceum cieszyłam sie pierwszymi słonecznymi popołudniami wakacji. Przebywanie w domu oraz korzystanie z komputera zostało drastycznie ograniczone przez moja chęć spotykania sie z przyjaciółmi, wypady nad jezioro i proste, leniwe opalanie sie w ogrodzie. Zaglądałam jednak czasem do poczty e mail i do komunikatora, który otwierał sie automatycznie po włączeniu komputera. Niespodziewanie moim oczom ukazał sie
komunikat, ze jakiś nieznajomy użytkownik dodał mnie do listy kontaktów. Początkowo pomyślałam, ze nikogo takiego nie znam i nie ma sensu dodawać ludzi, z którymi pewnie i tak nigdy nie zamienię słowa. Po chwili wahania, cos we mnie sprawiło ze nacisnęłam przycisk myszki nieświadomie dając tym samym działać Przeznaczeniu.

Nieznany osobnik okazał sie być miłym, interesującym i nieco nieśmiałym Portugalczykiem o imieniu Tiago. Pieknie imie - od razu przyszlo mi na mysl i szybko zapoznawcza rozmowa przerodzila sie w porywajaca konwersacje o wszystkim i o niczym dajac nam obojgu wrazenia jakbysmy znali sie od lat. Zapytalam gdzie znalazl moj adres e mail: odpowiedzial, ze znalazl moj adres wpisany przeze mnie na portalu spolecznosciowym, gdzie on przypadkiem szukal swojej starej znajomej. Jego uwage przyciagnelo
moje zdjecie - przestraszona twarz z duzymi, niebieskimi oczami zaczarowala go od poczatku - jednak o tym dowiedzialam sie duzo pozniej...
Jeszcze tego samego dnia, po kilku godzinach rozmowy szlam spac z wypiekami na twarzy, cieszac sie z nowego znajomego. Oczywiscie, nie przychodzilo mi do glowy ze on i ja kiedykolwiek bedziemy mogli spotkac sie na prawde, moglam wiec spokojnie cieszyc sie z rozmow na kazdy, nawet najbardziej intymny temat.
Czas mijal. Mijaly dni spedzone na niekonczacych sie rozmowach, zartach, komentarzach, wymianie doswiadczen, marzen i wspomnien. Na urodziny wyslalam mu nawet kartke, on dzielil sie zdjeciami z miejsc ktore odwiedzil. Wiele razy myslalam - Boze, co za swietny facet! Z czasem narodzila sie miedzy nami niezwykla wiez - uwielbialam z nim rozmawiac, uwielbialam jego usmiech, spedzajac godziny przed monitorem czulam motyle w brzuchu, a czytajac cieple wyznania trzesly mi sie rece. Nigdy sie tak nie
czulam, tym bardziej ze obiekt moich westchnien mieszkal 3500 km stad i nigdy go tak na prawde nie spotkalam. Minely dwa lata odkad zaczelismy rozmawiac. Czasem nawet dzwonilismy do siebie wieczorem i moglam upajac sie jego glosem, szeptem i delikatnoscia z jaka wymawial slowa.

Oprocz blogiego stanu w jaki wpadalam dzielac sie moimi myslami z Tiago istniala tez szkola, a co za tym idzie matura i pierwsze zyciowe wybory - studia. Istniala tez rzezcywistosc, ktora nie byla odzwierciedleniem moich marzen. A najwiekszym problemem rzeczywistosci bylam ja - we wlasnej osobie. Ja - pulchniutka z wieloma niepokojacymi mnie kompleksami - krzywych zebow, duzego nosa, brzydkich wlosow. Rzecz jasna, wiele razy wspominalam o moich mankamentach Portugalczykowi, ktory zdawal sie
mnie nie sluchac i trwal przy wyidealizowanym obrazie mnie. Tak bardzo chcialam pojechac do Portugalii i wreszcie poznac czlowieka ktory zawladnal mna slowami i marzeniami, lecz balam sie ze po stycznosci z prawdziwym zyciem nic nie bedzie tak piekna jak bylo, a poczucie mojej wartosci spadloby jeszcze bardziej.

