Wygraj zestaw bosko pachnących kosmetyków!

napisał/a: bonnnie 2014-09-01 09:28
Moją najbardziej nierutynowa przygoda wakacyjna w tym roku wydarzyła się w Kostrzynie na Woodstocku. Była to moja pierwsza podróż na ten festiwal. Na miejsce dotarłam z koleżanką o 21, zaczął padać deszcz. Na miejscu były tak wielkie tłumy, że nie wiedziałyśmy kompletnie gdzie rozbić nasz namiot. W błocie i deszczu, pomiędzy ludźmi błądziłyśmy około godziny. Znalazłyśmy przypadkowe miejsce w lasku, gdzie zaczęłyśmy rozbijać namiot. Gdyby tego było mało, że było już ciemno, mokro to na dodatek nasz namiot okazał się zepsuty. Nie byłyśmy w stanie go rozstawić. Załamane, w obcym miejscu nie wiedziałyśmy co zrobić. Zostawiłyśmy nasze bagaże na pastwę losu i poszłyśmy po pomoc. Po chwili okazało się, ze cudowni ludzie na Woodstocku zaoferowali nam pomoc. Odnalazłyśmy również znajomych i wspólnymi siłami uratowali nas. Znaleźli nam miejsce, rozstawili nowy namiot i pomogli się odnaleźć na festiwalu. Później już było tylko lepiej. Zaczęła się zabawa z " obcymi" ludźmi, którzy nie patrzyli na Ciebie z góry. Rozmowy z obcokrajowcami, wzajemna pomoc i radość z każdego wolnego dnia, gdzie można robić na co ma się ochotę. Niezapomniane wrażenia i doskonała przygoda, którą przeżyłam na festiwalu Woodstock zostaną ze mną do końca życia. Z chęcią tam wrócę.
napisał/a: Sesil 2014-09-01 09:56
Postanowiłyśmy z przyjaciółką spędzić najspokojniejsze wakacje życia. Wyjechać do jakiegoś gospodarstwa agroturystycznego i odetchnąć od całego świata.
Spokój się skończył kiedy okazało się, że wysiadłyśmy 4 stacje za wcześnie w całkowitej wsi, a następny pociąg był dopiero za parę ładnych godzin. A był już na prawdę późny wieczór.
Chcąc nie chcąc, musiałyśmy ruszyć i poszukać noclegu. Zapukałyśmy do pierwszego dość dużego domu, modląc się by nas tu nie zamordowano.
A drzwi otworzyła nam... siostra zakonna. Trafiłyśmy do klasztoru.
Oczywiście dostałyśmy nocleg, kolacje oraz śniadanie.
Tam było tak pięknie i tak cicho, że chciałyśmy zostać na dłużej.
Spytałyśmy czy możemy zostać na kilka dni, oczywiście płacąc za pokój.
Siostry się zgodziły ale nie chciały pieniędzy, tylko pomocy przy pracy w ogrodzie.
I tak się stało - spędziłyśmy tydzień w klasztorze :) i to był ten spokój którego potrzebowałyśmy.
napisał/a: Doroteq 2014-09-01 11:07
Co to była za wakacyjna przygoda... Ja w tańcu zatracona... Jak motyl na parkiecie... Wpierw całkowicie w muzyce zahipnotyzowana... Potem zakochana... Zatraciłam się w muzyce wolnej... Gdy on poprosił o numer do mnie... To była zabawa wspaniała, magiczna i niezapomniana... Dzięki niej już nie jestem sama... Bo teraz jest z nas nieziemska para...
