Informujemy, że w dniu 17.07.2024 r. forum rozmowy.polki.pl zostanie zamknięte. Jeśli chcesz zachować treści swoich postów lub ciekawych wątków prosimy o samodzielne skopiowanie ich przed tą datą. Po zamknięciu forum rozmowy.polki.pl, wszystkie treści na nim opublikowane zostaną trwale usunięte i nie będą archiwizowane.
Dziękujemy!
Redakcja polki.pl

Dodatkowo informujemy, że w dniu 17.07.2024 r. wejdą w życie zmiany w Regulaminie oraz w Serwisie polki.pl

Zmiany wynikają z potrzeby dostosowania Regulaminu oraz Serwisu do aktualnie świadczonych usług, jak również do obowiązujących przepisów prawa.

Najważniejsze zmiany obejmują między innymi:

  • zakończenie świadczenia usługi Konta użytkownika,
  • zakończenie świadczenia usługi Forum: Rozmowy,
  • zakończenie świadczenia usługi Polki Rekomendują,
  • zmiany porządkowe i redakcyjne.

Z nową treścią Regulaminu możesz zapoznać się tutaj.

Informujemy, że jeśli z jakichś powodów nie akceptujesz treści nowego Regulaminu, masz możliwość wcześniejszego wypowiedzenia umowy o świadczenie usługi prowadzenia Konta użytkownika. W tym celu skontaktuj się z nami pod adresem: redakcja@polki.pl

Po zakończeniu świadczenia usług dane osobowe mogą być nadal przetwarzane, jednak wyłącznie, jeżeli jest to dozwolone lub wymagane w świetle obowiązującego prawa np. przetwarzanie w celach statystycznych, rozliczeniowych lub w celu dochodzenia roszczeń. W takim przypadku dane będą przetwarzane jedynie przez okres niezbędny do realizacji tego typu celów, nie dłużej niż 6 lat po zakończeniu świadczenia usług (okres przedawnienia roszczeń).

Konkurs "Wyczyn godny superbohatera"

SyEla
napisał/a: SyEla 2013-09-25 10:37
Będę teraz bardzo oryginalna. Moim sukcesem sportowym był rzut granatem w czasie lekcji PO w szkole średniej. Przypomniałam sobie o tym gdy szłam dziś kolo podstawówki, gdzie odbywały sie zajęcia z wychowania fizycznego. Dzieciaki rzucały piłką w dal.
Przysposobienie Obronne była to u nas zazwyczaj bardzo swobodna lekcja. Wybraliśmy sie raz z chłopakami z technikum na strzelnice. Gdzieś w środku lasu na piaszczystej ziemi strzelaliśmy do tarczy. Średnio mi o wychodziło przez moją wadę wzroku. Technikum miało z nas dziewczyn ubaw ogromny. Nadszedł czas rzucaniem Granatem. Jako,że znajdowałam się na końcu listy rzucałam ostatnia. Rzuciłam i granat leciał i leciał i dorównałam najlepszemu wynikowi z technikum. Nauczyciel kazał powtórzyć, bo wszyscy wołali ,ze to "fuks",ze to wiatr. Rzuciłam ponownie i granat poleciał praktycznie w to samo miejsce. Technikum przestało się śmiać a ja czułam się niczym Marusia z "Czterech Pancernych". Nie pamietam juz wyniku ale gdzieś tam w szkole średniej na pólkach w sali PO, leży teczka z Naszymi wynikami.


Podobna sytuacje miałam na lekcji Wychowania fizycznego. Nasza Pani nauczyciel postanowiła przeprowadzić wewnątrz klasowe zawody w rzucie oszczepem i pchnięciem kulą. Moja pozycja w dzienniku znowu zmuszała mnie, do tego by być ostatnią. Pamietam jak dziś . Nauczycielka stała na lini rzutu. Powiedziałam do niej by sie przesunęła, bo może oberwać kulą. Ona zaśmiała się i nie chciała zejść. Postawiłam się,ze nie rzucę do puki nie zejdzie. Z wielkim niezadowoleniem zeszła i już widziałam,ze chętnie by mi wpisała uwagę do dziennika. Aż tu nagle kula spadła w to miejsce gdzie Ona stała. Była w wielkim szoku.