Chec poznania go, skonfrontowania rzeczywistosci, moje marzenia i uczucia wygraly i po maturze, gromadzac odpowiednia sume pieniedzy postanowilam poleciec na miesiac do Portuagalii - wiedzialam ze jesli nie teraz to nigdy sie na to nie odwaze.
W ostatnich dniach przed wylotem udalo mi sie uzgodnic wynajecie pokoju w Lizbonie, kupic romantyczna biala sukienke i przekonac zmartwionych rodzicow ze poradze sobie tam sama.

Fontanna w dzielnicy Belem, na przeciwko pieknego historycznego budynku Mosteiro dos Jeronimos - sobota, 1 sierpnia 2009 - nasze pierwsze spotkanie.
Serce waliło mi jak oszalałe, wiatr odgarniał włosy z twarzy, która rumieniła sie niesamowicie. I oto pojawił sie on - szedł spokojnie, dostojnym krokiem, on - zsunął właśnie okulary z twarzy, on - spojrzał mi w oczy, on - pocalowal mnie w policzek.
Po pierwszych minutach strach minął - okazaloo sie, ze to co przeżywałam przez te dwa lata komunikując sie z nim przez Internet staloo sie prawdziwe - jest mądry, zabawny, bardzo przystojny i potrafi rozmawiać ze mną tak wspaniale jak dotychczas. Zabrał mnie do romantycznego miasta położonego niedaleko Lizbony - Sintra. Jadąc przez zielone lasy z pięknym widokiem na ocean nie mogłam uwierzyć ze to wszystko dzieje sie na prawdę!


Wiele mogłabym jeszcze opowiadać i opisać, jednak wątpię czy znalazłabym odpowiednie słowa które oddałyby szczęście i miłość jaka miedzy nami wybuchła. Spotykaliśmy sie codziennie, po powrocie do Polski bardzo za sobą tęskniliśmy, dzwonił do mnie codziennie i rozmawialiśmy długie godziny. W lutym to on odwiedził mnie w Polsce, zimą, razem zwiedziliśmy najpiękniejsze miasta i spędziliśmy niezapomniane chwile.
Po zdaniu pierwszego roku studiów na polskim uniwersytecie postanowiłam przynieść sie na Uniwersytet Lizboński - musiałam zdac egzamin z jezyka portugalskiego, którego uczyłam sie dopiero dwa miesiące! Wraz z pomocą Tiago i jego rodziny zdałam egzamin, dostałam sie na studia i teraz mieszkam z Tiago, miłością mojego zycia.

Fakt, gdybym nie udostępniła swojego adresu e mail, gdyby on nie znalazł mojego zdjęcia, gdybym jednak nie nacisnęła DODAJ gdy zobaczyłam komunikat na ekranie, gdybym nigdy nie odważyła sie wyjechać do Portugalii i poznać go osobiście nigdy nie przeżyłabym tego wszystkiego i nigdy bysmy sie pewnie nie spotkali. Mimo, ze nie wierzyłam w siebie, uważałam ze nie zasługuję, nie nadaje sie i moje słabości dawały mi odczuć moja niższość - zrobiłam to, wygrałam miłość i wiarę w siebie.


Ania, kobieta szczęśliwa, kochająca i kochana, pożądana i atrakcyjna
napisał/a: bmacieja 2010-10-01 23:22
Moje życie to wielka wygrana: z czasem, z chorobą, z problemami dnia codziennego!
Od dziecka chorowałam na kłębuszkowe zapalenie nerek. Każdy rok szkoły miałam zarwany, bo leżałam w szpitalu...
Byłam jednak dzieckiem i nie wiele rozumiałam z tego co mnie czeka w przyszłości... Myślałam, że tak musi być! I tak było, ale jak zwykle do czasu... zaczęłam sie bardzo męczyć, chudłam strasznie, nogi zaczęły puchnąć, głowa bolała każdego dnia.
Bardzo cierpiałam, gdy lekarz kazał mi przejść na dietę ziemniaczaną i zabronił jeść inne produkty.
