Wygraj zestaw bosko pachnących kosmetyków!

napisał/a: marta20m 2014-09-02 10:25
najbardziej szalona przygoda to była taka, byłam na imprezie, byłam podpita trochę i zapędziłam się przy sikaniu w toalecie , że nie ściągnęłam stringów i przez te stringi zrobiłam siku
napisał/a: bloona24 2014-09-02 10:41
Ja i moja przyjaciółka Kasia umierałyśmy z nudów w upalnym mieście. Brak większej gotówki i perspektyw na jakieś wakacje skłonił nas do podjęcia szalonej próby biwaku nad morzem. Nie miałyśmy ani namiotu, ani śpiwora, ani samochodu. Jedyne co miałyśmy to ogromne chęci i determinację. W ciągu jednego dnia udało nam się załatwić namiot i pare kocy zamiast śpiworów. Wsiadłyśmy w busa obładowane masą toreb i ruszyłysmy do Niechorza. Dotarłyśmy gdy się ściemniało. Nie miałyśmy zielonego pojęcia jak rozłożyć namiot nie było żadnej instrukcji a mty 2 blondynki patrzyłyśmy się bezradnie na siebie. Wkońcu usiadłyśmy na walizkach i patrzyłyśmy w niebo. Nagle podjechała grupka chłopaków z warszawy zwijali się ze śmiechu gdy nas zobaczyli. Naszczęście pomogli rozłożyć namiot (okazało się, że to igloo, a my jakieś kwadraty układaliśmy na ziemi). Tak się zaprzyjazniliśmy, że wspólnie spędzaliśmy czas. Razem jedliśmy posiłki na masce ich samochodu i bawliśmy się do rana w klubach. udało nam się utrzymać przez długi czas kontakt. Spontaniczne wakacje są najlepsze

[email]bloona@wp.pl[/email]
napisał/a: archaniol 2014-09-02 12:53
Moja wakacyjna przygoda, której nie zapomnę do końca życia zdarzyła się 6 lat temu kiedy po kilku latach mailowania i pisania sms ów spotkałam wspaniałego mężczyznę, który spełniał każde moje marzenie. Nasze pierwsze spotkanie tamtego lata było dla mnie bardzo kłopotliwe, siedzieliśmy na ławeczkach przy stoliku. Nie mogłam podnieść na niego wzroku a on przyglądał mi się bacznie. Wypiliśmy kawę, rozmawialiśmy o bzdurach, pogoda była przepiękna. Nie potrafię wyjaśnić czemu tak się "wstydziłam" ale pamiętam, że ilekroć popatrzyłam na niego aż dech mi zapierało. Teraz już wiem, że była to miłość od pierwszego wejrzenia a ja młoda i głupia musiałam się chyba czerwienić niczym owoc dereniu. Potem pojechaliśmy autem nad niewielkie jezioro, właściwie staw i tam po raz pierwszy mnie przytulił. Kiedy przypomnę sobie co się wtedy działo, gesty, spojrzenia, te wszystkie słowa robi mi się cieplutko na sercu. Ta przygoda jednak nie skończyła się wówczas... trwa nadal. Teraz jesteśmy małżeństwem, mamy dziecko. Jesteśmy szczęśliwi i to mi wystarcza.
