Archiwum zdrad: 2009

napisał/a: vader69 2007-03-25 04:42
Jestem facetem. Mam 38 lat a moja żona kilka mniej. Od 10 lat mieszkamy nierozłącznie z moja żoną. Przeszliśmy ze sobą wiele różnych dróg. Zmienialiśmy wynajęte mieszkania i prace. Bywało ciężko i bywały piękne chwile. Zawsze jednak niezależnie od tego co się działo, bardzo się kochaliśmy. Zawsze dałbym się pokroić za nią. Każda moja myśl zmierzała do tego żeby ONA była szczęśliwa. Miłości takiej życzę na prawdę wszystkim.
Całe te 10 lat poświęciliśmy na (udane) próby mojej żony pokonywania coraz to nowych szczebli na drabinie tzw. kariery zawodowej. Nie myśleliśmy o dzieciach. Było za wcześnie. Tym bardziej, że jej sukcesy przychodziły jeden po drugim. Ja w naszym związku pełniłem raczej rolę wsparcia, zaplecza, powiernika, przyjaciela na którego zrozumienie zawsze można liczyć. Przyjaciela któremu można się wyżalić, od którego można usłyszeć że jest na prawdę OK. Wraz z coraz większymi pieniędzmi przynoszonymi przez nią do domu nasz materialny status polepszał się. Przyroda jednak nie lubi nierównowagi. Jej sukcesom zawodowym towarzyszyły moje zawodowe porażki. Miałem po prostu pecha raz lub dwa. Myślałem wtedy, że będzie lepiej i że nie ma czego żałować bo moje zawodowe porażki to koszt jaki płacę za umożliwianie mojej żonie odnoszenia sukcesów. One są dla niej takie ważne.

Pół roku temu zorientowałem się że ona kogoś ma. Nic jej nie mówiłem. Pomyślałem sobie, że po 10 latach bycia ze mną (chyba była mi wierna do teraz) ma "prawo" na odrobinę szaleństwa. Jest bardzo atrakcyjna i nic dziwnego że ją podrywają inni faceci. Pomyślałem że to na pewno nikomu nie zaszkodzi. Pomyślałem że to (te) doświadczenia pokażą jej lepiej kim dla niej jestem ja i kim dla siebie jest ona sama. Pomyślałem, że to będzie raz na jakiś czas, niegroźny wieczór który da jej zastrzyk świeżej energii i niejako doda jej sił. Moja miłość do niej była i jest bardzo silna więc nie obawiałem się, że jakiś opalony amant z piękną fryzurką okaże się konkurencyjny na dłuższą metę. Postanowiłem więc udawać że o niczym nie wiem i liczyć na to że przelotny flircik i seksik nic złego nie zrobi nikomu. Chyba jednak omyliłem się troszkę. Nie żeby amant okazał się taki dużo lepszy. Omyliłem się w rozumieniu całej sytuacji. Oczywiście jej amant w ramiona którego trafiła jest czarodziejski, fantastyczny i pociągający. Głownie dla tego, że znają się parenaście dni (tyle razem spędzili ze sobą). Moje 10 lat spędzone z moją żoną obdarły mnie i ją również z czarodziejstwa, tego typowego dla podrywu i nowiutkich znajomości. Poza tym te 10 lat dały nam inny czar o którym amant nie może nawet marzyć teraz.