Żałuje,ze nikt nie podpowiedział mi bym szlifowała i wykorzystała swój talent. Dyscyplina pchniecie kula nie jest, aż tak popularna jak piłka nożna czy nawet ręczna.
Przez to nauczyciele nie chcieli się w to angażować. Po prostu nie trafiłam na odpowiednie osoby. Jak będę teraz u rodziców na wsi muszę popróbować czy jeszcze coś potrafię?
Angel1090
napisał/a: Angel1090 2013-09-25 11:52
Moja opowieść sięga czasów liceum.
Nigdy nie byłam jakimś wielkim "sportowym orłem", właściwie nazwałabym siebie "cichą ptaszyną", to też z tego powodu nikt mnie zbytnio nie doceniał. Kiedy grałyśmy na zajęciach w zespołach zazwyczaj byłam wybierana na końcu, jako "ta ostatnia" i bardzo często zasilałam ławkę rezerwowych dając swój marny popis góra 5 minut na boisku, bez względu na to, czy to była siatkówka, koszykówka, piłka nożna.

Pamiętam była zima i w naszej szkole miały się odbyć zawody w siatkówkę. U nas w klasie było mało dziewcząt, a kiedy większość z nich się rozchorowała trener "od niechcenia" dopuścił mnie do zawodów. Pomyślałam "to jest mój dzień". Dawałam z siebie wszystko, byłam tak zdeterminowana, że nie przepuściłam żadnej piłki, ani serwu. O dziwo - wygrywałyśmy, pokonałyśmy dwie drużyny i została ostatnia rozgrywka. Musiało nam się udać. I udało.

Po meczu trener podszedł do mnie i przyznał, że chyba mnie nie doceniał i zagram w kolejnych zawodach. Byłam bardzo szczęśliwa, że zrobiłam nareszcie na nim wrażenie. Czułam się jak bohaterka.

Na kolejnych lekcjach WF-u nie siedziałam już na ławce. Często byłam liderką grupy i to ja wybierałam, kto będzie grać w moim zespole. A dziewczyny wręcz "biły się" o mnie, bym była w ich grupie - przynajmniej wtedy, kiedy grałyśmy w siatkówkę ;)

Czasami warto jest dać komuś szansę na to, by pokazał na co go stać!
napisał/a: anette08 2013-09-25 13:37
Było to kilka lat temu... Poszłam do lekarza i usłyszałam wyrok... guz... operacja... wraz z mamą zaczęłyśmy maraton w poszukiwaniu jak najbliższego terminu... udało się. Operacja za 2 tygodnie...

