Informujemy, że w dniu 17.07.2024 r. forum rozmowy.polki.pl zostanie zamknięte. Jeśli chcesz zachować treści swoich postów lub ciekawych wątków prosimy o samodzielne skopiowanie ich przed tą datą. Po zamknięciu forum rozmowy.polki.pl, wszystkie treści na nim opublikowane zostaną trwale usunięte i nie będą archiwizowane.
Dziękujemy!
Redakcja polki.pl

Dodatkowo informujemy, że w dniu 17.07.2024 r. wejdą w życie zmiany w Regulaminie oraz w Serwisie polki.pl

Zmiany wynikają z potrzeby dostosowania Regulaminu oraz Serwisu do aktualnie świadczonych usług, jak również do obowiązujących przepisów prawa.

Najważniejsze zmiany obejmują między innymi:

  • zakończenie świadczenia usługi Konta użytkownika,
  • zakończenie świadczenia usługi Forum: Rozmowy,
  • zakończenie świadczenia usługi Polki Rekomendują,
  • zmiany porządkowe i redakcyjne.

Z nową treścią Regulaminu możesz zapoznać się tutaj.

Informujemy, że jeśli z jakichś powodów nie akceptujesz treści nowego Regulaminu, masz możliwość wcześniejszego wypowiedzenia umowy o świadczenie usługi prowadzenia Konta użytkownika. W tym celu skontaktuj się z nami pod adresem: redakcja@polki.pl

Po zakończeniu świadczenia usług dane osobowe mogą być nadal przetwarzane, jednak wyłącznie, jeżeli jest to dozwolone lub wymagane w świetle obowiązującego prawa np. przetwarzanie w celach statystycznych, rozliczeniowych lub w celu dochodzenia roszczeń. W takim przypadku dane będą przetwarzane jedynie przez okres niezbędny do realizacji tego typu celów, nie dłużej niż 6 lat po zakończeniu świadczenia usług (okres przedawnienia roszczeń).

Konkurs "Wyczyn godny superbohatera"