Jednak sytuacja rozgrywa się w kierunku którego nie przewidziałem. Okazało się że to nie jest niezobowiązujący wieczór raz na jakiś czas. Okazuje się że to jest zorganizowany proceder godny w swojej skali poważnych operacji np. szpiegowskich. Umawiają się na całe weekendy. Ostatnio spędzili ze sobą cały tydzień. Kiedy zrozumiałem co się dzieje postanowiłem odszukać jakiś dowód. Nie złapałem nikogo za rękę. DO tego momentu były to tylko twory mojej wyobraźni oparte na pojedynczych sygnalikach więc pozostawał cały czas cień niepewności. Moje obawy, a wręcz strach jaki mnie opanował okazały się jednak silniejsze od moich zasad i przekonań. Strach przed tym że jestem oszukiwany i że skala tego zjawiska jest ogromna. Strach przed tym że kocham nie moją ukochaną żonę tylko jedną wielką mistyfikację. Przez chwile mówiłem sobie: daj spokój, wpadasz w paranoję, ona cię kocha, przecież nadal całujecie się, pieścicie, kochacie do upadlłego.... Tylko w oczach jej widziałem jakby coś innego. Tak więc strach okazał się silniejszy. Perfidnie i wbrew wszelkim zasadom jakie wyznawałem do tego czasu włamałem się na jej komputer. Zrobiłem to w nocy, drżącą ręką. Drżącą bo to odrażające, co zrobiłem. Nie pamiętam kiedy ostatni raz zeszmaciłem się do tego stopnia. Po 30 sekundach wyszukiwarki zaczęły wyrzucać mi to czego szukałem. Trwało to i trwało a ja zapadałem się pod ziemię. Strach zastąpiło niezrozumienie. Czytałem maile od niego do niej, od niej do niego. Czytałem daty rezerwacji hoteli i biletów. Czytałem słowa, których nigdy nie przeczytałem w mailu od niej. Czytałem o tym jak strasznie go kocha, jak bardzo tęskni za nim, jak bez niego żyć nie może, jak bardzo chce się wtulić w jego ramie, jak bardzo pragnie jego słodkich ust, jak bardzo pragnie jego ciepłego, kojącego głosu... jego całego. Nie mogłem uwierzyć w to co czytam. Po prostu mnie zatkało. Zawsze mówiliśmy sobie miłe rzeczy i że się kochamy itd. ale nigdy nie odczułem ze słów mówionych do mnie takiego żaru jak ze słów pisanych do jej kochanka.

Ten żar którym moja żona obdarzyła tego kolesia mnie oszołomił. To że się puściła raz czy dwa byłem w stanie wybaczyć. Nigdy nie traktowałem jej przedmiotowo. Zawsze miała (i ma z resztą) cały mój szacunek. Zawsze przyznawałem jej prawo do bycia sobą, robienia w życiu tego co chce nawet jeśli popełniała nieraz błędy. Przyświecała mi myśl że nasz związek jest ponadczasowy i tak bardzo bardzo prawdziwy i szczery że drobne potknięcia są tu niczym. Zawsze wierzyłem że takie powiedzmy kłopoty, wyskoki i przeciwności losu tylko nas umacniają w naszej wzajemnej niekwestionowanej miłości. Jednak to co poczułem ze słów pisanych do tego faceta przerosło moje najśmielsze oczekiwania. W pierwszej chwili próbowałem tłumaczyć sobie że to tylko pisane słowa. Chcą być dla siebie mili i przedłużyć niejako chwile zapamiętane ze wspólnych weekendów. Później dodałem sobie że piszą do siebie w języku angielskim (on nie jest Polakiem) i że oboje korespondują w języku które jest dla nich obcy. Przez to wypisują takie rzeczy bo właśnie taki język a nie inny mają opanowany i że tak na prawdę nie daje im on pełnej swobody. Na koniec dołożyłem sobie że ja też od urodzenia po angielsku nie mówię więc nadinterpretuję czytając to. Skopiowałem wszystko w bezpieczne miejsce z zamieram że zapoznam się z tym dokładnie jutro jak się wyśpię. Jednak sen nie nadszedł. Nie mogłem nawet położyć się obok niej w łóżku. Nie wierzyłem w to co przeczytałem. Otworzyłem więc ponownie komputer i moim oczom ukazały się zdjęcia które Państwo sobie robili podczas swoich spotkań. Niektóre zwyczajne. Niektóre za to przelały czarę moich wątpliwości i zmieniły ją w czarę goryczy. Moja żona wtulona w szyję tego gacha śpi jak dziecko, słodko, kochająco i czule owinięta wokół niego wszystkim czym może kobieta opleść faceta (amant nie omieszkał tego sfotografować).

To zdjęcie i w sumie inne też przekonały mnie że to nie jest przelotny romansik. Musiałem wyjść z domu. Jeździłem bez celu po mieście. Była 3:30 nad ranem. Jeździłem i płakałem jak dziecko. Poczułem się zdradzony...! Poczułem się oszukany! Poczułem że ktoś oszukuje moje uczucia. Nawet teraz jak to piszę to łzy mi lecą same a przecież ja jestem z tych chłopaków którzy nie płaczą.
W parę minut mój świat zaczął rozpadać się na drobne kawałki oddalające się od siebie albo kręcące się chaotycznie. Ogarnęło mnie przerażające poczucie samotności. Poczułem się sam. Tak sam jak człowiek dryfujący w nocy na środku oceanu. To uczucie samotności jest tak straszne że paraliżuje wszelki zdrowy rozsądek. Nie wiedziałem już gdzie jestem i co robię. Czułem że zostałem sam.
Była po drodze jakaś stacja benzynowa, jasno oświetlona. Zatrzymalem się tam i kupiłem kawę. Sprzedawca pytał czy może mi jakoś pomóc bo widział że coś jest nie tak. Pewnie myślał że się naćpałem albo coś takiego. Pojechałem dalej. Płakałem i jechałem. Jechałem i płakałem. Jakby bez mojej woli z wyschniętych ust co chwilę wydobywało się jedno pytanie: ale po co?