Po roku diety zostałam podłączona do sztucznej nerki, bo moje własne nerki zupełnie przestały pracować. Podłączyli mnie do maszyny i kazali leżeć tak 5 godzin, 3 razy w tygodniu. Początki dializ dało się przeżyć, ale z biegiem czasu było coraz gorzej. Organizm się osłabiał ponieważ w trakcie dializy ściągało wagę, spadało ciśnienie, osłabiała się morfologia i musiałam dostawać krew.
Czułam,że nadchodzi już mój koniec... wiedziałam, że nie jest łatwo znaleźć dawcę... Czas płynął, a szansy na poprawę nie było... Ale wciąż podświadomie wiedziałam, że będzie lepiej!
Po 2 latach dializ dostałam wezwanie na przeszczep nerki do Warszawy. Bardzo się cieszyłam, bo w końcu mój koszmar miał się skończyć. Wierzyłam, że znowu wygram tę walkę z chorobą, z upływającym, trudnym czasem!
Pamiętam każdą chwilę z tamtych lat! Przeszczep nerki miałam w 1995 roku i było cudownie bez dializ! Czułam się jak nowo narodzona!
Moja przeszczepiona nerka pracuje do dziś! Jestem szczęśliwa!
Cieszę się, że mogę żyć! Wygrałam tę walkę!!! Zawsze wierzyłam w wygraną! I chociaż od tamtej pory minęło tyle lat, choroba niestety stale mi towarzyszy; każdego roku operacja związana z innymi problemami, ale zawsze wygrywam i wiem, że wiara czyni cuda! Może dlatego tak trudno mi zrozumieć ludzi, którzy każdego dnia narzekają! Czas upływa, a ja jestem szczęśliwa i cieszę się każdą przeżytą chwilą, zaś moi znajomi przychodzą do mnie po porady - i to daje mi małe, ludzkie szczęście, poczucie, że jestem potrzebna! Czy trzeba mi czegoś więcej? Każdy dzień to wielka wygrana! Warto wierzyć, mieć marzenia i dążyć do wyznaczonego sobie celu! Bo marzenia się spełniają!
napisał/a: salvadorka 2010-10-02 11:10
Kiedy wszystko się zaczęło? Miałam piętnaście lat, mnóstwo głupich pomysłów i ciągły niedobór adrenaliny. Ni-chłopak-ni-dziewczyna, COŚ, coś- hulające po imprezach, skaczące na główkę do kałuży, pożeraczka dzikich węży i trujących jagód. Może to i moja wina- sama weszłam w podejrzane kręgi, oczy śmiały mi się do używek, szalonych imprez, chłopaków, a moją jedyną domeną było: "Nie zrobię? No to patrz!" Co było potem? Pamiętam tylko wielkie NIC, nic wdzierające mi się do głowy i pustkę. Obudziłam się pewnego dnia w szpitalu, podłączona do "mechanicznych tasiemców", które rzekomo ratowały mi życie. "To nie moja wina, że wychowałaś sobie córkę ćpunkę, stara idiotko!" Te słowa pulsowały, pulsowały, pulsowały w mojej głowie do samego wyjścia ze szpitala. Cisza matki, która nie odezwała się do mnie słowem i ogłuszający krzyk jej niemych wyrzutów sumienia, że pracowała, nie mogła mnie przypilnować. A przecież to wszystko było moją winą.
Z tego snu obudziłam się po sześciu latach. W końcu, nareszcie, ugodziła mnie rzeczywistość i postawiła na nogi. Nie potrafię wyszukać w pamięci przyczyn ukończenia szkoły i zdania matury. Do tej pory dziwię się, że udało mi się to zrobić, nie ucząc się przy tym niemal wcale.
Pracowałam potem przez jakiś czas, udając zupełnie normalną kobietę, która jako nastolatka kochała zwierzęta, była wspaniałą córką, świetnie się uczyła i pobierała dodatkowe lekcje gry na fortepianie. I ludzie nabierali się na tę maskę, całkiem sprawnie.