napisał/a: tuniowa 2014-09-01 12:20
Moja wakacyjna najbardziej NIErutynowa przygoda to... hmmmm.. chyba ujeżdżanie konia na plaży. Brzmi dziwnie, ale to brzmienie to nic w porównaniu do uczuć i emocji, które przeżywa się podczas takiej jazdy, raczej nierutynowej No i pierwszej w życiu, rzecz jasna. Ja nie wiem co mnie tknęło. Chyba namowy kolegi, największego fana jazdy konnej. Może dla mnie nie byłoby to o tyle krępujące i przerażające, gdyby nie tłum kilkudziesięciu ludzi, którzy przyglądali się mojej niefortunnej jeździe, a paniczny strach przemawiał przez każdy mój ruch. No tak, tak, nieźle się pośmiali. Grunt, że nie spadłam z tego konia Do końca życia nie zapomnę tych 15 minut, w których drżałam o swoje życie. Oczywiście z perspektywy czasu traktuję to jako śmieszny wakacyjny incydent, ale jeszcze miesiąc temu raczej do śmiechu mi nie było. Niemniej jednak, polecam spróbować każdemu, myślę, że większość byłaby w stanie stwierdzić, że jednak koń to nie do końca takie...pospolite i rutynowe zwierzę )
napisał/a: ubuntu44 2014-09-01 12:54
Zakochałam się.
Znowu.
Na dobre ;)

I to od pierwszego spojrzenia - w sumie oszczędziłam sobie tym wiele czasu, no nie?
No więc zakochałam się w pewnym blondynie niebieskookim, wysokim, mądrym i wygadanym...
A co w tym nierutynowego zapytacie? Przecież wakacyjne miłości to banał...

Już mówię - zakochałam się w...moim męzu, znowu, jak co roku, jak co dzień...
napisał/a: flentes 2014-09-01 12:56
Moja najbardziej nierutynowa przygoda wakacyjna miała miejsce w tamtym roku, na campingu w Snowdonii, w Walii. Wspólnie ze znajomymi postanowiliśmy raz dla odmiany odpocząć od morza i gór, i poszukać nowych przygód w lesie Beddgelert.
Okolica była nie do opisania - wszędzie zieleń, świeże powietrze, przyroda tętniąca życiem, całkowite przeciwieństwo tego, co mieliśmy na co dzień w zabitym blokami mieście.
Pewnego dnia wybraliśmy się na wycieczkę grupową wgłąb lasu. Wędrowaliśmy wspólnie zmierzając ku górom, kiedy kolega niefortunnie potknął się o coś i wpadł w pobliskie krzaki. Razem z koleżanką zaczęłyśmy się śmiać, ale gdy zobaczyłyśmy, że reszta grupy jest daleko przed nami, postanowiłyśmy jednak pomóc koledze się pozbierać. Okazało się to jednak bardziej czasochłonne niż się wszyscy spodziewaliśmy; kolega zahaczył o wyrastający korzeń, a zanim udało się nam wyciągnąć jego dużego buta spod niego, grupa była już daleko na przodzie, co objawiło nam się nagłą ciszą. Ruszyliśmy pospiesznie śledząc zaznaczone znaki na drzewach, ale na nasze nieszczęście dotarliśmy do nieoznakowanego rozwidlenia dróg. Po krótkiej dyskusji na temat potencjalnie wybranego kierunku przez naszych pozostałych wycieczkowiczów, poszliśmy w lewo, jak się niedługo okazało, błędnie. Długo wędrowaliśmy w poszukiwaniu innych osób, często natrafiając na różne ścieżki, aż wreszcie zabłądziliśmy. Na domiar złego słońce zaczęło zachodzić. Dało się słyszeć pohukiwania i inne złowrogie, zwierzęce odgłosy. Nie mając zielonego pojęcia o używaniu kompasu ani orientacji w terenie za pomocą flory oraz skręcając się z głodu, usiedliśmy w nadziei na to, że ktoś nas niedługo odnajdzie. Po krótkim czasie usłyszeliśmy hałas przypominający łamanie gałęzi. Natychmiast wstaliśmy i zaczęliśmy