szreczek
napisał/a: szreczek 2014-09-02 18:19
Mam troszke inne podejście do tematu bo staram się by każdy mój wyjazd i urlop był nietypowy ;) jedną z największych moich przygód był rok w którym wziełam urlop dziekański i posanowiłam zaszaleć, wróciłam z pracy w Kanadzie i spontanicznie pojechałam z koleżanką do Szkocji gdzie spedziłam 2 miesiące, pracowałam i poznałam wspaniałych ludzi których zaraziłam chęcią odkrywania nowych miejsc dzieki czemu wybraliśmy sie na wyprawe autokarem z placakami i mapą w ręce przez Szkocje do Anglii i Francji. A zaraz po powrocie do Polski znajomi postawili mnie przed faktem dokonanym ze jedziemy do Austrii. I tam spędziłam kilka dni popijając grzane wino i zwiedzając Wiedeń. Po powrocie rozpoczełam kolejną przygode swojego życia ponieważ poznałam swojego narzeczonego i teraz wspólnie przeżywamy wszystkie przygody. :D a możliwe że gdybym nie zaryzykowała i nie podjeła się podróży mogłabym go nigdy nie spotkać. :)

Polecam każdemu, podróżowanie nie jest trudne i nie musi być drogie. wystarczy pomysłowość, entuzjazm i bycie upartym ;)
napisał/a: askka 2014-09-02 20:58
Moja wakacyjna przygoda jest zupełnie świeża, bo tegoroczna. Razem z moim narzeczonym, siostrą oraz Jej facetem będąc nad jeziorkiem postanowiliśmy wypożyczyć sobie rowerek wodny. Wszyscy byliśmy zachwyceni jak wspaniale można opalać się na środku wielkiego jeziora, słuchaliśmy muzyki i praktycznie nie zamierzaliśmy zbyt szybko wracać. Nagle nasza radość uległa całkowitej zmianie... Okazało się że ni stąd ni zowąd zerwał się wiatr, był tak wielki że nasz rowerek z ledwością unikał przewrotki przez fale. Chłopaki nie byli w stanie nic zrobić, a my wpadłyśmy w prawdziwą panikę. Od razu z siostrą rzuciłyśmy się po kapoki... niestety okazało się, że mojej siostrze przypadł dziecięcy... Wyglądała w nim przekomicznie, ale w tamtej sytuacji zupełnie nie było nam do śmiechu. Wylądowaliśmy w końcu jakimś cudem na drugiej stronie jeziora z daleka od naszej plaży i staraliśmy się poczekać aż fale się uspokoją. Większość ludzi, którzy mieli tam domki pękało ze śmiechu z nas, dwóch spanikowanych wariatek, które robiły wkoło tego mnóstwo szumu, oczywiście dostało się chłopakom, bo to przecież ich wina, wiadomo ale ja przyznam szczerze, że od tej pory już nigdy nie wsiądę na rowerek wodny
napisał/a: helixpomatia 2014-09-02 21:38
Najpiękniejsze i nierutynowe przygody przeżywam, gdy kąpieli z żelami Original Source zażywam.

Pod prysznic wskakuję, Camu Camu ciało myję
Aż tu nagle niespodzianie, małpa huśta się na lianie
W Amazonce nagle siedzę, z lupą śledzę cztery śledzie
Anakondę nawiedziłam, z żółwiem koktajl z mango piłam
Z krokodylem grałam w pchełki, a z piranią jadłam żelki
Nagle budzę się z okrzykiem
Z Camu Camu są przygody dzikie
napisał/a: kerocna 2014-09-02 23:00
Moja najbardziej nierutynowa wakacyjna przygoda miała miejsce w lipcu. Podczas pewnej ciepłej nocy, beztrosko śpiąc usłyszałam chrumkanie pod oknem. Okazało się, że dziki przyszły na stołówkę, pojeść sobie moich młodych ziemniaków! Jako, że nie posiadam żadnego straszaka wpadłam na pomysł aby odstraszyć dziki nadmuchanymi woreczkami foliowymi, które po prostu z hukiem rozbijałam. :) Pomysł okazał się skuteczny, nieproszeni goście uciekali w popłochu a ja uratowałam swój ogród. :)
napisał/a: madwoman301 2014-09-03 22:37
Ok, więc tak. Na pewno spodziewacie się jakiejś łzawej historyjki o wakacyjnej miłości, która trwa do teraz mimo, że tak daleko od siebie mieszkamy, albo opowiastki o spontanicznym seksie na plaży! No, ale nie tym razem.