2 tygodnie później...
Słaba ale szczęsliwa. Wiem, że w tym stanie maratonów nie zaliczę ale mogę zostać chodziarzem krótko i długodystansowym. Każdego dnia próbowałam wstać, chodzić żeby mięśnie i nogi nie zapomniały od czego są. Praca, wysiłek, ból, ale się udało. Wygrałam, pokonałam największego rywala. Moje wysiłki, nie poszły na marne. Jestem szczęśliwa bo choć nie dostałam złotego medalu to wygrałam... ZDROWIE
napisał/a: orchidea30 2013-09-25 14:56
Mój wyczyn godny bohatera,to sprint na umówioną wizytę do fryzjera.:)) .Tak długo na nią czekałam, że w rezultacie biegnąc na autobus z moim narzeczonym, przebiegłam ulicę na czerwonym świetle i jak na złość złapał nas Pan ze straży miejskiej. Nerwowo zerkając na zegarek i słuchając jego pouczeń, w gniewie zaczełam mu odpowiadać, mówiąc,że sam złamał przepis bo pobiegł a nami. Po tej słownej przepychance, mysłałam,że już mi przepadła wyczekiwana długo wizyta, mimo że skłamałam,że idę do lekarza czy nie mogłby nas przepuścić i pouczyć. I tak też się stało, musieliśmy ponownie przekroczyć drogę tym razem na zielonym świetle i ładnie przejść przez zebrę. A czas mnie gonił..autobus zwiał..i co teraz zrobić? Wpadłam na pomysł, żeby przebiec kaaawał drogi do następnego autobusu....i siłą woli byłam na czas! Cała spocona w rumieńcem na twarzy w letnie popołudnie zasiadłam na fotelu fryzjerskim dysząc niezmiernie, a w końcowym efekcie wpadłam w panikę. To był znak,że lepiej było siedzieć grzecznie w domku....
napisał/a: lula84 2013-09-25 15:03
Mój wyczyn godny superbohtera był niestety smutny....ale zarazem wyjątkowy. Byłam wtedy małą dziewczynką, wracającą ze szkoły z ciężkim, po brzegi wypakowanym plecakiem. Chodziłam chyba do 3 klasy szkoły podstawowej. Nie zapomnę tego dnia do końca życia....Idąc zmęczona po wfie z przeogromnym plecakiem , wyglądałam jakbymsię miała przewrócić. Zawsze byłam drobna, chudziutka i malutka. Wracam sobie wyczerpana ścieżką do domku, i jak zwykle patrzyłam się na swoje okna i balkon. W pewnym momencie mój wzrok przeniósł się na okno chorego dziaka, który od 10 lat nie wychodził z domu z powodu depresji. Zwsze mi go żal było, bobył taki samotny i zamknięty w sobie. Pomyślałam sobie wtedy, że bardzo go kocham i fajnie,że jest moim dziadkiem. Nagle okno się uchyliło, a na parapecie ukazał się mój dziadek...na parapecie po drugiej stronie...Sece mi zamarło! Chciał skoczyć...!!!! Na moich oczach!!! W tem dostałam nagłego przypływu przeogromnych sił i jak tylko głośno mogłam zaczęłam krzyczeć Dziadek nie!!!! i biec co sił do domu, żeby powiadomić kogokolwiek co mój dziadek próbował zrobić....Dzięki Bogu usłyszał mnie i czym prędzej schodał się do mieszkania....Pamiętam jak biegłam niczym struś pędziwiatr....z cięzkim plecakiem, resztkiem sił...wpadłam na ósme piętro i poleciałam do niego się przytulić...
bajgle
napisał/a: bajgle 2013-09-25 15:37
Gdy byłam jeszcze dzieckiem miałam wątpliwą przyjemność uczęszczać do wiejskiej podstawówki. Dlaczego wątpliwą? Ponieważ klasy są bardzo małe i każdy o każdym wszystko wie przypisując mu łatkę za poprzednie pokolenia tak jakby to co spotkało moich bliskich miało świadczyć zarówno jak o nich tak i o mnie. Moi rodzice byli akurat w trakcie rozwodu. Na wsiach, przynajmniej w mojej wsi takie rzeczy się nie zdarzały to było pojęcie zupełnie abstrakcyjne i niezrozumiałe dla otaczającego mnie społeczeństwa. Poczucie mojej wartości było bardzo niskie, nie mogłam odnaleźć