krzyczeć, żeby naprowadzić nieznajomego na nasz trop. Słyszeliśmy, jak się zbliża, jednak nie odpowiadał na nasze wołania. Zaczęliśmy się bać, szczególnie, że już zrobiło się całkiem ciemno. Był coraz bliżej i bliżej, aż w końcu szelest zaczął dobiegać z krzaków, przy których staliśmy. Kolega podsunął wizję tego, że może to być niebezpieczne zwierzę. Wpadliśmy w panikę i zaczęliśmy krzyczeć, i już mieliśmy uciekać, gdy oślepiło nas światło latarki przewodnika grupy, który wyłonił się zza krzaków. Odetchnęliśmy wszyscy z ulgą. Zapytaliśmy od razu, dlaczego nie odpowiadał na nasze wołania i nie oznajmił nam już na początku, że nie jest dziką zwierzyną czyhającą na nasze życie; odparł, że zgłodniał i jadł kanapkę szukając nas.. Po dłuższej chwili byliśmy już z powrotem w obozie; po wysłuchaniu naszej historii o zabłądzeniu trochę się z nas naśmiewano, ale jakoś to znieśliśmy :) jednak i tak postanowiliśmy więcej nie jechać na campingi i pozostać przy naszym rutynowym morzu :)
napisał/a: groszek201 2014-09-01 14:02
Moje nierutynowe wakacje były moimi pierwszymi wspólnymi wakacjami z moim chłopakiem. Dopiero co ukończyliśmy szkoły, byliśmy spłukani i zakochani. Jedyne pieniądze jakie posiadaliśmy to to co udało nam się zarobić przez wakacje. Gdy się dowiedzieliśmy o zdanej maturze stwierdziliśmy że jedziemy na wakacje. Spakowaliśmy manatki, wzięliśmy wszystkie pieniądze i...pojechaliśmy w góry. Na miejscu znaleźliśmy nocleg u miłej starszej Pani, rozpakowaliśmy się i na imprezę. Zamiast oszczędzać przez 6 dni balowaliśmy. Popijaliśmy drinki w knajpach, obiady jadaliśmy w najlepszych restauracjach. Nie żałowaliśmy na nic. Na 6sty dzień okazało się że mamy zaledwie 15 zł. w portfelu więc na obiad zjedliśmy bułkę z kefirem. Chcieliśmy przywieźć do domu butelkę wody z miejscowej pijalni wód więc kupiłam najtańszą wodę mineralną wylałam zawartość i poszłam do pijalni żeby ją napełnić. Okazało się że pijalnia była zamknięta i tak oto głodni i spragnieni ale wciąż zakochani i już doświadczeni wróciliśmy na stopa do domu.Nie zapomnę tych wakacji do końca życia :)
napisał/a: Angie17 2014-09-01 14:19
Moja najmniej rutynowa przygoda wakacyjna miała miejsce 3 lata temu i jej początek był już w maju. Zaczęło się od mojej obsesji na temat objazdowego wesołego miasteczka. Postanowiłam razem z koleżanką jechać na kilka festynów, na których będą. I tak w maju byłyśmy w Niepołomicach przez 1 dzień. Czerwiec był pod znakiem Bochni. Wakacyjne dni zaczęłyśmy od Dni Dobczyc, później Dni Wieliczki (2 całe dni) i Dni Myślenic. Następne festyny były coraz bardziej szalone i spontaniczne jak wypad do Oświęcimia na 5 godzin + 1,5 godziny jazdy pociągiem w jedną stronę. Jednak najbardziej spontaniczną przygodą była podróż do Żywca. Z Krakowa do Bielsko-Białej, po dwóch godzinach jazdy przyszedł czas na ponad godzinną przerwę między kursami i dopiero po kolejnej godzinie dotarłyśmy do Żywca. Nie byłoby to niczym nadzwyczajnym gdyby nie fakt, że tyle zachodu, aby na festynie być jedyne 2 godziny. Kolejne festyny także były spontaniczne lub decyzja o wyjeździe była podejmowana 2-3 dni przed. I tak odwiedziłyśmy także Tarnowskie Góry i Zabrze. Miałśmy jeszcze jechać do Ostravy, ale zaczął się już rok akademicki.