napisał/a: dogwiazd 2013-10-04 12:46
Zawsze byłam wysportowana, utalentowana i najlepsza. Na podwórku, w klasie, szkole. Mój talent i predyspozycje wystarczały na laury na poziomie wojewódzkim. Szybko zdałam sobie sprawę, że droga sportowa nie jest dla mnie drogą do szczęścia.
Wybrałam mundur. Teraz osiągam wyniki ogólnopolskie a jednocześnie mam status superbohatera bo w końcu jestem obrończynią ojczyzny.
Myślę że moim sukcesem było przełamanie stereotypu nie tyle sportowego co pokonanie samej siebie i otworzenie się na nowe wyzwania. Cieszę się z dzisiejszych sukcesów a nie skupiam na porażkach, które z pewnością bym ponosiła. Moja decyzja kosztowała mnie sporo nerwów, stresów i obaw. Ale warto pokonywać własne słabości.
fryz
napisał/a: fryz 2013-10-04 14:57
Kilka lat temu postanowiłam skończyć ze swoim dotychczasowym "leniwym" życiem. Wzięłam się w garść i zaczęłam dbać oraz kształtować nowe nawyki, które teraz tworzą moją codzienność. Jednym z takich zwyczajów, który mega pozytywnie wpłynął na moje życie jest regularne bieganie. Od kilku lat próbowałam wyrobić w sobie ten nawyk, publiczne deklaracje, że "zaczynam od jutra", zakup wymarzonego stroju, planowanie grafików, nic nie skutkowało. Do czasu. Któregoś dnia przestawiłam w swojej głowie opcję "muszę" na "CHCĘ" :) Teraz biegam kiedy chcę, i ile chcę, a każdy przebiegnięty kilometr daje mi masę pozytywnej energii. Bieganie jest moim legalnym narkotykiem. Pokonując kolejne kilometry coraz więcej nowej energii, więcej się uśmiecham i wiem, że jeśli tylko chcę, to mogę osiągnąć wszystko.
napisał/a: ciriness 2013-10-04 16:07
Nigdy nie byłam osobą bardzo aktywną, jako dziecko może nie miałam nadwagi ale manualnie i fizycznie niewiele mi wychodziło. Wygrywałam wszelkie olimpiady, konkursy wiedzowe, prowadziłam konferencje, ale nie umiałam zrobić przewrotu w tył przez co nieszczęsna 4ka z wfu zawsze obniżała mi średnią. Rodzice nauczyli mnie dążenia do perfekcji i i łamania swoich barier dlatego też nie poddawałam się i walczyłam do skutku. Tata - wojskowy, zabierał mnie na halę w jednostce gdzie uczył mnie wszystkiego tego, czego nie miał czasu wyłożyć nauczyciel w szkole. Bardzo dobrze pamiętam swoją dumę przy pierwszym pokonanym zdaniu - miałam 7 lat i nie umiałam przeskakiwać z jednej strony ławeczki na drugą. Dzisiaj wydaje się to śmieszne i wręcz nierealne, ale dla upartej siedmiolatki był to koniec świata. A dla jej poczucia własnej wartości życiowa tragedia ;) W kolejnych latach dochodziły przewroty, skok przez skrzynię, skok przez kozła, chodzenie na równoważni czy rzuty to koszta - mi nie wychodziło na lekcjach kompletnie nic. Każdą taką czynność przypłaciłam godzinami pracy po południu z tatą na sali i nieustannymi próbami, że w końcu mi się uda. I udawało się! A moja satysfakcja, kiedy sama stawałam na rękach czy bez problemu skakałam przez kozła powodowała w moim sercu dumę i uśmiech. I choć może nie robiłam tego tak szybko czy dobrze jak moje koleżanki, nie biegałam na setkę w pierwszej dziesiątce czy nie byłam typowana na sks, to moja pierwsza piątka z wfu wypracowana swoją walką była największym wyróżnieniem. To, że sie nigdy nie poddawałam a rodzice mi nie odpuścili i pokazali, że można pokonać wszystko i nie warto się zniechęcać myślę, że ukształtowało mnie przez co dzisiaj nie stronię od sportu. Próbowałam różnych dziedzin i wybrałam dla siebie aktywność, która mi wychodzi i która przynosi mi radość. Tak zamierzam wychować i swoje dzieci!
napisał/a: batonzo 2013-10-04 16:28
Lubię góry, ale jestem tam niestety coraz rzadziej. Jeśli jednak jestem to z typowego mieszczucha w kilka dni chcę stać się super zdobywcą szczytów. Porywam się z motyką na słońce, ale tak już mam. Do tego wiecznie ( wraz z moją koleżanką ) zdobywam szczyt nie ten, który chciałam tylko jakiś inny przez przypadek. Nie mogę trafić i już. Tak też było pewnego pięknego dnia, gdy wyruszyłyśmy na taka zwykłą trasę ( w przewodniku napisane było, że to trasa dla emerytów i rencistów, godzinka i już ). Poszłyśmy, ale po godzinie szczytu nie było widać. Serce mi waliło, dostałam zadyszki. Moja koleżanka stwierdziła, że chyba się zatrzyma i poczeka na mnie. Po dwóch godzinach szła ze mną dalej, a szczytu dalej nie było. Położyła się i nie chciała iść dalej. Podeszłam kawałek wyżej i spotkałam schodzące osoby ( wg nich jeszcze jakieś 20 minut nam do szczytu zostało ). Zeszłam, okłamałam koleżankę, że szczyt już widać. I w ten sposób doszłyśmy - obydwie. Wykończone, ale widok wszystko nam wynagrodził. Zwyciężyłam swoją słabość i zdobyłam górę, choć to oczywiście nie była ta, na którą chciałam wejść.
napisał/a: gdziesens 2013-10-04 17:57
W szkole byłam sportowym beztalenciem. Od pierwszej klasy szkoły podstawowej jeździłam na szkolne zawody sportowe. Dlaczego? Nie wiem. Zawsze w biegach byłam ostatnia, wielokrotnie nie ukończyłam biegu..
A teraz do sedna :) Jestem mamą dwójki dzieci. Stwierdziłam że przydałaby mi się dobra kondycja. I tak zaczęło się... Biegałam wg planu aż w końcu mogłam biegać godzinkę bez odpoczynku, bez zatrzymania a co najważniejsze bez większego wysiłku! Początki były trudne, ciężko było mi się przełamać gdyż od dziecka miałam wstręt do biegania. Teraz jestem z siebie dumna a dzieciaki jak mnie widzą wracającą z rumieńcami wołąją z uśmiechem "mamo a ty znowu biegałaś" :) A miłością do biegania zaraziłam już synka. Bieganie uzależnia, ale to pozytywny nałóg, polecam.