się wśród ciągle wytykających mnie rówieśników. Nie chciałam udzielać się ani na apelach, ani nie chciałam czytać swoich prac domowych często uciekając się do kłamstw że czegoś nie potrafiłam zrobić. Podobnie było na zajęciach sportowych, zawsze stałam z boku pomijana w wyborze do zespołu, nikt nie podawał do mnie piłki , byłam niemal traktowana jak powietrze. Nadszedł jednak kres mojej męki. Ponieważ u mnie w klasie była tylko piątka dziewcząt nasz wf-ista wysłał wszystkie na gminne zawody w bieganiu. Biegałyśmy po cztery po jednej dziewczynie z każdej szkoły. Przeszłam do finałów. Zostałam odznaczona medalem dla szkoły a moje zdjęcia na podium znalazły się w szkolnej gablocie. Nagle zostałam doceniona przez rówieśników. Koleżanki zaczęły chwalić moje ubrania, a koledzy prosili o pomoc w lekcjach. Ta przygoda na zawodach przełamała mój lęk przed nieznanym, pomogła przełamać wewnętrzną blokadę, pozwoliła poczuć się superbohaterką i to nie tylko dzięki temu zwycięstwu sportowemu ale zwycięstwu nad wewnętrznymi demonami, które blokowały mnie i nie pozwalały być szczęśliwą. To była ostatnia klasa podstawówki , zmieniłam szkołę , poszłam do miejskiego gimnazjum. Już nigdy nie byłam na zawodach sportowych, ale też już nigdy nie byłam pomijana w kwestiach towarzyskich już nigdy nie poczułam się pomijana przy zaproszeniach na urodziny, już więcej nie bałam się zagadać do obcej osoby. Stałam się duszą towarzystwa. Stałam się osobą szczęśliwą.
napisał/a: nadinka07 2013-09-25 21:48
W 2011 roku postanowiłam zmienić swoje życie. Zaczęły mnie denerwować góry ciuchów, kosmetyków, nieszczere koleżanki, nieudane związki i... Brak sportu. Szukałam pomysłu na siebie. Czułam, że muszę rzucić to wszystko, wyjechać. Potrzebowałam porządnego kopniaka w du.. i motywacji,by wreszcie ruszyć swoje zasiedziałe cztery litery. I wtedy mała żaróweczka nad głową zaświeciła się z triumfem: wojsko ! Oto wyzwanie. Sprawdzę swoje możliwości, będę służyć ojczyźnie i oczywiście zadbam o swoją kondycję. Jak postanowiłam tak zrobiłam. No i zaczęło się. Pobudka o 5.30 i poranna zaprawa w postaci biegu na trzy kilometry. Potworne zakwasy pojawiły się już dzień później a zaraz po nich - odciski na stopach. Następnie składanie broni, wkładanie odzieży ochronnej OP1 i rzecz najbardziej przeze mnie znienawidzona, czyli pompki. Przez całe życie nie zrobiłam ani jednej. Na początku służby również. Stałam się pośmiewiskiem koleżanek z jednostki. Nie byłam tak wysportowana jak one. Postanowiłam zacisnąć zęby i zdobyć się na wyczyn godny superbohatera. Zamiast spać, ćwiczyłam pompki w środku nocy. Na początku mdlały mi ręce a szczęka z impetem spadała na podłogę. Jednak pewnego dnia... Udało się ! Najpierw jedna. Potem następna. A potem ... Trzydzieści pompek i podziw w oczach dowódcy. Trenowałam dalej. Stałam się lepsza od wszystkich koleżanek oraz większości kolegów z drugiego plutonu.;) Dzięki kondycji zdobytej podczas robienia pompek, bez trudu zdałam końcowy egzamin fizyczny. Rzecz na początku nieosiągalna, stała się banalna. Ja, zwykła szeregowa awansowałam o stopień wyżej. Na prawdziwego Superbohatera.:)[/COLOR]
napisał/a: aagnieszkaa1 2013-09-26 15:36
A moim "sportowym wyczynem" było 9 miesięcy ciąży, czyli m.in. chodzenie z piłeczką po schodach, stanie w autobusie- o tak nie każdy ustąpi miejsca ciężarnej. A spanie z takim brzuszkiem to też pewnego rodzaju dyscyplina sportowa- liczy się tutaj wytrzymałość.