Moja wakacyjna "przygoda" (zeszłego roku) była naprawdę nierutynowa, przynajmniej dla mnie, kiedy to będąc na wakacjach nad morzem z przyjaciółmi znalazłam do połowy przysypanego piaskiem na plaży, biało-rudego, malutkiego, zmarzniętego (wiadomo jaka pogoda nad polskim morzem!) kotka... Oczywiście nie mogłam tak go zostawić! Od razu wzięłam go na ręce, był naprawdę w opłakanym stanie, więc jak najszybciej się dało, wraz z przyjaciółmi, poszukaliśmy w okolicy weterynarza. Pojechaliśmy z kotem(jak się potem okazało - kotką) otulonym kocykiem, lekarz zbadał go, sprawdził jego reakcje i stwierdził, że jest to kot do uśpienia. (MIAŁ 3tygodnie!). Ale nie! Mimo protestów przyjaciół, że skoro lekarz tak mówi, to pewnie nie da się nic z jego chorobami zrobić, ja powiedziałam, że chcę leczyć tego kota. Wyjechałam tego samego dnia znad morza. Zawiozłam go do mojego zaufanego weterynarza, który się zlitował, dał mi wszelkie instrukcje jak zajmować się tą kotką. Codziennie musiałam karmić ją mlekiem z butelki, jeździć na zastrzyki i przemywać oczka herbatą i wlewać krople. Nie wspominam o kosztach, bo wiadomo, że były ogromne, ale dla mnie mało ważne. Przez 3 miesiące nie wychodziłam z domu, bo opiekowałam się Lulą (tak dałam jej na imię). Cały czas siedziała lub leżała na moich kolanach, w nocy spała ze mną, dużo się tuliła. Czułam, że jest mi wdzięczna. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że ja naprawdę nie cierpię kotów i nigdy nie chciałam owego zwierzaczka mieć! A tą małą kulkę pokochałam całym sercem i wiem, że na zawsze będziemy razem. :)
napisał/a: emevka 2014-09-03 23:32
Łapanie stopa na Ibizie (bo było już tak późno, że komunikacja nie kursowała) jest wystarczającą dla mnie przygodą. Zwłaszcza jeśli kierowca- lokalny mieszkaniec- jest tak miły, że nadrabia drogi dla Ciebie.
ilicitana
napisał/a: ilicitana 2014-09-03 23:38
Moja największa, najbardziej szalona wakacyjna przygoda miała miejsce w 2007 roku, czyli już trochę dawno, ale pamiętam ją ciągle jakby to było wczoraj. Byłam na pierwszym roku studiów. Pamiętam, że dostałam niespodziewany zastrzyk gotówki tuż przed wakacjami i postanowiłam nareszcie zwiedzić Hiszpanię, co było moim marzeniem od dziecka. Tak też się stało. W mgnieniu oka miałam już kupiony bilet i kilka dni później znalazłam się w Walencji. Szybko po przyjeździe poznałam pierwszych znajomych i to dzięki nim przeżyłam najfajniejszą przygodę tamtych wakacji. A może nawet i wszystkich wakacji :)
To była środa, zwykły początek dnia, kiedy moja hiszpańska koleżanka zadzwoniła do mnie i kazała się zbierać. Nie powiedziała zbyt wiele, tylko tyle bym ubrała się na biało i była o umówionej godzinie na dworcu w Walencji. Nie wiedziałam za bardzo o co chodzi,ale ponieważ moi znajomi miewali zwykle same dobre pomysły,szybko przystałam i na ten,w ciemno. O podanej godzinie zjawiłam się na dworcu. Wszyscy już na mnie czekali i kazali się śpieszyć na określony peron. Ktoś z ekipy kupił bilety i pojechaliśmy. Dopiero kiedy spojrzałam na swój bilet o mało nie zemdlałam ze szczęścia i wzruszenia. Jechaliśmy na La Tomatinę, wielką słynną bitwę na pomidory,do Buńol, małego miasteczka ,a może raczej wioski niedaleko Walencji,którą jako dziecko oglądałam jedynie w Teleexpresie i o której zawsze tak marzyłam. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będzie mi dane przeżyć coś tak szalonego. Ale stało się:) Gdy dotarliśmy na miejsce było przed 11. Niedługo potem znalazłam się w samym centrum wielkiego pomidorowego pola bitewnego :) Całe miasto pływało w pomidorach. Przejeżdżały obok nas samochody ciężarowe wypełnione tonami pomidorów, które na nas spadały, to z jednej to z drugiej strony. To było coś wspaniałego móc uwolnić tyle pozytywnej energii i patrzeć na tłum rozbawionych, skąpanych w pomidorowym soku ludzi, Hiszpanów,obcokrajowców takich jak ja, dziennikarzy w płaszczach przeciwdeszczowych lub okularach do pływania :) To co tam się działo, nie da się opisać słowami, to trzeba przeżyć :) Panował istny ścisk, co chwilę obrywało się pomidorem i oddawało się innym w geście rewanżu, to naprawdę było niesamowicie zabawne :) Przez cały czas nie schodził mi z buzi wielki, przeogromny i szczery UŚMIECH!!! Chciałam krzyczeć "Życie jest piękne!!" Od tego czasu minęło 8 lat ale nadal wspominam to z takim samym szczerym uśmiechem na twarzy i polecam każdemu :)
napisał/a: madzia1980 2014-09-04 18:08
Zawsze byłam tchórzem nie do ogarnięcia. Nieśmiała i spokojna, po uszy zakochana w szaleńcu o imieniu Wojtek. Pewnego dnia spojrzawszy mi prosto w oczy zapytał "co robisz po wykładach". Spąsowiałam i odparłam "nie wiem". Zaprosił nie na stare lotnisko a ja z bezdechem pokiwałam głowa z aprobatą. Przecież już drugi rok marzę, żeby być tam gdzie on i przy nim. Pojechaliśmy. Po drodze konwersacja coraz bardziej rozluźniała moje napięte sploty nerwowe. Jak wyszliśmy z samochodu, on boski załapał nie za rękę i poszliśmy w stronę hangaru. Myślałam, ze cudowniej już być nie może w moim życiu. Przedstawił mnie kolegą. Nagle wręczył mi specjalny kombinezonu ze "skrzydłami", moje serce wpadło w arytmię a on do mnie mówi" no kochana to lecimy" Oprzytomniałam. Jak? Gdzie? Czym? Nie miałam czasu do namysłu, jak już byłam wpakowana do samolotu. wpadłam w panikę już na dobre nagle mój Wojtuś mnie chwycił i lecieliśmy razem w powietrzu opadając w dól. Krzyczałam chyba w 10 decybelach, przerażona, z adrenaliną, uwolnioną oksytocyna i gorączką szaleńczej wolności dostępnej tylko dla ptaków. Jak dotarliśmy na ziemię to juz nic nie pamiętałam dostałam namiętnego buziaka i propozycję wiecznej miłości. Na szczęście po 3 miesiącach zorientowałam się jak nieodpowiedzialnie potraktował mnie Wojtek wyciągając na wingsuit flying bez przeszkolenia, ćwiczeń i kwalifikacji. Potem tylko udowadniał, że na troskliwego partnera on się absolutnie nie kwalifikuje. Powrócił mi rozum i przejrzałam na oczy, ale wspomnienie tego szaleństwa jest jak najbardziej mimo wszystko pozytywne i najbardziej nierutynowe.
napisał/a: moniczka1910 2014-09-04 18:09
To ja może troszkę po wiejsku i na wesoło.
Sierpień tego roku. Mąż został w mieście ze względu na pracę, a ja z córką wyjechałyśmy na wieś do moich Rodziców.
Dzień był wtedy dość chłodny. Rodzice się rozjechali za swoimi sprawami, a my zostałyśmy same w domu.
Nagle...dzwonek do drzwi. Przyszła ciocia z zapytaniem czy to czasami nie nasza świnia po polu gania. Ja nawet nie wiedziałam, ile obecnie tych zwierzątek mamy w oborze. Dzwonię do Mamy... Mama w szoku zapomniała ile ich jest. Małą zabezpieczyłam, żeby nie spadła i pobiegłam sprawdzić, czy to nasza. Wpadam do obory, a tam, kojec otwarty, obora uchylona, ślady kopyt przy schodach domu...a ja w stresie. Dzwonię do Mamy, że nasza.
Nagle...dzwonek do drzwi. Pan z zapytaniem czy to przypadkiem nie nasz kaban po jego dzierżawie biega. No nasz, ech.
Mała mi usnęła z tego wszystkiego, Rodzice szybko wpadli do domu, przebrali się i w pole w pogoń!
Okazało się, że dzięki uprzejmości i pomocy sąsiada, który nagnał świnię chwile wcześniej do swojego podwórka, odzyskaliśmy uciekinierkę.
Przez nią zostały postawione na równe nogi trzy wsie i pół miasta.
Sąsiad dostał podziękowanie za pomoc, a świnia po raz kolejny na pewno nie ucieknie.:)