Dzisiaj jestem ryczącą 34latką i dopiero teraz opowiem Wam piękną historię właściwą. Po roku zmagań z przeszłością udało mi się wyplewić z życia jej resztki- rzuciłam papierosy. Przyczyn było kilka. Zaczęło się banalnie- redukcja etatów, pierwsze zwolnienia z pracy, ja też zostałam bezrobotną. Tak, ukończyłam studia, choć całkiem niedawno, dostałam pracę w dużej prestiżowej firmie, a po chwili zostałam bez środków do życia. Matka z trudną przeszłością, dwójka rozwrzeszczanych dzieci i mąż, którego częściej nie było, niż był. Szukałam więc pracy gdzie mogłam, a w międzyczasie zdarzało mi się spojrzeć w lustro. Platynowy blond zmienił się w 'rosyjski, żółty', a usta okoliły zmarszczki- pęknięcia tej niegdyś młodej cery, pełnej blasku, zniszczonej na własne życzenie. Po raz pierwszy w życiu, w przypływie jesiennej melancholii poczułam, jak bardzo czuć ode mnie papierosy. Wstydziłam się przed sobą samą. Wstydziłam przed dziećmi, że zamiast kupić im jogurt, czy kolejną porcję witamin w jakiejkolwiek postaci, ich matka kupuje drogie i trujące papierosy,a potem z szaleńczym patosem zaciąga się nimi i udaje, że jest jej z tym lepiej, lżej. Zaczęłam więc od gum. Żułam to tu, to tam, żeby nie myśleć o papierosach. Rwałam włosy z głowy, gryzłam pięści, tak trudno było mi rzucić. Jednak udało się. Dziś jestem już wolna. Nie tylko od przeszłości, ale i od nałogów. Mam dwójkę wspaniałych córek, czas, by się nimi zając i męża, który mimo przeszkód, nie zostawił mnie w potrzebie, kiedy było naprawdę źle. Jednego jestem pewna- to, że przeżyłam tak wiele i nie załamałam się, dałam sobie radę, to dowód na to, że mogę wszystko. Dowód na to, jaką posiadam w sobie siłę, jaką posiada każda z NAS. Teraz już wiem, że najważniejsza jest rodzina, całą reszta nie ma znaczenia. W ubóstwie czy bogactwie- wystarczy mi miłość. I jestem pewna innej, drugiej rzeczy- zrobię wszystko, by uchronić córki przed moim losem. Zapiszę je na dodatkowe lekcji tańca, choćby dziś. I będę poświęcać im tyle czasu, ile będę mogła, opowiadając im przed snem ich wspaniałą, piękną historię, która jest częścią pięknej historii ich matki.
napisał/a: akinoom6 2010-10-02 14:17
Urodziłam się i wychowałam na wsi, jako nastolatka marzyłam o tym, żeby uciec do miasta. Gdyby wtedy ktoś mi powiedział, że jako dojrzała kobieta rozpaczliwie zatęsknię za łonem natury i zrobię wszystko, by wrócić na wieś, wyśmiałabym go. A jednak los podsunął mi tak niezwykłą okazję, że bez wahania postanowiłam zmienić swoje życie. Odkąd tylko pamiętam ogarniała mnie wielka tęsknota za zapamiętanym z dzieciństwa szumem drzew, śpiewem ptaków. I spokojem, którego w mieście nie ma. Codziennie uświadamiałam sobie, że bez żalu mogłabym porzucić gwarne miasto i zamieszkać na wsi. Któregoś zimowego dnia wsiadłam do auta i ruszyłam w drogę. Zaczęłam objeżdżać okoliczne wioski. Po miesiącu, podczas jednej z wypraw, trafiłam do malowniczo położonej niewielkiej wioski niedaleko Lublina. Kiedy jechałam przez wieś, nagle zaparło mi dech w piersiach. Pod lasem ujrzałam uroczy drewniany domek, który akurat był do sprzedania. Czułam, że przypadkowo znalazłam swoje ukochane miejsce na ziemi. Mój mały raj. Tego dnia wróciłam do domu bardzo podekscytowana i z miejsca opowiedziałam o wszystkim mężowi i dzieciom, którzy