I tak to pytanie mnie nękało jeszcze przez jakąś godzinę. Chciałem z kimś porozmawiać ale było w pół do piątej rano. Czułem się taki sam. Sam bez nikogo bliskiego. Nie wytrzymałem i zjechałem na parking. Wyjąłem te cholerne komórki i zadzwoniłem. DO jednego starego przyjaciela - nie odebrał. Do drugiego starego przyjaciela - nie odebrał. Jak kurwa mieli odebrać jak spali? Zawahałem się ale tak zdesperowany zadzwoniłem do przyjaciółki. Ona odebrała. Nie miałem ochoty na rozmowę z kobietą ale ona jedyna odebrała telefon (i bardzo za to jej jestem wdzięczny). Opowiedziałem co się stało. Wypłakałem się do słuchawki. Ona po prostu słuchała. To bardzo mądra dziewczyna i wiedziała że jedyne co może sensownego zrobić to słuchać. Jak tak do niej mówiłem to te kawałeczki mojego świata z powrotem zaczęły wracać na swoje miejsce w mojej głowie. Niestety obrazek ułożony z tych puzli zmienił się nie do poznania. To było jak Warszawa przed wojną i Warszawa po wojnie.
Wróciłem do domu. Ona nadal spała słodko jak dziecko nie wiedząc co się stało. Musiałem jednak zrobić jakiś hałas bo nagle otworzyła oczy. Popatrzyła na mnie i na zegarek zaskoczona. Zapytała czy coś się stało. Chwilę wcześniej powtarzałem sobie że nic jej nie powiem, że poczekam, że może to tylko zły sen. Ale nie umiałem patrzyć na nią i milczeć. Powiedziałem że wiem co robi i z kim. Ona jednak nie wiedziała co tak naprawdę widziałem. Początkowo myślała że to moje (trafne) ale tylko domysły. Parę dni później zorientowała się że włamałem się do jej kompa.... i pojechała za granicę (oczywiście pod pretekstem jakiejć służbowej delegacji) na wcześniej umówiony weekend ze swoim nowym chłopakiem.

Ja w tym czasie upewniłem się że jest tak jak zakładały ich rezerwacje hoteli i samolotów. Jednym telefonem trwającym 2 minuty można sprawdzić kto i z kim w jakim pokoju i jakim hotelu jest na drugim końcu świata. No i czekałem aż wróci. Czekałem bo sobie powiedziałem że teraz kiedy już wie że ja wiem to pewnie albo rozstanie się ze mną jeśli kocha tego nowego albo rozstanie się z nim. Ze mną się nie rozstała więc pomyślałem że pojechała spotkać się z nim żeby osobiście zrobić mu ostatniego loda i zerwać z nim zachowując w sercu słoneczne wspomnienia i ciesząc się, że ma takiego męża idiotę. Weekend sobie mijał. Był najpierw piątek, później sobota a ja nie miałem żadnej informacji że moja żona wraca. Nie dzwoniłem do niej ani nie nękałem jej sms'ami. Wierzyłem że pewnie nie miała jak wrócić stamtąd w sobotę i niejako z przymusu została na niedzielę. Byłem gotów wybaczyć nie tylko jeszcze jednego pożegnalnego loda którego pewnie mu robiła a nawet całe 2 dni w łóżku z nim. Tak bardzo ją kocham. No ale nie wytrzymałem i wysłałem jej jednego esa. Było mi tak strasznie przykro... tak strasznie żal...