czeko
napisał/a: czeko 2013-10-04 19:43
Od dawna marzyłam, aby nauczyć się jeździć na nartach, ale nigdy nie było dobrej okazji. W końcu podczas ubiegłorocznej zimy postanowiłam: jak nie teraz to nigdy. Co prawda moje plany na wyjazd w góry zostały pokrzyżowane, ale nie dałam za wygraną. Chciałam poczuć tą adrenalinę, i spróbować swoich sił. Koleżanka zaproponowała, że pożyczy mi swoje narty i razem z nią wybrałam się na pobliską górkę, z której zimą dzieci zjeżdżają na sankach. Zaliczyłam kilka upadków, ale w końcu udało mi się zjechać bez wywrócenia się. Poczułam się jak prawdziwy superbohater. Pierwsze próby mam już za sobą, teraz marzy mi się takie szaleństwo na nartach na prawdziwym górskim stoku :)
napisał/a: Sasza86 2013-10-04 20:07
U mnie było banalnie - unikanie lekcji w-fu już od podstawówki, przyznaję się też do 'lewego' zwolnienia w liceum. Nigdy nie pałałam miłością do sportu, dopóki nie zapałałam nią do pewnego snowboardzisty;)
Leczyłam złamane serce po długim związku i gdy było już prawie zupełnie zdrowe, poznałam Jego - przystojnego i wysportowanego. Jedynym jego zaproszeniem był...wypad w góry, na deskę. Troszkę z ciekawości, troszkę z desperacji, zgodziłam się, mając nadzieję na grzańca w schronisku i obserwację górskich widoków. Niestety, zaraz po przyjeździe, zdałam sobie sprawę ze swoich płonnych nadziei, gdyż pierwsze kroki skierowaliśmy do wypożyczalni, po sprzęt dla mnie... Pierwsze minuty były długie i ciężkie, w moich maślanych oczkach zaczął tlić się żar zniecierpliwienia i złości, ale luby pozostawał w cierpliwości ;)
Po dwóch godzinach upadków na oślej łączce zdecydował o przeniesieniu się na ciut-większą górkę. Niestety, wiązało się to z wjazdem wyciągiem...zostałam maskotką długiej kolejki oczekującej za mną na swoją kolej. Zjechałam na pupie chyba z 50 razy, zanim udało mi się wjechać na górę (nie, nie na szczyt, dojechałam do połowy, po czym trzeba było wyłączyć wyciąg, bo jeszcze trochę i byłabym zagrożeniem dla zdrowia pozostałych narciarzy i deskarzy :)
Jeszcze godzinę się męczyłam, zaciskając ze złości zęby, ale nie chcąc się przyznać przed moim ciachem, że wymiękam, po czym...zaczęło mi się naprawdę podobać, wieczorem byłam ostatnią osobą schodzącą ze stoku. Następnego dnia, obolała i cała w zakwasach, wróciłam na stok i zawzięcie ćwiczyłam dalej :) Teraz nie wyobrażam sobie zimy bez deski :)
napisał/a: Asia_Bk 2013-10-04 20:43
Moje największe osiągnięcie sportowe jakie w tej chwili przychodzi mi na myśl to przygotowanie przetworów do słoików z 30 kg. białej kapusty i 40 kg. buraczków. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że wszystko przygotowywałam w piwnicy a mieszkam na pierwszym piętrze i oczywiście ciągle czegoś mi brakowało, jak to zwykle bywa. Osiągnięciem sportowym było pokonanie 42 schodów tak myślę na spokojnie pewnie ze 30 razy. Nic dziwnego, że patrząc na 102 słoiki na regale czuję się jak superbohater we własnej skórze. ;)
napisał/a: alice139 2013-10-04 21:06
Drodzy Panowie i drogie Panie,
Jakże pełne emocji jest swojej bariery pokonywanie.
Ale trzeba wtedy olbrzymiej wiary,
By potem powiedzieć sobie: nie do wiary.
Ogromną barierą dla mnie była woda,
Która jest wartością nadrzędną – siły doda.
Ale chodzi o basen- naukę pływania,
Gdyż w dzieciństwie przeżyłam traumę – trudna do opisania.
W dzieciństwie koleżankę na zawsze straciłam,
A ja sama wtedy w tejże rzece się topiłam.
Od tej chwili z wodą za pan brat nie byłam,
Przed basenem się kilkanaście lat broniłam.
Ale przed kilku laty postanowiłam
I niedawno z tymże lękiem sobie poradziłam.
Kilka miesięcy to trwało,
Moje ciało powoli w wodzie się zanurzało.
Najtrudniej było zanurzyć się od stóp do głowy,
Ohhh wtedy problem psychiczny nie uszedł z głowy.
Małymi kroczkami do wody się przyzwyczaiłam,
Hehe do Pani Otylii Jędrzejczak się przybliżyłam.
Na razie dobrze stylem pieskiem – pływam,
Prawdziwą rybą się nie nazywam.
Ale cieszę się bardzo iż barierę wodną pokonałam,
Bardziej pewną siebie kobietą w wodzie się stałam.
A to wszystko dzięki mężczyźnie mojemu
Któremu zawierzyłam się na basenie – kochanemu.
Wiedziałam, że będzie przy mnie gdy coś pójdzie nie tak,
Dzięki niemu czułam się bezpieczna jak w gnieździe z rodzicami ptak.
Może kiedyś ( oby nie) tak się stanie,
Iż przyda mi się pływanie.
Potrafię pływać i to jest najważniejsze,
Moje marzenie spełniło się – to najistotniejsze.
Raz na tydzień na basen z mężem się wybieram,
Powoli na nowe style się otwieram.
Morze czy jezioro już nie jest dla mnie takie straszne,
Woda- basen- pływanie – to moja była bariera właśnie.
Czuję się 100%- ową superbohaterką,
choć może dla niektórych nie pokonałam barierę wielką.
napisał/a: ameli23 2013-10-04 21:11
Codziennie moi najbliżsi uświadamiają mi, że jestem ich superbohaterem.
Zastanawiam się - właściwie dlaczego?
Nie robię przecież nic szczególnego, co zasługiwałoby na takie pochwały.
Jestem przecież kobietą, jak i każda z Was...