początkowo, byli trochę sceptycznie nastawieni. A kiedy zawiozłam ich do tego raju na ziemi, byli urzeczeni. Poczułam się wtedy tak, jakbym wyrwała się z jakiegoś odrętwienia, a krew w moich żyłach zaczęła krążyć szybciej. Postanowiłam działać! Szybko sprzedaliśmy z mężem mieszkanie, wzięliśmy kredyt. Cztery lata temu staliśmy się właścicielami naszego wymarzonego zakątka na ziemi. Włożyliśmy mnóstwo pracy w zorganizowanie swojego nowego życia, ale warto było. Dziś nasze gospodarstwo zachwyca: staw, chata z klimatem, wiatrak. No i wszędzie zwierzęta. W budowanie naszego nowego świata zaangażowałam mnóstwo pozytywnych emocji. Kobiety często wpadają do mnie na pogawędki. Czasem ze świeżo upieczoną szarlotką, innym razem z pięknym bukietem kwiatów z przydomowego ogrodu. Opowiadają o rodzinnych problemach, proszą o radę. Ale dzielą się też drobnymi radościami i sukcesami. Bardzo lubię te spotkania. Niezaplanowane, o różnych porach, zawsze pełne serdeczności. Cieszę się, że tak szybko zaakceptowano mnie jako swoją. Wiem, że również mogę liczyć na ich pomoc. To dla mnie niezwykle ważne. W bloku, w którym mieszkałam, kontakty z sąsiadami ograniczały się do zwykłego „dzień dobry”. Tu jest zupełnie inaczej. Napawam się każdą chwilą spędzoną w moim rajskim gniazdku. Rano wychodzę ze śniadaniem przed dom. Powoli wypijam kawę, patrzę na drzewa, kwiaty w ogrodzie. Delektuję się ciszą i spokojem. Teraz rozpiera mnie energia i przeświadczenie, że nareszcie odnalazłam sens życia. Każdy dzień jest cudowny, wartościowy. Kiedy człowiek jest młody, nie ma cierpliwości szukać tego, co dla niego najlepsze. Wybiera na oślep, to, co pod ręką. Później nie każdy ma szczęście, tak jak ja, znaleźć swoje przeznaczenie.
napisał/a: veyna 2010-10-02 14:20
Nie wiem czy robię dobrze , ale właśnie tutaj chciałam odkryć się przed wami , pokazać swoje obecne szczęście i jak wiele trudu i łez zajęło mi dąrzenie do niego...
zapraszam ....NAWET JEŚLI JEST TO NIE WŁAŚCIWY SPOSÓB PRZEKAZANIA MOJEJ HISTORII WALKI O MIŁOŚĆ PISANEJ WTEDY NA ŻYWO TO I TAK CHCĘ SIĘ Z WAMI NIĄ PODZIELIĆ TYLKO TU I TYLKO TERAZ :) http://kapucynek.blog.onet.pl/ZASWIECILO-SLONCE,2,ID327967468,n
Nie jestem w stanie teraz objąc tego wszystkiego słowami , przypomnieć co czułam , jak bolało serce , tylko tam pisałam kiedyś jak czułam bezpośrednio po tym jak zabalało , ucieszyło , zraniło i jak wyszłam na prostą....
konstancja18
napisał/a: konstancja18 2010-10-02 16:09
Kobiety coraz częściej zarządzają firmami i zajmują kierownicze stanowiska. Stereotypy o kobiecie jako o opiekunce domowego ogniska tracą na aktualności. Jednak, jak pokazuje rzeczywistość, nie jest aż tak różowo. Młode kobiety nadal spotykają wiele przeszkód na drodze do kariery.
Mimo równouprawnienia kobiety wciąż mają utrudniony start zawodowy,rzadziej awansują i częściej spotykają się z molestowaniem seksualnym w pracy. To powszechna opinia, która w wielu zakładach pracy znajduje potwierdzenie. Pomimo, iż należymy do kobiet pracowitych i wykształconych. Według własnej wiedzy większość czasu w ciągu dnia poświęcają na pracę zawodową i karierę. Zarobkowo pracuje co druga kobieta
Mimo, że kobiety z większych miast nie pasują do stereotypu gospodyń domowych, to według specjalistów nadal mają spore problemy w pracy.