Oto es który z tego żalu jej wysłałem:
"Żal mi tylko tych trudnych chwil, w których jedno z nas umiało odnaleźć siłę żeby wesprzeć drugie.
Żal mi tych uśmiechów pomieszanych ze spojrzeniami, którymi nikt inny nie patrzył.
Żal mi tych wszystkich przepięknych słów. Tych słów których sobie nie szczędziliśmy nigdy. Tych pięknych słów mówionych i zapisywanych na karteczkach. Kolorowych, dużych i małych, z każdej najmniejszej okazji. Tych serduszek wyrysowywanych zawsze z myślą o nas dwojgu i psie, który towarzyszy nam od początku. Te wszystkie słowa i serca nie znikają - wierzę w to tak bardzo. Zmieniają jedynie kolor, a może tylko odcień. Może na intensywniejszy, dojrzalszy, pewniejszy i piękniejszy. Gdybyś jednak miała więcej nie powiedzieć mi nawet jednego, nawet strasznego słowa i nie narysować mi więcej najmniejszego serduszka, nie uwierzę w to!!!"
W tym momencie tylko tak umiałem powiedzieć jej że wciąż ją kocham i że to co zrobiła bardzo mnie boli.

W niedzielę wieczorem wróciła. Powiedziała że wszystko z tamtym już skończone i że nie było samolotu w sobotę dla tego jest dopiero dzisiaj. Uwierzyłem bo tak bardzo chciałem uwierzyć. Wiedziałem jednak że kłamie. Jej źrenice mówią mi zawsze prawdę. Tak więc parę następnych tygodni jakby wszystko zaczęło wracać do normy. Rozmawialiśmy o tym trochę, że niby to i tak koniec więc zapomnijmy o tym i że ja już nie jestem taki zajebisty koleś jakim byłem 10 lat temu i dla tego to wszystko. Ponadto że mam kłopoty z pracą, co nie daje jej poczucia bezpieczeństwa. Chciałaby może mieć dziecko ale ponieważ zarabia dużo i już się przyzwyczaiła do luksusowego życia to co będzie jak ona przez swoją ciążę straci pracę, a ja nie zarobię tyle szmalu. W sumie to rozumiem wszystkie te uwagi i argumenty. Faktycznie nie ułożyło mi się w zawodowym życiu tak jak jej. Faktycznie ma prawo czuć się zagrożona że gdyby ciąża itp. i itd. Więc mieszkamy dalej razem. Ona nadal spotyka się ze swoim amantem. Nadal sobie wysyłają piękne wiadomości (niepotrzebnie zahasłowała cały komputer bo już mi się ich nawet nie chce czytać). Nadal wciska mi że to już skończone i nadal się z nim spotyka. Tak sobie żyjemy i chyba oboje czekamy na rozwój wypadków. Wciąż się bardzo mocno kochamy. Ona chyba też kocha mnie jeszcze mocno ale jest w rosterce i dyskomforcie a ja patrzę już na świat inaczej niż miesiąc temu. Kiedyś pogubiłem się w tym czym jest miłość, czym przyjaźń, czym małżeństwo, czym wsparcie a czym namiętność. Raczej nie pogubiłem tylko nie wierzyłem jak starsi tłumaczyli. Nie mogłem tego zrozumieć bo moja wiara i świadomość były jakby jedną całością. Nie mogłem w to uwierzyć więc nie rozumiałem.
Teraz już powoli zaczynam rozumieć. Wierzę że obojgu nam to wyjdzie na dobre - mojej żonie i mi. Wierzę że będziemy razem. Jednak moja wiara i świadomość to są już dwie różne sfery, które moja żona z taką łatwością oderwała od siebie.

Vader

PS.
Wiem że pewnie nikt tego nie przeczyta choć historia jest prawdziwa i ma miejsce właśnie w tej chwili. Napisałem to bo jest mi lżej dzięki temu. Wszystkim z tego forum życzę żeby zaznali choć odrobinę prawdziwej miłości i szczęścia jakie to uczucie daje... naprawdę warto !!!!!!!! Innych wniosków nie przytoczę choć mam ich wiele. Jak ktoś chce to może do mnie napisać vader69@poczta.fm
napisał/a: slonko4 2007-03-25 11:10
A jednak ktoś przeczytał...choć to bardzo smutne co napisałeś. Jak jakaś koszmarna bajka. POcieszające jest to, że wciąż walczysz o swoją żonę, o to małżeństwo. Godne podziwu, że się nie poddajesz tak łatwo jak wielu innych zdradzonych. Jak widzę, musisz ją bardzo mocno kochać. Ale może potrzebne są jeszcze szczere rozmowy? Skoro wiesz, że się z nim spotyka to zapytaj wprost dlaczego Ciebie okłamuje? Przecież nie to Ci obiecała? Mówiła, że z tamtym koniec...Nic nie ukrywaj, mów jej o swoich uczuciach. A skoro ona uważa, że tamten jest taki szalony, to może któregoś dnia Ty ją zaskocz, zabierz w jakieś romantyczne miejsce, może wekend we dwoje, odrobina szaleństwa? Może się opamięta. Życzę Ci dużo siły w tym wszystkim! Pozdrawiam.
napisał/a: qwertyu35 2007-03-25 11:53
bardzo Ci wspolczuje, wiem co przezywasz... rozmowy moga pomoc... , nic wiecej nie jestem w stanie napisac, ciezko, bardzo ciezko :/
napisał/a: wiolisia 2007-03-25 11:57
no tak mimo że bardzo długo napisane to przeczytałam i cóż.......życzę szczęścia
napisał/a: Kinia 2007-03-25 12:23
Smutna historia, ja też ją przeczytałam i widzę jak bardzo ją kochasz, może akurat się coś zmieni na lepsze, trzymam za Ciebie kciuki, to co napisałam nie brzmi może zbyt dobrze, ale naprawdę myślę że zasługujesz na więcej za swoje oddanie, miłość
napisał/a: tosiek1 2007-03-25 13:05
Stary, dla mnie jestes TWARDZIEL.
ja bym tyle sil nie mial.