Przyspieszam tylko bicie serca, nie podnoszę ciśnienia, siadam (i biorę) na kolana w celu zwiększenia ich sprężystości, nie stresuję kiwnięciem palca, często mierzę puls chwytając za rękę, szepcę czułe słówka, co by się słuch poćwiczył czy pichcę smakołyk - by żołądek szepnął sercu, że to naprawdę najprawdziwsza miłość...

I choć pomyślicie, że nie ma to nic wspólnego z wysiłkiem fizycznym, to uwierzcie mi - trzeba się przy tym nieźle nabiegać!
Najważniejsze jednak, że są efekty w postaci domu pełnego ciepła, a przy okazji nie ma szans, by odłożył mi się jakikolwiek tłuszczyk na bioderku, brzuszku czy gdzie tam...
Odnajduję się w tej codzienności w 100% i sama dla siebie też jestem - może nie super - ale takim minibohaterem, z apetytem na więcej!


:)
napisał/a: agf 2013-10-04 21:49
Wody bałam się od zawsze. Nie umiem pływać, a mój strach przed wodą jest tak wielki, że do morza czy jeziora wchodziłam zawsze do kolan. Jeśli z jakiegoś powodu weszłam głębiej, a fala podeszła mi pod szyję, czułam, że zaczynam się dusić, brakowało mi tchu, wpadałam w panikę. Dla kogoś, kto pływa moja opowieść może wydać się śmieszna. Dla mnie jednak to, czego dokonałam jest ogromnym powodem do dumy. Ale zacznę od początku...

Kilka lat temu wyjechaliśmy z mężem pierwszy raz do Egiptu, do Marsa Alam, cudnego, nieskażonego cywilizacją miejsca na ziemi. Ja nastawiona byłam na plażę i leżak, a mąż na zwiedzanie morskich czeluści. Podwodny świat jest tam bowiem wprost niewiarygodny. Jak zobaczyłam zdjęcia, jakie zrobił mój mąż pod wodą, wiedziałam, że będąc w tym miejscu muszę zobaczyć to na żywo. I tak na początek w morskimi "brodziku" mąż uczył mnie obchodzenia się z okularami, potem oddychania z rurką. Dzięki temu początkowo - nawet chodząc w wodzie (najpierw w brodziku, a potem głębiej, gdzie zaczynała się prawdziwa rafa), z głową pod wodą mogłam zobaczyć inny świat. Ten, kto to widział, zrozumie co mówię, a ten kto nie, cóż... trzeba samemu to zobaczyć. Żadne filmy i zdjęcia tego nie oddadzą.Ten świat jest trójwymiarowy, kolory fluoroscencyjne. Nie mogłam uwierzyć widząc na własne oczy jakie barwy i wzory mają ryby...

Stopniowo oswajałam się z wodą, aż w końcu byłam w stanie leżeć na jej powierzchni. Pokonałam strach, pokonałam ogromny lęk. Każda kolejna minuta z głową pod wodą to było dla mnie pokonanie pewnej ogromnej bariery, a ja czułam się dumna niczym superbohater! Kosztowało mnie to naprawdę wiele. A wszystko to, bo zainspirowała mnie natura...
ivanotta
napisał/a: ivanotta 2013-10-04 22:45
jako że siatkówka wydawała mi się zawsze sportem stworzonym dla osób wysokich które mają doskonałe warunki fizyczne. Osoby małe mojego pokroju w takich dyscyplinach zdecydowanie mają pod górkę ale na moją korzyść przemawia ogólnie duży refleks wraz z doskonałą koordynacją ciała. Nigdy nie myślałam że uda mi się jakikolwiek sukces odnieść w tej dziedzinie ale mimo problemów, sarkastycznych komentarzy ze strony tych "większych" udało mi się dzięki ciężkiej pracy oraz zaangażowaniu w tą pasję zdobyć wicemistrzostwo powiatu w siatkówce plażowej i przy tym odrobinę utrzeć nosa wszystkim niedowiarkom. Pokazałam ze nie warunki fizyczne czynią Cię zwycięzcą lecz motywacja i ciągła praca.