Świetne wykształcenie i doskonałe predyspozycje zawodowe często nie są wystarczającym argumentem, aby zatrudnić kobietę. Dlaczego pracodawcy wybierają mężczyzn? Podstawową kwestią jest macierzyństwo. Praktycznie co trzecia Polka przyznaje się do obaw, że wraz z zajściem w ciążę w pracy pojawią się problemy. Z drugiej strony pracodawcy bardzo często wyrażają opinię, że kobiety, w momencie pojawienia się dziecka, stają się gorszymi pracownikami. W efekcie albo pracodawcy nie przyjmują kobiet, bądź oferują im gorsze- mniej odpowiedzialne i prestiżowe stanowiska.
Jednym z rozwiązań trudnej sytuacji kobiet na rynku pracy ma być zachęcanie ich do zakładania własnej działalności gospodarczej.Statystyki jasno pokazują, że kobiety z większych miast należą do osób bardzo przedsiębiorczych i aktywnych. Rośnie liczba osób
które kierują własnymi przedsiębiorstwami. To z jednej strony doskonałe rozwiązanie dla gospodarki i rynku pracy, jednak nie zawsze ma wpływ na decyzję kobiet o założeniu rodziny. Powszechna jest sytuacja, że kobiety sukcesu nie chcą przerywać lub odkładać w czasie pracy. Poświęcają się firmie, cieszą się sukcesami, zdobywają renomę i podbijają rynek.
Tymczasem - w jednym i drugim przypadku - kobiety, którym bardzo zależy na rozwoju zawodowym deklarują, że jeśli sytuacja w firmie je do tego zmusza, odkładają decyzję o macierzyństwie; często w efekcie rezygnują z posiadania dziecka na rzecz kariery.
napisał/a: iwonciaaa 2010-10-02 17:47
Zawsze kochałam muzykę. Miłością do niej zaraził mnie mój tata, który od najmłodszych lat zamiast kołysanek puszczał mi przeboje Beatelsów czy legendy rocka Deep Purple.Nałogowo oglądaliśmy każdy odcinek ,,Jaka to melodia''.
A wieczory z Robertem Janowskim stały się niemalże rytuałem.
Chodziliśmy na koncerty, odkrywając nowe dzwięki i melodie.
Zawsze marzyłam o poznawaniu muzyki od kulis.
Pewnego dnia moje marzenia zaczęły się spełniać.
Brałam udział w różnych konkursach recenzujących moje ulubione zespoły i stawałam się ich laureatką.
Pierwszy raz mogłam zobaczyć próby, do których nikt nie miał dostępy, zajrzeć do garderoby czy też porozmawiać osobiście z członkami zespołów.
Było to dla mnie duże przeżycie.
Mój ukochany tata również skorzystał :)
napisał/a: leoniu 2010-10-02 21:48
Trudno pisze się o sukcesach, prawda? Łatwiej o tym, co się nie udało. Marudzi, malkontenci, narzeka. A ja powtórzę: moim sukcesem jest praca w szkole. Fakt, że uciekłam z czegoś, co dawało perspektywy naukowe, ale za jaką cenę... Moim sukcesem jest:
- kartka pocztowa znad morza, od dzieciaków, które skończyły szkołę trzy lata temu
- zaproszenie na ślub od byłych uczniów (już??? mówiłam, że ja powinnam być pierwsza)
- kilkudziesięciu kształcących się prawników (jakby rozwód, albo intercyza, albo coś, pani prof...), paru medyków (tu związki raczej towarzyskie, niż naukowe:)
- plotka (tak, tu i ówdzie plotka także oznacza sukces) - że jak komuś zależy to do klasy pani X, gdzie X to ja :)
- słowa jednej z mam na ostatniej wywiadówce: "To już koniec??? jak to?" i słowa jednego z ojców "Ja wiem, że pani nie może powiedzieć, gdzie będzie pani miała wychowawstwo, ale ja drugie dziecko tam przeniosę!!!"