z racji na swoj porywczy charakter zrobil bym pewnie cos glupiego...
Ty jestes inny - oby Twoje zachowanie doprowadzilo Was do szczesliwego konca.

niemniej jednak - te zdjecie w lozku z innym facetem bym zachowal - na wszelki wypadek,
dla (ewentualnego) sadu - znam pare osob, ktore sie rozwodzily, a taki dowod to
mocny as w rekawie - podczas orzekania winy na bank sie przyda. bo -jak sie przekonalem
z relacji swoich rozwodzacych sie kupli- babki potrafia byc perfidne - nie dosc, ze zdradzaja,
to jeszcze w sadzie probuja z faceta zrobic pijaka i dziwkarza! perfidnosc na calego, wiec
zalecam zatrzymanie (bolesnych) dowodow...
napisał/a: izuta1 2007-03-25 15:04
tez przeczytałam i cóż moge stwierdzic ze bedac na twoim miejscu ja osobiscie nie byłabym taka silna ale to swiadczy o tym jak wielkim uczuciem ja darzysz a ona trafnie to wykorzystuje. tylko powodzenia i wytrwałosci zycze bo nic wiecej wiecej nie potrafie powidziec!
napisał/a: Patka2 2007-03-25 18:10
I jak tu wierzyć w prawdziwą miłość??