Nieraz nieopłacało się nam jechać - patrząc na to wszystko z punktu widzenia czytlenika mojej opowieści o wakacjach. Ale nigdy tak jak wtedy nie wyjeździłyśmy się na karuzelach w tym na ulubionym Street Dancerze :)
Na chwilę obecną nie było bardziej zakręconego lata i to dlatego wybrałam tę przygodę na konkurs :)
Pozdrawiam!
napisał/a: czekoczeko 2014-09-01 16:33
Najbardziej nierutynowa przygoda zdarzyła mi się tych wakacji. Jestem po skończeniu liceum, więc mam najdłuższe wakacje w swoim życiu. Miałam wiele okazji do spontanicznego spędzania czasu, ale najlepiej wspominam 'włam' przez ogrodzenie na boisko szkolne o godzinie 24:00 i granie w kosza do 4 nad ranem :) Prawie wyplułam płuca, ale było mnóstwo śmiechu i zabawy, włącznie z uciekaniem przed policją :)
napisał/a: kiszoniaczek 2014-09-01 16:56
Moja przygoda miała miejsce nad Morzem Bałtyckim, gdzie wybrałam się razem z chłopakiem i przyjaciółmi. Nasz odpoczynek trwał 5 dni. Ku zadowoleniu wczasowiczów pogoda dopisywała, przez cały pobyt świeciło słońce, a temperatura osiągała ponad 30 stopni. Każdego dnia spacerowaliśmy ulicami Trójmiasta, zaopatrzyliśmy się w mnóstwo pamiątek. Codziennie miewaliśmy różne przygody, jednak moja pobiła wszelkie rekordy. Ostatniego dnia postanowiłam zaszaleć, jeśli chodzi o mój strój. Ubrałam krótką mini spódniczkę oraz rajstopy kabaretki. Słońce świeciło cały dzień, było wręcz upalnie. Przyjaciele wymyślili, żebyśmy poszli wieczorem na kolację do restauracji. Gdy zmęczeni całodniowym spacerem wróciliśmy do hotelu, by przygotować się do wyjścia własnym oczom nie dowierzałam. Ściągając kabaretki zobaczyłam, że na moich nogach pojawiła się "opalona kratka". Nie wiem do dziś, co strzeliło mi do głowy, żeby w tak upalny dzień założyć kabaretki i tak koszmarnie się opalić. Najgorsze w tym był fakt, że nie spakowałam do walizki długich spodni i musiałam paradować w restauracji z "nogami w kratkę". Moi znajomi nie mogli przestać się śmiać, humor dopisywał im do końca dnia. Jednak mimo tej przygody bardzo miło wspominam tamten pobyt, dzięki któremu dostałam ksywę "krata". :D
napisał/a: Mappet 2014-09-01 18:18
Nierutynowo zaczęłam zwiedzanie Paryża. W czasach gdy nawigacja w telefonie była abstrakcją, kiedy biedne studentki nie miały mapy, a jedynie wydruk z google jak dojść do hotelu... okazało się, że owszem google nam rozpisało drogę do Formuły... tyle że nie hotelu, a sklepu z częściami samochodowymi. Nie znałyśmy języka i błądziłyśmy dobre 4 godziny wraz z naszą walizką, która zyskała przydomek 'Gruba Matylda'. Jednak przyznać muszę, turysta rzadko kiedy widzi takie zakamarki Paryża!
napisał/a: anuleczka73 2014-09-01 20:47
W te wakacje postanowiłam - jak co roku zresztą - zrobić coś fajnego dla siebie samej, i dla rodzinki (żeby nie ujawniać tak po prostu, wszem i wobec, swojego egoizmu, który gdzieś tam głęboko sobie śpi).

Rankami zamiast kawy robiłam wymyślne owocowo - warzywne koktajle, w południe pisałam cudowne smsy mężowi (na tyle, na ile pozwolił mi mój piśmienniczo - artystyczny antytalent ;)), popołudniami wsiadałam na rower i jechałam w siną dal - gdy miałam ochotę trochę pobyć ze sobą lub brałam pod pachę strój i adidasy, by biec na fitness w celach tych wiadomych i plotkarskich. Serwowałam lekkie kolacje, zatracałam się w romansach, otwierałam wino tak bez okazji...

Polubiłam na nowo siebie i otoczenie, które raz na jakiś czas trzeba "odkurzyć"/ "przewietrzyć".
Po wakacjach czuję się wypełniona energią po same koniuszki palców.

I wiecie co? Nawet jesień nie zamieni mnie w leniucha i smutasa! :)