A poród to dopiero wysiłek, z którego jestem dumna i dziś jestem mamą 5-miesięcznego synka.

Dla mnie to właśnie było moim największym osiągnięciem sportowym, nie jakieś biegi czy jazda rowerem...
napisał/a: nagietkaa 2013-09-26 19:08
[CENTER]Być może zabrzmi to infantylnie, ale moje największe osiągnięcie sporotowe to powrót na rower po kilkunastu latach przerwy .....
Swój pierwszy i ostatni rower dostałam będać małą dziewczynką. Z czasem zaczęłam rosnąć, a rower pozostawał taki sam. W końcu go wydałam, a o jeżdzie na nim zapomniałam. Zaczęłam interesować się innymi dyscyplinami sportowymi, "zakurzając" moje myśli o jeżdzie na rowerze. Dopiero w sierpniu tego roku nadarzyła się doskonała okazja, by wrócić z wielką pompą na dwuślad i poczuć wiatr we włosach. Przeżycie nie do opisania. Warto czasem "odkurzyć" swoje stare marzenia i znów poczuć się jak małe dziecko :) [/CENTER]
napisał/a: kropelka551 2013-09-26 19:34
Od samego początku, gdy pierwszy raz wybrałam się na zajęcia Zumba fitness – pokochałam tę formę aktywności fizycznej. Godzina ćwiczeń mi zupełności wystarczała; dopóki instruktorka powiedziała, że za tydzień organizowany jest 3 godziny maraton charytatywny w miejscowości oddalonej kilkanaście kilometrów od mojej . Pieniążki były zbierane dla dzieci z biedniejszych rodzin. To miało być bicie rekordu tańczących Zumbę i każda nasza obecność była na wagę złota – nie potrafiłam odmówić, pomimo tego, że nie miałam jeszcze wystarczającej sprawności (na Zumbę uczęszczałam od 3 miesięcy). Obawiałam się, ze nie dam rady, polegnę… Tak się nie stało, poradziłam sobie, bawiłam się doskonale przez całe 3 godziny, pozbyłam się mnóstwa kalorii, zaraziłam się energią od instruktorów i od prawie tysiąca uczestników :) Wzruszyłam jak zobaczyłam uśmiechnięte, radosne twarze dzieci dla których pobiliśmy ten rekord!!! To dla nich warto było dać z siebie wszystko!!! Ta chwila jest dla mnie bezcenna...
Czekam na kolejne takie maratony!!!
napisał/a: kropelka551 2013-09-26 19:40
Od samego początku, gdy pierwszy raz wybrałam się na zajęcia Zumba fitness – pokochałam tę formę aktywności fizycznej. Godzina ćwiczeń mi zupełności wystarczała; dopóki instruktorka powiedziała, że za tydzień organizowany jest 3 godziny maraton charytatywny w miejscowości oddalonej kilkanaście kilometrów od mojej . Pieniążki były zbierane dla dzieci z biedniejszych rodzin. To miało być bicie rekordu tańczących Zumbę i każda nasza obecność była na wagę złota – nie potrafiłam odmówić, pomimo tego, że nie miałam jeszcze wystarczającej sprawności (na Zumbę uczęszczałam od 3 miesięcy). Obawiałam się, ze nie dam rady, polegnę… Tak się nie stało, poradziłam sobie, bawiłam się doskonale przez całe 3 godziny, pozbyłam się mnóstwa kalorii, zaraziłam się energią od instruktorów i od prawie tysiąca uczestników ;) Wzruszyłam jak zobaczyłam uśmiechnięte, radosne twarze dzieci dla których pobiliśmy ten rekord!!! To dla nich warto było dać z siebie wszystko!!! Ta chwila jest dla mnie bezcenna...
Czekam na kolejne takie maratony!!!
napisał/a: kwoloch 2013-09-26 22:14
Największy sportowy wyczyn? Hmm... nie jestem typem sportowca, moja kondycja jest około przeciętnej. Uprawiam fitness kilka razy w tygodniu choć mam problemy z błędnikiem i nieraz muszę odsapnąć by świat przestał wirować. I naprawdę nie wiem jak to się stało że dałam się namówić trenerce na maraton fitness. Sześć godzin wypełnionych stepem, zumbą, fastburningiem i pilatesem. Po pierwszej godzinie chciałam uciekać gdzie pieprz rośnie, po drugiej zastanawiałam się co mi też strzeliło do głowy że zamiast w sobotę uprawiać narodowy sport hiszpański czyli leżenie bykiem macham kończynami na sali. Na szczęście "wspólniczki niedoli" miały podobne odczucia i ratowało nas poczucie humoru które gdzieś przy czwartej godzinie zamieniło się w totalną głupawkę. Na koniec czekała nas miła niespodzianka, bo okazało się że organizatorzy przygotowali nagrody dla wszystkich uczestniczek które ukończyły maraton. A ukończyłyśmy go wszystkie, jak jedna żona! Do domu wróciłam na ostatnich nogach, ale z zestawem fajnych kosmetyków i ogromnym uśmiechem na twarzy. A największą nagrodą były słowa mojej siedmioletniej córki, która z całkowitą powagą wypaliła: mamo, Ty to jesteś jaki Pudzianka. Pudzianka??? Z wrażenia nawet nie zapytałam skąd Jej się wzięło takie skojarzenie, ale co tam. Naprawdę było warto przekroczyć swoje granice żeby to usłyszeć.:)