Wydaje mi się że ją troche popchałeś do tej zdrady.
Ale naprawde współczuje Ci i podziwiam.
napisał/a: ciemnooka1 2007-03-25 18:26
ja też przeczytałam tą niby bajkę
sama nie wiem co poradzić bo radzić może jest łatwo ale samemu robi sie nie tak jak ci radzą
napisze tylko tyle że wiem co to za ból
wiem co to za strach
wiem co to znaczy być zdradzonym, nie wiem natomiast czy ma sens walczenie o związek ja niby walcze bo kocham ale mój mąż sam niewie czego chcę pozdrawiam
napisał/a: ybka 2007-03-25 19:03
I ja przeczytałam...
vader69, szczerze Ci współczuję.
W żadnym wypadku nie chcę i nie będę usprawiedliwiać Twojej żony, ale na podstawie historii mojej znajomej chciałabym przedstawić Ci prawdopodobne odczucia po drugiej stronie:
Moja znajoma (pani X) od 7 lat spotyka się z panem Y (nie są małżeństwem). Siedem minionych lat było sielanką zarówno dla pani X jak i pana Y. I nagle pojawił się pan Z... Pierwsze spotkanie, drugie i kolejne...
I tak jak Ty tkwią teraz w chorym trójkącie. Nie będę analizowała, co czuje zdradzany, bo to opisałeś Ty.
Skoncentruję się tylko na niej:
- okazało się, że pan Y nie jest ideałem, że ma wady, o których po prostu z nim nie rozmawiała... więc nie mógł wiedzieć i nie miał szansy na odpowiednią reakcję - teraz wie i obiecuje zmianę
- pan Z z kolei wpadł po uszy i póki co jest ideałem
A pani X ma dylemat - którego z nich wybrać? Boi się zaryzykować i zerwać z panem Y, bo w końcu 7 lat byli razem, znają się bardzo dobrze, no i chyba go kocha. Z panem Z boi się zerwać, bo boi się, że być może to jest właśnie TEN PARTNER na całe życie... Poza tym nie chce skrzywdzić ani jednego ani drugiego. A co w tej chwili robi??!! Właśnie krzywdzi!
Panowie wiedzą o sobie nawzajem i walczą o nią. Skutek: trzy osoby są nieszczęśliwe, naprawdę nieszczęśliwe. A pani X jeszcze trochę i nabawi się nerwicy. Ja jej radzę (wiem, że komuś łatwo jest radzić...), żeby przez chwilę pomyślała jak egoistka (tak, jakby nią w tej chwili nie była ) i bez oglądania się na innych, czy kogoś skrzywdzi czy nie, podjęła decyzję, z którym chce być.
Uważam, że lepsza gorsza prawda niż tkwienie w takiej chorej sytuacji. Nie rozumiem tego. Mam męża i kocham go najbardziej na świecie, dlatego bardzo ciężko mi wyobrazić sobie taką sytuację.
Jednak gdyby mnie miało spotkać coś takiego, to wolałabym, żeby mnie zostawił niż bym miała się nim dzielić z jakąś inną kobietą. Wyobrażać sobie, co w tej chwili jej mówi, jak ją dotyka, jak na nią patrzy... Przecież od tego można zwariować!!
Wiem, wiem... łatwo jest snuć teorie, kiedy samemu się tego nie przeżyło.
Trzymaj się chłopie i mam nadzieję, że ten problem wkrótce się rozwiąże. Poszukaj może nowej pracy, zajmij się czymś co lubisz. Być może ona dusi w sobie jakiś żal, że to mężczyzna powinien zarabiać na dom i różne przyjemności a nie kobieta? Pokaż jej, że też potrafisz. Jesteś jeszcze młody i możesz jeszcze wiele zdziałać. Znasz angielski a to duży plus.
Z całego serducha życzę Ci szczęścia!
napisał/a: Alis1983 2007-03-25 19:50
HEJ. Wiem jak sie czujesz. Jestem w podobnej sytuacji. Tylko my nie jestesmy malzenstwem. Jestesmy ze soba prawie 8 lat. Jest ciezko, ale ja tez bardzo staram sie zeby wszystko wroclo do normy, choc nie jedna osoba mowi mi ze to nie ja powinnam sie starac bo to nie ja jego ale on mnie skrzywdzil. I wiem, ze rady innych ludzi nic nie dadza, bo i tak zrobimy jak nam serce podpowie. Dlatego nie bede Ci nic radzic, bo ja tez niewiem co mozna w takiej sytuacji zrobic. Milosc zaslepia i (chyba) my kochajacy tak bardzo nie potrafimy dojrzec pewnych rzeczy, ktore widza inni. Ale to nasze zycie. Mysle, ze czas wszystko pokaze. Jak jestes ciekawy wiecej o mojej sytuacji w poscie: Nigdy nie spodziewalam sie ze mnie to spotka. Pozdrowionka. NA POCIESZENIE: na tym forum nie jestesmy sami, jest tu bardzo duzo przyjaznych nam osob, ktore chca pomoc, wysluchac, pocieszyc. GLOWA DO GORY.

[ Dodano: 2007-03-25, 19:56 ]
Ybka ma absoltna racje. Ja tez tkwie w takim wlasnie trojkacie. I "MOJ" facet po szczerej rozmowie powiedzial mi dokladnie to samo. Jest strasznie zagubiony. Nie usprawiedliwiam go bo jakby nie chcial to nie opuscilby do czegos takiego, ale trudno. Sytuacja jest i trzeba to jakos zakonczyc. TZN osoba zdradzajaca musi.
napisał/a: ~gość 2007-03-27 12:16
ja rowniez przeczytalam cala twoja historie ..moge stwierdzic ze naprawde kochasz zone ale za bardzo sie jej "dajesz"odejdz od niej albo postaw sprawe jasno jezeli tego nie zrobisz ona nigdy nie przestanie cie ranic anie zdradzac!!reaguj wez sie za siebie !!nie jest jedyna kobieta na swiecie nie jest niezastapiona!!jak ty mozesz pozwoilc na takie traktowanie??nie rozumiem tego naprawde!!Rozumiem ze 10lat ze cos sie zmienilo ale zaden zlowik nie zasluguje na tyl cierpienia jeszcze a dodtek przez osobe tak bliska...Jak czytalam ta historie czulam sie jakbym ogldala akas telenowele...to przykre co cie spotyka zycze ci duzo sil!!