- fakt, że licealistka powiedziała ostatnio "boskie ma pani buty" :) wychodzi na to, że w modzie nie cofam się tak bardzo...
- rozumiem milion dziwnych zwrotów, i wiem, że mogę mówić "wuchta", a nie powinnam "oj tam, oj tam"
- to, że znów wierzę w ludzi - rodzice, którzy tajnie finansują wycieczki tych, których nie stać to dla mnie wielki sukces
- umiem się ciągle jeszcze śmiać z rzeczy które innych irytują

A najbardziej bawi mnie to, że ciągle jeszcze chodzę do szkoły :)
A zdjęcie... Trochę przypomina mi Alicję wchodzącą do magicznego, świata... Dziecięcego. Ja uczę nastolatków. Ale w tym też jest magia...
napisał/a: lekkoatletka 2010-10-02 22:52
Był rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty szósty. Rok, w którym John Howard został premierem Australii a Kanadyjczyk Donovan Bailey ustanowił rekord świata w biegu na 100 metrów. W roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym szóstym odo Szkocji powrócił Kamień Przeznaczenia oraz wyemitowano ostatni, sto dziewięćdziesiąty czwarty odcinek Wojowniczych Żółwi Ninja. Miałam wtedy osiemnaście lat, paznokcie u stóp pomalowane modnym, czerwonym lakierem i dojrzewającego brata. Mama codziennie robiła nam śniadanie złożone ze szklanki ciepłego mleka i kanapki z serem, ojciec wyjechał dziewięć lat temu, zostawiając jedynie sto dwadzieścia złotych na stole i kartkę, której nigdy nie udało mi się przeczytać. Właściwie pamiętam jedynie przez mgle, mężczyznę o rosłej posturze, siedzącego w dużym pokoju ze ścianami koloru kawy z mlekiem, grającego w kulki. Jak się potem dowiedziałam- grał w nie codziennie, jeśli tylko znajdywał wolną chwile pomiędzy konsumpcją podwójnego obiadu a oglądaniem swojego ulubionego serialu na programie pierwszym. Rozpoznawałam go również w sobie, patrząc w spiczaste lustro, stojące naprzeciwko frontowych drzwi. Ten sam kształt uszu, ust czy kolor oczu. Po mamie odziedziczyłam jedynie krnąbrne, nieokiełznane loki w słomkowym kolorze, opadające lekko na twarz przy każdej nadarzającej się okazji. Zapomniałam jeszcze o wzroście. Mierzyłam metr sześćdziesiąt trzy, tak jak mama. Metr sześćdziesiąt trzy mnie, przy wadze 47 kilogramów dawało ujemne BMI, z czego byłam niesamowicie dumna - w końcu byłam nastolatką, która powoli zaprzyjaźniała się ze swoja małą, wielką dorosłością. Często utożsamiano mnie z bohaterką książki angielskiego wykładowcy matematyki Charlesa Lutwidge'a Dodgsona. Mała zagubiona dziewczynka, o wdzięcznym imieniu Alice, pośród swojego dziwnego świata, gąsienicy i Szalonego Kapelusznika. Często chodziłam także do pobliskiej kawiarni, gdzie co piątek odbywały się kameralne koncerty. Wiolonczela, skrzypce, gitara pobudzały moją wyobraźnie, pozwalając przenieść się w zagadkowy świat muzyki. Ja sama uwielbiałam śpiewać i marzyłam aby w przyszłości założyć własny jezzowy zespół, podróżując z nim po świecie i delektując się urokami życia. Wraz z upływem czasu pojawiało się wiele nowych, coraz ciekawszych planów zawsze jednak z sentymentem spoglądałam na ową kawiarnie, w której spędziłam większość czasu mojego młodzieńczego życia. Mam 32 lata – dwójkę wspaniałych dzieci, które również grają na gitarach, kochającego męża oraz... własny zespół:) W tym roku obchodzimy swoje pierwsze urodziny, choć nie zawsze było łatwo. Nigdy nie jest za późno na realizacje marzeń, czego jestem najlepszym przykładem!
Na zdjęciu - moja najstarsza córka:)